piątek, 12 października 2012

„O co chodzi organizacjom prolife?” Czyli tematów okołoaborcyjnych ciąg dalszy

Na samym początku notki, winien jestem czytelnikom wyjaśnienia. Po raz któryś bowiem wypowiadam się w tematach, o których w teorii nie powinienem mieć zbytniego pojęcia. No bo skąd, jako osoba o poglądach lewicowych (feminizujących, etc), mogę wiedzieć cokolwiek na temat tego, „co myśli prawicowiec”? Przecież jako lewicowiec zapewne będę posługiwał się stereotypami i jedynie „wydaje mi się, że wiem”, jak myśli prawicowiec.

I byłaby to pewnie prawda, gdyby nie to, że kilka lat swojego życia „zużyłem” po części na niekończące się dyskusje z ludźmi o prawicowych poglądach. Zarówno te na żywo, jak i internetowe – choć tych wirtualnych było znacznie więcej. Założenie jakie poczyniłem sobie jeszcze przed dyskusją było takie, że nie ma szans na to abym „wygrał” - czyli przekonał kogoś do swoich poglądów. Chodziło mi o samą dyskusję i o poznanie oponenta. Często musiałem się przebijać przez argumenty w rodzaju „ale przecież to jest oczywiste!”, „jak możesz tego nie wiedzieć” i tak dalej. Jednak uparte ze mnie bydlę i nie dawałem się zbyć.Dzięki temuż uporowi (ktoś w internecie nie ma racji!) udało mi się poznać (na tyle na ile to możliwe) to jakimi kategoriami myśli "prawicowiec".

Doszedłem w trakcie tych moich akademickich dyskusji do jednego wniosku, który należy do gatunku „oczywistych”. Prawa strona jest bardzo zróżnicowana. Nie jest tak, że cała polska prawica to konglomerat inkwizytorów antyaborcyjnych etc. Ludzie o prawicowych poglądach mają różne podejście do zagadnień związanych z aborcją. Spora ich cześć uważa, że obecna ustawa jest dobra. Bo choć życie należy chronić, to świat nie jest idealny i często mamy do czynienia z sytuacjami, w których aborcja to „zło konieczne”. Tacy ludzie nie stanowią problemu i nie są członkami organizacji prolife. Aczkolwiek gdyby ktoś usiłował wprowadzać poprawki liberalizujące ustawę antyaborcyjną, spotkałby się z protestami tych ludzi. Tym niemniej – oni naprawdę uważają, że obecna sytuacja to „kompromis” i nie chcą jej zmieniać.

Kto więc „siedzi” w organizacjach prolife? Ci inni prawicowcy. Ci, którzy uważają, że aborcja to zło i wszelkimi możliwymi sposobami trzeba utrudniać kobietom dostęp do tejże. Ci ludzie nie uznają półśrodków. To oni właśnie są bardzo dobrze zorganizowani i przygotowani do swoich krucjat. Z jednej bowiem strony, każda próba liberalizacji prawa aborcyjnego jest przez nich traktowana jako atak na świętość życia i na trudny „kompromis, który wypracowano”. Z drugiej zaś strony, ludzie ci nie mają najmniejszych oporów przed tym, aby domagać się zaostrzenia tego prawa. Kompromis jest dla nich taką ładną tarczą argumentacyjną, którą kiedy trzeba podnoszą lub chowają w krzakach, a potem zastępują ją pochodniami i widłami.

Te organizacje „wiedzą”, że stoją po tej „słusznej stronie”, więc nigdy nie dadzą sobie na wstrzymanie. To, jakie prawo usiłują forsować teraz, jest dowodem na fakt, że choć poglądy mają niezmienne, to ich próby wepchnięcia społeczeństwa na pożądane przez nich tory są elementem kombinatorstwa. Kilkakrotnie bowiem dostawały po łapach. W 2007 roku utrącono wniosek LPR o zmianę w konstytucji, która miała zagwarantować całkowity zakaz aborcji. W trakcie trwania VI kadencji sejmu organizacje prolife zebrały kilkaset tysięcy podpisów pod obywatelskim wnioskiem o całkowitym zakazie aborcji, który został „utrącony” dwukrotnie. Ten projekt poparł, między innymi, poseł PO z mojego grajdołka - tłumaczył swoją decyzję tym, że on to jest zwolennikiem status quo... Ale chyba nie bardzo rozumiał nad czym głosował...

Organizacje prolife poszły więc po rozum do głowy. Skoro nie można od razu zakazać aborcji całkowicie – zrobimy to sposobem! Teraz mała anegdota z moich lat licealnych. Mieliśmy straszliwie inteligentnego i upierdliwego nauczyciela od biologii, który pewnego razu na lekcji powiedział, że nie lubi wegetarian, bo są hipokrytami. Zapytaliśmy, dlaczego tak uważa. Wtedy powiedział, że skoro nie chcą zabijać żywych organizmów, to czemu się leczą i zabijają bakterie? Mój najlepszy kumpel nie wytrzymał i powiedział, że to przecież jest bzdura, bo istnieją różnice między organizmami i są to różnice wyraźne. Wpadł tym samym w sidła nauczyciela, który odparł, iż skoro tak jest w rzeczywistości, to on będzie podawał organizmy parami, a kumpel ma ustalić, który jest „ważniejszy”. Zaczęło się od pary bakteria-krowa - tutaj sprawa była prosta. Trochę dalej była para mrówka-krowa. Nadal było łatwo. Skończyło się na parze świnia-krowa. Kumpel się poddał (ciekawym czy czytając tę notkę, przypomni sobie sytuację :) ). Na dobrą sprawę nauczyciel i tak był łaskawy, bowiem organizmy żywe można zestawić parami tak, że człowiek nie będzie w stanie pokazać „ważniejszego”.

Po cóż uraczyłem czytelników tą jakże piękną przypowieścią będącą dowodem na to, że upierdliwy potrafi mieć zawsze rację (o ile ma odpowiednio rozległą wiedzę)? Zaraz wyjaśnię.

W chwili obecnej cała konserwatywna część parlamentu w debacie skupiła się na jednym konkretnym przypadku upośledzenia płodu, które to upośledzenie ich zdaniem nie powinno być powodem do przerwania ciąży (a przepraszam - do zabicia dziecka nienarodzonego). Chodzi o zespół downa. Zaznaczają od razu, że chodzi im o to, żeby wyraźne granice były i podział jeśli chodzi o stopień upośledzenia płodu. Według tego określonego stopnia orzekałoby się, czy ciążę przerwać można, czy też nie. Wybór jest nieprzypadkowy, bowiem zespół downa jest najbardziej „medialnym” (na prawdę nie mam na to innego, „zastępczego” określenia). W końcu serial kiedyś był o Corkym - „Dzień za dniem” (ang. „Life goes on”). Poza tym ludzi z zespołem Downa widuje się czasem na ulicach etc. Nie widuje się za to ludzi z ciężkim upośledzeniem umysłowym i fizycznym, więc społeczeństwu trudniej byłoby się z nimi identyfikować. Choć domyślam się, że gdyby organizacje pro life mogły, przekonywałyby, że płody z bezmózgowiem też mają prawo do życia.

Przez moment załóżmy, że udało im się dopiąć swego. Załóżmy, że ustalony został podział na różne stopnie upośledzenia. Że pomiędzy nimi leży wyraźna granica. Po jednej tej granicy – kobieta może przerwać ciążę – po drugiej nie może.

Teraz powróćmy do mojego nauczyciela biologii. Kto zapewni, że ten podział będzie „stały”? W końcu rodzajów upośledzenia (nawet ciężkiego) jest bardzo dużo. Przeciętny Kowalski, o ile nie miał do czynienia z żadnym z nich osobiście, nie będzie w stanie ich rozróżnić. A jeśli zestawi się mu je „parami”, w ogóle nie będzie widział między nimi różnic. I przez sam fakt swojej niewiedzy nie będzie w stanie zweryfikować argumentów organizacji pro life. Tym samym - raz postawiona „granica” będzie bardzo umowna. Umowna i z możliwością przesunięcia w jedną stronę – zgadnijcie w którą?

Zapewniam Was, że organizacje pro life nie mają na celu li tylko ochrony płodów z zespołem downa. Ich celem ostatecznym jest całkowity zakaz aborcji. Ale postanowili nieco inaczej się do tego zabrać. Zmienioną ustawę nazwałyby znowu „trudnym kompromisem”, co wcale nie przeszkodziłoby im w podkopywaniu tego kompromisu i w jazgotliwych reakcjach na podobne próby przeprowadzane przez organizacje prochoice.

Jeśli uda im się (opcji prolife) zmienić ustawę choć odrobinę, potraktują to jako wyraźny sygnał do dalszego działania. I będą się starać zmieniać ją jeszcze bardziej. Co będzie o tyle łatwiejsze, że drobne kroczki mają tak jakby więcej zwolenników w sejmie. Głównie za sprawą dość niskiej wiedzy „fachowej” wśród posłów. A i społeczeństwo łatwiej zgodzi się na kaganiec zakładany po kawałku, niż na założony jednym stanowczym ruchem. I tym samym opór, który wywołałby całkowity zakaz aborcji wprowadzony za pomocą jednej ustawy, będzie stopniowany i rozcieńczany.

W organizacjach prolife nie ma ludzi o umiarkowanych poglądach. A skoro ich tam nie ma, to niby czemu mamy wierzyć w to, że jedno „zwycięstwo” im wystarczy? Skoro są zwolennikami całkowitego zakazu aborcji, nie poprzestaną na półśrodkach. Tym samym zgoda na wprowadzenie takich zmian oznacza zgodę na wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji. Nie od razu, ale nieuchronnie. Skoro bowiem przekonują teraz, że ciężko upośledzone płody mogą przychodzić na świat, to w następnej kolejności będą usiłowali przekonywać, że jeśli „chore dzieci nienarodzone” są pod ochroną, to co ze zdrowymi dziećmi, które są zabijane, bo „zachodzi podejrzenie, że coś się może stać ich matce”? W końcu przecież ta matka ma szanse na to, że nie umrze, no nie? A jak umrze? No ale przynajmniej nienarodzone dziecko miało szansę... A potem przejdziemy do przerywania ciąży, która była wynikiem gwałtu. No bo czy dziecko nienarodzone jest winne temu, że matkę ktoś zgwałcił?

Kolejny drobny kroczek – kolejna „para” (płód upośledzony-płód zdrowy lub płód poczęty „normalnie – płód będący efektem gwałtu) do porównania i kolejny „kompromis”. Jak mniemam, dla organizacji prolife całkowity zakaz aborcji też byłby kompromisem. No bo przecież nie zmuszają kobiet do zachodzenia w ciąże, nieprawdaż?

1 komentarz:

  1. Zjadło mi długi komentarz, ale ponieważ muszę wyjść z domu to go streszczę.

    "Pro-life = fanatycy = bomby w samochodach = terroryści"

    OdpowiedzUsuń