niedziela, 14 kwietnia 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #49

Na pewno ucieszy was fakt, że zaczniemy od dwóch zblokowanych tematów strajkowych (podzieliłem materiał na „przed strajkowy” i „strajkowy”).  WRACAĆ TU, skoro ja to napisałem, to wy to przeczytacie! Czemu doszło do strajku? Uproszczona odpowiedź brzmiałaby: „bo rząd nie dogadał się z nauczycielami”, ale prawda jest, delikatnie rzecz ujmując, nieco inna. Okoliczności przyrody wskazują na to, że PiSowi bardzo zależało na tym, żeby do tego strajku doszło. Powiedzmy sobie szczerze, jeżeli ktoś chce się dogadać z kimś innym, to nie wysyła na rozmowy Poprzedniczki Premiera Tysiąclecia. Osobę tę oddelegowano do prowadzenia „negocjacji” (cudzysłów użyty z rozmysłem) dlatego, że jest wiernym żołnierzem i zrobi dokładnie to, czego się od niej oczekuje. Kazali jej bronić się w sejmie w trakcie głosowania nad wotum nieufności? Broniła się. Parę godzin później kazali jej ustąpić ze stanowiska premiera? Ustąpiła bez szemrania. Kazali jej pojechać do Brukseli i agitować za JSW? Pojechała i agitowała. Mało tego, ona szczerze wierzyła w to, że JSW zostanie Królem Europy (jej mina po głosowaniu nie pozostawia najmniejszych wątpliwości w tej kwestii). Innymi słowy Poprzedniczka Premiera Tysiąclecia zrobiła dokładnie to, co jej kazano, a kazano jej wkurwić nauczycieli. Zazwyczaj w takich sytuacjach wspominam o tym, że ja sobie gdybam, ale tutaj nie ma mowy o gdybaniu. Najpierw zaproponowano nauczycielom podwyżki, które nijak się miały do żądań. Potem zaś (tak „za pięć dwunasta”) zaoferowano im „nowy kontrakt społeczny” (zwiększenie pensum), który sprawiłby, że 10-20% nauczycieli straciłoby prace (to były wyliczenia pana Proksy). Of korz, media rządowe i politycy partii rządzącej drą ryje, że to związki zawodowe się nie chciały dogadać (nie, „Solidarność” się do tej kategorii nie zalicza). Teraz sobie wyobraźmy, jak to wyglądało z punktu widzenia związków. Do negocjacji przystąpili z żądaniami (między innymi) podwyżek. Trzeba być jebanym idiotą, żeby oczekiwać od nich tego, żeby zgodziły się na masowe zwolnienia (liczbowo byłoby to pi razy oko 70-140 tysięcy osób) i być może podwyżki w przyszłości. Poza tym serio, kurwa, NAGLE okazuje się, że trzeba reformować oświatę i zwiększyć pensum z 18 godzin do 24 i w ogóle „cały system wymaga reformy bo (...)”. NAGLE okazało się, że „gdzie indziej pensum wyższe a u nas takie małe”. Insza inszość, propozycja była tak bardzo nieprzemyślana, że politycy partii rządzącej nie wiedzieli o co w niej chodzi. Michał Dworczyk (szef KPRM) stwierdził, że: „Nie wydłużamy całego czasu pracy nauczyciela, wydłużamy tylko czas pracy "przy tablicy", zwiększamy nieco pensum”. Z tego by wynikało, że zdaniem Dworczyka nauczyciele zapieprzają tyle, że zwiększenie pensum tego czasu nie wydłuży (bo „czas nie jest z gumy”). No, ale to dygresja. Śmiem twierdzić, że gdyby związki zawodowe się na tę propozycję zgodziły, to z okien budynku na Nowogrodzkiej rozniosłoby się po okolicy gromkie „Kurwa mać! Co teraz?”. Jednakowoż ta propozycja „ostatniej szansy” była tak bezczelna, że prawdopodobieństwo, „dogadania” było porównywalne z tym, że dwie cywilizacje się dogadają w książce Lema pt. „Fiasko” (swoją drogą, ten tytuł to mistrzowski trolling). Czemu PiS szedł na zwarcie zamiast próbować się dogadać? Bo do tej pory metoda glanowania się sprawdzała. Glanowano „nadzwyczajną kastę” (no bo, bogacze i w ogóle to komuniści). Glanowano rezydentów (no bo bogacze i jedzą chleb z pastą kawiorową). Zglanowano również niepełnosprawnych i ich opiekunów. To w sumie była jedna z bardziej przejebanych akcji, bo ci sami ludzie, którzy ich flekowali medialnie – przynosili im kanapki w trakcie protestów „za platformy”). Wziąwszy pod rozwagę skuteczność tej metody  uznano, że dogadywanie się z belframi nie ma sensu i Nowogrodzka dała sygnał „napierdalać”. Glanowanie zaczęło się od Sławomira Broniarza, żeby pokazać suwerenowi, że to nie tak, że nauczyciele czegoś chcą, to tylko ten zły Broniarz ich zmanipulował (a poza tym ma zdjęcie ze Schetyną). To też jest sprawdzona metoda. TK? Rzepliński. Rezydenci? „Młoda lekarka co to wyjechała na wycieczkę!” Opiekunowie osób z niepełnosprawnościami? Iwona Hartwich (i jej syn, który MIAŁ NOWE BUTY!). Prócz Broniarza, winne było również ZNP, ale ludzie zaczęli mieć dosyć i się zbuntowali. Nie wierzycie? Poseł Prawa i Sprawiedliwości, Waldemar Buda, wam to udowodni. W połowie marca na jego ćwiterowym koncie pojawił się wpis: „Od piątku miałem już kilka telefonów od nauczycieli z pytaniem jak zrezygnować z członkostwa w ZNP. Poniżej podaję wzór pisma.” Serio, poseł na Sejm uznał, że jebnie sobie fejkiem, z którego będzie wynikało, że nauczyciele są zbyt głupi, żeby wystąpić z organizacji, do której się sami zapisali. Ktoś powinien panu posłowi wytłumaczyć, że ZNP to nie Kościół, do którego zapisuje się małe dzieci i który robi zajebiste problemy ludziom, którzy chcieli podziękować za „bycie częścią wspólnoty”. Od momentu, w którym nauczyciele zapowiedzieli, że może dojść do strajku, machina propagandowa działała pełną parą i klarowała, że to wcale nie jest tak, że wszyscy nauczyciele chcą strajkować, chodzi tylko o grupkę wichrzycieli (ok, tego określenia jeszcze nikt nie użył, ale to pewnie tylko kwestia czasu). Potem było podważanie referendów strajkowych, np. jeden z prawicowych influencerów, którego żona (co za przypadek) jest nauczycielką napisał, że u niej w szkole referendum BYŁO JAWNE! Warto w tym miejscu zaznaczyć, że influencer zaczął mieć żonę nauczycielkę w 2016 (bo reforma oświaty). W sumie to kupa ludzi sobie w tym 2016 przypomniała o tym, że jest nauczycielami (ma w rodzinie nauczycieli/etc.). W tym miejscu dygresja krótka, jeżeli ktoś chce zobaczyć jak działają influencerzy dobrej zmiany podający się za nauczycieli, to w źródłach wrzucam link do mojego wpisu ćwiterowego, w którym zestawiłem parę screenów z wpisami jednej pani (z lubością favowanej/etc. przez tuzów dobrej zmiany). W trakcie rozmów „ostatniej szansy” doszło do sytuacji, która była zaskoczeniem dla prawie nikogo (poza częścią członków nauczycielskiej „Solidarności”). Otóż dwoje członków PiS podpisało ze sobą porozumienie. Zamysł był pewnie taki, że jeżeli ze strajku wyłamią się członkowie nauczycielskiej „Solidarności”, to może uda się doprowadzić do sytuacji, w której strajk odbędzie się w bardzo małej liczbie szkół. Idealnie by się to wpasowało w narrację „elity/nadzwyczajna kasta z ZNP wcale nie reprezentują nauczycieli! Oto dowód!”. Okazało się, że (co za szok), nauczyciele głosowali za strajkiem nie dlatego, że „ZNP im kazało”, ale (i znowuż SZOK!) chcieli realizacji postulatów, z którymi szefowie związków siedli do negocjacji.


W poniedziałek (8 kwietnia) rozpoczął się strajk nauczycieli. Strona rządowa (w tym, of korz, rządowe media) była zaskoczona jego skalą. W poniedziałek ZNP ogłosiło, że w strajku bierze udział około 70% (dane były niepełne). I wtedy wszedł MEN cały na biało i oznajmił, że 48,5% szkół. Co ciekawe, dane liczbowe podało tylko ZNP (jeżeli ktoś chce poczytać o kreatywnym liczeniu, to link do Oko Press wrzucam w źródłach). O tym, jak bardzo MEN umie w myślenie życzeniowe, niech zaświadczy to, że rozjechały im się dane po zestawieniu % szkół, które wzięły udział w referendach strajkowych z tymi, które strajkują: „gdyby uwierzyć danym MEN (sprzed dwóch tygodni) i danym MEN (z dziś), to w pierwszy dzień strajku strajkowało więcej placówek (48,5 proc.) szkół, niż mogło (48 proc.), choć te, które nie weszły w spór, nie mogą strajkować.”. Odnoszę wrażenie, że MEN powinien mieć sygnaturę „jesteśmy poważnym ministerstwem, proszę nas traktować poważnie”. Abstrahując od tego, że nawet gdyby dane MEN były poprawne, to raczej ciężko byłoby wmówić suwerenowi, że połowa strajkujących szkół to margines. Tak więc, wolta nauczycielskiej „Solidarności” okazała się mało skuteczna. Jeżeli zaś chodzi o samą „Solidarność” nauczycielską, to decyzja Proksy o dogadaniu się z Poprzedniczką Premier Tysiąclecia, srogo wkurwiła członków tejże. Już pod koniec marca w mediach pojawiały się informacje o tym, że część pedagogów należących do „Solidarności” się troszeczkę zdenerwowała (Piotr Duda zapowiadał wtedy, że jakby co, to oni sobie sami ogarną protest [jestem pewien, że taki mieli plan, szczególnie w kontekście działań Proksy]) i zagroziła, że jak tak dalej pójdzie to oni się katapultują. Podpisanie „porozumienia” sprawiło, że pedagodzy przeszli od słów o czynów. Nie mam pojęcia o tym, jak duża jest (i będzie) skala odejść, ale w samej Gdyni na 800 członków oświatowej „Solidarności” z członkostwa zrezygnowało 150. Dodajmy, że sam Proksa w niczym nie pomógł, bo najpierw groził konsekwencjami członkom oświatowej „Solidarności”, którzy wezmą udział w strajku (ale to nic dziwnego, przeca jednym z haseł „Solidarności” było „jebać strajki!”), potem zaś stwierdził, że jeżeli chodzi o tych, którzy odchodzą, to: „Nie wszyscy są psychicznie odporni. Stąd takie histeryczne reakcje”. Sprawa będzie raczej rozwojowa, bo jakaś część tych, którzy zostali – domaga się wyjebania Proksy. Jeżeli im się to nie uda, to może się to skończyć kolejnymi odejściami. No dobrze, ale co z samym strajkiem? Ponieważ strajkujące szkoły to wizerunkowy problem, postanowiono coś z tym zrobić. Ktoś wpadł na pomysł, że skoro nauczyciele czytają internety, to trzeba im pokazać, jak duży opór społeczny wywołuje ich protest (khe, khe, astroturfing), bo może się przestraszą i zaczną się wykruszać. Jeżeli ktoś myślał, że szambo wyjebało przed strajkiem, to ten ktoś był w błędzie. Internet został wprost zarzygany hejtem na nauczycieli. Wpisów influencerów nie będę cytował, bo to generyczne „hehehe, z mojej klasy sami najgłupsi szli na pedagogikę”, „a na moim roku to najwięksi kretyni zostali nauczycielami”, „w dupach się poprzewracało od przywilejów”, „tak mało pracują i podwyżek chcą?!” etc. Of korz, nie mogło zabraknąć mojego ukochanego portalu „w Polityce”, który zrobił wrzutkę: „Oburzony ojciec: Pozwę Broniarza, jeśli mój syn w wyniku strajku nie przystąpi do egzaminu maturalnego”. Wszedłem sobie na konto „oburzonego ojca” i okazało się, że był on fanem rozjeżdżania ludzi czołgami (screeny w źródłach), odgrażał się, że musi przestać oglądać jeden program, bo: „kurwa wezmę swojego Glocka i tam zaraz pojadę”/etc. Niestety, konto oburzonego ojca zniknęło z TT. Zapewne dopadły go Szwadrony Śmierci nasłane przez ZNP. Jednakowoż, najbardziej rozpierdalające (to i tak eufemizm) były wpisy polityków i działaczy dobrej zmiany, którzy postanowili się wypowiedzieć w sprawie strajku. Senator Rafał Ślusarz napisał na ćwitrze: „Moja Babcia wykładała na tajnych kompletach. Moja Żona prowadzi dzisiaj lekcje mimo strajku. Jestem dumny.”. Zapomniał jedynie dodać, że jego żona w 2017 roku zarobiła 62 tysięcy zeta, on sam 190 tysi, oboje mieli 200 koła oszczędności i 845 tysięcy w nieruchomościach i gruntach. Widać więc wyraźnie, że mimo porażającej biedy, żona nie zdecydowała się na poparcie strajku. Inny polityk Dobrej Zmiany, Jan Mosiński (który zarobił w 2017 148 tysięcy) podniecał się tym, że „strajkujący nauczyciele nie dostaną wynagrodzenia”. Marszałek Stanisław Karczewski stwierdził, że on to zawsze pracował dla idei, „dla dzieci jeszcze tym bardziej powinniśmy pracować”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że marszałek wyciąga prawie 240 tysięcy rocznie i ma grubo ponad bańkę w nieruchomościach i gruntach. Cebulą na torcie był Samuel Pereira, który wyrzygał z siebie: „Totalny brak empatii Sławomira Broniarza i jego gangsterski styl, to szkodzenie wizerunkowi nauczyciela. Zawodu, który de facto powinien być z powołania. Każdy z nas pamięta dobrych nauczycieli, którzy umieli wymagać, ale też SŁUŻYĆ uczniom. Czyli zaprzeczenie wierchuszki ZNP”. Chciałbym w tym miejscu życzyć Samuelowi Pereirze, żeby w swojej następnej pracy zarabiał tyle, żeby mógł w sklepach płacić powołaniem i ideą. Widać wyraźnie, że wierchuszka się nie pierdoli, a rząd nie zamierza odpuszczać. Co prawda Premier Tysiąclecia oznajmił, że on z chęcią porozmawia z nauczycielami po świętach, ale obstawiam, żeby w międzyczasie zastraszyć nauczycieli i złamać poparcie społeczne dla strajku. Nie mam pojęcia „co będzie dalej”. Z jednej strony, PiS ma sporo doświadczenia w „przetrzymywaniu” protestów, ale nauczycieli jest całkiem sporo i skoro zdecydowali się na strajk, to nie po to, żeby zgodzić się na „reformę”, która będzie oznaczała masowe zwolnienia. Gwoli ścisłości w „porozumieniu”, które podpisał Proksa, nie było nic o pensum, ale ostatnio praktycznie wszystkie tuzy nawijają o tym, jak to „trzeba zmienić system”. Ten balon narracyjny sprawia, że z punktu widzenia nauczycieli, rezygnacja ze strajku (przed podpisaniem jakiegoś sensownego porozumienia) będzie oznaczać zgodę na masowe zwolnienia. W kontekście powyższego, trochę ciężko mi ogarnąć tę konkretną taktykę rządu. Tzn. rozumiem chęć pokazania suwerenowi, że „nauczycieli popierdoliło” (był już taki pasek w „Wiadomościach”? Dla kolegi pytam), ale ta narracja jest dziurawa, bo nie da się w żaden sposób ukryć tego, czym się skończy zwiększenie pensum. Ta idiotyczna propozycja może sprawić, że PiS będzie miał problemy w trakcie wyborów w 2019. Bo owszem, część nauczycieli popiera PiS, ale miłość do partii może szybko stopnieć w starciu z „obietnicą” redukcji zatrudnienia, która daje im 10-20% „szansy” na zostanie wyjebanym z roboty. Wstawanie z kolan wstawaniem z kolan, ale ciężko się nim najeść (nawet jeżeli zostanie ono podane z ziemniakami w białoczerwonych barwach i polane sosem z Żołnierzy Wyklętych). Jak już wspomniałem, nie mam pojęcia co będzie dalej, ale niezmiennie trzymam kciuki za nauczycieli. Nie dajcie się tym dzbanom. Jeżeli się was ktoś będzie pytał „czemu strajkujecie” powiedzcie, że widzieliście spot PiSu, w którym tłumaczono, że: „Człowiek, który ma puste kieszenie, nie jest wolny, my wypełniamy te kieszenie”.

UWAGA!! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Dobra, to teraz porozmawiamy o fakenewsach. Posłużę się dwoma przykładami, z których jeden można uznać za clusterfuck fakenewsowy, a drugi za typowo prawicowe dzbaństwo spod znaku Ziemkiewicza. Pozwolę sobie podzielić temat na dwa kawałki. Zacznijmy od clusterfucka. Otóż na ćwitrze pojawił się „stenogram” z rozmowy Sasina z Moniką Olejnik.
- Skłamaliście, że Broniarz był w SLD
- Ale jego zastępca był.
- Ale powiedzieliście, że to Broniarz był w SLD.
- No, a był jego zastępca, czyli był.
- Ale...
- O czym my tu w ogóle rozmawiamy. Mówię Pani, że był, jakie to ma znaczenie.
„Stenogram” był autorstwa Zbigniewa Hołdysa (krążył w postaci screena [co jest o tyle zrozumiałe, że Hołdys już dawno zbanował prawie wszystkich użytkowników ćwitra]. Ta wymiana zdań wywołała spore oburzenie. No bo, kurwa, jest spora różnica między tym, że ktoś jest członkiem jakiejś partii, a tym, że członkiem tej partii był jego zastępca. Tylko, że wymiana zdań przebiegała inaczej. Sasin dywagował w trakcie rozmowy, że w sumie to Broniarz nie był, ale jego zastępca był a Broniarz „wprowadził ZNP do SLD”. Owszem, Sasin powiedział „jakie to ma znaczenie”, ale był to one-liner, którym spointował wypowiedź Olejnik, w której tłumaczyła ona, że rząd prowadził rozmowy z radnym PiSu (Proksa). Kawałek „Mówię Pani, że był” się, of korz, nie pojawiła. I teraz tak se dumam. Po chuj wymyślać jakieś fejki, skoro oryginał jest znacznie bardziej wkurwiający? W odpowiedzi na (słuszne) zarzuty, że Proksa został radnym z ramienia PiSu, partia rządząca wyprodukowała fejka, że Broniarz w SLD był. Sasin zaś, zamiast powiedzieć, że to oczywista nieprawda, opowiadał pierdoły. Potem zaś starał się zbudować narrację, w myśl której krytykom tego, co się odjebało w niedzielę chodziło o to, żeby w ogóle nie rozmawiać z „Solidarnością”. Wiadomo, że trzeba by było się trochę więcej „opisać”, ale za to stenogram byłby stenogramem, a nie „skrótem myślowym”. O tym, że wymyślanie fejka w celu zwrócenia uwagi na fejka to taki trochę „Ubik” chyba nie warto wspominać. Tak samo, jak o tym, że Monika Olejnik sobie nie radzi w starciu z ludźmi pokroju Sasina. 


Drugim „kejsem” będzie kejs Joachima Brudzińskiego. Zaczęło się od jednej z obietnic wyborczych „Wiosny”: „Wprowadzimy takie przepisy, że każdy homofob, który żeruje na najniższych instynktach i zagraża bezpieczeństwu osób LGBT, zostanie ukarany, z więzieniem włącznie. Niezależny sąd i niezależna prokuratura będą mogły wszczynać postępowania karne przeciwko homofobom – powiedział Krzysztof Śmiszek”. Nietrudno było przewidzieć, jak zareaguje na to prawy sektor. W pewnym momencie do dyskusji wtrącił się Joachim Brudziński, który napisał na ćwitrze: „Za chwilę za takie artykuły będzie można trafić (jak chce pan Śmieszek) do więzienia? Jeszcze raz powtórzę za PJK, tolerancja tak, afirmacja nie. Problem jest taki, że dla niektórych już nawet afirmacja to za mało. Chcą więzień dla inaczej myślących.”. Nie będę cytował całego artykułu (z portalu Wprost), ograniczę się do tytułu i leadu: „Wyznanie syna gejów – gwałcili mnie na zmianę – W Stanach Zjednoczonych toczy się proces małżeństwa gejów oskarżonych o seksualne wykorzystywanie adoptowanych chłopców”. I w tym miejscu muszę przyznać, że wyszedłem na idiotę, bo uznałem (tak jak sporo innych ćwiternautów), że szef MSW łaskawie sprawdził co wrzuca. Nie, to nie było tak, że Brudziński wrzucił zwykłego fejka. Nic z tych rzeczy. On po prostu wrzucił artykuł z 2013 roku i nie zainteresowało go to, jaki był follow up tegoż. Zresztą, nie zainteresował on również chyba żadnego z mediów, które opisały tę sytuację. Co było dalej? Opisał to jeden z ćwiternautów: „Para z artykułu została uniewinniona. Nastolatek przyznał się do kłamstwa i odwołał twierdzenie o seksualnym molestowaniu, a dzieci same wykorzystywały seksualnie inne dzieci w poprzednich rodzinach zastępczych” i podrzucił link do anglojęzycznego artykułu. Czy Brudziński w jakikolwiek sposób się do tego odniósł? A gdzie tam. Wpis, wraz z linkiem nadal wisi na jego profilu. W tym miejscu pora na krótką dygresję. Do tej pory miałem lekką paranoję jeżeli chodzi o „wiarę” w to, co wrzucają politycy, ale po tej akcji moja paranoja nabawiła się paranoi, którą dopadło OCD. W tym miejscu warto by było odpowiedzieć na pytanie Brudzińskiego: „Za chwilę za takie artykuły będzie można trafić (jak chce pan Śmieszek) do więzienia?”. Szanowny Panie Ministrze. Dobrze by, kurwa, było, gdyby zaśmiecanie przestrzeni publicznej niesprawdzonymi informacjami było karane. Niekoniecznie więzieniem, ale np. dotkliwymi karami finansowymi (szczególnie zaś w sytuacji, w której zaśmiecający jest politykiem, ministrem, dziennikarzem, mediaworkerem/etc.). Bez wyrazów szacunku.


Wybory do Parlamentu Europejskiego coraz bliżej, ale po raz pierwszy w wyborach startuje byt polityczny, który idealnie odpowiada na pytanie „na kogo głosowałyby nowotwory, gdyby miały prawo głosu”. Rzecz jasna chodzi tu o Konfederację, w której znajdują się takie tuzy jak Grzegorz Braun, Janusz Korwin Mikke, Kaja Godek, Robert Winnicki i wielu, wielu innych. Mniej więcej w połowie marca, Kaja Godek (aka „kafar episkopatu”) poszła do radia RMF i Robert Mazurek przeprowadził z nią wywiad. Nie będę się pastwił nad jej niewiedzą w zakresie tego, „jak działa Bruksela”. Skupię się na czym innym. Otóż, w trakcie wywiadu Robert Mazurek chciał, żeby Kaja Godek odniosła się do wypowiedzi JKM, który, jak wiemy słynie z wrażliwości względem osób niepełnosprawnych. Kiedy Robert Mazurek przypomniał jej wypowiedź JKM odnośnie klas integracyjnych (czyli tyradę dotyczącą tego, że ludzie normalni się tam z „debilami uczą”), Kaja Godek odparła, że: „Jeżeli będziemy prowadzić kampanię w taki sposób, że będziemy sobie wyciągać różne rzeczy, które każdy mówił w przeszłości i wymagać tego, żeby to komentować, to naprawdę donikąd nie zajdziemy”. Grillowanie trochę potrwało, ale Kaja Godek ani słowem nie skrytykowała JKM. Zamiast tego powiedziała, że: „w mojej obecności nigdy nie podnosił takich kwestii.”. Nieco żałuje, że Mazurek nie przypomniał w trakcie wywiadu wypowiedzi, w której JKM hejtował paraolimpiadę twierdząc, że równie dobrze można by było organizować turnieje brydżowe dla ludzi z Zespołem Downa. Swoją drogą, to jest, kurwa, znamienne, że osoba, która deklaruje tak olbrzymią wrażliwość na los niepełnosprawnych – ma absolutnie wyjebane na to, że jej partyjny kolega jest łaskaw wyzywać ich od debili. Gdyby podobne wypowiedzi padły ze strony kogoś, kto jest zwolennikiem prawa wyboru (idioci zdarzają się wszędzie), Kaja Godek prawdopodobnie miała by łzy w oczach i opowiadałaby o tym, jaki to z niego barbarzyńca, nazista/etc. Ponieważ jednak chodzi o jej partyjnego kolegę okazało się, że „ma wyjebane”. Warto o tym pamiętać następnym razem gdy Kaja Godek przypomni sobie o swojej empatii.  


Skoro poruszyliśmy temat Kafara Episkopatu, możemy gładko przejść do jegomościów, którzy tym kafarem sterują. Najpierw odrobinka archeologii. W marcu Episkopat uznał, że kogoś obchodzi jego zdanie na temat karty LGBT+ (zagrywam kartę „czytam ich dla beki” [szach-mat!]). W oświadczeniu mogliśmy przeczytać między innymi to, że: „Proponowane alternatywne wizje człowieka nie liczą się z prawdą o ludzkiej naturze, a odwołują się jedynie do wymyślonych ideologicznych wyobrażeń. Nie tylko są całkowicie obce europejskiej cywilizacji, ale – gdyby miały stać się podstawą normy społecznej – byłyby zagrożeniem dla przyszłości naszego kontynentu.” Tak, dobrze przeczytaliście, jeżeli dwie lesbijki wezmą ślub, to może być zagrożona  przyszłość kontynentu. Tak se myślę, że jak się purpuraci rozkręcą, to zaczną tłumaczyć, że jeżeli w Polsce zalegalizuje się związki partnerskie, to dojdzie do lunoklazmu i kawałki księżyca spadną na Europę. Nie wiem, czy spadną również na USA. Z jednej strony zalegalizowano tam małżeństwa jednopłciowe, ale z drugiej prezydentem tego kraju została personifikacja konserwatyzmu. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie wiadomo, czy purpuraci sami wymyślili ten idiotyzm, czy też posiłkowali się Duginem. Powinniśmy być wdzięczni Episkopatowi za tego rodzaju wypowiedzi, bo w pełni ukazują one próżnie argumentacyjną konserwatyzmu. Tego rodzaju argumentacja trafia jedynie do betonu (bo beton traktuje to wszystko jak prawdę objawioną). Idźmy dalej. Mniej więcej w tym samym czasie Episkopat był łaskaw wypowiedzieć się w temacie pedofilii w Kościele. Przedłożono jakiś tam raport, którego w żaden sposób nie da się zweryfikować. Prócz raportu, Episkopat uznał, że warto jest poszukać przyczyn tego zjawiska. Radzę poniższy cytat czytać w pewnej odległości od sprzętu elektronicznego, albowiem lektura może grozić zrzyganiem się: „Z jednej strony tworzy się programy seksualizacji dzieci w bardzo młodym wieku, by jak najwięcej zarobić na środkach antykoncepcyjnych, by puścić szybko w ruch życie seksualne, nawet kiedy jeszcze jest to dla samego dziecka nieodpowiednie. Z jednej strony jest pompowanie seksualizmu, nie mówiąc już o pornografii, oddziaływaniu internetu na dzieci, młodzieży, starszych. (…) Z drugiej strony pałką w głowę tych, którzy poddają się temu przestępstwu”. Tym razem winne nie były dzieci rozwiedzionych rodziców, które wciągają księży w pedofilię, ale seksualizacja. Nie chciałbym być źle zrozumiany, zjawisko o którym wspominają purpuraci ma miejsce. Przykładowo, jakiś dzban-magazyn uznał, że aktorka wcielająca się w rolę „Eleven” w „Stranger Things” (Millie Bobby Brown) jest „seksowna”. Skala spierdolenia jest tym pokaźniejsza, że rzeczona aktorka miała wtedy 13 lat. Autorom tego idiotyzmu należy się nagroda imienia Romana Polańskiego. Tym niemniej, absokurwalutnie nie można tłumaczyć pedofilii w Kościele tym, że tego rodzaju rzeczy się odjebują, albowiem jeżeli chodzi o pedofilię, to ta instytucja ma baaaaardzo długą tradycję. Przykładowo, według raportu na temat pedofilskiej działalności duchownych w Pensylwanii, rozpoczęli oni swoją działalność w 1940 roku. W Irlandii pedofile w sutannach zaczęli działać w 1930. Tak więc, Episkopat musi sobie znaleźć inną wymówkę. Na uwagę zasługuje również to, że najwyraźniej zdaniem Episkopatu karanie pedofilów to bicie „pałką po głowie”. Prócz tego mogliśmy się dowiedzieć, że pedofilia, to: „To nie jest problem instytucji, tylko problem globalny”. Tylko, że „globalnie” społeczeństwa sobie z tym radzą. WHO, na ten przykład, ułożyła standardy edukacji seksualnej, które są wybitnie antypedofilskie. I co? I Episkopat jest tymi standardami „zaniepokojony”. Jakoś mnie to, kurwa, nie dziwi.


Gdzieś tak trochę za półmetkiem marca, konserwy z programu „Strefa Starcia”, chciały się wykazać w ramach hejtowania środowisk LGBT i zrobiły internetową sondę z pytaniem „Czy akceptujesz możliwość adopcji dzieci przez pary homoseksualne?”. Konserwy zapowiedziały, że wyniki sondy pojawią się w następnym programie. Ostateczne jednak się nie ukazały. Czemu tak się stało? Zanim się pośmiejemy, oddajmy głos „Strefie”: „W związku z uzyskanymi konkretnymi informacjami o kupowaniu głosów, czujemy się w obowiązku ostatnią sondę zamknąć. Szanujemy głosy WIDZÓW, dlatego jest dla nas niezmiernie ważne, żeby wynik sondy odwzwierciedlał ICH punkt widzenia, a nie wykupionych farm anonimowych trolli.” To „poważne” oświadczenie byłoby nieco bardziej poważne, gdyby nie to, że te „poważne informacje” pochodziły od zesranych konserwatywnych influencerów, którzy nie wiedzieli co się stało i dlaczego przejebali tę sondę. Wynik był dla nich niekorzystny, prawie 33 tysiące głosów i 53% głosujących było na „tak”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że za każdym razem, gdy konserwy przepierdalają sondy na TT – pojawia się pierdylion konserwatywnych kont, które linkują strony/etc., na których można kupić głosy. W ich opinii ma to dowodzić tego, że „lewaki kupują głosy”. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że dowodzi to jedynie tego, że sami te głosy, kurwa, kupują, ale ponieważ nie jestem złośliwy, zacytuję jedynie jednego z influencerów Dobrej Zmiany (aka „Pikuś”): „Trollowaliśmy swego czasu takie sondy na Polsacie /tak czy nie/. Aż się wycofali z sond. Teraz ktoś zaorał was. Sondy to niepewna rzecz :)”. No, ale wróćmy do meritum. Jak to się stało, że konserwy, które bardzo pilnują takich rzeczy – dostały łomot? Ano tak to, że polski polityczny ćwiter, choć ma spore rozmiary, jest jedynie bańką. Dużą bańką, której można używać w walce politycznej, ale jednak bańką. Bańka ta jest zdominowana przez prawicę i konserwy. Jednakowoż czasem bywa tak, że do bańki zaglądają ludzie, którzy na co dzień mają wyjebane na politykę. Tak było i tym razem. Sonda została rozjechana przez młodych ludzi. Nie był to pierwszy taki przypadek, bo sporo wcześniej (07 luty 2018)  młodzi ludzie rozjechali hashtagową akcję konserw #niejstemfeministką. Reakcje konserw na wyniki sondy „Strefy Starcia” sugerują, że konserwy nie rozumieją, że siedzą w bańce. Nie, nie skończyło się na pieprzeniu o kupowaniu głosów. Tropiciele teorii spiskowych znaleźli konta z azjatami na avkach: „to jest kilka z kilkunastu tysięcy kont biorących udział w sondzie o adopcji dzieci przez gejów. Wszystkie konta to fani koreańskiego popu, czaicie fani koreańskiej muzyki biorą udział w sondzie o adopcji dzieci w Polsce. Typowe konta do spamowania”. Tego rodzaju wielce uczonych analiz było od cholery. Żaden z autorów nie dał sobie wytłumaczyć, że to nie są boty, tylko młodzi Polacy, którzy słuchają K-popu. Czytanie tych wynurzeń było dość męczącym doświadczeniem, bo „analitycy” nie przejmowali się nawet tym, że ci ludzie do nich pisali, nadal twierdzili, że to koreańskie boty. Różnica między konserwami, które „poprawiały” sondy, a młodymi ludźmi, którzy strollowali tę konkretną sondę jest dość istotna. Młodzież się po prostu wkurwiła na konserwatywny dzbanizm, zaś konserwy bawią się w astroturfing.


Znowuż lekką archeologię trzeba uskutecznić, albowiem w połowie marca Paweł Rabiej miał to nieszczęście, iż uznał, że skoro proplatformerscy komentatorzy bronili karty LGBT+, to można opowiedzieć o tym, że fajnie by było, jakby w Polsce wprowadzono możliwość adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Bardzo szybko okazało się, że wcześniej wymienione środowiska wcale nie broniły karty LGBT+, a jedynie Rafała Trzaskowskiego, który tę kartę podpisał. Niestety nie dysponuję twardymi „danymi” (bo nie mam dostępu do aplikacji do monitorowania ruchu sieciowego), ale wydaje mi się, że Rabiej został zjebany przez antyPiS zanim jeszcze ruszyły do boju tzw. Legiony Szefernakera. Efekt końcowy był taki, że Rabiej dostał zjebę od praktycznie wszystkich. Nie trzeba się rozpisywać w temacie tego, dlaczego zjebały go kosnerwy. Warto jednakowoż pochylić się nad tym, dlaczego dostał opierdol od swoich kolegów. Otóż, uznali oni, że jego wypowiedź była zła i PiS ją będzie mógł wykorzystać i dzięki niej wygrać wybory. O tym, jak bardzo chybione były te „analizy” niech zaświadczy to, że w PiS przy pierwszej nadarzającej się okazji przestawili wajchę i Nauczyciele Is The New LGBT. Of korz, konserwatywne dzbany nie zaprzestały hejtowania LGBT, ale teraz te hejty trzymają się na standardowym poziomie, który nijak się ma do tego, co odpierdalano w marcu. 


W marcu doszło w Nowej Zelandii doszło do ataku terrorystycznego. Sprawcą był człek o skrajnie prawicowych poglądach, z mózgiem wyżartym przez rosyjską wojnę informacyjną (czyli, między innymi, przez idiotyzmy o tym, że biała rasa „wygina” i/lub jest „wymieniana”, na niebiałą). Reakcja prawicowych fanpejdży, które do tej pory łaknęły każdego ataku jak kania dżdżu, była łatwa do przewidzenia. Większość z nich nie wspomniała słowem o tym, co się stało. Aczkolwiek były wyjątki, Stowarzyszenie Marsz Niepodległości zachęcało swoich fanów do czytania „manifestu” zamachowca. Warto nadmienić, że nie tylko poglądy sprawcy były niewygodne dla dotychczasowych facebookowych specjalistów od terroryzmu. Znacznie większym problemem było dla nich to, że tym razem zginęli muzułmanie, bo do ataku doszło w meczecie. Konto twitterowe jednego z dużych prawicowych fanpejdży kilka dni przed atakiem w Nowej Zelandii dywagowało na temat tego, czy rozpalenie ognisk na ulicy w Wawie (AgroUnia), to aby nie jest terroryzm. To samo konto, nie zająknęło się słowem na temat Nowej Zelandii. Czy to znaczy, że już nie jara się terroryzmem? Gdzie tam. Parę dni później zrobiło RT wpisu o tym, jak to TGV jebło w butle z gazem, i że to jest modus operandi muzułmańskich terrorystów; zaraz potem doszło o ataku w Utrechcie i nad tym się, rzecz jasna, pochylili. Za parę dni kolejne RT wpisu o tym, że senegalski migrant dokonał zamachu terrorystycznego podpalając autobus z dziećmi. W ćwicie stało, że nikt nie zginął. Najmniejsze zaskoczenie świata, prawicowi influencerzy zajmują się tematem terroryzmu tylko i wyłącznie wtedy, gdy można pokazać, że źli są ci „niebiali”. Co się zaś tyczy samego zamachowca z Christchurch, to ustalono, że śmigał on sobie w grudniu po Polsce i przemierzył ponoć około 2000 kilometrów. Kolejny powód, dla którego będąc prawicowym influencerem, lepiej nie wspominać o całej sprawie (szczególnie wtedy, gdy nie wiadomo, czy jeździł sam, czy też się z kimś spotykał). W tym momencie pora by była na jakąś pointę, ale zamiast tego zapropsuję książkę.  Jakiś czas temu grzebałem sobie na jednej z księgarni internetowych i trafiłem na książkę pt. „Pokolenie Dżihadu” Petry Ramsauer. Najpierw odrzucił mnie od niej podtytuł na okładce „Europo, czeka cię apokalipsa”, ale potem pogrzebałem w necie i okazało się, że autorka nie jest prawicowym szczurem, a osobą, która jest bardzo ogarnięta w tematyce islamizmu/etc. W książce można poczytać o tym, jak to się stało, że młodzi ludzie z Europy wyjeżdżali do Syrii/Iraku, żeby przyłączyć się do ISIS (było pośród nich sporo konwertytów), jakie techniki Public Relations stosowali ludzie z ISIS (i dlaczego byli skonfliktowani z Al-Kaidą). Tym, co mnie osobiście najbardziej zainteresowało, był opis działań, które podjęły kraje Zachodu w ramach walki z islamizmem. Żeby nie spoilerować napiszę jedynie, że zrobiono bardzo wiele zaś początkowe „sukcesy” ISIS były spowodowane tym, że tzw. Państwo Islamskie stosowało zupełnie inną taktykę niż Al-Kaida. Książkę wydano w 2016 roku. Wspominam o tym dlatego, że w roku 2017 Poprzedniczka Premiera Tysiąclecia była łaskawa wybełkotać dwa ni po zamachu w Manchesterze: „Dokąd zmierzasz Europo? Powstań z kolan i obudź się z letargu”. Wcześniej zaś polscy politycy, w tym ministrowie, produkowali się w temacie tego, jacy to oni są sprytni a Zachód głupi, bo nie umie w bezpieczeństwo. Wydaje mi się, że nie polscy ministrowie/etc. nie byli zainteresowani tym co się faktycznie dzieje na Zachodzie, zaś swoją wiedzę na ten temat czerpali z prawicowych fanpejdży i twitterowych kont w rodzaju Voice of Europe.


Na deser zostawiłem sobie mojego ulubionego publicystę, Rafała Wosia. Otóż, Rafał Woś, który wcześniej bronił kiboli, postanowił wznieść się na wyższy poziom obrony „wykluczonych” i na swoim ćwitrze zadał pytanie: „Skąd ten hejt na Patryka Jakiego”. Kurwa, ja jestem w stanie zrozumieć to, że Woś się zakiwał i uznał, że kibole są kibolami „z biedy” (bo mu się to z blokersami pojebało), ale tego pytania już ni chuja nie rozumiem. Jaki praktycznie całą swą rozpoznawalność zawdzięcza hejtowi internetowemu. A to uchodźców hejtował, a to mniejszości seksualne, a to sędziów, a to opozycję (na tym przerwę wyliczankę, ale doskonale wiecie, że byłaby ona w chuj długa). Poza tym Jaki, w ramach kreowania własnego wizerunku był łaskaw podawać się za kogoś, kto pochodzi z „biedniejszej rodziny” (czym wkurwił mnie do tego stopnia, że poświęciłem jego sytuacji finasowej dość obszerny tekst). Ta „biedniejsza rodzina” była mu potrzebna, żeby móc się zdystansować do „elit politycznych”. Nie chce się tu już bardziej rozpisywać w temacie Jakiego, bo doskonale zdajecie sobie sprawę z tego, kim jest ów człowiek. W kontekście powyższego chyba nietrudno wam zrozumieć to, że nie mam, kurwa, pojęcia, po co Woś pisze te swoje idiotyzmy. Tzn. tłumaczyć go może tylko jedno. Absolutna nieznajomość realiów politycznych. Tyle, że jeżeli Woś aż tak bardzo nie ogarnia, to nie bardzo wiem, po chuj zajmuje się publicystyką. Choć w sumie, bardzo możliwe, że zajmuje się nią właśnie dlatego. Być może wychodzi z założenia, że skoro się na czymś ni chuja nie zna, to jest w 100% bezstronny.


Źródła:

https://www.money.pl/gospodarka/zwiekszenie-pensum-wsrod-propozycji-rzadu-dla-nauczycieli-co-oznacza-ta-zmiana-6367084017079937a.html


https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2019-04-05/wydarzenia-i-opinie-dworczyk-zemke-rzymkowski-transmisja-od-1915/

Influencer, którego żona co prawda krytykowała to, co działo się w szkołach „za PO”, ale pojawiła się w jego wpisach dopiero w 2016

https://twitter.com/logicznyX/status/1108286903651127296

Pani influencerka, która poległa w starciu z rzeczywistością (ale politycy dobrej zmiany i ich drony pomagają jej wykręcać olbrzymie zasięgi)

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1114971433749364739

https://www.tvp.info/42108569/men-ponad-polowa-placowek-nie-strajkuje

https://oko.press/to-ile-szkol-w-koncu-strajkuje-wyjasniamy-roznice-w-danych-men-i-znp/




screeny nie płoną:





https://www.tvn24.pl/kropka-nad-i,3,m/jacek-sasin-o-rozmowach-rzadu-z-nauczycielami,926034.html

https://www.tvp.info/41888288/partner-biedronia-kazdy-homofob-zostanie-ukarany-z-wiezieniem-wlacznie

https://twitter.com/jbrudzinski/status/1109871084185313281


https://www.nbcconnecticut.com/news/local/Glastonbury-Foster-Adoptive-Couple-Lawsuit-Harasz-Wirth-DCF-Sexual-Abuse-328719091.html




https://newyork.cbslocal.com/2018/08/14/pennsylvania-priests-molestation-report/