wtorek, 25 kwietnia 2017

Tuskapokalipsa

Moim skromnym zdaniem, „antyTuskowe” działania PiSu, to PR-owym fuckup porównywalny z wystawieniem Magdaleny Ogórek w wyborach prezydenckich 2015. To nie jest „strzał w stopę”, to jest „odstrzelenie sobie stopy razem z połową miednicy i kawałkiem kręgosłupa”. Jeżeli ktoś z was czytuje SF/fantasy, to na pewno kojarzy najbardziej wyświechtany schemat powieści, który wygląda mniej więcej tak: jakiemuś władcy ktoś przepowiada, że zostanie przez kogoś zabity. Władca chcąc się zabezpieczyć, każe profilaktycznie wyrżnąć całą rodzinę/wieś/miasto, z której/go miał się wywodzić zabójca. Ktoś (główny bohater powieści) przeżywa masakrę i pod koniec powieści, w ramach zemsty za wymordowanie mu rodziny - zabija władcę. Plottwistem jest więc to, że gdyby władca nie chciał się „zabezpieczyć”, to pewnie nic by się mu nie stało (fachowo się to nazywa „samospełniające się proroctwo”). Najprawdopodobniej PiS nie kojarzy tego schematu, bo z uporem godnym lepszej sprawy usiłuje sobie „wyhodować” kogoś, od kogo mogą dostać łomot.

W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. To nie będzie tekst z gatunku tych, które zalały internet ostatnio (chodzi mi o ten hurraoptymizm „anty-PiSu”, który jest równie męczący, co przemówienia premier Beaty Szydło). Ilekroć czytam, że „no teraz to już Tusk zaorze Dudę, bo mamy tutaj, widzicie, sondaż, z którego wynika, że w drugiej turze (wyborów, które, do kurwy nędzy, odbędą się za 3 lata) stanie się to i to”, na serio się zastanawiam nad tym, czy ci ludzie to piszą na poważnie, czy po prostu trollują. Jednakowoż, znacznie bardziej żenujący są wyznawcy Dojnej Zmiany, którzy z najpierw piszą: „hehehe, kto w 2020 będzie pamiętał o dzisiejszych sondażach prezydenckich”, zaś chwilkę potem „PiS miażdży w sondażach, to dobry znak przed kolejnymi wyborami”. Ktoś może powiedzieć, „ale przecież sam przed momentem napisałeś, że Tusk może spuścić łomot PiSowi i co to w ogóle za tytuł ta „Tuskapokalipsa”?”. Tedy odpowiadam, jest zasadnicza różnica między „może to zrobić” a „na pewno to zrobi, bo sondaż”.

"Król Europy"

Ad meritum. Kilka lat temu, Tusk zniknął z polskiej polityki, żeby zostać „Królem Europy”. Głównym beneficjentem „emigracji” Tuska był Jarosław Kaczyński, bo ze sceny politycznej zniknął mu najgroźniejszy przeciwnik. Tusk prowadził taką a nie inną politykę wewnętrzną w PO, skutkiem czego, po jego odejściu Platforma zamieniła się w worek treningowy dla PiSu. Sam Tusk, będąc Królem Europy nie reagował na „zaczepki”, więc PiS oskarżał go o wszystko łącznie z gradobiciem, trzęsieniem ziemi i kokluszem. Ponieważ Tusk na te zaczepki nie reagował, jacyś geniusze w PiS uznali, że „stracił zmysł polityczny” i z niego też zrobią worek treningowy. Geniuszom umknął ten drobny szczegół, że Tusk, będąc „Królem Europy”, nie musiał się martwić o to jaki ma wizerunek w Polsce. Nie musiał – bo nie było mu to do niczego potrzebne. Liczyło się jedynie to, co o nim sądzą politycy, od których zależała jego reelekcja. Ci zaś (co za szok) nie za bardzo przejmowali się tym, co na temat Tuska miały do powiedzenia PiSowskie gadzinówki. Spektakularny „sukces brukselski” polskiej dyplomacji, pod wodzą Witolda „potrzymaj mi piwo” Waszczykowskiego i premier Beaty „baza wirusów została zaktualizowana” Szydło raczej nie pozostawia wątpliwości co do tego, kto w tym starciu (PiS vs Tusk) obrał skuteczniejszą strategię.

Ponieważ Tusk (jako „Król Europy”) przestał się angażować w gównoburze, które przetaczają się non stop przez nasz kraj, sporo ludzi zapomniało o tym, jakim jest politykiem. Jego najważniejsze „polityczne przymioty” to umiejętność wsłuchania się w vox populi i umiejętność przyjebania oponentowi tak, żeby bardzo go zabolało. Poza tym, od Jarosława Kaczyńskiego różni Tuska to, że Tusk nie atakuje „na pałę”, ale jest w stanie poczekać na odpowiedni moment (i w zależności od „potrzeb politycznych”, albo przypieprzyć „gazrurą” w potylicę, albo wbić nóż w plecy). Nieco bawią mnie wypowiedzi ludzi, którzy twierdza, że „Tusk się w Brukseli wyrobił” (czego dowodzić mają jego wypowiedzi i umiejętne trollowanie PiSu). Moim zdaniem, nie tyle „Tusk się wyrobił”, co ludzie się odzwyczaili. I ciężko mieć do nich pretensje. Jeżeli głównymi twarzami opozycji (chodzi o ludzi, którym media poświęcają kupę czasu i uwagi) są jednostki całkowicie pozbawione charyzmy (Schetyna, Petru i Kijowski), to byle tweet Tuska, w którym nie ma uberdramatyzmu i w którym nie stoi, że jeszcze moment, a PiS zacznie strzelać do ludzi na ulicach, może faktycznie robić spore wrażenie. I owszem, robi. Gwoli ścisłości, PiS również nie może się pochwalić charyzmatycznymi politykami: Duda umie jedynie klepać wykute na blachę teksty (równie dobrze mógłby „czytać z kartki”, bo improwizować nie potrafi), Beata Szydło, to syntezator mowy, a Jarosław Kaczyński potrafi spieprzyć każde wystąpienie (vide „ludzkie pany”, albo „najgorszy sort”, albo „sklep dla najbiedniejszych”).

Ciężko dzisiaj dywagować nad tym, czy Tusk decydując się na objęcie stołka „Króla Europy”, planował powrót do polskiej polityki. Ja osobiście obstawiam, że raczej nie. Nikt w 2014 nie był w stanie przewidzieć tego, że sztab Komorowskiego tak bardzo spieprzy kampanię wyborczą, że przegra z szeregowym europosłem z PiS. Skoro zaś zakładano reelekcję BK, to musiano się liczyć z tym, że po dwóch kadencjach prezydenta z PO, ciężko będzie „sprzedać” kandydata tej formacji (niezależnie od jego przymiotów). Powrót do parlamentu byłby o tyle utrudniony, że druga kadencja Tuska kończy się w 2019, więc „pauzowałby”przez 2 kampanie wyborcze. Kolejne wybory (o ile nie będzie przedterminowych/etc) dopiero w 2023 – a to już kawał „politycznego” czasu. Poza tym, DT musiał się liczyć z tym, że wszystkim będzie zależało na tym, żeby sobie siedział w tej Brukseli i jak najmniej się udzielał w polskiej polityce. Po 5 latach „nieobecności” ciężko jest powrócić do polityki, bo sporo ludzi mogłoby o nim po prostu zapomnieć. Tzn może nie tyle o samym Tusku, co o Tusku polityku (efekty tej amnezji możemy obserwować teraz, kiedy ludzie „nagle” odkrywają, że Tusk potrafi konstruować sensowny przekaz). 

Koniunkcja

Niezależnie od tego, jakie plany polityczne miał DT w 2014 roku, teraz może mieć nieco inne. Bo okoliczności są po temu bardziej niż sprzyjające. Po pierwsze, PiS sprawuje rządy na zasadzie „stulić pyski, bo teraz kurwa my”. Gdyby PO zachowywało się równie bezczelnie – najprawdopodobniej padłoby w wyborach w 2011. Po drugie, opozycja. Samo TKM nie działałoby na korzyść Tuska, gdybyśmy mieli w Polsce sensowną opozycję parlamentarną. Dobre wyniki sondażowe PO nie są efektem działań polityków tej formacji (którzy dopiero się „wyrabiają” w opozycji), ale skutkiem działań Prawa i Sprawiedliwości (vide TKM). Po trzecie, PiS dał Tuskowi prezent, którego wartość jest nie do przecenienia. Chodzi mi rzecz jasna o idiotyczny „gambit Brukselski”. Przez moment wyobraźmy sobie, że politycy Prawa i Sprawiedliwości nie zachowują się jak banda politycznych troglodytów i zastanawiają się nad potencjalnymi efektami swoich działań. W takich warunkach, wpadli by na to, żeby zostawić Tuska w spokoju (tzn nie utrudniać mu reelekcji). Ba, mogliby nawet wydumać, że lepiej byłoby go poprzeć. Gdyby bowiem Tusk został poparty przez PiS, to jego późniejsza potencjalna „krucjata AntyPiSowska” mogłaby zostać odebrana, jako dość żenujące zagranie. No bo „przecież oni wyciągnęli do niego rękę i go poparli”. Jeżeli ktoś chciałby powiedzieć, że „no ale przecież PiS nie mógł go poprzeć bo to śmiertelny wróg/etc”! Serio? Partia, która potrafi z dnia na dzień zmienić narrację i przekazy dnia i nie wywołuje to praktycznie żadnej negatywnej reakcji żelaznego elektoratu miałaby czegoś „nie móc zrobić”? Bez przesady.

Gdyby PiS zdecydował się na taki gambit, reelekcja Tuska przeszłaby raczej bez echa w mediach. Tzn media antyPiSu na pewno usiłowałyby budować narrację, że „do reelekcji doszło, dlatego, że Tusk jest skutecznym politykiem”, ale (przy założeniu, że PiS poparł Tuska), partia Jarosława Kaczyńskiego mogłaby bez problemu rozpieprzyć taką narrację. W jaki sposób? A no w taki, że zastąpiłaby ją swoją narracją: „reelekcja Tuska to zasługa rządu PiS, bo gdybyśmy się sprzeciwili, to Tusk nie miałby najmniejszych szans”. Owszem, dzisiaj taka narracja wydaje się cokolwiek absurdalna (albowiem 27:1), ale tylko i wyłącznie dlatego, że PiS poszedł „na zwarcie”. Gdyby poparto Tuska, nikt nie byłby w stanie udowodnić, że „Tuska wybrano by nawet wbrew woli rządu PiS”. Ponieważ media antyPiSu za cholerę nie chciałyby powielać narracji, z której wynikałoby, że PiS zrobił coś sensownego, o reelekcji (a co za tym idzie, o samym Tusku) zrobiłoby się bardzo cicho (i to bardzo szybko).

27:1

„Gambit brukselski” pokazał, że chłodna kalkulacja polityczna jest PiSowi całkowicie obca. Zamiast tego, partia Jarosława Kaczyńskiego woli iść na pełen retard. Mogli bez problemu „wyciszyć” reelekcję, ale zamiast tego, zdecydowali, że lepiej będzie upokorzyć Tuska w świetle jupiterów. Skutkiem czego – o reelekcji (którą najprawdopodobniej większość Polaków miałaby, za przeproszeniem w dupie) usłyszeli wszyscy. Żenujący spektakl w z wystawieniem JSW był zwykłym „dupochronem”. Tak na wypadek, gdyby ktoś chciał zarzucić PiSowi, że „nie popiera polskich kandydatów”. Zresztą PiSowscy  influencerzy „grzali” narrację, według której, „Tusk to niemiecki kandydat, bo polskim jest JSW”. Potem jeszcze były brednie Niezatapialnego Witolda o tym, że „zerwą szczyt”. Ta narracja była tak bezczelna, że sporo ludzi uwierzyło w to, że PiS ma jakiegoś asa w rękawie. No bo przecież gdyby go nie mieli, to wyszliby na skończonych idiotów, nieprawdaż? A i owszem. Wisienką na torcie był foch premier Beaty Szydło, która nie chciała złożyć podpisu pod konkluzją szczytu. Momentalnie zwrócono jej uwagę na to, że jeżeli nie chce, to może tego nie robić, ale to nie ma najmniejszego znaczenia (co pokazało, że nasza dyplomacja nie ma zielonego pojęcia o procedurach). Jeżeli mam być szczery, to tego się chyba bardziej spierdolić nie dało. No ok, nikt nie tłukł butem w mównicę, ale poziom żenady był niewiele niższy.

Tak nawiasem mówiąc, samo 27:1 nie jest w tej sytuacji najgorsze. PiS ma generalnie wyjebane na politykę zagraniczną więc nie bardzo by się tym przejęli. Najgorsze dla PiSu jest to, że oddano Tuskowi kupę „czasu antenowego”. Bo Tusk był wszędzie. I wszyscy widzieli, jak PiS wytacza coraz większe działa (łącznie z sugestią profesora Krasnodębskiego, który stwierdził, że Tusk powinien poprosić o niemieckie obywatelstwo). Szczerze mówiąc, nie wiem, jaki był zamysł PiSu, ale chyba chodziło o sprowokowanie Tuska do jakiejś emocjonalnej wypowiedzi, którą potem mogliby „oplakatować” swoje media i portale. Tyle, że Tusk sprowokować się nie dał. Skutkiem czego – każdy mógł zobaczyć PiSowców w amoku i spokojnego Tuska, który ma ten ich amok w dupie. Czy muszę dodawać, kto w takim układzie mógł liczyć na sympatię Polaków, których trochę już denerwuje polityczna napierdalanka?

Ślepa furia

Najmniejszym zaskoczeniem świata było to, że po takim blamażu, nikt nie poleciał ze stołka. Ktoś tam stwierdził nawet, że to wszystko wina Ryszarda Czarneckiego, bo JSW to był jego pomysł. Śmiem twierdzić, że o ile „Obatel” faktycznie mógł zbajerować JSW (który „wysiadł na przystanku” o nazwie „frajer”), ale to nie on wymyślił ten kretynizm. Jest tylko jedna osoba, której na przeczołganiu Tuska zależy tak bardzo, że wszystko inne ma w dupie. Tą osobą jest nie kto inny, a „Genialny Strateg” - Jarosław Kaczyński. I nie, nie mogło być tak, że Jarosław chciał przeczołgać Tuska a „sposób” wymyślił kto inny. Gdyby tak bowiem było, to „pomysłodawca” wyleciałby już na zbity ryj z PiSu, a my pewnie byśmy się dowiedzieli, że miał w rodzinie ubeków/TW/etc. Powód braku konsekwencji personalnych jest więc dość oczywisty – Jarek to nie Korwin, którego można wypieprzyć z jego własnej partii. Owszem, duet Witold&Beata zrobił z siebie pośmiewisko, ale od politycznych „zderzaków” nie można wymagać niczego więcej. Kaczyński trzyma swój dwór na tak krótkiej smyczy, że raczej nikt się nie podejmie próby wyjaśnienia mu, że „zemsta za wszelką cenę”, może mieć dość bolesne konsekwencje polityczne. 

Nie mam pojęcia, jak się ta sprawa dalej potoczy. Jedno jest pewne, PiS się bardzo obawia powrotu Tuska do polskiej polityki. Najprawdopodobniej część polityków Prawa i Sprawiedliwości najchętniej zostawiłoby go w spokoju, żeby nie robić mu reklamy. Tyle że nad nimi wszystkimi czuwa Genialny Strateg, który się po prostu zawziął i raczej nie odpuści. Z czego z kolei wynika tyle, że PiS nadal będzie szedł „na zwarcie” z Tuskiem. Wnioskując ze skuteczności dotychczasowych działań „antyTuskowych”, efekty kolejnych mogą być nie mniej spektakularne. Otwartą kwestią pozostaje to, co PiS spieprzy i jak bardzo się wykrwawi przy okazji. Niezależnie bowiem od efektów tego „polowania”, część Polaków (nawet tych, którzy za DT nie przepadają), może się nieco wkurwić, obserwując sytuacje, w której faktyczny „wódz” kraju, mści się na swoim politycznym oponencie, przy pomocy całego państwa.