niedziela, 27 sierpnia 2023

Wyrób referendopodobny

Od jakiegoś czasu wiadomo, że równo z wyborami ma się odbyć w naszym pięknym kraju nad Wisłą referendum. Przyznam szczerze, że (gdy już nam oznajmiono, że referendum się odbędzie), ja tak trochę nie do końca ogarnąłem, jak to się będzie odbywać.


Doszedłem do (bzdurnego) wniosku, że pewnie będą jakieś osobne komisje referendalne i jak komuś się nie będzie chciało brać w tym udziału, to po prostu nie pójdzie do tych komisji. Nie bardzo wiem czemu tak to sobie poukładałem we łbie, ale jak sobie zacząłem czytać o tym, jak to ma wyglądać, to bardzo szybko uświadomiłem sobie swój własny dzbanizm.

Nieco zabawne było to, jaką ewolucję przeszło to referendum od momentu, w którym Genialny Strateg ogłosił, że PiS je zamierza przeprowadzić. Najpierw tłumaczono, że tu chodzi o to, żeby nam UE nie narzuciła uchodźców (czego UE nie zamierza robić, ale to jest szczegół, którym PiS sobie nie zawraca głowy). Rządowa machina propagandowa pracowała wtedy 24/7, żeby nam wytłumaczyć, że jest to na tyle istotna kwestia, że nie obędzie się bez referendum.


Potem natomiast się okazało, że temat nie zażarł (tak jak wcześniej było z robakami, papieżem i innymi tematami, które partia Kaczyńskiego poruszała w poszukiwaniu „politycznego złota”). I przez moment wyglądało to trochę tak, jak gdyby pomysł referendum miał zostać zarzucony (tak, jak wiele innych pomysłów). Wydaje mi się, że gdyby ten pomysł był „czyjś inny”, to tak właśnie by się stało. Temat referendum by się urwał w rządowych mediach i nie byłby poruszany (a odpytywani na ten temat politycy partii rządzącej opowiadaliby o tym, że to jest zbyt złożona kwestia i lepiej ją już po wyborach naspokojnie obgadać [albo wymyśliliby jakikolwiek inny słowny wypełniacz]).

Problem PiSu polegał na tym, że pomysłodawcą był Kaczyński, który się już jakiś czas temu srogo odkleił (ale jego otoczenie nadal trzyma go pod kloszem i tłumaczy mu, że jest geniuszem). Ponieważ Kaczyński jest nieomylny, jego decyzja o referendum nie mogła być błędna, prawda? Trzeba więc było przedsięwziąć jakieś działania. No i to zrobiono, dokładając do referendum trzy pytania, które nie miały żadnego związku z tą (uwaga, będzie capslock) NIEZWYKLE ISTOTNĄ KWESTIĄ, KTÓRA WCZEŚNIEJ WYMAGAŁA PRZEPROWADZENIA REFERENDUM.

Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że pomysł organizowania referendum w dniu wyborów nie jest jakoś specjalnie nowy. W 2015 roku prezydent Andrzej Duda chciał, żeby 25 października (równolegle z wyborami parlamentarnymi) odbyło się referendum. Wtedy utrącił mu to Senat, co nie było specjalnie dziwne, jeżeli weźmiemy pod rozwagę fakt, że pytania (tak jak w przypadku tych obecnych) idealnie współgrały z hasłami kampanijnymi Prawa i Sprawiedliwości. Był również pomysł zorganizowania referendum w dniu wyborów samorządowych w 2018 roku (sam pomysł nie był nowy, bo „wrzucono” go do debaty publicznej w 2017). Tym razem referendum się nie odbyło, bo pomysł Dudy uwalił mu zdominowany przez PiS Senat (nie bardzo pamiętam, ale był to chyba jakiś element rozgrywek na linii PiS – Duda, do którego mogło doprowadzić zranienie uczuć Kaczyńskich). 

Zastanawiałem się nad tym, czemu w 2019 PiS nie zdecydował się na referendum w trakcie wyborów parlamentarnych, ale potem do mnie dotarło, że odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta. W 2019 PiS szedł po drugą kadencję „jak po swoje”. „Czynniki decyzyjne” w partii Kaczyńskiego liczyły na to, że uda się zdobyć nie tylko większość parlamentarną, ale być może i konstytucyjną. Ktoś może powiedzieć „no dobra, ale przecież takim referendum mogli sobie pomóc, prawda?”. Mogliby i pewnie by próbowali, gdyby mieli jakiekolwiek obawy związane z wyborami (jeżeli ktoś sobie przypomni to, jak bardzo niemrawa była kampania opozycji w 2019 roku, to nie będzie miał problemów z ustaleniem przyczyn, dla których PiS był raczej spokojny o wynik). 

W 2023 tej pewności nie ma, mimo tego, że PiS postanowił zadbać o frekwencję w mniejszych miejscowościach (zupełnym przypadkiem PiS ma tam większe poparcie), tak więc sięgnięto po pomysł z referendami. Można bezpiecznie założyć, że z tym referendum to było tak, że PiS czekał, aż któryś temat wreszcie „zażre” na tyle, żeby można było dookoła niego zbudować referendum. A potem (jak to zwykle bywa) Kaczyńskiemu nie starczyło cierpliwości na czekanie na ten „odpowiedni temat”. Z drugiej zaś strony, trudno się Kaczyńskiemu dziwić: czasu do wyborów było coraz mniej, a złotonośny temat się nie pojawił.  



UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Co z tego referendum wynika dla nas? Ano choćby to, że w praktyce w trakcie tych konkretnych wyborów, nie będzie mowy o czymś takim, jak „tajność głosowania”. A wszystko dlatego, że to referendum zostało „spięte” z wyborami, tak więc domyślnie każdy, kto przyjdzie w październiku do lokalu wyborczego, będzie brał udział zarówno w wyborach, jak i w referendum. Z tego zaś wynika, że jeżeli ktoś nie chce wziąć udziału w referendum, to musi odmówić przyjęcia karty. Powiedzcie mi proszę, kto najprawdopodobniej odmówi przyjęcia takiej karty? Wyborca partii rządzącej czy też wyborca opozycji? Ten sam mechanizm działa w drugą stronę, bo można bezpiecznie założyć, że w referendum wezmą udział głównie politycy partii rządzącej.


Ponieważ (tak się jakoś składa), wyborcy nie są wpuszczani do lokali wyborczych pojedynczo, ludzie generalnie będą bezproblemowo mogli się domyślić, jakie poglądy mają osoby, które będą oddawać głosy w tym samym czasie. W teorii ta tajność głosowania będzie zachowana (bo przecież nie ma 100% pewności, że ten, kto bierze udział w referendum głosuje na PiS, a ten kto nie bierze głosuje na opozycję), ale w praktyce będzie ona mocno iluzoryczna. Biorąc pod rozwagę obecny poziom polaryzacji społecznej, nie można wykluczyć tego, że między wyborcami może dochodzić do „ożywionych dyskusji”.

Co zrozumiałe, referendum jest szeroko komentowane. Część z komentatorów twierdzi, że jest ono „pułapką na opozycję”. Ja co prawda nie siedzę w głowie u Kaczyńskiego, ale wydaje mi się, że zarówno on, jak i cała reszta jego otoczenia, ma szczerze w dupie to, jak opozycja będzie reagować na to referendum. Ono ma służyć tylko i wyłącznie temu, żeby elektorat PiSu (NA PEWNO) zagłosował tak, a nie inaczej. Poza tym, trochę męczącym znajduję to, że praktycznie każda decyzja PiSu jest przez część komentariatu uznawana za jakąś formę „pułapki na opozycję”. Jest to męczące dlatego, że część osób nadal zachowuje się tak, jak gdyby Kaczyński był demiurgiem, który nigdy, ale to absolutnie nigdy się nie myli. Ja rozumiem, że PiSowski beton wierzy w takie rzeczy (i wierzy w to sam Kaczyński), ale nie rozumiem osób, które nie są wyżej wymienionym betonem, a mimo tego wierzą w te brednie.

Co w takiej sytuacji powinna robić opozycja? Na pewno nie bać się żadnej nieistniejącej pułapki. Rzecz jasna, z tego nie wynika, że powinna 24/7 trąbić o tym referendum. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, żeby od czasu do czasu wrzucić do mediów taką, a nie inną wypowiedź na temat tego, dlaczego PiS organizuje to referendum akurat w trakcie wyborów. Prawda jest przecież taka, że PiS sobie to referendum mógł zorganizować w dowolnym momencie (z wyłączeniem pytania o Płot na Granicy, które to pytanie dorzucono wyłącznie dlatego, że akurat wtedy była moda na straszenie nas wagnerowcami [te konkretne narracje najprawdopodobniej zginęły wraz Prigożynem]). Warto by więc było zadawać PiSowcom pytania o to, jak to się stało, że akurat teraz wpadli na pomysł organizowania tego referendum. Przecież na pytanie o wiek emerytalny mieli 8 lat (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w tym Dudowym referendum, które miało się odbyć razem z wyborami parlamentarnymi w 2015 roku, było pytanie o wiek emerytalny).

Temat referendum warto poruszać od czasu do czasu, bo chyba nie jest dla nikogo tajemnicą to, że część społeczeństwa się cokolwiek wściekła na obecny rząd za kombinowanie przy wyborach. Być może się mylę, ale moim zdaniem ta wściekłość to dość silny motywator.


A wszystkich tych wyszczekanych PiSowców, którzy teraz opowiadają o tym, że tak działa demokracja bezpośrednia, że dojrzałe społeczeństwa powinny brać udział w referendum należy pytać o to, czy brali udział w referendum w 2015 roku i czy namawiali do uczestnictwa w nim inne osoby (tak jak robią to teraz, opowiadając te swoje dyrdymały).


Źródła:

https://www.prawo.pl/prawnicy-sady/nie-bedzie-referendum-25-pazdziernika,62326.html

https://tvn24.pl/polska/referendum-w-dniu-wyborow-jedna-komisja-jedna-urna-dwie-frekwencje-ra570502-3310572

https://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/1190406,senat-nie-wyrazil-zgody-na-referendum-konstytucyjne-dudy.html

piątek, 25 sierpnia 2023

Hejterski Przegląd Sondażowy #3

Pewne rzeczy w polskiej polityce się nie zmieniają. Jedną z takich rzeczy jest to, że polscy politycy (i to niezależnie od barw) mają tendencję do „rzucania się” na praktycznie każdy sondaż, w którym ich partia wypada dobrze. Rzecz jasna, każdy taki (pozytywny) sondaż jest przez polityków „opakowywany” w narrację, że ten skok poparcia zawdzięczają oni ciężkiej pracy/etc./etc.  


Co zrozumiałe, podejście do sondażowych spadków jest zupełnie inne. Mało który polityk sam z siebie ten temat na swoich socialach poruszy (no bo niby co miałby napisać? Że nie dość ciężko pracowali?). A potem przychodzą wzrosty poparcia i znowu zaczyna się opowiadanie o tym, że to dlatego, że partia ciężko pracuje. Warto również zwrócić uwagę na to, że choć politycy sami z siebie nie chcą poruszać kwestii spadków sondażowych, to czasem muszą to robić, bo dziennikarze się ich dopytują o to „dlaczego tak się stało”.  Odpowiedzi, których udzielają na tak zadane pytanie politycy (czasem robią to oficjalnie, czasem nieoficjalnie), przypominają internetową zabawę polegającą na wrzuceniu na sociale jakiegoś pytania z dopiskiem „tylko złe odpowiedzi”. Warto nadmienić, że znacznie zabawniejsze są odpowiedzi, których politycy udzielają nieoficjalnie.

Być może część z was się domyśla, że tym przydługim wstępem rozpocznie się notka dotyczące konfy. Politycy tej formacji zachowywali się przez ostatnie miesiące tak, jak gdyby na serio wierzyli w to, że ich partia będzie już tylko i wyłącznie zdobywać poparcie. W swoich narracjach wciąż powtarzali, że mają "stabilne dwucyfrowe poparcie". Ci ludzie działali tak, jak gdyby nie byli świadomi tego, że jeżeli chodzi o poparcie ich partii, to mamy do czynienia ze sporym „szumem” sondażowym (w czerwcu i lipcu 2023 ich poparcie „wahało się” od 7 do 16%). W najlepszym scenariuszu dla konfy, ich hurraoptymistyczne narracje wzrostowe mogłyby się zachwiać, gdyby im to poparcie w sondażach stanęło w miejscu. Znacznie gorszym (rzecz jasna dla nich) scenariuszem był ten, w którym ich poparcie nagle spadłoby na zbity pysk.


W tym miejscu krótka dygresja. Ja już trochę miejsca poświęciłem temu, że część sondażowni po prostu robi te sondaże tak, żeby konfa miała wysokie poparcie. Zastanawiałem się nad tym, jaki zamysł za tym stoi. Zastanawiałem się również nad tym „co będzie dalej” (z tymi „upasionymi” sondażami). Konkretnie zaś nad tym, jaki będzie ciąg dalszy tego „pasienia”. Czy poparcie konfy się zatrzyma? Dalej będzie rosło, czy też zacznie spadać (albowiem część sondażownii dojdzie do wniosku, że warto jednak przeprowadzić „korektę”, żeby się nie zbłaźnić w październiku)?


Niestety, dzień wczorajszy (tzn. wtorek, bo notkę sobie pisałem w środę) nie przybliżył nas w najmniejszym stopniu do odpowiedzi na pytanie „co dalej?”. No ale nie uprzedzajmy faktów. We wtorek objawiły się dwa sondaże z sondażowni, które wcześniej „dowoziły” wysokie poparcie konfy. W jednym z nich poparcie spadło z 15.2 proc. do 11.8 proc. W drugim sytuacja wygląda znacznie gorzej, bo z 13.1 proc. poparcie spadło do 7.8 proc. Na pierwszy rzut oka wygląda to jak „korekta”, tyle że wcale nią być nie musi. Trzeba te sondaże osadzić w kontekście dwóch wpisów szefa jednej z tych sondażowni, który odczekał, aż przez internety przewalą się komentarze dotyczące tych sondaży i dorzucił do dyskusji swoje trzy grosze: „Widzę, że nastąpiła ekscytacja efektem wakacyjnego respons rate” oraz: „A co jeżeli na początku września wektory sondażowych zmian będą inne? Albo co stanie się, jeżeli ten pomiar okaże się outlierem (pomiar odstający)? Pamiętajmy, że to wciąż badania realizowane w okresie wakacyjno-urlopowym.” .


Tu jest tyle szczerego złota, że muszę sobie to podzielić na kawałki. Po pierwsze, gdybym był złośliwy, to bym napisał, że przewidywania tego człowieka materializowały się potem w sondażach jego sondażowni, więc wcale bym się nie zdziwił, gdyby we wrześniu faktycznie konfa znowu urosła. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, proszę o udanie się w stronę punktu drugiego. Po drugie, zabawnym znajduję fakt, że wzmianka o „response rate” pojawia się teraz, a nie pojawiła się wtedy, gdy sondażownia, której ów przemiły jegomość szefuje, przeprowadziła sondaż w niedzielę 4 czerwca (czyli w dniu, w którym odbył się taki jeden marsz). Po trzecie, jakoś tak się dziwnie złożyło, że kwestia „okresu wakacyjnego” została poruszona wtedy, gdy słupek konfy spadł na pysk, bo wcześniej (gdy w lipcu 2023 miała 15%) nie miało to żadnego znaczenia.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Jak na to wszystko zareagowała konfa? W sposób, który dało się przewidzieć: „Sondaże, które będą mogły nam cokolwiek pokazać, to te, które pojawią się na koniec września. To, co jest teraz, to ściema i oszustwo, nie ma sensu się tym zajmować - uważa Przemysław Wipler (…) W ciągu kilku dni mamy sondaż, w którym mamy spadek i inny, w którym notujemy wzrost. Trochę to dziwne, dlatego nie przywiązujemy się specjalnie do sondaży. Mamy własne cele, realizujemy swój plan i to jest dla nas najważniejsze - deklaruje w rozmowie z Interią Witold Tumanowicz”. To drugie jest szczególnie ciekawe, bo wcześniej bywało tak, że w internetach lądowały różne sondaże, a konfa (co za szok) wybierała sobie te, w których poparcie jej rosło. Gwoli ścisłości, te reakcje wzięły się stąd, że dziennikarze zaczęli się dopytywać o co chodzi, bo gdyby ktoś szukał takich reakcji w socialach konfiarskich (bądź polityków tej formacji), to pewnie prędzej znalazłby Złoty Pociąg.

Ponieważ konfa to konfa, nie mogło zabraknąć wątków humorystycznych. Na ten przykład, na twitterowym koncie Brauna (nie będę tego linkował, ze względu na Rozum i Godnośc Człowieka) pojawiła się grafika z jakimiś słupkami poparcia w grupie wiekowej 18-29, w której konfa miała 33% poparcia (na obrazku chwalono się wzrostem o 13 punktów procentowych). Jak się pewnie domyślacie, nie wiadomo o jakie badanie chodzi, bo źródeł (i to jakichkolwiek, choćby nazwy sondażowni) brak. Braun skomentował tę grafikę hasłem „jesteśmy przyszłością”.


Prócz wypowiedzi Tumanowicza i Wiplera były również reakcje „nieoficjalne”. W jednym z artykułów możemy przeczytać, że (uprasza się o odstawienie płynów): „Nieoficjalnie od polityków Konfederacji słyszymy, że ich zdaniem wyniki tego ugrupowania byłyby jeszcze wyższe - przekraczające nawet 20 proc. - gdyby nie obawy części wyborców, którzy mogliby oddać głos na tę partię, że wejdzie ona w koalicję z PiS lub Koalicją Obywatelską.”.

Sporo było reakcji wszelkiej maści szuriackich influencerów, którzy tłumaczyli przyczyny tąpnięcia. Mnie najbardziej rozbawiło to, że zdaniem jednego z szurów, do tego tąpnięcia doszło dlatego, że schowano Brauna. Równie zabawne było to, że część szuriatu tłumaczyła, że to dlatego, że konfa przestała poruszać temat Ukraińców (co jest o tyle zabawne, że nawalanie tymi tematami 24/7 wepchnęło konfę pod próg wyborczy pod koniec 2022). Cebulą na torcie były komentarze betonu konfiarskiego, który opowiadał o tym, że tymi sondażami nie trzeba się przejmować, bo zostały one (werble) SFAŁSZOWANE. Co ciekawe, wcześniejsze sondaże tych samych sondażowni, w których konfa miała wysokie słupki, jakoś tak im nie przeszkadzały i nie były SFAŁSZOWANE! Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że część komentariatu szurskiego jarała się wczorajszym „sondażem” Social Changes, w którym wyszło, że konfa „urosła” od poprzedniego sondażu tejże, ahem, „sondażowni”. Obstawiam, że kierownictwo konfy milczy w sprawie tych sondaży, bo liczy na to, że w kolejnych znowu będzie „dowożone” odpowiednie poparcie. Niemniej jednak aktyw się trochę zaczął denerwować.

Podsumowując: nadal nie wiadomo jakie realne poparcie ma konfa. Nie wiadomo również, co będzie z poparciem w sondażach, które produkowały sondażownie „dowożące” wcześniej wysokie poparcie konfy. Z jednej bowiem strony wpisy pana-od-sondażowni, którego wcześniej cytowałem, można potraktować jako zapowiedź (zdarzało mu się już wcześniej „przewidywać” trendy). Tyle, że z drugiej strony, jeżeli we wrześniu przyjdzie kolejne wahnięcie (tylko, że tym razem w drugą stronę), to będzie miało wręcz komiczny wydźwięk.


A na sam koniec tych sondażowych rozważań zostawiłem sobie jeszcze jedną kwestię, która mnie teraz niezwykle nurtuje. Ciekawym, czy obrońcy konfy będą teraz latać po internetach i pytać wszystkich o to, czy „TAK BARDZO IM PRZESZKADZA TE 7.8% POPARCIA KONFY”?



Źródła:

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2023-08-22/sondaz-dla-wydarzen-trwa-zacieta-walka-o-zwyciestwo-spada-poparcie-dla-konfederacji/

https://wiadomosci.wp.pl/tusk-szybko-goni-kaczynskiego-ogromny-spadek-konfederacji-mamy-nowy-sondaz-6933020658219968a

https://twitter.com/MarcinDuma/status/1693880602817167480

https://twitter.com/MarcinDuma/status/1693934236405756362











niedziela, 13 sierpnia 2023

Nice Guy Roman

To będzie jedna z moich wielu notek, w których to notkach jest więcej, niż jeden wstęp. Pierwotne założenie było takie, żeby wrzucić mema o meltdownie Giertycha i dodać do tego kilka słów komentarza. Tyle, że w miarę, jak sobie zacząłem grzebać za linkami źródłowymi i zacząłem czytać o tym, jak to wyglądało, tym bardziej irytujące było dla mnie zachowanie pana mecenasa, który najpierw padł ofiarą wiary we własną siłę sprawczą, a potem srogo się zakiwał w narracjach. Mój poziom irytacji co prawda nie przekroczył tego, na którym to poziomie napisałem notkę o urojonej biedzie Patryka Jakiego, ale było bardzo blisko. Efektem tej irytacji jest poniższa (dość długa) notka, w której praktycznie krok po kroku pokazuję, jak wyglądała sprawa ze „startem Giertycha”.


Obserwuję ten meltdown Giertycha na Elonexie (no przeca nie napisze, ze na „Iksie”) i muszę przyznać, że cała akcja z tym jego startem do Senatu jest w tym momencie bardziej zagmatwana, niż fabuła „Mody na sukces”. Trochę żałuje, że nie zacząłem zbierać linków źródłowych, jak się to zaczęło (parę miechów temu), bo teraz dokopanie się do tego „po co i dlaczego”, jest dość problematyczne (niemniej jednak się postaram).

O ile mnie pamięć nie myli, to wyglądało to tak, że w pewnym momencie pojawił się news, że Giertych wystartuje w wyborach do Senatu. Ten „pewien moment” o ile mnie przeglądarka nie myli, to marzec 2023. Informacja ta wywołała lekkie poruszenie, bo na pierwszy rzut oka mogło to wyglądać tak, że ktoś tego Giertycha „wsadzi” na swoje listy wyborcze do Senatu w ramach „paktu senackiego”.


Mnie to osobiście nie za bardzo ucieszyło, bo jestem na tyle stary (tym razem używam tego określenia nieironicznie), że pamiętam, czym zajmował się Giertych w czasie swojej kariery politycznej. W soszjalach zrobił się wtedy lekki shitstorm, bo część osób przekonywała, że Giertych jaki był, taki był, „ale się zmienił” (o tej „zmianie” będzie jeszcze w dalszej części). Rzecz jasna, jedynym „dowodem” na tę zmianę miało być to, że zaczął się nawalać z PiSem. Ja się w tym miejscu przyznam, że do mnie tego rodzaju argumentacja nie przemawia, bo wychodzę z założenia, że wróg mojego wroga nie musi być moim przyjacielem.

W kwietniu temat trochę przycichł, ale pod koniec maja wrócił ze zdwojoną siłą, bo 28 maja Giertych wrzucił nagranie, w którym oznajmił: „Podjąłem decyzję, że będę kandydował w najbliższych wyborach do Senatu RP z okręgu obejmującego powiat poznański, czyli tzw. obwarzanek Poznania”. Warto w tym miejscu wspomnieć, że w okręgu, w którym Giertych zapowiedział start, senatorką jest Jadwiga Rotnicka (PO), która wygrywa w tamtejszym JOWie od 2011 roku (senatorką jest od 2007, ale wtedy nie było jeszcze JOWów).


29 maja do wypowiedzi Giertycha odniósł się Tomasz Siemoniak: „Z tego, co wiem po konsultacjach z kolegami, pracującymi nad paktem senackim, to my nie będziemy wystawiali Romana Giertycha do Senatu; jeżeli inna partia w ramach paktu złoży taką propozycję, to będziemy się nad tym zastanawiali”. Ja wiem, że ta wypowiedź brzmi dość neutralnie, ale czytając ją warto mieć na uwadze to, kto i z jakiego ugrupowania wchodził do Senatu z tego JOWu. Takich wypowiedzi było dość sporo (gwoli ścisłości, obecna senatorka wypowiedziała się ostrzej o Giertychu i powiedziała, że ona nie wie, czemu on powiedział to, co powiedział, bo nie jest jego psychologiem [zapowiedziała również to, że ona, owszem, będzie startować]).

I jak się do tego wszystkiego dołoży kawałki artykułu z GW (uwaga natury ogólnej, artykuł datowany jest na 27 maja, ale coś mi nie gra z tą datą, bo w artykule autorzy wspominają o tym, że Giertych potwierdził swój start „w niedzielę”. Problem w tym, że nagranie, w którym Giertych to potwierdził, wrzucono w internety, owszem, w niedzielę rano, ale ta niedziela to był 28 maja), to się to zaczyna układać w logiczna całość:


”Partie zgodziły się na „wariant Kwiatkowskiego" – mówi nam jeden z opozycyjnych senatorów. To nawiązanie do Krzysztofa Kwiatkowskiego, który w 2019 roku stworzył własny komitet wyborczy i wystartował w wyborach do Senatu jako kandydat niezależny (…) Ten wariant ma się teraz powtórzyć z mec. Romanem Giertychem (…) Kilka dni temu poznańska „Wyborcza" pisała o tym, że każda z partii, które tworzą pakt senacki, zgadza się co do zasady na start Giertycha, ale żadna nie chce go wystawić jako swojego kandydata w ramach tego paktu. I formalnie żadna go nie wystawi, po prostu nie będzie miał z naszej strony konkurenta”.

Moim zdaniem, wyglądało to tak, że jakieś tam rozmowy były prowadzone (bo o tym, że Giertych sobie upatrzył ten okręg wyborczy było wiadomo od dawna), ale decyzje nie zapadły. Ponieważ nie zapadły, Giertych (z pomocą zaprzyjaźnionych senatorów) postanowił postawić wszystkich przed faktem dokonanym. Tylko, że Giertych się przeliczył i efekt końcowy był inny od zamierzonego.


Temat startu Giertycha był potem „mielony” przez cały czerwiec. Na OKO Press umieszczono artykuł, w którym pojawiły się wypowiedzi poznańskich działaczy PO, który to artykuł był opatrzony dość jednoznacznym tytułem: „Giertych nie budzi entuzjazmu w poznańskiej Platformie.” W artykule stało, że działacze podchodzą do startu Giertycha z Pewną Taką Nieśmiałością, bo obawiają się tego, że wyborcy się wkurzą i w miejscu, w którym mandat jest prawie pewny „Może stać się dziwna niespodzianka”. Borys Budka zaś zaapelował do Giertycha (i do Petru, ale my tu teraz o Giertychu), że jeżeli chce się bić z PiSem, to niech idzie na Podkarpacie, bo tam potrzeba „silnych ludzi”. Również w czerwcu Koroluk wrzucił na YT filmik, w którym odniósł się do narracji o tym, że „Giertych to wcześniej był taki, jaki był, ale się zmienił” (tl;dr: oczywiście, że się nie zmienił).

W tym momencie musimy się cofnąć w nieodległą przeszłość (ta achronologia jest potrzebna, bo gdyby to wszystko wrzucać chronologicznie, to musiałbym w tekście non stop robić odnośniki do tego, „co było wcześniej”). Otóż 30 maja Giertych opublikował na YT filmik zatytułowany „Pakt senacki nie wystawia mi kontrkandydata”. Na filmiku produkował się Hołownia, który opowiadał o tym, jak bardzo się Giertych zmienił (żałuje, że w filmiku nie padło „no na serio się zmienił, uwierzcie mi, mordy!”) i że on (Hołownia) to widzi tak, że Giertych powinien mieć prawo do startu, a inne partie (te z paktu senackiego) nie powinny mu wystawiać kontrkandydata. Dodał również, że „z tego co wie”, to temat jest już praktycznie dogadany ze wszystkimi partiami wchodzącymi w skład paktu senackiego). No i wszystko pięknie, tylko że późniejsze wypowiedzi polityków różnych opcji wcale tego nie potwierdzały (co jeszcze bardziej uprawdopodabnia moją teorię o tym, że rozmowy na ten temat się toczyły, ale Giertychowi się tempo tych rozmów nie podobało i postanowił zagrać va banque). Później natomiast Giertych (opierając się na tejże wypowiedzi Hołowni) budował swoją narrację, z której wynikało, że tak właściwie to on jest z paktem senackim dogadany.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

W miarę zbliżania się terminów, w których pasowałoby pokazać listy wyborcze, dyskusja na temat kandydowania Giertycha się, eufemizując, zaostrzała. W pewnym momencie (tym pewnym momentem była końcówka lipca) Adrian Zandberg powiedział był, że (i to jest bardzo istotne zdanie, tak więc pozwolę sobie kawałek tegoż zdania capslockiem potraktować): „Jeżeli pan Giertych wystartuje PRZECIWKO PAKTOWI SENACKIEMU, to zmierzy się z konkurentką, albo konkurentem z Lewicy”. Zandberg dodał również, że z tym Giertychem to jest tak, że on w sumie to jest obciążeniem dla partii centroprawicowych i dlatego żadna z nich nie chce żeby startował z ich komitetów (to samo potem potwierdził Robert Biedroń [i dodał, że lewica będzie się sprzeciwiać scenariuszowi, który nakreślił był Hołownia]). Co prawda nie wiemy, jak przebiegały rozmowy w ramach paktu senackiego, ale obstawiam, że Lewica stwierdziła, że jak tak bardzo tego Giertycha lubią, to niech startuje z któregoś z ich komitetów. Nieco wcześniej Włodzimierz Czarzasty powiedział, że jeżeli któryś z komitetów wystawi Giertycha na swoich listach, to Lewica nie będzie się temu sprzeciwiać.

Teraz zaś dochodzimy do meltdownu Giertychowego (potraktuje to skrótowo, bo ten strumień nieświadomości trwa już od paru dni). Najpierw napisał bardzo długie oświadczenie, które zaczęło się od: „Odmówiłem startowi z Paktu Senackiego w sytuacji, w której Lewica zapowiedziała, że i tak mi wystawi kontrkandydata.” (cała reszta to bardzo długi wypełniacz). Rzecz jasna, zapomniał wspomnieć o tym, że Zandberg wyraźnie zaznaczył, że kontrkandydat Lewicy pojawi się w JOWie Giertychowym jedynie wtedy, gdy Giertych wystartuje przeciwko Paktowi Senackiemu. Jednakowoż, była to dość jednoznaczna deklaracja o rezygnacji ze startu w wyborach.

Kolejnego dnia meltdown trwał w najlepsze i na profilu Giertycha (na Elonexie) pojawil się wpis (teraz będzie dłuższy kawałek, uprasza się o odstawienie płynów): „Chciałbym sprostować kłamstwa Lewicy. W Pakcie Senackim moją kandydaturę przedłożył pan Szymon Hołownia na okręg Olsztyn lub obwarzanek Poznania. Lewica publicznie zapowiedziała, że w sytuacji nominacji przez Pakt wystawią i tak mi kontrkandydata. Tym samym Lewica zapowiedziała złamanie paktu (...)”

Pod jego wpisem pojawiły się screeny z artykułu, w którym Paulina Henning-Kloska tłumaczyła, że: „Roman Giertych nie został zgłoszony przez Polskę 2050 do paktu senackiego. Roman Giertych nigdy nie był, nie jest i nie będzie naszym kandydatem”, które, co zrozumiałe, zostały przez niego olane. Gdy ktoś mu napisał, że jego nazwisko nie padało w trakcie negocjacji, Giertych wrzucił link do artykułu z Gazety Prawnej, w którym stało, że Hołownia powiedział, że go zgłosił (co stoi w jawnej sprzeczności z tym, co powiedziała Henning-Kloska).

Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że senatorka z okręgu, do którego (zdaniem Giertycha) zgłosił go Hołownia, już na samym początku tej Giertychiady oznajmiła, że ona i tak zamierza wystartować (biorąc pod rozwagę to, jakie miała tam poparcie, to przesądzało sprawę). Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał coś na temat tego, że zdaniem Giertycha Rotnicka jest z lewicy. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, pozwolę sobie przejść do jednej z wypowiedzi Hołowni, do której odnosił się Giertych (obstawiam, że chodziło o tą z 3 sierpnia).

Otóż, 3 sierpnia Hołownia opowiadał o tym, że z tym Giertychem to będzie tak, że: „został zgłoszony i przeze mnie i przez Michała Koboskę, jako kandydat do Senatu, na takiej samej zasadzie, na jakiej z paktem senackim relacje będą mieli Adam Bodnar, Wadim Tyszkiewicz, Krzysztof Kwiatkowski czy inni kandydaci, którzy będą, jako niezależni startowali w swoich okręgach, a pakt senacki nie będzie wystawiał przeciwko nim żadnych kontrkandydatów.”

Nie byłbym sobą, gdybym w tym miejscu nie zauważył, że Wielki Orędownik Prowadzenia Dialogu (aka Szymon Hołownia) o tym „zgłaszaniu” opowiadał na długo po tym, jak Czarzasty i Zandberg dość wyraźnie zaznaczyli, że nie będzie zgody Lewicy na „kandydata niezależnego Giertycha”. Tę deklarację (jak również to, że w okręgu, który upatrzył sobie Giertych startować zamierza obecna senatorka) Hołownia (w ramach prowadzenia dialogu) miał po prostu w dupie, bo nawet słowem się w tym temacie nie zająknął. Uwaga natury ogólnej. Nawet jeżeli Hołownia tego Giertycha zgłosił (albo nie zgłosił [vide, wypowiedź Henning-Kloski]) na długo przed tym, jak Lewica publicznie powiedziała co sądzi o tej kandydaturze, to w momencie, w którym się o tym produkował (3 sierpnia) wiadomo było, jaka jest opinia Lewicy na ten temat (swoją drogą ten temat NA PEWNO był poruszany w trakcie negocjacji nad paktem senackim, tak więc Hołownia na pewno nie dowiedział się o tym z mediów). Osobną kwestią jest to, że Hołowni absolutnie nie zależało na tym, żeby Giertych wystartował, bo gdyby tak było, to wystawiłby go ze swojego komitetu. No, ale to tylko dygresja.

Kilkanaście minut po tym, jak Giertych wrzucił swój wpis o tym, że Hołownia go zgłosił, dorzucił kolejny, w którym tłumaczył, że: „Pan Biedroń i Zandberg publicznie deklarowali, że jak wystartuję z Paktu Senackiego to i tak wystawią mi kontrkandydata. Czyli publicznie zapowiadali łamanie Paktu (...). Giertych ten swój (nad wyraz krótki) wywód podparł linkiem do artykułu, w którym są cytaty z Biedronia. W tym miejscu pora na dygresję. Giertych wspomniał o tym, że Zandberg zapowiadał „łamanie paktu”. Warto więc wspomnieć o tym, że Zandberg zapowiadał (stąd ten capslock się tam wziął), że lewica wystawi swojego kandydata/kandydatkę JEŻELI GIERTYCH WYSTARTUJE PRZECIWKO PAKTOWI SENACKIEMU.

Jeżeli zaś chodzi o Biedronia, to na Do Rzeczy (zalinkowane przez Giertycha) pojawił się kawałek jego wypowiedzi. Na stronie RMFu można całość zobaczyć i posłuchać. Padło tam między innymi zdanie: „Umowa jest taka - wszędzie, gdzie będą samowolne kandydatury, my będziemy jako pakt senacki wystawiali naszych kandydatów”. Indagowany przez dziennikarza w temacie tego, czy przez Giertycha się pakt może rozlecieć odpowiedział, że nie, bo nikt Giertycha nie zgłosił. Potem (zapytany o to, co będzie, jeżeli będzie propozycja wystawienia Giertycha) oparł się na wcześniejszych wypowiedziach Czarzastego i Zandberga i powiedział, że Lewica będzie przeciw. Jak się na jego wypowiedz popatrzy w oderwaniu od tych wcześniejszych, to faktycznie można uznać (przy dużych nakładach złej woli), że to była groźba zerwania paktu, ale, no cóż, te wcześniejsze wypowiedzi padły, a Biedroń o nich wspominał.

Gdzieś między tymi wpisami Giertych popełnił jeszcze jeden, w którym tłumaczył, że ludzie (tzn. jego fanklub) namawiają go do startu w Warszawie, żeby wystartował przeciwko kandydatowi PiS i Magdzie Biejat. Ponieważ byłoby to działanie przeciwko paktowi senackiemu, mecenas się potem musiał podpierać tymi wpisami o tym, że tak naprawdę to Lewica chciała złamać pakt senacki, a on jest w tej całej sytuacji ofiarą ich knowań.

Żebyście mogli w pełni docenić to, co działo się na koncie (na Elonexie [niegdysiejszy Twitter]) Giertycha, pozwolę sobie zacytować wam komentarz internauty, który pojawił się pod jednym z wpisów Giertycha: „W ciągu ostatnich niecałych 48 godzin od wpisu o rezygnacji z startu do Senatu wysłał Pan 37 wpisów, z czego 26 o Magdzie Biejat/Razem/Lewicy, a 3 o wymyślonej "informacji" o rezygnacji M Biejat z Senatu. Do tego co najmniej kilkanaście retweetów uderzających w to samo. Obsesja?”  To, czego w tym wpisie nie dało się oddać, to ten drobny szczegół, że Giertych ze swoim fanklubem bawił się w najzwyklejsze w świecie szczucie, którego nie powstydziłby się vloger Dariusz (albo inni hejterzy z partii Ziobry). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że mimo tego, że fake news o „rezygnacji Magdy Biejat z kandydowania” został zdementowany, Giertych nie usunął swoich komentarzy (ani też retweetów [nie mam pojęcia jak na Elonowym portalu nazywa się „retweet” i boje się sprawdzić).

Gdyby nie kontekst, to dość zabawne byłoby to, że wzmożenie fanklubu Giertycha na tle kandydatury Biejat zaczęło się nie od momentu, w którym wiadomo było, że będzie ona kandydatką  do Senatu (4 sierpnia Gazeta Wyborcza o tym napisała), ale w momencie, w którym powiedziała ona na temat Giertycha to samo, co wcześniej powiedzieli Czarzasty, Zandberg i Biedroń.


Podsumowując: Giertych sobie wymyślił, że chce kandydować do Senatu. Nie wiadomo, czy sam na to wpadł, czy też pomógł mu w tym „wpadnięciu” Szymon Hołownia. Chętnych na wystawienie go ze swojego komitetu nie było. Ten drobny szczegół zupełnie umyka fanklubowi Giertycha. Umyka im również to, że Czarzasty wprost powiedział, że jeżeli ktoś go wystawi ze swoich list, to Lewica nie będzie się temu sprzeciwiać w żaden sposób. Jeżeli więc Giertych (i jego fanklub) chce mieć do kogoś pretensje (a widać, że chce) to niech je ma do komitetów, które nie chciały panu mecenasowi użyczyć miejsca na swoich listach.

Warto pamiętać, że Giertych zaczął się wzmagać w mediach społecznościowych w temacie tego, że „Lewica go blokuje” jakieś trzy tygodnie po tym, jak Czarzasty opowiedział o tym, że reakcja Lewicy na start będzie zależała od tego, czy ktoś wpuści mecenasa na listy. Mam niejasne przeczucie, że brak wzmożenia po tej wypowiedzi wziął się stąd, że pan mecenas był przekonany o tym, że jakiś tam Wuj Włodek, to na niego za krótki jest.

Zresztą, jak się prześledzi uważnie chronologię wydarzeń i wypowiedzi, to nietrudno dojść do wniosku, że Giertych uznał, że wszyscy są na niego zbyt krótcy i skoro on chce startować, to wszyscy inni (w tym cały pakt senacki) ma się do tego dostosować. Jeżeli ktoś chce mi w tym miejscu zarzucić, że przesadzam, to ja nieśmiało przypominam, że Giertych wrzucił swoje oświadczenie o starcie nie przejmując się tym, jakie plany odnośnie startu ma Jadwiga Rotnicka (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że część fanklubu Giertycha zaczęło Rotnicką hejtować i sugerować, że mogłaby se już dać spokój ze startowaniem ze względu na swój wiek). Innymi słowy, mecenas pomyślał sobie „bądź wola moja” i uznał, że rzeczywistość się ugnie i do niego dostosuje.


A potem, gdy okazało się, że rzeczywistość nie chciała się ugiąć, mecenas zaczął odreagowywać i uznał, że najlepiej będzie, jak się wyżyje na Lewicy. Warto sobie w tym miejscu odpowiedzieć na jedno pytanie: czy to Lewica jest winna temu, że centroprawica nie chciała mecenasa Giertycha na swoich listach? Jak to powiedział bohater jednego z filmów Olafa Lubaszenki „nie wydaje mnie się”. Przyczyną, dla której Giertych zajął się chłostaniem Magdy Biejat (i całej Lewicy) było to, że na chłostanie Platformy Obywatelskiej jest po prostu za krótki (poza tym jego fanklub mógłby tego nie przełknąć), a nie wypadało mu hejtować Hołowni (bo przecież ten publicznie się za nim wstawił), a co za tym idzie, nie wypadało również jeździć po PSL-u (bo „Trzecia Droga”).

Gdyby nie kontekst, zabawne byłoby to, że Giertych wyżywając się na Magdzie Biejat i na całej lewicy, udowodnił bardzo wielu osobom to, że lewicowi politycy mieli rację, gdy mówili o tym, że Giertych się nie zmienił. Prawda jest bowiem taka, że on to mógł inaczej ogarnąć. Mógł wrzucić oświadczenie, w którym opowiedziałby o tym, że ponieważ nikt nie zdecydował się na wystawienie go ze swoich list, on doszedł do wniosku, że to jeszcze nie jest jego pora i że na tym się przecież świat nie kończy, a on na pewno będzie miał swoją szansę. Ujmując rzecz innym słowy: mógł to załatwić w sposób cywilizowany. Gdyby zrobił to z RiGCzem, część ludzi mogłaby łyknąć tę jego bajerę o „ewolucji poglądów” (no bo mecenas taki uprzejmy jest i tak na luzie to przyjął, to pewnie nie jest już ten sam Roman Giertych, który kiedyś był skrajnym prawicowcem, prawda?). Ciekaw jestem, czy Giertych zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo to wszystko (eufemizując) spieprzył swoją biegunką argumentacyjną. Pokazał bowiem, że potrafi się „zachowywać” tylko i wyłącznie wtedy, gdy może mu to przynieść jakieś wymierne korzyści. I stąd się wziął taki, a nie inny tytuł notki.


Źródła:

https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1544025%2Croman-giertych-na-senatora-problematyczne-bo-ktos-musi-oddac-miejsce-na

https://www.rp.pl/polityka/art38535021-roman-giertych-zapowiedzial-start-w-wyborach-do-senatu-dotychczasowa-senatorka-z-jego-okregu-zaskoczona

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/swiat/artykuly/8724476,siemoniak-giertych-senat.html

https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1578873%2Cj-rotnicka-po-o-zapowiedzi-startu-r-giertycha-do-senatu-nie-wiem-co-nim

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,29806556,roman-giertych-jednak-wystartuje-do-senatu-ma-potencjal.html

https://twitter.com/GiertychRoman/status/1662710578752757760

https://wiadomosci.radiozet.pl/polska/polityka/giertych-do-senatu-ostre-slowa-z-opozycji-nikt-sie-do-niego-nie-przyznaje

https://oko.press/giertych-nie-budzi-entuzjazmu-poznan-platforma

https://www.rmf24.pl/polityka/news-jak-chcecie-sie-bic-z-pis-em-apel-budki-do-petru-i-giertycha,nId,6823086#crp_state=1

Koroluka filmik o Giertychu:

https://www.youtube.com/watch?v=T-Ld2olUBAo

Hołownia o Giertychu:

https://www.youtube.com/watch?v=wxp_heRKDbk

https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1601430%2Cadrian-zandberg-jezeli-roman-giertych-wystartuje-przeciwko-paktowi

https://dorzeczy.pl/opinie/462963/biedron-jezeli-giertych-wystartuje-lewica-wystawi-kontrkandydata.html

https://twitter.com/arekpisarski/status/1689588969439207424/photo/1

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/holownia-zdradza-co-z-giertychem-a-psl-co-z-trzecia-droga/f8ttjtm

https://twitter.com/GiertychRoman/status/1689322343502422031

https://wiadomosci.wp.pl/kuriozalne-komunikaty-polski-2050-zglosilismy-giertycha-ale-to-nie-nasz-kandydat-znamy-decyzje-6926918284896960a

https://twitter.com/GiertychRoman/status/1689588772902518784

https://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/poranna-rozmowa/news-biedron-na-poczatku-sierpnia-kandydatury-paktu-senackiego,nId,6914005#crp_state=1

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/holownia-zdradza-co-z-giertychem-a-psl-co-z-trzecia-droga/f8ttjtm

https://twitter.com/MikolajChmielak/status/1690010928866078720

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,30041592,pakt-senacki-w-warszawie-lewica-dostala-miejsce-i-wystawi.html#S.embed_link-K.C-B.1-L.1.zw

wtorek, 8 sierpnia 2023

Czy możemy wam wywrócić to państwo?

Ponieważ tym razem będzie o pewnej partii, której członkowie są królami „chłopskiego rozumu” i „zdrowego rozsądku” (Bosak mnie swego czasu zablokował za to, że go poprosiłem o podanie danych, na które się powoływał w jednym z wpisów na ćwitrze), dam sobie spokój ze źródłami. Jeżeli ktoś będzie o te źródła dopytywał, to powiem, że wypiłem już trochę piw i nie pamiętam niczego albo odpowiem, że jestem przekonany, że osoba pytająca o źródła nie ma kompetencji do oceny tych źródeł i ich nie zrozumie. A potem dodam, że jestem magistrem socjologii, potrafię czytać artykuły, o co nie podejrzewam osoby pytającej o źródła, a poza tym, nie uczę się na pamięć każdego artykułu, który kiedyś przeczytałem.


Od czego by tu zacząć. Może od tego, że ja się naprawdę wystrzegam kategorycznych stwierdzeń (bo w przeciwieństwie do sporej liczby komentariuszy wyciągnąłem wnioski z tego, co stało się w 2015 roku i z tego, jak bardzo prognozy mogą się rozminąć z realiami). To napisawszy, pozwolę sobie na zupełnie niekategoryczne stwierdzenie: konfa nigdy nie będzie rządzić naszym krajem.

Gwoli ścisłości, z tego, co napisałem powyżej nie wynika, że konfa nigdy nie będzie w koalicji rządzącej (bo tego wykluczyć się nie da). Jednakowoż do tego, żeby konfiarze mogli wprowadzać w życie te Niezwykle Mądre Rozwiązania, o których opowiadają w mediach, musieliby mieć samodzielną większość parlamentarną i swojego prezydenta (o Trybunale Konstytucyjnym nie wspominam, bo PiS pokazał, że zwykła większość parlamentarna wystarczy do tego, żeby bezproblemowo rozmontować ten konkretny „bezpiecznik”). Scenariusz, w którym konfa, jako „mniejszy” koalicjant, nakłania „większego” koalicjanta do tego, żeby ten zagłosował za likwidacją Ochrony Zdrowia (bo do tego sprowadziłby się pomysł „4 tysięcy złotych na łebka) albo, na ten przykłąd, za jakimś pomysłem z niesławnej listy 100 ustaw Mentzena (tak sobie myślę, że powinno się to nazywać „setką Mentzena”, bo pewnie napisano to na srogiej bani [tłumaczyłoby to również zaniki pamięci związane z tymi ustawami]) jest mało realny.

Nawiasem mówiąc, te pomysły „na poprawę państwa” są tak spektakularne, że nawet, gdyby konfa wygrała wybory (a jest to scenariusz równie realny, jak zbudowanie sfery Dysona z zapałek), to nie będzie w stanie nikogo namówić do tego, żeby te pomysły poparł. Niestety, z tego, że konfa nie będzie rządzić naszym krajem nie wynika, że nie będzie nim współrządzić w jakiejś koalicji. W koalicji, co prawda, psuć państwo będzie mogła na znacznie mniejszą skalę, ale nadal będzie to psucie państwa (np. rozmontowywanie kolejnych „bezpieczników” w państwie).


Czy konfiarze mają świadomość tego, że nigdy nie będą rządzić (tak więc nie uda się wprowadzić programu „dom, dwa auta, trawnik i grill”)? Odpowiedź na to pytanie brzmi: „to zależy”. Konkretnie zaś zależy od tego, o których konfiarzy chodzi. Jeżeli chodzi o wierchuszkę (wszelkiej maści Mentzenów/etc.) to oni sobie z tego doskonale zdają sprawę. Owszem, to są ludzie odklejeni od rzeczywistości, ale nie są odklejeni w aż tak dużym stopniu, żeby wierzyć w to, że kiedykolwiek uda się przekonać większość społeczeństwa do rozwalenia własnego kraju w drzazgi. Jeżeli zaś chodzi o „doły partyjne”, to tam pewnie spora część osób w to wszystko wierzy (gwoli ścisłości, nie podejmę się próby ustalenia przyczyn, dla których ci ludzie w to wierzą).


Niewiara w zwycięstwo jest powodem, dla którego konfiarze wygadują te wszystkie bzdury o „domu dla każdego pracującego”, „4 tysiącach na łebka w ramach ochrony zdrowia” etc., etc. Oni te bzdury wygadują z pełną świadomością tego, że te rzeczy nigdy nie zostaną wprowadzone w życie (śmiem twierdzić, że oni sami by się bali wprowadzenia w życie tych pomysłów). Tak swoją drogą, te „4 tysie na łebka” to był jeden z niewielu wyjątków, w których konfiarze zaczęli opowiadać o szczegółach swoich pomysłów na „naprawę państwa”. W przeważającej większości przypadków wygląda to tak, że rzucane jest jakieś hasło, np. „proste podatki” i szczegółów brak (nie, to, że ktoś opublikował jakąś abominację, która jego zdaniem jest „projektem ustawy” się nie liczy). To wszystko ma po prostu ładnie wyglądać. No a jakoś tak się składa, że jak konfa zaczyna opowiadać o szczegółach (vide „4 tysie”), to jej propozycje przestają ładnie wyglądać i zaczynają wyglądać jak praca zaliczeniowa, którą ktoś zaczął pisać kilka godzin przed ostatecznym terminem, do którego trzeba ją było wysłać.


Gwoli ścisłości, ten „brak konkretów” jest jednym z największych problemów konfy. Owszem, oni są w stanie budować  swoje poparcie opowiadając te swoje Niezwykle Mądre Rzeczy (o niskich podatkach, grillu i trawniku dla każdego), ale bez konkretów to poparcie nie będzie jakoś specjalnie wysokie (o słupkach sondażowych konfy będzie nieco dalej). Poza tym, poparcie może zacząć topnieć w momencie, w którym część elektoratu, przyciągnięta tym, że „konfa zna się na gospodarce” (chciałbym w tym miejscu złożyć szczere podziękowania wszystkim dziennikarzom i komentariuszom, którzy powielają tę idiotyczną narrację) zorientuje się, że to „znanie się na gospodarce” sprowadza się do klepania w kółko tych samych haseł. 


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Jedno natomiast konfiarzom trzeba przyznać: są doskonale zorganizowani w social mediach. Nie chodzi mi o filmiki pana, który się jakiś czas temu zaciął i non stop opowiada o domu, dwóch samochodach,  grillu i trawniku (bo naoglądał się za dużo seriali amerykańskich), ale o to, jak zorganizowana jest „obrona” konfy.


Ilekroć pojawia się w soszjalach jakiś wpis krytyczny względem konfy, tylekroć (o ile wpis osiąga jakieś sensowne zasięgi) pojawia się cała chmara „obrońców” i przynajmniej jedna osoba zaczyna tłumaczyć, że ta cała krytyka to dlatego, że (cytuję) „ALE WAS BOLI TE KILKANAŚCIE PROCENT POPARCIA”.


Nie inaczej było w przypadku wpisu Śmiszka, który swego czasu (całkiem słusznie) spostponował konfę za głosowanie przeciwko tzw. „ustawie Kamilka”. Pod jego wpisem momentalnie pojawił się legion obrońców, którzy zaczęli tłumaczyć, że HEHEHE, CO ZA GŁUPEK, CHCE ŚWIAT USTAWAMI NAPRAWIAĆ. Trochę to dziwne, biorąc pod rozwagę fakt, że jeszcze nie tak dawno temu (czyt: zanim hosting wygasł) Sławomir Mentzen chciał naprawiać świat przy pomocy 100 ustaw. Rzecz jasna, argumentu o „nastu procentach poparcia” nie mogło pod wpisem Śmiszka zabraknąć. Ciekaw jestem, czy te same osoby, które teraz o tych „nastu procentach” piszą, łaziły wcześniej po internetach i np. w 2022 roku tłumaczyły krytykom „ale wam ta konfa pod progiem przeszkadza!”

Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że tak właściwie konfa zagłosowała tak, a nie inaczej w przypadku tej ustawy z tego samego powodu, z którego robi wszystko inne: żeby przyciągnąć uwagę i robić zasięgi (to jest ich jedyna strategia komunikacyjna). Proces decyzyjny przebiegał pewnie w sposób następujący: wszyscy zagłosują za tym? To my zagłosujemy przeciwko, żeby pokazać, jak bardzo się różnimy od wszystkich innych partii i jak bardzo chcemy wywrócić ten stolik! A jak ktoś nas zacznie krytykować? To na nich naślemy „niezależnych internautów” i będzie po problemie. Problem jednakowoż się pojawił (bo internet jakoś tak się decyzją tej partii nie zachwycił) i konfiarze musieli ad hoc wymyślać powody, dla których ta ustawa jest ich zdaniem zła (najmniejszym zaskoczeniem świata było to, że te ich komunikaty obronne sugerowały, że żaden z nich nie przeczytał ustawy).


Skoro zaś już jesteśmy przy okazji „niezależnych” internautów, to konfa stosuje dziś te same metody, które w 2015 stosował PiS. W 2015 internety trzeszczały w szwach od „świadectw” osób, które dzieliły się z ogółem wpisami, w których stało, że „no ja to nie popieram PiSu, ale (i tu następowała tyrada, z której wynikało, że PiS jest najlepszy, PiS się zmienił/etc./etc.). To była najzwyklejsza w świecie szeptanka, tylko że dostosowana do polityki. Podobnie wyglądało to w przypadku „obrony” PiSu i poszczególnych członków tejże partii. Ilekroć ktoś z tych ludzi zrobił/powiedział coś głupiego, tylekroć pojawiały się osoby, które zaczynały swoje wpisy od tego, że „no one to nie głosują na PiS, ale moim zdaniem to wcale nie było tak (bo media zmanipulowały wypowiedź, bo on tego nie powiedział, bo to wyrwane z kontekstu)”. Były też mniej subtelne metody: np. zarzucanie każdemu krytykowi, że on to krytykuje PiS nie dlatego, że ma takie, a nie inne poglądy, ale dlatego, że jest na usługach takiej, a nie innej partii. Ponieważ to była mutacja „szeptanki”, konta były „nieoflagowane”. Wyglądało to po prostu tak, jak gdyby ogromna liczba osób nagle zapałała miłością do partii Jarosława Kaczyńskiego. Teraz zaś sporo ludzi kocha uśmiechniętego Sławka i zajmuje się tłumaczeniem, że konfa to wcale nie jest zła, A POZA TYM BOLI WAS TE KILKANAŚCIE PROCENT POPARCIA W SONDAŻACH! (przepraszam, musiałem).

Wydaje mi się, że to odpowiedni moment, żeby przejść do kwestii samego poparcia. Zacznę od tego, że tak po prawdzie to nie wiemy, jakie jest realne poparcie konfy. Jeżeli bowiem popatrzymy sobie na sondaże z czerwca i lipca, to nam wyjdzie, że (w zależności od sondażu i sondażowni) poparcie konfy wahało się od 7% do 16% (gwoli ścisłości, ja wiem, że to są „punkty procentowe”, ale zostawiam te %, żeby nie musieć non stop powtarzać tych pp), tak więc rozstrzał jest, eufemizując, gigantyczny.  Ja się wam w tym miejscu przyznam do tego, że mam spore problemy z tym, żeby uwierzyć w to, że sondaże, w których konfa ma jakieś 15/16% poparcia, są legitne. Gwoli ścisłości, nie chodzi o to, że ktoś sobie dopisał kilka % do wyniku, ale o to, że najprawdopodobniej są one celowo przeprowadzane tak, żeby konfie wychodziło takie, a nie inne poparcie. Z sondaży, które nam prezentuje część sondażowni wynika bowiem, że konfa jest absolutnie wręcz teflonowa i nie jest jej w stanie zaszkodzić żadna (niezwykle mądra) wypowiedź kogoś z wierchuszki i żadne (równie mądre [jak np. głosowanie nad tzw. „ustawą Kamilka”]) działanie. Mało tego, niektórzy komentariusze (część z nich, zupełnym przypadkiem, zawiaduje sondażowniami, w których konfa zawsze jest na propsie) twierdzą, że konfa jest jeszcze „niedoszacowana”.


Tak właściwie to nie bardzo wiadomo, jak to się stało, że to poparcie konfie wzrosło tak bardzo. Ktoś może powiedzieć „no ale schowali Brauna i Korwina!” No i wszystko fajnie, ale gdyby to miała być przyczyna, dla której poparcie konfie wzrosło i utrzymuje się na poziomie „nastu”, to chyba powinno spaść po tym, jak się okazało, że Korwin i Braun co prawda schowani (tak bardzo, że Braun przemawiał najdłużej na spędzie partyjnym, a wszyscy [poza Mentzenem, bo pewnie mu spindoktorzy tak doradzili]) bili mu potem brawo, ale na listach będą i tak. Zmierzam do tego, że to jest ta sama partia, która nie tak dawno temu w kilku sondażach spadła poniżej progu i od tamtej pory zmieniło się głównie tyle, że nagle im zaczęły słupki (acz nie we wszystkich sondażach) gwałtownie rosnąć.

W tym miejscu warto wspomnieć o tym, że sam skok w sondażach nie byłby niczym dziwnym. Konfederacja do perfekcji opanowała pewną strategię prawicową (którą wcześniej całymi latami dopracowywały osoby pokroju Korwina („Może i pan prezes ma kontrowersyjne poglądy, ale liczy się przecież program partii”), Ziemkiewicza, Terlikowskiego/etc.): chodzi o robienie i mówienie rzeczy tak bardzo hardkorowych, że muszą one wywołać reakcję. W dobie wszędobylskich mediów społecznościowych ta strategia jest bardzo skuteczna, bo tanim kosztem można wygenerować gigantyczne zasięgi. Im większe zasięgi, tym więcej osób „usłyszy” o danej partii (odnosi się to również do osób, ale my tu o partiach sobie rozmawiamy). Jak już te osoby „usłyszą” o partii, to wtedy można je potraktować jakimiś gładkimi hasełkami („wywracanie stolika”, „dom, dwa auta, grill i SZCZĘŚCIE DLA WSZYSTKICH ZA DARMO! I NIECH NIKT NIĘ ODEJDZIE SKRZYWDZONY!”).


Na krótką metę to może zadziałać (tzn. może działać i na dłuższą metę, ale żeby to działało, to trzeba mieć miliardy złotych na przepalenie i kupę mediów na własność) i może to zaowocować skokiem poparcia. Niemniej jednak potem te „przyciągnięte” osoby orientują się, że te gładkie hasła są klepane w kółko, a prócz nich partia ma jeszcze całe mnóstwo (eufemizując) „dziwnych” poglądów i zachowań. Jak już takie osoby się dobrze przypatrzą konfie, to się grzecznie katapultują ze swoim poparciem gdzie indziej (albo do grupy „niezdecydowanych”). Jeżeli ktoś będzie mi chciał w tym miejscu zarzucić, że sobie to wymyślam, to ja takiej osobie odpowiem, że dokładnie tak to wyglądało wcześniej. Konfa miała w pewnym momencie około 11% (potem spadła do 9% i znowu podskoczyła do 11%) poparcia, po czym spadła do jakichś 5% (a w niektórych sondażach poniżej progu).


Ja wiem, że mogą mi się tu zlecieć „niezależni internauci” i zacząć tłumaczyć, że „konfa ma tyle i tyle poparcia, bo ludzie mają dość, bo to i tamto”. Tyle, że w ten sposób nie można wytłumaczyć tego, że u jednej z sondażowni konfa (z badania na badanie) nagle praktycznie podwoiła poparcie. Pozwolę sobie tutaj na krótką dygresję historyczną: jeżeli ktoś obserwował kampanię wyborczą (i wcześniejsze działania) PiSu w 2015, to był w stanie prześledzić to, jak bardzo „zmieniły się” (na pożytek kampanii, rzecz jasna) wtedy działania PiS i jego retoryka. Wpadek (zarówno w trakcie kampanii prezydenckiej, jak i parlamentarnej) zaliczali stosunkowo niewiele (w przeciwieństwie do innych komitetów). Dla porównania, obecna kampania konfy to są ciągłe fuckupy. Mentzen w każdym wywiadzie zalicza pierdylion wpadek, Korwin i Braun nadal gadają bzdury, układanie list też średnio wygląda (np. powrót Sośnierza, przytulenie Siarkowskiej, która potem musiała bardzo szybko kasować wpisy, w których krytykowała konfę i tak dalej), dodajmy do tego propozycję „naprawy OZ” (tak, chodzi o te 4 tysie na łebka). Według sondaży wyprodukowanych przez niektóre sondażownie, to wszystko nie ma żadnego wpływu na poparcie dla konfy. Tak swoją droga, jeżeli komuś się nie chce bawić w archeologię, to niech taki ktoś popatrzy na to, co się działo (i nadal dzieje) z poparciem dla partii Hołowni. Jakoś tak się złożyło, że w jego przypadku działania/wypowiedzi mają bezpośredni wpływ na poparcie sondażowe.  


Do tego wszystkiego dodajmy ten drobny szczegół, że choć konfa jest doskonale zorganizowana w social mediach, to jest to również miejsce, w którym dostaje srogi łomot, a treści krytycznie nastawione do tej partii (których autorami nie są „przedstawiciele bandy czworga”, ale po prostu zwykli ludzie, którym średnio odpowiada to, co robią i mówią konfiarze) wykręcają bardzo duże zasięgi.


I co? I nic. Żadna z tych rzeczy nie ma absolutnie żadnego wpływu na sondaże. Nie zrozumcie mnie źle, jeżeli ktoś chce wierzyć w to, że konfa faktycznie ma poparcie rzędu 16% (takie poparcie w lipcu mieli zdaniem jednej z sondażowni), to ja takiej osobie nie będę stał na drodze do szczęścia, ale niech mi taka osoba pozwoli mieć odmienne zdanie. Dla mnie bowiem te wszystkie sondaże są równie prawdopodobne jak pewien raport, z którego wynikało, że młodzi ludzie nagle zostali konserwatystami. Nie mam pojęcia, jakie jest realne poparcie konfy, ale na pewno nie dowiemy się tego od sondażowni, którym pomiędzy sondażami wychodzą takie kwiatki, jak np. spadek frekwencji o ponad 15%.

Przyznam szczerze, że do pewnego momentu traktowałem ten skok poparcia konfy jako coś, z czym trzeba się po prostu pogodzić (no bo skoro tak wychodzi z sondaży, to najwidoczniej tak jest). Pewne podejrzenia odnośnie tego, że „coś może być nie tak” pojawiły się, gdy zacząłem obserwować wzmożenie części komentariatu (w tym dwóch szefów dwóch różnych sondażowni), którzy po tych pierwszych wzrostach (chodzi, rzecz jasna o wzrosty, do których doszło po tąpnięciach sondażowych z 2022 roku) się odpalili. Zaczęli tłumaczyć, że konfa jest niedoszacowana i że może mieć znacznie większe poparcie. A potem (jestem przekonany, że to przypadek zwykły) właśnie w ich sondażach konfa notowała jeszcze większy skok poparcia.

Na tym się jednakowoż twórczość tych komentariuszy nie skończyła. Zaczęli oni bowiem (nadal mówimy tu o początkowych skokach poparcia) tłumaczyć wszystkim „co to będzie” (co zrozumiałe, każdego, kto miał inne zdanie na ten temat, traktowali jak głąba). W telegraficznym skrócie ten scenariusz ma wyglądać mniej więcej tak: konfa będzie miała duże poparcie (na minimum 60 miejsc w Sejmie). Dzięki temu uda się jej zablokować powołanie rządu. Do tego zablokowania dojdzie, bo konfa nie przyłączy się ani do obecnej opozycji, ani do PiSu). Idźmy dalej, ta sama konfa dogada się z obecną opozycją w celu przeprowadzenia „depisyzacji” (tl;dr: chodzi o wywalenie PiSowców ze spółek skarbu państwa/etc./etc.), a potem, uniemożliwiając powstanie rządu większościowego, doprowadzi do rozpisania kolejnych wyborów, które to wybory (zdaniem komentariuszy) są tej konfie na rękę.


Zacznę od tego, że bardzo wielu ludzi chciałoby mieć pewność siebie tych, którzy tonem nie znoszącym sprzeciwu wygłaszają tego rodzaju opinie. Gdybym chciał rozłożyć to na czynniki pierwsze, to pewnie zajęłoby mi to kilka Ścian Tekstu, tak więc opiszę skrótowo, jakie są największe „problemy” związane z tymi teoriami.


Po pierwsze, to wszystko opiera się na założeniu, że konfa do samych wyborów będzie teflonowa i absolutnie nic jej nie zaszkodzi i nadal będzie zwiększać swoje poparcie. Zapewne autorzy tych teorii wykoncypowali sobie, że to będzie wyglądało jakoś tak, że konfa będzie w tym nowym parlamencie składać jakieś projekty ustaw (które, co zrozumiałe, będą uwalane) i zbuduje sobie na tym jeszcze większe poparcie (tłumacząc, że gdyby rządziła, to by mogła te ustawy w życie wprowadzać, no ale nie rządzi, tak więc nie może bo BANDA CZWORGA). Tyle że to się spina jedynie w teorii. W praktyce bowiem poddanie ustawy pod głosowanie oznacza dyskusję nad tą ustawą (a w szczególności dyskusją na temat konkretów w niej zawartych i nad tym, jak ona wpłynie na rzeczywistość). A to zaś w przypadku ustaw konfiarskich skończyłoby się rozjechaniem takiej ustawy i pomysłodawców (no bo w Sejmie raczej nie zadziałałoby tłumaczenie „nie odpowiem na to pytanie, bo jestem po paru piwach”).


Po drugie, autorzy tych teorii w ogóle nie biorą pod rozwagę scenariusza, w którym któraś z partii ląduje pod progiem wyborczym (o tym, jak to się może skończyć, przekonaliśmy się wszyscy w 2015 roku).

Po trzecie, założenie (które jest trochę zabawne moim zdaniem), że konfa jest monolitem i że po wyborach nie pojawią się tam absolutnie żadne „pęknięcia” i nie będzie tam żadnych rozłamowców (wystarczy popatrzeć na takie nazwiska jak Sośnierz, Wipler czy Siarkowska, żeby w pełni docenić komizm takiego założenia).

Po czwarte (równie zabawne i związane z punktem trzecim), autorom wydaje się, że konfa jest pełna idealistów, którzy będą całkowicie odporni na próby przekupstwa i wszyscy ci idealiści będą działać ku chwale partii. Nawet, jeżeli założymy, że konfie (jako partii) faktycznie zależałoby na kolejnych wyborach (o tym będzie za moment), to z tego wcale nie wynika, że jej pojedynczy posłowie ochoczo podniosą rękę za tym, żeby brać udział w kolejnych wyborach. Wiecie, jak sobie człowiek siedzi przed klawiaturą (tak jak komentariusze, o których mowa) i sobie snuje wizje swoje, to ciężko mu się postawić na miejscu kogoś, kto właśnie dostał się do Sejmu, kto ma przed sobą kilka bardzo„tłustych” lat. Jaką motywację taki człek będzie miał do tego, żeby dążyć do kolejnych wyborów? Taki ktoś ma zrezygnować ze swojej „małej stabilizacji” i zaryzykować wszystko dlatego, że być może partii się to opłaci? Przecież kolejne wybory oznaczają konieczność ułożenia kolejnych list wyborczych. Kolejne wybory oznaczają ryzyko tego, że „tym razem się jednak może nie udać” (dotychczasowe dzieje partii „antysystemowych” pokazują, że o wiele bardziej realny jest scenariusz, w którym jednak się „nie udaje”). I tak dalej i tak dalej. Zabawnym znajduję to, że mędrcy, którzy piszą to swoje political fiction, w ogóle nie biorą pod rozwagę czynnika ludzkiego.  

Po piąte, kolejnym (chyba największym) problemem z tymi teoriami jest to, że autorzy sobie poczynili założenie, że przedterminowe wybory będą się konfie opłacać. Tzn. ja wiem, że jak ktoś jest autorem political fiction, to mógł sobie wymyślić, że to będzie tak, że w tych kolejnych wyborach konfie pójdzie jeszcze lepiej (no bo przecież cały czas będzie rosła w siłę), tyle, że to jest takie trochę myślenie magiczne. No bo jaki miałby być „master plan”? Blokowanie powstawania rządu i rozpisywanie kolejnych wyborów, aż do „skutku”(w domyśle, aż do momentu, w którym konfa wygra wybory)? To jest już poziom memów z Trumpem grającym w szachy 5D. Przy założeniu, że PiSowi nie uda się kupić wystarczającej liczby konfiarzy, to jedyna partią, której na rękę będą kolejne wybory, to partia Jarosława Kaczyńskiego (bo dla tych ludzi utrata władzy może się wiązać z bardzo nieprzyjemnymi konsekwencjami). Ponadto, PiS jest jedyną partią, którą stać na te kolejne wybory (i będzie ją stać, nawet gdyby udała się ta [zapowiadana przez komentariusza od sondaży] „dePiSyzacja” przy udziale konfy [acz ta po prawdzie to na pewno byłaby jedynie częściowa]). Choć to w sumie jest niedopowiedzenie, bo ci ludzie tak bardzo się nachapali, że stać by ich było na znacznie więcej.


No dobrze, rozpisałem się za bardzo, więc pora udać się w stronę wniosków końcowych. Nie, konfa nie będzie nigdy rządzić Polską. Owszem, konfa może współrządzić (jako mniejszy koalicjant). Niestety, nie oznacza to dla nas niczego dobrego (i mało pocieszające jest to, że udział w takiej koalicji oznaczałby powolne polityczne samobójstwo dla konfy). Niestety, nie wiadomo jakie konfa ma poparcie. Tzn w sumie to nie bardzo wiadomo jakie którakolwiek partia ma poparcie, ale największe różnice sondażowe wychodzą (nieodmiennie) przy słupku konfy. I tym pesymistycznym akcentem zakończę powyższy tekst.


Źródła:

Chłopski Rozum&Zdrowy Rozsądek