Na samym początku notki, winien jestem
czytelnikom wyjaśnienia. Po raz któryś bowiem wypowiadam się w
tematach, o których w teorii nie powinienem mieć zbytniego pojęcia.
No bo skąd, jako osoba o poglądach lewicowych (feminizujących,
etc), mogę wiedzieć cokolwiek na temat tego, „co myśli
prawicowiec”? Przecież jako lewicowiec zapewne będę posługiwał
się stereotypami i jedynie „wydaje mi się, że wiem”, jak myśli
prawicowiec.
I byłaby to pewnie prawda, gdyby nie
to, że kilka lat swojego życia „zużyłem” po części na
niekończące się dyskusje z ludźmi o prawicowych poglądach.
Zarówno te na żywo, jak i internetowe – choć tych wirtualnych
było znacznie więcej. Założenie jakie poczyniłem sobie jeszcze
przed dyskusją było takie, że nie ma szans na to abym „wygrał”
- czyli przekonał kogoś do swoich poglądów. Chodziło mi o samą
dyskusję i o poznanie oponenta. Często musiałem się przebijać
przez argumenty w rodzaju „ale przecież to jest oczywiste!”,
„jak możesz tego nie wiedzieć” i tak dalej. Jednak uparte ze
mnie bydlę i nie dawałem się zbyć.Dzięki temuż uporowi (ktoś w internecie nie ma racji!) udało mi się poznać (na tyle na ile to możliwe) to jakimi kategoriami myśli "prawicowiec".
Doszedłem w trakcie tych moich
akademickich dyskusji do jednego wniosku, który należy do gatunku
„oczywistych”. Prawa strona jest bardzo zróżnicowana. Nie jest
tak, że cała polska prawica to konglomerat inkwizytorów
antyaborcyjnych etc. Ludzie o prawicowych poglądach mają różne
podejście do zagadnień związanych z aborcją. Spora ich cześć
uważa, że obecna ustawa jest dobra. Bo choć życie należy
chronić, to świat nie jest idealny i często mamy do czynienia z
sytuacjami, w których aborcja to „zło konieczne”. Tacy ludzie
nie stanowią problemu i nie są członkami organizacji prolife.
Aczkolwiek gdyby ktoś usiłował wprowadzać poprawki liberalizujące
ustawę antyaborcyjną, spotkałby się z protestami tych ludzi. Tym
niemniej – oni naprawdę uważają, że obecna sytuacja to
„kompromis” i nie chcą jej zmieniać.
Kto więc „siedzi” w organizacjach
prolife? Ci inni prawicowcy. Ci, którzy uważają, że aborcja to
zło i wszelkimi możliwymi sposobami trzeba utrudniać kobietom
dostęp do tejże. Ci ludzie nie uznają półśrodków. To oni
właśnie są bardzo dobrze zorganizowani i przygotowani do swoich
krucjat. Z jednej bowiem strony, każda próba liberalizacji prawa
aborcyjnego jest przez nich traktowana jako atak na świętość
życia i na trudny „kompromis, który wypracowano”. Z drugiej
zaś strony, ludzie ci nie mają najmniejszych oporów przed tym, aby
domagać się zaostrzenia tego prawa. Kompromis jest dla nich taką
ładną tarczą argumentacyjną, którą kiedy trzeba podnoszą lub
chowają w krzakach, a potem zastępują ją pochodniami i widłami.
Te organizacje „wiedzą”, że stoją
po tej „słusznej stronie”, więc nigdy nie dadzą sobie na
wstrzymanie. To, jakie prawo usiłują forsować teraz, jest dowodem
na fakt, że choć poglądy mają niezmienne, to ich próby
wepchnięcia społeczeństwa na pożądane przez nich tory są
elementem kombinatorstwa. Kilkakrotnie bowiem dostawały po łapach.
W 2007 roku utrącono wniosek LPR o zmianę w konstytucji, która
miała zagwarantować całkowity zakaz aborcji. W trakcie trwania VI
kadencji sejmu organizacje prolife zebrały kilkaset tysięcy
podpisów pod obywatelskim wnioskiem o całkowitym zakazie aborcji,
który został „utrącony” dwukrotnie. Ten projekt poparł,
między innymi, poseł PO z mojego grajdołka - tłumaczył swoją
decyzję tym, że on to jest zwolennikiem status quo... Ale chyba nie
bardzo rozumiał nad czym głosował...
Organizacje prolife poszły więc po
rozum do głowy. Skoro nie można od razu zakazać aborcji całkowicie
– zrobimy to sposobem! Teraz mała anegdota z moich lat licealnych.
Mieliśmy straszliwie inteligentnego i upierdliwego nauczyciela od
biologii, który pewnego razu na lekcji powiedział, że nie lubi
wegetarian, bo są hipokrytami. Zapytaliśmy, dlaczego tak uważa.
Wtedy powiedział, że skoro nie chcą zabijać żywych organizmów,
to czemu się leczą i zabijają bakterie? Mój najlepszy kumpel nie
wytrzymał i powiedział, że to przecież jest bzdura, bo istnieją
różnice między organizmami i są to różnice wyraźne. Wpadł tym
samym w sidła nauczyciela, który odparł, iż skoro tak jest w
rzeczywistości, to on będzie podawał organizmy parami, a kumpel ma
ustalić, który jest „ważniejszy”. Zaczęło się od pary
bakteria-krowa - tutaj sprawa była prosta. Trochę dalej była para
mrówka-krowa. Nadal było łatwo. Skończyło się na parze
świnia-krowa. Kumpel się poddał (ciekawym czy czytając tę notkę,
przypomni sobie sytuację :) ). Na dobrą sprawę nauczyciel i tak
był łaskawy, bowiem organizmy żywe można zestawić parami tak, że
człowiek nie będzie w stanie pokazać „ważniejszego”.
Po cóż uraczyłem czytelników tą
jakże piękną przypowieścią będącą dowodem na to, że
upierdliwy potrafi mieć zawsze rację (o ile ma odpowiednio rozległą
wiedzę)? Zaraz wyjaśnię.
W chwili obecnej cała konserwatywna
część parlamentu w debacie skupiła się na jednym konkretnym
przypadku upośledzenia płodu, które to upośledzenie ich zdaniem
nie powinno być powodem do przerwania ciąży (a przepraszam - do
zabicia dziecka nienarodzonego). Chodzi o zespół downa. Zaznaczają
od razu, że chodzi im o to, żeby wyraźne granice były i podział
jeśli chodzi o stopień upośledzenia płodu. Według tego
określonego stopnia orzekałoby się, czy ciążę przerwać można,
czy też nie. Wybór jest nieprzypadkowy, bowiem zespół downa jest
najbardziej „medialnym” (na prawdę nie mam na to innego,
„zastępczego” określenia). W końcu serial kiedyś był o
Corkym - „Dzień za dniem” (ang. „Life goes on”). Poza tym
ludzi z zespołem Downa widuje się czasem na ulicach etc. Nie widuje
się za to ludzi z ciężkim upośledzeniem umysłowym i fizycznym,
więc społeczeństwu trudniej byłoby się z nimi identyfikować.
Choć domyślam się, że gdyby organizacje pro life mogły,
przekonywałyby, że płody z bezmózgowiem też mają prawo do
życia.
Przez moment załóżmy, że udało im
się dopiąć swego. Załóżmy, że ustalony został podział na
różne stopnie upośledzenia. Że pomiędzy nimi leży wyraźna
granica. Po jednej tej granicy – kobieta może przerwać ciążę –
po drugiej nie może.
Teraz powróćmy do mojego nauczyciela
biologii. Kto zapewni, że ten podział będzie „stały”? W końcu
rodzajów upośledzenia (nawet ciężkiego) jest bardzo dużo.
Przeciętny Kowalski, o ile nie miał do czynienia z żadnym z nich
osobiście, nie będzie w stanie ich rozróżnić. A jeśli zestawi
się mu je „parami”, w ogóle nie będzie widział między nimi
różnic. I przez sam fakt swojej niewiedzy nie będzie w stanie
zweryfikować argumentów organizacji pro life. Tym samym - raz
postawiona „granica” będzie bardzo umowna. Umowna i z
możliwością przesunięcia w jedną stronę – zgadnijcie w którą?
Zapewniam Was, że organizacje pro life
nie mają na celu li tylko ochrony płodów z zespołem downa. Ich
celem ostatecznym jest całkowity zakaz aborcji. Ale postanowili
nieco inaczej się do tego zabrać. Zmienioną ustawę nazwałyby
znowu „trudnym kompromisem”, co wcale nie przeszkodziłoby im w
podkopywaniu tego kompromisu i w jazgotliwych reakcjach na podobne
próby przeprowadzane przez organizacje prochoice.
Jeśli uda im się (opcji prolife)
zmienić ustawę choć odrobinę, potraktują to jako wyraźny sygnał
do dalszego działania. I będą się starać zmieniać ją jeszcze
bardziej. Co będzie o tyle łatwiejsze, że drobne kroczki mają tak
jakby więcej zwolenników w sejmie. Głównie za sprawą dość
niskiej wiedzy „fachowej” wśród posłów. A i społeczeństwo
łatwiej zgodzi się na kaganiec zakładany po kawałku, niż na
założony jednym stanowczym ruchem. I tym samym opór, który
wywołałby całkowity zakaz aborcji wprowadzony za pomocą jednej
ustawy, będzie stopniowany i rozcieńczany.
W organizacjach prolife nie ma ludzi o
umiarkowanych poglądach. A skoro ich tam nie ma, to niby czemu mamy
wierzyć w to, że jedno „zwycięstwo” im wystarczy? Skoro są
zwolennikami całkowitego zakazu aborcji, nie poprzestaną na
półśrodkach. Tym samym zgoda na wprowadzenie takich zmian oznacza
zgodę na wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji. Nie od razu, ale
nieuchronnie. Skoro bowiem przekonują teraz, że ciężko
upośledzone płody mogą przychodzić na świat, to w następnej
kolejności będą usiłowali przekonywać, że jeśli „chore
dzieci nienarodzone” są pod ochroną, to co ze zdrowymi dziećmi,
które są zabijane, bo „zachodzi podejrzenie, że coś się może
stać ich matce”? W końcu przecież ta matka ma szanse na to, że
nie umrze, no nie? A jak umrze? No ale przynajmniej nienarodzone
dziecko miało szansę... A potem przejdziemy do przerywania ciąży,
która była wynikiem gwałtu. No bo czy dziecko nienarodzone jest
winne temu, że matkę ktoś zgwałcił?
Kolejny drobny kroczek – kolejna
„para” (płód upośledzony-płód zdrowy lub płód poczęty
„normalnie – płód będący efektem gwałtu) do porównania i
kolejny „kompromis”. Jak mniemam, dla organizacji prolife
całkowity zakaz aborcji też byłby kompromisem. No bo przecież nie
zmuszają kobiet do zachodzenia w ciąże, nieprawdaż?
Zjadło mi długi komentarz, ale ponieważ muszę wyjść z domu to go streszczę.
OdpowiedzUsuń"Pro-life = fanatycy = bomby w samochodach = terroryści"