piątek, 28 września 2012

O przerażającym „biznesie” in vitro i antykoncepcyjnym

Aborcja, in vitro, antykoncepcja – to hasła, które potrafią momentalnie podnieść temperaturę dyskusji. Te same hasła wyzwalają często w dyskutantach, hmm, coś co przy lekkiej dozie dramatyzmu można określić mianem „najgorszych instynktów”. Jeśli gdzieś spotka się zwolennik i oponent in vitro – merytoryczna dyskusja jest raczej niemożliwa. Czemu? Bowiem dyskusja (traktowana jako coś innego niźli przerzucanie się epitetami) choćby w założeniu, może prowadzić do tego, iż jedna z osób po usłyszeniu argumentów strony przeciwnej uzna ich zasadność i (o zgrozo) zmieni zdanie.

No to teraz wróćmy do dyskusji. Niestety „kultura dyskusji” stoi u nas (że w Polsce znaczy się) od pewnego czasu na jednym poziomie. Obydwie strony podchodzą do dyskusji z przeświadczeniem o własnej nieomylności i o niepodważalnej słuszności własnych argumentów. Czemu tak jest? Podziękować należy politykom za to – bo też i oni uprawomocnili ten rodzaj „debat” zastępując argumentacje merytoryczną – czystą erystyką (która sama w sobie nie jest zła – ale jej nadmiar – szkodzi).

Z racji swojego niereformowalnego charakteru – często brałem udział w internetowych shitstormach (dyskusjami tego lepiej nie nazywać) na powyższe tematy. Argumenty padały różne. Część z nich była argumentami stricte religijnymi – i z nimi dyskutować się nie da w żaden sposób. Jednakże jeden z argumentów – robiący ostatnio medialną karierę, zapadł mi w pamięć bowiem jest to argument z gatunku wybitnych.

In vitro to biznes – lobbują za nim duże firmy z dużymi pieniędzmi.”

Ten sam argument pada również w ramach krytyki antykoncepcji i aborcji. I jest to bardzo fajnie skonstruowany argument. No bo sugeruje odbiorcy, że in vitro popierają głównie korporacje. Z korporacjami przeciętnemu Kowalskiemu nie kojarzy się nic dobrego. Bo mało to się mówi o tym, że dla nich głównie kasa się liczy? Łatwo więc o negatywne skojarzenia z samym in vitro. A jeśli ktoś zacznie mówić o lobby in vitro – to już w ogóle dramat. Lobbowanie bowiem kojarzy się u nas głównie z Dochnalem i z korupcją. Sprawa jest więc jasna – bogate firmy chcą się stać bardziej bogate, człowiek ich nie obchodzi, jest tylko środkiem do celu (więcej kasy), więc nie powinno się im ufać.

Genialne w swojej prostocie. A jednocześnie oderwane od otaczającej nas rzeczywistości. A ta rzeczywistość niestety wszystko sprowadza do wymiaru stricte monetarnego. Posłużę się osobistym przykładem – dość dramatycznym. Kiedy odbieraliśmy ciało mojego ojca z kostnicy po zapłaceniu za „przechowanie” ciała – otrzymaliśmy fakturę. Na której stało „towar sztuk 1 – zapłacono” ot takie swoiste epitafium dla każdego od gospodarki wolnorynkowej.

Czemu sięgnąłem po ten przykład? Ano temu, że teraz wszystko za co płacimy – jest towarem. Od którego ktoś musi zapłacić podatek. W którego produkcje (przechowanie, etc) ktoś musi zainwestować. Jeśli ktoś kupuje pigułki – ktoś je wcześniej musiał wyprodukować (zrobić badania/etc) a na samym początku – była inwestycja – czyli pieniądze właśnie. Jeśli ktoś chce przeprowadzić zabieg in vitro – potrzebna jest do tego aparatura, odczynniki, etc – ktoś musiał w to zainwestować.

Czy można się więc dziwić temu, że owo zdemonizowane „lobby in vitro” - kręci się wokół naszego kraju? Rynek in vitro się w końcu otworzy a dla tych ludzi to będzie dobra inwestycja kapitału. I owszem – zarabiają na tym ale teraz jeśli na czymś się nie zarabia, zbyt długo się tego „nie robi”. Jeden inwestuje w produkcje golonki, inny w przemysł spirytusowy a jeszcze inny w in vitro i antykoncepcje. Jeśli niektórym ludziom się wydaje, że wszystko „za czym stoją pieniądze” jest złe – to radziłbym im nie zastanawiać się nad tym, skąd bierze się chleb, buty, woda pitna, paliwo, dewocjonalia (zainteresowanych tym biznesem zachęcam do odwiedzenia targów „sacro expo” - tam też duże pieniądze stoją za „biznesem”)

Perpetuum mobile nie istnieje w biznesie również. Ostatnio taki jeden próbował przekonać ludzi, że on ma patent na perpetuum mobile i jest wstanie zarobić pieniądze tam gdzie inni nie potrafią. Teraz siedzi – a ludzie próbują odzyskać od niego 700 milionów złotych :)

Z góry przepraszam za ewentualną łopatologie i prostactwo – ale niektórzy po prostu bardzo wybiórczo traktują rzeczywistość a mnie (marudzie z wyboru) zachciało się na ten temat ponarzekać :)

czwartek, 27 września 2012

Promójmy sję – cz 1 wynurzeń na temat poziomu reklam

Tak jak we wstępniaku zapowiadałem czasem będę się pastwił nad reklamami, public relations, etc. Dzisiejszego ranka zostałem zaatakowany (metaforycznie rzecz ujmując) przez reklamę w jednym z tygodników. Na zdjęciu starszawy jegomość patrzy się w obiektyw (W domyśle na odbiorce reklamy) z miną sugerującą, iż chciałby odbiorcy zrobić bardzo dużo złych rzeczy. Do tego podpis „Co powiesz swojemu teściowi, kiedy zapyta czemu nie zainwestowałeś we wschodniej Polsce?” W moim chorym umyśle od razu ułożyła się replika - „Zapytam go jak tam jego życiowa inwestycja w amber gold”

Tym niemniej nie chcąc wyjść na posła Platformy – postanowiłem nieco pogrzebać w necie coby nie opierać notki na jednym zdjęciu (choć na swoją obronę miałbym to, że tylko ten obrazek w tygodniku widziałem).

Znalazłem to:


Kilka cytatów (istotnych z mojego punktu widzenia) choć przyznaje, że kolejność wrzucania przeze mnie jest nieco inna niźli w tekście bazowym.

3 września br. w siedzibie PAIiIZ odbyła się konferencja prasowa inaugurująca międzynarodową kampanię medialną Polski Wschodniej. Kampania to jeden z punktów Programu Promocji Gospodarczej Polski Wschodniej, który jest realizowany przez PAIiIZ od 2010 roku. Na realizację całego Programu Agencja otrzymała 86 mln zł, które wyda do 2015 roku na działania promujące m.in. strategiczne w Polsce Wschodniej sektory.

No i wszystko pięknie tu wygląda – sporo pieniędzy do rozdysponowania. Sporo czasu na działania, ewaluacje, etc.

W ramach konkursu na opracowanie strategii kampanii promocyjnej Polski Wschodniej wpłynęło 11 wniosków. Sąd Konkursowy ocenił 6 prac oznaczonych tajnym kodem i  wybrał propozycję firmy Demo Effective Launching. Całkowity koszt przygotowania kreacji, planu i harmonogramu realizacji kampanii to 298 000 PLN brutto.

Powróćmy na moment do poprzedniego cytatu – mamy do dyspozycji 86 milionów złotych – które można spokojnie przeznaczyć na jakąś długofalową strategie promocji. 86 milionów to kwota w mojej opinii wystarczająca aby nie musieć oszczędzać na kampaniach. A moim skromnym zdaniem kryterium decydującym była w tym przypadku cena projektu (jak to u nas bywa, może kupie coś złego – ale przynajmniej tanio).

Spoty oraz reklamy prasowe ukażą się w polskich telewizjach informacyjnych: TVN24, TVN CNBC, Polsat News, TVP Info, tygodnikach: Newsweek, Polityka, Wprost, na portalach: onet.pl, interia.pl. gazeta.pl, egospdoarka,pl oraz w międzynarodowych mediach ekonomicznych: CNN, The Econimist, FT online, CNN online.

(-- spoty można sobie obejrzeć na stronie podlinkowanej w tekście - 1 jest najbardziej neutralny – oglądając pozostałe 3 miałem wrażenie takie jakby mi ktoś wbijał gwoździe w głowę. Odważnych zachęcam – po przeczytaniu wszystkich informacji o kampanii – obejrzyjcie ciurkiem wszystkie spoty – z góry uprzedzam, nie zamierzam pokrywać kosztów opieki psychiatrycznej )

A teraz pytanie – jak myślicie ile kosztowało wrzucenie spotów, obrazków, bannerów w te wszystkie media? I o ile rzędów wielkości kwota przeznaczona na „wrzutki” przerasta kwotę przeznaczoną na pracę kreatywną (która jest najważniejsza – bo co z tego, że spot będzie na każdym kanale – skoro będzie źle zrobiony) ? :) To jest taka bardzo polska taktyka. W kampaniach wyborczych da się ją zaobserwować. Kandydat (na (p)osła wydaje na kampanie 700 tysięcy złotych – ale wszystko idzie na ulotki/bilbordy – na których jest hasło jego autorstwa – bo przecież nie będzie marnował pieniędzy na jakichś darmozjadów PR-owców – sam sobie poradzi. W tej kampanii jest podobnie – spora kwota, którą można wydać z głową – została wpompowana w emisje spotów.

Prócz tego – nakręcono spot „makroregion” (pierwszy link YT na stronie).

Studio TPS do przetargu na realizację zamówienia wystartowało wraz z 6 innymi studiami filmowymi, które złożyły oferty o wartości od 756 434,00 brutto do kwoty 2 320 837,00 brutto. Propozycja studia TPS była najbardziej korzystna pod względem finansowym

I znowu to samo :) Filmik sam w sobie zły nie jest – ale nie ma w nim nic odkrywczego, kreatywnego,etc – można było te pieniądze lepiej wydać.

Teraz czas na podsumowanie:

Spoty reklamowe wykorzystane w kampanii Polski Wschodniej są inteligentne, lekkie, wzbudzają zainteresowanie widzów, bawią, a nawet zaskakują. Ponadto są nowatorskie i bardzo różnią się od spotów zachęcających do inwestycji, emitowanych dotychczas w mediach międzynarodowych. W tym przypadku konwencja ‘teasera’ jest skutecznym impulsem wzbudzającym ciekawość i chęć sprawdzenia, co kryje się za tak zwracającym uwagę przekazem. Jestem przekonana, że osoby, które zobaczą spot, same będą chciały dowiedzieć się więcej o Polsce Wschodniej. – powiedziała Nina Kowalewska-Motlik, Prezes New Communications.

Primo – wychodzi na to, że kampania jest taka sama „dla wszystkich” - czyli dla Polaków i dla anglojęzycznych inwestorów. To bardzo poważny błąd – bowiem średnio rozgarnięty spec od reklamy wie, że dosłowne tłumaczenie reklam potrafi dać żenujące efekty :) Ale co ja się tam znam – coś takiego jak różnice kulturowe to jeno wymysł ludzi, którzy chcą wyciągnąć od biednego klienta więcej pieniędzy. Secundo – zamiast ładować kasę w emisje spotów być może należało promować tę naszą nieszczęsną Polskę wschodnią na portalach, na które zaglądają inwestorzy (chodzi mi o stricte branżowe portale). Zamiast katować ludzi bezsensownymi „teaserami” można było dogadać się z portalami i umieścić jakieś teksty opisujące owo inwestycyjne eldorado.

No ale – skoro spoty i reklamy – bawią- postaram się wpasować w konwencje.

Co powiesz teściowi(...)” - zapytam o inwestycje w amber gold

Co powiesz psychoanalitykowi(...)?” - że od doradztwa inwestycyjnego mam fachowców a z nim rozmawiam bo mi chomik zdechł.

Co powiesz synowi(...)?” - że nie będę słuchał rad kogoś kto 3 razy powtarzał klasę i żeby odrobił lekcje.

I tylko tych 86 baniek szkoda, bo można taką kasę z sensem wydać...

środa, 26 września 2012

Nowe odcienie żenady – czyli ciąg dalszy debaty „aborcyjnej”

Tak jak przypuszczałem – w sejmie doszło do kolejnej fachowej i uprzejmej dysputy na temat aborcji. Aczkolwiek samo to, że posłowie n-ty raz zamienili dyskusje (na temat dość istotny) w pyskówkę – nie skłoniłoby mnie do napisania notki i do zawracania dupy czytelnikom. Skłoniła mnie do tego fachowa wiedza jednego z posłów.

Poseł Maciej Orzechowski – Krynica mądrości, prawdziwy fachowiec!

Moja dobra pamięć (przeważnie do pierdół wszelakich i szczególików) czasem mi się przydaje. Poseł (wywodzący się z PO) Maciej Orzechowski (dziwnym trafem pierwsze litery tych trzech wyrazów układają się w słowo MOP – coincidence?:) ) w trakcie dyskusji powiedział był: że z badań wynika, że 14 proc. Polaków opowiada się za całkowitym zakazem aborcji, 74 proc. za częściową legalizacją. Zaznaczył, że nie ma jednak przyzwolenia na aborcję bez ograniczeń.”

Można by rzec – wreszcie ktoś kto opiera się na wynikach badań za nim coś powie! Wypadałoby pewnie nawet pogratulować – no bo wyszedł chłop na mównicę, powołał się na wyniki badań. I to pewnie do jakichś fachowych – bo wszak to lekarz-specjalista położnik jest – więc tematem zainteresowany.

Gdyby nie moja upierdliwa natura i pamięć pewnie bym nie skojarzył danych liczbowych. Jeśli kogoś ciekawi – na jakich badaniach opierał się Maciej Orzechowski Poseł – to podpowiadam. Na artykule z Wikipedii. A konkretnie


A konkretnie podrozdział „Opinia publiczna”

Skąd wiem, że MOP sięgnął po wiki a nie po wyniki badań? Ano stąd, że znalazłem link źródłowy (MOPowi się jak widać nie chciało)


Cytuje:

Prawie połowa badanych (47 proc.) nie zgadza się z poglądem, że kobieta powinna mieć prawo do aborcji w pierwszych tygodniach ciąży, z czego 23 proc. w sposób zdecydowany. Natomiast ponad dwie piąte ankietowanych (44 proc.) popiera takie rozwiązanie

(Swoją drogą na oklaski zasługuje sposób opisu wyników 47 % to Prawie połowa. 44 % to Dwie piąte :)

Gdyby MOP sięgnął do artykułu źródłowego – nie lansowałby tezy braku poparcia dla wprowadzenia możliwości aborcji w pierwszych tygodniach ciąży – bo to nie prawda. Społeczeństwo jest pod tym względem spolaryzowane – ale nie jest jednomyślne. Nawiasem mówiąc artykuł w Newsweeku był datowany na lipiec 2010  sondaż przeprowadzono 10-16 czerwca 2010 – może czas na kolejne? Bo tego rodzaju niefrasobliwość przy doborze wyników badań – doprowadzi do tego, że jakiś lekkoduch przy debacie dotyczącej sposobów na zmniejszenie przestępczości – powoła się na teorie antropologiczne Lombroso (dla niezorientowanych Lombroso twierdził, że 6 cech budowy ciała ludzkiego decydowało o tym czy ktoś jest przestępcą czy nie – między innym cofnięte czoło:) )

Research? Merytoryczne przygotowanie do dyskusji? A poco nam to... mamy sztachety!

Pytanie które (w świetle rewelacyjnego przygotowania merytorycznego MOPa do dyskusji) należy sobie postawić jest następujące. Czemu nikt tego nie wychwycił? Czemu nikt w trakcie debaty nie powiedział posłowi Orzechowskiemu „Panie pośle a coś więcej niż niepełne dane z Wiki?” Wychodzi na to, że pomysłodawcy z Ruchu Palikota – też w ogóle się nie przygotowywali do dyskusji – bo byle jaki research by przeprowadzili przed debatą- i bez problemu by to wychwycili.

Robert Biedroń z Ruchu Palikota – powiedział podobnież, że „środowa debata nie jest merytoryczna. Jak mówił, brakuje dialogu i szukania porozumienia.”

Jak to dobrze, że w ten sposób nie podsumował merytorycznego przygotowania posłów z Ruchu Palikota... W jaki sposób można prowadzić merytoryczną dyskusje skoro ani jedna strona się do niej nie przygotowała? Posłów Pro life -rozumiem dla nich argumentem niepodważalnym jest to, że aborcja to zabijanie/mordowanie – no i świetnie, mają prawo do takich poglądów. Ale posłów RP ( oraz SLD bo oni podobno pro choice są) nie tłumaczy nic – poza tym, że chyba trochę w dupie mają tą całą  aborcje.

Polsce gratulujemy posłów faHowców. Zwolennikom tego żeby kobieta decydowała o tym czy chce rodzić dziecko czy nie – gratulujemy przedstawicieli w parlamencie. Pamiętajcie o tym przy następnych wyborach i nie dajcie się robić w wała.

Poproszę 2 kg aborcji – czyli sejmowej debaty "aborcyjnej" kolejna odsłona.

W dniu dzisiejszym – w ramach posiedzenia sejmu odbędzie się debata na temat aborcji. Sejm będzie radził nad dwoma projektami dotyczącymi zabiegów przerywania ciąży. Numero uno – projekt Ruchu Palikota – liberalizujący dostęp do aborcji. Numero Duo projekt Solidarnej Polski Z.Z. - leżący na drugim biegunie względem projektu RP. Biorąc pod rozwagę dotychczasowy poziom debaty „aborcyjnej” oraz poziom MOPów (oraz ich starszych kolegów Szczególnie Uzdolnionych Jegomościów – w skrócie SZUJa) – którzy będą debatować – powinniśmy się cieszyć z tego, że wokół sejmu nie ma drewnianego płotu – bo pewnie nasi wybrańcy sięgnęliby po pozamerytoryczne środki perswazji. Jedni powołaliby się na tradycje (bo mój dziad panie z kłonicą Niemców ganiał), inni na przymus (bo na takie zakute łby to tylko deska drzewienna) PSL – zapewne tłumaczyłby się chęcią bycia blisko natury – nawet natury zamienionej na sztachety.


Spodziewam się, iż w sejmie obecni będą organizatorzy obwoźnych horror showów – w postaci wielkoformatowych zdjęć pokawałkowanych płodów (nie będących płodami poaborcyjnymi -ale rozumiem, że cel uświęca środki), którymi straszą ludzi w centrach miast/etc. Gwoli ścisłości – gdyby organizacje „pro choice” chciały sięgnąć po argumentacje podobnego kalibru – powinny okrasić centra miast wielkoformatowymi zdjęciami kobiecych narządów płciowych – które ucierpiały w trakcie porodów. Byłoby to równie wysmakowane widowisko.

O Wandzie co nie chciała aborcji.

W dniu wczorajszym Wanda Nowicka (będąca dla wielu ludzi „pro life” uosobieniem babilońskiej ladacznicy i osoby, która lobbuje za in vitro, aborcją, etc) opowiadała w TOK FM o projekcie RP. Pod koniec indagowana przez prowadzącego powiedziała coś nad czym zamierzam się trochę popastwić. Mam świadomość, że szanse na przyjęcie naszego projektu nie są duże i bardzo nad tym ubolewam. Musimy podejmować tę niezwykle palącą kwestię społeczną. Jak ten cierń musimy przypominać, że jest problem do rozwiązania Pomijam już kwestie wątpliwej metafory - bo cierń nie tyle przypomina o problemie – co sam jest problemem, który należy usunąć – więc o wiele bardziej sensownie byłoby gdyby WN powiedziała, iż zakaz aborcji jest takim cierniem. Ale nie w tym rzecz. Rzecz w (powtórzę dla lepszego efektu) „ Mam świadomość, że szanse na przyjęcie naszego projektu nie są duże i bardzo nad tym ubolewam” komentarz do tego mam jeden:

NO SHIT SHERLOCK!

Przenikliwość oceny sytuacji przez WN jest wręcz powalająca. SLD i RP ( które raczej całe poprą projekt) mają w sumie 68 (słownie sześćdziesiąt osiem) głosów. Z tego co pamiętam – skład osobowy naszego sejmu w chwili obecnej to 460 wybrańców. Cały PiS i SP będzie przeciw. PSL zapewne też. Tak samo jak co najmniej połowa PO (albo i cała). A Wanda Nowicka ma świadomość, że szanse na przyjęcie projektu nie są duże... Znacznie większe szanse na zaistnienie w wymiarze ustawowym ma projekt SP – aczkolwiek w tym względzie organizacje pro choice mogą (paradoksalnie) liczyć na to, że konserwatywna część PO (na którą wpływ ma Gowin) nie poprze projektu. Gowin może i ministrem sprawiedliwości jest miernym ale MOP (Młody Obiecujący Polityk z notki poprzedniej) z niego cwany – Gowin wie, że całkowity zakaz aborcji zapewne zostałby odebrany jak środkowy palec wystawiony w kierunku społeczeństwa i że mogłoby to doprowadzić do wielu niedobrych z punktu widzenia konserwatysty – zmian. Aczkolwiek nie dysponuje darem prekognicji i pewnym być swoich prognoz nie mogę. Bowiem nie mam pojęcia kto komu będzie chciał zrobić na złość w trakcie głosowania.

Uważny czytelnik pewnie by mnie zapytał – skąd więc wniosek, że Wanda nie chce aborcji (w sensie prawa do – nie zaś własnej)? Ano stąd, że WN nie robi na dobrą sprawę niczego co mogłoby poskutkować realnymi zmianami w ustawie antyaborcyjnej. W sejmie obecnej kadencji przegłosowanie tego rodzaju projektu jaki proponuje RP jest nierealne. Jedyne co można przez to osiągnąć to pokazanie „no staramy się ale nam nie dają”. Tylko, że ludzie chcący liberalizacji „aborcyjnej” - starań mają jak mniemam dosyć i woleliby realne efekty od udawania. Gdyby WN mówiła szczerze – gdyby zależało jej (oraz RP) na tym projekcie – poparli by akcje „Tak dla kobiet” (która to akcja zakończyła się gigantycznym fiaskiem). Na początku kadencji – Palikot miał bardzo duże poparcie społeczne i gdyby sam ruszył w Polskę „zbierać podpisy” (pod projektem TdK) zebrałby ich znacznie więcej niż wymagane 100 tysięcy. Duża ilość podpisów mogłaby wywrzeć presje na parlamentarzystach – bowiem konserwatyzm PO konserwatyzmem ale stołka ( oraz kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie + kasa na biura, w których można wiernych MOPom zatrudnić) i poparcia nikt nie będzie ryzykował dla czegoś tak durnego jak spójność poglądów.

Co z tą aborcją?

Najprawdopodobniej nic. MOPy obrzucą się epitetami (mordercy vs Mohery) marszałek sejmu poprosi o spokój. Nie wiem czy dzisiaj prócz debaty posłowie będą głosować nad projektami ale nawet jeśli – to o ile nikt nikomu nie będzie chciał zrobić na złość – status quo to jedyny możliwy rezultat. I o ile jestem w stanie zrozumieć posłów SP – chcących być bardziej „świętymi” od PiS (wszak o głosy Radia Maryja się rozchodzi) to nie za bardzo rozumiem sens działań Ruchu Palikota. Czort zresztą z tym Ruchem – Wanda Nowicka podobnież startowała z list RP żeby coś zmieniać. Średnio jej to zmienianie wychodzi  moim skromnym zdaniem. A każde „wygrane” przez opcje pro life głosowanie – jest przez tę opcję traktowane jako wiekopomne zwycięstwo i zachęca ową opcje do intensyfikacji działań. Niech mi ktoś przypomni – za czym Lobbuje Nowicka?

wtorek, 25 września 2012

Jestę politykę – część 1 (czyli tragifarsa w odcinkach)

Każdemu trzeźwo myślącemu (albo i nietrzeźwo – ważne, że myślącemu) człowiekowi mieszkającemu w naszem pięknem kraju nad Wisłą – zdarzają się czasem momenty zadumy. Zadumy nad poziomem polskiej polityki. Rzecz jasna chodzi mi o politykę rozumianą jako „coś” co współtworzą: Posłowie, radni, członkowie partii, eksperci, ministrowie, prezydenci miast i tak dalej i tak dalej. A jest nad czym dumać. Poziom merytoryki w polskiej polityce – dna nie osiągnął jeszcze – ale blisko tegoż jest (a jak już osiągnie owo dno, to tylko po to żeby rozpocząć podróż do wnętrza ziemi, nie po to aby się od niego odbić). Non stop dowiadujemy się z mediów o jakichś „genialnyH” pomysłach polityków – które gdyby zaimplementować w jakiejś alternatywnej rzeczywistości – pewnie by się sprawdziły. A to ktoś próbuje ACTE nam wprowadzić, a to zmniejsza się zasiłek pogrzebowy (niech się ludzie ubezpieczają na życie a nie obciążają budżet państwa nawet po własnej śmierci), a to podatek VAT na książki se wprowadzimy (bo wiadomo, kultura czytania w Polsce jest na tak wysokim poziomie, że nawet drogie będziem kupować). Co do tego ostatniego pomysłu – bardzo interesujące były tłumaczenia ministerstwa „musimy się dostosować do regulacji UE” Wielka Brytania i Irlandia jak mniemam 0 stawkę VAT na książki mają ponieważ są krajami biednymi...

Ecce polityka prowincjonalna

No dobrze „wszyscy wiemy” - jak wygląda polityka w naszym kraju, to co napisałem to wszak nic nowego. Owszem ale to jeno wstęp do części właściwej – jaką jest próba zdiagnozowania przyczyn tego stanu. Styczności z politykami (różne miasta, różne partie, różna „skala” ) miałem wystarczająco wiele – ale w największą zadumę wpędzały mnie historie powiązane z polityką w mojem rodzinnem mieście (mała mieścina 48 tysięcy mieszkańców). Wydawać by się mogło, że polityka w takich zapadłych dziurach będzie raczej spokojna – ludzi w partiach niewiele (bo i mieszkańców mało) rzeczy do zrobienia (dla takiego polityka) również niewiele – to i mało powodów do kłótni. Nic bardziej mylnego. Polityk (działacz partyjny,etc) zawsze znajdzie sobie powód do kłótni. Ostatnimi czasy obecny Prezydent Miasta i Były prezydent miasta, wymieniają między sobą uprzejmości za pomocą mediów – zaczęło się od tego, że obecny prezio nazwał byłego hemoroidem , który przykleja się (w zamyśle do niego) i przeszkadza mu w pracy. Fakt, że podle zdefiniowanej przez siebie sytuacji obecny prezydent pełnił by rolę odbytu (chyba, że mowa o innych hemoroidach) pewnie mu umknął. Powodem tejże wymiany uprzejmości była krytyka obecnego prezia dokonana przez exprezia.

Partie (obecne w radzie miasta) między sobą nie mają siły walczyć – bowiem żrą się wewnątrz własnych struktur. PO – 3 oddzielne frakcje, z których każda będzie chciała wystawić swojego kandydata na prezydenta i każda będzie walczyć o miejsca na listach do Rady Miasta. PiS od 2 lat ma problemy wewnętrzne i członkowie tej partii wywalają się wzajemnie na zbity pysk. I na tym przerwę wyliczankę. Im bliżej wyborów (dowolnych) tym więcej podsrywania i żarcia się między sobą.

Po com to napisał? Ano żeby nakreślić obrazek pewien. Wyobraź sobie czytelniku, że chcesz przystąpić do jakiejś partii, bo masz głowę pełną pomysłów. Składasz deklaracje partyjną i chcesz zacząć działać. O ile nie masz „pleców” zaczniesz działać od zbierania podpisów i roznoszenia ulotek (czasem rozklejania plakatów). Potem - będziesz musiał zdecydować się na którąś z frakcji wewnątrz partyjnych (żadna partia nie jest monolitem – w każdej partii są frakcje) – bo samemu nic nie zdziałasz. Następnie będziesz musiał żmudnie piąć się w górę w tejże frakcji. I jeśli będziesz miał szczęście i Twoja Frakcja będzie mogła o czymś decydować – to po kilku latach być może będziesz mógł swoje pomysły wprowadzać w życie. Jeśli obstawiłeś złego konia – wylecisz na zbity pysk wraz ze swoją frakcją. Nadal Ci się chce bawić w politykę? To czytaj dalej.

Młodzi obiecujący politycy partii dowolnych

Jakiś czas temu (jeszcze przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi) znajomy nagrał był mi spotkanie z regionalnymi działaczami partyjnymi (mniejsza o partie). Młody Obiecujący Polityk (w dalszej części MOP). Uważnie słuchał tego co mam do powiedzenia (chodziło o strategie działania w ramach samorządu i tego co trzeba zrobić, żeby ludzie chcieli głosować na tę partię w kolejnych wyborach do RM). Po czym powiedział „no to są dobre pomysły ale wiesz, teraz to ja zostałem szefem sztabu wyborczego pana X” Zastrzygliśmy uchem (każdy swoim) ze znajomym i zaczęliśmy indagować MOPa naszego. Po chwili rozmowy okazało się, ze MOP co prawda został szefem sztabu, ale nigdy nie pomagał przy prowadzeniu kampanii, nie wie co ma robić, kompletnie nie zna się na Public Relations,etc. Ale to nieważne – szefem sztabu został (wycinając uprzednio ludzi ze sporym doświadczeniem) – bo mógł. Pan X wybory przerżnął. Bardzo niedawno znajomy nagrał kolejne spotkanie. Tym razem już poważna rozmowa była MOP wraz z kandydatem na prezydenta miasta (który okazał się ku mojemu zdziwieniu bardzo sensownym człowiekiem) byli zainteresowani tym co miałem im do powiedzenia. MOP siedział z poważną miną, kiwał głową ale był jakiś taki wycofany. Znajomy mi po całej rozmowie powiedział czemu tak było. MOP patrzył i MOP oceniał ryzyko. Rozmowa z kandydatem była owocna i dotyczyła konkretów, konkretów których MOP nie rozumiał. MOP głupi nie jest – MOP wie, że jeśli kandydatowi się za bardzo spodoba to co ma kto inny do powiedzenia – MOP może nie zostać szefem sztabu. MOP woli przegrać wybory i być szefem sztabu – zamiast pozwolić zostać szefem Sztabu komuś kto wie więcej i nie daj boże mógłby te wybory wygrać. Ponieważ zadupie moje rodzinne jest bardzo małe – dowiedziałem się byłem, że MOP już zaczął kopać pod kandydatem na prezydenta, tak na wszelki wypadek zapewne :)

I jak? Nadal zainteresowany karierą polityczną czytelniku? Że co? Że generalizuje? Że nie każda partia taka sama? Może i nie każda taka sama – ale ludzie owszem – tacy sami. Skoro na zadupiu MOPy mają takie ciśnienie i parcie na władzę- to zastanów się czytelniku – co się dzieje w sytuacji, w której w grę wchodzi prawdziwa władza i duże pieniądze. MOPy nagle przekształcają się w intelektualistów pełnych ideałów i pomysłów?

Rzeczpospolita MOPowska

Jaki to co napisałem ma związek z polityką w skali ogólnokrajowej? Ano MOP jak ma odpowiednio dużo szczęścia, zaparcia, kolegów – czasem może zrobić karierę. MOPowi się nie odmieni – MOP nadal będzie się otaczał, hm Tymi, Którzy Wiedzą Mniej Od Niego. Tak na wszelki wypadek. Dobieranie sobie współpracowników w myśl zasady BMW (Bierni, Mierni, Wierni) jest powszechnie stosowaną praktyką. Polityk Idealny – wie, że nie zna się na wszystkim i dlatego z chęcią będzie korzystał z porad jakiegoś zespołu eksperckiego. MOP – chyba nawet nie wie, że się nie zna – w końcu został Radnym/Posłem/Prezydentem miasta. MOP nagrodzi swoich wiernych poddanych. Nasz obecny prezydent (Tzn mojego zadupia) jest bardzo wdzięcznym MOPem. Jednego z zaufanych kolegów umieścił w 3 (słownie TRZECH) różnych radach nadzorczych (dodatkowo kolega jest szefem kancelarii Urzędu Miasta).

Dla średnio rozgarniętego człowieka z pomysłami – kariera polityczna to chodzenie po polu minowym. Człowiek taki zastanawia się nad tym jakby tu co poprawić, jak pomysłami swojemi coś usprawnić. Człowiek taki nie chce tracić czasu na wewnątrzpartyjne walki frakcji. MOP za to ma dużo czasu na takie walki (wyzywanie od hemoroidów to dla MOPa chleb powszedni) i dodatkowo ma przeważnie zero pomysłów na poprawę czegokolwiek prócz własnej i niektórych kolegów sytuacji.

Każdemu kto zarzuca mi przesadyzm, rysowanie rzeczywistości w czarnych barwach – proponuje doświadczenie - niech zapisze się do dowolnej partii (warunek jeden – ma wejść do partii „z ulicy”) i spróbuje „coś zdziałać” :)

MOP a sprawa polska

Do napisania powyższego elaboratu skłoniły mnie własne przemyślenia. Ot myślałem sobie, że sytuacja w polityce w naszem kraju zmieni się jeśli młodzi ludzie dojdą do władzy. Stare pokolenie da sobie spokój z „naprawą kraju” - na ich miejsce wejdą młodzi z pomysłami, chętni, niegłupi. Jednakże moje doświadczenia w kontaktach z MOPami sprawiły, że nieco inne teraz mam zdanie w tym temacie. Do władzy dojdą MOPy – bo nikt inny nie będzie chciał szargać sobie nerwów i brać udziału w przedsięwzięciu, które naraża ich na kontakty z MOPami.

Jedyną szansą na realną zmianę – byłoby powstanie nowej partii. Tylko, że zupełnie nowej – bez starych „wyg”, bez pogrobowców z innych partii, bez MOPów. Mam nawet pomysł na to jak powinna się taka partia nazywać: Partia Zwykłych Ludzi Z Pomysłami. Bo też i taki zwykły człowiek więcej nierzadko wie od MOPa :)

poniedziałek, 24 września 2012

Zawody strzeleckie dla niewidomych czyli polska polityka zagraniczna względem Białorusi.

Kolejne „wybory” na Białorusi zakończone. Białoruś ma kolejny nowy/stary parlament. Ludzie namaszczeni przez Łukaszenkę nadal rządzą i mają się dobrze. Nawiasem mówiąc nawet gdyby wygrali (jakimś cudem) opozycjoniści (choć to by było dość trudne z powodu bojkotu wyborów przez sporą część opozycji) to i tak decydujący głos miałby Baćka.

Polska dyplomacja i „spece” od polityki zagranicznej zapewne nie mogą wyjść ze zdziwienia. No przecież groźnie patrzyliśmy, no przecież wysłaliśmy obserwatorów, no przecież głośno mówimy, że Łukaszenka jest zły. Gdzie popełniamy błąd?!?! Czasem odnoszę wrażenie, że kolejni ministrowie spraw zagranicznych (Polski rzecz jasna – UE chyba nie do końca wie co to jest Białoruś) spodziewają się, że na Baćkę wystarczy groźnie popatrzeć. A ten – speszony nagle powie „Przepraszam, jestem złym człowiekiem, dziękuje wam za to, że mi to uzmysłowiliście – odchodzę”. O ile rzecz jasna wiedzą (ci ministrowie) gdzie leży Białoruś (minister Fotyga w rządzie PiSu miała raczej za mało czasu na to aby się dowiedzieć, Minister Sikorski chyba już wie, ale do tego ogranicza się jego wiedza). I ku niemożebnemu wręcz skonfudowaniu ministrów – Baćka nie odchodzi, Baćka ma się dobrze.


Białoruś? A to tam ktoś prócz Łukaszenki mieszka?

Przeciętny Kowalski wie na temat Białorusi tyle, że Łukaszenka jest zły. Że chyba jest tam bieda i kojarzy mu się Białoruś z ZSRR. Zapewne spora liczba Kowalskich podejrzewa, że na Białorusi zamiast tramwajów jeździ się rydwanami zaprzęgniętymi w białe niedźwiedzie ale Kowalski wie co to poprawność polityczna i się z tym elementem swojej wiedzy na temat wschodu – nie obnosi.

Pretensji do Kowalskiego mieć nie można. Media temat Białorusi poruszają – przy okazji wyborów (bo jak prezydenckie to znowu ktoś dostanie łupnia, pałowanie zawsze ładnie klikalność zwiększa) no i jak coś złego się stanie (katastrofa lotnicza, zamach, etc) Kowalski jest zajęty walką z Polską przaśną rzeczywistością – więc nie za bardzo ma czas na zgłębianie tematyki powiązanej z Białorusią. Co media „rzucą” - to Kowalski będzie wiedział.

Ktoś może zadać w tym momencie pytanie – kiego cholery piszesz o Kowalskim skoro miało być o polityce zagranicznej? Ano napisałem o tem bo podejrzewam, że wiedza „ekspertów od wschodu” zajmujących się układaniem strategii postępowania z Białorusią jest mniej więcej zbliżona do wiedzy Kowalskiego. Rzecz jasna w kontekście efektów działań podejmowanych przez MSZ i pomysłów polskich polityków na to jak sobie radzić z Ostatnim Dyktatorem Europy (Łukaszenka sam się tak tytułuje czasem). Czasem uda się „trafić” z jakimś dobrym pomysłem ( mniej więcej tak często jak niewidomemu strzelcowi w cel) ale nawet jak się już uda – nie potrafimy tego spożytkować. Pojawił się pomysł darmowych wiz dla Białorusinów. Te darmowe wizy – nas w wymiarze państwowym – nie kosztowałyby niemalże nic – dla Białorusinów byłby to przyjazny gest. Ale nie – lepiej zabronić Łukaszence wjazdu do UE – to na pewno pomoże!

Cały czas robimy to samo, cały czas robimy to źle i nadal nie wiemy czemu to co robimy nie działa...

To powinno być motto „ekspertów od wschodu” i kolejnych ministrów. Aczkolwiek znowuż – jak można mieć pretensje do ekspertów i ministrów? Nie mają skąd czerpać informacji. Ośrodki naukowe Białorusią się nie interesują (bo wiadomo czy jak człowiek pojedzie i zrobi badania to wróci?), think tanki – tematykę Białorusi mają w głębokim poważaniu, wpółczesnych książek „naukowych” na temat Białorusi jak na lekarstwo (a jak już się pojawiają to głównie o Łukaszence), książek publicystycznych też niewiele (i najczęściej o Łukaszence). No to skąd taki ekspert ma wiedzieć o czym myśli Iwanou? (To taki Białoruski odpowiednik „Kowalskiego”)

Gdyby wiedział o czym Iwanou myśli – może potrafiłby jakąś sensowną strategie postępowania ułożyć? Być może mógłby wtedy ekspercina jeden z drugim doradzić coś białoruskiej opozycji? I nie – nie chodzi o to, że Białoruska opozycja – to jakaś kongregacja idiotów i trzeba ich za rączkę prowadzić – tylko oto żeby zrozumiała (ta opozycja), że bez poparcia zwykłych ludzi – nic nie zdziała. Solidarność w Polsce w okresie rozkwitu – to w przybliżeniu 10.000.000 (słownie dziesięć milionów) ludzi z bardzo różnych środowisk. Zrozumiałym jest, że te 10 milionów to nie byli sami intelektualiści, twórcy, ludzie sztuki, etc. Zwykli ludzie mieli dosyć. 10 milionów Kowalskich zasugerowało władzy, żeby poszła sobie gdzie indziej. Władza sobie poszła. Tylko, że potem się okazało, iż nie bardzo było wiadomo co dalej. I być może tego „co dalej” obawiają się Białorusini? Mogli wszak obserwować początek i koniec „pomarańczowej rewolucji”. Jakoś specjalnie dobrze się ta rewolucja nie skończyła dla Ukrainy. Dotychczasowe działania Polski względem naszego wschodniego sąsiada – sugerują, że ekspertów mających strategie postępowania opracowywać- dobiera się mniej więcej podle takiego klucza:

-Stefan – zostaniesz ekspertem „od Białorusi”
-Od czego?
-Od Białorusi, to taki kraj na wschodzie
-Ale ja nawet nie wiem gdzie to jest? Czemu ja?
-A kto w barku ma butelkę wódki z etykietą „Stolichnaya”
-Ale to przecież Rosyjska wódka!
-No widzisz, nadajesz się! Nawet wiesz która wódka jest Rosyjska!
-Ale czy Białoruś to nie jest inne Państwo?
-Hmmm, jak tak zapytałeś to sam nie wiem, niby „Ruś” w nazwie -to pewnie to samo co Rosja, tylko, że mniejsze, i chyba bliżej Polski.
-A to nie jest gdzieś w okolicach Kamczatki? Tam podobno białe niedźwiedzie...
-Stefan – ktoś musi, ja nie mogę bo nie pijam wódki.
-No dobra – ale robię to tylko dlatego, że ładnie poprosiłeś.
-O widzisz! Zuch chłopak!
-To ja może pójdę po tę wódkę, może jak wypije to się bardziej ekspercko poczuje...


Aby to zmienić – potrzeba kilku lat ciężkiej pracy i trochę bardziej rozgarniętych ludzi na odpowiedzialnych za politykę „wschodnią” stanowiskach. No chyba, że zwieńczeniem strategii „anty Łukaszenkowskiej” - jest oczekiwanie na to aż Baćka ze starości umrze...Stalin w końcu sam umarł...

Niech się stanie piknik.

Niniejszy blog powstał z przyczyn niemalże niezależnych od piszącego te słowa. Pewna grupa lobbystów (znajomych z FB) uznała, że spam, który tam produkuje - może zainteresować szerszą publiczność. Aczkolwiek mogło im po prostu chodzić o to, że jeśli będę spamował na blogu - nie będę miał sił i chęci na spam na FB (naiwni...) O czym będę pisał?



O polityce - o wydarzeniach aktualnych, "archiwalnych". Będzie czasem  o sprawach międzynarodowych, czasem o ogólnopolskich czasem o regionalnych (już widzę znudzenie na twarzach czytelników). Najwięcej jednak będzie tych naszych ogólnych (czyli polskich). Nie chodzi o to, że moim zdaniem o polityce się w Polsce mówi mało (bo mówi się, pisze się, rysuje się, opowiada się, rozmawia się, i tak ad infinitum) bardzo dużo - i momentami chyba za dużo. Chodzi o to, że całe to pisanie - przeważnie jest zawoalowanym (bądź nie - to już zależy od autora) wspieraniem konkretnej partii.



W czym więc "polityczna" odsłona tego bloga będzie inna od milionów innych? Ano w tym, że ja nie popieram żadnej opcji politycznej. Może inaczej - nie jestem psychofanem żadnej z nich (psychofan, to taki, który wszędzie widzi lemingi/mohery/łorewa – a potem zaśmieca net swoją twórczością) Nie jestem fantem ugrupowań politycznych – bo zbyt dużo wiem o polityce oddolnej w partiach. Polityka ta jest w każdej partii taka sama (w każdej liczącej się) i o niej kilka słów w kolejnej notce będzie. Czasem pewnie napisze coś pozytywnego – ale tylko jeśli uznam (subiektywnie jak cholera), że dana partia ma dobry (w mojej opinii) pomysł.



O politykach Bowiem mają oni tendencje do mówienia głupot i są chyba przyzwyczajeni do tego, że nikt ich z tego nie „rozliczy”. Zdaję sobie sprawę z zasięgu tego bloga – więc nie liczę na to, że po kolejnej notce popełnionej przeze mnie – któryś z polityków „świecznikowych” przeprosi i obieca poprawę. Sposobom komunikacji na linii polityk-społeczeństwo też pewnie jakiś notczers poświęce.



O książkach Bowiem tych czytuje sporo – mogę więc od czasu do czasu podzielić się recką.



O kampaniach społecznych Ciekawych i tych, które sprawiają wrażenie jakby wymyślił je ktoś z alternatywnej rzeczywistości. Niestety – więcej w naszym kraju nad Wisłą jest tych tych drugich.



O Public Relations W wykonaniu „Polskim”. Bowiem żyjemy w kraju, w którym można kogoś „oskarżyć” o stosowanie PR. A samo jego stosowanie jest czymś wstydliwym. Gdyby na zachodzie ktoś „oskarżył” kogoś o stosowanie PR – zostałby z miejsca uznany za niereformowalnego idiotę. U nas tego rodzaju brednie – są powszechnie stosowaną praktyką.



O publicystach/komentatorach/etc Bowiem ci już dawno przestali się przejmować bezstronnością – zapewne nie gwarantuje ona takiej klikalności jak zwyzywanie kogoś od idiotów bez podania przyczyn. Ot pisze taki publicysta artykuły bazując na tym, że Kaczor/Tusk/Miller/Mikke/etc to idiota (niepotrzebne skreślić). Uzasadnienia swoich publicystycznych wyroków – nie zamieszcza. A jeśli już to na zasadzie „zakład nieczynny ponieważ, że zamknięty”. A że czytają go jedynie psychofani (będący zwolennikami partii, którą promuje jak i ci będący jej przeciwnikami) i obrzucają się błotem wzajemnie? Kogo to obchodzi – „klikalność jest najważniejsza”.



I tyle tytułem przydługiego wstępu. Gwoli wyjaśnienia – blog skierowany do tych, którzy czytać lubią. Autor niniejszego bloga umie ale nie lubi lapidarności i woli się rozpisać. Choć czasem do spointowania głupoty (nad, skrajem której piknik sobie urządził) wystarczy jedno zdanie.