środa, 11 kwietnia 2018

Hejterski Przegląd Cykliczny #27/#28

W poprzednim przeglądzie sporo miejsca poświęciłem fuckupowi związanemu z nowelizacją ustawy o IPN. Muszę przyznać, że byłem ciekaw tego, w jaki sposób nasze władze będą chciały wybrnąć z kolejnego sukcesu w polityce zagranicznej. Żałuję, że w poprzednim przeglądzie użyłem określenia „gównokalipsa”, bo określenie to idealnie pasowałoby do opisu dalszych działań obozu władzy, albowiem nadal mamy do czynienia z pełnowymiarowym kałmagedonem. Tak jak poprzednim razem – temat zostanie „zblokowany” (żeby nie produkować pierdyliona akapitów).  Pierwszy od sukcesu odciął się Prezydent RP, który stwierdził, że „źle się stało, że ta ustawa została przyjęta w tym właśnie momencie i w takiej formie.”. Wyobraźmy sobie sytuację, w której jakiś człowiek tłumaczy znajomym, że „źle się stało, że wziąłem ten kredyt w tym właśnie momencie i w tej właśnie formie”. Wydaje mi się, że pierwszą myślą, która nawiedziłaby tych znajomych byłaby myśl „to po chuj brałeś ten kredyt”. Najbardziej mnie w tym wszystkim rozpierdala fakt, że Prezydent RP, po ogłoszeniu decyzji o podpisaniu ustawy (i skierowaniu jej do Trybunału Przyłębskiego), opowiadał o tym, że rozmowy na jej temat prowadził już rok wcześniej i że wie, że  może ona mieć wpływ na relacje pomiędzy Polską a Izraelem (i USA). Innymi słowy, wiedział, że grzebanie przy tych przepisach może się skończyć chujowo, ale i tak podpisał ustawę, a potem zaczął marudzić, że źle się stało, że została ona przyjęta. Kolejnym politykiem, który postanowił się zdystansować od sukcesu, był Zbigniew Ziobro. Zwrócił on uwagę na „ niekonstytucyjność jednego z przepisów w ustawie o IPN”. O który przepis chodzi? O ten, w myśl którego za pisanie/mówienie o „polskich obozach” można by było ścigać np. zagraniczne media. Szkoda, że minister Ziobro nie widział wcześniej tej ustawy, bo to pomogłoby uniknąć fuckupu w polityce zagranicznej... Najbardziej spektakularna była w moim mniemaniu reakcja Patryka („żywiołaka marketingu politycznego”) Jakiego. W lutym przekonywał on wszystkich do tego, że „Ustawa o IPN jest napisana naprawdę dobrze”. Tenże sam Patryk Jaki, pod koniec marca z rozbrajającą szczerością oznajmił: „Może popełniłem jakieś błędy ws. ustawy o IPN”. Aż dziw bierze, że nie dodał „na chuj drążyć”, względnie, że nie zwalił winy za ten fuckup na „elity III RP”.


Teraz przejdźmy do tematyki okołofuckupowej. Otóż zmuszony jestem pochwalić polską dyplomację (Proszę nie regulować odbiorników! Nie, to nie jest żart). Minister Czaputowicz, indagowany w temacie tarć na linii USA-PL, powiedział: „Oczywiście atmosfera nie jest może najlepsza, bo Stany Zjednoczone oczekują na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, żeby rozwiać te wątpliwości (...) i do tego czasu być może wizyty na najwyższym szczeblu - które zresztą nie były planowane - nie powinny mieć miejsca". Na pochwałę zasługuje fakt, że jest to pierwsza, po wyborach w 2015 roku, wypowiedź kogoś odpowiedzialnego za politykę zagraniczną, która nosi znamiona języka dyplomacji. Czy doczekamy się w tej kadencji drugiej takiej wypowiedzi? Nie założyłbym się o to.


W kontekście tego, co powiedział Czaputowicz, warto przypomnieć słowa Dominika „Tańczącego z trollami” Tarczyńskiego, który po artykule na Onecie (tego z notką MSZ, której nie było, ale za ujawnienie której dziennikarze Onetu mogą mieć problemy) użył klasycznego argumentum ad fejkum. Ponieważ Tarczyński nie wie kiedy przestać, zaraz potem zaczął się domagać zlustrowania przodków jednego z dziennikarzy: „Chcę wiedzieć, kim był jego dziadek. Jego ojciec. Z jakiego środowiska się wywodzi. Dlaczego pracuje dla niemieckiej firmy, a nie dla polskiej”. Po pierwsze, w kontekście wypowiedzi Czaputowicza, Tarczyński, zarzucając „fejkowość” artykułowi Onetu, przypierdala się zupełnie bez sensu (acz, w jego przypadku, tego rodzaju zachowanie to norma, a nie wyjątek). Po drugie, nie był łaskaw odszczekać swojego fejka o tym, że Onet ściemniał. Po trzecie, uwielbiam politycznych „genetycznych patriotów”, których jedynym osiągnięciem jest to, że „dziadek był partyzantem”. Po czwarte, warto w tym miejscu zaznaczyć, że historyk-amator Tarczyński, który „w dziadkowych nosi się orderach”, nie wiedział, że jego dziadek był w AK (wydawało mu się, że był w NSZ).


Kolejny temat, który będę zmuszony „zblokować”, to temat nagród, które rząd sam sobie podarował (najprawdopodobniej po to, żeby udowodnić, że „rząd wyżywi się sam”), albowiem jest to swoisty running joke ostatnich dwóch miesięcy. To właśnie kwestia nagród sprawiła, że małomówny Gowin (który milczy bo pilnuje libido), zwierzył się ze swoich problemów finansowych. Pomimo starań rządowych mediaworkerów – nie udało się tematu „wyciszyć”, ani też zawalić „aboPlatformą”. W pewnym momencie była premier (której imię zniknęło w pomroce spinów) postanowiła załatwić sprawę raz na zawsze i była łaskawa wydrzeć się na opozycję z mównicy sejmowej. Co powiedziała? W skrócie: „należało się nam, bo ciężko pracujemy”. Po tym wystąpieniu sporo ludzi uznało, że poprzedniczkę Premiera Tysiąclecia, Pomazańca Prezesowego, Mateusza Morawieckiego po prostu poniosło. Nie przeczę, że wypowiedź była cokolwiek idiotyczna, ale nie mieliśmy do czynienia z odmianą „zdradzieckich mord”. Narracja „należało się, bo (...)”, była wcześniej testowana na dronach. 15 marca (tak więc równo tydzień przed popisem oratorskim byłej pani premier) jedno z influencerskich kont proPiSowskich wrzuciło komentarz: „Rozumiem, ale nagrody przyznane dla PiS są za konkretne wyniki i osiągnięcia czyli zablokowanie wyłudzania VAT, zyski osiągane przez spółki skarbu państwa, rozwój gospodarczy, LOT, który za rządów PO miał zostać sprzedany, niemieckiej firmie, która ogłosiła upadłość” (to samo konto zaczęło nieco wcześniej pompować balon „PO rozdało szejset milony wincyj!”). Jedna z tych narracji trafiła do TVP, druga trafiła na mównicę sejmową. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, oba te kretynizmy były „zaplanowane”. Kilka dni później, na portalu wPolityce, pojawił się „wywiad” z Genialnym Strategiem, który obwieścił wszem i wobec, że to on powiedział byłej premier, że musi bronić tych nagród. W wywiadzie Wielki Strateg bronił tej sejmowej tyrady i dodał od siebie, że „przed tym wystąpieniem powiedziałem jej: pokaż proszę pazurki.”. Minęło kolejnych kilka dni i rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości oznajmiła, że „Prezes Prawa i Sprawiedliwości w ogóle nie wiedział o tych nagrodach”, a później dodała: „Wcale nie powiedział o pazurkach, z tego, co wiem, bo z nim (Kaczyńskim) rozmawiałam.Nie wiem, czy (było to- red.) przekłamanie czy nie. Mówię to, co mi powiedział prezes: że wcale nie powiedział o pazurkach”. Tego samego dnia ministrowie, którzy otrzymali nagrody, dowiedzieli się z konferencji Genialnego Stratega, że zdecydowali się na oddanie nagród na Caritas. W tym miejscu warto zaznaczyć, że wicepremier Gowin najprawdopodobniej już wcześniej przeznaczył swoją nagrodę na potrzebujących, wpłacając pieniądze na swoją własną partię. Rzecz jasna, zwroty akcji się na tym nie skończyły, ale w tym miejscu przerwę wyliczankę, bo już jestem najedzony. Nadszedł czas na komentarz na serio, bo trochę, kurwa, groźne jest to, jak olbrzymią władzę ma nad swoją partią i swoimi mediami Genialny Strateg. Nie tak dawno temu pokazał, że jak mu się zachce, to może przeczołgać choćby i premiera. Teraz opowiadał o tym, że poszczuł wicepremier na opozycję i że jeszcze kazał jej „pokazać pazurki” (kurwa, ta wypowiedź jest tak zła, że głowa mała. Jeżeli komuś się wydaje, że wszystko z tym tekstem ok, to niech sobie wyobrazi, że Strateg powiedział, że „kazał Morawieckiemu pokazać pazurki”). Potem, kiedy okazało się, że suweren jednak nie polubił tej narracji, Beata Mazurek stwierdziła, że „dupa tam, ja wiem, że tego nie powiedział”! Co znamienne, wicepremier nie odniosła się do żadnej z tych wypowiedzi (ale trochę ją rozumiem, bo ma teraz kilkadziesiąt tysięcy problemów na głowie). Równie znamienne jest to, że wywiad z „pazurkami” nadal wisi na wPolityce, ale nikt na portalu nie odniósł się do słów Beaty Mazurek negujących prawdziwość wypowiedzi (mamy więc do czynienia z wypowiedzią kwantową, która jest jednocześnie fałszywa i prawdziwa). Upraszczając – w obozie Prawa i Sprawiedliwości wszyscy (politycy/mediaworkerzy/etc.) robią to, co każe im robić Prezes Polski. Dla tych ludzi nie stanowi problemu nawet sytuacja, w której dowiadują się, że prezes kazał im przekazać, że nie powiedział tego, co im wcześniej powiedział.


Na początku marca część prawicy wpadła w ekstazę, albowiem Prokuratura Krajowa miała sprawdzić, czy Partia Razem nie propaguje ideologii komunistycznej. Gdyby okazało się, że to prawda, Zbigniew Ziobro mógłby wystąpić o delegalizacje tejże partii. Ekstaza potrwała równy tydzień, po którym okazało się, że „Nie ma podstaw do delegalizacji partii Razem”. 
Decyzja prokuratury musiała być niemałym szokiem dla wnioskodawców, którymi byli prezesi Stowarzyszenie Koliber i Młodej Prawicy, no bo przecież skoro Zandberg miał kiedyś koszulkę z Marksem, to jasnym jest, że partia, do której należy, propaguje komunizm, co nie? Nieco zaś bardziej na poważnie, to nie wiem, jakim, kurwa, trzeba być dzbanem, żeby sobie uroić we łbie, że Razem ma cokolwiek wspólnego z jakimkurwakolwiek totalitaryzmem. Nie wiem, ile dokładnie mamy w Polsce skrajnie prawicowych organizacji, ale jest ich raczej sporo. Część z nich ma powiązania z zagranicznymi organizacjami neonazistowskimi (i nie, nie chodzi mi o tę jedną organizację, której członkowie wpierdalali wunderwaffel w imię Adolfa). Czy jakiś Koliber albo inna Młoda Prawica pochyliła się nad tymi organizacjami? A gdzie tam. Może i hailowali, może i rzecznik jednej z nich wrzucił sobie nazistę na zdjęcie w tle na FB, może i latają obwieszeni krzyżami celtyckimi, może i śpiewają piosenki o Auschwitz na swoich spędach, ale ważniejsze jest to, że Zandberg miał kiedyś koszulkę z Marksem, bo przeca wiadomo, że Marks, w przeciwieństwie do nazistów (do których fapie polska prawica), wymordował miliony Polaków, co nie?


Magdalena Ogórek pozwała Muzeum Polin za to, że Muzeum Polin umieściło jej antysemicki wpis na jednej z wystaw. W opinii Magdaleny Ogórek, wytykanie komuś tego, że jego ojciec zmienił imię i nazwisko (z Aron Berman na Wiktor Borowski) nie miało nic wspólnego z antysemityzmem, było jedynie „przejawem niezgody na zakłamywanie prawdy o stalinizmie”. Kronikarski obowiązek każe przypomnieć (albowiem Magdalena Ogórek ma ewidentne luki w pamięci), że cytowany przez Muzeum Polin wpis był próbą obrony Gowina, któremu Borowski (całkiem słusznie) zarzucił brak kręgosłupa. Jeżeli nic z tego nie rozumiecie, to mam dla Was dobrą (albo złą, zależy od Was) wiadomość – SLD nie wystawi was w wyborach prezydenckich.


Jeżeli zaś już jesteśmy przy lukach w pamięci Magdaleny Ogórek, to nie tak dawno temu, w trakcie jednego z wywiadów, odniosła się ona do swojego startu w Wyborach Prezydenckich 2015. Okazało się, że Magdalena Ogórek nie była kandydatką SLD, a poza tym „nigdy nie miała żadnych relacji z "tym środowiskiem".” Mam niejasne przeczucie, że SLD chciałoby, żeby to była prawda (i żeby np. okazało się, że wystawienie Magdaleny Ogórek w 2015r. było zwykłym koszmarem). Z drugiej zaś strony, wydawało mi się, że Magdalena Ogórek będzie nieco bardziej kreatywna i pójdzie drogą Stanisława Piotrowicza (aka „Towarzysz antykomunista”), który twierdził, że będąc w PZPR, walczył z systemem od środka. W jej przypadku byłoby to nawet sensowne, biorąc pod rozwagę fakt, że wystawienie jej w wyborach prezydenckich SLD było równoznaczne z autowyjebaniem się z parlamentu przez tę partię.


Historię o tym, że bezdomny dał którejś z organizacji Tadeusza Rydzyka dwa samochody, a potem umarł, zna prawie każdy. Ponieważ Tadeusz Rydzyk nie lubi niejasnych sytuacji, wyjaśnił, że bezdomny kupił te samochody za pieniądze, które wygrał w Totolotka. Niestety, nadal niejasne jest dla mnie to, czy umarł dlatego, że dał dwa auta Radiu Maryja (albo innej Telewizji Trwam), czy też umarł dlatego, że wygrał w Totka.


Czasem sobie myślę, że Ryszard Czarnecki nie istnieje i że jest to pseudonim jakiejś tajnej komórki komików, bo nie jest możliwe, żeby jeden człowiek był w stanie pisać tak wiele idiotyzmów, tak różnymi stylami. Mniej więcej w połowie marca Ryszard Czarnecki starał się udowodnić, że twierdzenia o izolacji Polski na arenie międzynarodowej to najzwyklejsze w świecie bzdury. Argumenty, których użył Czarnecki, są niepodważalne. Otóż. Karol Karski (to ten, który bawił się  na Cyprze w reenacting „Neverending Story”, z tym, że rolę Falkora grał melex, a Karski niewiele kontaktował) otrzymał doktorat honoris causa na jednym z Armeńskich uniwersytetów. Być może część z Was sobie pomyślała „no ale przecież to, że jakiś dzban dostał doktorat honoris causa na zagranicznym uniwerku, nie ma związku z polską polityką zagraniczną (a raczej jej brakiem)”. Moim zdaniem sprawa jest prosta. Jeżeli on, były Wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, dostrzega tam jakiś związek przyczynowo skutkowy, to chyba jemu można bardziej wierzyć niż Wam!


Sejmowa Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka obradowała (acz zastrzegam, że nie wiem, jak się nazywa to spotkanie kolesi przy kawie i ciastkach) sobie na temat tego, czy zygotariański projekt ustawy, w myśl którego suwak na linii kobieta--->inkubator należy przesunąć bardziej w prawo, niżby to wynikało z obecnie obowiązującej Ustawy o Planowaniu Rodziny, czy też zostawić ten suwak tam gdzie jest. Wynik obrad znamy (no pewnie, że komisja pod wodzą Towarzysza Antykomunisty uznała, że trzeba ten suwak przesunąć w prawo). W trakcie tego spędu, Stanisław Piotrowicz (przewodniczący komisji) w pewnym momencie odebrał głos organizacjom pozarządowym, które sprzeciwiały się zygotariańskiemu projektowi. Niespecjalnie mnie to dziwi, albowiem swego czasu, w trakcie obrad tej samej komisji, jednemu posłowi opozycji przestała działać karta do głosowania. „Towarzysz Antykomunista” powiedział wtedy: „pana głos i tak nic nie znaczy.”. Mam nadzieję, że Stanisław Piotrowicz zostanie kolejnym Człowiekiem Wolności tygodnika „Sieci”.


20 marca finał miała sprawa Agnieszka Pomaska vs Anna Kołakowska. Pozwolę sobie zacytować nieco dłuższy fragment tekstu na ten temat: „Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał radną PiS za znieważenie posłanki PO. Anna Kołakowska napisała o Agnieszce Pomaskiej, że "trzeba to coś złapać i ogolić na łyso".Zgodnie z wyrokiem, Anna Kołakowska musi zapłacić tysiąc złotych grzywny. Sąd Okręgowy w Gdańsku ogłaszając wyrok potwierdził, że radna PiS chciała poniżyć i wyrazić pogardę wobec Agnieszki Pomaskiej. Jednocześnie uznał, że Kołakowska publicznie nie nawoływała do zastosowania przemocy wobec posłanki PO.”. Zastanawia mnie to, na jakiej podstawie sąd uznał, że ten wpis nie był nawoływaniem do przemocy. Tzn. ja wiem, że Kołakowska twierdziła, że „ona by nikogo nie łapała i nie goliła na łyso”, ale to trochę tak, jakby ktoś stwierdził, że „trzeba by zajebać Kowalskiego”, a potem w sądzie tłumaczył, że „no przeca bym go nie łapał i nie zajebywał, no”. I nie, to nie jest sytuacja, w której jakiś wojownik klawiatury pisze idiotyzmy, na które nikt nie zwraca uwagi, bo ta kobieta ma powiązania ze skrajną prawicą i np. organizuje spędy, które mają blokować Marsze Równości i w trakcie których to spędów ziomale Kołakowskiej napierdalają się z policją. No ale, skoro Kołakowska powiedziała, że nikogo by nie łapała i nie goliła na łyso, to przecież możemy jej wierzyć, nieprawdaż? No a poza tym, to Kołakowska nie chodzi w koszulce z Marksem, więc na chuj ja się w ogóle czepiam.


23 marca w wielu miastach w Polsce odbyły się antyzygotariańskie protesty. Prawica spod znaku krzyża (ta sama, która wzywa Europę do „wstawania z kolan”) zareagowała w sposób standardowy, tzn. produkując narracje. Po pierwsze, prawie nikogo nie było, po drugie, to tylko skrajne feministki, po trzecie, porządne kobiety nie chodzą na marsze, tylko siedzą w domu, po czwarte, poczekajcie aż przyjdą islamiści, to oni wam dopiero pokażą! Przysłowiową cebulą na torcie był fakt, że zygotarianie (wspierani przez e-legiony naszych ukochanych władz) próbowali udowodnić, że jest ich więcej i zaczęli pompować hashtag #BiałyPiątek. Akcja ta skończyła się spektakularnym sukcesem, co wykazały analizy zasięgów. #Białypiątek miał jedynie 7 razy mniejszy zasięg od hashtagu #CzarnyProtest i prawie 11 razy mniejszy zasięg od hashtagu #CzarnyPiątek.


Temat zygotarian nierozerwalnie wiąże się z osobą Kai Godek (aka „Kafar Episkopatu”). Jakiś czas temu okazało się, że Kaja Godek zasiada w Radzie Nadzorczej Warszawskich Zakładów Mechanicznych. O sprawie zrobiło się głośno dlatego, że stołki w tej konkretnej Radzie Nadzorczej rozdaje nasza ukochana władza. Kaja Godek na pytania dziennikarzy i internautów przeciwstawiła się siłom i godnościom osobistom. Najpierw stwierdziła, między innymi, że „każdy gdzieś pracuje” potem zaś dodała, że: „Gazeta Wyborcza nieustannie podnosi larum, że rodziny żyją w trudnej sytuacji, że należy dbać o rodziny, które mają niepełnosprawne dzieci, tymczasem mnie próbuje zwolnić z pracy”. Kaja Godek musiała być niezwykle pewna swoich kompetencji, skoro pytania o to, w jaki sposób dostała tę konkretną fuchę uznała za próbę „zwolnienia jej z pracy”. Ponieważ sprawa nie chciała przyschnąć, „Betonowa Kaja” wytoczyła cięższe działa i z wrażliwością godną zygotarianki oznajmiła, że (w skrócie) może i zasiada w Radzie Nadzorczej, ale przynajmniej nie obciąża podatników pobieraniem zasiłków, dodała również, że „Chyba w Polsce lepiej pobierać zasiłki – nie pracować i mieć święty spokój”. Mam nadzieję, że w ustawie, którą Kaja Godek przepycha przez Sejm jest zapis, który gwarantuje dożywotnie miejsce w Radzie Nadzorczej każdej kobiecie, która będzie musiała donosić ciążę, po wejściu tej ustawy w życie. Tak nieco bardziej na poważnie, niezwykle bawi mnie prawicowe pierdolenie o tym, że zasiłki „obciążają podatnika” w wykonaniu kogoś, kto dostał fuchę w paśniku, jakim są Spółki Skarbu Państwa.


Wróćmy na moment do tematyki „protestowej”. W trakcie warszawskiego #CzarnegoPiątku doszło do sytuacji, w której policja uznała, że musi interweniować. Jakaż to sytuacja? Otóż w tłumie odpalono kilka rac. Stróżom prawa bardzo szybko zwrócono uwagę na to, że jakoś tak się nie wyrywają do interwencji na Marszach Niepodległości, których uczestnicy odpalają pierdyliony rac. Na odpowiedź policji nie trzeba było długo czekać i na Twitterowym koncie tejże pojawił się wpis, z którego wynikało, że „Nie można porównywać dwóch różnych zgromadzeń o zupełnie innym charakterze (...)”. Nie mam pojęcia o czym ten człowiek do nas rozmawia. Przecież na Marszach Niepodległości spacerują rodziny z dziećmi! Przecież tam nie ma żadnych zbójów! Czemu więc policja, zabezpieczająca te marsze, nigdy nie „podjęła decyzji o interwencji celem pouczenia o zagrożeniu”? Czyżby nasi dzielni stróże prawa obawiali się rodzin z dziećmi? Swoją drogą, bardzo spektakularne jest to, że policja niemalże wprost przyznaje, że po prostu boi się interweniować w trakcie prawicowych spędów (bo niby jak inaczej zrozumieć ten „zupełnie inny charakter”?). Ja mam, w związku z tym, jedno, zajebiście ważne pytanie: skoro policja się ich boi, to jak się mają czuć zwykli, kurwa, obywatele? Jestem w stanie zrozumieć to, że policjant może nie chcieć dostać po mordzie od jakiegoś 120-kilogramowego brysia, który poci się ampułkami z winstrolem. Rozumiem, że policja powstrzymuje się od interwencji (i „pouczania”), żeby taka interwencja nie skończyła się zadymą. Ja to wszystko rozumiem, ale skoro tak jest, to może przestańmy udawać, że z prawicowe spędy nie są groźne? Ja wiem, że takie postawienie sprawy może wywołać dysonans poznawczy, bo na prawicowych spędach nikt nie nosi koszulek z Marksem, ale taki dysonans da się przezwyciężyć.


Policjant też człowiek, tak więc mogą się mu zdarzać pomyłki. Jedną z takich pomyłek było wtargnięcie do mieszkania jednej z dziennikarek, w celu dokonania przeszukania. Po trzech godzinach okazało się, że, niestety, pomylono adresy. Dziennikarka, co zrozumiałe, nagłośniła sprawę. Wtedy zaś, cały na biało, wszedł ktoś, kto obsługiwał twitterowe konto Policji i napisał, że skoro miała w mieszkaniu bałagan, jak na melinie, to się policjanci mogli pomylić, a ona, zamiast siedzieć cicho, jeszcze to nagłaśnia. Policja została za ten wpis zjebana na funty, co z kolei skłoniło Rzecznika Prasowego Komendy Głównej do napisania krótkiego oświadczenia, w którym przyznał się do tego, że (a jakże) wszystkiemu winna pomyłka. Zacytuję to oświadczenie w całości, bo jest ono wyborne: „Osobiście przepraszam. To był komentarz użytkownika podany na nasz profil zupełnie OMYŁKOWO skopiowany dalej. „Złośliwość rzeczy martwych”. Nie powinno mieć to miejsca. Zamiast - zwracamy uwagę, aby tak nie pisać nawet w komentarzach skopiowało na profil. Natychmiast usunęliśmy.”. Ja to może prosty troll jestem, ale w jaki sposób można OMYŁKOWO skopiować wpis jakiegoś użytkownika na swoje konto i to opublikować?  O wiele bardziej prawdopodobny jest scenariusz, w którym konto policji obsługiwane jest przez dobrozmianowe trolle internetowe, które mają pod opieką sporo innych kont. Innymi słowy – ten komentarz (o dziennikarce, która ma bałagan) miał się pojawić na Twitterze, ale jego „autorem” nie miało być oficjalne konto policji (po prostu ktoś się jebł był przy przelogowywaniu), tylko jakiś troll z husarią w awatarze. 


Do malutkiej pomyłki doszło również podczas posiedzenia Komisji Do Spraw Udowodnienia, Że Za Amber Gold Odpowiada Donald Tusk. Komisja miała przesłuchać agentkę ABW i okazało się, że oprogramowanie (lub urządzenie) do zniekształcania głosu zadziałało z opóźnieniem. Szef ABW podszedł do sprawy bardzo poważnie i oświadczył, że „nie doszło do ujawnienia danych umożliwiających identyfikację byłego funkcjonariusza ABW”. Najprawdopodobniej szef ABW uznał, że agentka była z głosu podobna zupełnie do nikogo, więc nie ma się o co martwić.


Premier Mateusz Morawiecki, w liście do żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej napisał, że „służba WOT łączy rodziny i pokolenia, bo w szkoleniach biorą udział zarówno rodzice, dzieci, a także rodzeństwa czy małżeństwa.” Muszę przyznać, że się wzruszyłem, bo premier uświadomił mi, że rodziny mogą spędzać razem czas, dzięki szkoleniom WOT. Ponadto, jestem spokojny o los mojej ojczyzny, której te rodziny będą bronić. Żaden oddział nie miałby szans w starciu z Bojowymi Rodzinami, bo wroga piechota powypierdalałaby się na grillach, koszykach piknikowych, butelkach po piwie i ogniskach.


Na deser zostawiłem sobie kwestię sondaży. Doszliśmy bowiem (po raz kolejny) do momentu, w którym Prawo i Sprawiedliwość uznało, że sondaże nie są wiarygodne. Czemu tak się stało? Bo partia Jarosława Kaczyńskiego lekko zapikowała w sondażach (spadki, w zależności od sondażu wahały się od 12 do 7 punktów procentowych). Na pierwszy ogień poszedł Wielki Strateg, który powiedział, że „Z szacunkiem i pokorą odnosimy się do wyników badań, ale też wiemy, jak są prowadzone, w związku z tym jesteśmy pełni optymizmu”. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to napisałbym, że mam nadzieje, że prezes wie również, jak są robione sondaże, w których PiS ma wysokie poparcie, ale ponieważ nie jestem złośliwy, to przejdę od razu do kolejnego mędrca komentującego sondażowe spadki. Mędrcem tym był Patryk Jaki. Jego zdaniem „Wiele wskazuje, że ten sondaż mógł być "podprowadzany" (…) Tzn. że pojawiły się tam dwa pytania, jedno pytanie dotyczyło nagród dla (członków) rządu, które wiadomo, że są niepopularne i kolejne pytanie dotyczyło poparcia dla partii. I to powoduje, że jest wtedy nienaturalny. Socjologowie mówią, że to jest najlepszy sposób, żeby zmanipulować sondaże”. Wrodzony brak złośliwości powstrzymuje mnie przed napisaniem o tym, że dobrze, że sondaże, w których PiS miał 50% poparcia nie były „podprowadzane”. Nieco zaś bardziej na serio. Jeżeli jesteście ciekawi, skąd u Jakiego wziął się pomysł z pytaniami wprowadzającymi do sondażu, to już odpowiadam – z artykułu „Jak funkcjonuje w Polsce rynek badań opinii - Montaże w sondażach" zamieszczonego na portalu Polityka.pl (link w źródłach). O ile mnie pamięć nie myli, ten sam artykuł pojawił się w, którymś numerze "Polityki". W artykule tym opisano między innymi to, jak jedna firma zrobiła sondaż, z którego wynikało, że na „Republikanów" Wiplera chciało głosować 19% Polaków (wynik ten uzyskano właśnie dzięki pytaniom "wprowadzającym"). Kronikarski obowiązek każe mi wspomnieć o tym, że Patryk Jaki o tym podprowadzaniu opowiadał po pierwszym "spadkowym" sondażu i chyba darował sobie te bredni po tym, jak posypały się kolejne "spadkowe". W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że nie jestem fanem jarania się sondażami poparcia, ale niezmiennie bawi mnie to, jak ktoś kto się nimi jara (politycy, mediaworkerzy i fani PiS-u) kiedy są dla niego dobre, a dostaje biegunki kiedy okazuje się, że mu słupki spadają.


Źródła:

http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1110299,wywiad-dgp-z-andrzejem-duda-o-ustawie-o-ipn.html


http://www.rp.pl/Rzad-PiS/180329607-Jaki-Moze-popelnilem-jakies-bledy-ws-ustawy-o-IPN.html




https://twitter.com/Jaroslaw_Gowin/status/679777329577590784












https://dorzeczy.pl/kraj/59820/Wygral-w-totolotka-O-Rydzyk-opowiada-o-bezdomnym-ktory-przekazal-mu-dwa-samochody.html


https://www.youtube.com/watch?v=hMNJYcjqCv8&feature=youtu.be








https://oko.press/kaja-godek-zasiadam-radzie-nadzorczej-wiec-podatnicy-oszczedzaja-szczyty-bezczelnosci/



https://dorzeczy.pl/kraj/59561/Doszlo-do-ujawnienia-danych-bylej-agentki-ABW-Szef-Agencji-zaprzecza.html



https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/rynek/1701080,2,jak-funkcjonuje-w-polsce-rynek-badan-opinii.read