piątek, 9 lipca 2021

Hejterski Przegląd Cykliczny #79

Jak się pewnie zorientowaliście, poniższy Przegląd zaliczył spory poślizg. Plot twist polegał na tym, że wcale nie chodziło o to, że miałem jakąś tam blokadę albo brak weny, albo cokolwiek. Wręcz, kurwa, przeciwnie. Nie mogłem się zebrać do pisania, bo ilekroć się zbierałem, nachodziła mnie chęć na poświęcenie całej notki chujowatości opozycji. Ktoś mógłby zapytać o to „czemu więc nie napisałeś takiej notki”? Odpowiedź jest dość prozaiczna: bo, kurwa, nie warto. To po pierwsze, a po drugie, notka takowa składałaby się głównie z wulgaryzmów. I tak to sobie trwało i trwało, aż z pomocą przyszedł mi Tusk (w sumie nie tylko mnie przyszedł z pomocą, bo biorąc pod rozwagę częstotliwość, z jaką wspominają o nim rządowe mendia, można by było dojść do wniosku, że skończyły im się inne tematy i gdyby nie powrót Tuska, to nie miałyby o czym pisać/mówić). No dobra, wiemy w czym Tusk pomógł rządowym mendiom, ale w czym pomógł mnie? Ano w tym, że teraz mogę zacząć sobie tekst od opisywania tego, co się dzieje w związku z jego powrotem i będzie to idealny wstęp do skrótowego podsumowania chujowatości opozycji.


No dobra, zacznijmy sobie od tego Tuska. Przyznam szczerze, że nie będę linkował tego, co się dzieje w jego kontekście, bo Tusk jest teraz po prostu wszędzie, głównie za sprawą rządowej telewizji, która napierdala o nim non stop. To jest, swoją drogą ciekawy casus, bo rządowa telewizja wpadła w swoje sidła. W teorii bowiem najlepiej dla tych dzbanów byłoby o Tusku w ogóle nie wspominać. Względnie, robić to na zasadzie: „Ok, chce se wracać ten Donald, to niech sobie wraca, a nam chuj do tego, nie warto o tym wspominać”. Tylko, że oni tak nie mogą. Czemu? Cieszę się, że o to zapytaliście. Pozwolę sobie w tym miejscu na odrobinę teorii w temacie oddziaływania perswazyjnego. Jest sobie od jakiegoś czasu taka teoria, która po angielsku się zwie Elaboration Likelihood Model, a po polskiemu to przetłumaczono na coś w rodzaju „model dwutorowości perswazji”. W telegraficznym skrócie w modelu tym chodzi o to, że perswazyjnie oddziaływać można dwoma torami. Pierwszy z nich to tor centralny, w ramach którego oddziałuje się przy pomocy merytorycznych argumentów. Przykładowo, gdyby partia chciała oddziaływać na swoich wyborców (oraz na osoby, które chciałaby pozyskać) torem centralnym, jej politycy opowiadaliby o programie partii i porównywaliby ów program z programami innych partii. Opowiadaliby o tym, jaki wpływ ów program może mieć na przyszłość wyborców (rzecz jasna, robiliby to do bólu merytorycznie, a nie przy pomocy erystycznych chwytów w rodzaju „fabrykowania konsekwencji”). Jeżeli  dzięki oddziaływaniu torem centralnym u kogoś dojdzie do wykształcenia jakiejś postawy, to taka postawa będzie dość „odporna” i gdyby insze partie usiłowały taką postawę zmienić, musiałyby się bardzo, ale to bardzo postarać.


Zupełnie inaczej rzecz się ma w przypadku oddziaływania torem peryferyjnym. W tym bowiem przypadku chodzi o oddziaływanie za pomocą najprostszych skojarzeń. Idealnym przykładem będzie tu słynny już „dziadek z Wehrmachtu”. Jak się pewnie domyślacie, postawa wykształcona „przy pomocy” oddziaływania torem peryferyjnym jest cholernie chwiejna i bardzo podatna na zmiany. Jedyną skuteczna metodą „utrzymania” postawy, którą się wykształciło u odbiorcy jest napierdalanie 24/7 w kółko tego samego. Bardzo często widzę na ćwitrze wpisy ludzi, którzy nie mogą się nadziwić temu, że rządowe media praktycznie każdy temat potrafią sprowadzić do opozycji. Przy okazji dowolnego tematu opowiadają o tym, że opozycja jest chujowa i gdyby rządziła, to Polskę czekałaby katastrofa. Rząd swoimi idiotycznymi decyzjami doprowadził do śmierci kilkudziesięciu tysięcy Polaków? I co z tego! Gdyby rządziła opozycja, byłoby jeszcze gorzej, bo Platforma zamykała szpitale! Ludzie umierają na covid? I co z tego! Za rządów PO ukrywano prawdziwą liczbę zgonów z powodu świńskiej grypy (te narracje urwały się w momencie, w którym bodycount covidu przeskoczył bodycount świńskiej grypy). Gdybyśmy chcieli jakoś podsumować te działania, byłoby to coś w rodzaju „może i za rządów Zjednoczonej Prawicy nie jest najlepiej, ale gdyby rządziła opozycja, to byłoby znacznie gorzej”. I te narracje działają. Nie, nie dlatego, że suweren jest głupi, albo się „sprzedał za pincet złoty”, ale dlatego, że rządowa machina propagandowa non stop wzmacnia te postawy.


Pozwolę sobie w tym momencie na odrobinę gdybania, ale jednym z powodów zesrania, które zapanowało w obozie rządzącym w momencie, w którym Rafał Trzaskowski zaczął gonić w sondażach (chodzi o drugą turę) było to, że gdyby obecnie urzędujący Prezydent RP padł w wyborach, to trzech z pięciu członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji powoływałoby combo Senat + Prezydent RP. To zaś oznaczałoby faktyczny koniec flagowego medium rządowego (zwanego dla niepoznaki „Telewizją Publiczną”), bo przestałoby ono być, no cóż, rządowe. To zaś doprowadziłoby do sytuacji, w której postawy, które ulepiła rządowa telewizja, przestałyby być wzmacniane. No dobra, a gdzie tu miejsce na gdybanie? Już tłumaczę. Gdyby Zjednoczona Prawica straciła TVP, to w dłuższej perspektywie czasowej oznaczałoby to gigantyczne tąpnięcie w sondażach. Obstawiam, że byłoby to 10-15% (w zależności od tego, jakiej wielkości słupek ma partia rządząca według danej sondażowni). Dla partii rządzącej utrata sporej części machiny propagandowej byłaby katastrofą, bo nawet jeżeli do gry weszliby (po raz kolejny) „niepokorni”, to tym razem mało kto by się nabrał na ich pierdolenie, dlatego, że siłą rzeczy musieliby nadal pompować balonik wizerunkowy rządu (a to z niepokornością nie ma nic wspólnego).


No dobra, dość gdybania, wracamy do rozważań okołotuskowych, w których się mi taka pozorna sprzeczność pojawiła. Z jednej bowiem strony napisałem byłem, że media rządowe nie powinny o Tusku nic a nic mówić (poza tym, co konieczne), a z drugiej klarowałem wam tutaj, że Zjednoczona Prawica oddziałuje skutecznie, bo jej machina propagandowa klepie ten sam przekaz 24/7. Skoro więc klepie, to chyba może klepać o Tusku, prawda? No nie do końca, bo Tusk nie jest typowym politykiem polskiej opozycji. Czemu? Ano temu, że jak go komisja ds. Amber Gold ściągnęła, celem spuszczenia mu wpierdolu na oczach widzów, to owo „spuszczanie Tuskowi wpierdolu” skończyło się tym, że Samuel z kolegami i koleżankami musiał odpalać kolejne taśmy z „Sowy”, żeby przykryć ten fuckup. No dobrze, ale czy nie jest tak, że mimo całego swojego wygadania i umiejętności trollowania (które są spore, bo wystarczy, żeby Tusk napisał jednego ćwita, a cała rządowa machina propagandowa zaczyna cierpieć na incydent kałowy) rządowy agitprop nie rozjedzie Tuska tym (wcześniej wzmiankowanym) torem peryferyjnym (dziadek z Wehrmachtu/etc.)? Jeżeli mam być szczery, to „nie wydaje mnie się”. Z tej prostej przyczyny, że nawijając o nim 24/7 sami oddają mu platformę do komunikowania się z suwerenem. Owszem, oni sobie to po swojemu zmontują tak, żeby Tusk wyszedł na „tego złego”, ale to się może nie zdać na wiele w momencie, w którym cały internet będzie pełen „beki z TVP”. Pamiętam doskonale, jak nieumiejętnie PO (i przychylne tejże partii media) usiłowało zwalczać w 2015 kandydata Zjednoczonej Prawicy na urząd Prezydenta RP. Jedynym efektem tych działań (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie umywały się one do tego, co teraz odpierdalają rządowe media) było zwiększanie rozpoznawalności i przekonywanie coraz większej liczby Polaków do tego, że ten kandydat Zjednoczonej Prawicy, to całkiem spoko jest. Udało się to głównie za sprawą internetu, który został zalany „świadectwami” osób, które opisywały, jak to one nie popierają PiSu, ale zagłosują na kandydata Zjednoczonej Prawicy bo (i tu należy wstawić listę pochwał, ułożoną wcześniej przez spindoktorów Zjednoczonej Prawicy). Tuska w polskiej polityce nie było od dłuższego czasu. Co prawda, media rządowe robiły wszystko, żeby obrzydzać go suwerenowi, ale zapewne działało to głównie na beton, który i tak go nienawidził. Dla większości suwerena Tusk był przez ostatnie lata takim typem, który robi w Unii Europejskiej jakieś rzeczy, a od czasu do czasu powie albo napisze coś, od czego PiS dostaje sraczki i wtedy można się trochę pośmiać.


Wydaje mi się, że jednym z powodów, dla których Rafał Trzaskowski bardzo szybko podskoczył sobie w sondażach po tym, jak PO zrobiło podmianę (nieśmiało przypominam, że w ekspresowym czasie zebrano wtedy od cholery podpisów i zaangażowało się w to bardzo wiele osób, które z PO mają bardzo niewiele wspólnego) było to, że wreszcie jakiś polityk przestał się cackać z mediami rządowymi i zaczął je traktować tak, jak powinno się je traktować od dawna. Bo ja wiem, że od czasu do czasu zdarza się, że ten, czy inny polityk srogo przypierdoli werbalnie temu czy innemu pracownikowi mediów rządowych, ale, no cóż, dzieje się to „od czasu do czasu”. Trzaskowski zaś robił to w trakcie całej kampanii, a jego wystąpień nie trzeba było potem opatrywać tytułami „Trzaskowski zmasakrował tego, czy tamtego funkcjonariusza mediów rządowych”, bo nikt z oglądających (nie dotyczy betonu) nie miał problemu z interpretacją tego, co zobaczył. Po tym, jak wybory wygrał obecny Prezydent RP, Trzaskowskiemu się ewidentnie odechciało. I w sumie to trudno się mu dziwić, bo ma Warszawę do zarządzania (wiele mnie kosztowało powstrzymanie się od wrzucenia tutaj jakiegoś żartu o Wiśle i Czajce) i pewnie nie bardzo ma chęć i czas do tego, żeby się ciągłe napierdalać z mediami rządowymi. Kluczowe we wcześniejszym zdaniu było to „ciągle”, albowiem jeżeli chce się z mediami rządowymi wojować i mieć szanse na wygraną, trzeba to robić ciągle. Czemu w ogóle o tym wspominam? Ano temu, że Tusk ma czas i chęć do tego, żeby to napierdalać się z machiną propagandową do skutku. Dodatkowy problem z Tuskiem (problem dla rządowych mediów) polega na tym, że on to umie robić. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ja tam fanem Tuska nie jestem (z wielu przyczyn; jedną z nich jest to, że to właśnie jemu i temu, że powycinał z PO ludzi, którzy cokolwiek ogarniali, zawdzięczamy rządy Zjednoczonej Prawicy), ale nie będę udawał, że nie widzę tego, że jest on politykiem skutecznym.


Po pierwszej „dużej” konferencji Tuska w internetach posypały się komentarze, że w sumie spoko, że nareszcie ktoś się wziął za bary z rządową machiną propagandową, ale czemu jest tak, że w całej Platformie tylko jeden jedyny Tusk potrafi to robić. I tu dochodzimy do jednego z największych problemów polskiej opozycji. Problem ów polega na tym, że w całej, kurwa mać, zasranej opozycji nie ma drugiego polityka, który byłby wygadany jak Tusk. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że polityka podobnie wygadanego nie ma w całym obozie rządzącym, bo z Tuskiem na pewno nie może się mierzyć obecny Prezydent RP, który jest chowany przed dziennikarzami, nie może się z nim mierzyć Premier Tysiąclecia, przemawiający z wdziękiem syntezatora mowy, nie może się z nim mierzyć również Genialny Strateg, który każdą swoją wypowiedź na siłę okrasza „trudnymi słowami”. Tam jest cała masa innych polityków, którym wydaje się, że są doskonałymi mówcami, ale gubią się, gdy trzeba mówić dłużej niż kilka minut i robić to tak, żeby nie zanudzić odbiorcy (w tym miejscu zupełnie bez związku z omawianym tematem chciałbym pozdrowić Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny). No i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że Zjednoczona Prawica nie musi mieć dobrych mówców, bo wszystkie swoje braki nadrabia machiną propagandową, która jest w stanie dowolnie długą i nudną przemowę pociąć na krótkie (strawne) kawałki. Tak swoją drogą, w kontekście Tuska warto wspomnieć o tym, że on się tego swojego „wygadania” uczył w trakcie bycia politykiem. Zapewne część z was kojarzy debatę z 2007, w której Tusk rozjechał Genialnego Stratega z Żoliborza, który to Genialny Strateg wyszedł na oderwanego od rzeczywistości jegomościa, który co prawda zna trudne słowa, ale nie ma pojęcia o tym, jak się żyje w Polsce (nikogo nie powinno to dziwić ze względu na to, jak długo Jarosław Kaczyński był politykiem). Jak bardzo PO musiało zjebać, żeby ten sam odrealniony typ w 2015 zaczął się ludziom jawić jako człowiek, który lepiej od innych polityków wie, z jakimi problemami boryka się przeciętny suweren? No, ale to dygresja. Wspomniałem o 2007, bo tę debatę pamięta sporo osób. Znacznie mniej pamięta debatę z 2005, w której Tusk poległ w starciu z Lechem Kaczyńskim. Co prawda nie dostał łomotu, jak Jarosław w 2007, ale jednak ciężko ten jego występ uznać za sukces.


Tusk z 2007 to był zupełnie inny Tusk niż ten z 2005. Gdyby do starcia z Jarosławem przygotowany był tak samo, jak do starcia z Lechem, to debata z 2007 skończyłaby się zupełnie inaczej. I znowuż, po co o tym wspominam? Ano po to, żeby zwrócić uwagę na ten, kurwa, drobny szczegół, że przez 6 lat rządów Zjednoczonej Prawicy po opozycyjnej stronie nie pojawił się żaden wygadany polityk. Zanim ktoś powie „no ale Hołownia”, pozwolę sobie wykonać uderzenie wyprzedzające i napisać, że sukcesy sondażowe Hołowni biorą się z czegoś, co mógłbym określić mianem „komunikacyjnego minimalizmu”. Hołownia mówi i działa tak, żeby nie powiedzieć zbyt dużo. Bo to „zbyt dużo” zawsze mogłoby zostać „wykorzystane przeciwko niemu” przez rządowe media. Osobną kwestią jest to, że nawet gdybyśmy założyli na użytek tego tekstu, że Hołownia jest doskonałym mówcą, to warto mieć na uwadze to, że on do polityki przyszedł „z zewnątrz”. Już samo to, jak szybko słupki sondażowe Hołowni (chodzi mi, rzecz jasna, o słupki w sondażach sejmowych) skoczyły do góry świadczy o tym, jak bardzo, kurwa, nijaka była i jest opozycja.


Opozycja jaka jest, każdy widzi. I się wam przyznam do tego, że zdarzyło mi się nie raz i nie dwa zastanawiać nad tym, czemu wygląda to tak, a nie inaczej. Opozycja jest tak bardzo chujowa, że suweren jest skazany na racjonalizowanie sobie tego, czemu tej opozycji „nie idzie”. Ludzie sobie to różnie racjonalizują. Jedni dochodzą do wniosku, że opozycja celowo nie wygrywa, bo budżet jest w chujowym stanie, bo kryzys nadchodzi/etc. Inni twierdzą, że opozycja nie może nic ugrać, bo po prostu się „nie da”. Tzn. rządowa machina propagandowa jest tak skuteczna, że choćby skały srały, opozycja nie jest w stanie niczego ugrać. Jeszcze inni (i tu można wpisać całe mnóstwo komentariuszy, dziennikarzy niesprzyjających PiSowi oraz polityków opozycji) twierdzą, że winę za to, że opozycji nie idzie należy obarczyć (i tu należy wstawić nazwę partii, której wygłaszający opinie nie lubi). Długo nad tym dumałem i wydumałem tyle, że opozycji się po prostu nie chce. I nie, nie chodzi o to, że „nie chce się wygrać”, żeby nie łatać dziurawego budżetu (radzić sobie z kryzysem/etc./etc.). Nie chodzi o to, że tam ktoś celowo „nie chce”. Nie, im się po prostu nic, kurwa, nie chce. Ktoś może powiedzieć „no ok, ale to są politycy, oni tam pewnie mają lepszy ogląd sytuacyjny niż my, randomowe typy z internetu”. I ja bym się z tym zgodził, gdyby opozycja była skuteczna. Gdyby ten ich „lepszy ogląd” (będący efektem tego, że mają dostęp do informacji, których nikt z nas nie ma prawa oglądać [no chyba że sobie na Telegramie będzie obserwować twórczość Dworczyka]) przekładał się na to, że coś im się, kurwa, udaje. Tyle, że ciężko w to uwierzyć, jak się patrzy na „efekty” działań opozycji, które są takie, że opozycja przepierdala wybory za wyborami (z jednym wyjątkiem, którym były wybory do Senatu), a jej słupki sondażowe niezbyt dobrze rokują na przyszłość. Nie chcę się tutaj bawić w głowologizowanie, ale odnoszę wrażenie, że większej części tych ludzi się „nie chce” dlatego, że jakkolwiek prawo wprowadzane przez Zjednoczoną Prawicę jest opresyjne (vide, zaostrzenie prawa aborcyjnego), to ich, czyli polityków, ani ich rodzin, to nie dotyczy. Zakaz aborcji? No ok, dla przeciętnego suwerena może to być problem, ale nie dla kogoś, kogo stać na wydanie pierdyliona złotych na kampanię wyborczą. Dla takiej osoby załatwienie wyjazdu do kraju, w którym terminację ciąży przeprowadza się w cywilizowanych warunkach, to są jakieś, kurwa, drobne.


Skoro wstęp „do opozycji” mamy już za sobą, teraz mogę przejść do tego, czym opozycja podpadła mi do tego stopnia, że postanowiłem się wstrzymać z napisaniem tekstu do momentu, w którym mi trochę przejdzie. Przemysława Czarnka nikomu (niestety) nie trzeba przedstawiać. Jak tak sobie patrzę na jego działalność, to sobie myślę, że równie dobrze opozycja mogła dostać list o treści „wielce szanowna opozycjo, nie mam nic przeciwko temu, żebyście odebrali nam 10-15% poparcia, Wasz Jarek”. I co? I nic. Bo opozycja się tym jakoś niespecjalnie przejęła. Weźmy sobie, na ten przykład, zapowiedź wprowadzenia obowiązkowej religii/etyki. Przecież dla opozycji to jest temat samograj. Przecież można by było znaleźć pierdylion wypowiedzi polityków Zjednoczonej Prawicy, w których tłumaczyli oni, że rodzice mają prawo do decydowania o tym, w jaki sposób (i zgodnie z jakimi wartościami) wychowywać swoje dzieci. Tych wypowiedzi jest w chuj i jeszcze trochę. Co prawda nie chce mi się tego gówna czytać, ale pewnie można by się podpierać również „analizami prawnymi” autorstwa wiadomego Instytutu, który przypierdalając się do edukacji seksualnej tłumaczył non stop, jak istotne jest „sumienie rodziców” etc. Teraz zaś przyszedł Czarnek i na to wszystko nasrał. Przeca to się aż prosi o jakieś kampanie (liczba mnoga użyta celowo) informacyjne, w których rozjeżdżanoby Zjednoczoną Prawicę ich własnymi wypowiedziami. To się aż prosi o jakiejś krótkie spoty z hasłami „rodzicu, fundamentaliści religijni lepiej od Ciebie wiedzą, jak wychowywać Twoje dziecko”, „rodzicu, nie chcesz żeby Twoje dziecko miało styczność z religią? Dla rządu Twoje zdanie nie ma znaczenia”, „rodzicu, nie posyłasz dziecka na religię? Teraz będziesz musiał”. Gdzie są, kurwa, hasła „ratujmy dzieci”, gdzie są, kurwa, akcje „w obronie sumienia rodziców”. Zamiast tego wszystkiego mamy jakieś pojedyncze wypowiedzi polityków i polityczek opozycji i próbę odwołania Czarnka, która, biorąc pod rozwagę arytmetykę sejmową (i to, że konfiarze są ciężkimi oszołomami) ma takie same szanse powodzenia, jak polska reprezentacja piłki kopanej na wygranie mundialu w 2022.


W tym miejscu pora na krótką dygresję, żebyśmy mogli w pełni docenić to, jak bardzo opozycja nie ogarnia. PiSowi przed 2015 udało się skutecznie przekonać sporą część Polaków do tego, że Platforma chce sprzedać polskie lasy, udało im się wywołać spory wkurw, tłumacząc suwerenowi, że wpuszczenie 6-latków do szkół, to niemalże zbrodnia. I tak dalej i tak dalej. Obecna opozycja dostaje od rządu prezent za prezentem (czytaj: jedno chujowe dla suwerena działanie za drugim) i absolutnie nic z tym nie robi. Ktoś w tym miejscu mógłby się zapytać o to, czemu się przypierdalam do tego, że ktoś chce odwołać Czarnka. Takiemu ktosiowi odpowiem, że owszem, Czarnka należałoby wyjebać z rządu, ale żeby to się mogło udać, należałoby najpierw wytworzyć na tyle duże ciśnienie społeczne, żeby PiS się tym przejął. Tak swoją drogą, równie irytujące co niemoc opozycji są wypowiedzi wszelkiej maści komentariuszy, którzy twierdzą, że w sumie to nie ma się co przejmować Czarnkiem, bo te jego pomysły to „temat zastępczy”. Serio? W zeszłym roku, jeden z takich „tematów zastępczych” skończył się zaostrzeniem prawa aborcyjnego. Wydawać by się mogło, że tego rodzaju działanie uczuli ludzi na to, żeby nieco baczniej przyglądali się temu, co robi partia rządząca i żeby z nieco mniejszą łatwością budowali narracje „nie no, tego to PiS przeca nie zrobi”. Komentariuszom specjalizującym się w tropieniu „tematów zastępczych” nie przeszkadza nawet to, że OKO Press wynorało jakieś kwity, w których stoi, że obowiązkowej religii/etyki domagał się od Zjednoczonej Prawicy Episkopat (nie jest więc tak, że on sobie to sam wymyślił w swojej czarnkowej głowie).


Warto pomysł wprowadzenia obowiązkowej religii/etyki osadzić w kontekście, którym jest kolejny pomysł Czarnka. Po tym, jak Czarnek zarzucił (nie)swoim pomysłem o tych obowiązkowych zajęciach, odezwały się głosy tłumaczące, że w Polsce nie ma tylu etyków. Okazało się, że dla Czarnka nie jest to żaden problem, bo przeca można takich etyków wyuczyć etykowania. Jakiż był mój, kurwa, brak zdziwienia, gdy okazało się, że Zjednoczona Prawica sobie to wymyśliła tak, żeby większość etyków przygotowywały uczelnie wyznaniowe. W tym miejscu pasowałoby sobie odpowiedzieć na jedno, zajebiście ważne pytanie: „ilu etyków (chodzi o tych, którzy mają nauczać dzieciaki) powinno się kształcić na uczelniach katolickich”. Odpowiedź na to pytanie brzmi następująco: Ziobro. Jeżeli bowiem rodzic chciałby, żeby jego dziecko było nauczane katolickiej etyki, to taki rodzic posłałby swoją pociechę na lekcję religii, prawda? Rzecz jasna, to również zostało olane przez opozycję. Wszystkie te chujowe pomysły Czarnka (tzn. Episkopatu) wywołują opór społeczny. W internetach można wyczytać, że rodzice kombinują już „jakby tu zrobić tak, żeby dziecko nie musiało być narażone na kontakt z księdzem/katechetą, etykiem-od-Czarnka”. Jednym z pomysłów jest zażyczenie sobie tego, żeby pociecha uczęszczała na zajęcia z religii innej, niż katolicka (i to na tyle innej, żeby ludzi mogących prowadzić te zajęcia w Polsce praktycznie nie było). Rodzice ci są na tyle zmotywowani, że jeżeli ich prośby zostaną olane, to pewnie pójdą do sądu (czy też do jakiejś instytucji, do której będą mogli się odwołać [taką instytucją na pewno nie będzie kuratorium]).


Pomysłów „jak poradzić sobie z Czarnkiem” jest cały internet. Tylko wiecie co? Państwo nie powinno działać w ten sposób. Nie powinno być tak, że rząd sobie wprowadza jakieś, kurwa, idiotyczne pomysły, a obywatel musi kombinować, jak ustrzec swoją rodzinę przed tym, czy innym pomysłem. Państwo nie powinno tak działać, ale działa, o czym świadczy wypowiedź Genialnego Stratega, który stwierdził wprost, że jeżeli ktoś jest ogarnięty, to sobie przeca tę aborcję ogarnie, więc o chuj w ogóle chodzi tym, co się czepiają zakazu? Gwoli ścisłości już samo to, że ludzie zaczynają kombinować pokazuje, że te pomysły generują wkurw. Wkurw, który mogłaby zagospodarować opozycja, robiąc cokolwiek. Tylko, że tego „cokolwiek” się opozycji robić nie chce. I ja wiem, że jak się jest politykiem i się ma kasę, to można posłać swoją latorośl (czy też latorośle) do szkół, w których nawet po zmianach Czarnkowych nie będą nauczać „etycy” po jakiejś katolickiej uczelni, ale my, czyli ten plebs, nie mamy takich możliwości i będziemy musieli liczyć na to, że w razie czego do szkół, do których uczęszczają nasze dzieci, nie trafi jakiś ciężki oszołom.  


Najbardziej absurdalne z tą niemocą opozycji i nieumiejętnością wsłuchania się w suwerena jest to, że nawet symetryzujący dziennikarze w rodzaju Konrada Piaseckiego dostrzegli to, że pomysły Czarnka mogą wkurwiać ludzi: „Jest ciekawym paradoksem, ze min Czarnek & Co, opiewając rolę rodzica w decydowaniu o tym jakie treści ma ich dzieciom przekazywać szkoła, nie biorą pod uwagę, że rodzic może nie chcieć księdza podczas szkolnych uroczystości, JPII w lekturze, czy apelu o Piłsudski. I co wtedy?”. Pozwolę sobie odnieść się do końcówki, czyli do retorycznego pytania „i co wtedy?”. Nic. Absolutnie nic, bo rodzic zdaniem prawicy ma prawo do swoich poglądów i do wychowywania dzieci zgodnie ze swoim sumieniem tak długo, jak te poglądy i sumienie są zbieżne z prawicowym światopoglądem. Paradoks polega na tym, że polska prawica, która chce sobie ulepić obywatela-kretyna, o to samo od dawna oskarża nieistniejące „lewicowe elity”. Każdy idiotyczny pomysł Czarnka (tzn. Episkopatu) lewica mogłaby kontrować narracjami:„no hola, nas się tu oskarża o to, że my chcemy wszystkich ludzi na jednakowo ulepić i za nic mamy sumienia rodziców, a jak się do tego mają pomysły Zjednoczonej Prawicy?”. Lewica mogłaby to robić, ale tego nie robi. Czemu? Bo się jej, kurwa, nie chce. Ja rozumiem, że tam się działy i dzieją jakieś fuzje, ja rozumiem, że się partie łączą i że to oznacza, że się tam ludzie kłócą. Ja rozumiem, że swetry stare się buntują, bo jakieś młode ludzie im tłumaczą, że może by tak trochę inaczej politykę prowadzić. Ja to wszystko rozumiem, ale mam to, kurwa tam, gdzie Stonoga. Bo prawda jest taka, że lewica poprzez swoją bierność zostawia ludzi na pastwę Czarnków i innych fundamentalistów. Tak, wiem, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk ostatnio starła się z Czarnkiem. Tylko co z tego wynika? Opozycja nie potrafiła wykorzystać prezentu, który przy okazji dostała od partii rządzącej, bo kretyni ze Zjednoczonej Prawicy, chcąc zagłuszyć wystąpienie ADB postanowili zajebiście głośno klaskać. Pech chciał, że klaszcząc nie słyszeli, co mówi ADB i klaskali również wtedy, gdy posłanka mówiła o samobójstwach uczniów. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że prawicowy agitprop usiłował potem ratować sytuacje i tłumaczyć, że „no może i klaskali, ale to nie o to chodziło, że klaskali dlatego, że się dzieciaki zabijają, bo zaczęli wcześniej” (część symetryzyjących dziennikarzy podchwyciła tę narrację). No i wszystko super z tą narracją, tylko że niech jej autorzy łaskawie spierdalają. Nikt tym idiotom w sejmie nie kazał klaskać. Mogli spokojnie wysłuchać tego, co ma do powiedzenia ADB. Zamiast tego klaskali i wyszło na to, że oklaskiwali samobójstwa. I ja się w tym miejscu uprzejmie chciałbym zapytać: gdzie są spoty z tym popisem Zjednoczonej Prawicy?


Dopiero po napisaniu powyższych kawałków tekstu dotarło do mnie, że przyczyną bierności nielewicowej części opozycji w kwestii pomysłów Czarnka jest kult jednostki, na który cierpi Polska. Obiektem kultu jest Karol Wojtyła. Przypomniała mi się ćwiterowa batalia polityków i dziennikarzy wywołana tym, że ktoś miał czelność napisać, że literacka twórczość Wojtyły to „grafomania”. Swoją drogą, aż dziw bierze, że Ordo Iuris nie wmieszało się w tę dyskusję i nie zaczęło grozić zawiadomieniami do prokuratury. Ten kult jednostki jest kolejnym absurdem, bo trzyma się on teraz głównie na politykach, dziennikarzach (i innych VIPach), którzy boją się powiedzieć „jak jest”, tylko i wyłącznie dlatego, że obawiają się tego „co ludzie powiedzą”. Gdyby bowiem osoby te zostawiły jaranie się Wojtyłą Kościołowi i prawicy, bardzo szybko okazałoby się, że jarający się są w mniejszości.


Na sam koniec tej przydługiej tyrady na temat opozycji (to i tak lepsze, niż cały tekst poświęcony tym pierdolonym nieudacznikom) podrzucę kolejną anecdatę. Od dłuższego czasu obserwuję pewne zjawisko. Na swoim prywatnym koncie FB mam różnych znajomych. Co prawda, jest tam sporo lewaków, ale nie jest tak, że sobie siedzę w bańce. Wśród znajomych jest sporo osób, które polityką interesują się głównie wtedy, gdy coś ich wkurwi. Znamienne jest to, że wkurwieni nie cytują polityków opozycji piętnujących to czy inne zachowanie, ale po prostu bezpośrednio odnoszą się w swoich komentarzach do działań Zjednoczonej Prawicy, które, eufemizując, nie przypadają im do gustu. Bardzo rzadko zdarza się, że wjedzie mi na walla wpis/wypowiedź jakiegoś polityka opozycji. I ja wiem, że to anecdata, ale to, co widzę na FB, znajduje odzwierciedlenie w tych sondażach, w których uwzględnia się niezdecydowanych (tzn. ludzi, którzy deklarują chęć udziału w wyborach, ale nie wskazują partii, na którą chcieliby zagłosować. Jakaś część suwerena jest wkurwiona na rząd, ale nie chce głosować na opozycję. I to jest naprawdę zjawiskowe, jeżeli popatrzymy na to przez pryzmat polaryzacji społecznej. Jak to możliwe? A no tak to, że opozycja nie trafia do takich ludzi ze swoją „ofertą”. Nie trafia, bo nawet nie próbuje trafić, bo się jej wydaje, że skoro sondaże są takie, a nie inne, to PiS na pewno przejebie kolejne wybory. No a nawet jak nie przejebie, to je wygra tak, że nie będzie mógł rządzić, więc wtedy wjedzie opozycja cała na opozycyjnie. A jak się nie uda, bo PiS jednak wygra albo przegra, ale sobie wyciągnie z opozycji polityków? Wtedy pewnie znowu będzie czekanie na „następny raz”, bo „następnym razem na pewno się uda”. Najgorsze jest to, że nie można w tym miejscu napisać do opozycji „nawet mi was, kurwa, nie żal”, bo to nie opozycja ma przejebane przez rządy Zjednoczonej Prawicy, ale my wszyscy.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!


https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Ok, ponadprogramowe flekowanie opozycji mam już za sobą. Teraz można przejść do zwyczajowego jej flekowania. Opozycja bowiem dostała od partii rządzącej kolejny prezent, z którym nie jest w stanie nic zrobić. Prezentem tym jest deklaracja Genialnego Stratega, który ostatnio był łaskaw powiedzieć, że w UE jest tak chujowo, że on się dogada z Marine Le Pen, Salvinim, Fideszem (VOX się tam chyba też kręcił) „kilkunastoma partiami z różnych krajów” (nie wiem, o które partie chodzi, bo jakoś tak cicho się zrobiło), żeby jakoś uratować biedne kraje narodowe, uciskane przez Brukselę. Zastanawiam się nad tym, czy jest to ciąg dalszy tych kretyńskich narracji, którymi wcześniej PiS raczył wszystkich dookoła, czy też jakaś nowa narracja, która ma przykryć tamte, w których stało, że PiS z kolegami i koleżankami będzie reformował UE, choć nie ma do tego wystarczającej liczby europosłów. No, ale to tylko dygresja. Ponieważ nawet rządowa machina propagandowa nie dałaby rady przekonać umiarkowanego suwerena do tego, że dobrym pomysłem jest mizianie się ze skrajną prawicą z innych krajów (choćby ze względu na skrajny nacjonalizm tejże), zbudowano inną narrację. Narrację, w myśl której to wcale nie jest skrajna prawica, ale „europejska centroprawica”. Co prawda, nie ma to żadnego związku z rzeczywistością, bo tym partiom najbliżej do naszej swojskiej Konfederacji, ale nie po to Zjednoczona Prawica pompuje rok rocznie gigantyczne środki w swoją machinę propagandową, żeby ta machina pisała i mówiła prawdę. Zaraz po tym, jak w internetach objawiło się wystąpienie Genialnego Stratega, ćwiter zalały screeny z wcześniejszymi wypowiedziami polityków partii rządzącej (i tytuły artykułów z rządowych portali), którzy tłumaczyli, że Le Pen to proputinowska polityczka/etc. Rzecz jasna, nie miało to najmniejszego znaczenia, bo opozycji się nie chciało po to schylić (mignęło mi gdzieś jedynie to, że Tusk coś na ten temat mówił).


Kronikarski obowiązek każe wspomnieć  o tym, że w Zjednoczoną Prawicę można by było przypierdolić cytatami z polityków, z którymi się teraz zakumplowała. Przykładowo, Marine Le Pen wypowiadała się w ten sposób o Putinie: „Putin chce przekształcić Europę Środkową nie tyle w strefę rosyjskich wpływów, ile w strefę neutralną. Bo prawda jest taka, że pogwałcono porozumienia, które zawarto z Rosją. Zmilitaryzowano terytoria, choć obiecano Rosji, że tak się nie stanie. I Putin po prostu chce, aby te terytoria ponownie były zdemilitaryzowane. Jeśli przestrzegaliśmy tego zobowiązania przez dziesiątki lat, nie ma absolutnie żadnego powodu, abyśmy nie mogli w przyszłości tego przestrzegać" – powiedziała Le Pen, najwyraźniej odnosząc się do decyzji NATO z zeszłego roku o wzmocnieniu obecności na tzw. flance wschodniej.”. Ktoś może w tym miejscu powiedzieć „no zaraz”, ale czy Zjednoczona Prawica nie tłumaczyła wszystkim dookoła, jak bardzo istotna jest tzw. „flanka wschodnia”? Owszem, tłumaczyła i owszem to, co mówiła Le Pen stoi w jawnej sprzeczności z ich deklaracjami, ale, po raz kolejny, nie ma to żadnego znaczenia, bo nikt tego nie będzie w stanie wykorzystać przeciwko Zjednoczonej Prawicy. Zjednoczonej Prawicy nie zaszkodzi pewnie również to, że gdy w 2017 Marine Le Pen zapowiadała Sojusz z Jarosławem Kaczyńskim (w 2017 roku), Genialny Strateg powiedział był: „Z panią Le Pen mamy tyle wspólnego mniej więcej, co z panem Putinem”. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że z tego chyba wynika, że niebawem do „europejskiej centroprawicy” dołączy Jedna Rosja. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, poproszę was o kierowanie się w stronę dalszej części tekstu.


Nikt, ale to naprawdę nikt nie mógł przewidzieć tego, że Narodowy Program Szczepień zamieni się w (kolejny już) Narodowy Fuckup. A nie, czekajcie, w sumie to prawie wszyscy alarmowali, że szczepienia idą chujowo, że jest mało chętnych i że trzeba coś z tym zrobić. Czym w tym czasie zajmowała się Zjednoczona Prawica i rządowe media? Jaraniem się tym, że Polacy mieszkający w Niemczech zjeżdżają do Polski celem zaszczepienia się, bo w Niemczech te szczepienia to tak źle idą, że tam się młodzi jeszcze szczepić nie mogą. A potem się okazało, że szczepienia w naszym pięknym kraju nad Wisłą idą tak doskonale, że Dworczyk był łaskaw oznajmić, że pod koniec czerwca punkty szczepień zrezygnowały z zamówienia miliona dawek, bo nie było chętnych. Narodowemu Programowi Szczepień na pewno nie pomaga cytowanie przez media ciężkiego foliarstwa, które opierają się na informacjach pochodzących z renomowanego Instytutu Danych z Dupy. Nie pomagały i nie pomagają mu również wypowiedzi takie, jak ta, którą nie tak dawno temu uraczył nas wszystkich Prezydent RP, który po raz kolejny udowodnił, że Zjednoczona Prawica ma słuszność trzymając go z dala od dziennikarzy, bo ilekroć wychodzi przed kamery i zaczyna o czymś mówić, tylekroć opowiada straszliwe brednie.


Mniej więcej w połowie czerwca Prezydent RP uznał, że w debacie na temat szczepień brakuje jego głosu i postanowił się wypowiedzi. Jak postanowił, tak uczynił (tak, jestem pewny, że to była jego samowola, bo żaden ze spindoktorów Zjednoczonej Prawicy nie podpadłby swoim pracodawcom wpierdalając kij w szprychy): „jeżeli liczba zachorowań w Polsce spadła w tej chwili do takiego poziomu dziennie, jak notowaliśmy rok temu, to czy rzeczywiście możemy się cieszyć, że jest to efekt szczepienia, czy tego, że taka jest pora roku. W zeszłym roku nie mieliśmy szczepionki, a przypadków było tyle samo”. I co? Łyso wam? Zarzucaliście Prezydentowi RP, że nie reaguje na pandemię i bardzo rzadko się na jej temat wypowiada, a on w międzyczasie sobie to wszystko skrupulatnie podliczał i doszedł do takich, a nie innych wniosków. Nieco zaś bardziej na serio, jak bardzo trzeba, kurwa, nie ogarniać, żeby porównywać pierwszą falę korony (która była dla nas bardzo, ale to bardzo łaskawa) z trzecią falą, która była dla nas hekatombą? Na wiosnę 2020 diagnozowano około kilkuset przypadków zachorowań dziennie. Na wiosnę 2021 to dojechaliśmy dwukrotnie do 35 tysięcy nowych zachorowań/dzień (a sama liczba nowych zachorowań dość długo utrzymywała się na poziomie powyżej 20 tysięcy). Tak więc, Wielce Szanowny Panie Prezydencie RP, o czym tak właściwie Pan Prezydent RP do nas, kurwa, rozmawia? Czy słowa Prezydenta RP zostały sprostowane przez stronę rządową? A gdzie tam. Partia rządząca myśli bardzo prostymi kategoriami „może i Prezydent RP bredzi, ale to nasz człowiek, tak więc nie przyznamy publicznie, że bredzi, bo gdybyśmy się do tego przyznali, to zaczęto by nas grillować w tym temacie”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że tych mądrości na temat szczepień Prezydent RP wygłosił jeszcze więcej. Tłumaczył, między innymi, że to czy spadki zachorowań są efektem działania szczepień jest „przedmiotem kuluarowych rozmów”. Nie wiem z kim Prezydent RP prowadzi te „kuluarowe rozmowy”, ale na pewno nie są to jacyś poważni politycy.


Ponieważ do rządzących zaczęło docierać, że trochę im ten Narodowy Program Szczepień nie idzie, zaczęła się biegunka pomysłów „jak to zmienić”. Pomysłem, który przypadł mi do gustu najbardziej był ten, w myśl którego, te szczepienia to będą darmowe jeszcze przez jakiś czas, a potem trzeba będzie za to zabulić. Geniuszom, który na ten pomysł wpadli zupełnie umknęło to, że ciężkie foliarstwo spod znaku Konfederacji (acz nie tylko) od dawna trąbi o tym, że „tu chodzi o pieniądze”. Domyślam się, że jak to nie pomoże, rząd po raz kolejny sięgnie po spoty z Cezarym Pazurą. Jeżeli mam być szczery, to ten rządowy jebałpiesizm mnie cokolwiek przeraża. Widać bowiem wyraźnie, że oni się tym średnio przejmują (tzn. nie na tyle, żeby zrobić z tym cokolwiek sensownego). Ja wiem, że najprawdopodobniej autor hasła „ostatnia prosta” miał dobre intencje, ale najprawdopodobniej skończy się to wszystko tak, że będzie to ostatnia prosta do kolejnego lockdownu. Nie trzeba być specjalistą od głowologii, żeby się domyślić tego, że jeżeli kolejny lockdown będzie konieczny (a jest to bardzo prawdopodobne) to tym razem wkurwią się na niego prawie wszyscy. Bo to było tak, że bardzo dużo ludzi zrezygnowało w czasie pandemii z ważnych dla siebie rzeczy, „for the Greater Good”. Jakaś część społeczeństwa nie wytrzymała i zaczęła olewać reżimy sanitarne. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Ja uważam, że ignorowanie obostrzeń było zachowaniem bardzo głupim, ale jestem w stanie zrozumieć przyczyny, dla których ludzie zaczęli te obostrzenia olewać. No bo niby wszyscy jedziemy na tym samym wózku, ale niektóre zwierzęta okazały się być równiejsze i taki, na ten przykład Michał Rachoń wrzucił sobie w lutym fotkę z treningu koszykówki i był z siebie bardzo dumny. Rachoń tłumaczył potem, że wszystko odbyło się „zgodnie z prawem”, ale było to po prostu zwykłe kombinatorstwo. Kombinatorstwo, w które absokurwalutnie nie powinien się bawić ktoś „z mediów” rządowych. Jeżeli zaś nawet się w nie zaczął bawić, to mógł, kurwa, nie wrzucać zdjęć do internetu, bo to już jest pokazywanie suwerenowi środkowego palca.


Problemy Narodowego Programu Szczepień nie wzięły się z powietrza. Zbieramy teraz żniwo totalnego olewania polityki komunikacyjnej przez partię rządzącą, która pozwoliła na to, żeby debata okołokoronawirusowa została zdominowana przez foliarstwo. Żodyn nie mógł się domyślić tego, że jeżeli jakaś część społeczeństwa nie wierzy w koronawirusa, to te osoby nie będą się chciały szczepić i będą zniechęcać innych. Niestety, teraz jest już za późno na metodę marchewki i trzeba by było użyć kija. Takim kijem mogłoby być wprowadzenie selektywnych reżimów sanitarnych i po prostu danie bana niezaszczepionym (uwaga natury ogólnej, nie chodzi o tych, którzy nie mogą się zaszczepić z przyczyn zdrowotnych, ale o tych, którzy się nie szczepią, bo nie chcą, żeby im Bil Gejts czipa zamontował) na korzystanie z siłowni, uczestnictwo w treningach, chodzenie do kin, restauracji/etc. Rzecz jasna, oznaczałoby to konieczność wyrównania strat przedsiębiorcom (celem zachęcenia tychże do przestrzegania reżimów [tak więc byłaby to marchewka ukryta w kiju]). Tyle, że Zjednoczona Prawica się na to raczej nie zdecyduje. Już nawet nie chodzi o to, że trzeba by było komuś (znowu) dawać jakieś szekle, ale o to, że te same zasady trzeba by było wprowadzić w kościołach, a na to Cywilizacja Śmierci (aka Konferencja Episkopatu Polski) nigdy nie wyrazi zgody.


Na koniec Przeglądu (w którym, of korz, nie zmieścily mi się tematy, które zapowiadałem już jakiś czas temu) zostawiłem sobie dwa wywiady. Konkretnie zaś dwa przykłady tego, w jaki sposób nie powinno się ich przeprowadzać. Na pierwszy ogień pójdzie wywiad, który z Renatą Dancewicz przeprowadził Paweł Smoleński. Wywiad ten warto poczytać ze względu na RiGCz Renaty Dancewicz. Niestety, RiGCzu nie miał ni cholery dziennikarz, który wywiad zaczął od pytania (zapnijcie pasy, bo czeka was zderzenie z dzbanizmem): „Pani zdjęcia, co przypomina Krzysiek Varga w „Dzienniku hipopotama", wisiały w każdym warsztacie samochodowym, malarni proszkowej, u szklarzy, rymarzy, wszędzie, gdzie pracowali młodzi mężczyźni polscy. Miała więc pani okazję, by podsłuchać ich rozmowy.”. Przyznam się wam szczerze, że po przeczytaniu tego „pytania” miałem flashbacki. Otóż, pamiętam, że całe wieki temu, oglądałem w telewizorni wywiad z Renatą Dancewicz. W trakcie wywiadu przeprowadzający go typ całkiem, kurwa, na serio zadał Dancewicz pytanie o to, czy może dotknąć jej biustu. Były to na tyle pojebane czasy, że wywiad nie został przerwany, a potem owo pytanie ktoś puścił na wizji. To była ta „normalność”, za którą tęsknią wszelkiej maści Ziemkiewicze, Piekary i inni narzekający na „poprawność polityczną” (to jest temat na osobną notkę i może w przeciągu kilkunastu najbliższych lat uda mi się ją napisać). Co prawda pytanie zadane przez Smoleńskiego miało inny kaliber, ale chyba każdy zgodzi się z tym, że nie powinno ono zostać zadane. Nie ze względu na „poprawność polityczną”, ale na to, że kwestia tego, czy zdjęcia Dancewicz wisiały w warsztatach, ma raczej niewielki związek z całą resztą wywiadu. Jeżeli zaś chodzi o sam wywiad, to widać w nim wyraźnie, że Dancewicz trochę przerosła odpytującego ją dziennikarza, który chyba nie do końca zrozumiał, że rozmawia z bardzo ogarniętą osobą, w efekcie czego czytelnicy musieli cierpieć czytając tego rodzaju wymiany zdań (pozwolę sobie zacytować obszerniejszy cytat):


"PS: Jakie są pani poglądy?


RD: Z grubsza lewicowy mainstream. Nie podoba mi się tak wielkie rozwarstwienie, dzisiejsza reprodukcja systemu feudalnego. Nie znoszę, że jednym ludziom żyje się źle, czemu nie zawinili, a innym o niebo lepiej, na co niekoniecznie zapracowali. Nie podoba mi się, że tzw. Polska A może lekceważyć Polskę B. Że można mówić o innych wyższościowym językiem.


Kiedy Leszek Balcerowicz i jego następcy zmieniali w Polsce ustrój gospodarczy, nieledwie wszyscy mu uwierzyli i za tym poszli. A przecież to był jeden z kilku możliwych scenariuszy. Bank Światowy optował za rozwiązaniem bardziej umiarkowanym, ale my postanowiliśmy być ortodoksyjnymi prymusami liberalizmu. To wtedy zalęgła się nierówność. Nie wszyscy chcą i mogą być rekinami giełdy. Wielu chce być nauczycielami, sekretarkami, lekarzami, mechanikami, a mimo to mają potrzebę godnego życia. Jeśli wywala się ich poza nawias, i na dodatek szepce, że są gorsi i sobie nie poradzili, to musi prowadzić do sytuacji, jaką mamy teraz: Rydzyk zaopiekował się tym elektoratem, doradził ludziom, którym się nie powiodło, by wzięli odwet.


PS: A nie ma pani wrażenia, że teraz Balcerowicz robi za chłopca do bicia? Wszyscy po nim jeżdżą, zwłaszcza tzw. młoda lewica, zła jak osy, że Balcerowicz nie zostawił każdemu z nich mieszka z kasą. Powtarzają jak mantrę, że można było lepiej, on tylko popsuł. Ale wtedy takich mądrych po prostu nie było. Był trud przemiany i, co widać gołym okiem, Polska jest o wiele dostatniejszym i bardziej sprawiedliwym oraz po ludzku bardziej ludzkim krajem niż wcześniej.


RD: Zmieniło się na korzyść. Lecz na prowincji kompletnie zdechł transport publiczny. Zmarniało publiczne szkolnictwo, służba zdrowia. To powoduje wykluczenie.


PS: Przecież Balcerowicz nie kazał zlikwidować transportu publicznego.


RD: Wprowadziliśmy neoliberalny model urządzenia Polski, a już było wiadomo, że Chicago Boys i Milton Friedman się nie sprawdzają, że to zbyt rabunkowy, zbyt dziki kapitalizm. Kapitalizm polega na tym, że generuje miejsca pracy, pozwala ludziom godnie zarobić. Praca w kapitalizmie – jak pisze Slavoj Żiżek – musi być wartościowa. Jeśli kapitalizm polega na spekulacji, na wirtualnych pieniądzach generujących ogromne zyski dla nielicznych, jest głęboko niemoralny. Futbolistom, a nie mam nic przeciwko piłce nożnej, płaci się miliony, zaś lekarzom czy pielęgniarkom grosze. To nie ma sensu."



I na tym zakończę cytat.  Zjawiskowe jest to, że Smoleński nie zorientował się w trakcie wywiadu, że nie rozmawia z kimś, kto powtarza jakieś wyuczone slogany (Balcerowicz musi odejść!), ale z osobą naprawdę ogarniętą. Ponieważ się nie zorientował, wypadł w tym wywiadzie niezbyt korzystnie. Wypadł jak ktoś, kto chciał sobie porozmawiać ze zdjęciem wiszącym w warsztacie samochodowym.


Drugi wywiad, nad którym będę się pastwił, to ten, który jakiś czas temu pojawił się na łamach Newsweeka. Wywiadu udzieliła Jadwiga Staniszkis, która opowiadała między innymi o tym, że: „Upadek demokracji nie musi oznaczać kryzysu społecznego. Dlatego tak jak kilka lat temu byłam wielką pesymistką, jeśli chodzi o rządy PiS, tak dziś jestem optymistką”. Rzecz jasna, wywiad wywołał spore poruszenie, bo nie tak dawno temu Staniszkis krytykowała rządy Prawa i Sprawiedliwości. Zanim internetowa inba rozkręciła się na dobre, nastąpił plot twist, bo okazało się, że Jadwiga Staniszkis cierpi na demencje. Jeszcze bardziej potem okazało się, że zdaniem części komentariatu przeprowadzanie wywiadów z osobami cierpiącymi na demencje jest spoko, jeżeli tylko te osoby dokonają potem autoryzacji. Komentariat olał wypowiedzi córki Jadwigi Staniszkis, która stwierdziła, że co z tego, że autoryzacja była, skoro jej matka nie pamięta ani wywiadu, ani autoryzacji. W międzyczasie ktoś wrzucił na ćwitr link do wywiadu, którego nieco wcześniej Jadwiga Staniszkis udzieliła Radiu Wnet i przyznam się wam do tego, że nie byłem w stanie tego wywiadu dosłuchać do końca. Jeżeli bowiem osoba zapytana oto, czy Dzień Kobiet jest dla niej ważnym świętem odpowiada, że nie pamięta, ale że chyba kiedyś była to dla niej ważna data, to przeprowadzanie takiego wywiadu nie ma najmniejszego sensu. Komentariatowi broniącemu wywiadu nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu. Komentariat wyszedł z założenia, że skoro Jadwiga Staniszkis wypowiadała się w sposób, że tak to ujmę, koherentny, to znaczy, że przeprowadzenie z nią wywiadu było spoko. Ktoś, kto nie orientuje się w tym, w jaki sposób demencja wpływa na chorego może się zdziwić temu, że Staniszkis wypowiadała się całkiem sensownie. Ja tam co prawda nie jestem specem, ale mogłem (niestety) obserwować to, co demencja robi z człowiekiem i wiem, że to nie jest tak, że ona od razu „zeruje” całą pamięć. To się dzieje stopniowo. Ponieważ Staniszkis jest osobą, która chyba przez całe życie interesowała się polityką, może być tak, że demencja jeszcze jej nie skasowała tych kawałków pamięci, w których ma zakodowaną (tak, wiem, to nie jest poprawne określenie, ale ja nie jestem lekarzem tylko podkarpacianinem z blogiem) wiedzę na temat polityki. To mogą być już tylko jakieś odpryski wiedzy, którą miała kiedyś, ale trochę tej wiedzy jej w głowie zostało. Czy to oznacza, że powinno się z nią przeprowadzać wywiady? Absokurwalutnie nie. Jeżeli ktoś uważa, że jest inaczej, to niech się zastanowi nad tym, czy poszedłby (czy też zadzwonił [mnie wolno z tego żartować, bo to w Mieście Nad Akwenem trzeba było użyć kija celem uzyskania skierowania])  z jakimś problemem zdrowotnym do lekarza, który ma demencje. Wydaje mi się, że odpowiedź jest raczej oczywista.


I tym pesymistycznym akcentem kończę niniejszy Przegląd. Jeżeli nic mnie nie wkurwi po drodze (chciałbym w tym miejscu pozdrowić opozycję!), to na kolejny tekst nie będziecie musieli czekać tak długo i może nawet uda mi się tam wreszcie wcisnąć te zaległe wątki (uczelnia założona przez pewien instytut i komisja, która w teorii miała się zajmować przypadkami pedofilii, ale w praktyce zajmuje się głównie trwaniem, bo Episkopat robi sobie z niej jaja, a rząd Episkopatowi nie podskoczy. Bo wiecie, co prawda Genialny Strateg darł ryj, że „wara od naszych dzieci”, ale nie odnosiło się to do Kościoła, który może sobie z dziećmi robić, co chce. 


Źródła:

Tu jest taki wikipedyjny skrótowiec w temacie modelu ELM:

https://en.wikipedia.org/wiki/Elaboration_likelihood_model

https://www.tvp.info/47218583/internauta-pokazuje-dane-i-pyta-czy-rzad-donalda-tuska-ukrywal-statystyki-ws-swinskiej-grypy-wieszwiecej

https://samorzad.pap.pl/kategoria/aktualnosci/rafal-trzaskowski-zebral-podpisy-w-wyborach-prezydenckich

https://oko.press/nie-czarnek-ale-nycz-to-episkopat-naciskal-na-rzad-w-sprawie-religii-w-szkole-mamy-dowod/?

https://glos.pl/etykow-wyksztalca-katolickie-uczelnie

https://twitter.com/KonradPiasecki/status/1410557629563289601

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Polityka/Dziemianowicz-Bak-do-Czarnka-zna-pan-tylko-jezyk-nienawisci-i-szczucia.-Poslowie-PiS-klaskali

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1411073880559607808

https://oko.press/orban-salvini-marine-le-pen-pis-oglasza-ze-bedzie-z-nimi-tworzyl-europe-wartosci/

https://www.rp.pl/Wybory-we-Francji/303129959-Francja-Marine-Le-Pen-zapowiada-sojusz-z-Jaroslawem-Kaczynskim.html

https://www.rp.pl/Prawo-i-Sprawiedliwosc/170319620-Jaroslaw-Kaczynski-Pani-Le-Pen-jest-w-bledzie.html

https://www.rp.pl/Koronawirus-SARS-CoV-2/210709968-Punkty-szczepien-beda-zamykane-Coraz-mniej-chetnych-na-szczepienie-na-COVID-19.html

https://twitter.com/PolsatNewsPL/status/1409930327750070279

https://twitter.com/DemagogPL/status/1409937760752967687

https://www.medonet.pl/porozmawiajmyoszczepionce/szczepionka-na-covid-19,duda--rok-temu-szczepionek-nie-bylo--a-zakazen-tyle-samo--lekarz-komentuje,artykul,34252916.html

https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,27186089,renata-dancewicz-aborcja-ateizm-feminizm-dyrektorka-zlapala.html