piątek, 25 października 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #58

Nikogo raczej nie zaskoczy to, że w niniejszym Przeglądzie dominować będą tematy wyborcze (acz archeologia również będzie grana). Zastanawiałem się nad tym, czy nie popełnić osobnej notki powyborczej, ale to by oznaczało dalsze nagromadzanie się tematów Przeglądowych, więc zdecydowałem się na 2w1.


Zaczniemy od wyborów do Sejmu. Wynik był raczej łatwy do przewidzenia i nie było zaskoczeń (poza jednym, o którym nieco później).  Wynik lewicy mógłby być co prawda lepszy, ale ponieważ napisałem jakiś czas przed wyborami, że: „gdyby lewica urwała kilkanaście procent głosów to bym się cieszył nawet bardziej”, to też się cieszę bardziej, niż bym się cieszył, gdyby lewica po prostu weszła do Sejmu. Znamienne jest to, że najbardziej niezadowoleni z wyniku wyborów są politycy z  komitetów, które zajęły pierwsze i drugie miejsce (niezadowolone jest również zaplecze medialne tychże komitetów). Zacznijmy od zwycięzcy. Na pierwszy rzut oka sejmowy wynik wyborczy PiS, to wynik bardzo dobry. Udało im się utrzymać samodzielną większość w Sejmie i udało im się poprawić wynik sprzed 4 lat. Czemu więc część polityków Prawa i Sprawiedliwości zachowuje się tak, jakby chcieli powiedzieć, że „wynik wyborczy KWW Zjednoczonej Prawicy, to jakaś pierdolona porażka”? I nie, nie chodzi mi o to, że: „Prezes miał niewyraźną minę w trakcie wygłaszania mowy”. Chodzi mi, na ten przykład, o wypowiedź Jacka Sasina, która objawiła się w mediach w czasie, w którym nie było jeszcze wiadomo o tym, że PiS przegrał Senat. Cóż takiego powiedział Sasin? Otóż: „Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego duża część Polaków głosuje wbrew własnemu interesowi. Bo nie mam żadnych wątpliwości, że my poprawiliśmy poziom i jakość życia zdecydowanej większości Polaków”. Przyznacie chyba, że wypowiedź ta jest dość dziwna, wziąwszy pod rozwagę fakt, że nieco wcześniej politycy Zjednoczonej Prawicy opowiadali o tym, że to jest historyczny wynik i że po raz drugi mają „mocny mandat społeczny”. Diabeł tkwi w szczegółach. Owszem, wynik Zjednoczonej Prawicy (jeżeli chodzi o Sejm) był bardzo dobry, tylko, że był on „nie dość dobry”. Wydaje mi się, że przyczyn było kilka. Najważniejszą z nich było to, że partii udało się osiągnąć jedynie absolutne minimum, czyli utrzymać samodzielną większość. Zanim ktoś napisze „nie no, kurwa, zajebiste to absolutne minimum, zwiększ se chłopie dawkę Tabletek z Suszonej Żaby, bo chyba ci gorzej”, proszę o doczytanie do końca. Oczko wyżej nad tym minimum było zwiększenie stanu posiadania mandatów Prawa i Sprawiedliwości tak, żeby można było zminimalizować wpływy Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina albo po prostu spuścić obu po brzytwie i podkupić sobie ich posłów. Stało się inaczej, oba ugrupowania (Solidarna Polska i Porozumienie) uzyskały więcej mandatów niż w 2015. Co zrozumiałe, zasmucało to jedynie polityków Prawa i Sprawiedliwości.  Przyznam się w tym momencie, że ciężko mi wyliczyć ile dokładnie mieli w tej poprzedniej kadencji, bo liczba ta różni się w zależności od tego, gdzie się szuka, niemniej jednak obie partie mają się teraz lepiej niż się miały. To zaś oznacza problemy dla PiSu. W tym miejscu muszę się z wami podzielić jedną perełką. Kiedy Zbigniewa Ziobrę zapytano: „Panie ministrze, gdyby jeszcze jakieś ministerstwo mogło przypaść pana partii, to jakie ministerstwo by pan wybrał”, ten odparł: „Panie redaktorze, tu nie o ministerstwa chodzi, ale o Polskę”. Musze przyznać, że prawie się wtedy zawyłem ze śmiechu. No, ale to dygresja. Faktem jest, że Ziobro i Gowin zaczęli się „stawiać”, bo w mediach pojawiły się wypowiedzi, w których członkowie partii wchodzących w skład Zjednoczonej Prawicy zaczęli się wzajemnie podgryzać. Przykładowo, Patryk Jaki (aka „człowiek z biedniejszej rodziny”) dokonał kolejnego zrzygania się na mniejszości seksualne (bredził coś o „wrogiej socjalizacji”/etc.). Bardzo szybko skomentowała to Małgorzata Wasserman: „Radziłabym, aby wszyscy ministrowie, wiceministrowie i europosłowie zastanowili się w zaciszu własnego gabinetu, kto ewentualnie wykonywał takie czynności, które mogły się odbić na naszym słabszym wyniku”. Jakiemu oberwało się również od Jarosława Gowina, który stwierdził, że: „my jesteśmy Zjednoczoną Prawicą, nie powinniśmy mówić językiem Konfederacji. A taki język pobrzmiewa w wypowiedziach europosła Jakiego”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Jaki odwinął się Gowinowi „No skandal, że w moich wypowiedziach 'wybrzmiewa język prawicowy'. A nie jak u niektórych naszych kolegów język 'platformy'” (…). Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że z wpisu Jakiego wynika, że jego zdaniem „prawicowy język” jest tożsamy z rasizmem, antysemityzmem/hejtowaniem osób z niepełnosprawnościami/etc. (bo „język Konfederacji = prawicowy język), ale ponieważ złośliwy nie jestem, napiszę jedynie, że srogo się ekipa musi żreć o kasę i stołki. W przysłowiowym międzyczasie Gowin był gościem u Moniki Olejnik, która zapytała go o to, co ma do powiedzenia na temat słów Jarosława Kaczyńskiego z 2012 roku (nie, to nie pomyłka), który powiedział wtedy wprost, że jego zdaniem w Smoleńsku doszło do zamachu. Gowin trochę kluczył, ale stwierdził, że jego zdaniem w Smoleńsku doszło do katastrofy i dodał, że: „Proszę pozwolić, że nie będę mówił precyzyjnie co myślę o tych słowach Jarosława Kaczyńskiego”. Tego rodzaju docinków (jak na Gowina, to był docinek) było znacznie więcej, zaś dodatkowo, drony partyjne się między sobą napierdalały na Twitterze, tak więc atmosfera jest raczej nerwowa. Kolejnym achievmentem, który chciała osiągnąć Zjednoczona Prawica (i który był planem maksimum) było ugranie takiej liczby mandatów, która pozwalałaby na odrzucenie prezydenckiego weta. Według moich wyliczeń byłoby to pi razy oko 276 mandatów. Dzięki temu, maszynka do głosowania mogłaby działać bez zakłóceń, a prezydentowi można by było zapowiedzieć „chłopie, daj se siana z wetowaniem, bo i tak to odrzucimy, a ty się ośmieszysz znacznie bardziej niż w trakcie opowiadania swoich słynnych już dowcipów”. Wydaje mi się (acz mogę się mylić), że liczono tam na taki rezultat. Nie jestem specem od przeliczania głosów, ale gdyby PSL i Konfederacja wyjebały się przed progiem, to scenariusz samodzielnej większości, która w razie czego może odrzucić weto prezydenckie, byłby całkiem realny. Ktoś może zapytać „dlaczego twierdzisz, że planem maksimum było 3/5? A co z większością konstytucyjną?” Nie chciałbym być źle zrozumiany, ale nie wierzę w to, że ktoś tam (czyli w PiSie) taki scenariusz brał na poważnie. W momencie, w którym SLD, Wiosna i Razem ogłosiły, że idą do wyborów Razem, a nie osobno (nie, nie przeproszę za ten suchar, godny miana Chleba Krasnoludzkiego), nie było nawet „matematycznych szans” na większość konstytucyjną. Jeżeli ktoś w PiSie dywagował nad tym „co będzie, jak lewica pójdzie do wyborów rozdrobniona i wszystkie partie lewicowe się wywalą przed progiem, a poza tym padną przed nim również PSL i Konfederacja”, to czynił to raczej w ramach gimnastyki umysłowej. Z wynikiem sejmowym ZP ma jeszcze jeden problem (niewielki, tym niemniej), który sobie sama na łeb ściągnęła. Przez cztery ostatnie lata, ZP/PiS jarały się tym, że w ogóle to mają prawo robić wszystko, bo skoro suweren wygłosował im samodzielną większość, to lewaki, dupa, cicho. Problem ów polega na tym, że historyczny wynik PiSu/ZP nie przełożył się na większą liczbę mandatów. W 2015 ZP uzyskała 37,58% głosów, co przełożyło się na 235 mandatów. W 2019 ZP uzyskała 43,59% głosów, a liczba mandatów pozostała taka sama. Jak już wspomniałem, jest to problem natury wizerunkowej, który nieco utrudnia jaranie się historycznym wynikiem. No bo jaka to niby „historia” się stała, skoro uzyskali tyle samo mandatów co w 2015? Żeby nie przedłużać tego wątku. Trudno się dziwić nastrojom w ZP. Mimo zaangażowania gigantycznych środków (w kampanii brał udział praktycznie cały aparat państwowy), udało się uzyskać jedynie absolutne minimum, a i to tylko w Sejmie, bo w Senacie poszło już znacznie gorzej.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Zanim zacznę się pastwić nad POKO, poruszę kwestię wyborów do Senatu (żeby się wątki nie zaczęły mieszać). Wybory do Senatu PiS (łamane przez ZP) przegrał i była to dotkliwa porażka. W 2015 ZP zdobyła 61 mandatów, w 2019 mimo uzyskania większej liczby głosów, ZP straciła 13 mandatów, co przełożyło się na utratę większości w Senacie. Już sam wynik wyborów był dla ZP olbrzymim problemem wizerunkowym, który bardzo, ale to bardzo psuje „historyczność” wyniku. Jeżeli nic się w tej materii nie zmieni (za moment będzie o tym, co się może zmienić), to PiS będzie miał spory problem. Pierwszym z nich jest to, że parlament przestanie być maszynką do głosowania, bo senat będzie mógł wyhamować niektóre ustawy, nie będzie mógł ich co prawda zatrzymać, ale ekspresowe przegłosowywanie ustaw może odejść do lamusa. Drugim problemem jest to, że Senat ma swoje uprawnienia. Nie będę tutaj zarzucał całej listy, ale rzucę tylko kilka przykładów. Wyrażanie zgody na powołanie przez Sejm Rzecznika Praw Obywatelskich/Prezesa NIK. Mało tego, o ile coś mi się nie pomerdało, to marszałek senatu może wygłaszać orędzia. Rzecz jasna, raczej nie doczekamy się wojen na orędzie w rodzaju Epic Rap Battles of History, ale w TVP już pewnie sprawdzają, czy aby na pewno muszą te orędzia puszczać. Podsumowując, utrata senatu może być dla PiSu zajebiście dotkliwa. Nikogo nie powinno więc dziwić to, że obozowi władzy ciężko się pogodzić z porażką. Jest to o tyle żenujące, że ten sam obóz polityczny po 2015 budował narrację „hurr durr, oni twierdzą, że demokracja jest wtedy, gdy oni wygrywają”. Idealnym przykładem tego, jak PiS zareagował na to, co się stało w Senacie, jest wypowiedź Marka Suskiego, który oświadczył, że: „brak większości w Senacie, to wynik tego, że cała opozycja nie szła uczciwie, każdy ze swojej partii, tylko wszyscy się połączyli. PiS kontra reszta świata”. Cytuję Marka Suskiego, dlatego, że to Marek Suski, a co za tym idzie, on sobie tego spinu sam nie wymyślił (pewnie przyleciał do niego w ramach przekazu dnia). Ten konkretny spin jest tak durny, że rozjebało mi skalę. Dziwnym bowiem trafem zupełnie zapomniano o tym, że Zjednoczona Prawica składa się z 3 partii, które (idąc tokiem rozumowania Suskiego) „nie grały uczciwie, tylko wszyscy się połączyli”. Prof. Żaryn podchwycił tę narrację: „Opozycji nic nie łączy poza byciem antyPiS-em. Wydaje się, że to za mała legitymacja, żeby sprawować urząd marszałka”. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że Żaryn chyba nie do końca ogarnia, że wynik wyborów do Senatu jest taki, że senacką opozycją będzie PiS. Ponieważ jednak nie jestem złośliwy, napiszę jedynie tyle, że słowa Żaryna, który podważa wyniki wyborów powinny być non stop cytowane przez opozycję Sejmową (tak samo, jak słowa Suskiego i każdego innego polityka obozu władzy, który bóldupi na wynik wyborów do Senatu). Ponieważ PiSowi trudno się pogodzić z wynikiem wyborów, partia ta robi wszystko, żeby „coś się pozmieniało”. Jedną z metod, które Zjednoczona Prawica opanowała do perfekcji, jest wyciąganie polityków z innych partii (sprawdzić, czy nie Kałuża, albo inny Andruszkiewicz). Metoda ta jest o tyle prosta, że jak się dysponuje całym aparatem państwowym, to ma się „wyciąganemu” bardzo wiele do zaoferowania. Mózgi w PiS uznały, że „wyciągnięcie” senatora (bądź też dwóch lub trzech) zajmie trochę czasu, tak więc uruchomiono apolitycznego Prezydenta RP. Ów ogłosił (zwołał, whatever), że pierwsze posiedzenie Senatu odbędzie się 12 listopada (tak więc, w najpóźniejszym możliwym terminie). Z ciekawości sprawdziłem sobie, jak to wyglądało w 2015 roku. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy okazało się, że pierwsze posiedzenie Senatu w poprzedniej kadencji odbyło się 12 listopada. Dla porównania, wybory parlamentarne w 2015 roku odbyły się 25 października, no ale wtedy PiS miał samodzielną większość, więc nie trzeba było przeciągać sprawy. Wszystko wskazuje na to, że „wyciąganie” senatorów partii rządzącej nie idzie, tak więc uruchomiono inny scenariusz. Otóż. PiS złożył skargi wyborcze, w których domaga się ponownego przeliczenia głosów w 6 okręgach. Argumentacja jest taka, że we wszystkich tych okręgach różnica głosów, która zadecydowała o tym, kto uzyskał mandat senatora jest mniejsza od liczby głosów nieważnych, więc trzeba sprawdzić, czy wszystkie te głosy nieważne są na pewno nieważne, bo może akurat nie. Taką narrację forsują politycy partii rządzącej i drony internetowe. Dodatkowo każdego, kto zaczyna krytykować te protesty wyborcze, obrzuca się inwektywami, „no bo gdyby nie było nic do ukrycia, to nikt by się nie bał ponownego przeliczenia!”. W tej sprawie jest jeszcze bardzo dużo „jeżeli”, tak więc ciężko dywagować nad tym „co będzie dalej”, niemniej jednak to zrobię. Otóż, jeżeli się okaże, że sąd uzna skargi i odbędzie się ponowne liczenie głosów i jeżeli się okaże, że wygrać powinni nie ci, którzy wygrali, to raczej trudno będzie uznać, że wszystko odbyło się tak, jak trzeba i że nie mieliśmy do czynienia z fałszerstwem wyborczym (zanim ktoś mi powie, żebym założył tin-foil-hat, proszę najpierw doczytać do końca). Mądre głowy twierdziły, że sąd nie może zdecydować o tym, że wygrał kto inny, ale może zdecydować o powtórzeniu wyborów w konkretnych okręgach albo w całym kraju (jeżeli ktoś tu ogarnia prawo wyborcze, a ja coś pojebałem, to proszę o sprostowanie). Dawno temu, przy okazji wyborów samorządowych 2014 (które były absolutną porażką PKW), produkowałem się na temat tego, że sfałszowanie wyborów w Polsce jest nierealne. Muszę tę deklarację zaktualizować. Otóż, sfałszowanie wyborów na etapie liczenia głosów/etc. uważam za nierealne (z przyczyn, o których za moment), ale jeżeli chodzi o „ponowne przeliczanie głosów”, to tutaj, proszę Czytelników, impossible is nothing. Ad meritum. PiS chce ponownego liczenia głosów w 6 okręgach. Ponieważ nie jestem w stanie dokładnie wyliczyć, ile Obwodowych Komisji Wyborczych się w tych konkretnych JOWach znajduje (tzn. dałoby się to zrobić, ale zajęło by to w chuj czasu), toteż pozwolę sobie na uśrednianie. Skoro w Polsce mamy 27.415 takich komisji, to po uśrednieniu – w każdym JOWie (których jest 100) powinno być pi razy oko 270 takowych komisji. Sześć JOWów to 1620 komisji. W komisji pracuje od 7 do 13 osób (w zależności od gęstości zaludnienia obwodu). Można więc bezpiecznie założyć, że w komisjach tych pracowało minimum kilkanaście tysięcy osób. Nie wiem, czy dobrze się wczytałem w to, co stoi na PKW, ale zrozumiałem to tak, że członkiem komisji może być członek partii politycznej (jeżeli ktoś to ogarnia lepiej, to proszę obywatelską korektę). Z tego by wynikało, że część ludzi z tych komisji należała do PiS. Jednakowoż, nawet gdyby tak nie było, to do układanki trzeba dodać Mężów Zaufania, których komitet może oddelegować do każdego lokalu wyborczego/każdej obwodowej komisji wyborczej. Mężowie Zaufania mogą się przyglądać liczeniu głosów oraz: „Mężowi zaufania przysługuje zgodnie z prawem, wniesienie uwag i zastrzeżeń do protokołu z przebiegu wyborów, sporządzanego przez komisję”. Ujmując rzecz innymi słowy – od chuja ludzi pilnuje wyborów. PiS wspierany dronami opowiadał o tym, jak teraz wybory będą transparentne i że hehehe, inni to się bali przezroczystych urn/etc./etc. A teraz się nagle, kurwa, okazuje, że ponieważ wygrali nie ci, co powinni, to trzeba przeliczyć głosy jeszcze raz. Czemu? Już mi się nie chce w cytaty, ale politycy PiSu, których o to zapytano twierdzili, że po pierwsze to „na wszelki wypadek”, a po drugie, no bo np. w jednym z okręgów wygrał Gawłowski, a po trzecie podobnież były „sygnały od wyborców, że głosy nieważne nie wynikają tylko z tego, że ktoś się pomylił”. Rozumiecie, nie od Mężów Zaufania, nie od kogoś, kto się przyglądał liczeniu głosów (kiedy to wszyscy pilnują wszystkich), nic z tych rzeczy – jakaś „anecdata” ma być podstawą do tego, żeby podważać wynik wyborów, bo ktoś ma ból dupy. Wcześniej napisałem, że przy wyborach zapieprza od cholery ludzi, którzy pilnują się nawzajem (z przyczyn oczywistych). Przy założeniu, że będzie miało dojść do ponownego liczenia głosów, kto się tym zajmie? Przepisy są tak zajebiście doprecyzowane, że nie wie tego nawet rzecznik Sądu Najwyższego: „Albo droga pomocy sądowej, czyli zwrócenie się do sądu rejonowego, który będzie to robił, albo liczenie osobiście przez Sąd Najwyższy, przez trzech sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej”.  Nie wiem, jak wy, ale ja jestem pewny bezstronności ludzi, którzy będą to robić. Jestem absolutnie pewny, że nikt nie będzie w stanie wywrzeć na nich najmniejszego wpływu. Rzecz jasna, może chodzić o to, że PiS składając te konkretne protesty, chce po prostu poprawić swoją pozycję negocjacyjną w rozmowach z senatorami, których chce „wyciągnąć”. Co prawda narracja „albo pójdziecie z nami, albo się może okazać, że będą kolejne wybory”, jest dość prymitywna, ale może się okazać skuteczna. Już po napisaniu tego kawałka, natknąłem się na wypowiedź Jarosława Sellina, który zapytany o to, czemu PiS nie chce sprawdzić, jak się sprawy mają w okręgach, w których PiS wygrał, powiedział: „Sprawdzamy tam, gdzie mamy ochotę sprawdzać.” Owszem, sprawdzacie tam, gdzie chcecie. Mimo, że te same komisje liczyły głosy do Senatu i do Sejmu, „macie ochotę sprawdzać” jedynie Senat, bo wybory do Sejmu wygraliście.   


A teraz przejdziemy do rozważań nad partią, która przez cztery ostatnie lata tłumaczyła, że ma pomysł na pokonanie PiSu, ale najwyraźniej potrzebuje jeszcze kilku kadencji, żeby (pod tym kierownictwem) wprowadzić swój plan w życie. POKO w tych wyborach poniosło w pełni zasłużoną porażkę. Świeżo po wyborach w necie pojawiły się komentarze, z których wynikało, że jak na to, co PiS odpierdalał, to ten wynik i tak nie jest zły. Nie no, bądźmy poważni. Jak na to, co PiS odpierdalał, to ten wynik jest tragiczny. Popatrzcie choćby na te moje nieszczęsne Przeglądy, napisałem ich w poprzedniej kadencji 57 (pierwszy „numerowany” wrzuciłem w maju 2017). Z racji tego, że sam sobie jestem sterem, żeglarzem i gwiezdnym okrętem klasy tytan „Nihilum”, muszę robić ostrą selekcję materiałów, albowiem nie zapadłem jeszcze na typową dla polskiej publicystyki chorobę pt. „znam się, kurwa, na wszystkim, więc będę się wypowiadał na każdy temat”. Tym niemniej, mimo selekcji, opisałem od cholery sytuacji, z których większość miała kaliber, który pozwoliłby na przestrzelenie Yamato na wylot. Ujmując rzecz nieco innymi słowy: każdy z tych tematów był amunicją, którą PiS sam podawał opozycji. Opozycja zaś używała tej amunicji do strzelania sobie w stopy. Ponieważ wynik POKO był taki, a nie inny, bardzo szybko zaczęło się szukanie winnych. Wsparcie medialne winnego znalazło momentalnie. Byli nim politycy, którzy nie chcieli iść ławą na PiS i wystartowali oddzielnie. Ponieważ nie dało się zrecyklować spinu z 2015 pt. „Wina Razem”, bo lewica weszła do Sejmu – zaczęło się hejtowanie lewicy za to, że cieszy się z tego, że weszła do Sejmu, a przecież PiS dalej rządzi. Tl;dr „jak można cieszyć się z powrotu lewicy do Sejmu, skoro w Polsce łamana jest Konstytucja”. Rzecz jasna, momentalnie pojawiły się głosy, z których wynikało, że opozycja ma więcej % niż PiS, więc gdyby szła razem, to by wygrała. Żadnemu z geniuszy lansujących tę tezę nie przyjdzie do głowy to, że gdyby te partie zebrały się do kupy, to część wyborców zostałaby w domu. Osobną kwestią jest to, że lansującym tezę, w myśl której cała opozycja powinna iść razem, żeby zaprowadzić porządek w galaktyce, nie chodziło o to, żeby opozycja odsunęła PiS od władzy. Im chodziło o to, żeby PiS od władzy odsunęła Platforma Obywatelska. Każdy, kto interesuje się polityką, zdaje sobie sprawę z tego, że partie polityczne nie są monolitami i składają się z różnych stronnictw. Wpierdol, który w wyborach zebrało POKO sprawił, że w PO uaktywniło się stronnictwo, które, eufemizując, raczej nie przepada za Grzegorzem Schetyną. Pora na kolejną dygresję. Cała akcja z ponownym przeliczaniem głosów to zajebisty prezent dla opozycji, która może teraz niemalże 24/7 napierdalać w PiS, że partia ta chce zmienić wynik wyborów, bo się im on nie podoba. Co w międzyczasie robi Grzegorz Schetyna? W skrócie: opowiada o tym, że dobrze by było, gdyby zagramanica nadzorowała ponowne liczenie głosów. Nie chciałbym być źle zrozumiany, moim zdaniem, jeżeli dojdzie do ponownego liczenia głosów, to ktoś to, kurwa, powinien nadzorować i tym kimś na pewno nie powinni być podwładni Ziobry. Niemniej jednak, używanie takiej, a nie innej retoryki (uwaga, capsa włączam) KIEDY SIĘ, KURWA, WIE, ŻE PIS NON STOP OPOWIADA O TYM, ŻE OPOZYCJA STOSUJE METODĘ „ULICA I ZAGRANICA”, to już jest moi drodzy, wyższa szkoła fuckupu. Ponowne liczenie głosów powinna nadzorować jakaś „odmiana” mężów zaufania (delegowanych przez każdy komitet). To jest przeca temat samograj. PiS chciał jawności wyborów? To w takim razie nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby ponowne liczenie głosów było w pełni jawne, nieprawdaż? Jak to PiS nie chce, żeby ponowne liczenie głosów było jawne? Halo, OBWE, prosimy o pomoc! Gdyby opozycja zastosowała taką narrację, PiS miałby zajebiste problemy ze spinowaniem tego tematu. Ponieważ Schetyna nie ogarnął, rządowe media nie mają problemów ze spinem: „Wzywanie zagranicy, by liczyła za nas głosy, to podważanie powagi państwa”. Podsumowując dygresję: dziękuję Pan Schetyna. Wracajmy do stronnictwa. Otóż kilka dni po wyborach Julia Pitera wypowiedziała się w temacie wystawiania Małgorzaty Kidawy Błońskiej w wyborach prezydenckich: „- Energię prezydenta Dudy znamy. Nie wiem, czy Kidawa-Błońska podoła fizycznie” w trakcie tej samej rozmowy dodała, że: „Ja chciałam zwrócić uwagę, że w następstwie nieudolności (PO - red.) Prawo i Sprawiedliwość wygrało po raz trzeci wybory”. Bodajże dwa dni później, w trakcie innej rozmowy Pitera doprecyzowała, że jej zdaniem Trzaskowski byłby znacznie lepszym kandydatem od Kidawy Błońskiej. Tak nawiasem mówiąc. Jeżeli kogoś dziwi to, że rządowe media (i politycy PiS) tak zawzięcie napierdalają w Trzaskowskiego, to teraz taka osoba powinna się przestać dziwić. Owszem, Patryk Jaki hejtuje Trzaskowskiego, bo nadal boli go wynik wyborów samorządowych, ale cała reszta obozu władzy robi to dlatego, że obawia się jego startu w wyborach prezydenckich. Tak, wiem, co jakiś czas pojawiają się sondaże, z których wynika, że obecny Prezydent RP w drugiej turze pokonuje każdego innego kandydata. Tyle, że PiS doskonale pamięta sondaże (z lutego 2015), w których Komorowski miał 63% poparcia, a ówczesny kandydat PiSu 15%. Takie słupki obaj kandydaci mieli na trzy miesiące przed wyborami. Jeżeli porównamy je z obecnymi sondażami (przeprowadzanymi mniej więcej 5 miesięcy przed wyborami), z których wynika, że obecny Prezydent RP wygrywa dopiero w drugiej turze, to trudno się dziwić nerwowym reakcjom i „atakom wyprzedzającym” na potencjalnych kandydatów. Wracając do Julii Pitery. Można bezpiecznie założyć, że to nie było tak, że ona sobie przed szereg wyszła. Po prostu wyszła przed kamery i przedstawiła stanowisko swojego stronnictwa. Ciekaw jestem tego, co będzie dalej z PO. Tzn., czy przy sterze utrzyma się Schetyna, czy też PO podziękuje mu za współpracę. Co jakiś czas w internetach pojawiają się opinię, z których wynika, że „PO się kończy”. Ujmę to tak, nie wiem, co będzie dalej z PO, ale pragnę zwrócić uwagę na ten drobny szczegół, że to bardzo duża partia. PO to partia, która współrządzi w sejmikach wojewódzkich, która ma sporo prezydentów miast (i burmistrzów) i tak dalej i tak dalej. To jest bardzo dużo ludzi i bardzo dużo pieniędzy (pracy/stołków/etc.). Z tego, rzecz jasna, nie wynika, że PO jest niezatapialne, ale należy pamiętać, że to nie jest jakiś jednokadencyjny twór polityczny, ci ludzie mają gdzie „trwać”.


Ostatni duży „blok” w temacie wyborów parlamentarnych będzie blokiem odnoszącym się do jedynego zaskoczenia w wyborach, które tak na dobrą sprawę zaskakiwać nas nie powinno. W wyborach do Sejmu 2019, 1.256.953 Polaków zagłosowało na Konfederację. Część komentatorów usiłuje to bagatelizować, skupiając się na tym, że przeca ta Konfederacja miała jedynie 6,81% głosów i przeca mają jedynie 11 posłów. Że wcześniej Korwin startował, a część szurii z list KUKIZ'15. Tylko, że kuce się w 2015 nie dostały, a szuria, która dostała się z list KUKIZ'15a nie stratowała pod własnym szyldem. Tym razem skrajna prawica nie chowała się za plecami typa, którego ludzie uważali za „spoko ziomka”, bo choć sam o sobie mówił, że jest fanatykiem religijnym, to przychodził do studia telewizyjnego w kurtce, więc można mu było ten fanatyzm wybaczyć. Tym razem skrajna prawica poszła do wyborów jako skrajna prawica i dostała w chuj głosów. Biorąc pod rozwagę to, jaką politykę informacyjną prowadził przez 4 ostatnie lata obóz władzy, tak wysoki wynik skrajnej prawicy nie powinien nikogo dziwić. Spindoktorom-idiotom wydaje się, że społeczeństwem można sobie kręcić do woli. Dzisiaj powiemy im, że UE jest chujowa (i będziemy pompować kasę w antyunijne marki odzieżowe), jutro powiemy, że jesteśmy Sercem Europy i że UE jest dobra, tylko trzeba ją trochę zreformować, pojutrze zaś wrócimy do antyunijnych narracji, bo mamy taki, a nie inny kalendarz wyborczy. Rzecz jasna, społeczeństwo łyknie nowy spin i zapomni o poprzednim, prawda? Ojej, jak to się stało, że Konfederacja dostała tak dużo głosów? Przecież na prawo od nas nic nie wyrośnie! PiS przez całą kadencję miział się ze skrajną prawicą. Córka radnej z ramienia PiSu (Anny Kołakowskiej) dymiła na kontrmanifestacji z okazji Marszu Równości w Gdańsku i została zatrzymana? Błaszczak zjebał policjantów, zaś prawicowe media opowiadały o „brutalnym zatrzymaniu”. Radna Kołakowska groziła Agnieszcze Pomaskiej? Prokuratura umorzyła śledztwo. Sebixy skopały typa z KODu? Rzeczniczka partii rządzącej stwierdziła, że: „sytuacja nie powinna mieć miejsca, ale też ich rozumiem”. Sebixy na Marszu Niepodległości nosiły rasistowskie hasła i były obwieszone neonazistowską symboliką? Co prawda ustalono, kto nosił te chujowe bannery, ale noszący powiedzieli, że „to nie ich” i sprawa się rozwiązała. Tego rodzaju sytuacji było od cholery i jeszcze trochę, ale na tym poprzestanę (acz dodam, że cebulą na torcie było wpuszczenie na listy wyborcze Dariusza Mateckiego). Część antyPiSu opowiada o tym, że największym grzechem PiSu było (cytat prawie dosłowny) „ośmielenie chama, który w gumofilcach wszedł na salony” (i inne tego rodzaju pierdy). Temu odłamowi antyPiSu nie przejdzie przez myśl, że „broniąc Konstytucji” używają Ziemkiewiczowskiej retoryki. Otóż. Ziemkiewicz w swoim „Polactwie” rozpaczał nad tym, że teraz chamusie w beretce mają zbyt dużo do powiedzenia, no ale to tylko dygresja. Winą PiSu nie jest to, że „ośmielił chama” (kimkolwiek ów cham miałby być [bo coś mi mówi, że też bym się załapał z racji tego, że jestem podkarpacianinem]). PiS ośmielił skrajnie agresywne środowiska. Rzecz jasna, nie po raz pierwszy, bo już kiedyś tłumaczono kibolstwu, że są współczesnymi AK-owcami, ale tym razem PiS robi to przy pomocy aparatu państwowego. A wszystko dlatego, że skrajna prawica była agresywna względem tych, których PiS nie lubi. Przyczyna tego stanu była prosta. Po pierwsze, skrajna prawica zajęła się oponentami, a po drugie, PiS się jej nie bał, bo co prawda skrajniaki nie są najbystrzejsze, ale nawet one wiedzą, że gdyby ich happeningi zaczęły się odnosić do polityków PiS, to policja by się z nimi przestała cackać i mogłoby się to skończyć srogim wpierdolem i wyrokami. Ośmielanie skrajniaków mogło być częścią planu PiS, w myśl którego PiS miałby być „umiarkowaną prawicą”, która powstrzyma skrajniaków. Jeżeli tak faktycznie było, to ten plan ugryzł PiS w dupę. Próby marginalizowania Konfederacji i tłumaczenia, że nie powinno się na nią głosować „bo i tak nie wejdzie”, skończyły się tym, czym próby marginalizowania kandydata PiS w wyborach prezydenckich 2015. Współwinny był (choć w znacznie mniejszej części) antyPiSowski komentariat, który miewa spore problemy z przyznaniem, że (na ten przykład) małżeństwa jednopłciowe to nie jest jakaś, kurwa, lewacka fanaberia (tak samo jak prawa reprodukcyjne Polek). Komentariat ów tłumaczy, że on to robi dlatego, że Polacy są konserwatywni. Do komentariatu nie dociera, że sami się do tego konserwatyzmu przyczyniają, opowiadając pierdoły o tym, że wyżej wymienionymi rzeczami zajmuje się skrajna lewica. Tym samym antyPiS pcha kredens w prawą stronę (ale tylko po to, żeby odsunąć PiS od władzy). Niemniej jednak największą przewiną tegoż komentariatu jest wyciąganie z przysłowiowej dupy narracji, z których wynika, że w Polsce istnieje skrajna prawica i skrajna lewica. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jest to bezmyślne powielanie PiSowskich narracji, w myśl których wszystko co nie jest chrześcijańskim fundamentalizmem jest „lewackie” i „skrajnie lewicowe”. Ponieważ skrajnej lewicy nie ma, toteż partia, która na Zachodzie (jakże ukochanym przez antyPiS) zostałaby uznana za socjaldemokratyczną, w Polsce wyzywana jest od komunistycznych oszołomów (no bo, hurr durr progresja podatkowa/etc). Tego rodzaju kretyńskie porównania sprawiają, że część społeczeństwa może sobie pomyśleć, że skoro sobie działa taka skrajna lewica (i w sumie nikomu nie wadzi), to niby dlaczego skrajnej prawicy miałoby nie być wolno sobie działać? Skoro ludzie głosują na skrajną lewicę i się tego nie wstydzą, to czemu mieliby się wstydzić głosowania na Konfederację? Nawiasem mówiąc, wszystkim, którzy wygadują te idiotyzmy o symetrii należałoby wręczyć Karnego Ziemkiewicza za Chujowy Research, bo jakoś sobie nie przypominam, żeby np. Razemki kogoś flekowały, wieszały portrety na szubienicach, bądź też wzywały do zabijania kogokolwiek. Wynik wyborczy Konfederacji jest cokolwiek alarmujący i polskie władze powinny z tego wyciągnąć wnioski. Tylko, że najprawdopodobniej nie wyciągną, PiS nie jest w stanie ogarnąć niczego w dłuższej perspektywie czasowej i ogranicza się do bieżących spinów. Ciężko od takich ludzi wymagać refleksji w temacie tego, że Konfederacja zawdzięcza swój wynik również tym spinom.


Na tym zakończę tematy wyborcze i przejdę do archeologii przedwyborczej. Pamiętacie może, jak to nas prawica uprzedzała, że jeżeli w Polsce pojawią się religijni fanatycy i przedstawiciele skrajnych środowisk, to może dojść do zamachów terrorystycznych? Okazuje się, że nie kłamali. Chcecie dowodów? Proszę bardzo: „Trzy miesiące spędzi w areszcie małżeństwo, które demonstrowało przeciw marszowi i zabrało ze sobą bomby domowej roboty. Biegli stwierdzili, że ładunki mogły zagrażać uczestnikom manifestacji.” Rzecz jasna, słowo „terroryzm” paść nie mogło, tak więc małżeństwo, które przyniosło bomby na Marsz Równości w Lublinie: „po uzyskaniu opinii biegłego może liczyć się z odpowiedzialnością za posiadanie niebezpiecznego przyrządu wybuchowego”. To jest, kurwa, szczere złoto. Ktoś targa ze sobą bombę domowej roboty w ramach „protestu”, ale nikt ni chuja nie przyzna, że to była próba dokonania zamachu terrorystycznego. Bo przecież oni sobie tam te bomby zanieśli, bo myśleli, że to zlot miłośników materiałów wybuchowych domowej roboty (pomylili się po prostu). Nieco później we Wrocławiu: „Kiedy uczestnicy marszu zaczęli gromadzić się na placu Wolności, 41-letni mężczyzna wyłonił się z ulicy Modrzejewskiej z nożami w obu rękach. Szedł w stronę zgromadzenia, wykrzykując m.in. "Allah Akbar". Drogę zagrodzili mu policjanci ochraniający pochód. Mężczyzna został obezwładniony i zatrzymany. Był pod wpływem alkoholu” (…) Sprawcy przedstawiono zarzut usiłowania czynnej napaści na trzech policjantów, którzy ochraniali marsz równości. Przyjęliśmy, że jest to czyn o charakterze terrorystycznym”. Domyślam się, że kiedy pierwsze doniesienia dotarły do mendiów narodowych i dowiedzieli się o tym, że ktoś wyciągnął dwa noże i krzyczał „Allak Akbar”, to ludzie ze stajni Pereiry przeżyli ekstazę. Taki prezent przed wyborami? Groźny islamista w Polsce? A potem się okazało, że to jakiś Mirek. Tego się po prostu nie robi rządowym mendiaworkerom. Nieco zaś bardziej na serio, to zastanawiałem się nad tym, po chuj mu były te okrzyki. Obstawiam, że mógł uznać, że pochlasta tych „złych”, a potem będzie na innych „złych”. Od razu zastrzegam, że to tylko moje przypuszczenia, bo nie jestem specjalistą ds. analizowania procesów decyzyjnych u 40-letnich Sebixów. Tak więc widzicie, prawicowcy mieli rację. Zapomnieli jedynie, że chodzi o nich samych.


Co prawda nabijałem się już z tego tematu, ale nie zrobiłem tego w Przeglądzie, więc postanowiłem nadrobić zaległości. Wszyscy pamiętają naklejkę „Nur fur hetero”, którą jeden z rządowych tygodników dołączył do jednego z numerów. Co dziwne, nie wszystkich ten fakt ucieszył i taki Empik uznał, że jeżeli naklejka pojawi się w tym numerze, to numer ów zostanie wycofany ze sprzedaży. Potrwało to trochę, ale w pewnym momencie instytut Ordo Iuris dokonał aktu zesrania, gdyż: „Wycofanie przez Empik numeru "Gazety Polskiej" z naklejką o LGBT narusza konstytucję”. Co zrozumiałe „eksperci” z Ordo Iuris wyprodukowali długie uzasadnienie tej łamiącej tezy. Znajduję to hilarycznym, albowiem szef instytutu (Pan Jerzy z Ordo Iuris) jarał się na swoim ćwitrze: „Muszę powiedzieć, że pękam z dumy. Dzięki zaangażowaniu Ordo Iuris dzisiaj szefostwo Empiku może cieszyć się wolnością gospodarczą w nieskrępowany sposób. Nie byłoby tej wolności gdyby nie sprawa drukarza z Łodzi. A to, jaki kto czyni ze swej wolności użytek, to już ich sprawa.”. Dwa miesiące później okazało się, że Empik to pała, bo łamie Konstytucje. Nie jest to pierwsza sytuacja, w której Ordo Iurki zastosowały autograbie. Trochę wcześniej Pan Jurek dowodził, że można było zakazać Marszu Równości z obawy o bezpieczeństwo (nie chciał dodać, że bezpieczeństwo było zagrożone przez skrajną prawicę). Parę tygodni później stwierdził, że zakazanie Marszu Niepodległości (w oparciu o te same przesłanki) to łamanie Konstytucji. Aczkolwiek przypadek z Empikiem jest znacznie bardziej spektakularny, bo dzięki niemu widać wyraźnie robienie kurtyzany z logiki i to, że Ordo Iuris jest w stanie stworzyć raport pod dowolną tezę. Nie chciałbym być źle zrozumiany, prawnicy wiedzieli o tym (naginanie prawa tak, że jedyną analogią do tego naginania mógłby być kręgosłup Gowina) wcześniej, a nieprawnicy się domyślali, ale dzięki twórczości Pana Jurka – widać to czarno na białym.


Mniej więcej na początku października, prawicowe media zaatakowały wszystkich łamiącymi wiadomościami: "Musimy pozbyć się dzieci. Musimy jeść dzieci". Szokujące słowa klimatycznej aktywistki” (Do Rzeczy). „To nie jest żart! Klimatyczna aktywistka: "Musimy zacząć jeść dzieci. Nie mamy czasu. Jest za dużo CO2” (wPolityce). Słowa te padły podczas spotkania z członkinią Izby Reprezentantów USA z Partii Demokratycznej Alexandrią Ocasio-Cortez, tak więc prawy sektor zatrząsł się z oburzenia, no to chyba tych lewaków pojebało, co nie? Bardzo szybko okazało się, że „klimatyczna aktywistka” jest członkinią jakiejś prorosyjskiej sekciarskiej organizacji, która (co za szok) wspiera Trumpa, która poszła na spotkanie po to, żeby trollować. Dla nikogo nie będzie zaskoczeniem to, że oba cytowane przeze mnie artykuły, nadal wiszą na twitterowych kontach mediów rządowych (i na portalach). O ile na początku można było to zwalić na chujowy research (nawet sam wręczyłem tę nagrodę portalowi „Do Rzeczy” za pomocą mojego konta ćwitrowego), to po tym, jak zostało to zdebunkowane, a ćwiterowe wrzutki zostały zasypane linkami do debunków, trzeba to uznać za element prorosyjskiej wojny informacyjnej. To, czy rządowe mendia biorą w tym udział świadomie, czy też są pożytecznymi idiotami Putina nie ma najmniejszego znaczenia.


Co prawda mam jeszcze trochę starszych materiałów, ale przerzucę je do kolejnego Przeglądu, albowiem Woś osiągnął kolejny poziom w byciu Wosiem. W ramach swojej współpracy z SuperExpressem Woś napisał artykuł traktujący o tym, że polskie elity prą do wojny kulturowej. Już to było przejawem wybitnego dzbanizmu, bo postulaty odnoszące się do praw reprodukcyjnych Polek, małżeństw jednopłciowych, TO NIE JEST, KURWA, ŻADNA WOJNA KULTUROWA (ha, tym razem was nie przestrzegłem przed capslockiem!). Potem zaś na swoim ćwitrze opublikował wpis, który zacytuje w całości, ale uprzedzam, że cringe wam wyjebie skale: „Ja do kulturowego hegemona, co dominuje na lewicy: posuń się trochę hegemonie! Nie obrażaj się, nie idź sobie. Posuń się Hegemon do mnie: aaaaa!!! PiSizm!! Przemoc!!! Nawołujesz do nienawiści!! Kochasz Kaczyńskiego!! Ja: Nie, tylko mówie przesuń się trochę! Będzie nas więcej”. Przyznam, że nie bardzo wiem od czego zacząć, ale chyba zacznę od tego, że nie wiem, po co lewicy miałby być typ, który od pewnego czasu napierdala tekstami godnymi prawicowego konserwatysty? Woś klaruje, że lewica stała się „ekskluzywnym projektem”. Nie dociera do niego to, że postulaty, które Woś uznaje za fanaberie (w czym bardzo, ale to bardzo przypomina niektórych liberałów [którymi przecież tak bardzo gardzi]) przysłużą się głównie biednym (których najwyraźniej Woś ma w dupie, bo nie są kibolami). Bo to jest tak, że jeżeli ktoś ma kasę, to może mieć wyjebane na zakaz aborcji, bo po prostu wyjedzie zagranicę. Jeżeli ktoś ma kasę, to może mieć wyjebane na to, że w Polsce nie zalegalizowano małżeństw jednopłciowych, bo sobie ten temat ogarnie zagranicą. Jeżeli ktoś ma pieniądze, to stać go na antykoncepcję (a w razie czego, na antykoncepcje doraźną). Ja wiem, że Wosiom tego świata trudno w to uwierzyć, ale dla części społeczeństwa – wydatek rzędu 250 zeta (prywatna wizyta u ginekologa [bo wtedy się nie trzeba obawiać klauzuli sumienia] + piguła dzień po) może być cokolwiek dotkliwy. Jeżeli ktoś ma kasę, to może się przeprowadzić ze strefy szariatu pod wezwaniem „nur fur hetero” do jakiegoś bardziej przyjaznego miejsca. Problemem jednakowoż jest to, że nie każdy ma kasę, o czym Woś najwyraźniej nie wie. Ostatnią rzeczą, którą chciałbym poruszyć jest to, że teksty Wosia o „wojnie kulturowej” nie pozostawiają zbyt wielu wątpliwości odnośnie tego, że Woś musiał się naoglądać Jordana Petersona i mu, kurwa, zaszkodziło. Woś osiągnął ten poziom, że nie zdziwi mnie absolutnie, jak niebawem zacznie pierdolić o marksizmie kulturowym i będzie hejtował „ekskluzywny projekt lewicowy” za to, że nie walczy z tymże marksizmem. Na sam koniec dodam, że trzeba być, kurwa, wybitnym myślicielem, żeby w polskich okolicznościach przyrody (kredens przesunięty w chuj na prawo) doradzać lewicy odpuszczenie lewicowych postulatów (tym samym, do przyłączenia się do pchających kredens w prawo). Rzygać mi się chce od tych jego utyskiwań pod wezwaniem „lewicę racz nam zwrócić panie”, bo mam, kurwa, nieodparte wrażenie, że „lewica”, w ujęciu Wosiowym, ma znacznie więcej wspólnego z Konfederacją niż z taką, na ten przykład, partią Razem.


Źródła:

https://www.rp.pl/Polityka/191019607-Ziobro-ma-w-Sejmie-17-poslow-Gowin---18.html


https://www.dorzeczy.pl/kraj/117834/gowin-zaskakuje-ws-smolenska-zamach-to-kwestia-wiary-ja-wiem-ciut-wiecej.html


https://twitter.com/PolsatNewsPL/status/1183983776373923841



https://wpolityce.pl/polityka/469690-dlaczego-pis-sklada-protesty-wyborcze-fogiel-odpowiada



https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/kto-mialby-przeliczyc-glosy-po-protestach-pis-michal-laskowski-komentuje,979456.html

https://www.rmf24.pl/fakty/news-jaroslaw-sellin-o-protestach-wyborczych-pis-sprawdzamy-tam-g,nId,3295443


http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,25320481,kidawa-blonska-kandydatka-na-prezydenta-pitera-znamy-energie.html


https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/sondaz-prezydencki-cbos-ponad-60-proc-poparcia-dla-komorowskiego,515706.html


https://www.newsweek.pl/polska/zlapac-i-ogolic-na-lyso-poslanke-po-prokuratura-umarza-sledztwo-w-sprawie-wpisu/jghzqch


https://oko.press/to-nie-byl-moj-baner/




https://twitter.com/OrdoIuris/status/1174984529506971653


https://twitter.com/wPolityce_pl/status/1180067869784195072

https://www.buzzfeednews.com/article/tasneemnashrulla/eat-babies-aoc-town-hall-pro-trump-troll-larouche




https://twitter.com/PiknikNSG/status/1186967394000035840


czwartek, 10 października 2019

Koalicja Entropii Obywatelskiej

Na samym początku niniejszego tekstu (w którym uleje mi się strasznie) pragnę zaznaczyć, że to pierwszy przypadek, w którym z jednej strony miałem wewnętrzne przekonanie, że jeżeli tekstu nie napisze, to mnie po prostu chuj strzeli, a z drugiej strony nie chciało mi się go pisać z obawy o to, że w trakcie pisania chuj mnie strzeli bardziej. Będzie, of korz, o kampanii wyborczej i o heroicznej walce opozycji parlamentarnej o to, żeby PiS miał w kolejnej kadencji co najmniej samodzielną większość parlamentarną. Wybory prezydenckie 2015 nauczyły mnie tego, żeby nie bawić się w prognozowania (acz prawie udało mi się wytypować wynik Kukiza), tym niemniej w tych konkretnych wyborach ciężko się spodziewać plottwistu. Tzn. ok, istnieje matematyczna szansa na to, że ludzie, którzy do tej pory nie chodzili na wybory się zmobilizują i pójdą, i będą to akurat ci ludzie, którzy nie chcą, żeby rządził na mi PiS, ale należy pamiętać, że jedna szansa na milion, która sprawdza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć, to raczej w Świecie Dysku. Ok, są sondaże, z których wynika, że PiS ma najmniej zmobilizowany elektorat, ale, no cóż, nienawiść do sondaży wyniosłem z roku 2015 (kiedy to wysondażowano, że jakieś 70% Polaków weźmie udział w referendum) oraz z 2018, kiedy to sondażownie zaliczyły spektakularny fuckup pt.: „Patryk Jaki dogania Rafała Trzaskowskiego”.


Zanim przejdę dalej, muszę zaznaczyć, że pastwić się będę praktycznie wyłącznie nad tym, co odjebuje POKO. Nie, nie dlatego, że jestem lewakiem i zamierzam głosować w wyborach na lewicę (choć jestem lewakiem i zamierzam głosować na lewicę). Nie chodzi również o to, że jestem złośliwy (bo, jak zapewne już zdążyliście się przekonać, nie jestem). Przyczyn jest kilka i jak się zapewne domyślacie, wymienię je wszystkie. Po pierwsze, PO jest największą partią opozycyjną. Po drugie, PO dysponuje największym budżetem spośród partii opozycyjnych. Po trzecie, PO ma najliczniejszy „manpower”. Po czwarte, od dłuższego czasu komentariat przytulony do PO/POKO lansował tezę, w myśl której nie warto głosować na inne partie, bo tylko POKO (albo inna KE [kurwa, pogubić się w tym idzie]) może odsunąć PiS od władzy. Po piąte, nieudolne działania PO (zarówno w trakcie trwania kadencji, jak i te stricte kampanijne) są motorem napędowym Prawa i Sprawiedliwości (i nikt z tego nie wyciąga żadnych wniosków) i rzutują na całą opozycję. Wystarczy przyjrzeć się wrzutkom TVP, w których każda wpadka POKO przypisywana jest całej opozycji. Po szóste (co wiąże się z poprzednim punktem), przez swoje trzęsidupstwo PO pomaga PiSowi przesuwać kredens w prawo. W swym trzęsidupstwie PO jest wspierane przez liczny komentariat, który non stop nawija o tym, że (na ten przykład) lewica nie powinna w lewicowe postulaty, bo w Polsce łamana jest konstytucja. Ten sam komentariat dostaje sraczki, kiedy lewica uprzejmie przypomina, że zakazywanie Marszów Równości (które potem i tak pada w sądzie) to próba odebrania mniejszościom seksualnych ich konstytucyjnych praw, ale to już szczegół.


Wydaje mi się, że przypierdalanie się pasowałoby zacząć od osadzenia wszystkiego w kontekście. Bo wiecie, ja rozumiem, że po 89 (przed to nie pamiętam za bardzo, bo się urodziłem w 1981, a ponieważ nie jestem prawicowcem, to nie walczyłem z komuną mając kilka lat), żadna partia nie odjebała z mediami publicznymi tego, co odjebał PiS. Owszem, były „biasy”, ale teraz TVP jest po prostu rządową agencją PR, która zajmuje się praktycznie wyłącznie czarnym PR-em. Jednakowoż to nie jest tak, że TVP się „nagle” zmieniła w tę agencję PR w trakcie kampanii parlamentarnej i nie było czasu na to, żeby wypracować sobie jakąś strategię obronną. Chuja tam. TVP działa w ten sposób praktycznie od początku 2016. Czasu na to, żeby „coś wymyślić” było więc aż nadto. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że ten początek 2016 jest umowny. Prawda jest bowiem taka, że do TVP pościągano Rachoni, Pereirów, Wildsteinów/etc. To są ludzie, którzy wyklikali i wybluzgali sobie stołki i nie pojawili się znikąd. Zmierzam do tego, że gdyby PO nauczyło się tego, jak sobie radzić z takimi indywiduami, to poradziłoby sobie bez problemu z metodami, które stosuje TVP, albowiem (co za szok) pozostały one niezmienne. Różnica między Pereirą w Gazecie Polskiej, a Pereirą w TVP polega na tym, że w TVP ma znacznie większy budżet i może sobie zatrudniać hejterów (pozdro Bogdan 607!), którzy będą na niego zapierdalać.


Zanim przejdziemy do tego co się dzieje, potrzebny będzie bardzo krótki rys historyczny (kurwa, powiedziałem „BARDZO KRÓTKI”, WRACAJCIE TUTAJ!), bo obecnych działań największej partii opozycyjnej nie da się zrozumieć bez osadzenia ich w nieco szerszym kontekście. Moim zdaniem, wszystko zaczęło się w 2015 roku. Tzn. już wcześniej PO niedomagała (bo sobie Tusk poszedł [a wcześniej zadbał, żeby w partii nie został nikt, kto byłby w stanie z nim konkurować]), ale punktem zwrotnym było przejebanie wyborów prezydenckich. Tak swoją drogą, komentariat, który tak zapamiętale lansuje tezę „hurr durr, to, że PiS może robić to co chce to wina Zandberga/etc.” słowem nie odniesie się do porażki PO w wyborach prezydenckich. Przyczyna tej częściowej amnezji jest bardzo prosta – winy za porażkę Gajowego nie da się zwalić na żadną inną opcję polityczną. W tym miejscu poczęstuję was historią opartą na faktach. Kiedy kurz bitewny po wyborach prezydenckich opadł, rozmawialiśmy se z jednym lewakiem. Obaj doszliśmy do wniosku, że nie ma chuja we wsi i PO na pewno wyciągnie wnioski z tego, co się stało i ogarnie się do czasu kampanii parlamentarnej. Żaden z nas nie pałał miłością do PO, ale wychodziliśmy z założenia, że od partii rządzącej można wymagać minimum profesjonalizmu. A potem się okazało, że jednak nie można. Owszem, ktoś może podnosić argument, że PO miało pecha, bo kryzys migracyjny, którym PiS straszył jak pojebany. Tyle, że to tak nie do końca. Straszenie uchodźcami miało olbrzymi wpływ na wynik wyborów, ale było tak tylko i wyłącznie dlatego, że PO nie wiedziało, jak sobie poradzić z narracjami budowanymi przez PiS, Kukiza i partię Kuców. Czemu zaś nie umiało sobie z tym poradzić? Bo nie odrobiło lekcji po wyborach prezydenckich. To samo odnosi się do afery taśmowej. Gdyby w 2015 PO jeszcze cokolwiek ogarniała, to Afera Taśmowa miałaby taki wpływ na słupki poparcia, jaki wpływ miały wszystkie dotychczasowe nagrania na słupki poparcia PiSu. Cebulą na torcie jest fakt, że jednym z bohaterów Afery Taśmowej był Morawiecki i absolutnie nic z tego nie wynikło. Można bezpiecznie założyć, że gdyby PO miała w 2015 tyle, co ma za uszami  PiS w 2019, to szczytem marzeń tej partii byłoby uzyskanie wyniku w granicach 15-20% w wyborach parlamentarnych.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Potem nastąpiła przerwa w wyborach, w trakcie której PiS szlifował swoje metody i sprawdzał, na ile może sobie pozwolić machina propagandowa Dobrej Zmiany. W tym samym czasie PO i Nowoczesna jarały się sondażami i miały absolutnie wyjebane na wyciągnięcie wniosków z tego, co się stało w 2015. W czasie, w którym opozycja parlamentarna podniecała się sondażami, PiS robił swoje (stosując cały czas te same metody). Trzeba było rozjechać TK? W mediach rządowych pojawiało się mnóstwo wrzutek, że to lenie, że jebane nieroby, że zarabiają tyle i tyle, że są upolitycznieni (+ of korz hejtowanie Rzeplińskiego). Po przejęciu TK temat zarobków, upolitycznienia i bycia nierobem, rzecz jasna „umar”. W międzyczasie pojawił się Komitet Obrony Demokracji. Co zrobił PiS? To samo, tzn. rozjechał ten twór wizerunkowo (warto wspomnieć, że ze sporą pomocą Midasa Polskiej Informatyki, Mateusza Kijowskiego). Nowoczesna podskoczyła w sondażach? Partia została rozjechana (tutaj podziękowania należą się królowi przysłów i wycieczek na Maderę, Ryszardowi Petru). PiS zrobił podejście do pacyfikacji Sądu Najwyższego? Skupiono się na Gersdorf, która absolutnie nie ogarniała (i nadal nie ogarnia) tego, co i gdzie można powiedzieć. Strajkujący nauczyciele? Hejtujemy Broniarza i ZNP. W Sejmie protestowali opiekunowie osób z niepełnosprawnościami? Hejtowano Iwonę Hartwich (między innymi za to, że jej syn miał nowe buty). Machina propagandowa miała lekki problem ze Strajkiem Rezydentów, bo ciężko było go podpiąć pod konkretne nazwisko, ale nic to, wyszukane drony zostały nasłane na prywatne konta FB i usiłowano tłumaczyć, że hurr durr protestują, a taka jedna to se jeździ na wakacje do Iraku (+ młodzi lekarze jedzą kanapki z kawiorem [+ zrobiono „sondę uliczną”, w której pytano ludzi, czy „lekarze mało zarabiają”]). Bardzo szybko okazało się, że „wakacje” były misjami medycznymi. Sekielski nakręcił film „Tylko nie mów nikomu”? Przez moment machina propagandowa milczała, bo Ryszard Terlecki zakazał wypowiadania się na ten temat. Jednakże trwało to tylko chwilę, po której zaczęto atakować Sekielskiego. „Superwizjer” nakręcił materiał o polskich nazistach? Hejtowano wszystkich, którzy brali udział przy kręceniu materiału (oberwało się również typowi, który brał udział we wcieleniówce). Mechanizm szczucia wykorzystywano w wielu innych przypadkach, ale wydaje mi się, że te, o których wspomniałem wystarczą do tego, coby wyciągnąć wniosek pt. „PiS stosuje cały czas te same metody”.  W trakcie kadencji tylko jedna sytuacja sprawiła, że PiS się autentycznie przestraszył. Sytuacją tą był Czarny Protest. Kiedy pojawiły się zapowiedzi tegoż, PiS usiłował robić to, co zwykle, tj. rozjechać wizerunkowo cała sprawę. Nie, wypowiedź Tommy'ego Wiseau dyplomacji „niech się bawią” to nie była jego własna inicjatywa – taki był przekaz dnia. Dodatkowo, jeszcze zanim ludzie zaczęli się zbierać, usiłowano klarować, że frekwencja była niewielka/etc./etc. Ponadto, rządowe drony usiłowały zrobić konkurencyjną akcję (w internetach) i wymyśliły sobie hashtag #białyprotest (wieczorem okazało się, że hashtag #CzarnyProtest miał pi razy oko 20-krotnie większy zasięg). Kiedy do PiSowskich spindoktorów dotarło to, że skala wkurwienia jest olbrzymia, temat zaostrzania prawa aborcyjnego zarzucono, projekt zaś ujebano w Sejmie. Potem Kaja (aka „Kafar Episkopatu”) złożyła swój własny zygotariański projekt (ten, który wywołał Czarny Protest, był autorstwa Ordo Iuris) i znowu doszło do protestów. Co zrobił PiS? Wrzucił projekt do prac w komisjach, ale jednocześnie część posłów PiS złożyła wniosek do TK, żeby sprawdził konstytucyjność zapisu, który gwarantuje kobiecie prawo do terminacji ciąży w przypadku stwierdzenia nieodwracalnego uszkodzenia płodu, zaś profesor Legutko zapowiedział, że przed wyborami temat aborcji nie będzie ruszany.


Wiem, że się powtarzam, niemniej jednak muszę napisać, że POKO nie wyciągnęła wniosków z tego, co zostało opisane powyżej. Ktoś może w tym miejscu zapytać „no ale jak sobie radzić ze szczuciem?”. Odpowiedź jest dość prosta – pokazać suwerenowi na czym ono polega. Tzn. rozebrać mechanizm na czynniki pierwsze i to opisać. W uproszczeniu wygląda to tak. Coś (dowolna organizacja, grupa pracownicza, protest jakiś/etc.) się nie podoba PiSowi? Szuka się osób, do których można „przypiąć” całą sprawę. Potem spuszcza się psy, które mają szukać sytuacji, wypowiedzi/etc., które mogą negatywnie wpłynąć na wizerunek tych osób (czasem bywa jedna, np. Gersdorf). W międzyczasie, szczuje się na te osoby/osobę drony tak długo, aż osoba powie coś nieprzemyślanego (bo się po prostu wkurwi). Kiedy już się zbierze wszystko do kupy, tzn. ma się odpowiednią ilość „kompromatów”, zaczyna się festiwal szczucia, w trakcie którego suwerenowi pokazuje się „prawdziwe oblicze” tej osoby, ujawnia się „kulisy ustawek”/etc. Równocześnie stosuje się jeszcze inną technikę. Polega ona na tym, że za każdym razem, kiedy poruszana jest kwestia konkretnego protestu/organizacji/etc., wypowiadający się robi od cholery nawiązań do osoby, którą „rozpracowano”. Chodzi rzecz jasna o to, żeby wbić ludziom do głów, że ta osoba = całe środowisko (pamiętacie kampanię billboardową, z której wynikało, że w Polsce potrzebna jest reforma sądownictwa, bo jeden sędzia zajebał kiełbasę w sklepie, a potem wjechał do rowu, bo miał 2,26 promila? To jest dokładnie ta metoda). Drony dobrej zmiany przez dłuższy czas z powodzeniem stosowały inną metodę, ale w pewnym momencie srogo przegięto. Mowa tu o metodzie na „moją kuzynkę” (która wróciła zapłakana ze szkoły, bo chciała poprawić oceny, ale był protest i Broniarzom powinno być wstyd). Ta metoda ma wiele odmian. Łączy je wszystkie to, że stosujący ją przypominają sobie o tym, że (skupmy się na przykładzie nauczycieli) są nauczycielami, ich małżonkowie są nauczycielami, ich kuzynostwo uczy. Co zrozumiałe, żadna z tych uczących osób nie popiera strajku nauczycieli. Gdyby ktoś przyglądał się uważniej wpisom dronów, do „przegrzania” tej metody doszłoby wcześniej, bo już w trakcie gównoburzy wywołanej „reformą oświaty” pojawiały się wpisy, z których wynikało, że „moja żona jest nauczycielką i straci na tej reformie, ale ją popiera”. Rozumiecie? Typ klarował, że żona straci robotę, bo zlikwidują gimnazja, ale i tak to popiera. Inną odmianą tej metody jest wcześniej wymieniona „zapłakana kuzynka”, która miała dowodzić tego, jak bardzo Broniarz i ZNP krzywdzą dzieci. Metody te łączy to, że autorzy wpisów „przypominają sobie” o tych małżonkach, kuzynkach/etc. tylko i wyłącznie wtedy, gdy PiS wojuje z jakimś środowiskiem, w które trzeba przypierdolić. Typ może prowadzić konto na Twitterze przez 5 lat i opisywać kupę rzeczy odnoszących się do życia prywatnego, ale o tym, że żona jest nauczycielką wspominał w trakcie dyskusji nad „reformą oświaty” i w trakcie strajku nauczycieli.


Jak się taki mechanizm rozbierze na czynniki pierwsze, to wypadałoby o nim jakoś suwerenowi opowiedzieć. Jak to zrobić? W bardzo prosty sposób. Skoro politycy idą do mediów, to zamiast pierdolić swoje kocopoły, mogliby się zająć czymś pożytecznym. Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuacje. Trwa strajk nauczycieli, w jakimś programie publicystycznym spotykają się członkowie różnych partii i mają o tym strajku rozmawiać. Polityk PiSu zaczyna tyradę na temat Broniarza i ZNP. Po chwili do rozmowy wtrąca się inny polityk i zaczyna opowiadać, że w sumie nie dziwi go wypowiedź polityka PiS, bo to środowisko od dawna stosuje takie, a nie inne metody. Rzecz jasna, polityk PiSu nie posiada się z oburzenia i żąda dowodów. Na co polityk innej partii wyciąga sobie z teczki przygotowane materiały i w skrócie opisuje szczucie na Iwonę Hartwich, czyta kilka przykładowych wypowiedzi/etc. Jeżeli Polityk PiSu zacznie się bronić, że to „jednostkowy przykład” polityk „z teczką” wyciąga z niej kolejną kartkę i opowiada o tym, jak szczuto na lekarkę, która wyjeżdżała na misje medyczne. Równolegle, można by było założyć jakąś stronę internetową (bloga, chuj wie co), na którym wszystkie te sytuacje byłyby zebrane i szczegółowo opisane (do strony można by było odsyłać widzów). Metodę „na teczkę” (albo „na tablet”) należałoby stosować do skutku. Prócz tego, można by było od czasu do czasu organizować konferencje prasowe i na nich nieco szerzej przybliżać publice to, jak działa szczujnia partii rządzącej. Generalnie, można by było zrobić w chuj rzeczy. Zamiast tego, politycy usiłują wchodzić w polemikę z gównonarracjami partii rządzącej. Ktoś może powiedzieć, no ale czemu tak właściwie ja się tutaj przypierdalam do PO (łamane przez KO)? Przecież każda inna opcja mogła się tym zająć. To jest piękna teoria. Praktyka jest zaś taka, że najwięcej „czasu antenowego” w mediach, którymi nie steruje rząd, mieli politycy PO i Nowoczesnej (a teraz politycy POKO), więc im byłoby, kurwa, najłatwiej. Nie wspominając już o tym, że PO miała najwięcej kasy (tu powinien być dowcip odnośnie długów Nowoczesnej, ale mi się nie chce) i ludzi, więc ogarnięcie tematu byłoby dość proste. Byłoby, ale nikomu się nie chciało. Najwyraźniej były ważniejsze sprawy. Np. tłumaczenie, że nie można zajmować się niczym innym, bo w Polsce łamana jest Konstytucja.


Najbardziej absurdalne jest to, że PO „uczy się” od PiSu. Problem polega na tym, że uczy się rzeczy, które nie mają sensu. Skoro PiS zrobił Zjednoczoną Prawicę, to PO powinno zrobić Zjednoczoną Opozycję. Skoro Kaczyński schował się w 2015 za Beatą Szydło, Schetyna w 2019 schował się za Małgorzatą Kidawą-Błońską. Cóż z tego, że przez parę lat śmiano się z Kaczyńskiego za to, że „rządził z tylnego siedzenia”. Cóż z tego, że zbieranie do kupy większej liczby partii jest w kontekście metod stosowanych przez PiS – totalnie, kurwa, bezsensowne, bo skoro można było hejtować wszystkich nauczycieli „bo Broniarz”, to można by było hejtować wszystkie te partie bo Schetyna. Przecież wiadomo, że twarzą zjednoczonej opozycji byłby Grzegorz Schetyna ze swoim szczerym uśmiechem handlarza używanymi autami (który zapewnia nas, że autem to Niemiec tylko matkę woził do kościoła, a potem jak sprzedał to gonił handlarza aż do samej granicy, bo się rozmyślił). Słów kilka trzeba popełnić w temacie wyborczych losów PO. Po raz kolejny sobie pozwolę na wymądrzanie się, ale moim zdaniem tym, co PO zaszkodziło najbardziej, były wyniki wyborów samorządowych w dużych miastach. O ile tego, co się stało w Łodzi, można się było spodziewać (bo sondaże zapowiadały taki scenariusz), to nokautu w Warszawie nikt nie przewidział. Nikt, z PiSem włącznie, którego członkowie klarowali potem, że „nie było szans”.Jednakże zaangażowanie partii rządzącej w „Bitwę Warszawską"  (TVP było spotem wyborczym Jakiego 24/7, cała internetowa machina propagandowa robiła Jakiemu zasięgi/etc.) było tak ogromne, że ciężko mi uwierzyć w to, że była to sztuka dla sztuki. Z wyników tych wyciągnięto wniosek, że PiS teraz w odwrocie będzie. Wynikami wyborów do sejmików się nie przejmowano, bo prorządowy komentariat wieszczył przejęcie większej liczby województw (skoro zaś PiS ich nie przejął, to znaczy, że wybory były dla partii rządzącej porażką/etc.). Przeświadczenie „teraz im skopiemy dupę” towarzyszyło PO aż do ogłoszenia wyników wyborów do PE, z których wynikło tyle, że wieści o tym, że PiS jest w odwrocie, są cokolwiek przesadzone. To chyba właśnie wtedy PO sobie odpuściło wybory parlamentarne. Najwyraźniej uznano, że skoro PiSu nie dało się pokonać w wyborach do PE, to nie ma sensu się wysilać w wyborach parlamentarnych, bo przecież bycie w opozycji nie jest takie złe.


Nieudolność POKO ma swoje odzwierciedlenie w bezczelności Zjednoczonej Prawicy, która to bezczelność jest tak wielka, że moją osobistą skalę wyjebało już kilka razy. Do krytykowania rakotwórczej strony o nazwie „Sok z Buraka” oddelegowano, między innymi Patryka Jakiego, który jest królem hejtów i fake newsów. Przecież to się aż prosiło o to, żeby wjebać w przestrzeń publiczną co bardziej hardkorowe wypowiedzi „Człowieka z Biedniejszej Rodziny” i przypomnieć historię urojonej biedy, którą cierpiał w dzieciństwie. Przykład kolejny. Ktoś w POKO wpadł na pomysł, że fajnie by było na listach mieć Klaudię Jachirę. Jeżeli nie wiecie, kim jest owa osoba, to wam, kurwa, zazdroszczę, bo jej twórczość to crossover pomiędzy Studiem Yayo i siostrami Godlewskimi. Co zrozumiałe, PiS i media rządowe momentalnie zaczęły  przytaczać suwerenowi twórczość Jachiry. I wszystko byłoby ok (bo to nie wina mendiów rządowych, że POKO sobie na listy wzięło taką, a nie inną osobę), gdyby nie fakt, że PiS na swoje listy wpuścił, między innymi Dariusza Mateckiego. Ciężko mi ocenić, jak bardzo rozpoznawalny jest Matecki, więc pozwolę sobie w skrócie go opisać. Jest to typ, który zarządza kilkudziesięcioma fanpejdżami o treściach prorządowych (niektóre z nich są skrajnie antyunijne). Na swoim twitterze publikował wpisy, w których sugerował, że Ewa Kopacz powinna popełnić samobójstwo. W innym stwierdził, że Donald Tusk powinien trafić przed pluton egzekucyjny. O ile wpisy z ćwitra zniknęły, to tyrada na temat Tuska, będąca fragmentem wywiadu, który Matecki przeprowadził z Grzegorzem Braunem, nadal wisi na jego stronie „Prawicowy Internet” i na jego koncie na YT. Internetowa twórczość Mateckiego absolutnie nie przeszkadzała partii rządzącej. Zanim dostał miejsce na liście w wyborach do Sejmu, został wybrany w wyborach do Rady Miasta Szczecina (z listy PiS), poza tym, był (nie wiem, czy nadal jest) pracownikiem Ministerstwa Sprawiedliwości.  I znowuż, w przypadku tego typa wystarczyłoby zaspamowanie przestrzeni publicznej jego wpisami i treściami, którymi dzielił się na swoim portalu. Partia rządząca tak bardzo się nie przejmowała niczym, że poparcia Mateckiemu udzielił sam Ziobro (o tym, że poparł go Jaki, wspominać chyba nie trzeba, co nie?). Na tym, rzecz jasna, bezczelność partii rządzącej się nie kończy. Otóż, Samuel Pereira dostał nowe nagrania do piwniczki. Tym razem padło na Sławomira Neumanna, który mówił językiem Mateusza Morawieckiego (tzn. bluzgał) i z nagrań wynikało, że „broni swoich”. „Wiadomości” postanowiły poprosić o komentarz pewnego polityka (którego personalia za moment podam dla lepszego efektu), który to polityk powiedział, że: „W PO wyznają filozofię, że jak jesteś z nimi to będą bronić cię jak niepodległości niezależnie od wagi zarzutów, czy brałeś łapówki, czy nie. Jak jesteś z PO będą bronić cię do końca, a jak wyjdziesz to ich już nie interesujesz.”. Tak więc widzicie, PO jest złe, bo dba o swoich, nie zwraca uwagi na ciężar zarzutów/etc./etc. A teraz wam wyjebie skalę, bo politykiem, który to powiedział, był Mariusz Kamiński, człowiek tak kryształowy, że Prezydent RP postanowił go ułaskawić, żeby nie obciążać wymiaru sprawiedliwości jego sprawą. To już jest, kurwa, wyjątkowa bezczelność. I co? I nic. To jest tylko kilka przykładów, bo jest tego od cholery i jeszcze trochę. Łączy je wszystkie to, że choć każda z nich dawała POKO mnóstwo możliwości „odwinięcia się” (i to takiego, na które PiS musiałby jakoś zareagować), to wszystkie zostały olane.


Prócz bezczelności, olany został również  skrajny jebałpiesizm kampanijny Zjednoczonej Prawicy.  Zjednoczona Prawica wie, że POKO jej gówno zrobi, więc pozwala sobie na działania, które w starciu z partią/koalicją, chcącą na serio namieszać, zostałyby bezlitośnie obśmiane. Pierwszym lepszym z brzegu przykładem jest lansowanie hashtagu #JedziemyDalej. Zamysł PiSowskich spindoktorów stojących za tym hasłem raczej nietrudno odgadnąć, więc nie będę was męczył oczywistymi oczywistościami. Skupię się jedynie na tym, jak w prosty sposób można by było doprowadzić do sytuacji, w której PiSowi ten hashtag wyszedłby bokiem. Najpierw, rzecz jasna, trzeba by było pozwolić polansować ten tag, żeby się przyjął. A potem, każdą wrzutkę dowolnego influencera dobrej zmiany (bądź też mediów rządowych) z tym hashtagiem należałoby zaspamować screenami z artykułów, w których opisywano dzwony SOP, Beaty Szydło, Antoniego Macierewicza, Prezydenta RP/etc./etc. (rzecz jasna, każda wrzutka byłaby opatrzona tym samym hashtagiem). Bardzo szybko okazałoby się, że hashtag robi karierę podobną do tej, którą po kilku latach od kampanii zrobiło hasło Beaty Szydło „spotkajmy się w drodze”.


To, co opisałem powyżej blednie w porównaniu z tym, co mnie na serio wkurwiło u POKO. Tym czymś było (miejmy nadzieje, że nieświadome) wspieranie PiSu w przesuwaniu w prawo kredensu jeżeli chodzi o mniejszości seksualne. Nie, nie oznacza to, że PO robi to samo co PiS, ale to, że w sytuacji, w której trzeba było się, kurwa, jednoznacznie opowiedzieć po którejś ze stron, komentariat przytulony do PO (łamane przez KO) zaczynał tłumaczyć, że lewaki dupa cicho, bo najpierw Konstytucja. Paru włodarzy miejskich z ramienia PO poszło o krok dalej i usiłowało zakazać Marszów Równości (typ z Lublina próbował dwukrotnie). Brak jednoznacznych reakcji na to, że kolejne kontrolowane przez PiS samorządy ogłaszają się „strefami wolnymi od Polaków, których Partia rządząca uważa za gorszych” (tak, kurwa, trzeba reagować za każdym razem). Kiedy Trzaskowski zdecydował się na wprowadzenie w Wawie karty LGBT, najpierw komentariat wychwalał go za odwagę, a potem, jak już PiS (z Patrykiem Jakim na czele) zaczął go hejtować, komentariat i część polityków „jasnej strony mocy” zaczęła tłumaczyć, że może jednak nie powinien tego robić, bo szkodzi partii. Co znamienne, to nie było tak, że chwalono Trzaskowskiego za wprowadzenie karty – po prostu chwalono jego decyzję, bo była jego decyzją. Kiedy Rabiej powiedział coś o adopcji dzieci przez pary homoseksualne i rzucił się na niego PiS – odcięto się od niego, zaś Trzaskowski udzielił mu reprymendy. Usłużny komentariat za każdym razem tłumaczył, że ta, czy owa decyzja była słuszna, bo „poruszanie tych kwestii daje paliwo PiSowi”. Chuj mnie, kurwa, strzela ilekroć widzę tego rodzaju rzygi. Głównie z tego powodu, że paliwem dla PiS jest chybotliwość PO i usłużnych komentatorów. Gdyby stanęli oni murem za mniejszościami, to PiS musiałby się cofnąć. Tak, wiem, Kościół kazał PiSowi szczuć na mniejszości, bo musi jakoś odwrócić uwagę od pedofilów w sutannach, ale gdyby narracje „nie żarły”, to PiS by ich nie stosował. Gdyby za każdym razem, kiedy PiS zaczynał szczucie – ktoś przypominał o tym, że tak samo wcześniej straszono uchodźcami (można by było dodać, że szczujący pewnie ubolewają nad tym, że w Europie Zachodniej nie dochodzi do tylu zamachów co wcześniej), PiS by się cofnął. Gdyby, do kurwy nędzy, największa partia opozycyjna przyznała, że nie ma absolutnie niczego złego w małżeństwach jednopłciowych i adopcji dzieci przez pary homoseksualne, PiS musiałby się cofnąć. Zamiast tego, mamy rejteradę przed Duginowskim pierdoleniem o tym, że mniejszości seksualne to jakaś, kurwa, zgnilizna, która przychodzi z Zachodu. Już mi się nawet nie chce pisać o tym, że jak się odłoży na bok kwestie polityczne i wizerunkowe, to zwykła, kurwa mać, ludzka przyzwoitość wymagałaby od największej partii opozycyjnej/koalicji czy chuj wie czego, stanięcia po stronie obywateli, którzy są gnojeni przez partię rządząca.


Kiedy już tekst się miał ku końcowi i wydawało mi się, że ulało mi się w stopniu wystarczającym, okazało się, że POKO przyjebało konferencją, z której można było się dowiedzieć, że: „to Koalicja Obywatelska jest gwarantem realizacji w przyszłym Sejmie lewicowych postulatów” oraz: „Wartości lewicowe, socjaldemokratyczne nie są w Polsce przypisane do jednej partii - przekonywał senator Marek Borowski. - Lewicowy wyborca może głosować na SLD, ale może też z powodzeniem głosować na Koalicję Obywatelską”, a także: „Nie będzie możliwe wprowadzenie lewicowych postulatów bez silnej reprezentacji Koalicji Obywatelskiej w Sejmie”. Przyznać muszę, że po zapoznaniu się z treścią wystąpień przez moment się zastanawiałem nad tym, czy aby mnie, kurwa, nie przerzuciło do jakiegoś innego wymiaru. Szczególnie mnie ujęło to, że „to KO jest gwarantem/etc.”. Serio, kurwa? Może trzeba przypomnieć POKO, jak to dało dupy (i to, kurwa, dwukrotnie) w trakcie głosowania nad projektami Ratujmy Kobiety? Tak, wiem, projekty i tak by padły, bo PiS by ich nie puścił, ale w niczym nie umniejsza to fuckupu tych dwóch partii. Tzn. ja rozumiem, że gdyby większość parlamentarną miał duet POKO-SLD, to pewnie dałoby się część postulatów lewicowych realizować (gdyby akurat POKO nie przestraszyło się tupnięcia tego czy innego purpurata). Tylko wiecie co? Z tego wcale nie wynika, że lewaki powinny głosować na POKO. Mało tego, lewakom powinno zależeć na tym, żeby SLD (łamane przez Lewica) miało w Sejmie jak największą reprezentację, bo im więcej głosów w duceie POKO-SLD będzie miała ta druga strona, tym większa szansa na to, że lewicowe postulaty nie będą olewane (ze względu na Konstytucję/etc.).


Tak na samiutki koniec, mam jedną, krótką oświadczenie dla partii, która przekonuje mnie do tego, że „równie dobrze mógłbym głosować na nią, a nie na SLD”: NIE


Źródła:

Uwaga natury ogólnej, w drodze wyjątku ograniczam liczbę linków do niezbędnego minimum. Gdybym chciał oblinkować wszystkie kwestie, które poruszyłem w notce, zapewne lista linków byłaby dłuższa od samego tekstu. 



Nie chcę linkować bezpośrednio ścieku Mateckiego, więc zapodaję link do swojej wrzutki z ćwitra (tam są screeny i linki)

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1150748967073976320


https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2019-10-09/kidawa-blonska-potrafimy-otwierac-sie-na-rozne-srodowiska/