piątek, 28 sierpnia 2020

Państwo teoretyczne z pandemią w tle – odcinek 5 – edukacja

Ponieważ tytuł notki jest z gatunku selfexplanatory, daruję sobie jakieś przydługie wstępy. 1 września zaczyna się nowy rok szkolny. Od marca wiadomo było, że kolejny rok szkolny będzie wyglądał inaczej, tym samym polskie władze miały kupę czasu, żeby ogarnąć ten temat. Ponieważ zaś Zjednoczona Prawica jest Zjednoczoną Prawicą temat tego, jak powinno działać szkolnictwo w trakcie pandemii, został całkowicie olany. Pech polskiego szkolnictwa, uczniów i ich rodziców polegał na tym, że w czasie, w którym trzeba było myśleć nad tym „co zrobić, żeby nauczanie nie zamieniło się w gigantyczne korona-party” Zjednoczona Prawica miała ważniejsze problemy. Jednym z nich były wybory prezydenckie, a drugim (chyba nawet ważniejszym) walka z mniejszościami seksualnymi. Na przemyślenie tego, jak powinno wyglądać szkolnictwo w czasie pandemii po prostu nie starczyło czasu. Już po napisaniu powyższego zdania, zdałem sobie sprawę z tego, że trochę przesadziłem. Tzn. nawet, gdyby Zjednoczona Prawica miała więcej czasu i tak olałaby temat szkolnictwa z tej prostej przyczyny, że jej wierchuszka jest po prostu zbyt głupia, żeby zajmować się takimi złożonymi problemami. Ponieważ zaś w rządzie Zjednoczonej Prawicy nikt za nic nie odpowiada (jeszcze o tym wspomnę w notce), nie dziwota, że ministerstwa, które powinny się zajmować tematem funkcjonowania szkolnictwa w czasie pandemii, miały na to wypierdolone.


Pozwolę sobie w tym miejscu po raz kolejny przypierdolić się do opozycji. Otóż, gdyby nasza opozycja potrafiła w bycie opozycją, to mniej więcej od połowy wakacji (kiedy wiadomo już było, że Zjednoczona Prawica olewa temat szkolnictwa) hurtowo przypominano by politykom tej formacji, jak to w trakcie rządów PO-PSL martwili się o to, że zła Platforma chce posyłać 6-latki do szkół, które nie są do tego przygotowane. W teorii dałoby się to pewnie wpleść w kampanię wyborczą, ale w praktyce rządzący mogliby się bronić tym, że oni maja prawie skończony plan, a poza tym sporo czasu, więc lewaki dupa cicho. Jeżeli chodzi o wypowiedzi i działania „martwiących się o dzieci” członków Zjednoczonej Prawicy (i ludzi, którzy wspierali PiS z zewnątrz [khe, khe, Elbanowscy]), to było w czym przebierać, bo inba o to, czy 6-latki powinny iść do szkół trwała na tyle długo, że pomysł ten krytykowała Joanna Kluzik-Rostowska z Prawa i Sprawiedliwości. Pora na krótki eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że mamy nieco inną sytuację: to PO rządzi, a PiS jest w opozycji i to PO usiłuje tłumaczyć, że w sumie to dzieci mogą na luzie iść do szkół. Zastanówmy się przez chwilę, ile powstałoby fundacji  „ratujmy Fiaty 126p” i jak szybko PiS (wspierany przez kler) zacząłby opowiadać, że to, co robi partia rządząca, to Cywilizacja Śmierci. Warto również zastanowić się nad tym, jak szybko PiSowskie media zaczęłyby biegać za politykami PO z kamerami i pytać ich o to „dlaczego chcą mordować polskie dzieci”. Gwoli ścisłości, nie twierdzę, że dzisiejsza opozycja powinna robić to samo co PiS, ale, do kurwy nędzy, mogłaby z łaski swojej choć odrobinę docisnąć rząd w tej sprawie.


Myliłby się ten, kto uznałby, że skoro Zjednoczona Prawica olała kwestię szkolnictwa, to jej członkowie unikają tematów z nim związanych. Gdzie tam. Politycy partii rządzącej wypowiadają się o tym często i gęsto. Wypowiedzi (do których za moment przejdziemy) pokazują wprost, że Zjednoczona Prawica podeszła do tego problemu tak, jak do każdego innego: „Jacek nas i tak wybroni, więc na chuj drążyć temat”. Innymi słowy, partia rządząca podeszła do tego tematu, jak do problemu natury wizerunkowej. Świadczą o tym, choćby wypowiedzi byłej szefowej MEN, która pod koniec lipca napisała: „Czekając na konferencję MEN o bezpiecznym powrocie dzieci do szkół, sprawdzajmy czy jest tam ciepła woda i mydło. Szanowni rodzice, pamiętajcie, że właścicielami budynków są z reguły samorządy. #koronawirus”. Nieco później w podobnym tonie wypowiadał się Piontkowski w wywiadzie dla DGP. Tutaj pozwolę sobie na zacytowanie obszernego fragmentu wywiadu, bo to jest, kurwa, szczere złoto:

„Artur Radwan: To w Warszawie dzieci mają się zarażać?

Dariusz Piontkowski: Broń Boże, nie chcemy tego! Przygotowaliśmy wytyczne, które pozwalają na stworzenie takiej organizacji pracy szkoły, aby można było bezpiecznie prowadzić zajęcia. Wszyscy dyrektorzy muszą dopasować te ogólne zasady do warunków swojej placówki.

AR: Ja rozumiem, że duże miasta to nie jest wasz elektorat i dla obecnej władzy sytuacja w tamtejszych szkołach nie jest zbyt istotna, ale troszczyć się chyba trzeba o wszystkich. A wytyczne MEN i GIS oraz MZ w zderzeniu z realiami to po prostu są nierealne.

DP: Wytyczne nie mają barw politycznych, a lekarze, inspektorzy sanitarni rozpatrywali je ze względów epidemiologicznych. Pamiętajmy, że urzędnicy ministerstw są w większości mieszkańcami stolicy, a część z nich ma dzieci lub wnuki. Nie różnicujemy szkół, miast, powiatów pod względem politycznym, a staramy się tylko najlepiej zadbać o zdrowie uczniów, nauczycieli i pracowników szkoły oraz ich rodzin.

AR: Proszę przyjść do warszawskiej podstawówki w porze obiadowej i zobaczyć, jak uczniowie czekają w gigantycznych kolejkach na posiłek i stoją nad tymi, którzy akurat jedzą zupę.

DP: Od tego jest dyrektor szkoły, aby ustalić odpowiednią liczbę przerw obiadowych i aby one nie trwały 10 minut, tylko co najmniej 20. Trudno, aby minister wiedział, co się dzieje w poszczególnych placówkach. Rodzice powinni interesować się tym, jak jest zorganizowana praca szkoły. Prezydent miasta także powinien się tym zainteresować. Jeszcze raz przypomnę, że to samorządy odpowiadają za prowadzenie szkół, ich wyposażenie, a więc także za ewentualne przepełnienie. Epidemia tych negatywnych zjawisk, które pan opisał, nie spowodowała.

AR: To się zgadza. Tylko może być taka sytuacja, że wyjdą dyrektorzy tych placówek, a za nimi staną ci prezydenci i burmistrzowie i oznajmią, że wskutek zbyt dużej liczby uczniów nie są wstanie sprostać waszym wytycznym. I co wtedy pan im powie?

DP: Za warunki nauki w szkole odpowiedzialny jest samorząd, a pan chciałby, abym jednym rozporządzeniem je poprawił. O tym, że są samorządy, które zbyt mało wydają na oświatę, mówiliśmy wielokrotnie. Zbyt późno budowane są budynki przedszkolne i szkolne na nowopowstałych osiedlach. To nie jest winą ministerstwa i państwa, że część samorządowców nie myśli perspektywicznie i nie stwarza odpowiednich warunków do pracy i nauki dzieciom. Jeśli samorząd tego nie robił przez tyle lat, to my nie jesteśmy w stanie zmienić tej sytuacji w ciągu jednego tygodnia, czy miesiąca. Stworzyliśmy takie ramy prawne, które przy obecnym stanie epidemicznym powinny zapewnić bezpieczeństwo w placówkach oświatowych.”


W telegraficznym skrócie: no napisaliśmy sobie te wytyczne, a jeżeli ktoś ich nie ogarnie, to będzie wina samorządów, dyrektorów i rodziców (bo nie interesowali się wcześniej warunkami, w których dzieci się uczą). Sobie, rzecz jasna, szef MEN nie ma nic do zarzucenia. W tym miejscu pora na dygresję, która będzie się co prawda opierać na anecdacie, ale wydaje mi się, że można tę anecdatę bezproblemowo ekstrapolować na większość szkół. Otóż, dziennikarz tak nie do końca miał rację. Tzn. owszem, w Warszawie pewnie szkoły są najbardziej „nabite”, ale to nie jest problem tylko i wyłącznie Warszawy. O tym, że moja rodzicielka jest nauczycielką (teraz już emerytowaną) wspominałem wielokrotnie. Nie trzeba było chyba wspominać o tym, że uczyła „na prowincji”. Od pewnego czasu było tak, że nauczyciele praktycznie co roku martwili się o to, czy będzie dla nich etat. Owszem, wynikało to z faktu, że dzieci jest, tak jakby, nie za dużo. Gdyby naszym krajem rządzili rozsądni ludzie, którzy nie mieliby wyjebane na system edukacji (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że takowych chyba nie uświadczyliśmy w naszej Nowej Odrodzonej Rzeczypospolitej), to uznaliby zmniejszenie liczby uczniów za szansę. Na co? Na to, żeby klasy były mniej liczne (dzięki czemu nauczyciel miałby więcej czasu dla każdego ucznia). Ponieważ polski system edukacji nie ma szczęścia do decydentów, z szansy nie skorzystano. W praktyce „na prowincji” wyglądało to tak, że mimo mniejszej liczby uczniów, nadal gnieździli się oni w ponad 30-osobowych klasach. Czemu tak to wyglądało? Ano temu, że gdyby tych uczniów podzielić na dwie klasy, to potrzebnych byłoby dwóch nauczycieli, a tak  wystarczy jeden. W teorii można by to było teraz naprawić i podzielić klasy, ale biorąc pod rozwagę sygnały, z których wynika, że jakieś 15-20% pracowników budżetówki może zostać wyjebanych z roboty, raczej nie powinniśmy liczyć na opamiętanie rządzących. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że kilka miesięcy, które Zjednoczona Prawica miała na planowanie, zaowocowało w chuj absurdalnymi wytycznymi (których autorzy dziecka nie widzieli na oczy i nie mają pojęcia, jak dzieci się zachowują) i spotem, który skierowany był pewnie do Naczelnika Państwa, żeby wiedział, że jego podwładni się nie opierdalają, bo do dzieci raczej nie bardzo (z tych samych przyczyn co wcześniej wymienione „wytyczne”).


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Ponieważ w pewnym momencie pojawiły się opinie, z których wynikało, że rodzice boją się posyłać dzieci do szkoły, Dariusz Piontkowski, z właściwą swej kondycji intelektualnej subtelnością wyjaśnił: „szkoły powinny wrócić do tradycyjnego sposobu nauczania, a rodzice są zobowiązani do tego, by ich dzieci spełniały obowiązek szkolny, bądź obowiązek nauki (…) Rodzic nie jest epidemiologiem. W proces decyzyjny dotyczącym sposobu funkcjonowania szkół włączyliśmy Inspekcję Sanitarną. Tam znajdują się fachowcy, którzy będą określali, w jakich sytuacjach pobyt w szkole jest bezpieczny, a w jakich nie”. I wiecie, ja się częściowo zgadzam z Piontkowskim. Owszem, rodzic nie jest epidemiologiem. Tyle że tu, do kurwy nędzy, obawy rodziców nie są spowodowane tym, że nagle wszyscy poczuli się epidomiologami, ale tym, że spora część rodziców zdaje sobie sprawę z tego, jakie Zjednoczona Prawica ma podejście do praktycznie każdego problemu. Podejście to doskonale opisuje określenie „mądrość etapu”. Jak trzeba było mobilizować elektorat, to przed kamery wyszedł Premier Tysiąclecia i powiedział, że w sumie to wirusa już nie ma i wszyscy mają zapierdalać do urn. Potem (co za brak szoku) liczba dziennych stwierdzonych zachorowań zaczęła bić rekordy i Najbardziej Przemęczony Minister Zdrowia w historii Polski musiał tłumaczyć, że jak Premier Tysiąclecia mówił, że wirus jest w odwrocie, to był w odwrocie. Nie powinno więc dziwić nikogo to, że część rodziców doszła do wniosku, że rząd opowiada, że w sumie to można normalnie do szkół chodzić, bo nikomu nie chciało się pomyśleć nad tym, jak powinno wyglądać nauczanie w trakcie pandemii. Całkiem realny jest scenariusz, w którym w pewnym momencie część szkół zamienia się w ogniska koronawirusa, a jakiś Ważny Typ z Rządu (albo innego GISu) wyjdzie przed kamery i powie, „wydawało nam się, że w szkołach będzie bezpiecznie” i zwali całą winę na: dzieci, rodziców, nauczycieli, dyrektorów i generalnie wszystkich „innych”, byle tylko nie przyznać, że coś się samemu zjebało.
 

Wspomniałem wcześniej o tym, że rząd (i ludzie odpowiedzialni za system edukacji) byli za bardzo zajęci walką z mniejszościami seksualnymi, żeby zajmować się takimi pierdołami, jak szkolnictwo. Pora więc na kilka przykładów. Wpisów Barbary Nowak nie będę cytował, dość powiedzieć, że najprawdopodobniej ściga się ona z członkami Solidarnej Polski w wyścigu naczyń gospodarczych o szerokim zastosowaniu, zwykle służących do przenoszenia (przechowywania) płynów lub drobnoziarnistych materiałów sypkich, zwycięzcą którego to wyścigu będzie osoba, która napisze/powie najwięcej bredni w temacie mniejszości seksualnych. Kilka dni temu telewizja Trwam postanowiła rozbić bank i zaprosiła do studia Barbarę Nowak i Grzegorza Wierzchowskiego (ówczesny kurator łódzki). W trakcie programu rozmawiano o wirusie. Wydaje się to zrozumiałe, bo oboje zaproszonych to kuratorzy oświaty, zaś niebawem ma ruszyć nauczanie w szkołach. Nie no, co wy, rozmawiano o innym wirusie. O którym to wirusie, zapytacie? Ano o wirusie elgiebete, który to wirus jest bardo groźny. Potem zaś łódzki kurator poleciał ze stanowiska i spora część ludzi uznała, że to pewnie przez wypowiedź (ja się do tej grupy nie zaliczam, bo jakoś tak się złożyło, że pani Nowak nikt z roboty nie wyjebał za znacznie gorsze wypowiedzi). Do grupy ludzi, którym się „wydawało”, zaliczali się również członkowie Solidarnej Polski, którzy stanęli murem za kuratorem łódzkim i domagali się wyjaśnień. Efektem tego „domagania się” była sytuacja, która nie powinna już nikogo dziwić (bo w końcu to już druga kadencja PiSu). Chodzi, rzecz jasna, o to, że po raz pierdylionowy broniono wypowiedzi, która absolutnie nie powinna paść. Tak sobie myślę, że gdyby wypowiedź kościelnego funkcjonariusza, Michalika, o wciąganiu dzieci w pedofilie padła teraz, to działacze prawicy (i rządowi mediaworkerzy) urządziliby sobie zawody „kto bardziej udowodni, że Michalik miał rację”, no ale to dygresja tylko. Okazało się bowiem, że po pierwsze to kurator miał rację, a po drugie to jego wypowiedź nie wzywają do żadnej formy nienawiści. W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję historyczną. Otóż, zacząłem sobie czytać niedawno książkę pt. „Nadejście Trzeciej Rzeszy” Richarda J. Evansa (to pierwszy tom trylogii). Jak można łatwo wywnioskować z tytułu, w pierwszym tomie Evans skupia się na tym „jak do tego doszło”. Opisuje więc to, jak w Niemczech (konkretnie zaś w Cesarstwie Niemieckim) ewoluował antysemityzm. Cytuje on, między innymi, jegomościa, który nazywał się Lagbehn i który w 1892 tłumaczył, że tacy jedni „byli dla nas trucizną i jako tacy będą musieli być traktowani”, oraz „są jedynie przelotną plagą i zarazą”. W owym czasie nikt jeszcze nie wiedział o tym, do czego doprowadzi twórczość Langbehna i jego podobnym. Niemniej jednak teraz już to wiadomo. Opowiadał o tym, na ten przykład, jeden z byłych więźniów obozu zagłady, Marian Turski, w swoim wykładzie: „Auschwitz nie spadło nam z nieba”. Na sam koniec dygresji historycznej chciałbym dodać jedynie tyle, że w myśl narracji, które produkowali naziści, oni jedynie „bronili ojczyzny” przed zagrożeniem.


Skoro temat straszliwego, nieistniejącego zagrożenia mamy już za sobą, można wrócić do tematu przewodniego. Ponieważ suweren jest tak trochę średnio przekonany do tego, że uczniowie powinni wrócić do szkół (widziałem przynajmniej jeden sondaż, ale nie było w nim wzmianki o tym, że respondentami byli tylko i wyłącznie rodzice, których dzieci mają iść do szkół od 1-go września, tak więc nie będę się bawił w cytowanie). Zjednoczona Prawica zaczęła przekonywać, że inaczej się nie da, bo: „Wiemy, że nauka na odległość nie była tak efektywna jak stacjonarne zajęcia. Potwierdzają to także informacje z innych krajów. Wiemy również, że miała ona negatywne skutki społeczne, taka izolacja ludzi nie jest dobra”. Tematyka negatywnych skutków izolacji społecznej przewijała się w narracjach rządowych. Tym samym, dotarliśmy do kolejnego tematu, który przerasta rządzących nami kretynów. Mamy bowiem do czynienia ze złożoną sprawą, do której nie powinno się podchodzić w sposób zero-jedynkowy (czyli sprawą, która jest zbyt złożona dla tych matołów). Z jednej bowiem strony, każdy kto ma jakiekolwiek pojęcie o rozwoju dzieci wie, że potrzebują one kontaktów z rówieśnikami, żeby się, no cóż, „poprawnie rozwijać”. Z drugiej jednakowoż strony, do poprawnego rozwijania się dzieci potrzebują również tego, żeby np. nie chorować (z czym zgadzają się wszyscy, prócz antyszczepionkowych dzbanów). Z koronawirusem jest ten problem, że nie do końca wiadomo, czy jak sobie bombelek zachoruje na koronę i przejdzie ją „na luzie”, to czy korona nie zostawi po sobie jakichś powikłań. Jest już trochę badań odnośnie tego, że część dorosłych, która przeszła koronę bezobjawowo, załapała się na różne powikłania. Nie powinno więc nikogo dziwić to, że część rodziców się po prostu, kurwa, martwi. Tak swoją drogą, jestem się w stanie założyć o wiele, że ci sami ludzie, którzy dziś tłumaczą, że nauczanie „standardowe” jest potrzebne „bo rozwój” mieliby odmienne zdanie (i wychwalaliby izolację społeczną), gdyby partii rządzącej taka narracja była do czegoś potrzebna. No, ale wracajmy do tematu, który przerósł dzbanów z partii rządzącej. W pewnym sensie nie dziwię się temu, że idą po linii najmniejszego oporu. Ci ludzie poszli do władzy po to, żeby się (eufemizując) nażreć. Nikt nie mógł przewidzieć (tak, wiem, naukowcy przed tym przestrzegali, ale poza naukowcami [których politycy słuchają wtedy, gdy jest im to do czegoś potrzebne] to #żodyn), że wystąpi incydent pandemiczny i nagle rządy nie będą mogły się ograniczać do „trwania”, bo politycy Zjednoczonej Prawicy będą musieli podejmować decyzje, które mogą mieć daleko idące konsekwencje. Kluczowe w powyższym zdaniu jest „musieli”, bo mamy do czynienia z sytuacją, w której nie da się nie podjąć żadnej decyzji, a nie da się przewidzieć tego, która decyzja będzie zła, a która dobra. Właśnie sobie zdałem sprawę z tego, że nieco się zagalopowałem, bo kolesiom, którzy nami rządzą takie refleksje są raczej obce. Czemu zdecydowano się więc na „normalne” nauczanie? Bo to wymagało mniej roboty. Rzuci się głównym zainteresowanym jakieś ochłapy (vide „wytyczne” i spot telewizyjny), a o resztę niech się martwią sami. Póki Zjednoczona Prawica (aka „porozumienie monowładzy”) rządzi naszym krajem, jej członkowie są praktycznie bezkarni. Czasem, co prawda, zdarzają się pechowcy, którzy wkurwią Prezesa i Oberprokuratora jednocześnie, ale jeżeli chodzi o jakieś w chuj grube tematy (np. respiratory i maseczki), to „za czynienie dobra nie wsadzają”. Jeżeli chodzi o zakup maseczek, to Oberprokruator powiedział: „Mogę powiedzieć, że na ten moment nie widzę żadnych powodów, by minister Szumowski miał się bać odpowiedzialności. Oczywiście śledztwo jest w toku”.  Warto zwrócić uwagę na to, że Ziobro użył sformułowania „na ten moment”, niemniej jednak jest to raczej wyraźna sugestia, że Wielkiemu Zmęczonemu włos z głowy nie spadnie.


Na sam koniec notki zostawiłem sobie temat, który niestety jest w chuj istotny. Otóż, nawet gdyby nie rządziła nami banda dzbanów, nawet gdyby wytyczne były przemyślane zajebiście, a szkoły bardzo dobrze przygotowane do nauczania w trakcie pandemii, to mielibyśmy jeden, spory problem. Problemem tym są kretyni, którzy „nie wierzą w wirusa”. Niestety, część z tych kretynów to rodzice, którzy z uporem godnym lepszej sprawy tłumaczą swoim pociechom, że koronawirus to ściema i w ogóle to nie ma się czego bać. Niestety, ludzi takowych będzie coraz więcej. Winę za ten stan rzeczy ponosi w głównej mierze partia rządząca, do której członków nie dotarło, że pandemia to problem o trochę innym kalibrze niż te, z którymi się do tej pory mierzyli. Zjednoczona Prawica z powodzeniem (od dłuższego czasu) stosuje swoją ukochaną metodę „wielonarracji” (którą to metodę podpatrzono u Trumpa). Mądrzyłem się już na ten temat wielokrotnie, tak więc pozwolę sobie to wszystko skompresować: w skrócie sprowadza się to do tego, że Zjednoczona Prawica produkuje pierdylion narracji na jeden temat. Jak ktoś te narracje zbierze do kupy, to się okazuje, że są ze sobą sprzeczne. Niemniej jednak, zanim ktoś je zbierze do kupy – każda z nich trafi do tej grupy docelowej, do której była skierowana. I w tym momencie wchodzą antyszczepionkowcy, cali na biało. Otóż ludzie Ci bardzo uważnie przyglądają się rządowym narracjom i momentalnie wychwytują wszystkie niespójności, których to niespójności potem używają jako argumentów za tym, że „nie ma żadnej pandemii”. Pamiętacie może występy polityków partii rządzącej, którzy olewali obowiązek noszenia maseczek i social distancing? Antyszczepy przetłumaczyły to sobie tak, że (w skrócie) „oni nie noszą maseczek, bo wiedzą, że wirus to bzdura”. Idiotyczne narracje o tym, że „wirus się cofa” i późniejsze tłumaczenia, że no w sumie to nie, ale jak Premier Tysiąclecia to mówił, to się cofał, w niczym nie pomagają. Znamienne jest to, że o ile część rządowych mediaworkerów zaczyna dostrzegać problem w postaci rosnącej liczby ludzi, którzy uważają, że pandemia to jakaś ściema, to najprawdopodobniej nie dociera do nich to, że sami są częścią problemu. Podsumowując, liczba „niewierzących rośnie” i chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, dlaczego to zajebisty problem. Szczególnie w kontekście tego, że powrót do „normalnego” nauczania nie został należycie przemyślany, a co za tym idzie, praktycznie cały system edukacji (poza uczelniami wyższymi [które same sobie ten temat ogarniają]) jest nieprzygotowany do tego, co się będzie działo. W kontekście powyższego pytaniem, które należy sobie zadać ,nie jest pytanie o to „czy będzie przejebane”, ale o to, „jak bardzo”.


Źródła:

https://tvn24.pl/polska/siedem-godzin-debaty-ws-6-latkow-sejm-podzielony-glosowanie-za-dwa-tygodnie-ra365807-3448775

https://www.wprost.pl/kraj/139940/PiS-przeciwne-posylaniu-6-latkow-do-szkol.html

https://twitter.com/AnnaZalewskaMEP/status/1289135071459508225

https://serwisy.gazetaprawna.pl/edukacja/artykuly/1487972,piontkowski-o-powrocie-dzieci-do-szkol.html

https://aszdziennik.pl/130375,geniusz-men-oto-10-absurdalnych-przykazan-dla-uczniow

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,173952,26185840,dariusz-piontkowski-o-obawach-rodzicow-przed-powrotem-dzieci.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,173952,26187964,szumowski-bronil-morawieckiego-za-slowa-o-slabszym-wirusie.html

https://www.rmf24.pl/raporty/raport-koronawirus-z-chin/polska/news-gis-wydawalo-nam-sie-ze-wesela-beda-bezpieczne-przedstawimy-,nId,4647641

https://www.wprost.pl/kraj/10355364/lodzki-kurator-mowil-w-tv-trwam-o-etapie-wirusa-ideologii-lgbt-bedzie-wniosek-o-odwolanie.html

https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1489034,kurator-grzegorz-wierzchowski-lgbt-wojcik-solidarna-polska.html

https://tvn24.pl/polska/minister-edukacji-dariusz-piontkowski-komentuje-slowa-lodzkiego-kuratora-o-wirusie-lgbt-4673571

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Polityka/Wirus-LGBT-grozniejszy-od-koronawirusa-Terlecki-zgadza-sie-z-Grzegorzem-Wierzchowskim

https://www.youtube.com/watch?v=BwveeOmDN4o

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,26233831,piontkowski-o-powrocie-do-szkol-wielu-dyrektorow-chwali-wrecz.html

https://www.wprost.pl/polityka/10356147/ziobro-nie-obralismy-szumowskiego-na-celownik-to-raczej-morawiecki-nie-ma-czego-sie-bac.html

https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/514445-coraz-wiecej-polakow-sadzi-ze-pandemia-to-sciema

piątek, 21 sierpnia 2020

Hejterski Przegląd Cykliczny #70

Nikogo chyba nie zaskoczy to, że niniejszy Przegląd zaczniemy od jednego z największych fuckupów polskiej klasy politycznej (i to praktycznie całej [- Razem i parę osób z KO]). Chodzi, rzecz jasna, o kwestię podwyżek (dla posłów, ministrów, etc.). Od czego by tu zacząć ten wątek. Może od tego, że o ile jestem świadom faktu, że pracownicy ministerstw (chodzi mi o znacznie szerszą kategorię niż tylko minister/wiceminister) powinni zarabiać trochę więcej, to już w samych podwyżkach dostrzegam zajebiste zagrożenie. Część komentatorów argumentuje, że no w sumie to te podwyżki dla ministrów/wiceministrów (of korz, pracowników merytorycznych, bez których ministerstwa nie będą działały, komentariat ma w dupie [co mnie nieszczególnie dziwi]) to muszą być, bo jak będziemy płacić więcej ministrom/wickom, to wtedy na te stanowiska będzie się dało ściągnąć ludzi, którzy są merytorycznie mocni. Jak sobie tak czytam te komentarze, to jedno mnie zastanawia. Czy ci ludzie wierzą w to, co piszą/mówią, czy też bawią się w trolling? Jeżeli po prostu trollują, to jest dla nich jeszcze nadzieja, ale jeżeli w to wierzą, to powinni przestać zajmować się obserwowaniem i komentowaniem polskiej polityki, ze względu na stopień niezrozumienia tejże. Bo owszem, w teorii zwiększenie zarobków w ministerstwach mogłoby pomóc przyciągnąć do nich fachowców, ale w praktyce nie miałoby to, kurwa, żadnego znaczenia, bo żadna z partii rządzących do tej pory nie była zainteresowana zatrudnianiem fachowców. Czemu? Bo taki fachowiec byłby najprawdopodobniej niesterowalny (jeżeli bowiem radził sobie dobrze zanim „zrobiono” go ministrem, to poradzi sobie równie dobrze w razie dymisji). Nikogo chyba nie trzeba przekonywać do tego, że „niesterowalność” ministrów nie jest cechą pożądaną w żadnej partii rządzącej. Doskonałym przykładem będzie tu Zbigniew Religa, którego Prawo i Sprawiedliwość „zrobiło” Ministrem Zdrowia. Przeczytałem sobie byłem kiedyś jego biografię i tam trafiłem na ciekawostkę. Otóż, Religa po przyjściu do MZ nie zrobił czystek kadrowych. Zanim ktoś powie „no ale to chyba dobrze”, niech sobie ten ktoś popatrzy na to z perspektywy partii rządzącej, która chciała obdarować stołkami biernych miernych i wiernych. Na domiar złego (dla partii rządzącej) Religa był w owym czasie dość popularny, więc nie dało się go tak po prostu wyjebać (bo raczej szybko na jaw wyszłyby prawdziwe powody wyjebania). Prawo i Sprawiedliwość odrobiło lekcje i od tamtej pory, jeżeli nie musi dać stołka osobie niesterowalnej, to tego nie robi. Tutaj z kolei dobrym przykładem będzie Zbigniew Ziobro, którego Prezes Polski już dawno posłałby w cholerę, ale nie może tego zrobić, bo braknie mu głosów do większości parlamentarnej. No dobrze, bo sobie trochę podygresjowałem. Wracajmy do meritum. Gdyby ktoś mi zadał pytanie (ponieważ nikt tego nie zrobił, zadam je sobie sam) „czym w Polsce są stołki ministrów/wiceministrów?” odpowiedziałbym „zdobyczami politycznymi”. Tercet: Kaczyński, Ziobro i Gowin nie napierdala się o stołki po to, żeby je potem oddać fachowcom, ale po to, żeby obsadzić je swoimi ludźmi. Jedyne, co by się zmieniło po podwyżkach dla ministrów/wiceministrów to to, że koalicjanci napierdalaliby się o te stołki jeszcze bardziej. W tym miejscu warto zauważyć, że podwyższenie zarobków pracowników merytorycznych w ministerstwach mogłoby mieć (w kontekście polityki kadrowej) opłakane konsekwencje, bo skończyłoby się to pewnie tak, że wszystkie stołki zostałyby obsadzone przez matołów z „plecami”. No ale, jeżeli komuś się wydaje, że gdyby w ministerstwach płacili lepiej, to wiceministrami nie zostaliby tacy tytani intelektu, jak Sebastian Kaleta, Patryk Jaki, Janusz Kowalski, albo inny Jacek Ozdoba (zaś ministrami ludzie pokroju Sasina, Szumowskiego czy też Gowina), to ja takiej osobie gratuluje optymizmu (i trochę zazdroszczę, bo w 2020 każdemu by się przydał optymizm). W teorii, można by było w takiej ustawie „o podwyżkach” umieścić bezpiecznik, który uniemożliwiłby naczyniom ceramicznym (bez kwalifikacji) pełnienie tych funkcji. Tylko, że rządy Zjednoczonej Prawicy pokazały, ile warte są takie bezpieczniki (działają, jeżeli partia rządząca ma ochotę się nimi przejmować). Tym samym, umieszczanie tego rodzaju bezpieczników w ustawach jest totalnie, kurwa, bezsensowne. Równie bezsensowne są opinie komentariatu, który opowiada pierdoły o tym, że podwyżki są konieczne. Jeżeli ktoś w tym momencie jeszcze się trochę waha, no bo komentariat komentariatem, ale może faktycznie te „większe pieniądze” sprawiłyby, że jacyś fachowcy by się w życiu politycznym pojawili, to takiej osobie mam do powiedzenia w sumie dwie rzeczy. Primo, Parlament Europejski. Zarabia się tam (jak na polskie realia) w chuj szekli, a kogo posłała tam partia rządząca? Geniuszy w rodzaju Patryka Jakiego, Dominika Tarczyńskiego, Joachima Brudzińskiego, Elżbiety Witek, Beaty Mazurek, Beaty Szydło, Ryszarda Czarneckiego, etc. Ludzi tych łączy to, że nie są w stanie absolutnie niczego załatwić. Secundo, Spółki Skarbu Państwa. Gdyby racje miał komentariat, zawiadowcami tych spółek zostawaliby fachowcy. Ponieważ zaś klimat mamy inny, zostają nimi ludzie, którzy mają na tyle mocne plecy, że ktoś ich tam wepchnie. Znamienne jest to, że część tych „fachowców” siedzi w SSP np. rok, a potem zwalniają miejsce dla innych. Podsumowując, nie mają absolutnie żadnego przełożenia na „fachowość” w polityce. Odpryskiem dyskusji o podwyżkach były komentarze, z których wynikało, że do polityki nie powinno się iść dla pieniędzy, tak więc taki kandydat na posła (czy tam innego ministra) powinien się wcześniej dorobić. O ile z pierwszą częścią się zgadzam (bo ludzie „dorabiający się” na polityce to jeden z największych problemów polskiego życia politycznego, to z drugą częścią („powinni się dorobić wcześniej”) ni chuja się nie zgodzę. Nie, nie jestem zwolennikiem tezy, że „skoro ktoś się dorobił, to pewnie jest złodziejem”, ale prawdą jest niestety to, że bardzo niewielu „dorobionych” zdaje sobie sprawę z tego, w jakich realiach ekonomicznych żyje spora część społeczeństwa, a tak się jakoś złożyło, że politycy podejmują decyzje, które mają wpływ na społeczeństwo. Nie oznacza to, że moim zdaniem wszyscy politycy muszą (że tak to ujmę) „reprezentować biedę” (bo od tego, jest przecież Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny), ale część z nich powinna.  


Ponieważ temat się mi rozrósł, podzieliłem go na kawałki. W drugim kawałku będę się pastwił nad przyczynami, dla których opozycja w ogóle się zgodziła na tego rodzaju pomysł. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w przypadku Zjednoczonej Prawicy nie trzeba się nad niczym zastanawiać, bo jeżeli ich rządy czegoś nas nauczyły to tego, że Zjednoczona Prawica kocha pieniądze. Innymi słowy, w przypadku Zjednoczonej Prawicy chodziło po prostu o to, żeby jeszcze bardziej się nażreć. Zjednoczona Prawica uznała najwyraźniej, że co prawda suweren może się trochę zdenerwować, ale przecież do kolejnych wyborów są trzy lata, a za coś przecież, kurwa, pracownicy rządowych mediów biorą pieniądze, prawda? No dobrze, a o co tak właściwie chodziło opozycji? Po części chodziło pewnie o pieniądze (tzn., coby sobie posłowie więcej zarobili). Jestem się jednakowoż w stanie założyć o to, że niebagatelną rolę odegrała również propozycja podniesienia subwencji partyjnych. Co prawda nie wyrównałoby to szans, bo do subwencji partyjnej obecnej partii rządzącej należałoby doliczyć praktycznie cały budżet państwowy (vide 2 miliardy rocznie na partyjną telewizję), ale jednak trochę mogłoby pomóc. O ile, rzecz jasna, pieniądze zostałyby dobrze wydane (o co bym się, kurwa, nie zakładał, bo trochę już tę naszą opozycję i jej poczynania obserwuję). Niemniej jednak, nawet jeżeli decydującym czynnikiem były te dotacje, to politycy partii opozycyjnych (uwaga natury technicznej, Konfederacja nie jest dla mnie „partią opozycyjną”, tylko politycznym odpowiednikiem nowotworu złośliwego) powinni się, kurwa, zastanowić nad tym, czy aby na pewno moment jest odpowiedni. Część ludzi straciła pracę, część dopiero straci, wszystko drożeje, ludzie są w chuj niepewni tego, co ich czeka w nieodległej przyszłości, a ci kretyni/kretynki uznali, że warto sobie jebnąć podwyżki. Kolejna rzecz, o którą jestem się gotów założyć to to, że elementem dealu politycznego było to, że Zjednoczona Prawica pewnie obiecała, że założy kagańce swoim mediaworkerom i nikt nie będzie za bardzo drążył tematu. Zresztą, rządowe media nie miały zbyt wielkiego pola manewru, bo gdyby chcieli przypierdalać się do opozycji za głosowanie za podwyżkami, to nawet gdyby nie wspomnieli o tym, jak głosowali przedstawiciele partii rządzącej, suwerenowi raczej by to nie umknęło. To, że opozycja poszła na ten deal, pokazuje poziom jej odklejenia. Co oni sobie, kurwa, myśleli? Że jak rządowe media nie będą mówić o podwyżkach, to ich elektoraty nie zwrócą na to uwagi? Wasze elektoraty nie oglądają mediów rządowych, wy bando kretynów. Jak sobie do tego wszystkiego dodamy fakt, że opozycja (słusznie) napierdala w Zjednoczoną Prawicę tym, że politycy tejże partii są wiecznie nienażarci i wiecznie im mało kasy, to otrzymujemy obraz opozycji, która (eufemizując) naprawdę bardzo niewiele ogarnia. W pewnym momencie część komentariatu zaczęła tłumaczyć, że wszystko to było jakąś tam strategią PiSu, mającą na celu ośmieszenie opozycji. Po pierwsze, opozycja doskonale sobie sama z tym radzi, a po drugie, nie, PiSowi chodziło o kasę. To, że potem zaczęto zwalać winę na opozycję nie ma tu znaczenia, bo to „damage control” wywołany tym, że opozycja jednak się ogarnęła i w Senacie zagłosowała przeciw (co z kolei sprawiło, że popierający ustawę senatorowie Zjednoczonej Prawicy zaczęli wyglądać trochę kiepsko). W tym konkretnym przypadku narracja jest co prawda bardzo karkołomna (bo pod projektem podpisali się politycy Zjednoczonej Prawicy), ale biorąc pod rozwagę poziom naszej opozycji, partii rządzącej może się tę narrację udać narzucić. O tym, że sprawa była dogadana i absolutnie nikt nie spodziewał się problemów niech zaświadczy to, jak bardzo partia rządząca i opozycja nie były przygotowane do tego, żeby tego pomysłu bronić. Sensownych argumentów nie było, a te które się pojawiały nie nosiły znamion sensowności. Poseł Porozumienia, Kamil Bortniczuk, zapytany o to „co zrobi z dodatkową kasą” (po ewentualnej podwyżce) odpowiedział: „Ja mam czworo dzieci i żonę, która sprawuje osobistą opiekę nad najmłodszym z nich w związku z czym nie pobiera żadnych świadczeń ani w miejscu zatrudnienia, ani ze strony państwa, więc o nadwyżkach trudno będzie mówić. Pomysł na to jak wydatkować dodatkowe środki na pewno się znajdzie”. Co prawda pod koniec użył dupochronu („dodatkowe środki”), ale wcześniej zaznaczył, że to i tak nie będzie nadwyżka, bo (…). Posłanka Koalicji Obywatelskiej, Barbara Nowacka: „Poparliśmy podwyżki, gdyż uważamy, że zmiany systemowe w wynagradzaniu osób sprawujących funkcje publiczne są niezbędne. Kraj, w którym wiceminister finansów zarabia 7 tys. zł, a firmy mogą sobie kupić dowolnego posła czy radnego za 2 tys. zł miesięcznie, to kraj galopujący w stronę korupcji”. Poseł Lewicy, Maciej Gdula: „Polakom rosło przez 10 lat, posłom spadało i teraz jest tak, że posłowie zarabiają 5700. To jest mniej więcej pensja na poziomie kierownika takiego większego sklepu”. Równie dobrze, wszyscy politycy popierający ten projekt w Sejmie mogli wystosować wspólne oświadczenie: „jeśli tyle dla was znaczy ludzie takie zaangażowanie społeczne, jak nasze (...)”. Wiem, że się powtarzam, ale ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że rządowi spece od mieszania ludziom w głowach spinowali już nie takie tematy i uznali, że uspokoją suwerena do kolejnych wyborów, ale nie mogę zrozumieć zaćmienia opozycji (o której i tak mam, eufemizując, nienajlepsze zdanie).


Na samiutki koniec pastwienia się nad tematami podwyżek zostawiłem sobie kwestię tego, jak na to wszystko zareagowały internety (i jak na tę reakcję zareagował komentariat). Pozwolę sobie zacytować Partyka Słowika: „Wielka to sztuka - i PiSu, i KO - że PiS wymyślił podwyżki dla polityków, a niemal cały ludzki gniew spada na polityków KO. Abstrahując od tych podwyżek, ta sprawa trochę mówi o tym, dlaczego PiS wygrywa wybory.”.Tego rodzaju komentarzy było więcej, zaś autorzy części z nich utyskiwali, że w ogóle to do dupy, bo wyborcy opozycji ją hejtują, a wyborcy Zjednoczonej Prawicy złego słowa nie powiedzą o „swoich” (i dlatego PiS wygrywa wybory/etc.) Obserwacja komentariatu jest w tym momencie po części słuszna. Czemu po części? Bo owszem, w bańce ćwiterowej, tak to właśnie wyglądało. Tzn. opozycja była batożona przez „swoich”, a Zjednoczonej Prawicy praktycznie żaden influencer (niestety musiałem użyć dupochronu „praktycznie”, bo tych ludzi jest od cholery i być może któryś się wyłamał) nie skrytykował partii rządzącej. Przejrzałem sobie kilka „niezależnych kont” ćwiterowych i jakiż był mój brak zdziwienia, kiedy zorientowałem się, że temat podwyżek tam praktycznie nie istnieje. Jedna ćwiternautka skomentowała, że ta różnica ładnie pokazuje to, kto ma wyborców, a kto ma wyznawców. Tutaj znowu przyjdzie mi się częściowo zgodzić. Gdyby bowiem ci „niezależni internauci” robili to, co robią sami z siebie, to faktycznie można by ich było określić mianem wyznawców. Tylko, że to nieprawda. Może inaczej – na pewno jakaś część zjednoczono-prawicowego ćwitera to ludzie, którzy faktycznie są wyznawcami swojej partii, ale jestem się w stanie założyć o to, że znaczna ich większość to po prostu rządowe drony, które realizują przekazy dnia i nie zrobią absolutnie nic, co mogłoby zaszkodzić ich chlebodawcom. Czego więc dowodzi reakcja „niezależnych internautów”? Tego, że ćwiterowa banieczka Zjednoczonej Prawicy jest zdominowana przez rządowe drony. Była to więc doskonała okazja do stworzenia sobie siatki takich influencerów-dronów. Okazja, z której najprawdopodobniej ani opozycja, ani nie-PiSowskie media nie skorzystały.


W trakcie pastwienia się nad tematem podwyżek poruszyłem dość istotną (przynajmniej moim zdaniem) kwestię, którą było traktowanie budżetu państwa tak, jak gdyby była to subwencja partii rządzącej. Skoro zaś tę kwestię poruszyłem, to trzeba będzie ją pociągnąć dalej. Jakiś czas temu UE się wkurwiło na gminy, które przegłosowały uchwały autorstwa instytutu, o którym wiecie czego nie wolno pisać i przykręciły kurek z kasą. Oberprokurator się wtedy bardzo zdenerwował i domagał się interwencji Premiera Tysiąclecia, bo nie może być tak, żeby władze nie mogły prowadzić nagonki na część swoich obywateli. Ponieważ apele Oberprokuratora były cokolwiek bezsensowne (albowiem UE nie cofnęłaby dotacji, gdyby nie istniał przepis, który to umożliwiał), pan Zbyszek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce: „W wymiarze symbolicznym jest to gest sprawiedliwości, że polskie państwo nie pozostawia takich gmin opresji Komisji Europejskiej" - stwierdził minister Ziobro, przyznając małopolskiej gminie Tuchów, która ogłosiła się "strefą wolną od LGBT", 250 tys. złotych z Funduszu Sprawiedliwości”. W tym momencie chciałoby się rzec „jaka sprawiedliwość, taki minister i taki fundusz”, ale nie można poprzestać na tym sucharze. Nie można, bo nie tak dawno temu, państwo polskie zaliczyło spektakularny fuckup, którego zwieńczeniem był fakt ułaskawienia typa, który zgwałcił swoją nastoletnią córkę. Kiedy o sprawie zrobiło się głośno, okazało się, że (cóż za brak zaskoczenia) większość „niezależnych internautów” wychodzi z założenia, że jeżeli do gwałtu/molestowania doszło po pijanemu, to wszystko jest w porządku. Rządowe media, próbując bronić decyzji Prezydenta RP tłumaczyły między innymi, że no w sumie to spoko, że ułaskawił, bo się tam wszyscy pogodzili w rodzinie, a poza tym rodzina miała problemy finansowe, a typ po wyjściu z pierdla pracuje i może tej rodzinie pomóc. Kiedy czytałem te wysrywy we łbie kołatało mi się jedno: „gdzie jest, kurwa, Fundusz Sprawiedliwości?” Czemu nie użyto go do pomocy ofiarom przestępstwa? Przecież ten fundusz właśnie temu ma, kurwa, służyć. Zamiast tego używa się go do pompowania kasy w samorządy, które zajmują się hejtowaniem części własnych obywateli. Polska nie jest państwem teoretycznym, Polska jest państwem z tragifarsy.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!


https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Skoro zaś wspomniałem o szczuciu na część obywateli, trzeba powiedzieć o tym, że Kaja Godek (aka „Kafar Episkopatu”) znowu bawi się w  antyobywatelską inicjatywę ustawodawczą. Tym razem pani Kaja chce zakazu marszów równości oraz (w telegraficznym skrócie) zakazu bycia mniejszościami seksualnymi. Nie wiem, jak wy, ale ja mam jakieś dziwne skojarzenia z Norymbergą, ale prawo Godwina zakazuje mi zwerbalizowania (a raczej zliterowania) tych skojarzeń. Ponieważ nie da się tego wysrywu skomentować nie używając nadmiarowej liczby wulgaryzmów, zamiast tego zapraszam was do kolejnego eksperymentu pt. „co by było gdyby”. Otóż wyobraźmy sobie, że ktoś zorganizował sobie grupę ludzi, którzy będą przygotowywać obywatelskie projekty i zbierać pod nimi podpisy. Pierwszym projektem, który ujrzałby światło dzienne, byłby projekt o nazwie „Stop pedofilii”. Projekt ów dotyczyłby wprowadzenia ustawowego zakazu nauczania religii w szkołach, uczestnictwa dzieci w mszach świętych, wyjeżdżania na kolonie, na których opiekunami są osoby duchowne, „propagowania stanu duchownego” i tak dalej i tak dalej. W trakcie konferencji prasowej, na której projekt zostałby „ogłoszony” (konfa odbyłaby się na pewno, bo polskie media uwielbiają clickbaity), inicjatorzy opowiadaliby o tym, że ich zdaniem projekt zdobędzie szerokie poparcie społeczne, bo tu przecież chodzi o dobro dzieci, tak więc sprzeciwiać się temu projektowi mogłoby chyba jedynie jakieś lobby pedofilskie. Autorzy projektu zawczasu przygotowaliby się do backlashu i do argumentów Kościoła, prawicy i konserwatystów, które to środowiska tłumaczyłyby, że tak nie można, bo Konstytucja i konkordat. Jak wyglądałyby przygotowania? Ano tak, że równolegle do pierwszego projektu, powstałyby dwa inne. Jeden dotyczyłby zmian w Konstytucji, drugi wypowiedzenia konkordatu. Jeden wniosek nosiłby nazwę „stop zboczeniom”, drugi „chrońmy dzieci”. Rzecz jasna w przypadku Konstytucji chodziłoby o takie zmiany, które sprawiłyby, że rację bytu straciłyby argumenty „tak nie można bo Konstytucja”. Co zrozumiałe, autorzy przez cały czas opowiadaliby o tym, że oni rozumieją doskonale, że nie każdy duchowny to pedofil, ale nie można ryzykować, bo tu chodzi o dzieci. 24/7 opowiadaliby o tym, co robił Kościół na Zachodzie (tuszowanie pedofilii/etc.) i stawiali pytania w rodzaju: „czy chcemy, żeby to samo działo się w Polsce? Czy może powinniśmy wyciągnąć lekcję z doświadczeń Zachodu?”. Na jakiekolwiek słowa krytyki opowiadaliby opisami dokonań polskich duchownych pedofilów i pytaniami „czy wysłałby/łaby pan/pani swoje dzieci na kolonie z taką osobą? Czy chciałby/łaby pan/pani żeby takie osoby nadal miały tak łatwy dostęp do dzieci w wieku szkolnym? Ponieważ podnoszono by argumenty w rodzaju „rodzice mają prawo do wychowywania dzieci zgodnie ze swoim wyznaniem”, organizatorzy tłumaczyliby, że dobro dziecka jest nadrzędne. Ponieważ takich argumentów byłoby całkiem sporo, organizatorzy ogarnęliby konferencję prasową, na której (z poważnymi minami) opowiadaliby o tym, że nie spodziewali się tego, że wiadome lobby ma aż takie poparcie i że tak bardzo będzie się „stawiać”. Na tej samej konferencji zapowiedziano by kolejną inicjatywę ustawodawczą, która miałaby doprowadzić do takich zmian w polskim prawie, które uniemożliwiłyby adopcję dzieci przez pary katolickie (lub takie, w których przynajmniej jedna osoba jest katolikiem). Argumentowano by to tak, że większość katolików nie odcięła się od kościelnej pedofilii, a część z nich (o zgrozo!) sprzeciwia się wcześniejszym inicjatywom ustawodawczym. Rzecz jasna, opowiadając o „wiadomym lobby” nikt nie podałby żadnego nazwiska i żadnej nazwy organizacji. Pytania o konkrety zbywano by „wiadomo o jakie środowiska chodzi i jak bardzo wpływowe są te środowiska”. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że nawet wyżej opisane działania (które wymagałyby sporych nakładów finansowych i drobiazgowego planowania) nie są odzwierciedleniem tego, co odpierdalają w Polsce konserwatyści. Niemniej jednak, z przyjemnością oglądałbym gównoburzę, którą wywołałyby takie działania, bo wydaje mi się, że Wersal się, kurwa, skończył i części środowisk ktoś powinien pokazać lustro. Nie, nie interesuje mnie to, że takie działania mogłyby „zaszkodzić debacie publicznej”, bo ta debata (dzięki działaniom prawej strony) od dawna przypomina dawno nie czyszczone i kiepsko zabezpieczone szambo.

 
Sam fakt, że w Polsce ktoś w 2020 poważnie traktuje szurię, która chce wykluczenia mniejszości seksualnej z praktycznie każdej dziedziny życia (gdyby mogli, to wszystkim elbagietom odebraliby polskie obywatelstwo, żeby mieć dodatkowy argument za „obroną Polski”), zaś szef Ministerstwa Sprawiedliwości bawi się w dotowanie instytucjonalnej homofobii  pokazuje, jak bardzo przesunięto w Polsce wyżej wymienione nieczyszczone szambo (które ktoś przez przypadek nazywa „debatą publiczną”). Ten proces trwał od jakiegoś czasu i walka z nim była z góry skazana na porażkę ze względu na gigantyczną dysproporcję  środków, którymi dysponowały „strony”. Po 2015 dysproporcja powiększyła się jeszcze bardziej, a prawa strona przestała się kryć ze swoim zdziczeniem (bo absolutnie nic jej już nie groziło). Nie wiem, kiedy zaczął się ten proces, ale przyspieszył on w momencie, w którym prawa strona przestała się pierdolić w tańcu i jawnie wychwalać Franko, Pinocheta i innych prawicowych zbrodniarzy. Równolegle do wychwalania jednych zbrodniarzy przebiegał proces „odcinania” się prawicy od tych, których wybronić się nie dało. Tenże właśnie proces obserwujemy od pewnego czasu, czytając kretyńskie wypowiedzi bieda-historyków, którzy tłumaczą, że nikt przed nimi nie zwrócił uwagi na to, że w nazwie NSDAP jest słowo „socjalistyczna”, tak więc trzeba anulować kilkadziesiąt lat opracowań historycznych i drobiazgowych analiz, bo ich autorzy najwyraźniej nie znali nazwy partii, której zawiadowcą był Adolf Hitler. Ten proces nie ma swojego odpowiednika po „lewej” stronie. Nikt nie tłumaczy, że w sumie to Stalin był bohaterem, bo może i trochę ludzi przez niego zginęło, ale III Rzesza wykrwawiała się głównie na Froncie Wschodnim, więc Stalin jest bohaterem. Nikt również nie tłumaczy, że Stalin nie był lewicowy bo (na ten przykład) II Wojnę nazwano „Wielką Wojną Ojczyźnianą”, a przecież lewica to internacjonalizm/etc. Nie wykluczam, że tego rodzaju opinie mogą się pojawić w odmętach internetu (bo w internecie jest prawie wszystko), ale żaden z polityków lewicy nie wyskoczył jeszcze z takim idiotyzmem. Owszem, zdarzały się historykom (nie pamiętam już gdzie to przeczytałem) wzmianki o tym, że takie na ten przykład oblężenie Leningradu nie miałoby racji bytu, gdyby oblężone zostało jakieś miasto na Zachodzie (bo zostałoby poddane), a co za tym idzie dywagacje o tym, czy udałoby się zatrzymać III Rzeszę (która miała w dupie życie ludzkie), gdyby na jej drodze nie stanął ZSRR (który, a jakże, również miał w dupie ludzkie). Niemniej jednak są to tylko rozważania akademickie, w których nikt nie tłumaczy, że Stalin był bohaterem, bo co prawda zrobił to i to źle, ale jego oponent był jeszcze gorszy. Uwaga natury ogólnej, trafiły mnie odpryski dyskusji o książce Hobsbawma „Wiek skrajności”, w której to książce ponoć stoi, że stalinizm nie był tak straszny jak hitleryzm i tak dalej, ale nie jestem się w stanie do tego odnieść, bo książki (jeszcze) nie czytałem. Jednakowoż, nawet jeżeli tak sobie to autor był napisał, to nijak się to ma do wychwalania zbrodniarzy, które u nas jest na porządku dziennym. Prawica nie jest w stanie pogodzić się z tym, że każda ideologia może się zdegenerować. Skutkiem czego płodzi swoje narracje w myśl których albo „zły” wcale nie był zły, bo skoro był prawicowy to nie mógł być zły, albo był zły, ale z tego z kolei wynika, że nie był prawicowy (bo gdyby był, to /etc.). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że przesuwanie kredensu w prawo zawdzięczamy również tej części liberałów, która potrafi bronić Pinocheta „bo coś tam”. Ja wiem, że są różne odcienie szarości, ale moim zdaniem, niuansowanie kończy się wtedy, gdy ktoś zaczyna wychwalać tego, czy innego zbrodniarza (niezależnie od tego, z której ideologii się ów zbrodniarz wywodził). Ponieważ prawica uważa się za „jasną stronę” oponenci prawicy muszą być źli, prawda? Ponieważ zaś są źli, to walka z nimi jest obowiązkiem. Polskiej prawicy odjebało do tego stopnia, że ogromna jej większość nie widzi nic złego w tym, co robi Kaja Godek. Dla nich to jest przecież „wojna cywilizacyjna”. Nikt, łącznie z prawicą nie wie, o co chodzi w tej wojnie, ale prawica na pewno wie, kim jest jej wróg i że jak się z tym wrogiem walczy, to cel uświęca środki. Nawiasem mówiąc, nie bez winy jest w tym wszystkim komentariat, który nie jest w stanie zrozumieć, co się tak właściwie dzieje. Idealnym przykładem będzie wpis Nizinkiewicza, który na swoim ćwitrze grzmiał: „Wojna kulturowa i podgrzewanie nastrojów przeciwko LGBT służy wzmacnianiu pozycji Z.Ziobro, który chce być przyszłym prezydentem PL i walczy o schedę po Kaczyńskim. Trzeba być ślepym,żeby tego nie widzieć i mało roztropnym,żeby dawać się wciągać w ideologiczne zapasy. #Ziobro2025”. Wielkiemu umysłowi nie przyszło do głowy to, że Ziobrę wzmacnia każde „cofnięcie się” przed jego retoryką, której nie nazwę po imieniu ze względu na prawo Godwina. Wzmacnia go również każdy „dziennikarz”, który bezrefleksyjnie powtarza brednie o „wojnie kulturowej”.
 

Ponieważ zrobiło się nieco zbyt ciężko (sorry, taki mamy klimat), to pozwolę sobie teraz na wątek humorystyczny. Tzn. to też jest ciężki wątek, ale ponieważ wpływ na to mamy żaden, można się z niego już tylko śmiać. O tym, że Georgette Mosbacher od czasu do czasu srogo opierdala polskie władze, wiedzą wszyscy. Wszyscy wiedzą również o tym, że wstanięte z kolan państwo, które nie ma problemów z opierdalaniem dowolnego innego państwa za jakieś wyimaginowane przewiny, w przypadku USA jest w chuj grzeczne i ogranicza się do robienia notatek. Wszyscy również wiedzą, dlaczego tak się dzieje. Jeżeli bowiem skonfliktowaliśmy się ze wszystkimi dookoła i wszędzie opowiadamy o tym, że naszym głównym sojusznikiem są Stany Zjednoczone, a cała reszta może sobie pospierdalać, to trzeba się liczyć z tym, że nasz „jedyny partner”, będzie nas traktował nieszczególnie „po partnersku”. Tak więc, wiedzą to wszyscy poza Witoldem Waszczykowskim (aka Tommy Wiseau polskiej dyplomacji), który jakiś czas temu opublikował kilka „oburzonych” ćwitów. Pierwszy z nich był komentarzem do wpisu ambasadorki Stanów Zjednoczonych, która zjebała na funty Antoniego Macierewicza (za to, że hejtował TVN): „W mojej ocenie tego typu dzielące i nienawistne wypowiedzi są okropne i godne pożałowania. Każdy przyzwoity człowiek powinien odrzucić tego rodzaju retorykę!”. Waszczykowski się wkurwił i napisał: „To jest niebywałe, aby ambasador podejmował publiczną polemikę polityczną z politykami kraju, w którym sprawuje funkcję dyplomatyczną. Art 41 konwencji wiedeńskiej 1961 mówi, aby nie mieszać się do spraw wewn państwa przyjmującego”. Na reakcję ambasadorki nie trzeba było długo czekać: „Złożenie przysięgi jako ambasador nie oznacza, że odrzuciłam etykę, wartości i umiejętność odróżniania dobra od zła. Jeśli widzę, że historia jest zniekształcana lub interpretowana ze złych pobudek, zabieram głos niezależnie od mojego stanowiska.” (w ćwicie otagowała Waszczykowskiego i Macierewicza). Waszczykowski zareagował z właściwą swej kondycji intelektualnej delikatnością: „Mamy w Polsce de facto trzech ministrów spraw zagranicznych, urzędujących równolegle w trzech instytucjach. Może któryś zareaguje i zakończy tę magafonową dyplomację w mediach. Ambasador ma też zasługi dla Polski, spotkania prezydentów i program bez wiz. Szacunek mimo wszystko”. Znamienne jest to, że Waszczykowski, który wywołał ćwiterową gównoburzę wezwał potem ministrów do tego, żeby „coś z tym zrobili”. Znamienne jest również to, że człowiek, który odpowiadał za polską politykę zagraniczną nie ma, kurwa, pojęcia o tym, dlaczego Stany Zjednoczonej od czasu do czasu pozwalają sobie na potraktowanie Polski „z buta”. No ale, jestem przekonany o tym, że gdyby ministrowie zarabiali więcej, to Waszczykowski byłby znacznie bardziej ogarnięty i rozumiałby znacznie więcej. Jedno mnie w tym wszystkim ciekawi. Konkretnie zaś to, czy polskie władze zdają sobie sprawę z tego, że same doprowadziły do sytuacji, w której „najważniejszy partner” może publicznie chłostać nasz kraj i gówno można mu za to zrobić, czy też ze zdziwieniem reagują na każdy wpis Mosbacher albo sugestię, że mogą sobie pospierdalać z tym, czy innym podatkiem i zastanawiają się nad tym „dlaczego ich to spotyka?”.


Ponieważ poruszyłem temat polityki zagranicznej, którą prowadzi Zjednoczona Prawica, pozwolę sobie na pociągnięcie tematu dalej i zapoznanie was z tym, jak bardzo polskie władze nie wiedzą „co dalej” z Białorusią. O tym, że kolejne wybory Łukaszenki mogą mieć nieco inny przebieg niż poprzednie, świadczyło to, jak dużo ludzi przychodziło na spotkania z opozycyjną kandydatką (Swiatłana Cichanouska). Zacięła się również machina Łukaszenki, która zaczęła popełniać coraz więcej błędów. Bo ok, wszyscy wiedzieli o tym, że wybory na Białorusi są fałszowane, ale nigdy wcześniej w internecie nie pojawił się filmik, na którym członkini jednej z komisji wyborczych spierdala przez okno z reklamówką pełną kart wyborczych (drabinę trzymał jej jakiś mundurowy). Dlatego przed wyborami wyborcy kandydatki opozycji zmówili się w internetach, że będą kilkukrotnie składać kartę wyborczą i w internetach pojawiło się sporo zdjęć urn wypełnionych poskładanymi kartami wyborczymi. Ostatni dyktator Europy miał na to wyjebane i uznał, że skoro do tej pory się udawało, to tym razem też się uda. Ogłoszono więc jego zwycięstwo (exit poll). Co zrozumiałe, wkurwieni Białorusini wyszli na ulice. Baćka zaś zastosował jedyną znaną sobie metodę prowadzenia dialogu ze społeczeństwem i poszczuł na ludzi OMON. Najprawdopodobniej liczono na powtórzenie scenariusza z 2010 roku (i z lat wcześniejszych), kiedy to napierdalanie protestujących odnosiło efekt „mrożący” i w kolejnych dniach przeciwko przemocy protestowało już bardzo niewielu ludzi. Osobną kwestią jest to, że w przeciwieństwie do tego, co działo się wcześniej – tym razem protestowali również mieszkańcy innych miast. Reżim Łukaszenki nie spodziewał się takiego scenariusza i ściągnął do Mińska kupę OMONowców, celem „rozprawienia się” z opozycją, skutkiem czego OMONu „brakło” w innych miastach. Tym razem było inaczej (co zaskoczyło również całą kupę obserwatorów). Otóż przemoc wywołała gigantyczny opór społeczny. Tak swoją drogą, to obserwatorzy pomylili się również w swojej ocenie tego, „co będzie dalej”. Zapanował bowiem konsensus odnośnie tego, że protesty się „wypalą” samoczynnie, zaś po wyjeździe Cichanouskiej do Litwy podkreślali, że teraz to już prawie na pewno będzie po protestach, bo nikt nie będzie tego wszystkiego nadzorował. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że część zidiociałego komentariatu (inaczej się tego, kurwa, nazwać nie da) zaczęła krytykować kandydatkę opozycji za to, że wyjechała z kraju. Moim zdaniem, jest to poziom dzbanizmu, który powinien kończyć się „no platform”, ale to tylko dygresja. Potem obserwatorzy znowu zostali zaskoczeni, bo protesty wcale nie wygasały. Mało tego, zaczęli się do nich przyłączać robotnicy. Równie zaskoczony takim scenariuszem był reżim, który nie wiedział, co robić. Jednym z katalizatorów wkurwu Białorusinów prawie na pewno było wrzucenie do telewizji publicznej filmików z pobitą młodzieżą, która obiecywała, że już więcej nie będzie próbowała rewolucji robić. Nie wiem kogo i do czego usiłował przekonać reżim, ale (abstrahując od skrajnego zdziczenia osób, które to zrobiły) to było po prostu tak, kurwa, absurdalnie głupie, że ciężko to ogarnąć. Coraz bardziej pogubiony reżim chciał udowodnić, że lud jednak kocha Łukaszenkę i w Mińsku zorganizowano spęd prołukaszenkowski, na który dowożono ludzi z innych miast. Już samo to świadczy o skali upadku, bo do miasta, w którym mieszka prawie dwa miliony Białorusinów trzeba było „dowozić” „sympatyków”. Spęd był mizerny, a dodatkowo wkurwieni Białorusini zorganizowali „marsz wolności”, na którym było (eufemizując) od cholery więcej ludzi. Gospodarska wizyta w fabryce ciągników kołowych też nie wyszła, bo Łukaszenka został wygwizdany i zagłuszały go okrzyki „uchadzi”. Ponieważ nie jestem przedstawicielem komentariatu i staram się nie zachowywać jak polski publicysta, nie będę pisał o tym, co „moim zdaniem” się tam będzie działo, bo nie mam zielonego pojęcia. Faktem jest, że prędzej czy później, ktoś będzie musiał ustąpić. Wkurwienie Białorusinów jest tak wielkie, że naprawdę ciężko sobie wyobrazić to, że nagle odpuszczą, rozejdą się do domów, a Łukaszenka sobie będzie rządził w najlepsze (a potem przepisze swojemu synowi Białoruś w spadku). W teorii Łukaszenka może próbować rozwiązań siłowych, ale w praktyce skala protestów i wkurwienia jest zbyt duża. Z tego, rzecz jasna nie wynika, że Łukaszenka na pewno nie będzie próbował „starych sprawdzonych metod”, ale będą one raczej przeciwskuteczne, bo ujmując rzecz kolokwialnie: nie da się zastraszyć praktycznie całego społeczeństwa. Nie, proszę mi tu nie wyjeżdżać z przykładami zastraszonych społeczeństw w reżimach totalitarnych, bo w praktycznie każdym z nich to był raczej długotrwały proces i nie działo się to z dnia na dzień. Poza tym, Łukaszenka już tę metodę stosował i właśnie przestała działać. Nie mam pojęcia „co będzie dalej”, ale mam nadzieję, że wszystko się skończy lepiej niżby to wynikało z faktu, że mamy rok 2020.
 

W powyższym kontekście należy osadzić polską politykę zagraniczną. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy okazało się, że władze, które bezlitośnie hejtowały kraje Zachodu za jakieś wyimaginowane winy, w pierwszych dniach po „wyborach Łukaszenki” nie były w stanie wykrzesać z siebie jednoznacznego potępienia dla działań reżimu. Polskie władze (i rządowi mediaworkerzy) wyprodukowali całe mnóstwo wypowiedzi, których każdy przyzwoity człowiek by się po prostu, kurwa, wstydził. Zacznijmy od oberprokuratora, który powiedział: „W tej sprawie musimy działać w sposób przemyślany i nie postępować pochopnie. Naturalnym odruchem jest sympatia do protestujących wobec zdarzeń, które mają tam miejsce. Wiemy, co to jest reżim Łukaszenki, ale jako przedstawiciele władzy musimy widzieć całą większą złożoność (…) W tej złożonej i skomplikowanej konstelacji międzynarodowej, jaka występuje wokół Białorusi, z punktu widzenia Polski najgroźniejszym graczem jest Władimir Putin. Musimy zapytać, czego chce, jakie są działania Rosji i do czego mogą one doprowadzić. Bez odpowiedzi na te pytania nie można w mojej ocenie podejmować działań, które nie uwzględniałyby tych okoliczności. Zastrzegam jednak, że to mój prywatny pogląd”.  Bo widzicie, Zachód można jebać za to i za tamto, ale Łukaszenki nie można tak bezrefleksyjnie, bo tu trzeba złożoność większą widzieć. Nie da się nawet, kurwa, wprost powiedzieć, że to, co robi Łukaszenka, jest po prostu jednoznacznie złe. Zamiast tego mamy lakoniczne „wiemy co to jest reżim Łukaszenki”. Pięć lat pierdolenia o wstawaniu z kolan, a w momencie, w którym trzeba było okazać RiGCz okazuje się, że się go nie ma, bo „trzeba zapytać Putina”. Tak, wiem, zagrożenie ze strony Rosji nie jest wyimaginowane, ale do tej pory Zjednoczona Prawica miała na to wyjebane, konfliktując nas z państwami, które mogłyby stanowić przeciwwagę dla tegoż zagrożenia. Być może, gdyby nie wcześniejsze „rozpychanie się łokciami” i „rośnięcie w siłę”, to teraz można by było się zachować tak, jak Litwa? Z jakichś bowiem przyczyn Ciachnouska wyjechała tam, gdzie wyjechała, a nie do „mocarstwa” za jakie, w myśl narracji Zjednoczonej Prawicy, uchodzi Polska.  Rządowi mediaworkerzy poszli o krok dalej. Na moim ulubionym (nadal, konto warszawskiej policji musi się bardziej postarać) portalu „wPolityce”, pojawił się artykuł, w którym Karnowski stawiał Bardzo Istotne Pytanie: „Musimy wspierać, ale i pytać. Jaka będzie Białoruś pod rządami opozycji? Jaki będzie jej stosunek do obecnej Polski?”.  Nie mam, kurwa, pojęcia jaka to będzie Białoruś (o ile opozycji uda się pozbyć Łukaszenki [czego życzę wszystkim Białorusinom]), ale wydaje mi się, że ten stosunek może mieć dużo wspólnego z tym, w jaki sposób teraz zachowują się polskie władze i jakie komentarze pojawiają się w rządowych mediach. W telegraficznym skrócie polską reakcję można podsumować tak „ej, Unjo, zrup coś, no!”. Ja wiem, że już macie trochę dosyć, ale to był wstęp do spektakularnego upadku, który stał się udziałem Prezydenta RP (który to upadek absolutnie w niczym mu nie zaszkodzi). Ponieważ ciekawiło mnie to, „co zrobi Prezydent RP”, obserwowałem jego konto ćwiterowe. Ze względu na to, że Prezydent RP poświęcił Białorusi cztery ćwity, z których każdy jest po prostu szczerym złotem, zacytuję je wszystkie. 10 sierpnia Prezydent RP napisał był: „Przed chwilą odbyłem rozmowę z Ambasadorem RP na Białorusi Panem Arturem Michalskim. Odebrałem raport na temat dotychczasowych wydarzeń i aktualnej sytuacji. Monitorujemy sprawy na bieżąco i będziemy reagowali adekwatnie do zdarzeń i okoliczności.”  14 sierpnia zaćwitował po raz kolejny: „Właśnie odbyłem długą rozmowę z Panem Kacprem Sienickim, który wrócił dziś z więzienia na Białorusi. Bardzo cenna i aktualna relacja o sytuacji na ulicach Mińska i nastrojach w białoruskim społeczeństwie. Sporo przeszedł. Dzielny i rzeczowy Gość.” 17 sierpnia przejął się sytuacją tak bardzo, że popełnił dwućwit: „1/2 Właśnie odbyłem telekonferencję z Prezydentami Litwy, Łotwy i Estonii. Jej celem była wymiana opinii na temat rozwoju wydarzeń na Białorusi, szczególnie w kontekście regionalnego bezpieczeństwa. Nasze cztery państwa podtrzymują stanowisko wyrażone w apelu do władz Białorusi. 2/2 Podtrzymujemy także gotowość do wsparcia procesu politycznego, który realizować będzie wolną wolę narodu białoruskiego. Umówiliśmy się na kontynuację ścisłej współpracy prezydentów Polski, Litwy, Łotwy i Estonii w tych kwestiach i wspólne monitorowanie sytuacji.”. Gdyby ktoś zadał mi pytanie: co robi Prezydent RP w sprawie tego, co dzieje się na Białorusi, to takiej osobie odpowiedziałbym „rozmawia z mądrzejszymi od siebie (choć przyznaję, to jest bardzo nisko zawieszona poprzeczka) i chwali się tym na ćwitrze”. Czy robi coś więcej? Myślę, że wątpię. Trochę kiepsko, jak na Prezydenta, który tyle opowiadał o tym, jak dużo „może” Polska pod rządami Zjednoczonej Prawicy.


Na koniec niniejszego Przeglądu zostawiłem sobie temat polskiej policji, która ostatnimi czasy robi wiele, żeby za jakiś czas potrzebować rebrandingu, który służby przechodziły już dawno temu, kiedy milicja przeistoczyła się w policję. Do pewnego momentu łudziłem się tym, że to nie jest tak, że działania bagieciarni odzwierciedlają poglądy części tej służby i że po prostu jest tak, że muszą robić to, co każą im przełożeni (a nad tymi stoją jastrzębie z PiSu). Kiedy pojawiały się fotki bagiet z jakimiś mieczykami, które symboliką nawiązywały do przedwojennych organizacji faszystowskich, wychodziłem z założenia, że to są, kurwa, jakieś robaczywe jabłka, z którymi nikt teraz nic nie zrobi, bo „jastrzębie”. Tylko, że w pewnym momencie tego się zrobiło za dużo, a państwo najpierw olało obowiązek ochrony części obywateli, a potem zaczęło tych obywateli gnoić. O ile bowiem w Lublinie policja zadbała o to, żeby agresywne sebixy nie zagrażały uczestnikom Marszu Równości, to w Białymstoku nie udało się tego bezpieczeństwa zapewnić. W tym miejscu pora na dygresję, albowiem chuj mnie strzela, jak czytam/słucham wypowiedzi o tym, że mniejszości seksualne są agresywne i że wojna cywilizacyjna i prześladowania chrześcijan. Ta dygresja będzie w formie pytania: czy kiedykolwiek w Polsce zdarzyła się sytuacja, w której procesja musiała być ochraniana przez prewencję, bo w przeciwnym razie nie dałaby rady przejść przez miasto, a jej uczestnicy dostaliby srogi wpierdol? Wydaje mi się, że znam odpowiedź na to pytanie. Zjednoczona Prawica nie kryła swojej niechęci do mniejszości seksualnych, ale przez jakiś czas powstrzymywała się od instytucjonalnego szczucia. Zmieniło się to dlatego, że jakiś spindoktor, który odnalazłby się w jednym takim kraju w latach 30-stych XX wieku uznał, że szczucie na mniejszości seksualne może pomóc w wygraniu wyborów. Inny kretyn (pseudonim roboczy „Heinrich”) wpadł na równie genialny pomysł. Zamiast ogarnąć kwestię instytucjonalnego ukrywania pedofilów przez Kościół, trzeba połączyć pedofilię z mniejszościami seksualnymi, bo wtedy, po pierwsze, Kościół będzie zadowolony, a po drugie, będzie łatwiej szczuć na te mniejszości. Efektem tych kretyńskich pomysłów była całkowita bierność bagiet w stosunku do pewnych ciężarówek (które nazywane są różnie, a to „szurgonetka”, a to „fuhrerobusy”). Ciekawe, czy bagieciarze broniący tych jebanych szurgonetek zdają sobie sprawę z tego, że tym lobby, które chce uczyć dzieci jest (uwaga będzie capslock) ŚWIATOWA ORGANIZACJA ZDROWIA? Ciekawe, czy bagiety zdają sobie sprawę z tego, że autorzy akcji hejtują WHO za to, że organizacja ta miała czelność stworzyć wytyczne, które znacznie utrudniłyby pedofilom „polowanie” na dzieci. Czy bagiety zdają sobie sprawę z tego, że w wytycznych, które tak bardzo rozsierdziły skrajną prawicę są np. takie, w których stoi, że dziecku należy od małego wpajać postawę „moje ciało należy do mnie” i uczyć tego, że, niestety, są ludzie, którzy mogą robić krzywdę innym i tłumaczyć, że jeżeli stało się coś „złego”, albo coś, czego dziecko nie rozumie, ale czuje się z tym źle to, powinno porozmawiać o tym z kimś, komu ufa. Ponieważ polska debata publiczna już dawno została zdominowana przez ciężkie oszołomstwo, skrajnej prawicy udało się narzucić części społeczeństwa narrację, w myśl której ŚWIATOWA ORGANIZACJA ZDROWIA to jakieś „lobby pedofilskie”, które chce „uczyć 4-letnie dzieci masturbacji”. Ja tam, co prawda, jestem zwykłym blogerem z Podkarpacia, a my na Podkarpaciu nie rozumiemy zbyt wiele, ale wydaje mi się, że każdy mundurowy, który chce „bronić” szurgonetki powinien się, kurwa, zastanowić nad tym, po czyjej stronie tak naprawdę stoi i czy aby na pewno jest to strona, która „walczy z pedofilią”. Bo wiecie, z tego, że ktoś sam o sobie mówi, że „chroni dzieci” wcale, kurwa, nie wynika, że je faktycznie chroni. Cebulą na torcie jest to, że choć szurgonetki hejtują (między innymi) wytyczne edukacji seksualnej WHO, to ich właściciele zabezpieczyli się przez potencjalnym pozwem, na który by się nadziali, gdyby napisali wprost, o co im chodzi i zamiast WHO jest „lobby LGBT” (czyli zlepek, który jest kolejną „ideologią gender” albo innym „marksizmem kulturowym”). O rzygach, które odnoszą się do samych mniejszości seksualnych wspominać nie będę (nie, homoseksualiści nie są pedofilami, tak samo, jak nie są nimi heteroseksualiści). Idźmy dalej. W Warszawie odbył się (nielegalny) spęd nacjoSebixów, z których część nie kryła się ze swoimi neonazistowskimi poglądami (bo znowu przyszli obwieszeni taką, a nie inną symboliką). Czy policja reagowała na to równie szybko, jak na tęcze na pomniku? No, kurwa, nie. Kiedy ktoś zwrócił uwagę policji na to, że się opierdala i podrzucił zdjęcia ziomberiady, która miała ze sobą flagi przedwojennych polskich organizacji faszystowskich, bagieciarnia dopowiedziała: „Które konkretnie z tych znaków, które wskazuje Pani, są w Polsce prawnie zakazane? Proszę wskazać - można również złożyć od razu zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, jeżeli nadal Pani uważa, że są one prawnie zakazane. Gdyby tak było zapewniamy, że włączymy się.”. Nieśmiało przypominam, że ta sama policja, która tłumaczyła, że, hehehe, nic nie możemy, bo te symbole nie są w Polsce zakazane, hehehe, wcześniej klarowała, że powieszenie tęczowej flagi na pomniku to jego ZNIEWAŻENIE. Tak, wiem, ktoś powinien zatrzymać tę karuzelę śmiechu, bo zaraz się wszyscy porzygamy, ale niestety, trzeba będzie jeszcze chwile wytrzymać. Otóż, dzień po tym, gdy okazało się, że „policja nic nie może obywatelko, bo takie, a nie inne przepisy”, na koncie warszawskiej bagieciarni pojawi się wpis tak głupi, że część ludzi musiała go zobaczyć na własne oczy, albowiem uznali to a fejk: „Około godziny 14:30 na Krakowskim Przedmieściu, grupa osób zanieczyściła jezdnię na odcinku 60 metrów, rozsypując n/n proszek. Na miejsce skierowano policjantów wrd, którzy stwierdzili, że substancja stanowi zagrożenie dla ruchu pojazdów. O zagrożeniu poinformowano władze miasta”. Ale spoko, nadal przekonujcie mnie do tego, że działania policji nie mają absokurwalutnie nic wspólnego z poglądami części bagieciarni. Ignorowanie faszystowskiej i neonazistowskiej symboliki i nadgorliwość w zwalczaniu tęczy na pewno świadczy o tym, że policja to bezstronni fachowcy, którzy nie kierują się w pracy swoimi poglądami. W teorii, to co napisałem można by było uznać, za niesprawiedliwą generalizację, bo przecież „nie wszyscy policjanci” są tacy. W praktyce, generalizacja ta mogłaby zostać uznana za „niesprawiedliwą”, gdyby ci „nie wszyscy” w jakiś sposób zareagowali na to co się dzieje z ich „firmą”. Ponieważ zaś reakcji brak...


Eh, nie udało mi się do tego Przeglądu wepchnąć kawałka o polskiej fantastyce, tak więc ów kawałek (oburzenie prawicowych „fantastów”) wrzucę do notki o fantastyce (będę miał dodatkowy argument za tym, żeby się wreszcie wziąć za nią).  


Źródła:

https://oko.press/nocny-projekt-ogromnych-podwyzek-dla-poslow-ministrow-prezydenta/

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,26218166,nie-bedzie-podwyzek-dla-politykow-terlecki-opozycja-oszukala.html

https://gospodarka.dziennik.pl/finanse/artykuly/7802582,podwyzki-opozycja-pis-terlecki-kulisy.html

https://wyborcza.pl/7,82983,26221197,terlecki-oskarza-opozycje-zdradzamy-kto-do-kogo-pierwszy-przyszedl.html

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2020-08-16/protesty-na-bialorusi-podwyzki-dla-politykow-sniadanie-w-polsat-news-ogladaj-od-g-10/

https://www.tvp.info/49425060/nowacka-firmy-moga-kupic-dowolnego-posla-czy-radnego-za-2-tys-zl

https://fakty.tvn24.pl/ogladaj-online,60/podwyzki-dla-politykow-w-jednej-sprawie-ten-po-pis-jest-jednomyslny,1026719.html

https://twitter.com/powderblush/status/1295279136043339776

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2020-08-04/polskie-samorzady-bez-unijnych-pieniedzy-za-strefy-wolne-od-lgbt-sprawdzilismy/

https://oko.press/ziobro-dal-gminie-wolnej-od-lgbt-250-tys-z-funduszu-sprawiedliwosci/

https://oko.press/co-zrobil-przestepca-ulaskawiony-przez-dude-ujawniany-wyrok-sadu-pieklo-przemocy-seksualnej/

https://polskatimes.pl/kaja-godek-chce-zakazac-manifestacji-lgbt-jest-gotowy-projekt-ustawy-trwa-zbiorka-podpisow/ar/c1-15134936

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1293128706903420928

https://twitter.com/WaszczykowskiW/status/1282754021875490819

https://twitter.com/WaszczykowskiW/status/1283522083809624064

Uwaga natury ogólnej, w przypadku Białorusi ograniczyłem liczbę linków do niezbędnego minimum, bo oblinkowanie wszystkiego co się tam działo wymagałoby minimum kilkudziesięciu sznurków.

https://oko.press/bialoruski-sierpien-najwiekszy-wiec-opozycyjny-w-historii/

https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103086,26196311,bialorus-exit-poll-lukaszenka-zdobywa-prawie-80-proc-w-wyborach.html

https://www.tvp.info/49361873/cichanouska-wyjechala-z-bialorusi-jest-bezpieczna

https://www.donald.pl/artykuly/P8WL7Zjq/bialorus-telewizja-panstwowa-pokazuje-pobita-mlodziez-ktorej-odechcialo-sie-rewolucji

https://wyborcza.pl/7,75399,26214357,lukaszenka-zwozi-ludzi-do-minska-na-wiec-poparcia-ale-pierwszy.html

https://info.wprost.pl/wydarzenia-dnia/10353825/krzyczeli-odejdz-lukaszenka-dziekuje-dopoki-mnie-nie-zabijecie-innych-wyborow-nie-bedzie.html


https://twitter.com/PiknikNSG/status/1292761185981534208

https://telewizjarepublika.pl/z-ziobro-z-punktu-widzenia-polski-najgrozniejszym-graczem-jest-wladimir-putin,99645.html

https://www.polskieradio24.pl/130/5553/Artykul/2562704,Musimy-widziec-tu-kontekst-rosyjski-Ziobro-o-wyborach-prezydenckich-na-Bialorusi

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1293146718884765698

https://twitter.com/AndrzejDuda/status/1292804941921296389

https://twitter.com/AndrzejDuda/status/1294344361279455232

https://twitter.com/AndrzejDuda/status/1295303576600956928

https://twitter.com/AndrzejDuda/status/1295304124410531840

https://www.wprost.pl/kraj/10353180/aktywisci-lgbt-zatrzymali-homofobusa-interweniowala-policja-mogla-stac-sie-tragedia.html

https://twitter.com/surpanna/status/1294331433776041984

https://twitter.com/Policja_KSP/status/1295010683160010753

https://twitter.com/PolskaPolicja/status/1294716178041049088

sobota, 8 sierpnia 2020

Siła bezsilnych

Niniejszą notkę zaczniemy od kilku eksperymentów myślowych.


Wyobraźmy sobie co by było, gdyby w Polskę ruszyły furgonetki ze screenami z jakiegoś kiepskiego porno, na którym jakiś typ przebrany za policjanta macha fiutem w miejscu publicznym (zasada 34 jest bezlitosna, na pewno dałoby się znaleźć coś takiego). Wyobraźmy sobie, że na furgonetce ktoś umieścił dane z IDzD, z których wynika, że policjanci nie robią nic innego poza gwałceniem dzieci. Wyobraźmy sobie, że ktoś tam dodał napis „tacy chcą pilnować bezpieczeństwa Twoich dzieci”. Jak szybko bagieciarnia zawinęłaby taką furgonetkę i jak szybko jej kierowca wylądowałby na dołku?


Wyobraźmy sobie inną furgonetkę. Na tej, dla odmiany, ktoś napisał, że Prawo i Sprawiedliwość to pedofile (tu nawet byłaby podkładka, bo jeden z radnych tej formacji wysyłał swoje nagie fotki uczniom szkoły). Do tego ktoś dodałby jakieś dane liczbowe (również z tego samego instytut) i dodał napis „tacy chcą bronić Twoich dzieci”. I znowuż, zastanówmy się nad tym, jak szybko Zbyszek doprowadziłby do tego, że na dołku wylądowaliby wszyscy, którzy mieli jakikolwiek związek z tą furgonetką (łącznie z agentem ubezpieczeniowym, u którego wykupiono polisę OC i diagnostą, który dał dopuszczenie do ruchu).


Wyobraźmy sobie jeszcze inną furgonetkę. Na tej, dla odmiany, ktoś umieściłby jedynie fakty dotyczące ukrywania pedofilii przez Kościół (+ parę nagłówków odnoszących się do kościelnej pedofilii + może parę cytatów z obrońców pedofilów [np. o „dawaniu ciumka”]) i może jakiś screen z zawartości dysku twardego Księdza G. (Dominikańskie media się nie pierdoliły w tańcu i w materiale o księdzu G. pojawiły się fragmenty [rzecz jasna ocenzurowane] filmików z jego dysku). Tutaj ktoś mógłby po prostu napisać, że „tacy chcą uczyć Twoje dzieci”. Furgonetki, rzecz jasna, powinny być ustawione pod kościołami. Tutaj pytanie, które należałoby sobie postawić brzmi następująco: kto byłby szybszy? Chłopaki od Zbyszka, czy owieczki, które spaliłyby furgonetkę i spuściły wpierdol kierowcy?


Wyobraźmy sobie, że po miastach innych państw w UE zaczynają jeździć furgonetki, na których ktoś wrzucił dane dotyczące tego, ilu przestępstw dokonali w danym kraju Polacy. Dodatkowo na furgonetkach znalazłyby się opisy tych najbardziej drastycznych. Prócz tego, na furgonetce znalazłby się napis „tacy chcą przyjeżdżać do naszego kraju”. Jak szybko zostałyby uruchomione polskie służby dyplomatyczne (i jak szybko wezwanoby ambasadora danego kraju na dywanik do MSZ)?


Albo wiecie co? Zapomnijcie o danych z IDzD. Wyobraźmy sobie, że na tych furgonetkach opisano jedynie prawdziwe sytuacje. Znalezienie ich nie byłoby trudne, bo, jak już wspomniałem, radny z PiS wysyłał swoje nagie fotki dzieciom, zaś (o tym nie wspomniałem) bez problemu można znaleźć wiadomości o pedofilach w mundurach policyjnych. Czy takie furgonetki mogłyby sobie jeździć po Polsce albo np. stać sobie pod kościołami, biurami PiSu, czy komendami policji? No, kurwa, nie. Bagieciarnia momentalnie by zareagowała, a chłopcy i dziewczęta od Zbyszka znaleźliby jakieś paragrafy, którymi dałoby się rzucić w autorów akcji.


Czemu miały służyć te eksperymenty myślowe? Ano temu, żebyście mogli w pełni docenić to, jak bardzo państwo nic nie robi z tym, że po Polsce jeżdżą furgonetki oklejone tekstami, których nie powstydziliby się twórcy der Sturmera. Acz to, że państwo „nic nie robi” to takie niedopowiedzenie, bo te furgonetki mają czasami policyjną obstawę. Rozumiecie?  Furgonetki, na których znajdują się kłamliwe wypowiedzi, mające na celu szczucie ludzi na mniejszości seksualne (tak więc łamiące prawo), dostają obstawę policyjną. Jeśli to nie jest jawne demonstrowanie pogardy państwa dla mniejszości seksualnych, to nie bardzo wiem, jak to, kurwa, nazwać.


Jednym z największych absurdów jest to, że polskie władze (z Prezydentem RP) na czele, budują narracje, w myśl których za mniejszościami seksualnymi stoi jakieś wszechpotężne lobby i chuj wie jakie pieniądze. Przedstawiciele partii rządzącej (również ci zatrudnieni w mediach rządowych) opowiadają brednie, z których wynika, że elbagiety to tacy w sumie bolszewicy i naziści (tak, ci pierdoleni kretyni porównują prześladowane przez III Rzeszę mniejszości seksualne do nazistów. Być może można być większym kretynem, ale potrzebowałbym mocnych dowodów, żeby w to uwierzyć). Innym absurdem jest to, że skrajna prawica, z Kościołem na czele, wszystkich, których nie lubi, określa mianem marksistów. No bo wiecie, feministki walczą z mężczyznami (tylko, że nie walczą), elbagiety walczą z heterykami (tylko, że nie walczą), a skoro marksiści walczyli z klasami posiadającymi, to w sumie jest to samo. Tym idiotom zupełnie umyka fakt, że w myśl swoich własnych gówno-definicji, sami są marksistami, bo walczą ze wszystkimi dookoła. Z liberałami, z lewicą, z mniejszościami seksualnymi, z uchodźcami, z ateistami, z Zachodem, z feministkami i tak dalej i tak dalej. Dyskutowałem kiedyś z jednym panem, który sugerował, że co prawda marksizm kulturowy nie ma definicji, ale można przyjąć, że jest nim np.  bezrefleksyjne przyjmowanie jakichś wzorców z Zachodu. Kiedy zapytałem, czy w takim razie marksizmem kulturowym jest mówienie o marksizmie kulturowym (bo to, ekhm, „pojęcie” przyszło do nas z Zachodu i nic nie znaczy), okazało się, że „te sytuacje są nieporównywalne”.


No dobrze, ale po co polskie władze robią to, co robią? Po co szczują ludzi na mniejszości seksualne (i np. robią jakieś gównoakcje wydając na to pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości)? Po to, żeby wreszcie udowodnić, że mniejszości seksualne są złe. Prawica stosuje dość standardowe metody (acz przez to, że rządzą krajem i mają pod sobą policję i wszelkiej maści służby można powiedzieć, że te działania są „na sterydach”). Otóż w czasach, w których PiS już i jeszcze nie rządził obserwowałem te działania i wyglądało to tak, że produkowano narracje na temat jakiegoś środowiska tak długo, aż wreszcie dane środowisko się wkurwiło i zareagowało. Rzecz jasna, żelazny elektorat otrzymywał informacje tylko i wyłącznie o reakcji i nie był informowany o tym, co działo się wcześniej. I nie, nie mam tu na myśli „prowokacji” w ujęciu prawicowym, czyli tego, że na ten przykład, jakiemuś łysemu karkowi wydawało się, że ktoś na niego krzywo spojrzał i (w ramach samoobrony przed krzywym spojrzeniem) spuścił wpierdol temu, kto krzywo patrzył. Tylko, np. działania organizacji zygotariańskich, które non stop wyzywają swoich oponentów od morderców i za każdym razem, gdy ktoś im odwarknie, zgrywają ofiary. Prawica opanowała te metody do perfekcji i z powodzeniem stosuje je od momentu, w którym przejęła w Polsce władze. Szczujemy na jakieś środowisko tak długo, aż ktoś się wkurwi, a potem nagłaśniamy jakąś wypowiedź, którą udało się nam wywołać. Stosowano w przypadku konfliktu na linii władza – dowolna grupa, która podpadła. Czy to lekarze, czy to nauczyciele, czy to ktoś z opozycji. Różnica między tymi środowiskami, a mniejszościami seksualnymi polega na tym, że te środowiska mogłyby uniknąć gnojenia przez władze. W jaki sposób? Ano w taki, że np. nie będą protestować, domagać się podwyżek albo na ten przykład, tłumaczyć, że państwo polskie przeznacza zbyt mało pieniędzy na opiekę zdrowotną (takie sugestie są przecież jawnym skandalem, bo pod wodzą Zjednoczonej Prawicy nie brakuje na nic pieniędzy) i tak dalej. Generalnie rzecz ujmując, to szczucie ma doprowadzić do takiej sytuacji, w której wszyscy będą grzeczni i nie będą podskakiwać.


Mniejszości seksualne nie mają takiej możliwości. Niezależnie od tego, co zrobią i jak bardzo „nie będą się obnosić”, polskie władze i tak będą je prześladować. Nie będzie Marszów Równości? Nic takiego, będzie można wrzucać zdjęcia z jakichś eventów BDSM z Zachodu i tłumaczyć suwerenowi, że ONI CHCĄ ŻEBY W POLSCE BYŁO TAK SAMO. Organizacje LGBT będą siedzieć cicho i nie będą interweniować na skandaliczne wypowiedzi, których nie powstydziliby się twórcy Der Sturmera? To nawet lepiej, bo wtedy będzie można straszyć suwerena „ukrytym” wrogiem. Mniejszości seksualne będą się ukrywać (i np. partnerzy nie będą chodzić „za rękę” [ja wiem, że to i tak rzadkość ze względu na „klimat”, który u nas panuje) i nie będą się przyznawać do orientacji? Jeszcze lepiej. Po pierwsze dlatego, że łatwiej jest straszyć tym, czego ktoś nie zna, po drugie, będzie można tłumaczyć, że skoro się ukrywają, to pewnie „rozumieją, że coś jest z nimi nie tak”, a po trzecie, Patryki Jakie i Sebastiany Kalety będą mogły przypiąć sobie odznaki „obrońcy polskich rodzin przed elbagietami” i tłumaczyć, że udało im się powstrzymać drang nach osten w wykonaniu wrażych sił pod dowództwem generała LBGT. Zjednoczona Prawica nie odpuści mniejszościom seksualnym, bo to dla nich idealny wróg. Można na niego bezkarnie szczuć (ok, UE się trochę ruszyło, ale póki co, to zbyt mało, żeby nasze władze się cofnęły), bo nie stanowi żadnego zagrożenia. Dodatkowo, jak się tego elbagieta wkurwi i np. ktoś powiesi flagę na pomniku (czym, rzecz jasna, zrani uczucia religijne pomnika), to będzie dowód na to, że te środowiska są agresywne i w ogóle nikogo nie szanują. O tym, że wcześniej się te środowiska porównywało do zarazy, bolszewizmu, nazizmu, pedofilów (i chuj wie do czego jeszcze), polskie władze nie będą wspominać.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


To, co odjebało się w Warszawie pokazuje, w którą stronę zmierza nasze państwo. Pomijając już idiotyczną decyzję sądu o 2-miesięcznym areszcie dla kogoś, kto do wszystkiego się przyznał (oberprokurator twierdził, że istniało ryzyko mataczenia [oczywiście, że nie istniało, ale idealnie wpisuje się to w narracje o wszechmocnych elbagietach]) i nie zamierzał uciekać, to policja celowo doprowadziła do eskalacji. Można było to załatwić inaczej, ale nie, trzeba było odjebać szopkę, bo liczono na to, że ktoś będzie chciał jej bronić (ze względu na idiotyczną i krzywdzącą decyzję sądu). Zanim ktoś powie „no ale ona tę furgonetkę i kierowcę” - proszę wrócić do eksperymentu myślowego z początku tekstu. Te furgonetki nie powinny mieć prawa do wyjechania na ulicę, a gdyby ktoś je zaparkował gdzieś pod osłoną nocy, to powinny zostać odholowane na parking policyjny, zaś autorzy akcji powinni zostać zmuszeni (wyrokiem sądowym) do sprostowania bzdur, które opowiadają (tak, żeby sprostowanie miało porównywalnie szeroki zasięg). Of korz, wtedy odezwałyby się głosy fundamentalistów, że są prześladowani, ale prawda jest taka, że w Polsce od dłuższego czasu „wolność religijna” i „sumienie” to pojęcia-wytrychy, które oznaczają prawo do gnojenia mniejszości seksualnych (albo też dowolnego „innego”) i nieponoszenia z tego tytułu żadnej odpowiedzialności. Cieszy mnie to (o ile cokolwiek, kurwa, może mnie cieszyć), że lewica ma swoją reprezentacje w Sejmie i że ta reprezentacja pokazała wczoraj zajebisty RiGCz. Prawda jest bowiem taka, że gdyby za tymi ludkami nie wstawił się nikt z immunitetem (i np. gdyby posłanki nie blokowały dojazdu bagieciarni), to zebrani tamże dostaliby srogi wpierdol. Dobrze, że ogarnął się też ktoś z KO, ale jak na największą partię opozycyjna, to była to reprezentacja dość, kurwa, mizerna (no ale, pewnie nie było jeszcze fokusów i nie wiadomo, jak reagować, co nie?).


Pozwolę sobie w tym miejscu wyrwać pewną wypowiedź z kontekstu (którym była kolejna próba uPRL-owienia sądów). W grudniu 2018 Prezes Polski powiedział, że: „Państwo nie jest dzisiaj silne wobec słabych, a słabe wobec silnych. I tak pozostanie, jeśli my będziemy u władzy”. To, co stało się w Warszawie (i wcześniejsze ściganie ludzi za powieszenie flagi na pomniku) wprost idealnie wpasowuje się w tę wypowiedź. Kibole zablokowali autostradę i lali się tam po ryjach? Policja, na wszelki wypadek pojawiła się tam, jak już było po wszystkim, a teraz opowiada o tym, że no szukają winnych, ale to może być długotrwałe śledztwo. NacjoSebixy odpalają pierdyliony rac na swoim spędzie? Policja nie reaguje. Ktoś wiesza podobizny polityków opozycji na szubienicy? No przeca to happening. Nazistowska retoryka i symbolika na spędzie nacjosebixów? Okazało się, że niosący banner powiedzieli, że to nie ich i prokuratura odpuściła. Wiecie, ja się na Podkarpaciu wychowałem (niegdyś „tarnobrzeskie”) i napatrzyłem się na to, jak bardzo policja daje dupy w sytuacji, w której istnieje ryzyko dostania po mordzie od jakiegoś karka. Nigdy nie zapomnę radiowozu, który jechał sobie spokojnie, aż tu nagle zawrócił i zaczął spierdalać, bo bagieciarnia zobaczyła kilkunastu karków, którzy (z nagimi torsami) szli sobie po chodniku i ulicy. Ta sama policja odważnie spisywała ludzi, którzy mieli czelność siedzieć sobie na przystanku w nocy i nie wydzierać mordy, ani nie spożywać napojów alkoholowych. Człowiek się na takie rzeczy napatrzył wcześniej i naiwnie myślał, że to jakoś tak, kurwa, w niebyt odejdzie wraz z pokoleniem bagiet, które mentalnie nie wyszły z czasów, w których policja (wtedy jeszcze milicja) miała nieco inne obowiązki, niż w czasach słusznie minionych. Minęło trochę czasu i bagieciarnia zaczęła sprawiać wrażenie bardziej ogarniętej. A potem np. trafiało się na siłowni na jakichś nakoksowanych jegomościów (ważących tak pi razy oko po 120 kg), którzy głośno rozprawiali o tym, że w sumie to oni mali są i że trzeba znowu przyjebać bombę, a gdzieś w trakcie rozmowy okazywało się, że panowie są z policji. No, ale człowiek patrzył na tych koksów i se myślał, że, chuj, trudno. Kibolstwo wpierdala sterydy wiadrami, policmajstry też muszą. Tylko, że od jakiegoś czasu obserwuje się nadpobudliwość policji w sytuacjach, w których można by było sobie poradzić bez użycia siły. To zupełnie tak, jakby ktoś szczuł tych nakoksowanych kretynów na ludzi w ramach pokazu siły: bądź grzeczny, bo dostaniesz wpierdol, a potem jeszcze poprawimy Ci zarzutami i po chuj Ci to?


Ja wiem, że to jest anecdata, ale pojawia się sporo opinii, w których stoi, że po tym, co teraz odpierdala policja (pilnowanie pomników, ściganie ludzi za powieszoną flagę i brandzlowanie się tym w mediach społecznościowych) odbudowanie wizerunku tejże służby potrwa bardzo długo. I tak sobie myślę, że ludzie wygłaszający te opinie co prawda mają sporo racji, ale nie biorą pod rozwagę tego, że być może policji wizerunek „zbrojnego ramienia partii” nie przeszkadza? Jeżeli ktoś chce mi tutaj powiedzieć, że nie wszyscy policjanci są źli, to ja takiej osobie odpowiem, że teraz jest, kurwa, dobry moment na to, żeby ci „nie-źli” zareagowali na to, co się dzieje. Jeżeli bowiem nie reagują, to znaczy, że sytuacja im albo nie przeszkadza, albo wręcz odpowiada. Jeżeli zaś ktoś się boi zareagować, to chyba nie bardzo nadaje się do pełnienia funkcji kogoś, kto ma stać na straży prawa.


https://tvn24.pl/tvnwarszawa/mokotow/warszawa-furgonetka-anty-lgbt-w-towarzystwie-policyjnych-wozow-4656088

https://tychy.naszemiasto.pl/policjant-z-jaworzna-zostal-oskarzony-o-seks-z-6-latka/ar/c1-5079781

https://radioszczecin.pl/6,381428,kaczynski-dzis-panstwo-nie-jest-silne-wobec-slab

https://sport.dziennik.pl/pilka-nozna/artykuly/7781488,ustawka-autostrada-a4-pseudokibice.html

piątek, 7 sierpnia 2020

Hejterski Przegląd Cykliczny #69

Na samym wstępie pozwolę sobie (bo któż mi zabroni?) na opisanie przyczyn, dla których zaliczyłem lekki poślizg. Pierwszą z przyczyn było to, że trochę wakacjowałem i dozowałem sobie politykę, zaś trolling ograniczyłem sobie do ćwitra. Druga przyczyna to taka, że w niniejszym Przeglądzie po raz pierdylionowy przyjdzie mi pochylać się nad (eufemizując) chujowością polskiej opozycji i szczerze się w tym miejscu przyznam, że potrzebowałem czasu do tego, żeby w ogóle zabrać się za pisanie. W „Dobrym Omenie” był taki bohater, który się zwał Newton Pulsifer. Bohater ów potrafił zepsuć dowolny sprzęt elektroniczny (of korz, niespecjalnie, po prostu usiłując na tymże sprzęcie pracować). Polska opozycja to taki Newton Pulsifer, z tą różnicą, że nie psują elektroniki, ale, na ten przykład, kampanie wyborcze. Po głębszym namyśle doszedłem do wniosku, że polscy politycy opozycyjni mogliby uchodzić za personifikację Praw Murphyego: jeżeli można coś zjebać, to polski polityk opozycyjny znajdzie sposób na zjebanie tego czegoś. Najgorsze w tej chujowatości opozycji jest to, że przez nią partia rządząca robi się coraz bardziej bezczelna. Bezczelność ta przejawia się choćby w tym, że Prezydent RP wygrał wybory mimo tego, że mówił językiem Krystyny Pawłowicz i Dariusza Oko. To niemoc opozycji sprawiła, że Patryk Jaki (aka „Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny”), zrobił spektakularną karierę polityczną (a w jego ślady podążają: Kaleta, Matecki, Ozdoba, Kowalski i wielu innych). Politycy ci zorientowawszy się, że można powiedzieć dowolną bzdurę i nie ponieść za to żadnych konsekwencji, opierają na tym swoje kariery. Niestety, na tym się sprawa nie kończy, bo skoro można bezczelnie kłamać, to czemu nie miałaby z tego korzystać wierchuszka Zjednoczonej Prawicy? Pamiętacie pewnie bardzo dobrze, jak to Premier Tysiąclecia ogłosił, że epidemia jest już w odwrocie, więc całkiem spoko, że Polacy się już nie boją koronawirusa. Wypowiedź była skrajnie nieodpowiedzialna, bo z koronawirusem jest tak, że w odwrocie to on będzie, jeżeli uda się Big Pharmie ogarnąć szczepionkę i okaże się, że przeciwciała nie są krótkotrwałe. Co zrozumiałe, Premier Tysiąclecia był okładany swoją wypowiedzią. Równie zrozumiałe jest to, że Premier Tysiąclecia jest broniony przez swoją formację. Łukasz Szumowski (aka „człowiek insomnia”) powiedział, że: „Wszystko to kwestia semantyki. Mieliśmy wtedy 200 zakażeń dziennie. Pan premier powiedział, że wirus jest w odwrocie, bo wtedy był. Teraz przyrósł (...) Widzimy, że zawsze trzeba pamiętać i mieć z tyłu głowy, że epidemia to jest dzikie zwierzę. W każdej chwili może wyrwać się z kontroli, którą wydawało się nam że mamy”. Temat ten poruszył również zastępca Szumowskiego (Janusz Cieszyński): „Premier Morawiecki mówił o sytuacji, która miała miejsce w połowie lipca. Rzeczywiście było tak, jak mówił Morawiecki, że na początku czerwca mieliśmy dziennie średnio ok. 450 przypadków. Później to systematycznie spadało, a w połowie lipca osiągnęło ok. 250 zakażeń, więc kiedy te słowa padały, to wirus rzeczywiście był w odwrocie”. Obaj panowie tłumaczą, że Premier Tysiąclecia tak jakby miał rację (choć jej nie miał), ale tylko jeden rozpostarł  dupochron i dodał wzmiankę, że, „epidemia może się wyrwać spod kontroli”. Żaden z panów nie zwrócił uwagi na to, że idiotyczna wypowiedź ich pracodawcy mogła mieć demobilizujący wpływ na Polaków. No bo skoro korona jest w odwrocie, to można trochę wyluzować z tymi wszystkimi maskami, płynami do dezynfekcji, social distancingami/etc., prawda? Warto w tym miejscu wspomnieć, że nie mam tu na myśli foliarzy spod znaku „walki z 5G”, ale zwykłych ludzi, którzy są deczko tym wszystkim zmęczeni i nagle usłyszeli, że w sumie to nie ma się czego bać. Czemu więc żaden z tych panów o tym nie wspomniał? Bo ich jedynym zadaniem było wytłumaczenie suwerenowi, że Premier Tysiąclecia „miał rację”, żeby przypadkiem nikomu nie przyszło do głowy, że wyżej wymieniony Prezes Rady Ministrów powinien przeprosić za swoją durną wypowiedź. Innym przypadkiem skrajnej bezczelności był ćwit europosłanki (ex ministry edukacji) Anny Zalewskiej, która napisała była, że: „Czekając na konferencję MEN o bezpiecznym powrocie dzieci do szkół, sprawdzajmy czy jest tam ciepła woda i mydło. Szanowni rodzice, pamiętajcie, że właścicielami budynków są z reguły samorządy. #koronawirus”. Bo wiecie, co prawda MEN decyduje o tym, czy i kiedy dzieci wrócą do szkół, ale to samorządy ponoszą odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo, tak więc nie czepiajcie się rządu!


Podobnie bezczelnych i głupich wypowiedzi Zjednoczona Prawica wyprodukowała w trakcie swoich rządów tyle, że gdyby ktoś zechciał je wszystkie zebrać do kupy, musiałby sobie pożyczyć diamentową strukturę wielkości Jowisza z układu Adro. Im bardziej opozycja nie rozlicza partii rządzącej z takich wypowiedzi, tym więcej politycy partii rządzącej ich produkują. Czy z tego, co napisałem, wynika, że opozycja w ogóle nie grilluje partii rządzącej za takie wypowiedzi? Nic z tych rzeczy. Czasem (ale są to wyjątkowe sytuacje) takie grillowanie się zdarza. Problem polega na tym, że przeważnie wygląda to tak, że opozycja „rusza do boju” po tym, jak nad daną wypowiedzią pochylą się internauci i np. jakiś temat zaczyna trendować na ćwitrze (albo wykręcać gigantyczne zasięgi na FB). W powyższym zdaniu kluczowe jest „po tym”, bo opozycja się z tym nie śpieszy i rzadko kiedy uda się jej wpasować w jakiś wkurw. Przeważnie wygląda to tak, że jakaś wypowiedź wkurwia internautów, którzy dają wyraz swojemu wkurwieniu w mediach społecznościowych, a jakiś tydzień później polityk/polityczka opozycji wypowiada się w tym temacie w „starych” mediach (przy okazji ignorując jakiś bieżący temat). Zupełnie inaczej rzecz się ma z politykami Zjednoczonej Prawicy, bo ci do perfekcji opanowali umiejętność indukowania wkurwienia (czasem muszą długo tłumaczyć suwerenowi, że powinien się wkurwić), a potem grzania tematu „na bieżąco”. Opozycja nauczyła Zjednoczoną Prawicę tego, że ta druga może robić zwroty narracji o 180 stopni i nie szkodzi jej to w najmniejszym stopniu. Wystarczy sobie przypomnieć to, jak politycy partii rządzącej „uspokajali” wszystkich, że w sumie to wszystko w porządku z tą koroną będzie, bo po pierwsze, to ona jest daleko, a po drugie, to nawet jak przyjdzie, to jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność. Potem zaś okazało się, że (co za brak zaskoczenia) wirus jakoś tak się nie przejął tym, że „Chiny są daleko”, a Polska okazała się średnio przygotowana (vide, braki środków ochrony indywidualnej/etc.). Nie przeszkodziło to Zjednoczonej Prawicy w narzuceniu narracji, w myśl której oni od początku traktowali zagrożenie koronawirusem „na poważnie”. Nikogo nie powinno dziwić to, że opozycja nie podjęła jakichś sensownych działań mających na celu „przełamanie” tych narracji. Rzecz jasna, nikogo nie powinno to dziwić dlatego, że opozycja nas do tego przyzwyczaiła. Czasem (acz bardzo rzadko), ktoś z opozycji się zorientuje, że może warto by było (z przyczyn stricte pragmatycznych) pochylić się nad jakimś tematem i zetrzeć się z partią rządzącą celem „popsucia” jakiejś narracji. W praktyce wygląda to tak, że trochę się tam politycy poprztykają, ale opozycja praktycznie zawsze taki temat szybko odpuszcza. Takie „odpuszczanie” cieszy Zjednoczoną Prawicę, która (jak to już wcześniej zaznaczyłem) bezkarnie robi narracyjne zwroty o 180 stopni.  


Praktycznie za każdym razem, gdy ktoś zaczyna krytykować opozycję za „niemoc”, pojawiają się jej obrońcy, którzy zaczynają tłumaczyć, że jeżeli ktoś jest taki mądry, to czemu „sam czegoś nie zrobi”. I tu dochodzimy do kolejnej istotnej kwestii. Otóż, owi obrońcy w ogóle nie zwracają uwagi na to, że naprawdę spora liczba ludzi „coś robi”. Przykładowo, jakiś polityk partii rządzącej zaczyna opowiadać coś, co stoi w sprzeczności z jego wcześniejszymi wypowiedziami (albo wypowiedziami jego kolegów). W ogromnej większości przypadków, ta sprzeczność zostaje wyłapana przez jakichś ćwiternautów, którzy momentalnie zaczynają delikwenta/delikwentkę bombardować screenami i cytatami. Od czasu do czasu taki ćwiterowy grill zostaje podchwycony przez jakieś medium i dany polityk otrzymuje „trudne pytanie” na antenie. Kiedy nad sprawą pochylą się media, do akcji wkracza opozycja, która albo nie robi nic, albo tak długo zastanawia się nad tym „co robić”, że spóźnia się na imprezę. Wydaje mi się, że niemoc opozycji idealnie obrazuje to, co się stało w kontekście wyjebanego przez sztab Prezydenta RP kampanijnego konta z 2015. Najprawdopodobniej pamiętacie o tym, że zanim wyżej wymienione konto kampanijne zostało usunięte, skopiowałem prawie wszystkie ćwity, które tam sobie wisiały. Potem napisałem o tym notkę. Notka przyciągnęła uwagę kilku portali, które nagłośniły sprawę, tym samym „zniknięcie” sztabowego konta miało swoje pięć minut. Pięć minut i ani sekundy dłużej, bo żaden sztab nie pochylił się nad wypowiedziami z 2015, którymi można by było bezlitośnie okładać kandydata Zjednoczonej Prawicy w 2020 roku. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że spodziewałem się takiego finału i swój tekst o znikniętym koncie spointowałem w sposób następujący: „Sposobów na wykorzystanie tych wpisów jest od cholery i obstawiam, że tego (również) bali się sztabowcy obecnego Prezydenta, którzy „schowali”, konto. Brak reakcji na to, co się stało sugeruje, że sztabowcy bali się zupełnie niepotrzebnie.”


Od dłuższego czasu uwaga Zjednoczonej Prawicy zwrócona jest w stronę mediów. Media bowiem mają czelność patrzeć władzy na ręce i wyciągać na światło dzienne rzeczy, które władza wolałaby nadal trzymać pod dywanem. Ilekroć zostajecie trafieni histeryczną narracją „polskojęzyczne media szkalują rząd”, tylekroć możecie być pewni, że mediom udało się wynorać coś, co władze starały się przed wami ukryć. Ilekroć widzicie wpisy internautów, którzy klarują, że polski rząd powinien te media przejąć (bo o to chodzi w „repolonizacji”), tylekroć widzicie rządowego drona, który zaczyna panikować. No bo ok, do tej pory Zjednoczona Prawica była teflonowa, ale zawsze istnieje ryzyko, że któraś z odkopanych przez media spraw wkurwi suwerena tak bardzo, że nie będzie czekał na wybory i pojedzie do Warszawy z taczkami. I tu znowuż przyjdzie nam w pełni docenić kunszt opozycji. Media non stop wyciągają władzy jakieś trupy z szafy, a opozycja ma to w dupie. W tym miejscu pozwolę sobie na krótką dygresję: nie, kurwa, nie wystarczy nawalanie wnioskami o wotum nieufności. Taki wniosek powinien być poprzedzony kampanią informacyjną, w trakcie której suwerenowi opisywano by dokonania osoby, której dotyczy wotum. A teraz wróćmy do meritum. Ile razy w trakcie kampanii prezydenckiej 2020 ktoś wspomniał o stalkerach/hejterach powiązanych z Ministerstwem Sprawiedliwości? Ile razy ktoś wspomniał o tym, że służby specjalne usiłowano wykorzystać do politycznej zemsty na Ludmile Kozłowskiej (Fundacja Otwarty Dialog)? W tym drugim przypadku, pechowo dla Zjednoczonej Prawicy (i szczęśliwie dla Kozłowskiej) zaangażowano w to służby innych krajów, które bardzo szybko ogarnęły, że powody, dla których Kozłowską objęto banem na wjazd do Schengen pochodziły z IDzD. Takich (kurewsko ciężkich) tematów było mnóstwo. Praktycznie żaden nie pojawił się w kampanii. A może ktoś chce porozmawiać o tym, jak to obecny Prezydent RP unikał konferencji prasowych i absolutnie nikt z opozycji nie potrafił tego jakoś sensownie „pospinować”? I tak sobie dumam. Czy opozycji w ogóle zależy na odsunięciu PiSu od władzy, czy zależy jej tylko na odsuwaniu PiSu od władzy? Jak to, kurwa, jest, że PiS od 2015 stosuje dokładnie te same metody i absolutnie nikt nie wypracował jeszcze skutecznej strategii zaradczej, coby jakoś sobie z tymi PiSowskimi metodami poradzić? Pięć pierdolonych lat i nadal nic? A nie, przepraszam! Zapomniałem o tym, że opozycja wypracowała metodę radzenia sobie z dysonansem poznawczym i zwalania winy za swoje porażki na elektorat. Że za głupi, że się sprzedał za 500 złotych, że w sumie to temu głupiemu elektoratu nie zależy na wolności/etc., a w ogóle to tego, co teraz został Prezydentem RP, to wybrała gorsza część Polski/etc. Brawo, kurwa, wy opozycjo.


Skoro już mamy za sobą wstęp, możemy przejść do właściwej części Przeglądu. Gdzieś tam na początku roku 2020 (biorąc pod rozwagę to, co się dzieje w bieżącym roku, początek tegoż można uznać za „zamierzchłą przeszłość”) zacząłem sobie zbierać linki z wiadomościami, w których stało, że zagraniczne miasta partnerskie zrywają współprace z polskimi miastami, które przyjęły uchwałę autorstwa pewnego instytutu, o którym nie można mówić, że wiecie co. Ponieważ sprawa zrobiła się tak jakby medialna, wypowiadać na jej temat zaczęły się tuzy ze Zjednoczonej Prawicy. Wiceszef MSZ powiedział, na ten przykład, że: „o niedobrze, jeżeli różnice w postrzeganiu niektórych aspektów światopoglądowych przekładają się na współpracę. Ale to źle świadczy o tych francuskich samorządach, które przedkładają sprawy światopoglądowe i ideowe na współpracę samorządową, bo wydaje mi się, że to są dwie różne rzeczy”. Tak więc, widzicie, to nie jest tak, że winę za ten stan rzeczy ponoszą polskie samorządy, które przegłosowały tę uchwałę, ale francuskie samorządy, które się na to wkurwiły. O tym, że hejtowanie mniejszości seksualnych jest dla wiceszefa MSZ „sprawą światopoglądową”, wspominać nie trzeba. Ciekaw jestem, jak zareagowałyby polskie władze, gdyby samorządy w krajach Zachodu zaczęły przegłosowywać analogiczne uchwały, z tą różnicą, że w miejscach, w których można było znaleźć odniesienia do mniejszości seksualnych, znalazłyby się odniesienia do Polaków. Konkretnie zaś ciekawi mnie to, czy to również zostałoby uznane za „sprawę światopoglądową”. No, ale to tylko dygresja. Samo zerwanie współpracy nie było jakoś specjalnie bolesne dla miast, bo (w telegraficznym skrócie) nie przełożyło się na żadne wymierne straty finansowe. Owszem, takie zerwane partnerstwo oznacza, że, delikatnie rzecz ujmując, może być problem z wymianami uczniów, ale potem do Europy wjechała pandemia i tego rodzaju problemy przestały być problemami. Teraz okazało się, że sprawa będzie miała ciąg dalszy. Otóż, UE uznało, że jeżeli jakiś samorząd sobie uchwalił to, co Ordo Iuris napisało, to będzie strefą wolną od funduszy na partnerstwo miast. Tutaj strata jest już wymierna, więc w sukurs gminom przyszło zarówno Ordo Iuris (które w tym wypadku gówno może), jak i część polityków Zjednoczonej Prawicy (np. Poprzedniczka Premiera Tysiąclecia), którzy (z racji prowadzenia genialnej wręcz polityki zagranicznej), również gówno mogą. W tym miejscu pozwolę sobie na kolejne odniesienie do tego, jak bardzo opozycja nie ogarnia. Otóż, swego czasu pompowano balonik wizerunkowy poprzedniczce Premiera Tysiąclecia. Narracje, które wpompowano w balonik można było podsumować tak: „ona wszystko może”. Teraz zaś okazało się, że owo „wszystko” sprowadza się do pisania Bardzo Stanowczych Ćwitów. Czy opozycja podchwyciła ten temat? Ni chuja. Jest to o tyle bardziej spektakularne od zwyczajowego jebałpiesizmu opozycji, że w takcie wyborów do PE opozycja budowała narracje, z których wynikało, że PiS, a jakże, gówno może w UE. Wydawać by się mogło, że to idealny moment na rzucenie narracją „a nie mówiliśmy”, ale najwyraźniej opozycja ma inne zdanie w tym temacie. Mało tego, rzecznik PO postanowił spróbować swoich sił w dyscyplinie zwanej „symetryzmem”: „Rzecznik Platformy Obywatelskiej Jan Grabiec powiedział, że przyjęte przez samorządy uchwały są "wyrazem ideologii" i nie leżą one w gestii samorządów. - Z drugiej strony karanie lokalnych społeczności za to, że radni podjęli głupią uchwałę jest czymś niedobrym - zwrócił uwagę. - Te pieniądze powinny trafić do beneficjentów, czyli mieszkańców tych konkretnych miejscowości, na programy edukacyjne, infrastrukturalne, a nie zostać zablokowane na poziomie europejskim – przyznał.”. Nie no, panie rzeczniku, oczywista sprawa. Najlepiej by było, gdyby UE wymyśliła sobie taką reakcję na te uchwały, którą to reakcję samorządy mogłyby mieć w dupie, prawda? Nawiasem mówiąc, na Unię Europejską zdenerwował się nadprokurator Zbigniew Ziobro, który nazwał decyzję o wstrzymaniu finansowania „bezprawną” i wezwał Premiera Tysiąclecia do „zrobienia czegoś”. Jeżeli w UE można być czegokolwiek pewnym, to tym czymś jest to, że absolutnie każda decyzja tej wagi ma poparcie w „papierach”. Jeżeli zaś można być czegoś pewnym w kontekście Zbigniewa Ziobry (i innych zelotów z Solidarnej Polski) to tego, że jeżeli wypowiada się na jakiś temat, to pewnie nie zadał sobie trudu zapoznania się z „przedmiotem dyskusji”. Tego rodzaju taktyka może działać w Polsce, bo komuś, kto trzyma za mordę prokuraturę i część sądów ciężko podskoczyć, ale zupełnie nie sprawdzi się w starciu z wkurwioną Unią Europejską, która może mieć wyjebane na Ziobrę i jego Stanowcze Wypowiedzi. Znamienne jest to, jak bardzo pogubiła się Zjednoczona Prawica w sytuacji, w której ktoś zaczął z nią prowadzić „dialog” z pozycji siły. Zastanawia mnie to, czy decyzja o wstrzymaniu dofinansowania to „incydent”, czy też zapowiedź pójścia kursem kolizyjnym. Tym, czego polskie oreły dyplomacji (i generalnie polskie władze) nie biorą pod rozwagę jest fakt, że elektoraty z krajów Zachodu mogą sobie, na ten przykład, życzyć przeczołgania pyskatych przygłupów, którym wydaje się, że „wszystko mogą”. Nie jestem specjalistą od „mierzenia nastrojów” w innych krajach, ale można bezpiecznie założyć, że część mieszkańców tychże krajów przygląda się temu, co robią nasze władze (szczególnie zaś połajankom, które nasze władze serwowały i serwują wszystkim dookoła) i mogą chcieć, żeby „ktoś coś z tym zrobił”. Na nasze nieszczęście – nie da się przeczołgać Zjednoczonej Prawicy bez przeczołgania całego kraju. Ponieważ sobie już zacząłem gdybać w tym wątku, to pogdybam sobie jeszcze trochę. Część rządowych dronów decyzję o uwaleniu tych konkretnych funduszy skwitowała tak, że „hehehe, teraz będą nastroje antyunijne rosnąć”. Ponieważ jestem z natury pesymistą, od razu sobie pomyślałem, „a co jeżeli ktoś to wkalkulował w ryzyko?”. Prawda jest bowiem taka, że przycięcie finansowania może się skończyć dwojako. Albo władza się cofnie (a kasa wróci), albo władza pójdzie na zwarcie i będzie tłumaczyła, że UE to chuj. Pytaniem, które należy sobie w tym momencie zadać, jest pytanie o to, czy aby nie jest tak, że ktoś uznał, że to sytuacja z gatunku win/win. Albo władze się ogarną i się uspokoją, albo się nie ogarną i będą musiały szczuć na UE (bo na kogoś trzeba będzie zwalić winę za to, że pieniędzy brakuje), co może się prędzej, czy później skończyć jakimś referendum (Konfederacja i Solidarna Polska już o to zadbają) i będzie można te władze przeczołgać tak, jak Wielką Brytanię. Mam szczerą nadzieję na to, że to tylko moje czarnowidztwo, ale uważam, że trochę naiwne byłoby trwanie w przeświadczeniu, że Zjednoczona Prawica będzie mogła non stop srać na wszystkich i nie ponosić z tego tytułu żadnych konsekwencji. Moment do zaostrzenia kursu dla UE jest dobry, bo w Polsce wygrał kandydat, którego raczej nie uważa się w UE za euroentuzjastę, a jego wypowiedzi, których nie można skomentować bez wpadania na prawo Godwina, zrobiły na Zachodzie sporą karierę.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Trochę po premierze pierwszego filmu Sekielskich Zjednoczona Prawica obiecała, że powstanie komisja ds. pedofilii. Od razu jednakowoż zaznaczono, że to nie tak, że pedofilia to tylko w Kościele, bo w innych środowiskach też i ta komisja to będzie się też zajmowała tymi innymi środowiskami. Jest to typowy dla Zjednoczonej Prawicy fikołek narracyjny: ponieważ Sekielscy nakręcili film o instytucjonalnym tuszowaniu pedofilii przez Kościół, należy powołać komisję, która będzie wyjaśniać, czy jakiś murarz-pedofil nie uniknął kary i nie został przez biskupa murarzy przeniesiony na inną budowę, prawda? Komisja została zapowiedziana, ale, o ile czegoś nie pomyliłem, to pracę nad utworzeniem komisji ruszyły po drugim filmie Sekielskich. Ponieważ Zjednoczona Prawica jest Zjednoczoną Prawicą, szefem tejże komisji został typ z Ordo Iuris. Zupełnie bez związku z całą sprawą przypomnę artykuł, który cytowałem w tekście dotyczącym wyżej wymienionego Instytutu: „W międzyczasie ksiądz Jerzy, jako oskarżyciel prywatny, wytoczył proces Legierskiemu, zarzucając mu pomówienia i zniesławienie. Nie podobało mu się, że w swoich wpisach i wywiadach polityk określał go mianem "księdza-pedofila". Uznał też, że cała ta sprawa „poniżyła go w opinii publicznej oraz naraziła na utratę zaufania potrzebnego dla urzędu proboszcza parafii oraz posługi kapłana Kościoła katolickiego”. Co ciekawe, w tej sprawie reprezentował go prawnik Ordo Iuris”. Jestem przekonany, że pan z Instytutu będzie się ze wszystkich sił starał bronić ofiar pedofilii w Kościele, o ile, rzecz jasna, ktoś mu wcześniej powie kim są ofiary, bo w kontekście tego, kogo (i w jakiej sprawie) reprezentował jego instytutowy kolega, można bezpiecznie założyć, że wszyscy członkowie Instytutu mogą mieć problemy z ustaleniem tego „kto zawinił”. Jeżeli zaś chodzi o samą komisję, to jeżeli nawet część konserwatywnej prawicy (np. Terlikowski) uważa ją za kpinę, to kimże ja jestem, żeby traktować ten twór poważnie? Kwestia pedofilii jest dla Zjednoczonej Prawicy równie istotna, jak wszystkie inne (poza dorabianiem się na publicznych pieniądzach). Innymi słowy, Zjednoczona Prawica ma na to wyjebane. O tym, jak bardzo, niech zaświadczy ćwit Kurskiego, który czekał z emisją filmu „Nic się nie stało” na premierę drugiego filmu Sekielskich. Po tym, jak się już doczekał (zaś filmy zostały wyemitowane w TVP i TVN), Kurski napisał był na swoim ćwitrze: „Pojedynek filmów o pedofilii w telewizji linearnej: 20.05. ‘Nic się nie stało’ (TVP1) 3,5 mln; debata po filmie 2,6 mln. 21.05, ‘Zabawa w chowanego’ (TVN), śr 1,9 mln”. Co prawda ćwit został usunięty (bo Kurski został za niego zjebany i najprawdopodobniej ucierpiała na tym jego miłość własna), ale, moim zdaniem, nie ma lepszego komentarza odnośnie podejścia Zjednoczonej Prawicy do problemu pedofilii. Cebulą na torcie było udawane przejęcie Zjednoczonej Prawicy tym, co można było zobaczyć w filmie Latkowskiego (film był mało odkrywczy, bo wcześniej praktycznie wszystko zostało opisane w książce pt. „Zatoka świń”). Otóż po emisji obudził się nadprokurator Ziobro i zapowiedział powstanie (a jakże) komisji, która ma wyjaśnić to i owo. Co zrozumiałe, nikt nie dopytywał Ziobry o to, czemu komisja nie powstała wcześniej. Mogła powstać po tym, jak wydano książkę „Zatoka świń”? Mogła. Mogła powstać po tym, jak wierchuszka Zjednoczonej Prawicy zapoznała się z filmem Latkowskiego (litości, chyba nikt nie uwierzy w to, że partia rządząca po raz pierwszy zobaczyła film wtedy, gdy puścił go Kurski)? Mogła. Czemu zaś nie powstała? Bo tu przecież nie chodzi o to, żeby zajmować się pedofilią, ale o to, żeby zbudować zasłonę dymną, za którą będzie się mógł schować Kościół, który to Kościół rewanżuje się Zjednoczonej Prawicy poparciem w wyborach.


Niewiele brakło, a polscy zygotarianie dorobiliby się pierwszego bohatera. Mniej więcej w połowie kwietnia: „Do kliniki ginekologii we Wrocławiu wtargnął uzbrojony mężczyzna, który groził personelowi szpitala. Miał krzyczeć, że "pozabija morderców nienarodzonych dzieci". Na szczęście dla personelu kliniki, i na nieszczęście dla zygotarian (którzy potrafią przekonywać, że np. antyaborcyjny terroryzm, w którym specjalizowali się zachodni zygotarianie jest dobry, bo to „obrona życia”), w klinice było dwóch żołnierzy, którzy obezwładnili niedoszłego bohatera i przekazali go policji. Niestety, sprawa trochę przycichła i nie wiadomo, czy Ministerstwo Sprawiedliwości nie planuje uhonorowania wyżej wymienionego jegomościa jakimś medalem.


Zastanawiałem się nad tym, czy tematowi, nad którym się pochylę nie poświęcić osobnej notki, ale potem uznałem, że nie warto. O jaką tematykę chodzi? Ano o taką, że obserwuję sobie naszą polską prawicę od dłuższego czasu, ale dopiero w pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, jaka zajebista próżnia intelektualna panuje po prawej stronie. Nie, nie chodzi o to, że brakuje tam np. ludzi z tytułami naukowymi (bo ich nie brakuje), ale o to, że nawet ci ludzie z tytułami zachowują się i wypowiadają jak skończeni kretyni i zamiast „ciągnąć w górę” swoje środowisko, zniżają się do używania tych samych technik propagandowych (i np. pierdolą farmazony o tym, że Zachód umiera, że w tym i tym kraju, to ludzi zmusza się do uczestnictwa w Marszach Równości/etc.,). Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie jest tak, że ja tu w jakiś zawoalowany sposób staram się przemycić rzyg, który pojawił się w pewnych, że tak to ujmę przegranych „kręgach”, nie mogących znieść porażki kandydata Koalicji Obywatelskiej i napawających się tym, że "HEHEHE, NA TEGO Z PRAWICY GŁOSOWALI DEBILE”. Gardzę tego rodzaju argumentacją z wielu przyczyn. Jedną z nich jest to, o czymś pewnie się już kiedyś wymądrzałem, ale ponieważ coś się popsuło i nie było  mnie słychać, to powtórzę jeszcze raz: skoro na kandydata Zjednoczonej Prawicy głosowali debile, których tak łatwo jest zmanipulować, to czemu sami nie zmanipulowaliście tych debili? Przecież debilowi wszystko jedno kto nim manipuluje, prawda? W tym miejscu pozwolę sobie na krótką dygresję. Próżnia intelektualna po prawej stronie jest równoważona przez lekki nadmiar po lewej. Na ten przykład. „Prześniona rewolucja” Ledera, to bardzo dobra książka, ale gdybym nie był po kierunku humanistycznym, to pewnie bym tą książką jebnął po paru stronach, bo słownictwo, którego Leder używa jest, delikatnie rzecz ujmując, wymagające momentami. Jak bardzo wymagające? Tak bardzo, że prawica usiłując dyskutować z tym, co Leder napisał, dyskutowała głównie z zajawką do książki. No, ale dość tego dygresjowania, wracajmy do tematu przewodniego. W czym się przejawia próżnia intelektualna polskiej prawicy? Ano np. w tym, że prawica używa jakichś haseł wydmuszek (w rodzaju „ideologii gender”, „marksizmu kulturowego”, „ideologii LGBT”) i nie bardzo wie, co one znaczą. Aczkolwiek nie powinniśmy zbyt wiele wymagać od ludzi, którzy używają określenia „lewak” i też nie bardzo wiedzą, co to słowo ma znaczyć (i np. lewakiem zostaje ktoś o skrajnie liberalnych [w wymiarze ekonomicznym] poglądach, kto nazywa 500+ rozdawnictwem). Jeżeli ktoś jest ciekaw tego, jak bardzo prawica nie ogarnia terminów, których sama używa (acz to nie jej wina, bo terminy te nie doczekały się sensownych definicji [ciekawym, kurwa, czemu]), to w źródłach może znaleźć moją dyskusję z niejakim panem Maciejem Pieczyńskim („literaturoznawcą”), z którym rozmawialiśmy sobie o tym, czym jest marksizm kulturowy. Rozmowa wyglądała tak, że usiłowałem od niego wyciągnąć jakąś definicję, ale się nie udało. Od razu nadmieniam, że trzeba będzie trochę poklikać, bo pan Pieczyński miał tendencję do dość chaotycznego odpisywania i np. zamiast odpisać na ostatni ćwit w wątku, odpisywał na środkowy. Niektórzy przedstawiciele polskiej prawicy dostrzegają problem i usiłują temu jakoś przeciwdziałać, ale starania te rozbijają się o ich dzbanizm. Jakiś czas temu Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny usiłował dowodzić, że ci, którzy tłumaczą, że nie ma „ideologii LGBT”, kłamią, bo skoro jej nie ma, to niby czego uczą „katedry gender”. Od razu zaznaczam, że nie wiem czego uczą „katedry gender”, ale wiem, że Patryk Jaki nie powinien się brać za pisanie tekstów, które w jego opinii mają uchodzić za „naukowe”, bo trochę podważa swój własny dyplom absolwenta kierunku humanistycznego. Idzie mu to bowiem równie chujowo, co opozycji wygrywanie wyborów z PiSem. Była to jego pierwsza (od czasu wpierdolu, który zebrał w wyborach prezydenckich w Wawie) próba wyjścia z przekazem poza swój betonowy (jakże adekwatna nazwa) elektorat i jak można się było spodziewać, skończyła się tak, że jarała się tym jedynie prawicowa szuria. Nieco później Patryk Jaki postanowił popełnić tekst w temacie tego, dokąd zmierza Zjednoczona Prawica i był on jeszcze bardziej spektakularny od tego o „ideologii LGBT”. Niemniej jednak w strumieniu nieświadomości Patryka Jakiego znalazł się fragment, który jest dość istotny. Otóż, w pewnym momencie Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny zaczął utyskiwać na to, że kultura: „To pole, na którym ciągle przegrywamy. Oczywiście, to wyjątkowo trudne zadanie, bo generalnie ludzie kultury (szczególnie masowej jak np. kinematografia), na całym świecie to w zdecydowanej większości ludzie, u których dominuje ultraliberalne podejście do kwestii obyczajowych, a już szczególnie ograniczeń wynikających z etyki chrześcijańskiej. Stąd nienawiść do prawicy, której działalność odwołuje się do tej sfery wartości”. Po przeczytaniu tego kawałka zacząłem się zastanawiać nad tym, czy w przeszłości ktoś w podobny sposób utyskiwał nad tym, że ludzie kultury mają ultraliberalne podejście do niewolnictwa i segregacjonizmu i że trzeba z tym walczyć, ale będzie to trudne? To porównanie jest bardzo adekwatne, bo cała walka prawicy z mniejszościami seksualnymi opiera się na przeświadczeniu tejże prawicy o tym, że przedstawiciele tychże mniejszości są w jakiś sposób gorsi (napisałbym, że uważają ich za podludzi, ale choć to o wiele bardziej adekwatne, to jednak prawo Godwina stoi mi na przeszkodzie). Żeby w pełni docenić intelektualną „głębie” prawicy wystarczy zadać pytanie o to, „w jaki sposób legalizacja związków partnerskich/małżeństw jednopłciowych miałaby zniszczyć rodzinę?” To jest bardzo proste pytanie, które należałoby zadawać każdemu prawicowemu politykowi/działaczowi (albo też funkcjonariuszom Kościoła, którzy mają dużo do powiedzenia w temacie rodzin) aż do skutku. Wydaje mi się, że co bardziej rozgarnięci przedstawiciele prawicy (nie podejmę się oceny tego, czy Patryk Jaki się do nich zalicza) doskonale zdają sobie sprawę z tego, że całe to pierdolenie o „zamachu na rodzinę”etc., jest, no właśnie, po prostu pierdoleniem. Dlatego też chowają się za frazesami w rodzaju „obrona chrześcijaństwa”, „etyka chrześcijańska”, prawo naturalne” , „chrześcijańskie korzenie Europy” i tak dalej i tak dalej. Gdyby ktokolwiek zadał sobie trud i spróbował (przed kamerami) porozmawiać z Patrykiem Jakim o szczegółach (czyli, o co tak właściwie chodzi z tą "obroną rodziny, chrześcijańskich korzeni i inszych wartości”, to najprawdopodobniej odbiłby się od ściany, na której stałoby, że „papież Polak”. Ujmujące jest to, że (nawet) Jaki dostrzega to, że jeżeli chodzi o szeroko pojętą kulturę, to prawica jest w czarnej dupie (i stąd np. deprecjonowanie nobla dla Tokarczuk, Oskara dla „Idy”etc.). Ujmujące jest to, że Jaki dostrzega również to, że spora część ludzi kultury nie przepada za prawicowymi poglądami (rzecz jasna, w ujęciu polskim, bo dla polskiej prawicy niemiecka chadecja to „lewacy”), ale nie jest w stanie zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Tzn. szuka przyczyn w pieniądzach Sorosa (wcześniejsze fragmenty tekstu) i inszych takich i pewnie nawet sam w to wierzy, bo inne wyjaśnienie tego, ekhm, „fenomenu” cokolwiek go przerasta. Przerasta go niemożność zrozumienia, że tworzenie filmów, książek, etc., w których budowano by pozytywny obraz poglądów, które Jaki z kolegami i koleżankami uznaje za „prawicowe”, można przyrównać do kręcenia filmów/etc., w których budowanoby pozytywny obraz niewolnictwa i segregacjonizmu. Owszem, takie dzieła kultury również znalazłyby swoją niszę, ale byłaby to nisza, bo generalnie rzecz ujmując na Zachodzie zapanował konsensus odnośnie tego, że niewolnictwo i segregacjoznim były chujowe i że powinny pozostać (niezbyt chlubnym) elementem historii. Nawiasem mówiąc, próba powiązania poglądów prawicowych (powtarzam, chodzi o polskie ujęcie tychże poglądów) z Kościołem, skończy się bardzo źle dla tej instytucji, bo od pewnego momentu jest ona w Polsce przez sporą część ludzi utożsamiana z ciężkim oszołomstwem spod znaku skrajnej prawicy. Nawet kościelni specjaliści od mieszania ludziom w głowach mają gigantyczne problemy ze spięciem klamrą „miłuj bliźniego swego” z rzygami o „tęczowej zarazie” i bredniach o „neobolszewizmie”. Ponieważ nie jestem specjalnym fanem wyżej wzmiankowanej instytucji, niespecjalnie mnie to martwi.


Trochę za bardzo mi się rozrósł wątek o prawicy, tak więc postanowiłem go podzielić na dwa kawałki. W tym kawałku pozwolę sobie podjąć próbę odpowiedzi na pytanie (spoiler alert: nieudaną): jak to, kurwa, jest, że prawica jest zbiorowiskiem matołów i quasiintelektualistów, którzy klepią idiotyzmy wyczytane w internecie (hurr durr marksizm kulturowy) i ta sama prawica od 2015 roku wygrywa wszystkie kolejne wybory. Przecież tak na podkarpacki rozum, rozjebanie ich nie powinno stanowić problemu. Czemu więc jest tak, jak jest? Można to, rzecz jasna, tłumaczyć miałkością (ileż razy można używać w tekście określenia „chujowy”?) opozycji, ale ta miałkość jest również zastanawiająca. Nie twierdzę, że polska opozycja to orły intelektu (bo jeszcze mnie nie pojebało), ale nawet ci ludzie nie powinni mieć problemu z rozmontowaniem strategii Zjednoczonej Prawicy. Zamiast tego, polska opozycja znajduje coraz to nowe sposoby na przepierdalanie wyborów. Zjednoczona Prawica przypomina kogoś, kto gra w grę planszową (albo w jakąś strategię turową), stosuje cały czas tę samą strategię (niestety, nie dało się uniknąć powtórzenia) i wygrywa. Opozycja zaś od 2015 stosuję tę samą strategię, przegrywa i za każdym razem wydaje się być zdziwiona swoją przegraną. Nie mam, zielonego pojęcia, jak można przegrywać z takimi dzbanami. Tzn., może inaczej. Rozumiem, że dzieje się tak dlatego, że opozycja non stop ustępuje pola (ok, nie cała, bo, na ten przykład Lewica z RiGCzem poszła na zaprzysiężenie Prezydenta RP), ale nie mam pojęcia czemu ktoś tam uważa, że to dobry pomysł. Czemu nie ma tam rozkminy: „no tak, mają to TVP i nas nim batożą, tak więc musimy zrobić coś, żeby utrudnić im życie”. Nie, zapowiadanie „jak wygramy, to zaorzemy TVP", nie wystarczy. Przez moment sobie nawet dumałem, że może jest i tak, że po prostu opozycja to większe dzbany od Zjednoczonej Prawicy, ale jakoś tak ciężko znaleźć mi po opozycyjnej stronie odpowiedniki Sebastiana Kalety, Jacka Ozdoby, Janusza Kowalskiego, czy, na ten przykład Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że zarówno Kowalski, jak i Jaki zaczynali kariery w PO, ale „rozwinęli się” dopiero będąc „po prawej stronie”). Znamienne jest to, że nawet część komentariatu Zjednoczonej Prawicy zauważyła, że ich partia-chlebodawca musi nieco spuścić z tonu, jeżeli chodzi o pewne kwestie, bo ich kandydat nie miał zbyt dużej przewagi w wyborach prezydenckich. W przysłowiowym międzyczasie Solidarna Polska non stop napierdala o „wojnie cywilizacyjnej”, o złych elbagietach/etc. Co w tym czasie robi największa partia opozycyjna? Wymyśla sobie jakąś „Nową Solidarność” i opowiada o tym, że w sumie to najlepiej by było, gdyby partie opozycyjne do wyborów poszły w jednym bloku. BARDZO DOBRY POMYSŁ, PANIE PLATFORMA, TEGO JESZCZE NIE PRÓBOWALIŚCIE, WIĘC NA PEWNO SIĘ UDA. Warto w tym miejscu wspomnieć, że partia rządząca, praktycznie za każdym razem (poza wyborami samorządowymi 2018, bo wtedy szli na pewniaka i wydawało im się, że nawet Warszawę odbiją) lekko obawiała się porażki (albo zbyt małego zwycięstwa [w parlamentarnych]). Pamiętam, na ten przykład, panikę prawicowego komentariatu, który przestraszył się frekwencji w trakcie eurowyborów 2019 (jak się okazało, niesłusznie, ale co się nadenerwowali, to ich). Znamienne było to, że po każdym wpierdolu zebranym przez opozycję, opozycja zapewniała, że to już ostatni raz i że następnym razem pokaże temu PiSu gdzie raki zimują. Nie chciałbym wyjść na niedowiarka, ale jakoś tak, kurwa, nie wierzę w te zapewnienia. No dobrze, to co powinna taka największa partia opozycyjna zrobić? Nie wiem, może, kurwa, zareagować na to, co robi Ziobro i jego zeloci? Skoro nawet część prawicowego komentariatu uważa, że „nie tędy droga”, to może warto pójść tym tropem? W tym miejscu powinna być jakaś pointa, ale zamiast tejże, zostawiam was z pytaniem „jak opozycja może przegrywać z tymi dzbanami?”


Mniej więcej na początku lipca, media zaatakowały moje oczy wiadomościami: „Ogromne zarobki zarządu Razem (…) Po 200 tys. zł, czyli po ponad 16,5 tys. zł miesięcznie - tyle z kasy partii dostali w 2019 r. posłowie Razem Adrian Zandberg, Marcelina Zawisza, Maciej Konieczny i Paulina Matysiak. Ugrupowanie tłumaczy, że pieniądze te zostały później przekazane na komitet wyborczy Lewicy, co rodzi pytania o zgodność z prawem finansowania jej kampanii do parlamentu”. Poczytałem sobie te doniesienia medialne, pomyślałem sobie (jak na intelektualistę przystało) „co do chuja” i czekałem na dalszy rozwój wypadków. Wyjaśnianiem całej sprawy zajął się bloger Galopujący Major, który w kilku notkach tłumaczył, że wszystko się odbyło zgodnie z prawem (linkuję wam jedną, ale bez problemu sobie znajdziecie resztę). Zacznę od tego, że Onet (bo to od nich pożyczyłem ten łamiący lead) mógłby sobie dać na wstrzymanie, bo jeżeli to, co zrobiło Razem „rodzi pytania o zgodność z prawem finansowania kampanii do parlamentu”, to mam dla Onetu bardzo złą wiadomość: praktycznie wszystkie komitety robią to samo. Czasem bywa jeszcze bardziej spektakularnie, bo sztaby organizują działania „prekampanijne”, których ni chuja nie można sfinansować z pieniędzy komitetu wyborczego, bo w tym czasie takowych komitetów jeszcze nie ma. No dobrze, skoro mam to już za sobą, to pozwolę sobie zadać w tym miejscu pytanie: Partio Razem, czy Ty jesteś, kurwa, poważna? Ja doskonale rozumiem, że są takie, a nie inne realia i że skądś trzeba brać pieniądze na kampanię, ale może powinniście głośno o tym powiedzieć wtedy, kiedy to robiliście? Na co liczyliście? Że nikt tego nie wypatrzy w waszych oświadczeniach majątkowych? Gdybyście o tym opowiedzieli od razu, to może ktoś tam by poburczał trochę, ale sprawa miałaby znacznie mniejszy kaliber, niż w momencie, w którym wykopał ją prawicowy klaun, który wpisał sobie w bio „publicysta lewicowy”. Jak na partie, która wcześniej tłumaczyła wszystkim to, jak istotna jest jawność w życiu publicznym (z czym się, kurwa, zgadzam w całej rozciągłości), to troszeczkę żeście przydzbanili. Nawiasem mówiąc, znamienne jest też to, że tłumaczeniem całej sprawy (po tym, jak została wykopana przez prawicowego klauna, który każe się nazywać lewicowcem) zajął się Galopujący Major. Z tego bowiem wynika, że Razemy nie były do tego przygotowane, mimo że do odpierania tych konkretnych zarzutów partia powinna być gotowa już w momencie, w którym podejmowano decyzję o tym, żeby „dofinansować” kampanię w ten, a nie inny sposób. Potykanie się o własne nogi nie pomoże wam z walce z prawicową machiną propagandową.


Na sam koniec zostawiłem sobie kwestię obrazy uczuć religijnych pomnika. Chodzi mi, rzecz jasna, o happening, w trakcie którego elbagiety powiesiły tęczową flagę na pomniku Jezusa. Bardzo szybko okazało się, że nie dość, że to rani uczucia religijne (za moment się do tego odniosę), ale jest to również „dewastacja” pomnika. Gdybym był złośliwy (a nie jestem) to napisałbym, że ktoś tu chyba, kurwa, nie zna definicji słowa „dewastacja”, ale ponieważ złośliwy nie jestem, przejdę do „uczuć religijnym”. Otóż, te same uczucia religijne nie zostały zranione wtedy, gdy na krzyżu na Giewoncie zawieszono banner wyborczy kandydata Zjednoczonej Prawicy. Co to, to nie! To była „głupota”, ale nikt nie poczuł się dotknięty tym, że ktoś potraktował krzyż jak słup ogłoszeniowy. Niespecjalnie mnie to dziwi, bo kościoły już od dawna pełnią rolę szczekaczek partii rządzącej i, delikatnie rzecz ujmując, „agitowanie nie jest im obce”, tak więc wszyscy zdążyli się przyzwyczaić. Ale żeby żaden z prawicowych tuzów oburzonych tęczową flagą, choćby, kurwa, dla zasady nie powiedział, że tamto też mu przeszkadzało? No to już jest potknięcie, które opozycja mogłaby wykorzystać, gdyby faktycznie zależało jej na tym, żeby odsunąć PiS od władzy. Jedynym powodem, dla którego tęczowa flaga może „ranić czyjeś uczucia religijne” jest to, że ten ktoś traktuje mniejszości seksualne jako coś „nieczystego” (a co za tym idzie „gorszego” od siebie). Ponieważ Zjednoczona Prawica nie uznaje półśrodków, autorów happeningu zawinięto na dołek i przetrzymano 48 godzin. Czemu? Najprostsza odpowiedź brzmi „bo tak”. Bardziej złożona zaś odpowiedź wymagałaby ponownego pochylenia się nad tym, że nadprokurator chce uchodzić za najbardziej prawego z prawych (tak, wiem, nie on jest bezpośrednim przełożonym policmajstrów, ale na pewno od niego wyszło „zapotrzebowanie” na to, żeby zawinąć wieszających flagę). Stołeczna policja przez dwa dni brandzlowała się swoją skutecznością w walce z „obrazą uczuć religijnych”. Jeżeli ktoś chce w pełni docenić ten dzbanizm, to linki do ćwitów znajdzie w Źródłach. Nie był to pierwszy przypadek, w którym Zjednoczona Prawica deczko, kurwa, przesadziła z reakcją, ale ten był na tyle spektakularny, że partia rządząca była non stop jebana w internetach. Ponieważ internet nie chciał przestać, uruchomiono prorządowe publikatory, które usiłując pomóc partii-matce wykopały zatrzymanie, do którego doszło po tym, jak jakaś kobieta rozrzuciła świńskie łby w meczecie. Nic lepszego nie znaleziono, więc politycy partii rządzącej trzymają się tego przypadku jak pijany płotu. Do pustych łbów nie dociera, że między tymi sytuacjami nie ma żadnej symetrii, bo ekwiwalentem akcji ze świńskimi łbami byłoby rozrzucenie fekaliów w kościele. O tym, że policja, która zatrzymała tamtą kobietę, nie brandzlowała się tym faktem, rządowe publikatory już jakoś nie wspominają. W tym miejscu chciałbym wyrazić nadzieję, że ludzi, którzy bronili postępowania policji (oraz samych policmajstrów, którzy robili coś, czego wcale nie musieli) w przyszłości spotka to samo. Że zostaną zatrzymani w sumie to bez powodu, posiedzą na dołku, a w międzyczasie ktoś będzie na nich srał w mediach, tłumaczył, że są jakimiś bandosami i że tak po prawdzie to się im, kurwa, należało. Wszystkim zaś, którzy twierdzą, że „no trochę tym razem te elbiagiety przesadziły” chciałbym zadać pytanie: w jaki sposób mniejszości seksualne mają reagować na działania prawicy? W jaki sposób mają zwracać uwagę na to, że, delikatnie rzecz ujmując, dzieje się im chujowo? Siedząc w domach nic nie robiąc, żeby nie przeszkadzać wam w odsuwaniu PiSu od władzy? Powtórzę po raz kolejny (tym razem capslockiem): NAWET PRAWICOWY KOMENTARIAT TWIERDZI, ŻE PIS NIE POWINIEN JUŻ SZCZUĆ, może i wy powinniście na to zwrócić uwagę i spróbować rozliczać PiS z tego, co robi?


Ponieważ rozrósł mi się ten Przegląd trochę bardzo, temat uciskania prawicowych pisarzy fantastów przerzucam do kolejnego (choć tu pasowałby on bardziej ze względu na to, że było o „kulturze”). Poza tym, apel polskich pisarzy-prawicowców przekonał mnie do tego, żeby odkopać materiały, które sobie kiedyś zebrałem do notki na temat polskiej prawicowej fantastyki, tak więc może tym razem uda się ją napisać.


Źródła:

https://www.politykazdrowotna.com/61276,premier-wirus-jest-w-odwrocie-who-nie-jestesmy-nawet-blisko-konca

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/koronawirus-w-polsce-lukasz-szumowski-o-zwiekszeniu-obostrzen/nc2d4v6

https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/koronawirus-janusz-cieszynski-kiedy-premier-mowil-o-odwrocie-wirusa-to-byla-prawda/xqyx7ft,79cfc278

 https://twitter.com/OnetWiadomosci/status/1289249103616958464

https://twitter.com/AnnaZalewskaMEP/status/1289135071459508225

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2020/02/przypomnimy-to-panu-hurtowo.html

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Polityka/Tuchow-traci-partnerstwo-z-francuskim-Saint-Jean-de-Braye.-Zawazyla-strefa-wolna-od-LGBT

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,25703195,francuska-gmina-zerwala-partnerstwo-z-tuchowem-wszystko-przez.html

https://www.facebook.com/1683534065241470/posts/2557444854517049/

https://www.dziennikwschodni.pl/krasnik/francuskie-miasto-rezygnuje-ze-wspolpracy-z-krasnikiem-na-tej-decyzji-najbardziej-straca-dzieci,n,1000260990.html

https://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/6445413,strefy-wolne-od-lgbt-miasta-francja-polska.html

https://tvn24.pl/polska/samorzady-z-uchwalami-stref-wolnych-od-lgbt-z-odrzuconymi-wnioskami-o-unijne-dofinansowanie-zbigniew-ziobro-chce-interwencji-premiera-4651329

https://www.newsweek.pl/polska/polityka/morawiecki-zapowiada-panstwowa-komisje-ktora-zajmie-sie-pedofilia-nie-tylko-w/bvgf4fn

https://wiadomosci.onet.pl/warszawa/krystian-legierski-oskarza-ksiedza-ktory-go-molestowal-w-dziecinstwie/t188gpc

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2020-07-25/przewodniczacy-komisji-ds-pedofilii-zwiazany-z-ordo-iuris-kmieciak-wyjasnia-w-polsat-news/

https://fakty.interia.pl/polska/news-jacek-kurski-o-pojedynku-filmow-o-pedofilii,nId,4510323

https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1478167,latkowski-nic-sie-nie-stalo-ziobro.html

https://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/7,35771,25873851,zainspirowany-antyaborcyjnymi-banerami-grozil-lekarzom-z-kliniki.html

Wielce Uczona Debata Piknika z Panem Literaturoznawcą

(tylko dla ludzi o mocnych nerwach)

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1227675715635535872

https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/504901-patryk-jaki-czy-ideologia-lgbt-istnieje

https://niezalezna.pl/344129-wspolna-lista-opozycji-w-wyborach-parlamentarnych-posel-psl-to-wykluczone

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/partia-razem-ogromne-zarobki-zarzadu-zandberg-zawisza-konieczny-i-matysiak-dostali-po/11wxghf

https://galopujacymajor.wordpress.com/2020/07/03/znalazlem-200-000-pln-pensji-w-partii-razem-czyli-o-tekscie-w-onecie-i-rzepie/

https://www.tvp.info/48791017/potezne-zarobki-razem-sie-tlumaczy-zgubiliscie-co-najmniej-140-tys-od-lba

https://oko.press/bielan-teczowa-flaga-na-jezusie-jak-wieprzowina-w-meczecie-cynizm-czy-ignorancja/


https://twitter.com/Policja_KSP/status/1290647051995435008

https://twitter.com/Policja_KSP/status/1291002728903303168

https://twitter.com/Policja_KSP/status/1290919301633974272