środa, 27 marca 2013

O tym jak organizacje pro life skutecznie lobbują na rzecz „biznesu aborcyjnego” (rozważania aborcyjne #2)

Nie, ten tytuł to nie manipulacja. Dużo mówiło się o Wandzie Nowickiej (o niej – trochę dalej napisze -tzn w jednej z kolejnych notek) i o tym, że jest ona opłacana przez lobby proaborcyjne. Poprocesowali się nawet o to, wyszło chyba na to, że ktoś jej płacił faktycznie. Aczkolwiek jeśli mam być szczery – to nie wiem za co. Bo jeśli ktoś inwestował pieniądze w to, żeby W.N. cokolwiek zmieniła gratuluje mu zorientowania w rzeczywistości naszej. Najskuteczniej na rzecz biznesu aborcyjnego lobbują organizacje pro life, nazwisk nie będę wymieniał bo ktoś może mieć problemy ze zrozumieniem tekstu pisanego i może zachcieć mnie pozwać.

W Serialu pt „Boardwalk Empire” - polski tytuł „Zakazane Imperium” a dokładnie w pilocie tego serialu obejrzeć można bardzo sugestywną scenę. W scenie tej grupa mężczyzn pije za to, że w USA zostanie wprowadzona prohibicja. Główny bohater wygłasza toast za ludzi, którzy doprowadzili do wprowadzenia prohibicji „To those beautiful, ignorant bastards „ W luźnym tłumaczeniu „za tych wspaniałych ignoranckich drani”. Główny bohater bowiem miał plan - zarabiania na prohibicji. W jaki sposób? Szmuglowanie alkoholu przez granicę i sprzedawanie go do knajp/kasyn/etc. Tym samym ludzie, którzy w swojej opinii robili coś dobrego (popierali prohibicje i doprowadzili do jej wprowadzenia) – działali na korzyść szarej strefy.

Nie inaczej jest w przypadku naszych rodzimych „obrońców życia”. Którzy dla „podziemnych aborcjonistów” pełnią rolę pożytecznych idiotów. Bo dla „podziemnych” zakaz aborcji jest żyłą złota. Gdyby była legalna, mogłaby się odbywać w szpitalach, za cenę znacznie niższą niż u nich i w warunkach innych (większe bezpieczeństwo etc). Mało która kobieta zdecydowałaby się na aborcje w gabinecie – gdyby miała do wyboru szpital, w którym w razie komplikacji lekarze mogą jej udzielić błyskawicznej pomocy. Swoją drogą organizacje pro life cierpią na rozdwojenie jaźni jeśli chodzi o liczbę nielegalnych aborcji. Z jednej strony deklarują, że jest ich w Polsce 7-14 tysięcy. Z drugiej zaś niektórzy obrońcy twierdzą, że około 170 tysięcy. No ale wypośrodkujmy – dajmy na to, że nielegalnych aborcji jest około 80 tysięcy załóżmy, że średni koszt „przywrócenia miesiączki” to 3 tysiące złotych. Z prostej arytmetyki wynika, że ten biznes generuje przychód rzędu 240.000.000 złotych (słownie - dwustu czterdziestu MILIONÓW złotych) Gdyby nielegalnych aborcji było 10 tysięcy – zamknęło by się to kwotą 30.000.000 złotych. Nie próbuję nikogo przekonywać do tego, że organizacje pro life są sponsorowane przez speców z podziemia (bo za to pewnie groziłaby odpowiedzialność karna – tzn za tego rodzaju sugestie). Sugeruje, jednakże, że ich ośli upór generuje gigantyczny zysk. I to zysk na czysto – bo przeca nikt podatków nie będzie płacił od „skrobanki”.

A teraz pomyślmy. Od ilu lat w Polsce mamy zakaz aborcji? Od 1993 roku. Co prawda w 1996 próbowano zliberalizować nieco ustawę – ale w 1997 trybunał konstytucyjny powiedział, że „się nie da”. Tym samym zakaz obowiązuje od 19 lat (byłoby 20 ale 96' trzeba wyłączyć). Dodajmy do tego fakt, że na samym początku, aborcji było pewnie więcej niż teraz (bo po pierwsze – lekarze umieli je przeprowadzać, po drugie – zmiana prawa nie oznacza natychmiastowej zmiany rzeczywistości). Do UE weszliśmy niedawno, tym samym masowa turystyka aborcyjna – jest stosunkowo nowym wynalazkiem. No ale załóżmy, że „podziemie aborcyjne” generuje rocznie 240 milionów zysku (tak wiem, wcześniej inaczej by to wyglądało bo denominacja była w międzyczasie, tym niemniej zysk – to zysk niezależnie od tego czy mówimy o „starym milionie” czy o nowej „stuzłotówce”). 240 milionów pomnożone przez 19 lat daje nam kwotę 4.560.000.000 złotych - czyli cztery miliardy pięćset sześćdziesiąt milionów złotych. Nawet gdyby przyjąć szamanizm statystyczny tych proliferów, którzy twierdzą, że aborcji w Polsce jest około 10.000 rocznie ( w co pewnie sami nie wierzą) kwota „wypracowana” przez podziemie aborcyjne w ciągu 19 lat – wynosiła by 570.000.000 złotych - pięćset siedemdziesiąt milionów złotych. O wiele bardziej prawdopodobna jest ta pierwsza liczba – bowiem same organizacje pro life epatują obrazkami „1 z 3 poczętych dzieci jest abortowane!”. Skoro 1 na 3 a liczba urodzeń w Polsce nie spadła poniżej 300.000 rocznie – to liczba 80.000 aborcji/rok jest liczbą i tak zaniżoną.

Warto również nadmienić, że klauzula sumienia dla lekarzy (dodajmy, że lekarzy „państwowych”) to kolejna żyła złota dla „prywaciarzy” - przepisywanie pigułek hormonalnych, zakładanie spirali, przepisywanie pigułek jeden dzień po. Co ma zrobić kobieta, której żaden NFZtowski ginekolog nie chce przepisać pigułek „1 dzień po”? Pójdzie do prywaciarza i zapłaci za wizytę. Ponadto, spora część „klauzulowiczy” prywatnie już nie ma oporów przed antykoncepcją.

Śmiem twierdzić, że część lekarzy (nie wiem jaka i tego się nie dowiemy), która tak gorąco wspiera zakaz aborcji i klauzulę sumienia – ma w tym swoje partykularne interesy. Swoją drogą – proliferzy wiele mówią o „biznesie aborcyjnym” który domaga się legalizacji aborcji w Polsce. Tylko, że to bzdura gargantuiczna. Teraz biznes aborcyjny zarabia znacznie więcej niż mógłby zarobić gdyby aborcja była legalna. Któremu „biznesmenowi” zależałoby na pomniejszeniu własnych dochodów (choćby poprzez płacenie od nich podatków)? Komu zależałoby na tym, żeby przed szpitalem były pikiety w obronie życia niepoczętego? Po zalegalizowaniu aborcji, wiadomo by było kto i gdzie te zabiegi przeprowadza – prolajfy miałyby ułatwione zadanie jeśli chodzi o wyszukiwanie „morderców”. A teraz? Lekarzowi zależy na dyskrecji (bo łamie prawo), kobiecie zależy na dyskrecji, bo nie chce się narazić na publiczne lżenie przez „prolajfów”. Prolajfy nie wiedzą kto się bawi w przerywanie ciąży i tak dalej i tak dalej.

W świetle powyższego można sobie zadać pytanie: Kto jest skutecznym lobbystą „biznesu aborcyjnego”? Nowicka, która jest mniej więcej tak samo skuteczna jak aspiryna w walce z Ebolą czy też ruchy pro life, które zapewniają czysty zysk „podziemnym aborcjonistom”? Z jednej strony mamy Nowicką, która nie wygenerowała ani złotówki zysku - a z drugiej proliferów, którym podziemie zawdzięcza  miliardowe zyski.

Nie wiem jaki interes mają w tym wszystkim proliferzy. Rzecz jasna mogą to wszystko robić nieświadomie. Ale jeśli tak jest to zbyt dobrze o nich nie świadczy. Poprzez „nieświadomie” mam na myśli to, że nie są świadomi efektów swojego postępowania. Tym samym przypisanie im roli pożytecznych idiotów było ze wszechmiar słuszne.


Załóżmy przez moment, że proliferom uda się wprowadzić całkowity zakaz aborcji. Nawet kiedy życie kobiety będzie zagrożone – lekarz nie będzie miał prawa jej pomóc. Zdaniem proliferów – życie dzieci napoczętych (czy nienarodzonych, nie pamiętam już dokładnie) będzie w pełni chronione. Czy aby na pewno? (Próba odpowiedzi, w następnej części rozważań)

poniedziałek, 25 marca 2013

Czemu aborcja jest w Polsce nielegalna? (rozważania aborcyjne #1)

Tytuł niniejszej notki będzie tejże notki (a raczej serii notek bo się rozrosła jedna do rozmiarów, większych niźli gargantuiczne) myślą przewodnią. Czemu aborcja nie jest u nas legalna? Zanim w moją stroję polecą zdechłe koty i cegłówki – nadmienię – nie chodzi mi o to co się stało wcześniej.

Wcześniej stało się to, że nikt nie był przygotowany na tego rodzaju partyzantkę. Bez referendum, bez pytania kogokolwiek o zdanie – zmieniono prawo. Potem co prawda zebrano kupę podpisów pod wnioskiem o referendum – ale katoprawica (to taka specyficzna odmiana prawicy) miała to w dupie. Poparcie biskupów i sterowanych przez nich wyborców – było więcej warte niż czyjeś oburzenie. Co prawda potem się to zemściło (bo miłość biskupów się przeniosła na inne partie) ale w tamtym momencie katoprawica czuła się zwycięska. Czy uważali, że postępują słusznie? Tego nie wiem. Jeśli natomiast uważali, że w ten sposób „zlikwidują aborcje” - to znaczy, że nigdy nie powinni piastować funkcji ważnych – bo wykazali się skrajną nieodpowiedzialnością i nieumiejętnością prognozowania efektów swoich działań.

Jeden z moich niegdysiejszych rozmówców usiłował klarować, że skoro ludzie ich wybrali (katoptawicę) to chcieli zakazu. Po tym argumencie uznałem dyskusje za bezprzedmiotową. Czemu? Ano temu, że załóżmy, że to prawda. Ludzie chcieli zakazu aborcji. WIĘKSZOŚĆ LUDZI chciała tego zakazu! Ziściło się marzenie Terlikowskiego zanim jeszcze stało się marzeniem. Tylko, że w takim razie ja mam jedno pytanie. Czemu nie dopuszczono do referendum? Skoro większość popierała zakaz – to co za problem udowodnić to w ramach referendum? Skoro większość była tak zdeterminowana – to powinna się rwać do referendum! Tylko, że to bzdura. Ilość zwolenników i przeciwników aborcji (do 12 tygodnia ciąży) jest mniej więcej równa

Newsweek w 2010 roku podał wyniki badań CBOS:

Prawie połowa badanych (47 proc.) nie zgadza się z poglądem, że kobieta powinna mieć prawo do aborcji w pierwszych tygodniach ciąży, z czego 23 proc. w sposób zdecydowany. Natomiast ponad dwie piąte ankietowanych (44 proc.) popiera takie rozwiązanie.

Nawet jeśli te liczby zmieniły się w przeciągu ostatnich 2 lat – to na pewno nieznacznie. Domyślam się, ze rozkład poparcia wyglądał nieco inaczej w roku 1993. Poprzez „nieco inaczej” rozumiem większe poparcie dla aborcji. Swoją drogą – buńczuczne deklaracje Terlikowskiego i ludzi jego pokroju na temat tego, że reprezentują większość, bo większość chce zakazu aborcji – można bardzo łatwo zweryfikować. Niech organizacje pro life – zbierają podpisy pod referendum w tej sprawie. Skoro jest ich więcej niż pro choice – to w czym problem?

A w tym problem, że za tymi buńczucznymi deklaracjami – kryje się świadomość tego, że wcale nie stanowią większości. Poza tym w swojej opinii – więcej mają do stracenia niż wygrania. Bo gdyby się okazało (a pewnie by się okazało), że ludzie będący pro choice – zorganizują pospolite ruszenie (mogło by tak być, bo wreszcie dostrzegli by szanse na realną zmianę) i ich przegłosują – to zamiast zakazu byłaby liberalizacja. I dlatego pro life – skupiają się na standardowym robieniu ludziom wody z mózgu i np. zbieraniu podpisów pod obywatelskimi wnioskami dotyczącymi zakazu aborcji. Bo w takiej sytuacji nie mogą przegrać.

Taka mała edycja – powyższą notkę zacząłem pisać jeszcze zanim dowiedziałem się, że katoprawica znowu spróbuje dokonać zmian w prawie aborcyjnym. Aczkolwiek tego rodzaju działalność nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. Tak jak poprzednim razem (Solidarna Polska w 2012) – na warsztat idą ciężkie i nieodwracalne uszkodzenia płodów. A wszystko to firmowane zdjęciami uśmiechniętych dzieci z zespołem Downa. Bo jak wiadomo innych rodzajów upośledzeń nie ma. 

Źródło:

sobota, 16 marca 2013

"Co sądzisz na temat antykoncepcji i dlaczego jest zła?" :)

Jeśli czytujesz tego bloga (a nie czytujesz FP) to mam prośbę pewną. Zbieram negatywne opinie dotyczące antykoncepcji. Jeśli natrafisz na taką w necie (gdziekolwiek) wrzuć w komentarz. Interesują mnie jedynie negatywne opinie i najlepiej takie, w których to opiniach - dostrzegalne jest uzasadnienie - niezależnie do tego jak bardzo absurdalne się ono wydaje (to uzasadnienie).

Zależy mi na jak największej różnorodności tym samym im bardziej "bizarre" argumenty - tym lepiej.

Aby łatwiej było uporządkować wszystko - prosiłbym żeby komentarz wyglądał następująco

Nagłówkiem niech będzie nazwa środka antykoncepcyjnego, którego dotyczy koment.

Jeśli jest ogólnie o tym "dlaczego antykoncepcja jest zła" - w nagłówku niech będzie "antykoncepcja"




Pamiętajcie - Zbyszek Embrion na Was liczy ;)

niedziela, 10 marca 2013

Antyklerykalny piknik cz 2 – słów kilka o kłamstwie

Dawno, dawno temu (to tak coby postarzyć bloga) popełniłem byłem notkę w temacie tego, jakie mam zdanie na temat instytucji kościoła (antyklerykalny piknik - szatan zło i palenie kościołów). Pomyślałem sobie, że czas nadszedł, aby do tej notki co nieco dodać. Tym razem będzie więc o kłamstwie i o tym, jakie w tym temacie zdanie ma kościół. W kościele, do którego uczęszczałem jako mały piknik, proboszczem był pewien jegomość, który posiadł umiejętność bardzo sugestywnego prawienia kazań. Nie obejmowało to jednak lapidarnego wyrażania myśli, skutkiem czego jego kazania nierzadko trwały 30 minut. Tym niemniej czasem zdarzało mu się streścić. Kazanie, do którego chciałem się odnieść dotyczyło kłamstwa. Ksiądz bardzo obrazowo opisał pewną sytuację. Był sobie człowiek, który miał zeznawać w jakiejś sprawie. Człowiek ów chciał kłamać z premedytacją, przygotował sobie baterie argumentów etc. Przed rozprawą zapytano go, czy przysięga mówić prawdę i podsunięto mu krzyż. Człowiek powiedział, że owszem - będzie mówił prawdę i w tym momencie Jezus na krzyżu odwrócił głowę. Człowiek rzecz jasna momentalnie zmienił zapatrywania swe i jednak nie kłamał.

Historyjka z gatunku tych, które teraz bym wyśmiał. Ale wtedy miałem jakieś 5 lat chyba. Tym samym, to co usłyszałem – uznałem za prawdziwe. No, bo skoro bóg nie chce żebyśmy kłamali, to nie jest dziwnym to, że okazał swoje niezadowolenie z tegoż faktu. No i tak sobie pomyślałem, że to niezadowolenie nie musi być wcale tak łagodnie wyrażone. Aczkolwiek kłamać jako dziecko nie lubiłem, toteż się nie bałem zbytnio. Uznałem natomiast, że skoro ksiądz powiedział to, co powiedział, to wszyscy o tym wiedzą i będą się do tego stosować. Teraz wiem, że to był błąd fałszywej powszechności – wtedy mój poziom wiedzy był nieco niższy. Rzecz jasna, przekonałem się na własnej skórze, że jak to mawiał pewien bohater pewnego serialu: „everybody lies”. Tak samo, jak przekonałem się o tym, że mówienie prawdy przegrywa z kłamstwem, o ile kłamstwo jest lepiej zaserwowane. Domyślam się, że nie ja jeden dałem się nabrać. Domyślam się, że nie ja jeden czekałem na „boską interwencję”, kiedy ktoś bezczelnie kłamał. Domyślam się, że nie mnie jednemu nakładli do głowy bajek, które są delikatnie rzecz ujmując szkodliwe.

Bo o ile rozumiem, że można powiedzieć „kłamstwo jest złe – starajcie się mówić prawdę”, to wmawianie dzieciakom, że kłamanie sprawia, że w ich otoczeniu mogą zachodzić nadnaturalne zjawiska, to już insza inszość. Dorosły w to nie uwierzy – dziecko owszem. Bo niby czemu ma nie wierzyć? Bóg jest wszechmogący i nie lubi kłamców, no a skoro ich nie lubi i jest wszechmogący, to może skarcić kłamcę. Czy nie lepiej dzieciakom wytłumaczyć to, co było początkiem niniejszego akapitu? Czy nie lepiej wyjaśnić, że niektórzy ludzie kłamią i musimy być na to wyczuleni, zamiast bajdurzyć o figurkach na krzyżu, które głowy odwracają?

Ktoś może podnieść argument: „no dobrze, można niby porozmawiać w ten sposób z dzieciakami, ale one jeszcze nie rozumieją takich niuansów”. Tylko, że to argument z rodzaju tych, po użyciu których wygłaszającego tę opinię boli stopa (postrzał w stopę zawsze jest bolesny). Skoro bowiem nie są w stanie zrozumieć takich niuansów, to jak będą w stanie oddzielić prawdę od fikcji? Bo figurki odwracające głowy to fikcja. Tak samo jak fikcją jest wmawianie ludziom tego, że jeśli będą mówić prawdę, wszystko będzie dobrze. Abstrahując już od wymiaru wiary – wmawianie dzieciakom tego, że każdy zły uczynek zostanie ukarany, a na końcu zawsze będzie happy end to draństwo i nic więcej. Bo efekt takich pogadanek jest taki, że sporo ludzi może się przez pewną część swojego życia potykać o wiarę. Ludzie ci będą się znajdować pomiędzy młotem wiary a kowadłem codzienności. Mógłbym użyć innej metafory i napisać o żarnach codzienności i wiary, ale młot i kowadło brzmią nieco lepiej.

Jeszcze insza inszość to fakt, że kłamstwo kłamstwu nierówne. Dorosłej osobie nie da się wmówić tego, że kłamstwo jest „zawsze złe”, bo dorosły człowiek swoje przeżył i wie, że czasami „prawda powiedziana nie w porę bywa nieodróżnialna od chamstwa” (chyba poprawnie zacytowałem prof. Tokarza). Dzieciakowi można wmówić wszystko. Pytanie tylko – po jaką cholerę? Księża mają chyba nieco więcej niż 5 lat i są świadomi tego, że mówienie prawdy nie zawsze jest powodem do chwały. Ja rozumiem, że jak ktoś się podpiera absolutem (nie mylić z wódką), to trudno mu pogodzić się z tym, że normalny świat (aka codzienność) mają z absolutem niewiele wspólnego.

Taka mała dygresja: ciekawy mechanizm zaobserwowałem w ramach przyglądania się „prawdomównym”. To taki gatunek ludzi, który nie ma nic przeciwko temu, aby mówić prawdę na czyjś temat, ale jak się ich skonfrontuje z prawdą na ich temat, potrafią odpowiedzieć na to agresją. A jeśli, nie daj potworze spaghetti, dojdzie do sytuacji, w której przyłapie się takiego „prawdomównego” na kłamstwie – agresja all inclusive ;)

Chyba największy problem współczesnego kościoła polega na tym, że ów uczy młodych ludzi (tzn. starszych też próbuje, ale ci są uodpornieni trochę bardziej) tego, jak żyć w jakimś wyimaginowanym świecie, mającym z otaczającą nas rzeczywistością niewiele wspólnego.