środa, 28 sierpnia 2013

Od gier RPG można dostać szatana i zarazić się rakiem

Na samym początku niniejszej notki się muszę przyznać do tego, że ja sporo czasu spędziłem nad RPGami (Role-playing Game). Zarówno nad tymi papierowymi jak i RPG. Papierowe zaczęły się od „Kryształów Czasu”, a komputerowe od pierwszej części „Eye of The Beholder”. Jak człowiek pograł w te RPGi i się nimi interesował – to coś tam się wie na ich temat.

Niestety na temat RPG raczej nic nie wiedziała osoba, której „świadectwo” Fronda zamieściła. Już sam tytuł jest wstrząsający. Wskazuje on na to, że osoba rzekomo zniewolona przez RPG nie ma zielonego pojęcia o tym co ją „zniewoliło”.

"Świadectwo Eweliny: „W grze to ty jesteś bogiem”, czyli jak gry RPG zniewalają człowieka”

W pierwszej chwili pomyślałem, że owo bycie bogiem odnosi się do Mistrza Gry, który w trakcie gry w praktyce może wszystko (w podręcznikach co prawda reguły są, ale „tajne modyfikatory mistrza gry – się zna:) ) Okazało się jednakże, że Ewelinę zniewoliły komputerowe RPGi, tym samym owo bycie bogiem nie mogło się odnosić do „mistrzowania”.

Gry RPG były w moim domu odkąd pamiętam. Siadywałam wieczorami z tatą i przyglądałam się jak grał. Opowiadał mi, co się dzieje na ekranie, a ja wpatrywałam się w niego zauroczona.”

Gdyby ojciec jej opowiadał bajki, też by się w niego wpatrywała „zauroczona”.

Kiedy podrosłam na tyle, by swobodnie podążać za fabułą, sama włączyłam się do rozgrywki. Było to dla mnie czymś naturalnym, codziennym nawykiem: wracałam ze szkoły, odrabiałam lekcje… i siadałam do gier.

Ja też tak miałem. Dzięki temu, że grywałem w różne gry, szybko nauczyłem się języka angielskiego.

W liceum świat lochów i smoków stał się już moim światem.

I w tym momencie już wiadomo, że mamy do czynienia z kolejnym idiotyzmem, napisanym przez jakiegoś katechetę – który nie bardzo wiedział co to są gry RPG, ale nie chciał żeby tekst wyglądał „nieprofesjonalnie”. Owe lochy i smoki to spolszczone „Dungeons and Dragons”. Problem w tym, że mało który polski gracz użyłby takiej zbitki słownej. Bo RPGi wcale się w Polsce nie muszą kojarzyć z D&D (czyli z "lochami i smokami"). W USA – owszem bo tam system D&D były pierwszym ogólnodostępnym systemem RPG, tym samym historia RPG dla wielu ludzi zaczęła się od tego systemu. Tylko, że „Ewelina”, która zaraziła się szatanem od gier RPG, miała w domyśle być Polką. Warto również wspomnieć, że nie każda komputerowa gra RPG opiera się systemie AD&D.

Na początku gry były tylko rozrywką i metodą na zrelaksowanie się. Później granie stało się formą oderwania od realnego świata, wejściem do przestrzeni, w której moje problemy traciły na znaczeniu

Zastanawiające jest to, że „Ewelina” sporo pisze o grach, ale jakoś tak nigdzie nie padł żaden tytuł gry. Jest to nieco dziwne, bo skoro tak bardzo się w tym wszystkim zagłębiła, a one tak bardzo szkodliwe są – to powinna choć jednym tytułem rzucić. Ku przestrodze.


Byłam swoim własnym panem. To mnie pociągało – ja decydowałam, czy mam ochotę być dobrym paladynem, czy nekromantą panującym nad podziemiem.

Nie twierdzę, że znam wszystkie RPG komputerowe, ale wydaje mi się, że chyba nie było gry, w której można było się wcielić w nekromantę który panował nad podziemiem (edytuje 7 raz już chyba;) ). „Dungeon Keeper” był co prawda – no, ale gracz nie był nekromantą. Poza tym nie było tam wyboru postaci. Pierwsze co mi przychodzi do głowy do „World of Warcraft” – bo tam można było grać paladynem i nekromantą – jednakże w "WoWie" nekromanta nie siedział w podziemiach.

Z czasem coraz rzadziej wybierałam „dobre” postaci, ponieważ przestały być one dla mnie wystarczająco atrakcyjne.

W większości starych cRPG („Eye of the Beholder”, „Dark Sun”, „Reavenloft”) wybór złej/dobrej postaci (a konkretnie charakteru) nie miał żadnego wpływu na przebieg gry. W późniejszych owszem miał, jednakże w nich wybierało się złe postaci po to, żeby zobaczyć jakie są różnice w fabule. Wiem, że spłycam temat, bo np. w takim „Falloucie” wszystko zależało od wyborów w trakcie gry, ale „Fallout” to nie są „lochy i smoki” (w sumie ciekawa sprawa – tak bardzo wsiąkła „Ewelina” w RPG a ani słowa a nie ma w "świadectwie" o RPGach innych niż fantasy).

Wydawało mi się, że korzystniej wybrać taką ścieżkę gry, na którą w życiu nie zdecydowałabym się w realu.

Litości...

Moje posunięcia stawały się coraz bardziej agresywne, a ja wtapiałam się w postać, którą grałam, powoli przekraczając cienką granicę.

Bezlitośnie mordowałam bezbronne piksele i coraz bardziej wtapiałam się w ogrzycę Zofie, którą grałam.

Śmieszyło mnie jak ktoś podsyłał mi artykuły o szkodliwości tego typu gier. Wydawało mi się, że księża powinni się zająć czymś lepszym niż straszeniem o diable, bo przecież mamy XXI wiek, a nie średniowiecze.

Tego typu gier” i żadnego tytułu – bo i żaden tytuł nie pasował do tego co autorka chciała przekazać.

Minęło bardzo dużo czasu zanim zorientowałam się, że coś jest nie tak.

Jak dużo czasu? Rok? Dwa? Dziesięć?

To był powolny proces wchodzenia w rzeczywistość, w którą nie wierzyłam, a która moją niewiarą specjalnie się nie przejęła.

Jeśli to było napisane na serio – bo autorka tych słów powinna się jak najszybciej udać do psychiatry (serio? Niewiara w rzeczywistość, która nie przejmuje się czyjaś niewiarą?). Albo niech zacznie pisać książki – może będzie polskim Philipem Dickiem. Rzecz jasna „Ewelina” nie napisała w jaką rzeczywistość się wtopiła. Sugeruje to, że ktoś piszący te słowa – uznał, że „świat gier RPG” to jakieś wspólne uniwersum.

Granie już mnie nie odprężało, stawałam się coraz bardziej niespokojna. Rósł we mnie też gniew, którego nie umiałam kontrolować. Miałam też wrażenie ciągłej obecności „czegoś” (…) W pewnym momencie jednak problemem dla mnie było nawet wyjście na zewnątrz. Miałam wrażenie derealizacji świata. Nie robiło mi różnicy, co się ze mną dzieje. Gdyby ktoś wtedy kazał skoczyć mi pod auto, pewnie bym to zrobiła

Jeśli ktoś miał jakieś wątpliwości co do stanu psychiki „Eweliny” to chyba się ich pozbył w tym momencie.

Boga od dawna w moim życiu już nie było. Denerwował mnie Kościół i panoszący się księża.

Autorka udająca „Ewelinę” - musiała dodać do tego tygla idiotyzmów jeszcze to, że jak kto gra w gry RPG, to mu się wydaje, że „księża się panoszą”.

Potem mamy opis procesu wychodzenia z „opętania RPG”, darujmy go sobie.

Co jest złego w mieszaniu się w gry?  Dlaczego mogą być one zagrożeniem dla ducha człowieka? Odpowiedź jest prosta. W grze to ty jesteś bogiem.

Jeśli szanowna „Ewelina” chce przez to powiedzieć, że gracz „może wszystko” w komputerowej grze RPG – to chyba nigdy w żadną nie grała. Proponuje pograć sobie np. w takiego prehistorycznego „locha i smoka” jak „Eye of The Beholder” pierwszy. Jeśli jakiś matuzalem komputerowy w to grał – to niech sobie przypomni poziom podziemi „z pająkami”. Dla niezorientowanych (postaram się to opisać jak najkrócej i w jak najmniej nudny sposób) – ów poziom gry był dowodem na skrajny sadyzm twórców. Głównymi przeciwnikami drużyny, którą gracz kierował były pająki. Pająki podczas ataku zatruwały postacie. W teorii w AD&D (gra bazowała na tym systemie) kleryk na odpowiednim poziomie doświadczenia – może bez problemu wyleczyć zatrutego zaklęciem „cure poison” (leczenie zatruć – czy jak to przetłumaczyli na polski). No i wszystko było by fajnie gdyby nie to, że postacie miały zbyt niski poziom doświadczenia (skutkiem czego kleryk nie dysponował tym zaklęciem). Jeśli dodamy do tego brak map, to gra na tym poziomie wyglądała tak, że gracz zajmował się głównie uciekaniem przed pająkami. Frajda po przejściu etapu była, ale kląłem jak szewc w trakcie grania.

W jednym z czasopism komputerowych (nie pomnę tytułu) redaktor zwierzał się z tego, że przez ten poziom w grze – prawie rzuciła go dziewczyna. Czemu? Bo próbował jednocześnie grać i rozmawiać z dziewczyną przez telefon. Rozmowę zakończył: „Jezus Maria wszędzie pająki zaraz mnie zabiją!” i rzucił słuchawkę.

Tak, w grach RPG stanowczo jest się bogiem.

Wielu graczy ignoruje treści satanistyczne i okultystyczne, uważając je za nieodłączny element rozgrywki, gwarancję dobrej zabawy.

W „Diablo” ignorowanie treści satanistycznej w postaci Diablo (bossa) bynajmniej nie gwarantuje dobrej zabawy.

Stwarzanie nieumarłych, rzucanie klątw, rytualne zabójstwa i dziwne pakty z postaciami do złudzenia przypominającymi wizerunki Lucyfera

A jak się puści od tyłu płyty Led Zeppelin to słychać strzały, znaczy się – szatana słychać. A z kolei jak się takiego Diablo nagra i puści od tylu – to słychać jak namawia ludzi do jedzenia warzyw i mycia zębów po każdym posiłku.



Nie mam pojęcia o czym jest ten tekst na Frondzie. Wiem o czym miał być – o biednej nastolatce, której gry RPG o mało życia nie zniszczyły. I gdyby autorka (podająca się za „uzdrowioną” z RPG nastolatkę) skupiła się na samym uzależnieniu – być może nawet miałoby to sens. Gry RPG jak wszystkie inne – potrafią uzależnić, szczególnie mmorpg, w których zawsze jest jeszcze coś do zrobienia, i których nie da się „przejść” (skończyć, whatever) tak jak typowego komputerowego RPG. Z drugiej zaś strony – ludzie potrafią się uzależnić od czytania książek, od uprawiania sportu, oglądania filmów i tak dalej. W tekście mamy jakieś „opętanie” (głupotą najpewniej). Dziewczyna niby to siedziała długo nad grami, ale nie wiadomo nad jakimi. Wiemy tylko, że RPG i że była w nich bogiem i tyle. Dla osoby, która ma jakiekolwiek pojęcie na temat RPG (a do takich skierowane jest przecież „świadectwo”) tekst z Frondy jest niczym więcej niż (za przeproszeniem) bełkotem chorego idioty. Choć z drugiej strony, może Wredna Mała Białorusinka ma racje i może wcale nie chodzi o „przestrogę” skierowaną do młodych ludzi, tylko o straszenie babć czarami-marami i szatanem, którym się wnuk może zarazić od RPGów?

Źródło:
  

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Mój szef jest niewierzący – wywalcie go z roboty

Jakiś czas temu grupa anonimowych policjantów napisała do kurii biskupiej donos na swojego przełożonego. Rzecz się działa w Radomiu. Pewnie wszyscy wiedzą o co chodzi, ale dla tych, którzy na ten przykład nie słyszeli o tym, poszło o to, że nowy komendant nie jest katolikiem i że ściągnął krzyż w swoim biurze (i w jakiejś sali) bohaterscy katoliccy donosiciele – utrzymywali, że komendant zabronił im udać się na pieszą pielgrzymkę – co okazało się wierutną bzdurą. Najprawdopodobniej chodziło o to, że donosiciele nie mogli iść na pielgrzymkę w ramach pełnienia obowiązków służbowych.. Jak widać nikomu nie chciało się marnować urlopu na takie bzdety (pokazuje to moim skromnym zdaniem jak bardzo głęboka jest wiara katolickich donosicieli). Trochę szumu było w mediach, ale sprawa przycichła. Gwoli ścisłości – ponieważ donosy były anonimowe, nie wiadomo czy to faktycznie grupa policjantów te donosy napisała. Może był to jeden policjant? A może ten ktoś w ogóle nie był policjantem, tylko jakimś zeźlonym „zbójem”, którego komendant wsadził do pierdla jakiś czas temu? Taki anonim mógł zostać napisany przez kogokolwiek.

Co zrozumiałe, tego rodzaju zachowanie (pisanie donosów do kurii etc) wywołało dyskusję. Kilka osób na FP Piknikowym – napisało, że najprawdopodobniej – donos był autorstwa kogoś kto bardzo chciał być komendantem, ale mu nie wyszło i teraz się mści. Taki donosiciel mógł też liczyć na to, że jak odwołają obecnego komendanta (za ściągnięcie krzyża) to może tym razem on (donosiciel) zostanie komendantem. Ciężko było wtedy odgadnąć jaka była motywacja donosiciela/donosicieli.

Teraz problemu z ustaleniem motywów już nie będzie. Dzielni anonimowi donosiciele, napisali kolejny anonim, którego fragmenty znalazły się na Frondzie dzisiaj.

Wstydzimy się, że mamy takiego przełożonego, który ośmieszył Nasz Radom przed całą Polską i Kurią Biskupią znajdującą się właśnie w Radomiu. Mieszkańcy nazywają nas »Krzyżakami «„ - napisali w liście do Komendanta Głównego radomscy policjanci.”

Kilka razy czytałem ten fragment. Usiłowałem dociec, czy autor jest po prostu niepoważny, czy też ów anonim to już zwykły trolling mający na celu ośmieszenie sygnatariuszy pierwszego donosu. Aczkolwiek może to kwestia tego, że autor/autorzy donosu – nie widzą związku pomiedzy tym, że w Radomiu się z nich śmieją, a tym, że napisali kuriozalny donos do KURII BISKUPIEJ. Nawiasem mówiąc co ma oznaczać fragment „ośmieszył nas przed kurią biskupią”? Kogo obchodzi to co sądzi na temat ŚWIECKIEJ instytucji kuria biskupia?


Chcieliby oni odwołania swojego komendanta, który stał się znany po decyzji o zdjęciu krzyży w podległych mu placówkach, a także po zakazie pielgrzymowania na Jasną Gorę wydanym swoim podwładnym.

I w tym momencie, nie może już być żadnych wątpliwości. Autorowi/autorom chodziło jedynie o to, żeby na stołku komendanta dupsko usadził ich kolega (kimkolwiek jest). Warto również wspomnieć o tym, że Fronda jak zwykle wierutnie kłamie. Komendant nie zabronił nikomu udania się na pielgrzymkę – nie chciał jedynie aby pielgrzymka odbywała się w ramach pełnienia obowiązków służbowych. Ujmując rzecz inaczej – komendant nie chciał aby polski podatnik płacił za to, że jakiś pan policjant chciał sobie iść na pielgrzymkę i dostać za to pieniądze.

Po interwencji przełożonych wycofał się z części decyzji. Jednak policjanci są piętnowani przez społeczenstwo.

Kolejna bzdura frondowa. Nikt nie mógł wydać komendantowi polecenia służbowego o treści: „powieś krzyż z powrotem” - bo za coś takiego nawet w Polsce można mieć spore problemy. Ciężko mi też pojąć – to w jaki sposób winą za „piętnowanie” można obciążyć komendanta? Gdyby społeczeństwu nie spodobał się czyn komendanta, to komendant byłby napiętnowany. Społeczeństwo zaś śmieje się z donosicieli nieudaczników, którzy piszą anonimy do kurii biskupiej. Sami sobie zasłużyli na to, że ludzie się z nich śmieją – ot i tyle w temacie.

"My, policjanci, oczywiście boimy się składać prawdziwe zeznania, bo wiadomym jest, że możemy być napiętnowani ze strony przełożonych a każdemu zależy na pracy w tych czasach".

Zastanawia mnie to, czy ten fragment o prawdziwych zeznaniach, to pomyłka Freudowska przypadkiem nie jest. Insza inszość to fakt, że zachowanie donosicieli jest lekko debilne. Donoszą na swojego szefa do wyższych instancji  krytykując go za to, że jest antyklerykałem i domagając się wywalenia go na zbity pysk za to, że nie wierzy w boga. Musieli więc liczyć na to, że przełożeni są wierzący. Bo chyba nie napisali tego donosu do ateistów/antyklerykałów (byłoby to cokolwiek idiotyczne). Tym niemniej utrzymują, że muszą pozostać anonimowi, bo „mogą być napiętnowani przez przełożonych”. Przykro mi, ale ja w tym nie widzę za grosz sensu. A jeśli doda się do tego co napisała Fronda czyli :Po interwencji przełożonych wycofał się z części decyzji”. Ciężko się dopatrzeć jakiegokolwiek sensu w tym bełkocie. Przełożeni, którzy (zdaniem Frondy) zmusili komendanta do tego aby powiesił krzyże z powrotem na ścianach – będą szykanować katolików? To ma być żart jakiś? 

Reasumując: autorom donosu chodziło jedynie o kasę za pielgrzymki (no bo szatanista jeden kazał im jeździć w ramach urlopu!) i o to żeby kolega ich jakiś mógł zostać komendantem. W tym miejscu warto sobie zadać jedno pytanie. Jak często ludzie "pracują" idąc na pielgrzymki? Jak często płacimy za to, że ktoś nie chce na pielgrzymkę marnować urlopu? 


Mam nadzieje, że wszystko skończy się dobrze dla komendanta.

 

Źródła:

 

wtorek, 20 sierpnia 2013

„Obrona kiboli” skrajnym przypadkiem kretynizmu publicystycznego

Od pewnego czasu (mniej więcej od momentu, w którym PiS przerżnął wybory w 2007 roku) prawica w Polsce usiłuje przekonać wszystkich Polaków do tego, że najbardziej uciskanymi ludźmi w naszym kraju są „prawdziwi patrioci” - czyli kibole. Kibola nie należy mylić z normalnym kibicem, który chodzi na mecze w celu dopingowania własnej drużyny piłkarskiej (i nie tylko piłkarskiej).

Kibol – to nie jest zwykły kibic. Kibol to człowiek, który nie widzi nic zdrożnego w rozwaleniu komuś łba kijem baseballowym. Kibol to człowiek, który nie widzi nic zdrożnego w obrzucaniu autobusu cegłami. Kibol lubi od czasu do czasu komuś spuścić łomot. Jeśli trafi na innego kibola, mnie nic do tego, ale czasem pechowo obrywają ludzie, którzy po prostu trafili na kibola w złym nastroju. Kibol wybije zęby komuś kto ma „nie taki jak trzeba” szalik.

Wszyscy ludzie w Polsce (ci którzy mieli styczność z kibolami) wiedzą o tym. Wszyscy – prócz prawicowych polityków i prawicowych publicystów. Oszczędzę czytelnikom listy nazwisk najzagorzalszych obrońców kibolstwa, bo lista ta zajęła by pewnie stronę formatu A4. Jeśli ktoś ciekawy, to bez problemu może znaleźć na prawicowych portalach teksty opisujące „niepokornych patriotów” czyli – kiboli. Jeśli mam być szczery – polityków rozumiem, polityk to zwierze, które zrobi wszystko li tylko po to, żeby ktoś na niego zagłosował. Publicystów natomiast ni cholery nie rozumiem. Rozumiałbym takich, którzy byliby bezpośrednio sponsorowani przez kiboli – bądź też przez partie, którym zależy na poparciu kiboli. Nie rozumiem natomiast zdrowego na umyśle człowieka, który z własnej nieprzymuszonej woli pisze felieton, artykuł etc, broniący kiboli.

Publicyści bronią kiboli twierdząc, że media ich (kiboli) „przedstawiają zawsze źle!” Ten rodzaj argumentacji do mnie w ogóle nie przemawia, bowiem swego czasu bardzo dobrze znałem kiboli z mojego miejscowego klubu (Siarka Tarnobrzeg). Z jednym z nich chodziłem do klasy i był to mój bardzo dobry znajomy w owym czasie. Lubiliśmy się i pewnie dlatego sporo mi opowiadał. A opowiadał np. jak to pojechali na mecz z Motorem Lublin i policjanci obili ich pałami. Niby nihil novi, ale on to dobrze wspominał, bo pały miały inny kolor niż te, którymi zazwyczaj policja ich okładała. Opowiadał jak to jeden z jego ziomków przypieprzył policjantowi w łeb ciężką płytą chodnikową (policjant wyżył, ale wylądował w szpitalu ze wstrząsem mózgu). Opowiadał jak to w 5 osób przegonili po mieście 10 osobową bandę kiboli Stali Mielec. Ciekawostką było to, że kibole Stali mieli ze sobą kije baseballowe, a mój znajomy z kumplami gonili ich z gołymi rękami. Takich opowieści znam multum. Łączy je jedno – zwykli „normalni” (niezależnie od tego jak ta norma będzie pojmowana) ludzie nie bawią się w coś takiego. To jest najnormalniejszy w świecie bandytyzm. Prócz tego znajomego znałem kupę innych kiboli (małe miasto – różnych ludzi się znało) – tym samym moje wiadomości dotyczące środowiska kiboli wykraczają poza to czym karmią nas media. Mając te wszystkie informacje, nie powiedziałbym, żeby media jakoś specjalnie krzywdząco traktowały kiboli. To nie tak, że media ich w złym świetle przedstawiają - ciężko kiboli w innym niż „złe” świetle przedstawić.

Pamiętam bardzo dobrze pewno zdarzenie sprzed jakichś 11-12 lat. Jechaliśmy z moim świętej pamięci ojcem do dziadków, przed nami telepał się PKS (jakiś stary autosan) W pewnym momencie minęliśmy przystanek, na którym stało a gdzieś tak z 50-60 kiboli. Jakeśmy ich mijali, okazało się, że w autobusie też kibole jadą i zaczęło się machanie „wrogimi” szalikami. Kibole z przystanku rzucili paroma kurwami (słychać było nawet przez zasunięte szyby) i pewnie wszystko by się dobrze skończyło, gdyby nie jeden szczegół. Tym szczegółem był jakiś remont na drodze, który zakorkował ulice na parę minut (jechało się na wahadło). Pierwszy raz w życiu widziałem wtedy bydło, które obrzuciło autobus cegłami i kostkami brukowymi. Prócz autobusu ucierpiały również auta, które stały obok niego. Kilka wybitych szyb, powgniatane blachy, zbite reflektory. Myśmy mieli bardzo bezpieczne miejsce, bo owo rzucające cegłami bydło stało obok nas, tym samym ryzyko, oberwania cegłą było niskie. Aczkolwiek człowiek w takim momencie zastanawia się nad tym, co będzie jak bydło się znudzi rzucaniem cegłami w autobus i zacznie demolować auta stojące w korku? Na szczęście nas nie „zdemolowali”. Czytałem potem w prasie regionalnej, że policmajstry część tych kiboli wyłapali. Ale to nie zmienia faktu, że dla tych ludzi, dla kiboli, dla „niepokornych patriotów” rzucanie cegłami w autobus to coś naturalnego.

Niech mi ktoś teraz odpowie na jedno pytanie – na czym ma niby polegać przedstawianie tych ludzi w „złym świetle”?

Większości Polaków kibolstwo nie kojarzy się z niczym pozytywnym, i jest to w mojej opinii całkowicie zrozumiałe. Każdy kto miał styczność (choć raz w życiu) z bydłem demolującym miasto, rzucającym cegłami w samochody, ganiającym się z kijami baseballowymi po ulicach etc – ma ugruntowaną opinie na temat kiboli i żeby zmienić tę opinie, kibole musieli by wynaleźć lek na raka.

Swego czasu dyskutowałem na temat kibolstwa z jednym znajomym. Znajomy twierdził, że kibole nie są wcale źli, że mają takie samo prawo do przebywania w miejscu publicznym (chodziło o udział w imprezach masowych) jak każdy inny człowiek, że media przesadzają i tak dalej i tak dalej. Zadałem mu jedno pytanie: „Miałeś kiedyś styczność z kibolami prawdziwymi?”. Odpowiedź była łatwa do przewidzenia – „nie, nie miałem”. I być może taki sam problem mają publicyści i prawicowcy. Im kibole nie kojarzą się z niczym złym, ponieważ od dłuższego czasu żyją pod pewnego rodzaju kloszem. Pod takim kloszem żyje się fajnie, ale niestety człowiek spod klosza traci kontakt z rzeczywistością. Choć rzecz jasna jemu samemu wydaje się, że on wszystko bardzo wyraźnie widzi. I zapewne takiemu publicyście (o politykach nie wspominając) wydaje się, że o kibolach wie więcej niż Kowalski, który od tych kiboli dostał po mordzie, tylko dlatego, że im się nudziło.

Przeciętny Kowalski, usłyszawszy o tym, że „w Gdyni doszło do zadymy, w której brali udział pseudokibice i załoga meksykańskiego statku” - to winę za wywołanie burdy automatycznie przypisze kibolom. Tylko, że wbrew temu co nam usiłują wmówić „niezależni prawicowi dziennikarze” (zapewne dlatego niezależni, że nikt im nie płaci za pisanie – żywią się promieniami słonecznymi) tej winy nie przypisuje się kibolom dlatego, że „TVN manipuluje ludźmi”. Wina za wywołanie zadymy przypisywana jest kibolom dlatego, że w 99,99% przypadków właśnie to kibole zadymy wywoływali.

Czemu więc prawicowi publicyści usiłują przekonywać ludzi do tego, że ich pupile-kibole to są „w sumie fajne chłopaki, tylko media ich nie lubią i im czarny PR robią”? Zastanawia mnie to, czy oni naprawdę wierzą w to co piszą (bo pod kloszami ciężko spotkać kibolstwo)? Czy też może z czystego wyrachowania piszą te swoje mądrości. Wiadomo bowiem, że brednie przyciągają kliki w Internecie, a to się z kolei przekłada na wpływy z reklamy. Choć może ja na to patrzę ze złej strony. Może chodzi po prostu o prymitywne włażenie w dupę partiom, które wbrew deklaracjom, nie mają nic przeciwko temu, żeby bandyci na nich głosowali.


środa, 14 sierpnia 2013

Uprzejmie donoszę, że mój sąsiad ściągnął krzyż ze ściany

Ponieważ nie tak dawno temu skończyłem lekturę III tomowego „Archipelagu Gułag” Sołżenicyna – cała sytuacja związana z „krzyżem radomskim” (komendant, który ściągnął krzyż ze ściany) kojarzy mi się dość jednoznacznie. Sołżenicyn bardzo szczegółowo opisał tam to czym były czasy Stalinizmu – a był to czas absurdu połączonego z okrucieństwem. Na mocy artykułu 58 (kodeks karny ZSRR- link do Wiki na dole tekstu) skazywano „wrogów ludu”:

Sklepowa, której skończył się papier do zapisywania obliczeń, zaczęła pisać na gazecie. Pech chciał, że napisała coś na głowie Stalina. Skazano ją za to (po donosie) na 10 lat gułagu.

Jakiś robotnik załatał sobie dziurę w bucie radziecką ulotką propagandową. Sprzątaczce się to bardzo nie spodobało – doniosła na niego i dostał 10 lat gułagu.

Starszy pracownik jakiegoś urzędu musiał przenieść popiersie Stalina z dworca kolejowego do urzędu. Człek słaby już był a popiersie ciężkie, użył więc paska na którym „powiesił” popiersie żeby je przenieść. Doniesiono na niego i dostał bodajże 15 lat Gułagu.

Sołżenicyn takich przykładów umieścił mnóstwo (z resztą tak samo jak Warłam Szałamow, w swoich „Opowiadaniach kołymskich”) Opisane przypadki bardzo wyraźnie pokazywały jedno, że jeśli skazać z artykułu 58 można literalnie „za wszystko” i każdego (kilkanaście milionów ludzi skazano jako "politycznych" za sprawą tego artykułu).  Jeżeli ktoś napisał donos –  sprawa była przesądzona. Niektórzy pisali te donosy wierząc we władzę radziecka (było takich bardzo dużo, i dla nich XX zjazd partii, na którym opisano część zbrodni Stalina – był szokiem niemałym) niektórzy jednakże pisali te donosy tylko po to, żeby pozbyć się kogoś ze swojego otoczenia. Przykładem był jeden z wojskowych, na którego inny wojskowy napisał donos. Poszło oto, że ten zadenuncjowany miał większe powodzenie u jednej kobiety, która się kapusiowi podobała bardzo. Skończyło się to wyrokiem skazującym zadenuncjowanego na 10 lat Gułagu.

W naszym kraju mamy taki artykuł 58 dzięki któremu można każdego próbować skazać. Co prawda nikt nikogo nie skazuje na gułagi, ale absurd tego przepisu jest porównywalny z prawnym absurdem czasów Stalinowskich. Chodzi mi rzecz jasna o artykuł 196 Kodeksu Karnego – obraza uczuć religijnych. Pisałem już o tym w notce (zranione uczucia religijne – argument zawsze słuszny), ale tam skupiałem się na nieco innych aspektach „obrazy uczuć”. Nawiasem mówiąc, pozywanie kogoś za obrazę uczuć religijnych nie nosi ze sobą żadnych konsekwencji. Tzn nawet jeśli sąd uzna, że pozwany „nie naruszył” - to pozwany w świetle prawa nie może domagać się zadośćuczynienia od pozywającego.

Mieliśmy już eksternistyczne naruszenie uczuć religijnych – czyli lidera Behemotha, który drąc biblię na koncercie naruszył uczucia religijne posłów, którym o tym doniesiono. Ostatnio Urbana oskarżyli o to, że wizerunek Jezusa, który na 1 stronie jego tygodnika się znajduje – może obrażać uczucia religijne. Tym niemniej jak do tej pory nie było przypadku, który tak jaskrawo pokazałby to jak bardzo szkodliwy jest 196 artykuł. Chodzi mi rzecz jasna o Radom.

Anonimowi policjanci (cholera wie czy policjanci skoro anonimowi) napisali donos na swojego przełożonego. W donosie stało, że kazał im pościągać krzyże na komendzie, że zabronił policjantom iść na pielgrzymkę i że w ogóle jest nie wierzy w boga więc coś z nim nie tak. Donos skierowano do przedstawiciela najwyższych władz w Polsce czyli do biskupa radomskiego. Wysłano go (donos, nie biskupa) do komendanta wojewódzkiego, ale to chyba jedynie z grzeczności.

Co zrozumiałe katoprawica eksplodowała oburzeniem. Owo oburzenie mnie jakoś specjalnie nie dziwi i szczerze mówiąc to na dobrą spraw g***o mnie ono obchodzi (pośmiać się z nich można, ale trzeba się tym jakoś specjalnie przejmować. Natomiast trzeba się przejmować tym co się stało potem. Kilku polityków PiS + Niejaki pan Nowak (ten który taśmowo wszystkich pozywałby za obrazę uczuć religijnych) domaga się od prokuratury wszczęcia postępowania. Powód? Obraza uczuć religijnych. Nawiasem mówiąc Agent Tomek z PiS doniósł na komendanta chyba do wszystkich możliwych miejsc, poinformował o tym m. in. prokuratora Seremeta, rzeczniczkę praw obywatelskich Irenę Lipowicz, pełnomocniczkę rządu ds. równego traktowania Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz oraz Państwową Inspekcję Pracy.

Pragnę w tym miejscu przypomnieć wszystkim, że powodem tego shistormu jest ANONIM. Komendant się odniósł do zarzutów i okazało się na ten przykład, że komendant nie tyle zabronił policjantom iść na pielgrzymkę co zasugerował, żeby na nią poszli w ramach urlopu (co sugeruje, że w latach poprzednich płacąc podatki finansowaliśmy pielgrzymki, które policjanci odbywali w ramach pełnienia obowiązków służbowych). Posłom i specowi od uczuć religijnych to nie przeszkadza - oni wiedzą, że komendant jest winny i tego nic nie zmieni. Dostali człowieka – znaleźli paragraf (i to bez problemu).

Sprawa „krzyży radomskich” otwiera całkiem nowe możliwości przed Polakami. Wkurza Cię sąsiad? Obstaw mu drzwi od domu krzyżami (mogą być pozbijane z desek) a jak je usunie (bo będzie chciał przejść) donieś do biskupa (i koniecznie do Agenta Tomka), że ktoś usuwa TWOJE krzyże. Wszystko można zastawić krzyżami i tylko czekać aż przyjdzie jakiś komunista żeby je usunąć – porobić zdjęcia i hajda – donosiki anonimowe pisać. Ciekawym co by się stało gdyby pewnego dnia redakcja Frondy została obstawiona krzyżami tak szczelnie, żeby nie dało się z niej wyjść? Domyślam się, że redaktorzy dzielnie trwaliby na swoich stanowiskach aż do (NATURALNEJ) śmierci głodowej – bo przecież nie usunęli by krzyża, który ktoś postawił w dobrej wierze.

Jeśli komuś się wydaje, że to przesada – to niech sobie pomyśli o tym, że doszliśmy do sytuacji, w której krzyż można powiesić wszędzie, ale jeśli ktoś go zdejmie (a potem ktoś życzliwy – napisze donosik) - Agent Tomek i Nowak-od-sekt podadzą go do sądu za to, że obraził czyjeś uczucia religijne. Niebawem dojdziemy do tego, że za samo powiedzenie „myślę, że trzeba usunąć krzyż z sali sejmowej” - będzie się ludzi pozywało za obrazę uczuć religijnych. I czemu się dziwić? Skoro za pozwanie kogoś – nie grożą nikomu żadne konsekwencje – pozwać można każdego.

Trzeba bardzo uważnie obserwować tę sprawę. Może się bowiem okazać, że choć komendant nie naruszył uczuć religijnych nikomu, ale np. straci stanowisko. Jeśli tak się stanie – będzie to wyraźny sygnał dla cwaniaczków spod znaku katoprawicy. Skoro można kogoś za pomocą donosu anonimowego zwolnić – to może i mojego szefa, nielubianego współpracownika etc zwolnią jak na niego doniosę?

Nie chce tu rysować jakichś katastrofalnych wizji i straszyć tym, że „będzie państwo wyznaniowe i albo pójdziesz do spowiedzi albo do gułagu” - nie to jest moją intencją. Jest nią zwrócenie uwagi na to, że artykuł 196 w rękach cwaniaczków jest niebezpieczny i że może być (jeszcze bardziej) nadużywany. Tylko tyle i aż tyle.

Źródła:
Wyborcza o krucjacie przeciwko komendantowi

wtorek, 13 sierpnia 2013

75% Polaków jest przeciwko aborcji, natomiast 81% Polaków ją popiera

Prawa strona internetu oszalała ze szczęścia! Okazuje się, że „Z najnowszego badania CBOS wynika, że 75 proc. Polaków uważa, że aborcja to zło i nigdy nie może być usprawiedliwiona”. Pierwsza zachłysnęła się tym Rzeczpospolita, a potem już całe katoprawicowe media w rodzaju Frondy, Gościa Niedzielnego i tak dalej.

Ponieważ rzetelne dziennikarstwo w naszym kraju nie istnieje – mainstreamowe media bezrefleksyjnie podchwyciły temat i wszędzie można przeczytać, że „Polacy są co raz bardziej pro life” (Tok FM na ten przykład). W najbliższym czasie – spodziewam się masowej histerii po lewej stronie internetu/mediów – wywołanej tymi wynikami badań. Lewa strona będzie rozpaczać – tłumacząc, że to wszystko (ten wynik) to wina propagandy kościelnej i retoryki ludzi pokroju Terlikowskiego etc.

Przyznać muszę, że w pierwszej chwili nie uwierzyłem w ten rezultat. Nie uwierzyłem w to, że ktoś przeprowadził rzetelne badania i to badanie (przy założeniu, że nie było robione z „tezą”) dało takie a nie inne wyniki. I nie chodzi o to, że nie uwierzyłem, bom jest człek o poglądach pro-choice. Nie uwierzyłem dlatego, że znam wyniki badań CBOS dotyczących tematu aborcji. I jeśli się je zestawi z tymi procentami, którymi się zachwyca katoprawica – okazuje się, że

W przypadku w którym zagrożone jest życie kobiety 75% Polaków jest przeciwko aborcji (bo wszak jest ona złem i nic jej nie usprawiedliwia) a 81% Polaków popiera prawo do aborcji. Jeśli doliczymy do tego jeszcze ludzi, którzy „nie mają zdania” - wyjdzie na to, że mamy w Polsce co najmniej 160% Polaków.

Uznałem więc na początku, że ktoś te dane wyciągnął z sufitu. Jednakże pogooglałem trochę i okazało się, że owszem – CBOS właśnie taki rezultat uzyskał. Na pierwszy rzut oka – niemożliwe. No bo jak do cholery można uzasadnić tak gigantyczne rozbieżności w rezultatach poprawnie przeprowadzonych badań? Prawda jest taka, że owszem można. Trzeba jedynie na momencik pochylić się nad specyfiką i metodologią badań. I jak się już ktoś nad nią pochyli – zorientuje się, że te badania są najlepszym prezentem jaki kiedykolwiek CBOS mógł zrobić organizacjom pro-choice, pokazuje bowiem to, w jaki sposób należy dyskutować z ludźmi na temat aborcji.

Jeśli człowiek się przyjrzy tym badaniom od strony metodologii/specyfiki okazuje się, że:

1 ) W przypadku badań dotyczących norm i wartości pytanie o aborcje jest jednym z bardzo wielu pytań (pytają tam o stosunek do wielu zagadnień np. eutanazji, seksu przedmałżeńskiego, antykoncepcji etc)

2 ) W przypadku badań dotyczących opinii o prawie aborcyjnym sytuacja jest zupełnie inna. W tych badaniach chodzi tylko i wyłącznie o aborcje – tym samym tematyka jest zgłębiana za pomocą bardzo wielu pytań.

Ktoś może zapytać „Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Przecież i tu i tu pytają o aborcje” Odpowiedź na to pytanie jest prosta – owszem to ma znaczenie i to ogromne. Popatrzcie na te dwa pytania:


Jakie jest Pana/Pani zdanie na temat aborcji?

Jak Pan(i) sądzi, czy przerywanie ciąży powinno być dopuszczalne przez prawo, gdy zagrożone jest życie matki?
Pierwsze pytanie jest ogólne. Tym samym w głowie respondenta aktywizuje się pierwsze skojarzenie dotyczące aborcji – a skojarzenie jest takie (dzięki konserwom i katoprawicy) „no wpadła se kobita i chce usunąć ciążę”.

Drugie pytanie jest bardzo szczegółowe i dotyczy konkretnej sytuacji. Takie pytanie wymusza refleksje nad tematem aborcji (nawet gdyby zastąpić „przerywanie ciąży” słowem „aborcja” - rezultaty byłyby takie same zapewne). Sytuacja jest bardzo jasno zarysowana „zagrożone jest życie kobiety”.

To mniej więcej tak jak gdyby porównać dwa pytania „Co sądzi Pan/i na temat łamania ograniczeń prędkości” i „czy karetka (wioząca do szpitala ciężko ranną ofiarę wypadku) może łamać ograniczenia prędkości?”. Inny przykład? Te same rozbieżności uzyskano by gdyby zapytano ludzi o to co sądzą o wybijaniu szyb w aucie a zaraz potem o to co sądzą o wybijaniu szyb w autach w celu uratowania niemowlaka, którego ktoś zostawił na 38 stopniowym upale.

Pytając o to samo w różny sposób – można otrzymać skrajnie inne odpowiedzi. Nie jest to tajemnicą dla nikogo, kto choć trochę się orientuje w tematyce badań (i np. liznął odrobinę psychologii społecznej etc).

Jak to już zaznaczyłem, w naszym kraju dziennikarstwa niemalże już nie ma. Bo o ile łatwo mi zrozumieć to, że katoprawica podnieca się tymi wynikami badań (a te drugie po prostu olewa) to od dziennikarzy (którzy nie są fanatykami) komentujących te wyniki badań – można by oczekiwać chociaż tego, żeby zorientowali się czy nikt nie robił podobnych badań. Gdyby ktoś sobie zadał choć tyle trudu – łatwo znalazłby tam te badania i zobaczyłby gigantyczne różnice – dochodzące do kilkudziesięciu procent respondentów. Jakby już zobaczył te różnice – mógłby zapytać się jakiegoś znajomego speca od badań/studenta socjologii/psychologii/etc czy takie różnice są możliwe. Wysiłku niewiele – a przynajmniej można by rzetelnie temat opisać. Jednakże w świecie, w którym news ma generować kliknięcia – nie liczy się rzetelność tylko to – jak duży shitstorm wywoła news.

Dlaczego te wyniki badań to prezent dla prochoicerów? Sprawa jest prosta. Przy tak newralgicznej tematyce – szczegółowość zawsze wygra z ogólnikami. Zrozumieli to już probirtherzy, którzy pokazują wszystkim zdjęcia uśmiechniętych dzieci z Zespołem Downa – tłumacząc ludziom, że „teraz można te dzieci zabijać”. Jeśli środowiska pro choice – przeciwstawią tym zdjęciom jedynie swoje „kobieta powinna mieć prawo do decydowania o swoim ciele” - nikogo nie przekonają. Jednakże jeśli zastosuje się tę samą metodę co przeciwnicy aborcji – i pokaże ludziom to czym są wady letalne płodu/etc – sprawa będzie wyglądała inaczej zupełnie.

Co się tyczy samego raportu. Dziwi mnie to, że CBOS rzucił ten raport na żer mediom i nie dodał żadnego komentarza. Jak się okazało, że większość kobiet, które przerywają ciążę to kobiety o prawicowych poglądach i do tego wierzące - szybciutko zaznaczono, że „jak przerywały ciąże – mogły mieć inne poglądy”. W sytuacji, w której rezultat badań (75%) stoi w jawnej sprzeczności z innymi badaniami CBOS (i to bardziej szczegółowymi) dotyczącymi przerywania ciąży – nikt się nawet nie zająknął w temacie. Nie jest tak, że można sobie dowolne procenty z dowolnych badań wyciągnąć porównywać je ze sobą (w tym gustuje Fronda), jednakże można było delikatnie zasugerować, że bardziej szczegółowe badania w temacie aborcji – dały zupełnie inne wyniki. Bo co prawda, każdy może sobie znaleźć tamte raporty (opinie o prawie aborcyjnym), ale jak widać nikomu się nie chce. Wszyscy skupiają się na komentowaniu, mało kto skupia się na tym co tak właściwie komentuje. 

Źródła:

"Normy i wartości" 2005  <- niestety nie ma jeszcze raportu z 2013 roku a "najmłodszy" z dostępnych na CBOS jest właśnie ten.