piątek, 18 listopada 2022

Hejterski Przegląd Cykliczny #87

Poniższy Przegląd chciałem sobie napisać nieco wcześniej, ale (jak to zwykle bywa) wszystko się było poprzesuwało. Tym razem czynnikiem opóźniająco-martyrologicznym był covid. Szczęście w nieszczęściu, że zdążyłem się załapać na booster antyomikronowy i skończyło się takim nieco bardziej uciążliwym przeziębieniem. Tak więc, nie było to nic, z czym nie poradziłby sobie duet paracetamol&pseudoefedryna. Niemniej jednak z „watą” w głowie ciężko się myśli, tak więc do tworzenia tej konkretnej notki siadłem z opóźnieniem. W ogóle z tym covidem to było tak, że załapaliśmy się na niego z małżonką z powodu „zarządzania przez debilizm”, które to zarządzanie odbywa się w firmie, w której małżonka pracuje. W telegraficznym skrócie: na samym początku pandemii firma owa mnie pozytywnie zaskoczyła, bo wszystkich, których mogli posłali na home office (nawet im powymieniali komputery na laptoki). Minęło trochę czasu i wprowadzono system hybrydowy. Połowa zespołu siedziała w domu, a połowa siedziała w biurze (rzecz jasna, wymieniali się co tydzień). No ale potem serce przedsiębiorcy zaczęło krwawić za bardzo (bo przecież biuro całe wynajęte, a tylko połowa zajęta, a to straszny ból) i podjęto decyzję o tym, że koniec tego dobrego, wszyscy wracają do biur. I wszystko było dobrze, aż do momentu, w którym ktoś tam zawlekł covid i z sześcioosobowego składu dwie trzecie wylądowały w domu na L4. Żeby było ciekawiej, covid trafił tak, że trzeba było szukać zastępstwa w innych oddziałach firmy, bo pochorowały się dwie osoby, których nikt ze zdrowych nie mógł zastąpić. Najbardziej polskie w tym wszystkim jest to, że ta sytuacja żadnemu prezesinie nie dała do myślenia, bo przecież konsekwencje ponieśli pracownicy innych oddziałów, którym nagle dołożono obowiązków i którzy to pracownicy wypełniali je ku chwale firmy (bo przecież nikt im za to żadnego dodatku nie dał).


Zastanawiałem się nad tym, od jakiego tematu zacząć ten Przegląd i wtedy, cały na intelektualnie wjechał prezes Kaczyński, który jak przystało na największego intelektualistę XXI wieku, pozwolił sobie na zdiagnozowanie przyczyn, dla których w Polsce rodzi się teraz tak mało dzieci. Zanim przejdę do meritum pozwolę sobie na podzielenie się z wami pewnymi obserwacjami na temat działalności Największego Intelektualisty. Zapewne nie będzie to jakaś specjalna niespodzianka, ale jakiś czas temu wykoncypowałem, że bardzo łatwo jest ocenić, która z wypowiedzi Kaczyńskiego była wcześniej ogarniana przez speców, a którą z tych wypowiedzi Żoliborski Arystokrata rozumu sobie wymyślił „w biegu”. Otóż, poznać to można po tym, że jeżeli wypowiedź była wcześniej „ogarniana”, to równolegle do wypowiedzi w internetach (i rządowych mediach) rusza akcja promowania tej wypowiedzi (rządowi influencerzy odpalają się momentalnie). Zupełnie inaczej rzecz się ma w sytuacji, w której wypowiedź została od początku do końca wymyślona przez Kaczyńskiego. Wtedy bowiem cała machina propagandowa zalicza spore opóźnienia. Opóźnienia te biorą się stąd, że najpierw trzeba wymyślić sposób, w który będzie się udowadniać, że Kaczyński miał rację, a potem wynorać z internetów linki/cytaty/etc., z których to będzie wynikało.


Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Kaczyńskiemu wygadywanie głupot zdarzało się  od zawsze. On w ten sposób potrafił położyć każdy partyjny event (vide „Biedronka jako sklep dla najbiedniejszych”). Z tego zaś wynika, że rządowi influencerzy mają mnóstwo roboty. Warto w tym miejscu dodać również to, że Kaczyński jest przeświadczony o tym, że jest doskonałym mówcą i że potrafi improwizować. Znamienne jest również to, że Jarosławowi wydaje się, że jest w stanie narzucać tematy w debacie publicznej. W pewnym sensie ma rację, bo bardzo często jego wypowiedzi robią oszałamiającą karierę, ale wydaje mi się, że niezupełnie taki cel mu przyświeca. Po raz pierwszy zwróciłem na to uwagę w momencie, w którym Kaczyński wrzucił do debaty temat reparacji. Owszem, wcześniej był on wrzucany wielokrotnie, ale czym innym jest opowiadanie o tym, że gdzieś tam ktoś tam coś liczy, a czym innym deklaracja, że się będzie Zjednoczona Prawica domagać pieniędzy od Niemców. O tym, jak bardzo Kaczyński z nikim tego nie konsultował niech zaświadczy to, że część rządowych influencerów chwaliło prezesa na ćwitrze, że „tematem reparacji przykrył Campus Polska” (wyraźnie więc widać, że nie bardzo wiedzieli, co mają pisać). Aczkolwiek tym, co mnie przekonało ostatecznie do tego, że ten temat był tak nie do końca przemyślany wcześniej było to, że dopiero po jakimś czasie wynorano, że kiedyś tam było jakieś głosowanie w sprawie odszkodowania i że Tusk głosował wtedy za tym, żeby to odszkodowanie dla Polski spróbować uzyskać. Gdyby wszystko było przemyślane i zaplanowane, to wrzutka o tym głosowaniu wjechałaby na sociale równolegle z wypowiedziami Kaczyńskiego. Po napisaniu powyższego dotarło do mnie, że z tymi reparacjami to chyba było tak, że to miało być takie coś pod wezwaniem Duke Nukem Forever (dla nie-nerdów: była to gra, która baaaaardzo długo powstawała). Bo nie chce mi się wierzyć w to, że gdyby to wszystko było przemyślane (i gdyby od początku Jarosław sobie to wymyślił tak, że oni na serio te pieniądze będą się starać uzyskać), to te Tuskowe głosowanie śmigałoby po internetach znacznie wcześniej. No, ale to dygresja tylko. Najistotniejsze jest to, że Jarosław po raz kolejny odpalił jakiś temat nie konsultując go wcześniej z nikim.


Nie inaczej było wtedy, gdy Kaczyński zaczął opowiadać o tym, że opozycja chce sfałszować wybory i że trzeba poprawić system liczenia głosów. Wypowiedzi te wywołały falę śmiechu, bo nagle się okazało, że Polska jest jedynym krajem, w którym rząd boi się tego, że to opozycja sfałszuje wybory. Dopiero po jakimś czasie Fogiel się w mediach zaczął produkować, że prezes oczywiście miał rację, bo z tym liczeniem głosów to wszystko nie jest takie proste, a nawet wręcz przeciwnie. Rzecz jasna, opozycja walkowerem oddała ten kawałek debaty i nie wykorzystano tego momentu do uprzejmego zapytania się o to, jak to jest, że wcześniej się PiS liczeniem głosów nie przejmował i nie opowiadał o tym, że opozycja chce coś sfałszować i czy aby nie jest tak, że ta nagła troska o system wyborczy nie wzięła się stąd, że partia rządząca jest na dobrej drodze do tego, żeby partią rządzącą już nie być. Poza tym, nieśmiało przypominam, że mamy już za sobą dwie próby sfałszowania wyników wyborów przez partię rządzącą. Pierwszą z nich (utrącona przez SN) była próba doprowadzenia do „ponownego przeliczenia głosów” tylko i wyłącznie dlatego, że PiS stracił Senat. Z drugą próbą mieliśmy do czynienia w przypadku wyborów kopertowych, na które, co za przypadek, zamówiono 3 miliony kart do głosowania więcej, niż potrzeba (fascynuje mnie nonszalancja, z jaką do tego tematu podeszła opozycja i to, że ten temat praktycznie nie istnieje w debacie, choć moim skromnym zdaniem powinien istnieć i to bardzo).


No dobrze, wróćmy teraz do tematu, od którego się zaczęło, czyli od wypowiedzi o alkoholizmie. Otóż, w ramach swojego tournée po Polsce, Najwybitniejszy Intelektualista XXI wieku bardzo często dzieli się mądrością ze swoimi wyborcami. Tak swoją drogą, jeżeli już jesteśmy przy okazji tych rządowych spędów, to to jest dość ciekawa sprawa. Otóż, ze spędami partyjnymi to jest tak, że członków partii (i hardkorowych sympatyków) ściąga się na te spędy dlatego, że bez nich frekwencja mogłaby nie być powalająca. W przypadku objazdowego stand-upu Jarosława Kaczyńskiego wygląda to zupełnie inaczej. Tam wpuszcza się tylko i wyłącznie „sprawdzone” osoby nie z obawy przed niezadowalającą frekwencją, ale przed tym, że sale mogłyby się wypełnić „nie tymi, co trzeba”. Rzecz jasna, rządowi influencerzy będą przekonywać, że to wszystko dlatego, że to z powodu straszliwiej agresji ze strony opozycji, ale prawda jest taka, że gdyby na spotkania z Kaczyńskim wpuszczano zwykłych ludzi (nie tylko tych „sprawdzonych”), to każde jedno takie spotkanie kończyłoby się jakąś odmianą wypowiedzi o zdradzieckich mordach. Z tą różnicą, że tam Jarosław się wydzierał na polityków, a na spotkaniach darłby się na zwykłych obywateli. Co prawda rządowe media zaczęłyby udowadniać, że to wszystko jakieś ubeckie wdowy/etc., ale jednak prezes wydzierający się na obywateli na każdym spotkaniu, to nie jest coś, co się dobrze „sprzedaje” (gdyby tak było, to wstęp na te stand-upy byłby wolny).



Na jednym ze swoich stand-upów, Największy Intelektualista XXI wieku opowiadał o tym, jakie są jego zdaniem przyczyny niskiej dzietności. Rzecz jasna robił to z właściwą swej kondycji intelektualnej przenikliwością. Warto w tym miejscu zauważyć, że jego diagnoza była tak bardzo spektakularna, że zdenerwowała się na niego (obstawiam, że będzie to zdenerwowanie bardzo krótkotrwałe) nawet proPiSowska lewica (acz nie cała, bo Wosiowi nie płacą za to, żeby się na prezesa denerwował). Obstawiam, że nie było osoby, którą ta wypowiedź prezesa ominęła, ale tak dla porządku: zdaniem Kaczyńskiego niską dzietność mamy dlatego, że kobiety piją dużo alkoholu. Powiedzieć, że wypowiedź ta wywołała burzę, to tak jakby nic nie powiedzieć. Ponieważ wypowiedź Kaczyńskiego „nie siadła”, praktycznie wszyscy rządowi influencerzy rzucili się do tłumaczenia, że Kaczyński miał rację. Tak więc praktycznie cały TL na ćwitrze miałem zawalony wrzutkami o alkoholizmie wśród kobiet. Ponieważ nie dało się wybronić tego, że niska dzietność jest wywołana alkoholizmem, influencerzy skupili się na samym alkoholizmie. Tłumaczono nam, że Kaczyński miał rację, bo kobiety też dużo piją i też popadają w alkoholizm (niektórzy poszli o krok dalej i tłumaczyli, że strasznie seksistowskie jest to, że niektórzy uważają, że tylko mężczyźni mogą być alkoholikami). Na próby dopytywania się o to, jaki związek te ich mądrości mają z tym, co prezes powiedział o w pływie alkoholu na dzietność, odpowiadali wrzucając jakieś randomowe materiały, odnoszące się do problemu alkoholizmu wśród kobiet. Ci bardziej prymitywni używali jeszcze innej narracji, w myśl której opozycja jest zła, bo w Polsce bardzo dużo alkoholików jest, a opozycja się nimi nie przejmuje. Czy trzeba w tym miejscu dodawać, że problem alkoholizmu dla tych influencerów nie istniał wcześniej?


Ponieważ infuencerom średnio szło, do swojej wypowiedzi odniósł się Kaczyński i jak to ma w zwyczaju, pogorszył sytuację. Za drugim razem bowiem zaczął opowiadać bzdury o tym, że z tym piciem to jest tak, że mężczyzna to musi pić dwadzieścia lat żeby został alkoholikiem, a kobiecie wystarczy, że będzie pić dwa lata (co zrozumiałe, influencerzy znowu rzucili się do obrony prezesa i tłumaczyli, że on ma racje, bo kobiety się szybciej upijają [za pytania o to, jaki to ma wpływ na szybkość, z jaką ludzie popadają w alkoholizm, się obrażali]). Mnie najbardziej urzekło w tej mowie obronnej to, że Kaczyński tak bardzo się zakiwał (nieświadomie), że wyszło na to, że nawet, gdybyśmy analizowali jego wcześniejszą wypowiedź przez pryzmat „logiki kaczyńskiej”, to byłaby ona kompletnie bezsensowna. W trakcie „mowy obronnej” Kaczyński opowiedział bowiem o tym, że on to w latach 80-tych (do tych lat 80-tych się jeszcze odniosę później) to rozmawiał w podziemiu z jednym takim, który leczył alkoholików i kobiety żadnej mu się nie udało wyleczyć, a mężczyzn czasami jednak tak. Skoro ten człowiek miał wieloletnie doświadczenie, to z tego by wynikało, że te obserwacje trochę mu zajęły. Z tego zaś wynika, że z tym alkoholizmem to było tak, że był on również realnym problemem w latach 70-tych (powtarzam, opieram się tu na wypowiedzi Kaczyńskiego). Biorąc powyższe pod rozwagę, warto się zastanowić nad tym, jak to jest, że ten alkoholizm nie miał wpływu na dzietność w latach 70-tych i 80-tych (szczyt wyżu demograficznego mieliśmy w 83 roku), a ma ten wpływ dopiero teraz? Po prawdzie, żeby pokazać, jak bardzo niemądra była ta wypowiedź Kaczyńskiego, nie trzeba się specjalnie wysilać. Wystarczy mieć świadomość tego, że alkohol nie jest środkiem antykoncepcyjnym. Gwoli ścisłości, to nie jest tak, że ja uważam, że alkoholizm nie jest problemem. To jest bardzo poważny problem, ale nie dam sobie wmówić tego, że prezesa i jego tresowanych influencerów ten problem w ogóle obchodzi.


Przed momentem wspomniałem o tym, że będzie jeszcze o latach 80-tych. Znamienne w tej „mowie obronnej” Kaczyńskiego było to, że powoływał się w niej (a jakże) na swoje doświadczenia z lat 80-tych. Było to znamienne dlatego, że praktycznie wszystkie punkty odniesienia dla Kaczyńskiego to lata 80-te właśnie. 90-te już nie, bo wtedy przecież cierpiał on męki (np. wyjazd do Wiednia, na którym widział rzeczy, w które wy, ludzie, byście nie uwierzyli). Dla prezesa czas zatrzymał się w tych latach 80-tych, a wszystko, co wydarzyło się potem, było złe. Gdyby było inaczej i gdyby prezes nie był tak bardzo zakochany w tych latach 80-tych, to nie łykałby z taką ochotą duginowskich bredni o zgniłym Zachodzie i o tym, jak to ze Wschodu ma na Zachód iść odnowa moralna. No, ale to tylko kolejna dygresja była.


Ja na serio miałem już temat prezesowej wypowiedzi zamknąć, ale w przysłowiowym międzyczasie pojawiły się dwie prawdziwe perełki, tak więc będziecie musieli się jeszcze trochę przemęczyć. Pierwszą perełką był tekst Wiktora Świetlika. Ci z was, którzy nie mają pojęcia kto to jest, nie powinni się tym przejmować zbytnio. Ja tego typa kojarzę z tego, że od czasu do czasu na ćwitrze wpadały mi na TL jego niezbyt mądre (i cokolwiek prymitywne) proPiSowskie wpisy. Na jego tekst wpadłem przypadkiem, bo wrzucono go na główną stronę na Interii. Mimo tego, że tekst ma w teorii traktować o tym, że dla PiSu kwestie „ideologiczne” (w ujęciu PiSowskim, rzecz jasna) są niebezpieczne i nie powinien ich poruszać, w praktyce jest to po prostu wielopoziomowa próba wybronienia wypowiedzi Kaczyńskiego. Był to również pokaz tego, jak bardzo Wiktor Świetlik nie ogarnia otaczającej go rzeczywistości (no ale z jakichś powodów musiał polubić tego Kaczyńskiego, prawda?). Żeby nie przedłużać. Świetlik tłumaczy, że tak po prawdzie, to jest teraz bardzo wiele zagrożeń, a ta wypowiedź Prezesa, którą żyła cała Polska, to wcale nie była taka ważna, a poza tym, to był (a jakże) żart (taki, wiecie, prowokacyjny). To jest, swoją drogą, stały fragment gry. Jeżeli wypowiedź Kaczyńskiego zdenerwuje wyłącznie nie-PiSowski elektorat, to wtedy jest to słuszna diagnoza (a lewactwo wyje!). Jeżeli wypowiedź prezesa wkurzy wszystkich (poza betonem), to wtedy mamy do czynienia z żartem, tak więc odrobina dystansu by się przydała, prawda? Jedynym sensownym fragmentem tekstu Świetlika było to, że problem alkoholizmu jest poważny i nie powinien być poruszany w ten sposób (ale ten fragment to raczej wypadek przy pracy).


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Z tekstu możemy się dowiedzieć również tego, że no co prawda Kaczyński powiedział to, co powiedział, ale polska debata publiczna jest taka, a nie inna, a opozycja jest jeszcze gorsza. Dodatkowo ten biedny prezes Kaczyński to od dawna jest traktowany wyjątkowo źle. Świetlik jest jednym z wielu prawicowych mediaworkerów, którzy to mediaworkerzy mają lekki problem z dostrzeganiem związków przyczynowo-skutkowych. Prawda jest bowiem taka, że Kaczyński całą swoją karierę polityczną zbudował na politycznej agresji. Z Kaczyńskim jest tak, że jeżeli coś mu się nie podoba, to on to automatycznie uważa za coś złego. Dodatkowo, wychodzi z założenia, że w walce ze „złem” wszystkie chwyty są dozwolone (i nie, to nie jest jakieś tam moje psychologizowanie, to jest po prostu, cytując klasyka, oczywista oczywistość [nieśmiało przypominam, że mamy do czynienia z kimś, kto sam o sobie mówił, że chciałby być emerytowanym zbawcą narodu]). Ponieważ Kaczyńskiemu nie podoba się bardzo wiele rzeczy (a już najbardziej nie podoba mu się to, że rządzić mógłby ktoś inny, niż on), jego wypowiedzi były, są i będą przeładowane agresją. Jak bardzo nie powinno nikogo dziwić to, że ktoś, kto oparł swoją polityczną karierę na agresji, jest traktowany przez swoich oponentów w zbliżony sposób? Rzecz jasna, prawicowi wyznawcy dostrzegają jedynie to, że ktoś czasem jest dla Kaczyńskiego niemiły, agresji w jego wypowiedziach nie dostrzegają, a jak już Kaczyńskiemu zdarzy się powiedzieć coś bardzo, ale to bardzo alternatywnie mądrego, odpalają protokół „to był żart”.


Na deser zostawiłem sobie (i wam) wypowiedź, która jest po prostu szczerym złotem. Od razu zastrzegam, że nie podejmuję się oceny tego, czy ta wypowiedź padła na serio, czy też miał to być jakiś kolejny Kaczyński Żart (zagrywam kartę „Prawo Poego”). Otóż rozmawiał sobie ostatnio Mazurek ze Stanowskim na temat tej wypowiedzi i w pewnym momencie Stanowski z poważną miną zaczął tłumaczyć, że Kaczyński to po prostu zaszachował młodych ludzi. Dlaczego? Wszystko bierze się stąd, że młodzi ludzie nienawidzą Kaczyńskiego. No i teraz sobie wyobraźmy sytuację, w której tacy młodzi ludzie rozmawiają sobie na imprezie o tym, co powiedział Kaczyński i taka młoda Polka już ma sięgnąć po alkohol, ale nagle przychodzi taka refleksja, że jak się napije, to Kaczor miał rację, a jak się nie napije, to Kaczor osiągnął swój cel. Powtarzam, nie podejmuję się oceny tego, czy to było na poważnie, czy też był to żart, ale sądząc po reakcjach rządowych influencerów, ta wypowiedź była pokazywana jako dowód na to, że Kaczyński (a jakże) po raz kolejny „zaorał”. Nawiasem mówiąc, w tym samym filmiku Stanowski z Mazurkiem heheszkowali sobie z aktywizmu, że ten aktywizm to takie nowoczesne określenie bezrobocia (ale „dobrze płatnego”, jak to powiedział Mazurek). Obstawiam, że obaj panowie nie zdają sobie sprawy z tego, że ktoś mógłby to samo powiedzieć o nich. Jeden bowiem wygaduje bzdury w radiu (i nie potrafi zrobić researchu) i organizuje imprezy, na które zaprasza polityków, którym powinien (jako dziennikarz) patrzeć na ręce, a drugi wygaduje bzdury (nie oceniam tu jego wypowiedzi na tematy sportowe, ale też nie tymi wypowiedziami się teraz promuje) w internecie i na tym zarabia. Można by powiedzieć, że w ich przypadku „dziennikarstwo” to takie nowe określenie bezrobocia (dobrze płatnego). Ktoś może powiedzieć „no, ale oni coś robią”, a ja odpowiem „tak samo jak aktywiści”. Tak okołotematowo, o ile Mazurkowi dziwić się nie można, bo jego marudzenie na aktywizm ma podstawy, że tak ujmę „rocznikowe”, to Stanowski mnie jednak trochę dziwi. To jest człowiek mniej więcej z mojego rocznika (rok młodszy), który non stop usiłuje udowadniać (swoim zachowaniem i wypowiedziami), że kiedyś to były czasy, a teraz to nie ma czasów, a poza tym ci młodzi to teraz tacy, że olaboga świntego amen. Wiecie, ja rozumiem, że jak się miało naście lat, to się wszyscy na siłę „postarzali” (odcinając się od tych „małolatów”, choćby te małolaty były np. dwa lata młodsze), żeby sobie samym dodać powagi, ale w przypadku człowieka, który ma czterdziestkę na karku (a który z drugiej strony wdaje się w potyczki słowne z tuzami w rodzaju Marcina Najmana) wygląda to cokolwiek komicznie.


Jak tak się człowiek przyjrzy dywagacjom fanklubu Kaczyńskiego (czy to oflagowanych, czy to tych „ani lewica, ani prawica” [no oczywiście, że prawica]), to można zauważyć, że wszyscy oni pomijają jeden, bardzo istotny szczegół. Chodzi o kontekst, w którym padła ta wypowiedź. Bo wiecie, fajnie jest opowiadać o tym, że Kaczyński sobie po prostu zażartował i że ta jego wypowiedź nie ma żadnego znaczenia (poza tym, że można mieć z niej bekę), ale to, niestety, nie jest prawda. Tzn., owszem, bekę można mieć, ale jeżeli się wypowiedź osadzi w kontekście, to robi się już znacznie mniej śmiesznie. Kontekstem tym jest fakt, że mamy w Polsce naprawdę spory problem z dzietnością (w przeciwieństwie do „wymierającej Europy Zachodniej”). Przedstawiciele partii rządzącej zapewniają nas, że się temu problemowi „bacznie przyglądają” . Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem to, że te zapewnienia nie mają nic wspólnego z prawdą. Po pierwsze dlatego, że w ciągu dwóch kadencji rząd nie ogarnął praktycznie żadnej sensownej (i skutecznej) strategii, która miałaby podnieść dzietność. Gdy wprowadzono 500+, rządowe opiniomaty produkowały się w temacie tego, że ta minimalna zwyżka urodzeń z lat 2016 i 2017 to właśnie za sprawą genialnej polityki prorodzinnej. Potem zaczęły się spadki i te narracje się dość szybko urwały. Po drugie, wypowiedź Kaczyńskiego pokazuje jasno, że nikt tam na serio nie dyskutuje na temat dzietności w Polsce. Gdyby ten temat był poruszany, to Kaczyński by się aż tak nie zbłaźnił. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ja mam taką, a nie inną opinię na temat Kaczyńskiego i ona się nie zmieni, ale nawet człowiek o takiej, a nie innej kondycji intelektualnej, byłby w stanie zapamiętać cokolwiek z takich dyskusji, a potem to powtórzyć. Pamiętajmy również o tym, że pytania, które dostaje Kaczyński nie są przypadkowe. Tak więc ktoś doszedł do wniosku, że Jarosław Kaczyński z tematem dzietności sobie doskonale poradzi. Cytując klasyka: urocze.


No dobrze, skoro pastwienie się nad wypowiedzią Kaczyńskiego mamy za sobą, można iść dalej. Wydaje mi się, że to dobry moment na to, żeby poruszyć kwestię tego, co się ostatnio dzieje u PiSowskich influencerów. A dzieje się tyle, że u znacznej części z nich zapanowała sroga nerwowość. Pewnie bym na to nie zwrócił uwagi, ale jakiś czas temu coś się pozmieniało na Twitterze (spokojnie to nie jest jeszcze ten moment, w którym robimy bekę z Muska, beka będzie w dalszej części tekstu) i na TL non stop lądują mi wpisy PiSowskich influencerów (których nie followuję, no bo szanujmy się, od tego to ja mam konto z Husarzem) i wpisy te noszą znamiona lekkiej paniki. Najbardziej mnie urzekł wpis jednego z pracowników TVP Info (Bogdan607, aka Radosław Poszwiński), który rozpaczał nad tym, że jeżeli PiS przegra wybory, to chamstwo w gumofilcach usmarowanych fekaliami dostanie się na salony. Widać wyraźnie, że cała ta social mediowa ekipa usilnie stara się znaleźć jakieś narracje, które „zażrą”. Niby wcześniej robili to samo (vide zabawa w wielonarrację), ale teraz tych narracji i wypowiedzi jest znacznie więcej. Nie mam pojęcia jaka jest „masa krytyczna” narracji zanim przestają one działać, ale PiSowskim infuencerom udało się ją przekroczyć. Ponieważ nie mają pojęcia o tym co robić, produkują jeszcze więcej narracji. Efekt końcowy jest taki, że narracje te nie wychodzą poza beton partyjny, bo żaden człek o umiarkowanych poglądach nie zdzierży kilkudziesięciu tweetów (pomnożonych przez kilkadziesiąt kont) o Tusku w ciągu jednego dnia (nawet, jeżeli za Tuskiem niespecjalnie przepada).


Bawi mnie niezmiernie oburzenie Zjednoczonej Prawicy (i jej influencerów) na niektóre z antyPiSowskich narracji i na wypowiedzi Tuska. Słówko komentarza w tym miejscu, Tuskowi zdarza się ostatnio (coraz częściej) zarzucić hasłem, które wywołuje uczucie zażenowania (vide ostatni komentarz odnośnie tego, że Glapiński się zna na gospodarce tak, jak Kaczyński na seksie). Ta ostatnia akcja sprawiła, że na TL Twitterowy wjechała mi kolejna fala prawego oburzenia. Rozbawiło mnie to, bo tak na dobrą sprawę KO stosuje teraz podobne (bo jednak nie te same) metody, przy pomocy których PiS wygrał wybory w 2015 roku. A najbardziej bawią mnie prawdziwe przyczyny tego oburzenia. Nie chodzi wcale o to, że te narracje są momentami żenujące, ale o to, że one działają. Działają tak samo, jak w 2015 działały narracje PiSowskie (i np. czepianie się Kopaczowej o to, że ma trampki za kilka stów [gdyby miała halówki za kilka dych, to pewnie też by się jej za to czepiali, bo przecież Premierką była i nie wypada, żeby chodziła w halówkach]). W 2015 PiS mógł wrzucić w soszjale dowolnie bzdurną narracje anty-PO, a ta momentalnie zdobywała zasięg gigantyczny, bo ludzie mieli dosyć Platformy Obywatelskiej. Teraz role się odwróciły, a PiS w ogóle nie jest na to przygotowany.


Pamiętam, jak kilka miesięcy temu politycy Zjednoczonej Prawicy starali się nas przekonać do tego, że ich zmysł estetyki został ciężko poraniony skeczem kabaretu Neo-Nówka (eufemizując, no Monty Python to to nie był). Ci sami ludzie, którzy całymi latami jarali się rysunkami „satyrycznymi” Cezarego Krysztopy (jeżeli nie wiecie kto to jest, to nie guglajcie, bo naprawdę nie warto) i innymi tego rodzaju dziełami, nagle poczuli się dotknięci. I znowuż, jest kilka powodów, które wywołały to oburzenie (podszyte, moim zdaniem, sporą dozą paniki). Po pierwsze, to jest ich własna, że tak to ujmę „poetyka”. Po drugie, ta ich własna poetyka została skierowana przeciwko nim. Po trzecie i chyba dla nich najgorsze – ludziom się to podobało. Tak samo jest z wpisami/filmikami Tuska. Najbardziej boli prawicę to, że ktoś ma czelność stosować przeciwko niej jej własne metody.


Jeżeli zaś już jesteśmy przy prawicowych metodach, to warto wspomnieć o tym, jak to w ramach znalezienia jakiejś nośnej narracji Ziobro odpalił protokół „wykryliśmy korupcję”. Nie tak dawno temu, Ziobro był łaskaw oznajmić, że prokuratura dysponuje zeznaniami, z których wynika, że syn Donalda Tuska (Michał Tusk) miał przyjąć łapówkę w wysokości 600 tysięcy złotych. Tak okołotematowo, to to był przykład idealnie zgranej akcji. Praktycznie zaraz po konferencji uruchomiły się wszystkie rządowe opiniomaty, które zaczęły opowiadać o tym, jak to kariera polityczna Tuska się skończyła i tak dalej i tak dalej. Jeszcze zanim sypnęło jakimiś konkretami odnośnie tej sprawy, pomyślałem sobie, że trochę ciężko uwierzyć w to, co opowiada Ziobro. Gdyby bowiem Zjednoczona Prawica dysponowała jakimikolwiek „twardymi” kwitami na Tuska, to odpalonoby je sekundę po tym, jak dowiedziałby się o nich Jarosław Kaczyński, który Donalda Tuska szczerze nienawidzi i udowodnił wielokrotnie (między innymi przy okazji Tuskowej reelekcji na Przewodniczącego Rady Europy), że jest w stanie poświęcić wszystko, byle tylko spróbować zaszkodzić Tuskowi.


Potem zaś w szybkim czasie wydarzyło się kilka rzeczy. Ponieważ rewelacje Ziobry wywołały spore poruszenie, pojawiły się pytania o to, jak to możliwe, że Ziobro dysponując takimi informacjami nic nie zrobił przez kilka lat? Ciśnienie zrobiło się na tyle duże, że przed kamery wyszedł Sebastian Kaleta i powiedział, że jeżeli chodzi o całą tę sprawę, to prokuratura uznała, że te konkretne zeznania nie są wiarygodne (potem to samo powiedział inny dron z Solidarnej Polski). Na nieszczęście Ziobroidów, te wypowiedzi nie odniosły zamierzonego skutku i temat nie zniknął z debaty publicznej. Na domiar złego, co prawda nikt już nie pytał o to „czemu nic nie zrobiono przez tyle lat”, ale za to padły inne pytania „skoro wiedziano, że to jest bzdura, to po co Ziobro wychodził przed kamery i o tym opowiadał?”. Ponieważ doszło do kolejnej obrazy uczuć Ziobrowych przed kamery wyszli kolejni ludzie z SolPolu i zaczęli opowiadać, że jeżeli chodzi o te zeznania to jednak coś może być na rzeczy (bardzo szczegółowo opisano to na Doniesieniach z Putinowskiej Polski). Mam przeczucie graniczące z pewnością, że Ziobro&co spodziewali się nieco innego odbioru społecznego tej sprawy. Beton, jak beton, domagał się zamknięcia Tuska, ale w niebetonowych kręgach raczej pytano o to, jak to możliwe, że przez tyle lat tej sprawy nie ruszono. Najbardziej mnie rozbawił jeden z pracowników Salonu24 (nazwisko i imię zmilczę), który po Ziobrowej konferencji napisał, że ten Ziobro to jednak ma łeb, bo długo czekał na odpowiedni moment z tą konfą. I wszystko fajnie, ale my tu nie mamy do czynienia z jakaś strategiczną grą komputerową, w której ktoś „wyczekał” oponenta, ale z państwem. Zachwycanie się tym, że prokurator generalny przez kilka lat ukrywał całą sprawę i odpalił ją dopiero w momencie, który uznał za odpowiedni, jest cokolwiek zabawne. Tzn. byłoby, bo jednak to wszystko dzieje się na serio. Swoją drogą, ja już o tym wielokrotnie wspominałem w swoich Głośnych Tekstach, ale jeżeli ktoś się zastanawia nad tym, po co PiSowi to uPRLo-wienie sądów, to odpowiedź ma przed oczami. Gdyby PiS kontrolował sądy, to pewnie by się okazało, że te zeznania świadka były wiarygodne i doszłoby w tej sprawie do wyroku skazującego. Gdyby ktoś zapytał o szczegóły, to by się dowiedział, że w szczegółach to diabeł gości. Tzn. pewnie zrobionoby to samo, co z byłym preziem Miasta nad Akwenem, którego skazano za korupcje. Suweren, rzecz jasna, nie mógł się zapoznać z żadnymi szczegółami, bo utajnione zostało wszystko, począwszy od nagrań, poprzez zeznania głównego świadka i mowy końcowe, na uzasadnieniu wyroku kończąc (zupełnym przypadkiem, sędzia się potem odnalazł na słynnych już listach poparcia do KRS). W ten sposób można „dojechać” dosłownie każdego. Cebulą na torcie jest to, że ktoś taki nie jest w się w stanie wybronić „medialnie”, bo jeżeli powie słowo za dużo, to prokurator z przyjemnością przypnie mu jeszcze zarzuty związane z ujawnianiem niejawnych informacji/etc. Parafrazując pewien internetowy mem: to jest przyszłość, której chce dla nas Zjednoczona Prawica.


Ponieważ zrobiło się tak bardzo poważnie, pozwolę sobie poruszyć temat, który w pewnym sensie mógłby być opisany w ramach parytetu dobrych wiadomości. Mniej więcej na początku listopada bardzo głośno zrobiło się o pewnym instytucie, o którym nie można było mówić wiecie czego. Okazało się bowiem, że instytut rozesłał po osobach (które odbierają newsletter instytutowy) łamiącą wiadomość, w której stało, że instytut średnio przędzie i że brakuje na to i owo. Sporo osób (w tym mnie) ucieszyła ta wiadomość. Niestety, moja radość nie potrwała zbyt długo, bo do mojej głowy przyszedł wewnętrzny Pan Maruda i Niszczyciel Dobrej zabawy. Tzn. w pamięci wysunęła mi się szufladka i przypomniało mi się, że podobnego rodzaju wieści rozpowszechniał pewien biznesmen z Torunia (ten, któremu bezdomny tak bardzo dał dwa auta, że aż umarł). O ile mnie pamięć nie myli, to ów biznesmen dość regularnie opowiadał swoim wyznaw, znaczy się słuchaczom, że tak źle to nigdy nie było i że jeżeli nie będzie większych datków, to będzie bardzo źle. Bardzo być może, że z wiadomym instytutem jest podobnie. Tzn. wymyślili sobie, że chcą mieć więcej pieniędzy i zagrali kartę „Toruńskiego biznesmena”.


Niemniej jednak zabawnym znajduję fakt, że ich problemy natury finansowej zaczęły się mniej więcej w czasie, w którym pewno państwo zostało objęte sankcjami. Rzecz jasna, nie wierzę w to, że ktoś dostawał przelew od Putina (z dopiskiem „Wasz Wowa”), ale prawda jest taka, że wiadomy kraj miał bardzo dużo możliwości wspierania tych, czy owych inicjatyw i mogło być tak, że sankcje „bankowe” utrudniły to finansowanie. Jakiś pan z tego instytutu tłumaczył, że to nie prawda i że to przez kryzys, ale gdyby taka była przyczyna, to problemy mogłyby się zacząć wcześniej (np. w 2020, w którym cała na biało wjechała niepewność odnośnie tego, „co dalej”). Co prawda, internetowa sprzedaż święciła wtedy tryumfy, ale nie wydaje mi się, żeby wiadomy instytut miał do sprzedania coś poza dezinfo rodem ze stron pisanych cyrylicą.


Kolejny będzie wątek humorystyczny. Bardzo niedawno temu, Zjednoczona Prawica odpaliła swoją „ofensywę smartfona”. Wyglądało (i nadal wygląda) to tak, że trójka młodych ludzi została oddelegowana do tego, żeby być taką „młodszą odmianą TVP Info”. Do Zjednoczonej Prawicy nie dociera bowiem to, że nie mają młodym nic do zaoferowania i czynniki decyzyjne wyszły z założenia, że młodzi będą głosować na PiS, jeżeli tylko uda się do nich dotrzeć z narracjami z TVP Info. Obstawiam, że nikt nie miał odwagi, żeby powiedzieć czynnikom decyzyjnym, że problem z młodzieżą nie polega na tym, że nie mają styczności z narracjami rządowymi, ale właśnie w tym, że tę styczność mają. Tak więc trójka młodych zupełnie-nie-związanych-z-partią osób prowadzi tą swoją pożal się nieistniejący bycie transcendentny działalność, zaś rządowa machina propagandowa stara się zrobić wszystko, żeby to nagłośnić. Biorąc pod rozwagę to, w jaki sposób młodzież reaguje na rządowe media – pompowanie wizerunkowego balonika „niezależnych młodych ludzi” jest cokolwiek zabawne.


Swoją drogą, to nagłaśnianie działalności jest o tyle zabawne, że ci młodzi ludzie non stop opowiadają o tym, że konserwatyści mają w Polsce pod górę (a szczególnie młodzi). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nerwowość, o której wcześniej wspominałem, udzieliła się również niezależnej młodzieży. Od jednego z Wielkiej Trójki dostałem bana za to, że pod jego wpisem dotyczącym tego, że tego i tego dnia będzie w TVP Info, zapytałem go o to, czy będzie w TVP Info opowiadał o tym, że głosy konserwatystów są wykluczane z debaty publicznej. Ja wiem, że już byście chcieli zatrzymać tę karuzelę śmiechu, ale jeszcze nie możemy. Zupełnym przypadkiem, jeden z tej Wielkiej Trójki wygrał konkurs organizowany przez TVP (i przy okazji dwadzieścia tysięcy złotych). Jest to o tyle zabawne, że nawet, gdyby był to zwykły przypadek (biorąc pod rozwagę dotychczasowe dokonania rządowych mediów, jest to cokolwiek mało prawdopodobne), to żaden z PiSowskich spindoktorów nie zastanowił się nad tym, jak to może zostać odebrane i jaki wpływ to może mieć na niezbyt dobrze rokującą działalność Wielkiej Trójki. Nie wiem, jak to idzie na inszych mediach społecznościowych, ale na Twitterze zasięgi tych młodych ludzi są pompowane przez PiSowskich influencerów/polityków/etc. Biorąc pod rozwagę to, co potrafiły zrobić z prawicowymi sondami k-poperki, to zasięgi „niezależnych młodych ludzi”, są po prostu nędzne.


Wcześniej zasygnalizowałem to, że fragment niniejszego Przeglądu poświęcę temu, co dzieje się z Twitterem. Ten casus odpowiada na pytanie „co się stanie, gdy tzw. Chłopski Rozum zderzy się z rzeczywistością?”. Chodzi, rzecz jasna, o wykupienie Twittera przez Elona Muska. Aczkolwiek w sumie nie tyle o samo wykupienie, ale o to, że Musk zapowiadał, że (w uproszczeniu) on tego Twittera naprawi. Naprawianie wyglądało na ten przykład tak, że najpierw wywalono (o ile mnie pamięć nie myli) połowę osób, potem zaś zorientowano się, że wywalono nie tych, co trzeba i usiłowano ich ściągnąć z powrotem. Innym przejawem „naprawiania Twittera” było to, że jak ktoś zapłaci trochę dolarów, to będzie miał ikonkę przy nicku, że jego konto jest zweryfikowane. Wcześniej ikonkę tę miały konta, no cóż, zweryfikowane. Musk wymyślił sobie to tak, że żadna weryfikacja nie jest potrzebna, wystarczą dolary. Absolutnie nikt nie spodziewał się (tzn. spodziewali się tego wszyscy poza Elonem Muskiem i jego wyznawcami) tego, co się stanie. A stało się tak, że (jestem totalnym brakiem zaskoczenia Jacka) ludzie zaczęli się podszywać pod oficjalne konta. Muskowi zaczęło to przeszkadzać dlatego, że nagle w internecie pojawiło się sporo kont podpisanych jego imieniem i nazwiskiem. Zupełnie nie przeszkadzało mu natomiast to, że wpisy z takich przynajmniej dwukrotnie doprowadziły do znacznego spadku wartości akcji. Tak sobie teraz dumam, czy za wpisami, które wywołały te spadki, stali jacyś internetowi heheszkowicze, czy też stali za tym gracze giełdowi, którzy wiedząc o tym, co się może stać, odpowiednio się do tego przygotowali i na tym zarobili.   


Jeżeli chodzi o te nieszczęsne ikonki/znaczki (jakkolwiek by to nazywać) to po ogłoszeniu tego pomysłu, doszło do wymiany zdań między Elonem Muskiem i Stephenem Kingiem. W trakcie tej wymiany zdań Musk użył argumentu ukochanego przez niektórych polskich przedsiębiorców. Zaczęło się od tego, że za ten znaczek trzeba będzie zapłacić. King oznajmił, że jeżeli tak będzie, to on się zawija i wtedy cały na Januszowo wjechał Musk, który napisał, że no wszystko spoko, ale oni jakoś muszą płacić rachunki. Co prawda, na końcu brakowało standardowego „panie, ja i tak do tego wszystkiego dokładam”, ale wydźwięk był dokładnie taki sam. Gwoli ścisłości, już samo to, że na samym początku Musk wyliczył sobie, że ten niebieski znaczek będzie kosztował dwadzieścia dolarów, a w trakcie rozmowy z Kingiem stwierdził, że w sumie to może być osiem dolarów, pokazuje, że za tym wszystkim nie stały żadne sensowne wyliczenia i żaden plan. Jeżeli zaś chodzi o pieniądze, to sam Musk zapewnił Twitterowi problemy z kasą, albowiem jego podejście do, ekhmm, „wolności słowa” (która kończy się wtedy, gdy ktoś zakłada bekowe konto Elona) sprawiło, że jakaś część firm wstrzymała wykupowanie reklam. Musk decyzje firm przyjął tak, jak by to przyjęli polscy zwolennicy „wolności słowa”, tzn. zwalił wszystko na „aktywistów” (w Polsce byliby to lewacy). Tak swoją drogą, ciekaw jestem, jak bardzo źle będzie „za Muska” wyglądała moderacja na ćwitrze, bo już wcześniej zgłoszenia były analizowane tak długo, że bardzo często człowiek zapominał o tym, że w ogóle zgłosił jakiegoś ćwita/jakieś konto. Jeżeli teraz będzie z tym jeszcze gorzej, to reklamodawcy nieprędko wrócą na ćwitra.


Tak na samiutki koniec zostawiłem sobie moje dywagacje na temat jednej z wielu bardzo rozpoznawalnych osób z obozu władzy. Tym razem chodzi o Barbarę Nowak, która pełni funkcję kuratora oświaty (kuratora, bo przecież pani Barbara na pewno gardzi feminatywami). Jeżeli ktoś właśnie skończył jeść, to może spokojnie trawić, bo nie będzie tu żadnych cytatów. Mnie bardzo, ale to bardzo ciekawi to, czyją koleżanką jest pani Barbara. Nie ma bowiem możliwości, żeby ktoś „bez pleców” utrzymał się na stołku po tak wielu wpadkach. Pani Barbara ma przecież na swoim koncie wspieranie antyszczepionkowej szurii i rozsiewanie rosyjskiego dezinfo i wiele, wiele innych. Nie jest to, co prawda, jakaś specjalna nowość w Zjednoczonej Prawicy, ale jednak nawet w takiej partii, pani Barbara jest obciążeniem wizerunkowym. To, że nadal pełni taką, a nie inną funkcję, oznacza ni mniej ni więcej tyle, że musi mieć bardzo wpływowego protektora. Gdyby go nie miała, to już dawno temu wymienionoby ją na kogoś nieco mniej przyciągającego uwagę (albo po prostu zabronionoby jej korzystać z mediów społecznościowych). No bo z jednej strony, jej narracje trafiają do betonu, ale z drugiej strony, zaklinaczy betonu w Zjednoczonej Prawicy nie brakuje, tak więc nie może to być jedyny powód, dla którego absolutnie żadne konsekwencje nie spotkały jeszcze Barbary Nowak (nieśmiało przypominam, że jej dymisji domagał się Adam Niedzielski). Być może kiedyś się dowiemy, kto nam sprezentował tę konkretną osobę na tym konkretnym stanowisku.


I tym optymistycznym akcentem zakończę powyższą ścianę tekstu.



Źródła:

https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-kaczynski-o-reparacjach-od-niemiec-byc-moze-nawet-cale-pokol,nId,6186952#crp_state=1

https://www.tvp.info/62172925/wolta-donalda-tuska-ws-reparacji-jak-glosowal-w-tej-sprawie-w-2004-r-i-co-mowil-wowczas-lider-po-niemcy-chca-wyzbyc-sie-historii

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,28938892,kaczynski-w-siedlcach-opozycja-w-samorzadach-chce-sfalszowac.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,28976741,kaczynski-o-kontroli-wyborow-w-komisji-dwoch-zwolennikow-pis.html

https://katowice.wyborcza.pl/katowice/7,35063,25341188,pis-chce-ponownego-liczenia-glosow-do-senatu-kto-teraz-pilnuje.html

https://tvn24.pl/wybory-prezydenckie-2020/poczta-nie-ujawnia-ile-zamowila-kart-wyborczych-4575610

https://wydarzenia.interia.pl/felietony/news-po-co-ci-pis-ie-ta-ideologia-kiedy-bezpieczenstwo-wazniejsze,nId,6400786

od 2:30

https://www.youtube.com/watch?v=C5r17MjaZPw

Robię wyjątek i udostępniam link źródłowy do rządowego konta propagandowego (to konkretne jest ze stajni Tarczyńskiego). Jeżeli ktoś się nie boi, niech zerknie i popatrzy na komentarze pod tym wpisem:

https://twitter.com/gen_brygady/status/1591916635178287105

O wrzutce Ziobry:

(może być achronologicznie)

https://www.facebook.com/PutinowaPolska/posts/pfbid02pA7Cx6Y7tsZ99rNKHPZGpJLV6Ksy1uCgvjEkZntvohgUiBiJTvNYdV5LryBU3gRsl


https://www.facebook.com/PutinowaPolska/posts/pfbid024mMuerJwTKCmnacj55GySMtYUpfMyYSayXeG821MSUuewR1PkQ4EoXwMtpwqeV22l

https://www.facebook.com/PutinowaPolska/posts/pfbid0ptNbZkX4bxw29CrR6bKg5YXeR4WVsKMi6THxLVxnbMz5a6xFrxghSwRWq6iSgGvel

https://wyborcza.pl/7,75398,29093106,ordo-iuris-prosi-sympatykow-o-wsparcie-przezywamy-bardzo-powazny.html

https://wiadomosci.wp.pl/mlody-tiktoker-z-pis-wygral-program-w-tvp-w-sieci-zawrzalo-6829088605985280a

https://mashable.com/article/eli-lilly-stock-dip-twitter

https://twitter.com/StephenHowardS2/status/1587971463268777987

https://www.reuters.com/technology/musk-says-twitter-saw-revenue-slump-activist-groups-pressured-advertisers-2022-11-04/