Póki co, w pierwszej instancji i,
rzecz jasna, wyrok nie jest jeszcze prawomocny. Dla
niezorientowanych, krótkie przypomnienie.
Tomasz Terlikowski był łaskaw
napisać:
„zasłanianie tej prostej prawdy
słowami o tym, że Alicja Tysiąc nie złamała prawa, a jedynie
próbowała egzekwować przysługujące jej prawa – jest
absurdalne. Adolf Eichmann też nie łamał hitlerowskich praw, czy
to znaczy, że nie można go nazwać mordercą (w tym przypadku już
nie niedoszłym, a jak najbardziej doszłym)?”
Alicja Tysiąc żądała przeprosin na
łamach „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej” oraz 100 tys.
zł dla siebie i 30 tys. zł na fundację Feminoteka.
„W poniedziałkowym wyroku sąd
uznał, że światopogląd nie usprawiedliwia obrażania i przyznał
powódce 10 tys. zł. Uznał, że ma ją też przeprosić na portalu
Salon24.”
Rzecz jasna Tomasz Terlikowski zapowiedział apelację. Co zrozumiałe – ów wyrok nie spodobał się naszym rodzimym konserwom, które zarzucają sądowi brak logiki i takie tam inne. Dlaczego? Zacytujmy Tomasza Terlikowskiego:
„W
rozmowie z gosc.pl Terlikowski powiedział, że w ustnym uzasadnieniu
orzeczenia najbardziej uderzyło go stwierdzenie sądu, że jako
katolik może nazywać aborcję zabijaniem dzieci, ale jedynie w
sensie ogólnym, a nie w stosunku do konkretnych osób.”
Zanim przejdę do meritum, napiszę jedno. W
mojej skromnej opinii to, czy ktoś jest katolikiem, buddystą,
świadkiem Jehowy, muzułmaninem albo wyznawcą latającego potwora
spaghetti, nie powinno mieć żadnego wpływu na to, jak sąd ocenia
jego wypowiedź. Bo nie powinno być tak, że komuś wolno więcej
jedynie dlatego, że wierzy w jakiś byt transcendentny. Osobie
dotkniętej chorobą taką, jak zespół Tourette'a, można wybaczyć
bluzganie w przestrzeni publicznej (z przyczyn zrozumiałych). Z
tego, co wiem, katolicyzm nie jest formą schorzenia, które
sprawiałoby, że „chory” nie za bardzo zdaje sobie sprawę z
tego, co i do kogo mówi. Aczkolwiek mogę się mylić, wszak
lewakiem jestem.
Jeśli mam być szczery, to po przeczytaniu
wypowiedzi Terlikowskiego, pomyślałem sobie: „no nareszcie”.
Chodzi mi konkretnie o fragment mówiący o tym, że o „zabijaniu
dzieci” nie można mówić w stosunku do konkretnych osób.
Konserwy się straszliwie oburzyły na ten fragment, „no bo jak to
- można mówić, że aborcja to zabójstwo, ale nie można
powiedzieć, że konkretna osoba zabiła dziecko, jeśli dokonała
aborcji??” Oburzenie to może być nieco niezrozumiałe dla
każdego, kto ma choć odrobinę wiedzy zakresu prawa. Sytuacja jest
bowiem banalnie prosta.
Mogę sobie chodzić po mieście w koszulce z
napisem „aborcja to morderstwo”, mogę zasypać miasto bilbordami
z tym samym napisem (o ile będzie mnie stać), mogę robić bardzo
wiele rzeczy – z jednej prostej przyczyny. To stwierdzenie (w
świetle obowiązującego prawa) nikogo nie obraża. Jest to
stwierdzenie o charakterze ogólnym. I choć ktoś się może nim
poczuć dotknięty, nie może dochodzić swoich praw w sądzie (tzn.
może, ale raczej nie ma szans na wygraną), bo nie został
wymieniony z imienia i z nazwiska.
W
świetle prawa – aborcja nie jest zabójstwem. Różnica polega na
tym, że tylko bezprawne
przerwanie ciąży za zgodą kobiety jest zagrożone karą do 3 lat
więzienia (i jest występkiem).
Natomiast zabójstwo (z wyłączeniem
uprzywilejowanych typów zabójstwa) jest zbrodnią i jest zagrożone
karą pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8 (max 25 lat
– albo dożywocie).
Ja rozumiem to, że jeśli ktoś jest
gimnazjalistą i nie bardzo się orientuje w tym, co to jest prawo i
jak działa, może mieć problemy ze zrozumieniem tej różnicy.
Osobie dorosłej przyswojenie tej wiedzy nie powinno nastręczać
problemów. Dodajmy do tego jeszcze jeden szczegół – w Polsce
aborcja jest legalna w 3 przypadkach: nieodwracalne uszkodzenie
płodu, ciąża jest wynikiem czynu zabronionego, ciąża zagraża
życiu bądź zdrowiu kobiety. W tych konkretnych przypadkach aborcja
nie jest czynem zabronionym (przypominam, że patrzymy na to przez
pryzmat prawa, nie zaś przez pryzmat czyjejś wiary). Pomimo tych
różnic (aborcja legalna vs zabójstwo) sądy nie mogą nikogo
skazać za wygadywanie dyrdymałów o „mordowaniu dzieci”, dopóki
owe dyrdymały nie zostaną skierowane w stronę konkretnej osoby.
Jeśli zdarzy się tak, że jakiś przeciwnik
aborcji dowie się o tym, że Kowalska miała legalną aborcję i
zacznie publicznie drzeć japę, że „Kowalska zabiła swoje
dziecko”, kobieta może go pozwać. Jeśli ktoś publicznie zarzuci
lekarzowi, który dokonuje legalnych aborcji to, że „zabija
dzieci” - lekarz może go pozwać. Jeśli ktoś dowie się, że
Kowalska chce mieć legalną aborcję i publicznie ogłosi „Kowalska
chce zabić swoje dziecko” - kobieta może go pozwać. W świetle
prawa legalna aborcja nie jest czynem zabronionym, a już na pewno nie jest
tożsama z zabójstwem.
Tomasz Terlikowski tego nie rozumie (tak samo
jak jego konserwatywni koledzy) i dlatego będzie się odwoływał.
Ponieważ nie ma szans na zmiany w kodeksie karnym i na to, żeby
aborcja była uznawana za zabójstwo, Terlikowski przegra w drugiej
instancji. Bo w świetle prawa Alicja Tysiąc nie chciała zabić
swojego dziecka - usiłowała jedynie dokonać legalnej aborcji. Cała
ta sprawa to idealny dowód na to, jak zagubieni w rzeczywistości są
fanatycy religijni. Większości z nich wydaje się, że skoro
„działają zgodnie z własnym sumieniem” (cokolwiek miało by to
znaczyć), to prawo świeckie ich nie dotyczy (bo w ich opinii „prawo
boskie/naturalne” jest ważniejsze od „zwykłego”). Cieszy mnie
to, że sąd bardzo wyraźnie zasygnalizował naszym rodzimym
fanatykom, że mogą sobie wierzyć w co chcą, ale nie oznacza to,
że mogą działać ponad prawem.
Źródła:
Nic dodać, nic ująć. Szczególnie należy podkreślić fragment, że wiara, czy światopogląd pozwanej osoby nie powinna być brana w ogóle pod uwagę. Albo ktoś obraża albo nie, niezależnie w jakie prywatnie krasnoludki wierzy. Żaden, nawet najbardziej wszechpotężny smerf nie może być usprawiedliwieniem dla łamania prawa.
OdpowiedzUsuńPrzypomniało mi się jeszcze wystąpienie Pani Godek w sejmie, która również nie mogła się nadziwić, że sformułowania o zabijaniu dzieci spotykają się ze sprzeciwem. To pokazuje jak oni są przekonani o swojej jedynie słusznej racji - cecha fundamentalistów.
Można by być naiwniakiem, że po tym wyroku coś do nich dotrze, nie mam złudzeń. Okopią się w swojej twierdzy i będzie krzyk o prześladowaniach, a swoim dogmatycznym myśleniu nie przesuną się ani o krok.
Terlikowski już zapowiedział, że żaden wyrok nie zmieni jego stanowiska. Już krzyczał o tym, że wolność słowa jest zagrożona/etc. Całe rzesze popierających go konserw (które nie bardzo rozumieją, że prawo obowiązuje wszystkich) - potwierdzają "okopanie się w twierdzy".
Usuń