sobota, 26 października 2013

Partie bez dotacji – betonowanie status quo

Likwidacja dotowania partii politycznych z budżetu państwa na pierwszy rzut oka wydaje się być doskonałym pomysłem. O naszej klasie politycznej można bowiem powiedzieć bardzo wiele, ale określenia takie, jak „pracowitość”, „uczciwość” etc. w owym „bardzo wiele” się raczej nie zawierają (są, rzecz jasna, chlubne wyjątki, ale mówimy o większości). Poza tym, nasi dzielni politycy mają tendencję do wydawania publicznych pieniędzy na jakieś pierdoły, czym (delikatnie rzecz ujmując) nie zaskarbiają sobie sympatii społeczeństwa. I jak tak człowiek sobie poduma o tym wszystkim, to nie powinno nikogo dziwić postrzeganie ucięcia dotacji w kategoriach „odebrania darmozjadom pieniędzy, na które nie zasługują i których nie potrafią szanować”.

Staram się unikać powtórzeń w tekstach, ale tym razem powtórzenie jest konieczne - „na pierwszy rzut oka” ucięcie dotacji to doskonały pomysł. Przynajmniej ukarze się darmozjadów. Tylko, że jeśli się nad tym całym pomysłem głębiej zastanowić, to może się okazać, że pierwszy rzut oka był mylący i to bardzo. No, ale - jak to mawiał Bogusław Wołoszański – nie uprzedzajmy faktów.

Pierwsza sprawa, która nie dawała mi spokoju to fakt, że partia, która tak gorąco domaga się likwidacji dotowania partii z budżetu (PO), otrzymuje z tegoż budżetu 47,6 miliona złotych. O ile łatwo zrozumieć PiS (który nie chce zmian w zakresie dotacji), to PO zrozumieć znacznie trudniej. Ktoś mógłby powiedzieć „ha! PO to partia związana z biznesem! Poradzą sobie” i trudno się z tym nie zgodzić. Tylko, że tu jest Polska, a Polska to kraj cwaniaków, w którym przedsiębiorcy z milionowym obrotem nie wstydzą się składać wniosków o dodatek mieszkaniowy. Co gorsza – Polska to kraj, w którym ci przedsiębiorcy zgodnie z prawem takie dodatki mogą otrzymać (tu notka w temacie dodatków). Co to ma wspólnego z politykami? Głównie to, że w zakresie cwaniactwa politycy mogliby korepetycji udzielać tym przedsiębiorcom. Mam uwierzyć w to, że partia, która dostaje z budżetu kilkadziesiąt baniek, jest w stanie bez mrugnięcia okiem (o ile, rzecz jasna, partia mogłaby okiem mrugać) zrezygnować z takiej kasy? Nawet w skali kraju 47,6 miliona złotych to kupa pieniędzy – z tym chyba nikt nie będzie polemizował. Co PO zyskuje w zamian? W chwili obecnej niewiele. W teorii – tego rodzaju działanie mogłoby sugerować wyborcom, że PO jest partią ludzi uczciwych, którzy nie chcą żerować na budżecie kraju. W praktyce – sugestia, jakoby jakakolwiek partia z naszego parlamentu była „partią ludzi uczciwych”, może być traktowana jako bardzo kiepski dowcip. Posłowie na swoją opinię (cwaniaczki/złodzieje/etc.) pracowali w pocie czoła przez ponad 20 lat i ucięcie dotacji budżetowych nie zmieni ich wizerunku.

No to może chodzi o to, żeby odciążyć budżet? Wszak „za pieniądze z budżetu, które otrzymały ugrupowania w 2012, można sfinansować roczne inwestycje drogowe w jednym z województw.” I wszystko fajnie, tylko że w porównaniu do kwot, które nasi mądrzy inaczej politycy marnują podejmując kretyńskie decyzje, suma dotacji dla wszystkich partii wydaje się być z punktu widzenia budżetu raczej niewielka. Ujmując rzecz brutalnie – polski tonący budżet nie odczuje w żaden sposób tego, że partie nie są zeń dotowane.

Podsumujmy to wszystko. PO chce zrezygnować z prawie 50 baniek nowych złotych dla wątpliwego efektu propagandowego? I to w sytuacji, w której nie wiadomo, jak się potoczą dalsze losy tejże partii? Przecież naturalnym odruchem cwaniaka byłoby „nachapanie się”, póki jeszcze można (bo po przegranych wyborach koryto się bardzo, ale to bardzo oddali). Z perspektywy budżetu „odciążenie” jest bezsensowne.

Zatem może chodzi o to, żeby zrobić na złość partiom, które nie mają „bogatych kolegów”? Coś w tym niezaprzeczalnie jest. PO jako partia z zapleczem biznesowym najmniej boleśnie odczułaby tę zmianę. Jednakże bądźmy realistami – partie, które siedzą w parlamencie, z problemami, bo z problemami, ale sobie poradzą. Wszak świat biznesu szukał, szuka i będzie szukał „wejścia” do polityki. I w tym punkcie muszę się zgodzić z partią, której nazwa jest interpretowana jako Paranoja i Schizofrenia. Owszem, likwidacja dotacji mogłaby pogłębić patologię w polskiej polityce (tak, może być gorzej). W sytuacji, w której partie musiałyby szukać pieniędzy, usłużni biznesmeni z pieniędzmi z chęcią by im pomogli. Rzecz jasna, każdy trzeźwo myślący człek wie, że nie ma czegoś takiego jak darmowy lunch. Tym samym biznesmeni chętnie by pomogli, ale owa pomoc miałaby swoją cenę. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że nie jestem jakimś bolszewikiem ziejącym nienawiścią do świata biznesu. Jednakże tylko człowiek nieskończenie naiwny uzna, że przedsiębiorca wspieranie jakiejś partii politycznej potraktuje jako coś inszego niźli inwestycję. Tzn. owszem, zdarzają się ludzie, którzy partie wspierają z przyczyn ideowych, ale w mojej opinii jest to mniejszość.

Uważny czytelnik mógł wychwycić to, co napisałem w poprzednim akapicie, a konkretnie: „partie, które siedzą w parlamencie (…) sobie poradzą”. I tu można dopatrywać się realnych celów likwidacji dotowani partii. Celem nadrzędnym jest, z tego co mi się wydaje, zabetonowanie status quo (aczkolwiek możliwe jest również to, że politycy PO są durni na tyle, że to, co ja uznałem za cel nadrzędny, jest po prostu efektem ubocznym, którego nie wzięli pod uwagę). Skąd ten pomysł? Ano stąd, że nowej partii bardzo ciężko będzie poradzić sobie bez dotacji. W tym miejscu poczynić muszę jedną uwagę. Poprzez „nową partię” rozumiem taką, której członkowie nie są spadochroniarzami z innych partii. Nowo-powstała partia mogłaby się bez problemu dostać do parlamentu w 2015 roku. Tylko, że jej problemy zaczęłyby się już po dostaniu się do tegoż parlamentu. Ktoś może przytomnie zauważyć, że „skoro ich było stać na kampanię wyborczą, to tym bardziej poradzą sobie po wygranych wyborach”. Taka wypowiedź w kontekście biegunki bilbordowo-plakatowo-ulotkowej, którą nam serwują nasi politycy w trakcie każdej kampanii, jest sensowna. Tylko, że owa biegunka nie ma nic wspólnego z profesjonalną kampanią. Śmiem twierdzić, że nowa partia mogłaby dostać się do parlamentu przy minimalnym wkładzie finansowym. Sensownie przeprowadzona kampania nie wymaga jakichś specjalnie wielkich nakładów finansowych. A już na pewno nie wymaga ciężkich milionów, które wydają na kampanie największe partie.

Taka mała dygresja w tym momencie. Skoro dałoby się zrobić coś taniej, to czemu ludzie wydają tyle pieniędzy? Ano temu, że szefami sztabów zostają głąby, które nie mają pojęcia o tym, co to jest public relations. Ci ludzie „wiedzą”, że kampanię można najlepiej prowadzić w jeden sposób - zasypać miasto czy okręg wyborczy plakatami, bilbordami, ulotkami (których ludzie mają dosyć). Tak wygląda „kreatywna kampania” w wykonaniu „speców” partyjnych. Innymi słowy – na kampanię wydaje się dużo pieniędzy, bo „spece” nie mają zielonego pojęcia o tym, na co je wydawać. Przeciętny polityk w trakcie kampanii skupia się więc nie tyle na niej samej, co na pozyskaniu sponsorów. Takiemu „wspieranemu” koledzy biznesmeni nie pozwolą biedować. W znacznie gorszej sytuacji byłby ktoś, kto dostał się do parlamentu dlatego, że prowadził sensowną kampanię, na którą nie wydał pierdyliarda złotych. Taki nie siedziałby u nikogo w kieszeni i dla niego brak dotacji mógłby być problemem. Rzecz jasna, usłużny biznes na pewno by się do niego uśmiechnął, ale mógłby to być uśmiech bardzo kosztowny.

Utrzymanie politycznego status quo jest na rękę wszystkim w parlamencie. Nowa partia mogłaby zakłócić symbiozę, w której żyją „skłóceni ze sobą” politycy. Największe zagrożenie (pod warunkiem, że nie byłaby kolejnym klonem PiS) stanowiłaby dla PO, bo mogłaby jej odebrać umiarkowanych wyborców (o ile jeszcze takowi pozostali). PiSowi głosy gwarantują tabuny „niepokornych” dziennikarzy – ojciec Rydzyk itp. PiS się więc bardziej martwi o pieniądze, a nie o głosy. Smutne jest to, że PiS jako jedyna partia zwraca uwagę na to, jakie zagrożenie niesie ze sobą romans biznesu z polityką. Smutne dlatego, że owa partia, która jest traktowana jako główne zagrożenie demokracji (nie bez przyczyny), jest jedyną, która (zapewne niechcący) tejże demokracji teraz broni.

Jeśli ktoś w tym miejscu powie „przecież nie stać nas na to, żeby dotować partie z budżetu!”, to ja odpowiem - a czy stać nas na to, żeby rządzili nami ci sami ludzie – tyle, że na zmianę? Jeśli w 2015 roku PiS wygra (a raczej wygra, chyba że Jarosław zadba o to, by było inaczej), to po bardzo niedługim czasie ludzie będą mieli dość tej partii i to, z czym się PiS mierzył w 2007 roku, będzie niczym w porównaniu z oporem społecznym przy kolejnych wyborach. Kto wtedy wygra? Palikot? Nie wiadomo, czy w ogóle wejdzie do parlamentu. SLD? Jakim cudem? Miller był bardzo skuteczny w punktowaniu Buzka, ale potem poległ jako premier, a teraz nie radzi sobie nawet w opozycji. PSL przecież nie wygra wyborów. Twory w rodzaju Republikanów (nie wiem, jak się ich partia będzie ostatecznie nazywać), Solidarnej Polski i ich potencjalny wkład w politykę oceniać będziemy mogli po wyborach 2015 (aczkolwiek podejrzewam, że ów wpływ będzie marginalny). Kto nam zostaje? PO i nikt więcej. Następnie PiS przejdzie do opozycji i będzie lizał rany, czekając na „swoją kolej”. Prawda jest brutalna – bez nowej partii i nowej siły w parlamencie, mamy jako naród (albo społeczeństwo, w zależności kto na kogo głosował) po prostu przesrane. Nie stać nas na to, żeby nieudacznicy przeganiali się w parlamencie z miejsca na miejsce.

Tak na sam koniec napiszę jedno. Bardzo chciałbym, żeby to betonowanie parlamentu było celowym działaniem. Z jednej strony, co prawda, oznaczałoby to, że PO to cwaniaczki i zrobią wszystko, byle na długo nie odpaść od koryta. Z drugiej zaś strony – partia, której członkowie niechcący robią tego rodzaju rzeczy, jest (moim zdaniem) znacznie bardziej niebezpieczna. Dlaczego? Bo cwaniak, w przeciwieństwie do głupka, jest przewidywalny. 

Źródła:



2 komentarze:

  1. 1. Jakieś przykłady tej "sensownej i bez milionów" kampanii wyborczej?
    2. PiS zagrożeniem dla demokracji? No patrz, a ja zawsze myślałem że jedynym zagrożeniem demokracji jest UE, homolobby i feministki:)Ale serio, nie interesuję( interesowałem?) się zbyt polityką i PiS zawsze postrzegałem jako bandę idiotów, ale aż zagrożenie dla demokracji? Przykłady jakieś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ad 1) To pytanie to żart? Przykładu na takową - z naszego pięknego kraju nad Wisłą nie ma i póki co nie będzie. A przynajmniej do czasu, aż szefami sztabów przestaną być zwolennicy kampanii "mordy na bilbordy". Nawiasem mówiąc - Ruch Narodowy (któremu poświęciłem i będę poświęcał kolejne notki i nie będą to bynajmniej peany na cześć tejże organizacji) ośmieszył PiS - pokazując, że można zorganizować konwencje wydając kilkadziesiąt razy mniejszą kwotę na ten cel.

      Ad 2) Zdanie, do którego nawiązujesz brzmiało:

      "Smutne dlatego, że owa partia, która jest traktowana jako główne zagrożenie demokracji (nie bez przyczyny)"

      Słowem kluczem w tym zdaniu było "JEST TRAKTOWANA" - acz przyznaje, że mylący mógł być brak dopisku "przez media".

      Tym niemniej w zdaniu tym było również "nie bez przyczyny". No to ja może podam jedną. Dawno, dawno temu - jak się rozpoczęło brandzlowanie tarczą antyrakietową - wójt (albo jakiś lokalny włodarz nie pamiętam jego "stopnia") miejscowości, w której się miała tarcza podobnież pojawić - usiłował się dowiedzieć czegokolwiek na ten temat od władz ówczesnych. Ponieważ go olewano (nie udzielając mu żadnych informacji) - zwrócił się do Amerykanów. W odpowiedzi na to - Mariusz Szczygło (ten sam, który zginął w Smoleńsku), będący w tedy bodajże szefem MON, - w telewizji powiedział, że w sprawie wójta zostaną wyciągnięte konsekwencje - bo nikt nie ma prawa do kontaktowania się z zagranicą - bez pozwolenia władz centralnych. Cytat niedosłowny - ale sens wypowiedzi (śmierdzący na kilometr PRLem) zachowany. Czemu PRLem śmierdzi? Bo to nic innego jak polityka sterowana centralnie - która jakoś tak nie idzie w parze z tym, że samorządy mamy w Polsce :)

      Poza tym - mam może przypomnieć pomysł śp Gosiewskiego, który miał "usprawnić wolność mediów w Polsce"?

      Powodów, dla których PiS jest postrzegany (słowo klucz) jako zagrożenie dla demokracji są tony.

      Usuń