O aferze pedofilskiej, która wybuchła
na Dominikanie, wiedzą już chyba wszyscy. Media codziennie raczą
nas nowymi informacjami związanymi z tym skandalem. „Bohaterem”
skandalu jest ksiądz G., który twierdzi, że został wrobiony.
Innymi słowy – ksiądz G. twierdzi, że jest niewinny. Ponieważ
obserwuje tę sprawę od jakiegoś czasu, tedy postanowiłem się nad
nią pochylić i „połączyć kropki”, których w informacjach
jest sporo, ale jakoś tak nikomu się nie chciało ich do kupy
zebrać.
Sprawa pierwsza i najważniejsza: czy
ksiądz G. zachowuje się jak osoba niewinna? Popatrzmy na to, co się
działo. W maju 2013 ksiądz G. był na wakacjach w Polsce. Wtedy też
dominikańska prokuratura pochyliła się nad tą sprawą. W czerwcu
2013 pojawiły się pierwsze artykuły na ten temat. Co zrobił z tym
fantem ksiądz, który twierdzi, że jest niewinny? Nic nie zrobił.
Ukrywał się przez kilka miesięcy, a wyjaśnień udzielił
(osobiście) dopiero w październiku 2013.
Nie zamierzam udawać jakiegoś
specjalisty ds. psychologii (od tego mamy prawicę – jeden z
prawicowych publicystów twierdził po upublicznieniu nagrań z
czarnej skrzynki tupolewa, że potwierdza ono to, że piloci byli
celowo źle naprowadzani. Jak na to wpadł? Ano tak, że krzyczeli
„ku**a” zamiast „o matko boska”), tym niemniej zachowanie
księdza G. nie za bardzo wpisuje się w schemat zachowania osoby
niewinnej.
W mojej skromnej opinii – człowiek
niewinny nie czekałby kilku miesięcy z oświadczeniem. Człowiek
niewinny nie ukrywałby się przez kilka miesięcy, czekając nie
wiadomo na co. Co taki człowiek może zrobić? Przede wszystkim -
skonsultować się z prawnikiem. Zapytać go o to, czy Dominikana
może domagać się ekstradycji (nie może, bo Polska nie ma z
Dominikaną umowy podpisanej). Jakby się już dowiedział, że nie
mogą go poddać ekstradycji, mógłby osobiście udać się do
prokuratury albo, jeśli bałby się zgłosić osobiście, wysłać
prawnika (co też uczynił po kilku miesiącach). Po cóż wysłać
prawnika? Po to, żeby móc przedstawić własną wersje wydarzeń i
zasygnalizować wyraźnie: „wrabiają mnie w pedofilię, nie wiem
co mam robić”. Czemu ksiądz G. czekał tak długo ze swoim
oświadczeniem?
Sprawa druga. Według ustaleń
prokuratury Dominikańskiej – ksiądz G. kontaktował się z jednym
znajomym i prosił go o zabranie z plebanii (albo z jego mieszkania –
nie pamiętam już dokładnie) dysku twardego, płyt CD i wszelkich
możliwych nośników pamięci (znajomy nie zdążył, pierwsza do
tych nośników dotarła prokuratura). Ksiądz G. potwierdza te
ustalenia. Po cóż to zrobił? G. twierdzi, że przeczuwał, że
będą go chcieli wrobić i chciał się zabezpieczyć. Na pierwszy
rzut oka, nie ma się do czego przyczepić. Jednak potem następuje
drugi rzut oka i takie tłumaczenie wydaje się lekko, hmm,
naciągane. Załóżmy, że znajomy „zdążył” i że prokuratura
nie znalazła w plebanii żadnych nośników pamięci. Czy to znaczy,
że ksiądz byłby bezpieczny i że nikt nie dałby rady go „wrobić”
w posiadanie materiałów pedofilskich? Czy dużym problemem jest
podrzucenie komukolwiek „pendraka” z kilkoma gigabajtami
materiałów pedofilskich? Dodajmy do tego jeszcze jedno. G.
twierdził, że do tego komputera (i pomieszczeń, w których
prokuratura znalazła kupę materiałów pedofilskich) miały dostęp
osoby postronne – ponoć właśnie dlatego G dzwonił do znajomego.
Tym samym, każdy mógł tam wszystko podrzucić. Reasumując – G.
(wiedząc o tym, że ktoś go chce wrobić i podrzucić mu jakieś
materiały) zadzwonił do znajomego po to, aby ten pozabierał
wszelkie nośniki z pomieszczeń, w których mieszkał G.
Jednocześnie ten sam cwany G. nie wziął w ogóle pod rozwagę
tego, że ktoś mu może podrzucić coś PO TYM JAK JEGO ZNAJOMY
ZABIERZE NOŚNIKI? Tak, to ma sens... Skoro G. był przekonany o
tym, że go „wrabiają”, to po cholerę robił coś tak durnego?
Przecież dla prokuratury do wyraźny sygnał, że G. chciał
„posprzątać” po sobie – więc pewnie miał coś do ukrycia.
O wiele bardziej interesujące od tego,
że G był „wrabiany”, jest to, kto G. „wrabiał”. Według
prawicowych publicystów, „wrabia”: mafia, kartel narkotykowy,
miejscowi gangsterzy (niepotrzebne skreślić) etc. Ponadto, wszyscy
podkreślają to, że na Dominikanie bieda jest, można bez problemu
kupić zeznania. Jakimś specjalistą od karteli narkotykowych nie
jestem, ale wydaje mi się, że modus operandi tych organizacji jest
nieco inny. Meksykańskie kartele, na ten przykład, lubują się w
mordowaniu policjantów, kawałkowaniu ich zwłok i zostawianiu głów
w miejscu publicznym. Aczkolwiek, jak to nadmieniłem, nie jestem
specem. Może mafie przerzuciły się z mordowania, zastraszania etc.
na wrabianie w pedofilię. Dlaczego gangsterzy „wrabiają” G.?
Ano dlatego, że im podpadł. Podpadł dlatego, że się im postawił
- „walczył z nimi o dzieci” (nie chciał, żeby dealerzy
sprzedawali dzieciom narkotyki, czy jakoś tak). Jako wybitny
niespecjalista twierdzę, że gdyby G. naprawdę podpadł jakimś
gangsterom, to raczej nikt by się nie cackał z nim, a „nieznani
sprawcy” by go po prostu zabili albo „zaginęli”. Trochę mniej
roboty z tym jest niż z podrzucaniem kilkudziesięciu (albo
kilkuset) gigabajtów materiałów pedofilskich, namawianiem świadków
do składania obciążających zeznań itd. A efekt ten sam: był
ksiądz – nie ma księdza.
Być może ktoś pomyślał, że to nie
tyle gangsterzy, co jakaś odmiana „białych kołnierzyków”,
którzy wolą kogoś wrobić w przestępstwo niż zabijać. Trochę
kłóci się z tym to, co mówił sam G., który oświadczył, że
nie wróci na Dominikanę, ponieważ obawia się o własne życie (bo
„nie dożyje do procesu”).
Podsumujmy. G. podpadł gangsterom.
Gangsterzy zamiast go zabić (zastraszać, pobić, okaleczyć),
poświęcili w cholerę czasu i środków na to, żeby wrobić go w
pedofilię. A wszystko zrobili po to, żeby zabić go przy
najbliższej nadarzającej się okazji (w areszcie śledczym albo w
jego domu), w czasie, w którym oczekiwałby na proces. Bardzo mi
przykro, ale ja tego nie kupuję.
Źródło:
nic dodać, nic ująć.
OdpowiedzUsuńbiedna, wrabiana istotka.
Jak to ktoś na Fanpage skomentował: "Podpadł zorganizowanej grupie dziecięcej?" :)
Usuń