(Uwaga natury ogólnej – niniejsza
notka powstała zanim abp Michalik popełnił swój „lapsus
językowy” mówiąc o dzieciach nakłaniających księży do
molestowania)
Kościół ma spory problem z pedofilią
we własnych szeregach. I nie chodzi mi już nawet o wymiar ilościowy
(tzn. nie zamierzam wyliczać tego, ilu pedofilów się znajduje w
jego szeregach). Chodzi mi o to, że kościół w Polsce (bo o nim
mowa) w ogóle nie potrafi sobie z tym kryzysem poradzić. Według
jego przedstawicieli (i zwolenników), problem „kościelnej
pedofilii” jest wyolbrzymiany przez media, które szczują ludzi na
duchownych. Ci sami ludzie twierdzą, że pedofilia w kościele jest
zjawiskiem co najwyżej marginalnym (abstrahując już od retoryki
księdza Oko, który policzył wszystkich pedofilów w Polsce i
wyszło mu, że wcale nie ma ich tak dużo wśród księży).
Problemem kościoła jest to, że owa
instytucja i jej przedstawiciele praktycznie nie potrafią sobie z
pedofilią poradzić. Kościół nie wie, jak postępować z ofiarami
(w tym temacie osobna notka powstanie) czy z pedofilami w sutannach.
Nie wypracował sobie żadnej spójnej strategii postępowania z
przypadkami pedofilii w swoich szeregach. I na sam koniec coś, co
jest najbardziej widoczne – kościół nie potrafi o pedofilii
mówić.
Pedofile w sutannach
Niezależnie od tego, jaką optykę
przyjmiemy (zwolenników czy też przeciwników kościoła), musimy
sobie zdać sprawę z jednego faktu – pedofilia w kościele
występuje. A to, czy pedofilem w sutannie jest 1 na 100 księży,
czy też 1 na 1000, czy też 1 na 4567 – to już osobna kwestia.
Skoro problem występuje to znaczy, że pedofile w sutannach nie są
„urban legend” (miejską legendą) – są oni osobami z krwi i
kości, z którymi kościół powinien sobie umieć radzić. Czy
umie? Przypomnijmy może ostatni blamaż apb Hosera, który odwołał
pedofila z parafii dopiero w momencie, w którym media się
zainteresowały sprawą. Wpierw niejaki ks Lipka narobił kościołowi
wstydu tłumacząc (przed kamerami), że molestowanie seksualne
podlega interpretacji, a poza tym to nie można było księdza
odwołać, bo wyrok nie był prawomocny. W tym momencie należy sobie
postawić jedno pytanie – czy abp Hoser nie wiedział o całej
sprawie? Śmiem w to wątpić. Czym więc wytłumaczyć można jego
bierność? Tej samej bierności nie przejawiał względem ks
Lemańskiego, którego odwołał z parafii między innymi za to (o
ironio), że krytykował podejście kościoła do problemu
pedofilii... Moim skromnym zdaniem, dla wiernych większym
zagrożeniem był ksiądz, któremu prokuratura przedstawiła zarzuty
niż ten, który miał po prostu „niewyparzoną gębę”.
Ktoś usiłował tłumaczyć, że
kościół nie może nic zrobić, dopóki ksiądz nie zostanie
skazany (nie pamiętam już, jak to argumentowano). Czy tak jest w
rzeczywistości? Posłużmy się cytatem:
„Czy ksiądz katecheta uprawiał
seks z uczennicą gimnazjum katolickiego? Sprawę bada
prokuratura, a kuria zabrania duchownemu pełnienia wszelkich posług
i noszenia sutanny.”
No i problem się pojawia. Jednego
księdza zawieszono za to, że zainteresowała się nim prokuratura.
Innego zaś zostawiono w spokoju do momentu, w którym media nie
zaczęły pytać, „o co w tym chodzi”.
Dla porównania: jeśli w jakiejś
szkole średniej nauczyciel sobie poromansuje z uczennicą (albo
nauczycielka z uczniem) i o całej sprawie dowie się dyrekcja, to
nauczyciel leci na zbity pysk. Nikt nie ma dla niego litości. I to
nawet przy założeniu, że uczeń osiągnął już wiek
przyzwolenia. Jeden z WFistów z mojej starej szkoły ponoć lubił
młode dziewczynki i wyleciał ze szkoły (nie wiem czy dopadł go
prokurator za to). W innej szkole (już średniej) nauczyciel lubił
sobie pomacać uczennice. Dyrekcja się o tym dowiedziała –
nauczyciel wyleciał na zbitą mordę. Takich historii znam sporo.
Łączy je jedno – nikt nie litował się nad takimi nauczycielami.
Przyczyna tego stanu jest bardzo prosta. Gdyby dyrekcja nic nie
zrobiła z nauczycielem macającym uczennice, sprawa prędzej czy
później i tak ujrzałaby światło dzienne. I proszę sobie teraz
odpowiedzieć na jedno pytanie – który rodzić pośle swoją córkę
do szkoły, w której zezwala się na „macanki” nauczycielskie?
Żaden dyrektor nie może sobie pozwolić na to, żeby do tematu
pedofilii podchodzić z „kościelną nonszalancją”. Być może kościół powinien uczyć się tego, jak
postępować z „robaczywymi jabłkami”, od dyrekcji szkół? Nieco absurdalnie w powyższym kontekście brzmi retoryka Ks Oko, który namawiał do szukania pedofilów wśród nauczycieli...
Brak spójnej strategii
Kościół tak długo ignorował problem pedofilii we własnych szeregach, że sam uwierzył w swoją propagandę. Tzn. w bajki o tym, że pedofilia w kościele jest na tyle rzadka, że nie ma w ogóle po co się nią zajmować. Efektem tej nonszalancji i olewania problemu jest to, że w tym momencie kościół nie dysponuje spójną strategią postępowania z „pedofilami w sutannach”. Gdyby było inaczej, nie dochodziłoby do sytuacji, w których media muszą się dopytywać o to, czy aby na pewno rozważnym jest zezwalanie na pracę z dziećmi księdzu, którego prokuratura podejrzewa o dokonanie kilkunastu czynów pedofilskich. Brak spójnej strategii sprawia, że kościół na pedofilię reaguje wtedy, gdy media zaczynają krążyć w okolicy przestępcy w sutannie. Czy tak dużym problemem byłoby opracowanie takiej strategii? Ja mogę nawet pomóc:
- Zawieszamy księdza.
- Zgłaszamy sprawę na policje/do prokuratury (w śledztwie wewnątrzkościelnym to nie przeszkadza)
- Udzielamy policji/prokuraturze pełnego wsparcia.
- Sami informujemy o wszystkim media zamiast czekać na to, aż media przyjdą do nas (mała podpowiedź – rozmawiając z mediami nie należy im zdradzać personaliów ofiar).
- Udzielamy ofiarom i ich rodzinom pełnego wsparcia (które nie ogranicza się do „modlitw w ich intencji”).
- Po wyroku skazującym publicznie przepraszamy za to, że taki a taki człek był księdzem.
- Jeśli w toku postępowania okazuje się, że ksiądz był niesłusznie posądzony – odwieszamy go i informujemy o tym media.
- Amen.
I jak? Czy tego rodzaju schemat
postępowania to coś, na co polscy biskupi nie są w stanie wpaść?
(Jak się okazuje, kościół jednak ostatecznie wypracował jakąś
strategie postępowania z pedofilami w sutannach. Aczkolwiek raczej
niewiele się zmieni, bo purpuraci nadal nie nałożyli na siebie
obowiązku informowania organów ścigania – rzecz jasna w trosce o
„dobro ofiar”)
Kościelna retoryka
Przedstawiciele kościoła w ogóle nie
potrafią mówić o problemie pedofilii. Nagminne w ich retoryce
jest jego marginalizowanie. To, jak mniemam, jest próba pocieszenia
ofiar: „no, może i któryś ksiądz was zgwałcił, ale to się
tak rzadko zdarza, że możecie się czuć wyjątkowi!” Że
przejaskrawiam? Owszem. Tylko jak wytłumaczyć to, że
przedstawiciele kościoła klarując o tym, że „pedofilia w
kościele to temat zastępczy”, zupełnie zapominają o ofiarach
pedofilów w sutannach. Zapominają o tym, że za każdym tym
przypadkiem – niezależnie od tego, jak byłby rzadki – stoją
ofiary i ludzkie dramaty. A to nie jedyne retoryczne grzechy
Kościoła. Biskup Pieronek w temat pedofilii zagłębia się z
gracją rewolucji październikowej. Powiedział on bowiem kiedyś:
„Żadna siła nie powstrzyma
człowieka od tego, żeby korzystać z możliwości, jakie daje
człowiekowi wolna wola i do czego pchają go namiętności.”
Innym zaś razem:
„Ale również arcybiskup pedofil
powinien być szanowany, jeśli wszystkich ludzi mamy szanować, a
nie linczować. Najpierw udowodnijmy winę, a później osądzajmy.
Za wszelką cenę chce się zniszczyć księży, dosolić im tak,
żeby przestano uważać ich za ludzi.”
Warto sobie uzmysłowić to, że to nie
jest ciąg myślowy jakiegoś katolickiego trolla z gimnazjum. To są
wypowiedzi wysoko postawionego przedstawiciela kościoła. Jeśli mam
być szczery, to uważam drugą z tych wypowiedzi za wyjątkową
podłość. Podłość, którą abp Pieronek wyrządził ofiarom
arcybiskupa (oraz ofiarom innych pedofilów w sutannach).
Pokrzywdzonym w skandalu pedofilskim w retoryce Pieronka jest bowiem
arcybiskup (a w domyśle – wszyscy inni księża podejrzewani o
pedofilię). Biedny arcypasterz zapomniał o tym, że to ofiarom
pedofilów w sutannach, a nie samym pedofilom, należy się
współczucie.
Wypowiedzi utrzymanych w podobnym tonie
jest sporo. I jeśli są one „produktem” jakiegoś fanatycznego
trolla – mówi się trudno, każdy ma prawo do bycia głupim.
Jednakże te same wypowiedzi padające z ust księży i biskupów
dziwią mnie i to bardzo. Dziwią mnie dlatego, że WSZYSCY
księża/zakonnicy w ramach studiów uczą się tego, jak przemawiać.
Każdego z nich uczy się retoryki i układania kazań. Jednym
wychodzi to dobrze, innym nie wychodzi (jak to w życiu), ale
podstawy retoryki zna każdy z nich. I żadnemu z tych mędrców nie
przyszło do głowy to, że tego rodzaju wypowiedzi to coś, co
drażni ludzi? Przecież o tego rodzaju rzeczach trzeba mówić z
daleko idącą delikatnością i wyczuciem. Ani jednego ani drugiego
nie można dostrzec w wypowiedziach abp Pieronka i wielu innych
przedstawicieli kościoła. Smutna prawda jest taka, że jeśli
wybuchnie jakiś skandal pedofilski z udziałem kleru, a media
zadadzą sobie trud i dotrą do wielu przedstawicieli kleru, prosząc
ich o ustosunkowanie się do skandalu, to ZAWSZE znajdzie się ktoś,
kto powie coś durnego.
I w jakiś magiczny sposób wszystkim
tym mędrcom umyka jakoś to, że za pomocą swojej (pozbawionej
wyczucia, nierzadko skandalicznej i momentami okrutnej) retoryki sami
szczują na siebie ludzi. Media nawet nie muszą się specjalnie
starać – do podniesienia ciśnienia opinii publicznej często
wystarczy zacytowanie jakiegoś kościelnego dostojnika.
Źródła:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz