czwartek, 10 października 2013

Kościół (nie)radzi sobie z pedofilią

(Uwaga natury ogólnej – niniejsza notka powstała zanim abp Michalik popełnił swój „lapsus językowy” mówiąc o dzieciach nakłaniających księży do molestowania)

Kościół ma spory problem z pedofilią we własnych szeregach. I nie chodzi mi już nawet o wymiar ilościowy (tzn. nie zamierzam wyliczać tego, ilu pedofilów się znajduje w jego szeregach). Chodzi mi o to, że kościół w Polsce (bo o nim mowa) w ogóle nie potrafi sobie z tym kryzysem poradzić. Według jego przedstawicieli (i zwolenników), problem „kościelnej pedofilii” jest wyolbrzymiany przez media, które szczują ludzi na duchownych. Ci sami ludzie twierdzą, że pedofilia w kościele jest zjawiskiem co najwyżej marginalnym (abstrahując już od retoryki księdza Oko, który policzył wszystkich pedofilów w Polsce i wyszło mu, że wcale nie ma ich tak dużo wśród księży).

Problemem kościoła jest to, że owa instytucja i jej przedstawiciele praktycznie nie potrafią sobie z pedofilią poradzić. Kościół nie wie, jak postępować z ofiarami (w tym temacie osobna notka powstanie) czy z pedofilami w sutannach. Nie wypracował sobie żadnej spójnej strategii postępowania z przypadkami pedofilii w swoich szeregach. I na sam koniec coś, co jest najbardziej widoczne – kościół nie potrafi o pedofilii mówić.

Pedofile w sutannach

Niezależnie od tego, jaką optykę przyjmiemy (zwolenników czy też przeciwników kościoła), musimy sobie zdać sprawę z jednego faktu – pedofilia w kościele występuje. A to, czy pedofilem w sutannie jest 1 na 100 księży, czy też 1 na 1000, czy też 1 na 4567 – to już osobna kwestia. Skoro problem występuje to znaczy, że pedofile w sutannach nie są „urban legend” (miejską legendą) – są oni osobami z krwi i kości, z którymi kościół powinien sobie umieć radzić. Czy umie? Przypomnijmy może ostatni blamaż apb Hosera, który odwołał pedofila z parafii dopiero w momencie, w którym media się zainteresowały sprawą. Wpierw niejaki ks Lipka narobił kościołowi wstydu tłumacząc (przed kamerami), że molestowanie seksualne podlega interpretacji, a poza tym to nie można było księdza odwołać, bo wyrok nie był prawomocny. W tym momencie należy sobie postawić jedno pytanie – czy abp Hoser nie wiedział o całej sprawie? Śmiem w to wątpić. Czym więc wytłumaczyć można jego bierność? Tej samej bierności nie przejawiał względem ks Lemańskiego, którego odwołał z parafii między innymi za to (o ironio), że krytykował podejście kościoła do problemu pedofilii... Moim skromnym zdaniem, dla wiernych większym zagrożeniem był ksiądz, któremu prokuratura przedstawiła zarzuty niż ten, który miał po prostu „niewyparzoną gębę”.

Ktoś usiłował tłumaczyć, że kościół nie może nic zrobić, dopóki ksiądz nie zostanie skazany (nie pamiętam już, jak to argumentowano). Czy tak jest w rzeczywistości? Posłużmy się cytatem:

Czy ksiądz katecheta uprawiał seks z uczennicą gimnazjum katolickiego? Sprawę bada prokuratura, a kuria zabrania duchownemu pełnienia wszelkich posług i noszenia sutanny.

No i problem się pojawia. Jednego księdza zawieszono za to, że zainteresowała się nim prokuratura. Innego zaś zostawiono w spokoju do momentu, w którym media nie zaczęły pytać, „o co w tym chodzi”.

Dla porównania: jeśli w jakiejś szkole średniej nauczyciel sobie poromansuje z uczennicą (albo nauczycielka z uczniem) i o całej sprawie dowie się dyrekcja, to nauczyciel leci na zbity pysk. Nikt nie ma dla niego litości. I to nawet przy założeniu, że uczeń osiągnął już wiek przyzwolenia. Jeden z WFistów z mojej starej szkoły ponoć lubił młode dziewczynki i wyleciał ze szkoły (nie wiem czy dopadł go prokurator za to). W innej szkole (już średniej) nauczyciel lubił sobie pomacać uczennice. Dyrekcja się o tym dowiedziała – nauczyciel wyleciał na zbitą mordę. Takich historii znam sporo. Łączy je jedno – nikt nie litował się nad takimi nauczycielami. Przyczyna tego stanu jest bardzo prosta. Gdyby dyrekcja nic nie zrobiła z nauczycielem macającym uczennice, sprawa prędzej czy później i tak ujrzałaby światło dzienne. I proszę sobie teraz odpowiedzieć na jedno pytanie – który rodzić pośle swoją córkę do szkoły, w której zezwala się na „macanki” nauczycielskie? Żaden dyrektor nie może sobie pozwolić na to, żeby do tematu pedofilii podchodzić z „kościelną nonszalancją”.  Być może kościół powinien uczyć się tego, jak postępować z „robaczywymi jabłkami”, od dyrekcji szkół? Nieco absurdalnie w powyższym kontekście brzmi retoryka Ks Oko, który namawiał do szukania pedofilów wśród nauczycieli...

Brak spójnej strategii

Kościół tak długo ignorował problem pedofilii we własnych szeregach, że sam uwierzył w swoją propagandę. Tzn. w bajki o tym, że pedofilia w kościele jest na tyle rzadka, że nie ma w ogóle po co się nią zajmować. Efektem tej nonszalancji i olewania problemu jest to, że w tym momencie kościół nie dysponuje spójną strategią postępowania z „pedofilami w sutannach”. Gdyby było inaczej, nie dochodziłoby do sytuacji, w których media muszą się dopytywać o to, czy aby na pewno rozważnym jest zezwalanie na pracę z dziećmi księdzu, którego prokuratura podejrzewa o dokonanie kilkunastu czynów pedofilskich. Brak spójnej strategii sprawia, że kościół na pedofilię reaguje wtedy, gdy media zaczynają krążyć w okolicy przestępcy w sutannie. Czy tak dużym problemem byłoby opracowanie takiej strategii? Ja mogę nawet pomóc:

  1. Zawieszamy księdza.
  2. Zgłaszamy sprawę na policje/do prokuratury (w śledztwie wewnątrzkościelnym to nie przeszkadza)
  3. Udzielamy policji/prokuraturze pełnego wsparcia.
  4. Sami informujemy o wszystkim media zamiast czekać na to, aż media przyjdą do nas (mała podpowiedź – rozmawiając z mediami nie należy im zdradzać personaliów ofiar).
  5. Udzielamy ofiarom i ich rodzinom pełnego wsparcia (które nie ogranicza się do „modlitw w ich intencji”).
  6. Po wyroku skazującym publicznie przepraszamy za to, że taki a taki człek był księdzem.
  7. Jeśli w toku postępowania okazuje się, że ksiądz był niesłusznie posądzony – odwieszamy go i informujemy o tym media.
  8. Amen.

I jak? Czy tego rodzaju schemat postępowania to coś, na co polscy biskupi nie są w stanie wpaść? (Jak się okazuje, kościół jednak ostatecznie wypracował jakąś strategie postępowania z pedofilami w sutannach. Aczkolwiek raczej niewiele się zmieni, bo purpuraci nadal nie nałożyli na siebie obowiązku informowania organów ścigania – rzecz jasna w trosce o „dobro ofiar”)

Kościelna retoryka

Przedstawiciele kościoła w ogóle nie potrafią mówić o problemie pedofilii. Nagminne w ich retoryce jest jego marginalizowanie. To, jak mniemam, jest próba pocieszenia ofiar: „no, może i któryś ksiądz was zgwałcił, ale to się tak rzadko zdarza, że możecie się czuć wyjątkowi!” Że przejaskrawiam? Owszem. Tylko jak wytłumaczyć to, że przedstawiciele kościoła klarując o tym, że „pedofilia w kościele to temat zastępczy”, zupełnie zapominają o ofiarach pedofilów w sutannach. Zapominają o tym, że za każdym tym przypadkiem – niezależnie od tego, jak byłby rzadki – stoją ofiary i ludzkie dramaty. A to nie jedyne retoryczne grzechy Kościoła. Biskup Pieronek w temat pedofilii zagłębia się z gracją rewolucji październikowej. Powiedział on bowiem kiedyś:

Żadna siła nie powstrzyma człowieka od tego, żeby korzystać z możliwości, jakie daje człowiekowi wolna wola i do czego pchają go namiętności.”

Innym zaś razem:

Ale również arcybiskup pedofil powinien być szanowany, jeśli wszystkich ludzi mamy szanować, a nie linczować. Najpierw udowodnijmy winę, a później osądzajmy. Za wszelką cenę chce się zniszczyć księży, dosolić im tak, żeby przestano uważać ich za ludzi.”

Warto sobie uzmysłowić to, że to nie jest ciąg myślowy jakiegoś katolickiego trolla z gimnazjum. To są wypowiedzi wysoko postawionego przedstawiciela kościoła. Jeśli mam być szczery, to uważam drugą z tych wypowiedzi za wyjątkową podłość. Podłość, którą abp Pieronek wyrządził ofiarom arcybiskupa (oraz ofiarom innych pedofilów w sutannach). Pokrzywdzonym w skandalu pedofilskim w retoryce Pieronka jest bowiem arcybiskup (a w domyśle – wszyscy inni księża podejrzewani o pedofilię). Biedny arcypasterz zapomniał o tym, że to ofiarom pedofilów w sutannach, a nie samym pedofilom, należy się współczucie.

Wypowiedzi utrzymanych w podobnym tonie jest sporo. I jeśli są one „produktem” jakiegoś fanatycznego trolla – mówi się trudno, każdy ma prawo do bycia głupim. Jednakże te same wypowiedzi padające z ust księży i biskupów dziwią mnie i to bardzo. Dziwią mnie dlatego, że WSZYSCY księża/zakonnicy w ramach studiów uczą się tego, jak przemawiać. Każdego z nich uczy się retoryki i układania kazań. Jednym wychodzi to dobrze, innym nie wychodzi (jak to w życiu), ale podstawy retoryki zna każdy z nich. I żadnemu z tych mędrców nie przyszło do głowy to, że tego rodzaju wypowiedzi to coś, co drażni ludzi? Przecież o tego rodzaju rzeczach trzeba mówić z daleko idącą delikatnością i wyczuciem. Ani jednego ani drugiego nie można dostrzec w wypowiedziach abp Pieronka i wielu innych przedstawicieli kościoła. Smutna prawda jest taka, że jeśli wybuchnie jakiś skandal pedofilski z udziałem kleru, a media zadadzą sobie trud i dotrą do wielu przedstawicieli kleru, prosząc ich o ustosunkowanie się do skandalu, to ZAWSZE znajdzie się ktoś, kto powie coś durnego.

I w jakiś magiczny sposób wszystkim tym mędrcom umyka jakoś to, że za pomocą swojej (pozbawionej wyczucia, nierzadko skandalicznej i momentami okrutnej) retoryki sami szczują na siebie ludzi. Media nawet nie muszą się specjalnie starać – do podniesienia ciśnienia opinii publicznej często wystarczy zacytowanie jakiegoś kościelnego dostojnika.


Źródła:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz