Każdy, kto poświęca choć odrobinę
czasu na obserwowanie debaty publicznej w Polsce, zauważył już na
pewno zjawisko, które (głównie) narodowcy i cała masa prawicowców sobie wymyśliła. Chodzi rzecz jasna o „lewackie bojówki, które prześladują
patriotów”. Na ich temat można sporo poczytać w tzw.
„niezależnej” prasie. Aczkolwiek nie jest tak, że owe bojówki
to wymysł owej prasy „niezależnej”. Kilka lat temu widziałem
na Youtube wywiad z Rafałem Ziemkiewiczem. Choć może nie tyle była
to rozmowa z samym RAZem, co jakiś program o skinheadach.
Ziemkiewicz, co prawda, nie mówił o
lewackich bojówkach (bowiem terminu „lewak” jeszcze wtedy nie
ukuto), tym niemniej pojawiło się w jego wypowiedzi coś takiego,
jak „pałkarze” antyfaszystowscy, którzy tłukli biednych
skinheadów. Być może coś przeinaczyłem, może oni (ci pałkarze)
nie byli lewaccy, ale na pewno ganiali biednych łysych chłopaków.
Ziemkiewicz powiedział też, że w momencie, w którym „pałkarze”
nie mogą dopaść skinheadów, ganiają zwykłych ludzi. W innym
momencie programu RAZ powiedział, że gdyby nie było skinów –
media by sobie ich musiały wymyślić. Biedni ci skini, biedni ci
zwykli ludzie, których biją antyfaszyści...
Szczerze mówiąc, jak tak sobie
oglądałem to, co mówił Ziemkiewicz, zastanawiałem się nad tym,
o jakim kraju on opowiada? Bo to, co mówił, nijak się miało do
sytuacji w naszym pięknym kraju nad Wisłą. Mnie się owi „łysi
narodowcy” nie kojarzą z niczym więcej, jak tylko ze zwykłymi
zbójami. W moim rodzinnym mieście mieliśmy tę ferajnę. Część
z nich utrzymywała, że należy do Młodzieży Wszechpolskiej. Czym
się ci bohaterscy łysi zajmowali? Generalnie braniem udziału w
każdej możliwej zadymie. Nieważne, kto się z kim bił. Kiedyś
spuścili łomot części handlarzy na bazarze (ponieważ handlarze
byli rosyjskojęzyczni, zapewne chodziło o zemstę za 17 września
1939). Tłukli ludzi za „satanistyczne koszulki”. Polowali na
tych, którzy „wyglądali na Żydów”. Policja nie bardzo mogła
cokolwiek zrobić, bo jednym z łysych był syn miejscowego notabla
(a konkretnie - prezydenta miasta). Kilka razy łysi obrywali
porządnie, jak się ludzie wkurzyli, ale były to sporadyczne
incydenty. Problem polegał na tym, że zwykły człowiek nie lubi
przemocy. A dla bandyty przemoc to chleb powszedni. Tym samym, zwykli
ludzie musieli się „zbierać”, a bandyci łysi po prostu prali
wszystkich po mordach bez zastanowienia. Ani w moim, ani w sąsiednich
miastach (w jednym z nich „obrońcy Polski” wybili oko
czarnoskórej uczennicy – jak przystało na prawdziwych bohaterów,
pobili ją kastetem) nie było nigdy żadnych „pałkarzy”, którzy
by ganiali łysych. Być może w większych miastach jakieś
organizacje powstawały, ale większych miast zbyt wielu nie ma i
doświadczenia „prowincjusza” związane z łysymi są tożsame z
doświadczeniami większości.
I ta większość puka się w głowę
czytając o tym, jak to „lewackie bojówki prześladują
narodowców”, „policja brutalnie potraktowała kibiców” (bo
oni też się zaliczają do „narodowych łysych”) i tak dalej.
Zwykły człowiek nie za bardzo rozumie to, jak można „brutalnie
potraktować łysego”? W opinii przeciętnego zjadacza chleba to
mniej więcej tak, jakby ktoś napisał „zła policja w brutalny
sposób potraktowała bandytów”. Tym samym - dla Kowalskiego,
który ma podobne do moich doświadczenia z łysymi – konstrukcja
pojęciowa „prześladowani narodowcy” jest bodźcem, który
uruchamia następującą reakcję: „no nareszcie!”. Dlaczego?
Łączy się to bowiem z pewnym monopolem, o którym wspominał
minister Sienkiewicz:
Mamy wspólne przekonanie, że uda się pokazać, iż monopol na przemoc ma państwo, a nie bandyci.
Swoją wypowiedzią minister wywołał
lekki shitstorm. Aczkolwiek mnie ta wypowiedź otworzyła oczy na
problematykę tegoż monopolu. Trochę nad tym podumałem i udało mi
się ustalić, czemu narodowcy nie są w stanie zrozumieć tego, że
przeciętny człowiek w dupie ma to, kto narodowców gania i co im
robi. Oczywiście im samym (narodowcom) wydaje się to może nawet
nie tyle dziwne, co niesprawiedliwe.
Wszelkie „łyse” organizacje
wyrastały bowiem w poczuciu swoistej bezkarności - lały wszystkich
po równo. Może czasem zdarzyło się któremuś oberwać, ale
przeważnie byli po stronie obijającej, a nie obijanej. W swej
bezkarności poszli tak daleko, że nie widzieli nic zdrożnego w
utworzeniu stron takich jak „Red Watch”, na których pokazywano
zdjęcia aktywistów lewicowych. Po co? Po to, żeby ktoś tym
aktywistom mógł zrobić krzywdę. Najbardziej alarmujące było to,
że w niektórych przypadkach podawano bardzo dużo szczegółowych
informacji na temat konkretnej osoby: którędy chodzi do domu,
autobusami jakiej linii jeździ, o której wyjeżdża do domu etc.
Tylko ktoś dogłębnie przekonany o swej bezkarności może sobie
pozwolić na coś takiego.
Co prawda, są ludzie pokroju Roberta
Winnickiego czy Krzysztofa Bosaka, którzy zapewniają, że oni (i
organizacje, które reprezentują) nie mają nic wspólnego z żadną
przemocą. Jednak prawda jest taka, że za każdym takim wygadanym
człekiem stoi całe mnóstwo innych człeków. Ci inni to ludzie,
którzy odżywiają się głównie deca-durabolinem i winstrolem.
Tacy, którzy do rozmów z „lewakami” (lewak to każdy kto się
łysemu nie spodobał) używają kijów baseballowych etc.
Nie zamierzam się tutaj zagłębiać w
„psychologię łysych”, bo średnio mnie ona obchodzi (nie
zajmuję się psychologią przestępczości), ale jedno można o nich
powiedzieć. Ci ludzie mają świadomość tego, że inni się ich
boją. Śmiem twierdzić, że dla niektórych sam fakt przynależności
do grupy, której zwykli ludzie się boją, jest bardziej istotny od
całej tej hurrapatriotyczno-nacjonalistycznej otoczki.
We własnej opinii łysi mieli do
niedawna monopol na przemoc. To się jakiś czas temu zmieniło za
sprawą organizacji takich jak Antifa i innych tego rodzaju
„podmiotów”, których zadaniem jest, ni mniej ni więcej,
zwalczanie „łysych”. No i łysi mają problem. Bo fajnie było
skopać jakiegoś punka i wytrzeć sobie buty w jego koszulkę z
napisem „no future”, ale niefajnie jest oberwać po mordzie od
kogoś silniejszego. Polak to takie stworzenie, które jeśli
przegra, to chce być przynajmniej moralnym zwycięzcą. I stąd się,
jak mniemam, wzięła nagonka na Antifę. Skoro nas biją, to
pokażemy ludziom, że to bandyci. Wciągnęli się w to również
posłowie (agent Tomek nawet coś o „lewackich bojówkach”
mówił), nie wspominając już o „niepokornych” dziennikarzach.
Jeśli spojrzy się na tę retorykę
„niepokornych” i innych sierot po endecji przez pryzmat ostatnich
15-20 lat, można dojść do dziwnych wniosków. Bo oto lanie po
mordach metali, punków, skaterów, anarchistów itd. to przejaw
patriotyzmu i walki o „polskość”. Natomiast lanie po mordach
„łysych” to bandytyzm. Tok rozumowania godny Kalego – jak ja
dam komuś po mordzie – wszystko ok, ale jak mnie ktoś da w mordę
– to znaczy, że bandyta.
Nic więc dziwnego, że ta retoryka, ku
wielkiemu zdziwieniu narodowców, jakoś niespecjalnie przemawia do
zwykłych ludzi. Jeszcze nie spotkałem się z „marszem poparcia
dla pobitych ONR-owców” zorganizowanym przez zwykłych ludzi.
Narodowcy to, że ich ludzie olewają, tłumaczą „wpływem
mainstreamu”. A prawda jest taka, że mało kto ujmie się za
osobnikiem, który jest w jego opinii bandytą. A na łatkę bandytów
organizacje „narodowe” bardzo długo pracowały, pławiąc się w
poczuciu bezkarności i ciesząc z tego, że „motłoch się ich
boi”. Teraz ów "motłoch" przestał się bać. Boją się natomiast narodowcy. Skąd pomysł, że się boją? Ano choćby stąd, że jak organizują swoje spędy - to czasem płacą kibolom za ochronę (nie, nie ja to wymyśliłem - ja jedynie przytaczam to co napisał jeden taki narodowiec, którego prywatne rozmowy na WikiLeaks można było poczytać)
Źródło
Bardzo fajny, mądry i antyfaszystowski artykuł :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ;)
UsuńPonadto - lojalnie uprzedzam, że nad tematyką RN będę się pochylał od czasu do czasu, bo tematyka owa jest bardzo interesująca ;)