środa, 29 stycznia 2014

Czy prawicowi konserwatyści lubią bić kobiety?

Od pewnego czasu przez prawicowo-konserwatywną część sceny politycznej i publicystycznej przewala się fala histerii związanej z osławioną już „Konwencją o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”. Jeśli się tej histerii przyjrzeć nieco dokładniej, można ustalić dwa prawdopodobne jej źródła. Przyczyna pierwsza – prawicowi konserwatyści uwielbiają stosować przemoc wobec kobiet i nie wyobrażają sobie życia w kraju, w którym ktoś im tego zabrania. Przyczyna druga – prawicowi konserwatyści albo nie potrafią czytać ze zrozumieniem (i nie zrozumieli treści konwencji), albo też nie chcieli się zniżać do tego, aby ten tekst przeczytać – bo oni i tak „wiedzą lepiej”, co tam zostało napisane (albo bazują na tym, co napiszą prawicowe media). Innej możliwości nie ma.

Jeszcze do niedawna konwencję krytykowano za to, że jest „antykościelna” i że „atakuje religię”. Ponieważ jestem upierdliwy z natury, znalazłem ową konwencję (w języku polskim) i przeczytałem ją od deski do deski. I owszem – o religii można przeczytać:

Strony gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. „honor" nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy objętych zakresem niniejszej Konwencji.”

Okazuje się, że w myśl logiki naszych rodzimych prawicowych konserwatystów (oraz przedstawicieli Kościoła), walka z usprawiedliwianiem aktów przemocy względami religijnymi jest walką z samą religią. Nikt, kto posiadł umiejętność czytania ze zrozumieniem, nie wyciągnąłby z treści konwencji wniosków, które wyciągnęli jej krytycy. Innymi słowy - prawica albo tej konwencji nie zrozumiała, albo się z nią nie zapoznała. Czyżby przypadłość zwana TLDR („too long didnt read” – „za długie nie przeczytałem”) dopadła naszą prawicę? Dziennikarze „niepokorni” mogą dzięki temu mówić o sobie „jesteśmy tak bardzo niepokorni, że nie interesują nas nawet fakty!”

Nie odgrzewałbym tego kotleta, gdyby nie zrobili tego za mnie prawicowcy. Szperając po Twitterze w poszukiwaniu materiałów do grafik, natrafiłem na taką wypowiedź Łukasza Warzechy (Ł.W. To typowy przedstawiciel „niepokornych”):

Czy my naprawdę musimy podpisywać każdą durnotę, którą wymyślą sobie lewaccy dżenderysto-elgiebetyści?”

Do wypowiedzi dołączony był link. Ponieważ z samego tweeta wynikało jedynie tyle, że Warzecha lubi słowotwórstwo – kliknąłem w link. W ten oto sposób trafiłem na artykuł z „Rzeczypospolitej” pt. „Gender-konwencja już dzieli rząd, a podzieli Sejm”. Domyśliłem się, że chodzi o ową znienawidzoną przez prawicę konwencję. Artykuł przeczytałem i z tego miejsca chciałbym szczerze pogratulować redaktorom „Rzeczypospolitej”. Czego pogratulować? Wyznawców. Bo tylko faktem posiadania wyznawców można wytłumaczyć to, że Rzepa manipuluje treścią konwencji i nikt z jej czytelników nawet tego nie dostrzega.

Konwencja posługuje się pojęciem „płci społeczno-kulturowej" i nakłada na państwo obowiązek „wykorzenienia" stereotypów płciowych. Dlatego kłótnia w rządzie towarzyszyła już jej podpisaniu. Sprzeciwiali się m.in. minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz i ówczesny szef resortu sprawiedliwości Jarosław Gowin.”

Reasumując – konwencja to gender (bo płeć społeczno-kulturowa) i dlatego Gowin (najgłośniej) się jej sprzeciwiał:

Ta konwencja zobowiązuje do walki ze stereotypowymi rolami kobiet i mężczyzn np. dotyczącymi macierzyństwa i małżeństwa. Polskie państwo byłoby zobowiązane do zwalczania tych wartości (…)Konwencja zawiera postulat walki z przemocą wobec kobiet, ale równocześnie, z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego ta konwencja zawiera treści sprzeczne z modelem życia ogromnej większości Polaków.*

*Do tego fragmentu wrócimy za moment.

To, co napisano w Rzepie (czyli - co powiedział swego czasu Gowin, bo jak się dalej okaże, na jego wypowiedzi się opiera cały ten fragment artykułu), dla konserwatywnego odbiorcy (i kontestatora UE) brzmi jak gigantyczna syrena alarmowa. No, bo jakieś durne unijne urzędniki, co to mierzą jajka i marchewki, będą nam się tu wpieprzać do Polski i nam mówić co mamy robić? A dajcie nam żyć po swojemu! Odbiorcę niekonserwatywnego tego rodzaju wypowiedź skłania do pogrzebania w źródłach – tak też uczyniłem. Wypowiedź Gowina odnosi się, jak mniemam, do tego fragmentu konwencji:

Strony podejmą działania niezbędne do promowania zmian wzorców społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn.”

Co ciekawe, ani Gowin ani Rzepa nie zacytowali tego akapitu. Zacytowano jedynie „fragment fragmentu”, który w opinii wielu ludzi potwierdza to, że owa konwencja jest niczym więcej jak atakiem na tradycyjny model rodziny. Co prawda, takie uproszczenie zupełnie pomija kwestie takie, jak „uprzedzenia oparte na idei niższości kobiet”, ale komu by się tam chciało w szczegóły zagłębiać.

Tym, co zupełnie umknęło konserwatystom, jest jeden drobny szczegół. Jest nim to, że ów akapit znajduje się zaraz pod rozdziałem III, który ma tytuł PROFILAKTYKA. Jeśli człowiek nie ma problemów z czytaniem ze zrozumieniem (ja naprawdę nie lubię używać tego argumentu – tzn. „czytaj ze zrozumieniem” - ale czasem się po prostu nie da), to bez problemu zrozumie, że owo wykorzenianie dotyczy nie tyle walki z „tradycyjnym modelem rodziny”, co z aktami przemocy, które są usprawiedliwiane tradycjami, zwyczajami etc. Nie jest to więc „walka z tradycyjnym modelem rodziny” tylko walka z patologiami, które czasami są usprawiedliwiane „tradycjami”.

Powróćmy na moment do tego, co powiedział Gowin - „ta konwencja zawiera treści sprzeczne z modelem życia ogromnej większości Polaków.” Czyżby Jarosław Gowin sugerował, że ogromna większość Polaków uwielbia przemoc domową? Śmiem w to wątpić. Załamujące jest to, że krytyka tej konwencji opiera się głównie na jakichś fantasmagoriach prawicowych i na „wariacjach na temat”. Czy tak trudno jest siąść nad 48 stronicowym dokumentem i przeczytać go ZANIM się zacznie strzępić mordę? Przecież w kontekście treści tej konwencji całe to gadanie o „walce z religią i tradycyjnym modelem rodziny” to najzwyklejszy w świecie bełkot albo prymitywna manipulacja i liczenie na to, że ktoś „uwierzy na słowo”. Sądząc po tym, jak przebiegają internetowe dyskusje na temat tej konwencji, sporo ludzi „wierzy na słowo”. Ci sami ludzie są potem bardzo zdziwieni, jak się im cytuje konkretne fragmenty konwencji (tzn są zdziwieni tym, że w konwencji nie ma tego, o czym pisali prawicowi publicyści).

Na sam koniec powróćmy do pytania będącego tytułem niniejszego tekstu. Czy ci ludzie naprawdę tak bardzo lubią przemoc, że zrobią wszystko, byle tylko nikt im tej „radości życia nie odebrał”? Czy może chodzi o to, że na samym początku całej tej zawieruchy dali się zbajerować Gowinowi? Posłuchali tego, co on ma do powiedzenia na temat konwencji, sami jej nie przeczytali, a teraz głupio jest im się do tego przyznać, więc „brną” coraz bardziej w tych swoich wywodach? Co prawda, wygląda to nieco głupio, bo argumentują na zasadzie „nie mam pojęcia co jest w tej konwencji, ale nie będę jej czytał bo wiem, że mam rację” - ale kimże ja jestem, żeby oceniać prawicowych-konserwatystów?

Źródła:



2 komentarze:

  1. Myślę, że trafiłeś w samo sedno: nikomu, nawet pismakom którzy powinni bardziej przykładać się do riserchu, nie chciało się przeczytać całości. Ot, wybrać stosowne fragmenciki, opatrzyć jakimś dramatycznym komciem, jak to upada cywilizacja białego człowieka, wieszczyć rozpad rodziny i tym podobne kocopały. Ciemny lud to kupi (w ciemno).
    Mnie absolutnie nie dziwi sprzeciw środowisk konserwatywno-katolickim względem konwencji. Przecież to oni zawsze byli ostoją reakcjonizmu, dbającą o patriarchat, czyli "uświęcony naturą porządek rzeczy". Z takim samym zapałem jak teraz bronią przemocowców, lata temu sprzeciwiali się nadaniu praw wyborczych kobietom czy zniesieniu niewolnictwa. Od lat te same drętwe gadki o prawie boskim/naturalnym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale sam ten tradycyjny wzorzec rodziny powinien być jednak zniwelowany, czy oznacza on przemoc czy nie. Tj. Nie że ma zupełnie zniknąć, bo są ludzie którym odpowiada, ale nie powinien uchodzić za najwłaściwszy i "ogólnie przyjęty".
    Ech, ci prawicowcy, gdyby było ich mało byłoby z nimi zabawnie, ale że stanowią oni więcej niż malutką mniejszość jest to jednak załamujące.

    OdpowiedzUsuń