Od pewnego czasu przez
prawicowo-konserwatywną część sceny politycznej i publicystycznej
przewala się fala histerii związanej z osławioną już „Konwencją o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i
przemocy domowej”. Jeśli się tej histerii przyjrzeć nieco
dokładniej, można ustalić dwa prawdopodobne jej źródła.
Przyczyna pierwsza – prawicowi konserwatyści uwielbiają stosować
przemoc wobec kobiet i nie wyobrażają sobie życia w kraju, w
którym ktoś im tego zabrania. Przyczyna druga – prawicowi
konserwatyści albo nie potrafią czytać ze zrozumieniem (i nie
zrozumieli treści konwencji), albo też nie chcieli się zniżać do
tego, aby ten tekst przeczytać – bo oni i tak „wiedzą lepiej”,
co tam zostało napisane (albo bazują na tym, co napiszą prawicowe
media). Innej możliwości nie ma.
Jeszcze do niedawna konwencję
krytykowano za to, że jest „antykościelna” i że „atakuje
religię”. Ponieważ jestem upierdliwy z natury, znalazłem ową
konwencję (w języku polskim) i przeczytałem ją od deski do deski.
I owszem – o religii można przeczytać:
„Strony
gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia,
tradycja czy tzw. „honor"
nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów
przemocy
objętych zakresem niniejszej Konwencji.”
Okazuje
się, że w myśl logiki naszych rodzimych prawicowych konserwatystów
(oraz przedstawicieli Kościoła), walka z usprawiedliwianiem aktów
przemocy względami religijnymi jest walką z samą religią. Nikt,
kto posiadł umiejętność czytania ze zrozumieniem, nie wyciągnąłby
z treści konwencji wniosków, które wyciągnęli jej krytycy.
Innymi słowy - prawica albo tej konwencji nie zrozumiała, albo się
z nią nie zapoznała. Czyżby przypadłość zwana TLDR („too long
didnt read” – „za długie nie przeczytałem”) dopadła naszą
prawicę? Dziennikarze „niepokorni” mogą dzięki temu mówić o
sobie „jesteśmy tak bardzo niepokorni, że nie interesują nas
nawet fakty!”
Nie
odgrzewałbym tego kotleta, gdyby nie zrobili tego za mnie
prawicowcy. Szperając po Twitterze w poszukiwaniu materiałów do
grafik, natrafiłem na taką wypowiedź Łukasza Warzechy (Ł.W. To
typowy przedstawiciel „niepokornych”):
„Czy
my naprawdę musimy podpisywać każdą durnotę, którą wymyślą
sobie lewaccy dżenderysto-elgiebetyści?”
Do
wypowiedzi dołączony był link. Ponieważ z samego tweeta wynikało
jedynie tyle, że Warzecha lubi słowotwórstwo – kliknąłem w
link. W ten oto sposób trafiłem na artykuł z „Rzeczypospolitej”
pt. „Gender-konwencja już dzieli rząd, a
podzieli Sejm”. Domyśliłem
się, że chodzi o ową znienawidzoną przez prawicę konwencję.
Artykuł przeczytałem i z tego miejsca chciałbym szczerze
pogratulować redaktorom „Rzeczypospolitej”. Czego pogratulować?
Wyznawców. Bo tylko faktem posiadania wyznawców można wytłumaczyć
to, że Rzepa manipuluje treścią konwencji i nikt z jej czytelników
nawet tego nie dostrzega.
„Konwencja
posługuje się pojęciem „płci
społeczno-kulturowej" i nakłada
na państwo obowiązek „wykorzenienia" stereotypów płciowych.
Dlatego kłótnia w rządzie towarzyszyła już jej podpisaniu.
Sprzeciwiali się m.in.
minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz i ówczesny szef resortu
sprawiedliwości Jarosław Gowin.”
Reasumując
– konwencja to gender (bo płeć społeczno-kulturowa) i dlatego
Gowin (najgłośniej) się jej sprzeciwiał:
„Ta
konwencja zobowiązuje do walki ze stereotypowymi rolami kobiet i
mężczyzn np. dotyczącymi macierzyństwa i małżeństwa. Polskie
państwo byłoby zobowiązane do zwalczania tych wartości
(…)Konwencja zawiera postulat walki z przemocą wobec kobiet, ale
równocześnie, z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego ta
konwencja zawiera treści sprzeczne z modelem życia ogromnej
większości Polaków.*”
*Do
tego fragmentu wrócimy za moment.
To,
co napisano w Rzepie (czyli - co powiedział swego czasu Gowin, bo
jak się dalej okaże, na jego wypowiedzi się opiera cały ten
fragment artykułu), dla konserwatywnego odbiorcy (i kontestatora UE)
brzmi jak gigantyczna syrena alarmowa. No, bo jakieś durne unijne
urzędniki, co to mierzą jajka i marchewki, będą nam się tu
wpieprzać do Polski i nam mówić co mamy robić? A dajcie nam żyć
po swojemu! Odbiorcę niekonserwatywnego tego rodzaju wypowiedź
skłania do pogrzebania w źródłach – tak też uczyniłem.
Wypowiedź Gowina odnosi się, jak mniemam, do tego fragmentu
konwencji:
„Strony
podejmą działania niezbędne do promowania zmian wzorców
społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn
w celu wykorzenienia uprzedzeń,
zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości
kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn.”
Co
ciekawe, ani Gowin ani Rzepa nie zacytowali tego akapitu. Zacytowano
jedynie „fragment fragmentu”, który w opinii wielu ludzi
potwierdza to, że owa konwencja jest niczym więcej jak atakiem na
tradycyjny model rodziny. Co prawda, takie uproszczenie zupełnie
pomija kwestie takie, jak „uprzedzenia oparte na idei
niższości kobiet”, ale komu
by się tam chciało w szczegóły zagłębiać.
Tym,
co zupełnie umknęło konserwatystom, jest jeden drobny szczegół.
Jest nim to, że ów akapit znajduje się zaraz pod rozdziałem III,
który ma tytuł PROFILAKTYKA.
Jeśli człowiek nie ma problemów z czytaniem ze zrozumieniem (ja
naprawdę nie lubię używać tego argumentu – tzn. „czytaj ze
zrozumieniem” - ale czasem się po prostu nie da), to bez problemu
zrozumie, że owo wykorzenianie dotyczy nie tyle walki z „tradycyjnym
modelem rodziny”, co z aktami przemocy, które są usprawiedliwiane
tradycjami, zwyczajami etc. Nie jest to więc „walka z tradycyjnym
modelem rodziny” tylko walka z patologiami, które czasami są
usprawiedliwiane „tradycjami”.
Powróćmy
na moment do tego, co powiedział Gowin - „ta
konwencja zawiera treści sprzeczne z modelem życia ogromnej
większości Polaków.” Czyżby
Jarosław Gowin sugerował, że ogromna większość Polaków
uwielbia przemoc domową? Śmiem w to wątpić. Załamujące jest to,
że krytyka tej konwencji opiera się głównie na jakichś
fantasmagoriach prawicowych i na „wariacjach na temat”. Czy tak
trudno jest siąść nad 48 stronicowym dokumentem i przeczytać go
ZANIM się zacznie strzępić mordę? Przecież w kontekście treści
tej konwencji całe to gadanie o „walce z religią i tradycyjnym
modelem rodziny” to najzwyklejszy w świecie bełkot albo
prymitywna manipulacja i liczenie na to, że ktoś „uwierzy na
słowo”. Sądząc po tym, jak przebiegają internetowe dyskusje na
temat tej konwencji, sporo ludzi „wierzy na słowo”. Ci sami
ludzie są potem bardzo zdziwieni, jak się im cytuje konkretne
fragmenty konwencji (tzn są zdziwieni tym, że w konwencji nie ma
tego, o czym pisali prawicowi publicyści).
Na
sam koniec powróćmy do pytania będącego tytułem niniejszego
tekstu. Czy ci ludzie naprawdę tak bardzo lubią przemoc, że zrobią
wszystko, byle tylko nikt im tej „radości życia nie odebrał”?
Czy może chodzi o to, że na samym początku całej tej zawieruchy
dali się zbajerować Gowinowi? Posłuchali tego, co on ma do
powiedzenia na temat konwencji, sami jej nie przeczytali, a teraz
głupio jest im się do tego przyznać, więc „brną” coraz
bardziej w tych swoich wywodach? Co prawda, wygląda to nieco głupio,
bo argumentują na zasadzie „nie mam pojęcia co jest w tej
konwencji, ale nie będę jej czytał bo wiem, że mam rację” -
ale kimże ja jestem, żeby oceniać prawicowych-konserwatystów?
Źródła:
Myślę, że trafiłeś w samo sedno: nikomu, nawet pismakom którzy powinni bardziej przykładać się do riserchu, nie chciało się przeczytać całości. Ot, wybrać stosowne fragmenciki, opatrzyć jakimś dramatycznym komciem, jak to upada cywilizacja białego człowieka, wieszczyć rozpad rodziny i tym podobne kocopały. Ciemny lud to kupi (w ciemno).
OdpowiedzUsuńMnie absolutnie nie dziwi sprzeciw środowisk konserwatywno-katolickim względem konwencji. Przecież to oni zawsze byli ostoją reakcjonizmu, dbającą o patriarchat, czyli "uświęcony naturą porządek rzeczy". Z takim samym zapałem jak teraz bronią przemocowców, lata temu sprzeciwiali się nadaniu praw wyborczych kobietom czy zniesieniu niewolnictwa. Od lat te same drętwe gadki o prawie boskim/naturalnym.
Ale sam ten tradycyjny wzorzec rodziny powinien być jednak zniwelowany, czy oznacza on przemoc czy nie. Tj. Nie że ma zupełnie zniknąć, bo są ludzie którym odpowiada, ale nie powinien uchodzić za najwłaściwszy i "ogólnie przyjęty".
OdpowiedzUsuńEch, ci prawicowcy, gdyby było ich mało byłoby z nimi zabawnie, ale że stanowią oni więcej niż malutką mniejszość jest to jednak załamujące.