piątek, 6 grudnia 2013

Święta wojna z "dżęderem"

O gender studies (albo, jak to niektórzy mędrcy u nas piszą, „o genderze”) jest ostatnio cholernie głośno – głównie za sprawą Kościoła katolickiego, który wypowiedział niemalże świętą wojnę „genderowi”. Co za tym idzie, cała masa usłużnych polityków i publicystów (głównie tych „niepokornych” i „niezależnych”) uczyniła to samo.

Wraz ze świętą wojną przeciwko „genderowi” przyszło ponadprzeciętne zainteresowanie mediów tym tematem. Rzecz jasna, media nie byłyby mediami, gdyby usiłowały nieco dokładniej pochylić się nad jakimś zagadnieniem. Liczy się jedynie to, że temat wojny Kościół vs Dżender generuje pokaźną liczbę wejść na stronę. Mało kto próbuje odpowiedzieć na bardzo proste pytanie: „dlaczego, do jasnej cholery, Kościół tak straszliwie zawziął się na gender studies?” Niniejszy tekst będzie próbą odpowiedzi na to pytanie.

Niektórzy komentatorzy (i politycy) twierdzą, że przyczyna, dla której Kościół pochylił się nad gender studies (to takie ugrzecznione „dlaczego zaczął szczuć ludzi na gender studies”) jest banalnie prosta. Kościół po prostu chce w ten sposób odwrócić uwagę społeczeństwa od przypadków pedofilii „kościelnej”. Na pierwszy rzut oka – wszystko się zgadza. Kościół znalazł się na celowniku mediów i jest tego świadom. Skoro zaś jest tego świadom, to będzie się starał za wszelką cenę z tego celownika zejść, najlepiej chowając się za „genderystami”. No i wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że po pierwszym rzucie oka przychodzi drugi. Nie za bardzo rozumiem, na jakiej zasadzie miałoby to działać. Zrzucić odpowiedzialności za pedofilię kościelną na gender się po prostu nie da (bo większości ludzi nie uda się do tego przekonać). Co prawda niektórzy katoliccy tytani intelektu usiłowali klarować, że pedofilia jest efektem „rewolucji seksualnej”. Tyle, że głosy te zostały olane (beton to rzecz jasna kupił, ale mało kto poza tym), bo pedofilia jest NIECO starsza od tejże rewolucji. Ten rodzaj perswazji na odbiorcę „masowego” nie zadziała. Bo gdyby to sprowadzić do najprostszej postaci, brzmiałoby to tak: „co prawda niektórzy księża gwałcą/molestują dzieci, ale patrzcie tam! To Gender! Bójcie się”.

Insza inszość to fakt, że media co jakiś czas piszą o problemie pedofilii w Kościele i nie jest to jakaś specjalna nowość. Mniej więcej od czasu proboszcza z Tylawy (2001) media co jakiś czas pisały o tym temacie. Pomysł, aby kilkanaście lat, w trakcie których media o tym donosiły, spróbować „przykryć” za pomocą „genderu”, jest lekko absurdalny. To się po prostu nie może udać (nawet w naszym kraju, przy uwzględnieni gigantycznej machiny propagandowej, jaką jest Kościół).

Prawica ma inne wyjaśnienie. Kościół walczy z genderem, bo broni moralności, tradycyjnej rodziny, kultury etc., etc. Tej argumentacji prawicowi publicyści będą się trzymać pazurami. Będą również pisać tysiące tekstów, zawierających dziesiątki tysięcy argumentów na potwierdzenie tej tezy. No i jeśli się przyjmie prawicową optykę – wszystko nabiera sensu. Owszem, Kościół walczy zajadle z „ideologią gender”, ale robi to dla dobra Polaków! Jest tylko jeden malutki problem. Trochę się to wszystko nie trzyma kupy. Ale jak to mawiał Bogusław Wołoszański - nie uprzedzajmy faktów.

Nie wiem, kiedy dokładnie się pojawiły w Polsce gender studies, ale jakem zaczynał moją przygodę z kierunkiem o nazwie „socjologia”, były już obecne. Zdaje się, że można było nawet wybrać specjalizację z tego przedmiotu. Innymi słowy – GS musiały być obecne na socjologii (UJ) co najmniej od kilku lat (choćby dlatego, że kursów się musiała zebrać odpowiednia ilość). Pierwsze zajęcia z gender studies odbywały się gdzieś tak pod koniec lat 90 i z tego, co mi się udało dowiedzieć, miały formę jakichś prelekcji (w każdym razie nie były to kursy akademickie). Być może się mylę, ale z internetów nie byłem się w stanie wywiedzieć czegoś bardziej konkretnego.

Wiem, że dla niektórych czytelników poprzedni akapit mógł być szokujący. No jakże to? Straszliwa ideologia gender w Polsce już od kilkunastu lat jest obecna i nikt nic z tym nie zrobił? Nikt nie chciał bronić naszej polskiej kultury (tradycyjnej rodziny, moralności etc.)? Przez naście lat byliśmy (jako naród) narażeni na niszczycielską moc „genderu” i nikt nawet palcem nie kiwnął w naszej obronie? Jakże to tak? Rzecz jasna, wiadomości dotyczące gender studies pojawiały się po „prawej stronie” już wcześniej. Tylko, że wtedy pisano o tym jako o jakiejś śmiesznostce (wszak prawicowe konserwy lubią sobie dworować z feminizmu). Teraz zaś wypowiedzi tych samych ludzi mają, delikatnie rzecz ujmując, cholernie alarmistyczny wydźwięk. Wygląda to tak, jakby gender studies przez kilkanaście lat były powodem do prawicowych kpin, a po tych kilkunastu latach „nagle” prawica się zorientowała, że „gender jest bardzo, bardzo groźny”. Coś takiego sugerowałoby ponadprzeciętną tępotę prawicowych publicystów. Jeśli oni sami się z taką interpretacją zgadzają – to ja nie zamierzam się z nimi kłócić. To samo tyczy się Kościoła, który po kilkunastu latach obecności gender studies w Polsce „nagle się zorientował”, że to coś bardzo groźnego. Sensu w tym, musicie przyznać, raczej niewiele.

O co więc tak naprawdę chodzi? Moim zdaniem o to, że Kościół potrzebuje wroga. Jeden z wykładowców „od genderu” wypowiadał się w podobnym tonie. W jego wypowiedzi zabrakło jednakże próby ustalenia przyczyn tego stanu. A przyczyna jest prosta – problemy Kościoła. Jeśli w tym momencie ktoś powie „ha! A więc jednak chodzi o pedofilię!” - nie będzie miał racji. Pedofilia jest akurat najmniejszym z problemów Kościoła. Największym jest problem „demograficzny” - Kościołowi ubywa wiernych. Coraz mniej ludzi utożsamia się z nim z przyczyn „ideowych”. W większości przypadków jest to po prostu przywiązanie do tradycji. Purpuraci są tego świadomi i chcieliby ten stan rzeczy jakoś zmienić. Mają już w końcu swoje lata i czasy PRL pamiętają bardzo dobrze. Gdybyśmy popatrzyli na sytuację Kościoła przez pryzmat zaangażowania wiernych – PRL był dla Kościoła najlepszym czasem. Ludzie popierali Kościół wbrew „odgórnym” zaleceniom, wbrew władzy i wbrew „modzie” (narzuconej nam przez bratni naród zza Buga). Ludzie popierali więc Kościół z przyczyn ideowych. Ujmując rzecz innymi słowy – ludzie popierali Kościół bo chcieli. Dla wielu był to jedyny sposób, w który mogli się buntować przeciwko władzy.

Purpuraci doskonale to wszystko pamiętają. I wydaje mi się, że tutaj właśnie leży pies pogrzebany. Uznali, że to „stan zagrożenia” sprawił, że za PRL ludzie popierali Kościół z przyczyn ideowych (czasem sporo ryzykując). Trzeba więc ów stan zagrożenia przywrócić, a Polacy znowu gremialnie zaczną popierać Kościół. A nawet, jeśli liczba wiernych nie zacznie rosnąć, to może chociaż uda się powstrzymać ich odpływ. Wrogów trzeba sobie dobierać z rozmysłem. Najlepiej wybrać takiego, o którym mało kto słyszał, a nawet jeśli, to wie o nim niewiele. Bo jak wie niewiele, to można mu „pomóc” uzupełnić wiedzę, wtłaczając do głowy jakieś idiotyzmy. Feministki się na „wroga” nie nadawały. No, bo niby można straszyć Polaków tym, że Kazimiera Szczuka chce zniszczyć polską rodzinę, ale raczej mało kto (prócz betonu) w to uwierzy. Ponieważ względnie niewielu słyszało o gender studies, jest to idealny wróg dla Kościoła, któremu tak bardzo zależało na powtórzeniu PRLowskiego stanu zagrożenia, że nawet sięgnął po specyficzną retorykę: „gender to neomarksizm” (co zostało błyskawicznie podchwycone przez usłużnych „niepokornych”). Mało tego – wszystkie te gadki o tym, jak to „UE chce zniszczyć polską tradycję, kulturę i Kościół” to niemalże dosłowne nawiązania do PRL. Z tą różnicą, że za PRL zagrożenie (wtedy jak najbardziej realne) nadchodziło ze wschodu. Gdyby spróbować uprościć całą tę kościelno-prawicową narrację, wyszłoby coś w rodzaju: „patrzcie! UE + Gender to jak ZSRR – musimy się bronić, bo inaczej przepadniemy!”

Jedno tylko geniuszom stawiającym gender studies w jednym rzędzie z ZSRR umknęło. Jak już wspomniałem, za czasów PRL zagrożenie było jak najbardziej realne. Spora część ludzi mieszkających w Polsce mogła pamiętać jeszcze czasy zaborów i próby wynaradawiania Polaków. ZSRR ze swoimi „delikatnymi wpływami” (cenzura historii etc.) sprawił, że obawy przed wynaradawianiem odżyły. I tu dochodzimy do meritum. Za PRL Polacy (jako naród) i Kościół mieli wspólnego wroga. I to wroga bardzo groźnego. Nikogo nie trzeba było specjalnie przekonywać do tego, że „bracia” zza Buga najchętniej przyłączyliby nas do Kraju Rad. Z drugiej zaś strony – gdyby ktoś usiłował w tamtych czasach używać retoryki podobnej do dzisiejszej „antygenderowej”, wymierzonej w ZSRR, to karierę skończyłby bardzo szybko. Ludzie sobie z tego doskonale zdawali sprawę. Wszystkie te dzisiejsze gadki o tym, że mamy „cenzurę jak za Stalina”, „stare wraca” itp. są, delikatnie rzecz ujmując, nie na miejscu. Choćby dlatego, że w tamtych czasach opozycjonista, wygłaszając opinie krytyczne w stosunku do PZPR, ryzykował zdrowiem i życiem. W dzisiejszych czasach „niepokorni” ryzykują tylko tym, że tak, jak redaktor Ziemkiewicz, będą zarabiać pisząc i sprzedając książki między innymi o tym, jak to nas (Polaków) cenzura gnębi. Sam fakt, że można głośno mówić o tym, że w Polsce teraz jest „cenzura jak za Stalina”, świadczy o tym, że jej nie ma. Nie zrozumieją tego jednakże ludzie, którym wolność słowa pomyliła się z „prawem do gnojenia ludzi o odmiennych poglądach”.

Kościół znalazł sobie idealnego (w swojej opinii) wroga, którym jest „gender” i tak łatwo z niego nie zrezygnuje. Możemy się więc spodziewać nasilenia histerii antygenderowej (bo śmiem twierdzić, że apogeum owa histeria jeszcze nie osiągnęła). Wszystkie te działania mają na celu przekonanie „przeciętnego Kowalskiego” do tego, że gender jest dla niego groźny. Sztuka ta się raczej nie uda, bo przeciętny Kowalski ma to (za przeproszeniem) w dupie. Tak samo jak w dupie ma straszenie go „neomarksizmem”. Zresztą – kaliber zbrodni, o które się „gender” oskarża, jest tak ogromny, że Kowalski zastanawia się pewnie po cichu: „skoro to wszystko takie straszne, to czemu te zachodnie kraje jeszcze istnieją?” Skoro „gender” ma tak destrukcyjny wpływ na wszystko, to cywilizacja zachodnia już dawno się powinna zawalić, a my – jako ten Mesjasz Narodów – powinniśmy wysyłać paczki żywnościowe niedobitkom, żyjącym na zgliszczach krajów europejskich. Czemu więc tak nie jest?

Źródło:



4 komentarze:

  1. Idealny wróg to taki, z którym można walczyć, ale go nie zabijać. Taki, którego w razie zagrożenia można wyciągnąć z kieszeni i pozować na obrońcę wartości - i to właśnie robi Kościół z "genderem". Tylko, że z boku patrząc ta walka wygląda komicznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tomek Fiedorek8 grudnia 2013 12:11

    " Czemu więc tak nie jest?"
    Temu, bo te całe rzewne pierd... o złowrogim żęder o kant du.y można pobić. Kościół zawsze był przeciw zmianom, które mogły osłabić jego pozycję. Teraz nie może palić swoich przeciwników na stosach, więc walczy z nimi nowymi metodami. Oczywiście korzysta też z zawsze usłużnych przydupasów. Mnie się wydaje, że chodzi tu przede wszystkim o utrzymanie władzy. A jak jest władza są i pieniążki. Do tego podczepiają się politycy czekając na ochłapy z pańskiego stołu. Walka z żęder to kolejny środek do celu. Przy okazji próbują zasłonić swoje ciemne sprawki. Druga sprawa, gdyby me(n)dia przemilczały temat to o strasznym i okrutnym gender wiedzieliby niektórzy parafianie i fanatyczni czytelnicy Frondy i publicystów tworów takich jak wDupie itp. . Niestety walka o zwiększony nakład i większą klikalność zaćmiła rednaczów. Ma być kasa reszta schodzi na dalszy plan.

    " No, bo niby można straszyć Polaków tym, że Kazimiera Szczuka chce zniszczyć polską rodzinę, ale raczej mało kto (prócz betonu) w to nie uwierzy."
    Czy aby na pewno powinno być w tym zdaniu "nie" ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od końca - tak to jest jak człowiek pisząc jedno zdanie - myśli o innym;) Me culpa.

      Co się tyczy pierwszej części komentarza - to owo "czemu więc trak nie jest?" To była właśnie taka delikatna sugestia, że całe to pieprzenie o "sztraszliwym żęderze" to bzdury są.

      Co do diagnozy polskich mediów - pełna zgoda.

      Usuń
  3. Zasadą gender jest uznanie, że płeć jest głównie konstruktem kulturowym, a w każdym razie nie ma istotnego wpływu na ludzką tożsamość, a więc wynikającą z niej różnicę ról społecznych. Absurd tej koncepcji bije w oczy i dowodzi, w jak dziwacznych czasach przychodzi nam żyć. Jego konsekwencje są jednak poważne. To założenie, że ludzka (patriarchalna) kultura zbudowana została na dominacji mężczyzny i wyzysku kobiety przez niego. Należy ją więc zasadniczo przebudować (zburzyć), aby zrównać, czyli uczynić jednakowymi, przedstawicieli obu płci. - Bronisław Wildstein

    i chocby dlatego drogi blogerze gender jest niebezpieczna...

    OdpowiedzUsuń