W zeszłym tygodniu
(tekst trochę poleżał na dysku) oczęta me ujrzały artykuł o
dość intrygującym tytule „Namaszczony mimo woli. Szpital pozwany
za naruszenie swobody sumienia”. Spodziewałem się tekstu o tym,
że chory został w jakiś sposób zmuszony do przyjęcia tegoż
sakramentu, a następnie wydobrzał i usiłuje dochodzić swoich
praw. Prawda jednakże była nieco bardziej przyziemna. Nikt chorego
nie zmuszał, bo był on w śpiączce. Kapłan go po prostu namaścił,
a sam zainteresowany dowiedział się o tym później, w trakcie
przeglądania dokumentacji medycznej. Nie za bardzo wiadomo, co się
działo potem (tzn. jak przebiegały kontakty na linii pacjent –
szpital – kapłan), ale musiało to być w niezbyt miłej
atmosferze. Jak sam tytuł wskazuje – sprawa znalazła finał w
sądzie.
Zachowanie skarżącego
nie mogło ujść uwadze naszych katolickich publicystów. W
niniejszym tekście pochylę się nad felietonem Szymona Hołowni.
Dlaczego akurat nad nim będę się pastwił? Ano dlatego, że pod
płaszczykiem ugrzecznionej retoryki kryje się najzwyklejsza w
świecie bezczelność.
Już sam wstęp sugeruje,
że „będzie się działo”:
„Polska ma naprawdę
najbardziej wierzących ateistów na świecie.”
Taki
wstęp na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie typowej
anty-ateistycznej „gadki”. Chodzi mi rzecz jasna o to, że
zdaniem fanatyków religijnych ateiści są fanatycznymi wyznawcami
tego, że boga nie ma. Jest to cokolwiek bezsensowne, ale nie mnie to
oceniać. Jednakże tutaj mamy do czynienia z Szymonem Hołownią,
który nigdy nie odwołuje się do tego rodzaju jarmarcznej retoryki.
W tym przypadku mamy do czynienia z umiejętnym budowaniem napięcia.
„Jednemu z nich, gdy
był w śpiączce, szpitalny kapelan udzielił namaszczenia chorych,
a pacjent – gdy się po kilku miesiącach o tym dowiedział –
doznał załamania nerwowego i znalazł się
w stanie
przedzawałowym. Sąd Najwyższy uznał, że ma prawo walczyć o
odszkodowanie, bo to,
co się stało, sponiewierało wolność
sumienia ateisty.”
Czy człowiek ów mógł
doznać załamania nerwowego w wyniku tego zdarzenia? Moim zdaniem –
owszem, mógł. Wydaje mi się, że to raczej chorowity człowiek, a
tym samym wcale nie musi mieć stalowych nerwów. Dowiedział się
był po jakimś czasie, że wbrew jego woli udzielono mu namaszczenia
i to w momencie, w którym nie mógł się sprzeciwić, bo był
nieprzytomny. Z jego punktu widzenia to, co zrobiono, było
wykorzystaniem bezradności. Mógł się więc poczuć nie do końca
wyraźnie w związku z tą sprawą. Na uwagę zasługuje również
końcówka akapitu, która sugeruje, że zdaniem Szymona Hołowni nie
da się sponiewierać wolności sumienia ateisty (i nie jest to moja
nadinterpretacja – dalsza część tekstu nie pozostawia bowiem co
do tego najmniejszych wątpliwości).
„Nie jestem ateistą,
ale na chwilę spróbuję się wczuć.”
To zdanie cytuje osobno,
bowiem jest ono o tyle istotne, że pomimo postulowanej „próby
wczucia się” Szymon Hołownia nie chciał albo nie był w stanie
się wczuć w rolę ateisty.
„Jeśli Boga nie ma,
to wszystko co robią wierni (w tym księża), to nieszkodliwe gusła,
hokus-pokus. To, co zrobił ów ksiądz, nic więc dla mnie nie
znaczy (nie boli i nie zostawia śladów – namaszczenie chorych
miałem dwa razy, więc wiem), ale to chyba miłe, że przyszedł i
chciał pomóc? Gdybym ja, katolik, gdzieś w Azji trafił do
szpitala i dowiedziałbym się później, że jakiś ściągnięty
przez obsługę buddyjski mnich odprawił nade mną modły,
odnalazłbym go, żeby mu podziękować. Bo choć zupełnie nie
podzielam jego wiary, doceniam gest.”
Szymon Hołownia zamiast
wczuć się w rolę ateisty, wczuł się w rolę katolika (czyli w
swoją własną). Ale to tylko dygresja. Ja w tym miejscu napiszę,
jaka jest moja opinia. Dla mnie, owszem – to, co robiłby ksiądz,
byłoby takim hokus-pokus. Nie bardzo by mnie to obchodziło. Czy to
znaczy, że tego człowieka również nie powinno obchodzić? Gdybym
był Szymonem Hołownią, pewnie odpowiedziałbym na to pytanie
twierdząco. Ale ja, w przeciwieństwie do Sz. H., potrafię się
wczuć w kogoś, kto ma inną opinię na ten temat. I rozumiem, że
dla kogoś te wszystkie hokus-pokus mogą nie być neutralne i może
sobie ich nie życzyć. Hołownia nie rozumie prostej w sumie rzeczy.
Dla niego (Hołowni) bardzo ważne jest uczestniczenie w tych
wszystkich sakramentach i nie jest w stanie pojąć tego, że dla
niektórych ludzi ważne jest, żeby w tych sakramentach nie
uczestniczyć. To w sumie całkiem sensowna postawa - człowiek,
który się nie pcha do Kościoła, może nie chcieć tego, żeby
Kościół się pchał do niego ze swoim hokus-pokus.
„Podsumujmy:
człowiek, który twierdzi, że nie ma ducha, na czysto duchowy
obrzęd reaguje tak, jakby mógł on zrobić mu realną
krzywdę.(...)Zaprawdę, mamy najbardziej wierzących ateistów na
świecie.”
I w tym momencie
dochodzimy do apogeum bezczelności. Hołownia tym argumentem domknął
swoją narrację, z której oto wychodzi obrazek ateistów jako
ludzi, którzy „skoro nie wierzą, to niech się nie awanturują”.
Bo jak się zaczną awanturować, to chyba coś z nimi nie w
porządku. Narracja ta jest wprost genialna. Czemu? Bo ona nie działa
w drugą stronę. W tejże narracji Hołownia ustawił ateistów na z
góry przegranej pozycji – nie wolno wam protestować, bo skoro w
to nie wierzycie, to dla was nie jest ważne. Ale ta sama narracja
stawia katolików w znacznie lepszym położeniu. Katolicy bowiem
mają prawo do protestowania. Dlaczego? To proste. Bo dla nich
obrzędy (i cała sfera sacrum) są ważne.
No i potem mamy to, co
mamy. Ja się na przykład bez bicia przyznam, że te wszystkie
krzyże w miejscach publicznych to dla mnie nie jest jakiś specjalny
problem. Tzn. nie przeszkadzają mi same w sobie. Ale przeszkadza mi
to, co wraz z tymi krzyżami się pojawia. A pojawiają się
problemy. Jakież to problemy? Ano takie, że jak ten krzyż
zawiśnie, to prawie na pewno dojdzie do sytuacji, w której ktoś
będzie się na niego powoływał. Względnie – uzna, że skoro ten
krzyż tam wisi, to jemu (katolikowi) z tej racji przysługują
jakieś specjalne prawa. Ekspansja sfery sacrum to u nas norma jest.
Popatrzmy na sytuację związaną z Placem Zbawiciela. Stała sobie
na nim tęcza i niektórym ludziom przeszkadzało to, że (cytuję)
„pedalska tęcza stała na Placu Zbawiciela, a tam zaraz obok jest
kościół!” Przeszkadzało im to, że na czymś co uznali za
element sfery sacrum (choć biorąc pod rozwagę kondycję
intelektualną, zapewne nie do końca rozumieliby znaczenie słowa
„sacrum”) pojawił się symbol, który się im nie podoba, bo im
się „gryzie” z tą sferą. Jeszcze nie przekonani? No to może
przypadek sex shopu, przeciwko któremu protestowali zatroskani
katolicy. Protestowali dlatego, że ulica na której się znajdował
to aleja Jana Pawła II. Wisienką na torcie była „obrona krzyża”
w Warszawie.
Nie wiem, czy Hołowni to
przez przypadek wyszło, ale raczej napisał to świadomie. Z jego
tekstu wynika wprost – katolicy są „równiejsi” od ateistów.
Katolikom wolno się upominać o swoje sumienia (bo wierzą),
natomiast ateistom już to prawo nie przysługuje (bo nie wierzą).
Biorąc pod rozwagę jego argumenty, aż dziw bierze, że nie dopisał
na samym końcu „szach-mat ateiści!”
Źródła:
Moim skromnym zdaniem, pacjent powinien pozwać księdza, który odczynił te gusła. Za naruszenie wolności wyznania. I oczywiście za narażenie zdrowia pacjenta poprzez polewanie wodą "święconą" bakteriami kałowymi.
OdpowiedzUsuńWidziałam w Indiach polskich katolików, którzy zrobili aferę o to, że po wizycie w jednej ze świątyń (Ganeśi) tamtejsi kapłani chcieli im udzielić błogosławieństwa - którego udzielali wszystkim wychodzącym. I myślę, że to jest norma, a nie zakładanie, że "wierzący inaczej, ale chce dobrze".
OdpowiedzUsuńMi się wydaje, że ten argument ze strony Hołowni ("mnie to nie przeszkadza") padł jedynie po to, żeby nikt go nie dopytywał o to "co on by zrobił".
UsuńA propos Indii ... w przytułkach Matki Teresy zakonnice i księża tam rezydujący mieli OBOWIĄZEK chrzcić wszystkich umierających. Niezależnie od religii, którą tenże umierający raczył był wyznawać.
UsuńBiorąc pod uwagę charakter tych hospicjów nie miał nawet kto protestować przeciwko tym podłym zabiegom na siłę zwiększającym liczbę katolików na świecie.
Ten księżulo tylko postępuje wg najlepszych (sic!) przykładów.
To tak jak kogoś zgwałcić, bo co nieprzytomny to można? No właśnie nie można, a ten ksiądz go zdeflorował zupełnie jak gwałciciel. Tak religią można zgwałcić, bo narzucając komuś coś zachowujemy się jak gwałciciel narzucający się kobiecie. Psychika to seks i nie jest dziwne że to narzucanie kościoła idzie w parze z gwałtami seksualnymi, bo jak mogę religię to i to co między nogami.
OdpowiedzUsuń