poniedziałek, 16 grudnia 2013

Wojna o stan wojenny

Źródło zdjęcia
Rok rocznie, w okolicach 13-go wiele dyskusji poświęca się temu, czy stan wojenny był koniecznością, czy też fanaberią generała Jaruzelskiego, który chciał sobie porządzić. Warto powiedzieć sobie jasno: to nie są dyskusje ludzi, którzy usiłują dociec tego, jak było w rzeczywistości – to są starcia osób, które już doskonale to wiedzą. Generalnie rzecz ujmując obie strony sporu (który można spokojnie nazwać „świętą wojną”) zajmują się obwieszczaniem swojej wersji „prawdy”. Każda strona ma swoje własne argumenty, które są w jej opinii „nie do zbicia” i każda z nich będzie się pazurami trzymała swojej prawdy.

Gdybym miał się w tym miejscu określić po którejś ze stron, musiałbym poprosić o możliwość ustawienia się pośrodku. Bo prawda jest taka, że w świetle ochłapów informacji, które nam „rzucono”, niczego nie można określić ze 100% pewnością jak było (no chyba, że się już to „wie”). Trochę sobie człek żyje już na tym świecie (od razu nadmieniam, że stanu wojennego nie pamiętam - urodziłem się kilka tygodni przed tymże eventem) i przeważnie przypadkowo zbiera się jakieś elementy układanki stano-wojennej. Gdybym miał bazować na tym, co mi wiadomo, musiałbym się „przytulić” do strony twierdzącej, że groźba tego, że nam Kraj Rad udzieli „bratniej pomocy”, była bardzo realna. Powtarzam jednakże, że są to jedynie „moje” informacje.

Czytałem sobie np. książkę pt „Białoruś – kartofle i dżinsy” (swoją drogą, bardzo poprawny politycznie tytuł - to mniej więcej tak, jakby wydać książkę pt. „Polska – kiszona kapusta i Sofixy”). W książce tej autorzy rozmawiali z Białorusinami. Jeden z nich opowiadał, że zmobilizowano ich w 1981 roku i rozdano im broń. Z jego punktu widzenia wyglądało to dość jednoznacznie. Dodajmy do tego fakt, że ów człowiek – jako znający język polski – był wśród tłumaczy zajmujących się przekładem gazet na język rosyjski. Analizowano je pod kątem tego, jakie nastroje panują w naszym kraju. Moja wiedza na temat okresu SW składa się z takich właśnie fragmentów – a to wyczytanych gdzieś, a to zasłyszanych. Mam również świadomość tego, że ZSRR najchętniej by nas wymazał z map (tj. przyjęto by nas z otwartymi ramionami do Kraju Rad), gdyby tylko nadarzyła się odpowiednia okazja. Taką okazją mogła być stopniowa destabilizacja sytuacji w kraju. Abstrahując już od wszystkiego innego – w 1981 roku sytuacja była cholernie napięta. Nie jestem pewny tego, czy przypadkiem ZSRR nie znalazłby jakiejś innej mniejszości etnicznej, którą musiałby znowu chronić (tak jak to miało miejsce w 1939 roku). Nasi byli alianci nie pomogli nam wcześniej i raczej nie pomogliby nam w 1981 roku. Wątpię w to, żeby ktoś zaryzykował wybuch wojny nuklearnej w obronie kraju, który mało kogo obchodził. To są jednakże tylko moje gdybania (prócz sytuacji z książki - to akurat niewiele ma wspólnego z gdybaniem czyimkolwiek). Nie zamierzam się z nikim bić, żeby udowodnić, że mam rację.

Czemu ten tekst ma służyć? Ano temu, że chciałem za jego sprawą rozprawić się z jednym mitem, który szczególnie mnie drażni. Rzecz jasna, chodzi o mit (bo inaczej tego nazwać nie można) związany ze stanem wojennym. Jest on dodatkowo obwieszczany przeważnie takim tonem, jakbyśmy mieli do czynienia z prawdą objawioną.

Oglądałem sobie jakiś czas temu dyskusję pomiędzy Robertem Winnickim i Robertem Czarzastym, która dotyczyła między innymi stanu wojennego. Robert Winnicki w pewnym momencie powiedział, że ZSRR nie mógł wkroczyć do Polski, bo sam był na skraju upadku (czysta złośliwość każe mi przypomnieć, że jeszcze prawie dekadę trwał na tym skraju). Potem dodał coś, nad czym się chciałem skupić: „ZSRR był głęboko zaangażowany w Afganistanie”. Wtedy, po obejrzeniu tego materiału, zupełnie to zignorowałem. Nieco później rozmawiałem ze znajomym na tematy różne, zahaczyło o SW również. I znowu padł argument o głębokim zaangażowaniu ZSRR w Afganistanie. Ja tam się specjalnie nie interesowałem tym fragmentem historii (generalnie – w ogóle mnie do pewnego momentu nie interesowała historia; zacząłem się nią interesować, bo denerwowało mnie to, że przy byle sporze każdy się powołuje na „swoje fakty” historyczne), ale pomyślałem, że poszperam coś w tym temacie.

Ponieważ nie chciało mi się łazić po bibliotekach, poszedłem po najmniejszej linii oporu i wlazłem na Wikipedię. Dane liczbowe (np. dane demograficzne) na Wiki przeważnie odpowiadają stanowi faktycznemu, a tu właśnie o dane liczbowe chodziło, czyli o ilość czołgów, samolotów etc.

Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to taka drobnostka, jak to, że ZSRR owszem – był bardzo zaangażowany w Afganistanie, ale w okresie 1982-1985. Pozwolę sobie zacytować fragment tekstu:

Radzieckie wojska operacyjne stanowiły Wydzielony Kontyngent Wojsk Radzieckich w Afganistanie. W pierwszym rzucie 40 Armii ZSRR wprowadził do Afganistanu 81 100 żołnierzy (z czego 61 800 w jednostkach liniowych), 2400 pojazdów pancernych (ok. 600 czołgów, 1500 BWP i 290 BTR), 900 dział i 500 samolotów. W 1985 siły te (40 A) liczyły 108 800 żołnierzy (z czego 73 tys. w jednostkach liniowych) i 29 tys. pojazdów (w tym ok. 6000 czołgów, BWP-ów i BTR-ów). Były one wspierane przez ponad 1000 samolotów, w tym 320 śmigłowców.”

Wyboldowałem najistotniejsze rzeczy, czyli liczbę sprzętu, który stacjonował w „Afganie”. Gołym okiem widać, że na samym początku konfliktu ZSRR średnio się weń angażował. Największe zaangażowanie „sprzętowe” miało miejsce w 1985 roku – czyli w okresie, który jakoś nieszczególnie nas interesuje. Aby te liczby osadzić w kontekście, posłużę się kolejnymi danymi:

W okresie lat 1974-1985 radziecki przemysł zbrojeniowy produkował ROCZNIE przeciętnie następujące ilości wybranych kategorii uzbrojenia:

1450 samolotów wojskowych
1000 śmigłowców
2700 czołgów
3400 bojowych wozów opancerzonych
2700 systemów artyleryjskich
54500 ciężarówek wojskowych”

No i nagle się okazuje, że nawet w czasie największej koncentracji wojsk ZSRR w „Afganie”, choćby liczba samolotów, które tam stacjonowały, była mniejsza od tej, którą ZSRR produkował w ciągu jednego roku.

Na sam koniec podrzućmy dane dotyczące tego, jak wyglądała armia ZSRR pod koniec istnienia Kraju Rad:

Pod koniec swego istnienia ZSRR dysponował:

50.000 czołgów
60.000 wozów bojowych piechoty (i transporterów opancerzonych)
10.000 samolotów wojskowych
4.000 śmigłowców
40.000 systemów artyleryjskich”

Te liczby nie pozostawiają żadnych złudzeń. Owszem – ZSRR sporo sprzętu „zainwestował” w Afganistan, ale miał go bez porównania więcej. O żołnierzach nawet nie wspominam, bo w armii radzieckiej nigdy ich nie brakowało. Ktoś może zapytać: „a straty?” Były one naprawdę niewielkie – np. ZSRR stracił 147 czołgów, a więc miał w odwodzie jeszcze kilkadziesiąt tysięcy. Wniosek z tego płynie prosty – ZSRR miał czym wkroczyć do Polski. Czy to znaczy, że chciał wkroczyć? A cholera go wie. Jakoś tak niespecjalnie chce mi się wierzyć jenerałom rosyjskim, którzy twierdzą, że o żadnej interwencji nie było mowy. Przypominam, że w trakcie wojny osetyjskiej, w czasie, w którym wojska rosyjskie zajmowały terytorium Gruzji, Ławrow (rosyjski MSZ) twierdził, że wojska rosyjskie nie prowadzą żadnych działań wojennych. Gruzini mieli na ten temat insze zdanie.

W samym temacie mitu o „zaangażowaniu” ZSRR. Mnie zdenerwował nawet nie tyle Winnicki (acz z opóźnieniem, dopiero kiedy sprawdziłem sobie liczby) powtarzając tę bajkę, bo po prostu mógł to gdzieś wyczytać i powtarzać bezrefleksyjnie. Wkurzył mnie Czarzasty, który nie był w stanie tego zweryfikować. Ba – nawet nie próbował, bo akurat miał co innego do powiedzenia. I tak właśnie wygląda u nas debata na istotne tematy. Wszyscy mówią jednocześnie, nikt nawet nie pochyli się nad tym, co powiedział oponent. Co więcej, nikomu się nie chce sprawdzić tego, czy to, o czym mówi, ma pokrycie w faktach. Jeśli idiota korzystający z Wikipedii (czyli ja) jest w stanie bez problemu udowodnić, że teza o „zaangażowaniu” była nieco przesadzona, to ciekawe, ile z tych „niepodważalnych dowodów” dałoby się podważyć, gdyby zajęli się tym ludzie, którzy mają dostęp do nieco szerszych informacji?

Drażni mnie to, że zamiast spokojnie usiąść na dupie i przemyśleć dokładnie to, co już wiemy, wolimy się żreć ze sobą. Ja osobiście jestem w stanie zaakceptować oba scenariusze (Jaruzelski chciał sobie porządzić vs Jaruzelski podjął dobrą decyzję, która uchroniła nas przed „bratnią” pomocą). Problem polega na tym, że uczestnicy sporu – nawet gdyby im przedstawiono niezbite dowody na to, że nie mają racji – będą się trzymać swojej „prawdy”.

Źródła:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz