Źródło zdjęcia |
Rok rocznie, w okolicach 13-go wiele
dyskusji poświęca się temu, czy stan wojenny był koniecznością,
czy też fanaberią generała Jaruzelskiego, który chciał sobie
porządzić. Warto powiedzieć sobie jasno: to nie są
dyskusje ludzi, którzy usiłują dociec tego, jak było w
rzeczywistości – to są starcia osób, które już doskonale to
wiedzą. Generalnie rzecz ujmując obie strony sporu (który można
spokojnie nazwać „świętą wojną”) zajmują się
obwieszczaniem swojej wersji „prawdy”. Każda strona ma swoje
własne argumenty, które są w jej opinii „nie do zbicia” i
każda z nich będzie się pazurami trzymała swojej prawdy.
Gdybym miał się w tym miejscu
określić po którejś ze stron, musiałbym poprosić o możliwość
ustawienia się pośrodku. Bo prawda jest taka, że w świetle
ochłapów informacji, które nam „rzucono”, niczego nie można
określić ze 100% pewnością jak było (no chyba, że się już to
„wie”). Trochę sobie człek żyje już na tym świecie (od razu
nadmieniam, że stanu wojennego nie pamiętam - urodziłem się kilka
tygodni przed tymże eventem) i przeważnie przypadkowo zbiera się
jakieś elementy układanki stano-wojennej. Gdybym miał bazować na
tym, co mi wiadomo, musiałbym się „przytulić” do strony
twierdzącej, że groźba tego, że nam Kraj Rad udzieli „bratniej
pomocy”, była bardzo realna. Powtarzam jednakże, że są to
jedynie „moje” informacje.
Czytałem sobie np. książkę pt
„Białoruś – kartofle i dżinsy” (swoją drogą, bardzo
poprawny politycznie tytuł - to mniej więcej tak, jakby wydać
książkę pt. „Polska – kiszona kapusta i Sofixy”). W książce
tej autorzy rozmawiali z Białorusinami. Jeden z nich opowiadał, że
zmobilizowano ich w 1981 roku i rozdano im broń. Z jego punktu
widzenia wyglądało to dość jednoznacznie. Dodajmy do tego fakt,
że ów człowiek – jako znający język polski – był wśród
tłumaczy zajmujących się przekładem gazet na język rosyjski.
Analizowano je pod kątem tego, jakie nastroje panują w naszym
kraju. Moja wiedza na temat okresu SW składa się z takich właśnie
fragmentów – a to wyczytanych gdzieś, a to zasłyszanych. Mam
również świadomość tego, że ZSRR najchętniej by nas wymazał z
map (tj. przyjęto by nas z otwartymi ramionami do Kraju Rad), gdyby
tylko nadarzyła się odpowiednia okazja. Taką okazją mogła być
stopniowa destabilizacja sytuacji w kraju. Abstrahując już od
wszystkiego innego – w 1981 roku sytuacja była cholernie napięta.
Nie jestem pewny tego, czy przypadkiem ZSRR nie znalazłby jakiejś
innej mniejszości etnicznej, którą musiałby znowu chronić (tak
jak to miało miejsce w 1939 roku). Nasi byli alianci nie pomogli nam
wcześniej i raczej nie pomogliby nam w 1981 roku. Wątpię w to,
żeby ktoś zaryzykował wybuch wojny nuklearnej w obronie kraju,
który mało kogo obchodził. To są jednakże tylko moje gdybania
(prócz sytuacji z książki - to akurat niewiele ma wspólnego z
gdybaniem czyimkolwiek). Nie zamierzam się z nikim bić, żeby
udowodnić, że mam rację.
Czemu ten tekst ma służyć? Ano temu,
że chciałem za jego sprawą rozprawić się z jednym mitem, który
szczególnie mnie drażni. Rzecz jasna, chodzi o mit (bo inaczej tego
nazwać nie można) związany ze stanem wojennym. Jest on dodatkowo
obwieszczany przeważnie takim tonem, jakbyśmy mieli do czynienia z
prawdą objawioną.
Oglądałem sobie jakiś czas temu
dyskusję pomiędzy Robertem Winnickim i Robertem Czarzastym, która
dotyczyła między innymi stanu wojennego. Robert Winnicki w pewnym
momencie powiedział, że ZSRR nie mógł wkroczyć do Polski, bo sam
był na skraju upadku (czysta złośliwość każe mi przypomnieć,
że jeszcze prawie dekadę trwał na tym skraju). Potem dodał coś,
nad czym się chciałem skupić: „ZSRR był głęboko zaangażowany
w Afganistanie”. Wtedy, po obejrzeniu tego materiału, zupełnie to
zignorowałem. Nieco później rozmawiałem ze znajomym na tematy
różne, zahaczyło o SW również. I znowu padł argument o głębokim
zaangażowaniu ZSRR w Afganistanie. Ja tam się specjalnie nie
interesowałem tym fragmentem historii (generalnie – w ogóle mnie
do pewnego momentu nie interesowała historia; zacząłem się nią
interesować, bo denerwowało mnie to, że przy byle sporze każdy
się powołuje na „swoje fakty” historyczne), ale pomyślałem,
że poszperam coś w tym temacie.
Ponieważ nie chciało mi się łazić
po bibliotekach, poszedłem po najmniejszej linii oporu i wlazłem na
Wikipedię. Dane liczbowe (np. dane demograficzne) na Wiki przeważnie
odpowiadają stanowi faktycznemu, a tu właśnie o dane liczbowe
chodziło, czyli o ilość czołgów, samolotów etc.
Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to
taka drobnostka, jak to, że ZSRR owszem – był bardzo zaangażowany
w Afganistanie, ale w okresie 1982-1985. Pozwolę sobie zacytować
fragment tekstu:
„Radzieckie wojska operacyjne
stanowiły Wydzielony Kontyngent Wojsk Radzieckich w Afganistanie. W
pierwszym rzucie 40 Armii ZSRR wprowadził do Afganistanu 81 100
żołnierzy (z czego 61 800 w jednostkach liniowych), 2400
pojazdów pancernych (ok. 600 czołgów, 1500
BWP i 290 BTR), 900 dział i 500 samolotów. W 1985 siły
te (40 A) liczyły 108 800 żołnierzy (z czego 73 tys. w jednostkach
liniowych) i 29 tys. pojazdów (w tym ok. 6000 czołgów,
BWP-ów i BTR-ów). Były one wspierane przez ponad 1000 samolotów,
w tym 320 śmigłowców.”
Wyboldowałem najistotniejsze rzeczy,
czyli liczbę sprzętu, który stacjonował w „Afganie”. Gołym
okiem widać, że na samym początku konfliktu ZSRR średnio się weń
angażował. Największe zaangażowanie „sprzętowe” miało
miejsce w 1985 roku – czyli w okresie, który jakoś nieszczególnie
nas interesuje. Aby te liczby osadzić w kontekście, posłużę się
kolejnymi danymi:
„W okresie lat 1974-1985 radziecki
przemysł zbrojeniowy produkował ROCZNIE przeciętnie następujące
ilości wybranych kategorii uzbrojenia:
1450 samolotów wojskowych
1000 śmigłowców
2700 czołgów
3400 bojowych wozów
opancerzonych
2700 systemów artyleryjskich
54500 ciężarówek wojskowych”
No i nagle się okazuje, że nawet w
czasie największej koncentracji wojsk ZSRR w „Afganie”, choćby
liczba samolotów, które tam stacjonowały, była mniejsza od tej,
którą ZSRR produkował w ciągu jednego roku.
Na sam koniec podrzućmy dane dotyczące
tego, jak wyglądała armia ZSRR pod koniec istnienia Kraju Rad:
„Pod
koniec swego istnienia ZSRR dysponował:
50.000
czołgów
60.000
wozów bojowych piechoty (i transporterów opancerzonych)
10.000
samolotów wojskowych
4.000
śmigłowców
40.000
systemów artyleryjskich”
Te liczby nie
pozostawiają żadnych złudzeń. Owszem – ZSRR sporo sprzętu
„zainwestował” w Afganistan, ale miał go bez porównania
więcej. O żołnierzach nawet nie wspominam, bo w armii radzieckiej
nigdy ich nie brakowało. Ktoś może zapytać: „a straty?” Były
one naprawdę niewielkie – np. ZSRR stracił 147 czołgów, a więc
miał w odwodzie jeszcze kilkadziesiąt tysięcy. Wniosek z tego
płynie prosty – ZSRR miał czym wkroczyć do Polski. Czy to
znaczy, że chciał wkroczyć? A cholera go wie. Jakoś tak
niespecjalnie chce mi się wierzyć jenerałom rosyjskim, którzy
twierdzą, że o żadnej interwencji nie było mowy. Przypominam, że
w trakcie wojny osetyjskiej, w czasie, w którym wojska rosyjskie
zajmowały terytorium Gruzji, Ławrow (rosyjski MSZ) twierdził, że
wojska rosyjskie nie prowadzą żadnych działań wojennych. Gruzini
mieli na ten temat insze zdanie.
Drażni mnie to,
że zamiast spokojnie usiąść na dupie i przemyśleć dokładnie
to, co już wiemy, wolimy się żreć ze sobą. Ja osobiście jestem
w stanie zaakceptować oba scenariusze (Jaruzelski chciał sobie
porządzić vs Jaruzelski podjął dobrą decyzję, która uchroniła
nas przed „bratnią” pomocą). Problem polega na tym, że
uczestnicy sporu – nawet gdyby im przedstawiono niezbite dowody na
to, że nie mają racji – będą się trzymać swojej „prawdy”.
Źródła:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz