Jeśli Twoje dziecko przyszło do domu
i powiedziało już od progu „mamo, tato – widziałem/am dzisiaj
dużo krwi i wnętrzności” - nie martw się. Żaden zwyrodnialec
nie pokazał mu kolejnej części „Piły” ani „Hostelu”.
Twoja pociecha po prostu zobaczyła wystawę fundacji „PRO - Prawo do
życia”.
Obwoźny horror-show, którym owa
fundacja pastwi się nad współobywatelami, już na stałe wpisał
się w polski krajobraz. W teorii – można ich za to podać do
sądu, w praktyce – sądy trzęsą portkami przed purpuratami (jak
przystało na funkcjonariuszy świeckiego państwa) i przed
„obrońcamiczegokolwiek”. Tym samym, pozwać można, ale żadnego
efektu to nie przyniesie. Czemu? Bowiem sądy uznają, że każdy ma
prawo do wyrażania własnych opinii. To, że owo wyrażanie własnych
opinii sprowadza się do pokazywania rozkawałkowanych płodów,
jakoś już sądom umyka. W kontekście powyższego zastanawia mnie
to, czy gdyby jakiś zapiekły antyklerykał zwalczający pedofilię
w Kościele zrobił gdzieś wystawę ze zdjęciami księży
gwałcących dzieci, to czy sądy byłyby równie wyrozumiałe. I czy
przychyliłyby się do następującej linii obrony: „Ja nie
rozpowszechniam materiałów pedofilskich, ja jedynie pokazuję
ludziom dowody na zbrodnie przedstawicieli Kościoła! Mam prawo do
wyrażania opinii!”
Logika obrońców zygot, którzy są w
przeważającej większości przeciwnikami „seksualizacji dzieci”,
jest nieco pokrętna. Z jednej bowiem strony nie powinno się
dzieciom zbyt wcześnie mówić o seksie., a z drugiej –
pokazywanie im flaków, które w sposób nierozerwalny wiążą się
z seksem, jest już ok. O tym, że takie widoki mogą doprowadzić do
tego, że trzeba będzie dziecko nieco „zseksualizować” i
wytłumaczyć mu „skąd się biorą dzieci”, mało kto myśli.
Zakrawa na kpinę to, że taki obrońca moralności jak Rafał
Ziemkiewicz, który w ostatnim swoim felietonie (Do Rzeczy nr 45)
perorował o tym, że „Sprawa jest prosta: przekaz, który
dorosły jest w stanie ocenić i odrzucić, dla dziecka jako
człowieka młodego jest przekazem pierwszym. To z czym się styka,
automatycznie staje się wzorcem normalności. Właśnie dlatego
nasza cywilizacja wymyśliła dzieciństwo – okres specjalnej
ochrony kształtującej się osobowości przed przekazem
demoralizującym.” Ani razu
nie potępił on obrońców zygot za to, że doprowadzają do
przedwczesnej seksualizacji małoletnich Nie wspominając o tym, że
oglądanie krwi i flaków miewa raczej kiepski wpływ na dzieciaki.
Swego czasu na
jednym z forów rozmawiałem ze zwolennikiem tych obwoźnych
horror-showów. Ów tłumaczył, że te wystawy to nic złego, bo
pokazują „prawdę o aborcji” (co jest lekko śmieszne w
kontekście tego, że dla tych ludzi zażycie pigułki „1-dzień
po” jest równoznaczne z dokonaniem aborcji). W momencie, w którym
z mej strony padł argument „a co z drastycznym przekazem” -
odpowiedział czymś w rodzaju „oj tam, oj tam, ludzie chodzą do
kina na jakieś Piły - nic im się nie stanie od takiej wystawy!”
Rzecz jasna, nie udało mi się temu człowiekowi wytłumaczyć
kuriozalności takiego porównania. Czym innym jest wszak dobrowolne
pójście do kina (w celu oglądania latających flaków), a czym
innym sytuacja, w której człowiek jest przymuszany do patrzenia na
nie w przestrzeni publicznej. Domyślam się, że nawet gdyby dotarło
to do mojego adwersarza, to i tak uznałby on, że „to wszystko
służy większemu dobru” i byłoby po sprawie.
Muszę
przyznać, że krążę i krążę wokół tematu, bo trochę mnie on
zeźlił. Oddajmy głos Frondzie, która takim oto artykułem nas
uraczyła: „Niesamowita reakcja dzieci na zdjęcia
Fundacji PRO: "Jezu, co oni zrobili!" Sam
tytuł podniósł mi ciśnienie, bowiem sugeruje on wprost, że jakaś
(eufemizując) poszkodowana poznawczo osoba dosłownie podnieca się
tym, w jaki sposób dzieciaki zareagowały na olbrzymie plakaty ze
zdjęciami rozkawałkowanych płodów. Gwoli wyjaśnienia – na tę
wystawę natknęła się wycieczka około 300 dzieci w wieku mniej więcej
przedszkolnym, z czego sami wystawiający byli, rzecz jasna, dumni.
„Razem.tv zarejestrowała reakcje
osób, przechodzących obok pikiety. „Czy wiedzą państwo, że
mamy spektakl dla trzystu dzieci, które teraz oglądają te
obrzydliwe obrazy?!” – oburzała się jedna z pań (zapewne
organizująca galę). Pani nauczycielka z kolei pospieszała
zatrzymujące się przed wystawą maluchy, mówiąc: „Nie ma na co
patrzeć”.”
Muszę przyznać,
że reakcja nauczycielek była reakcją zdrową. Nie jest natomiast
zdrowe (jakkolwiek byśmy owo zdrowie psychiczne definiowali)
nagrywanie kamerą tego, w jaki sposób dzieciaki reagują na
drastyczne obrazy. Śmiem twierdzić, że gdyby jakaś instytucja
naukowa chciała przeprowadzić eksperyment mający na celu zbadanie
takich reakcji, skończyłoby się to publicznym oburzeniem, pozwami
i najprawdopodobniej więzieniem, a już na pewno odszkodowaniem. Ale
najlepsza część komentarza miała dopiero nadejść:
„Reakcje dzieciaków nie
wskazywały jednak oburzenia tym, że ktoś postawił
zdjęcia abortowanych dzieci nienarodzonych na ulicy. Oglądając
materiał Razem.tv da się usłyszeć komentarze dzieci: „Jezu, co
oni zrobili!”. To najlepszy dowód tego, że dzieci
mają więcej empatii dla innych dzieci, tylko
trochę mniejszych, niż dorośli”
Domyślam się, że
nie mnie jednego zatrzęsło po przeczytaniu tego akapitu, bo jest on
po prostu idiotyczny. Ciekawi mnie to, skąd w opinii autorki tych
słów dzieci miały wiedzieć, że przestrzeń publiczna to nie
miejsce na zdjęcia flaków? Argumentacja autorki jest na tyle
„sensowna”, że równie dobrze można by jej użyć w innych
przypadkach:
„Reakcje dzieciaków nie
wskazywały jednak oburzenia tym, że ktoś puścił na ulicy ostre
porno (…) dało się słyszeć komentarze: „Jezu, co oni
zrobili!”
Ostre porno można
zastąpić publicznym seansem filmu „Piła” albo „Ludzka
stonoga”. Wbrew mniemaniu autorki, dzieci nie mają pojęcia o tym,
co powinno się znajdować w przestrzeni publicznej, a czego tam nie
powinno być. Każdy w miarę rozgarnięty człowiek (z mózgiem nie
przeżartym przez fanatyzm religijny) doskonale zdaje sobie z tego
sprawę. W tym momencie powtórzę ten fragment akapitu, który mną
szczególnie wstrząsnął:
„To najlepszy dowód tego,
że dzieci mają więcej empatii”
Nie, proszę szanownej autorki. To najlepszy dowód na to, że dzieci
nie powinny oglądać takich treści, bo nie potrafią sobie z nimi
poradzić. To najlepszy dowód na to, że osoba, która naraża
dzieci na oglądanie tego rodzaju treści i jest z tego dumna, może
przez wielu rodziców zostać uznana za psychopatę. Tak samo jak
osoba, która podnieca się reakcją dzieci na drastyczne treści.
Nieco absurdalne jest to, że ludzie którzy najgłośniej drą mordy
(bo trudno to nazwać prowadzeniem dyskusji) w temacie tego, że
„rodzice powinni mieć wyłączne prawo do decydowania o tym, kiedy
jego dziecko ma się zetknąć z edukacją seksualną”, zupełnie
pomijają prawo rodziców do decydowania o tym, kiedy ich dziecko
powinno się zetknąć z drastycznymi treściami.
Źródło:
Polecam rozwieszenie zdjęć z tym jaki niektóre matki, którym odmówiono prawa do aborcji postąpiły ze swoimi (już urodzonymi) dziećmi. Martwe dziecko w śmietniku, w beczce, uduszone i gdzieś przysypane.
OdpowiedzUsuńOsobiście mam mieszane uczucia co do aborcji (płód jest dla mnie jak już człowiek ;)), jednak uważam, że lepiej dziecka się pozbyć zanim się urodzi niż skazywać je na nieszczęśliwe życie (z różnych powodów), czy bolesną śmierć.
Poza tym zastanawiam się czy ci "obrońcy moralności" mają dzieci tyle "ile dał Bóg", niezależnie od warunków w jakich żyją (coś o tym pisał pan T. na frondzie ;)) lub czy żyją w czystości jeśli na więcej nie mogą sobie pozwolić (bo według pana T. nawet dozwolona przez kościół "antykoncepcja" jest zła).
A na podsumowanie. Szanuję poglądy innych do momentu w którym ktoś próbuje mieć (chamski) wpływ na moje poglądy i sposób w jaki żyję. Żyj i traktuj innych tak jak sam chciałbyś być traktowany. Wiele osób (o różnych przekonaniach ;)) o tym zapomina.
Czy jest jeszcze szansa na normalność w tym kraju?
OdpowiedzUsuńCóż, widzę, że jakoś niespecjalnie wiele się zmienia. Mój romans z religią był bardzo krótkotrwały (niestety, mamusia katoliczka ochrzciła, co po dziś dzień mam jej za złe) i zbuntowałam się z kretesem w wieku 10 lat, w czwartej klasie. Otóż jakaś genialna katechetka puściła nam "Niemy krzyk". Samej mi trudno dziś w to uwierzyć, ale to fakt, moje koleżanki z klasy pamiętają bardzo dobrze. Cóż, czasy były zgoła inne, religia była w salkach przy kościele, Sporo lat później kiedy mojej młodszej siostrze próbowano puścić tę samą prolajfowską propagandę, zrobiła raban na całą szkołę, poleciała do dyrektora, jej klasa ją poparła i obyło się bez etapowania krwawymi ochłapami.
OdpowiedzUsuńŻe też zapomniałem o tym wiekopomnym "dziele" jakim jest "Niemy krzyk". Odnoszę wrażenie, że gdyby tylko zezwolono na coś takiego - to ów film puszczano by dzieciom w żłobkach.
UsuńNawiasem mówiąc - pozostaje jedynie pogratulować rezolutnej siostrze tego, że ustrzegła klasę przed oglądaniem tego "czegoś".
Usuń