Jakiś czas temu (a raczej dawno temu,
bo tekst przeleżał w czeluściach dysku kilka miesięcy) wybrałem
się w podróż na prawą stronę internetu i już na samym początku
podróży znalazłem perełkę. Perełkę, która bardzo wyraźnie
ukazuje styl myślenia związany z poglądami konserwatywnymi. Tekst,
w którym ową perełkę znalazłem, dotyczył uzależnień od gier.
Autor artykułu opisuje pokrótce to, jak jego znajoma zmagała się
z takim uzależnieniem. A konkretnie uzależnieniem od jednej gry –
jakiejś mutacji farmville/farmeramy.
Mam znajomą, która tak się kiedyś
zaangażowała w „farmy” (gra, w której rozwija się wirtualne
gospodarstwo, a potem trzeba dbać o inwentarz, karmić świnie, doić
krowy itd.), że niemal zapomniała o Bożym świecie.
Nie zamierzam się
czepiać tego fragmentu. Ludzie są w stanie uzależnić się od
wszystkiego.
Jak sama potem zeznała,
funkcjonowała głównie przy komputerze. Mąż przynosił jej
posiłki, które zjadała przed klawiaturą, nie przerywając
transakcji i innych działań „gospodarskich”. Grała do późna
w noc – a raczej do wczesnego świtu, gdy zaś sporadycznie
dzwoniła do mnie, informowała, że nie ma na nic czasu, bo „nie
może zostawiać zwierząt”
No, tu już bym się
mógł przyczepić do tego, że o ile gry online (farmiville i inne)
zmuszają użytkownika do tego, żeby o określonych godzinach
logować się na serwer i wykonywać jakieś czynności (czy to
„zebranie” zboża w Farmville, czy to wykonywanie jakichś misji
w Mafia Wars, czy też odebranie flot w Ogame). Słowem kluczem jest
tutaj jednak „o określonych godzinach”. Grając w JEDNĄ grę
przeglądarkową na JEDNYM koncie – gracz nie musi nad tą grą
siedzieć cały dzień. W większości przypadków takie ślęczenie
byłoby bezsensowne, bo i tak trzeba „czekać”. Albo na to
nieszczęsne zboże, albo na cokolwiek innego. No, ale to tylko takie
moje czepialstwo.Są rzecz jasna przeglądarkowe gry MMORPG, (Massively multiplayer online role-playing game), nad którymi można ślęczeć dowolną ilość czasu, ale "symulator farmy" się do tego gatunku nie zalicza).
No i znajdowała też wymówkę
„teologiczną” – że ona, przy okazji międzynarodowych
kontaktów z innymi „farmerami”, porusza tematy religijne.
Później, bezsprzecznie pod wpływem łaski, zdobyła się na
zerwanie z tym szaleństwem. Płacząc,
pożegnała się ze zdziwionym farmerskim towarzystwem, i wróciła
do rzeczywistości.
Nie neguję tego,
że każdy uzależniony człek potrafi sobie zracjonalizować swoje
uzależnienie. Tym niemniej ostatni akapit sugeruje, że owa kobieta
była owszem uzależniona, tyle że nie od samej gry- a od ludzi, z
którymi się kontaktowała. To mnie akurat nie dziwi – ludzie
potrafili się swego czasu uzależniać od gadu-gadu, skype, icq i
innych komunikatorów- aczkolwiek nie tyle uzależniał sam
komunikator- co łatwy (i szybki) kontakt z innymi ludźmi.
I w tym momencie
dochodzimy do rdzenia mojej notki. Silnie uzależniona od gier
kobieta wyzwoliła się z nałogu i
Pierwszą rzeczą, jaką
zauważyła, to zapuszczone mieszkanie, wymagające potężnego
sprzątania.
Warto
w tym momencie przypomnieć, że owa kobieta ma męża,
który jej jedzenie dostarczał. Gdyby to była kobieta mieszkająca
samotnie – widok zapuszczonego mieszkania nie powinien dziwić,
jednakże w przypadku osoby zamężnej, owo zapuszczone mieszkanie
jest cokolwiek zastanawiające. Ja bardzo dobrze rozumiem, że w
rodzinach konserwatywnych – podział obowiązków jest delikatnie
rzecz ujmując sztywny – kobieta sprząta i zajmuje się domem –
koniec kropka. A co jeśli kobieta nie może sprzątać? No jak to
co? Jak już z powrotem będzie mogła – to będzie miała więcej
sprzątania.
Skoro mąż donosił jej posiłki, to chyba zorientował się, że
chyba się coś niedobrego dzieje. Nie zorientował się jednakże w
tym, że mieszkanie trzeba co jakiś czas uprzątnąć? Czy też może
konserwatywna duma w nim zagrała „ja tego sprzątać nie będę,
bo to babskie zajęcie”? Może miał to (za przeproszeniem) w
dupie? Znam osobiście ludzi, których abnegacja sprawiła, że
malowali kuchnie kilkanaście lat (skrobiąc ściany od przypadku do
przypadku), wyhodowali pleśń na naczyniach stojących w zlewie
(było jej na tyle dużo, że wyłaziła z garnków) i tak dalej i
tak dalej. Aczkolwiek coś mi mówi, że nie z abnegacją, a ze
skrajnym konserwatyzmem tutaj do czynienia mamy. Choć nie ukrywam,
że ten stopień abnegacji tłumaczyłby to, dlaczego kobieta się
uzależniła od gier – przynajmniej w tym symulatorze farmy nikt
syfu po sobie nie zostawiał.
Pytanie, które automatycznie mi się pojawia w głowie jest
następujące. Co by było gdyby ta kobieta zamiast ślęczenia przy
komputerze – była przez kilka miesięcy chora i nie mogła
sprzątać? Nic poważnego – niechby były to problemy z
kręgosłupem, nie mogła się schylać. Czy małżonek nadal nie
wpadłby na to, że mieszkanie trzeba ogarnąć co jakiś czas? Że
siedzenie przy komputerze to nie choroba? Skoro było to na tyle
poważne, że trzeba było tej kobiecie dostarczać posiłki,
traktowanie tego w kategoriach choroby – nie jest moim zdaniem
przesadą.
Kolejna sprawa. Autor stwierdza, że ta kobieta sama z tego wyszła,
wspomina co prawda, że uczyniła to „pod wpływem łaski”, ale
nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że mąż gdzieś znowu w tym wszystkim
przepadł. Skoro mieszkanie było „potężnie” zapuszczone, to
znaczy, że co najmniej miesiąc- dwa ten proces potrwał. Czy mąż
tej kobiety naprawdę był tak bardzo zapracowany, że musiała
„doświadczyć łaski”, żeby jakoś sobie dać radę z nałogiem?
Maż się nie zorientował, że pasowałoby z małżonką
porozmawiać, bo chyba nieco za dużo czasu spędza przed kompem?
Co się stało potem, jak się już owa kobieta napatrzyła na chlew,
w który zamieniło się mieszkanie?
W
następnej kolejności stwierdziła, że
kompletnie zaniedbywała swojego męża.
No, tu już mamy konserwatyzm w pełnej krasie. Żona miała problemy
(uzależnienie), mąż miał to w głębokim poważaniu (radośnie
zamieniał mieszkanie w chlew) i nagle okazuje się, że to żona go
zaniedbywała, aż strach pomyśleć co musiałoby się stać, aby
autor uznał, że to mąż zaniedbywał żonę.
Każdy
dzień przynosił kolejne odkrycia: modlitwa, kontakty
z dziećmi,
znajomi, zaangażowanie społeczne, lektura – wszystko wracało jak
u człowieka, który wybudził się z letargu.
Na tym etapie tekstu, się nieco zawiesiłem. Przeczytałem to kilka
razy i zadałem sobie pytanie – jakie dzieci do jasnej cholery?
Autor ani słowem o nich nie wspomniał wcześniej. Skąd się tam
nagle wzięły dzieci? Czy te dzieci mieszkały z tą rodziną? To
dosyć istotne w kontekście tego, że kobieta była na tyle
uzależniona, że mąż jej musiał posiłki dostarczać... No, ale
zostawmy już te dzieci w spokoju, skoro autor nie uznał za stosowne
wspomnieć o nich wcześniej, to widocznie nie odgrywały jakieś
specjalnie istotnej roli w tym wszystkim.
Powróćmy do pytania będącego tematem notki. Dlaczego żony
konserwatystów nie powinny chorować? Bo prócz siebie samych nie
bardzo mają na kogo liczyć. Przykładowo – mąż konserwa może
dla zasady nie sprzątać mieszkania, no bo przecież żona kiedyś
wyzdrowieje i być może będzie od niego oczekiwała sprzątania
również wtedy? To nie do pomyślenia...
Ja to jestem lewak i jako lewak uważam, że związek powinien się
opierać na relacjach partnerskich. Nie oznacza to, że zamierzam
zagonić Wredną Małą Białorusinkę do zmieniania opon w aucie i
do „wnoszenia lodówki na 8 piętro” (swoją drogą z tą lodówką
to już jakiś fetysz jest). Partnerskie relacje w moim mniemaniu nie
wykluczają podziału obowiązków, ale sprawiają, że ten podział
nie musi być sztywny. Takie sztywne podziały prowadzą do sytuacji,
jak ta z cytowanego artykułu. Nawiasem mówiąc, gdyby mi ktoś coś
takiego opowiedział (albo gdybym to wyczytał na jakiej krytyce
politycznej) – nie uwierzyłbym i uznałbym to za bzdurę (w
rodzaju „listów do redakcji”). Ale temu konkretnemu autorowi
akurat wierzę. Bo kto jak kto, ale on – nie miał żadnych powodów
po temu, żeby „oczerniać” konserwatystów w swoim tekście.
Najprawdopodobniej autor uznał sytuacje, w której mężczyzna robi
chlew w domu za coś naturalnego i nawet pożądanego. Być może
potraktował on zasyfione mieszkanie jak koło ratunkowe, w którego
to koła mogła się uchwycić tonąca w nałogu kobieta? Któż to
może wiedzieć...
Źródło:
http://gosc.pl/doc/1683968.Dzieci-na-odwyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz