Na początku września opinia publiczna
mogła poznać głębię przemyśleń jednego z wodzów Ruchu
Narodowego. W efekcie wódz stał się ex-wodzem (abdykował). Gdyby
tego nie zrobił sam, to by go pewnie wywalono, bo choć inne „szefy”
RN zarzekały się, że to wszystko manipulacja, to jednak nie mogli
tolerować, że pan H., brzydko mówiąc, narobił im na głowy (i to
niejednokrotnie) swoimi wypowiedziami. Na wyjątkowe uznanie
zasługuje to, jak tłumaczył się sam pan Przemysław Holocher,
który oświadczył, że:
„Część materiałów nosi
znamiona prawdziwych korespondencji prowadzonych
pomiędzy mną, członkami mojej rodziny i współpracownikami. Nie
ulega jednak wątpliwości, że część danych mogła być i jest
fabrykowana.”
Szczególnie mi się spodobało owo
„mogła być i jest”. No, ale to tylko dygresja. Ponieważ
RN stara się światu zewnętrznemu prezentować jako monolit,
szefowie starali się to wszystko przyjąć „na klatę”. Oddajmy
głos Robertowi Winnickiemu:
„Za publikacją stoją lewacy,
ale, zważywszy na, trwającą od co najmniej dwóch lat, wzmożoną
akcję służb specjalnych wobec
nas, nie mam cienia wątpliwości, że posłużyli jedynie za
„pożytecznych idiotów".
Od kilku miesięcy systemowi
politycy wzywają do otwartej rozprawy z narodowcami i kierują do
tego celu cały aparat „bezpieczeństwa".
Aparat wkracza do akcji na różnych obszarach
Trzeba mieć świadomość, że najróżniejsze ciosy spadną na nas jeszcze nie raz. A próby zdyskredytowania czy rozbicia środowiska, dotychczasowe nękanie w najróżniejszy sposób przez służby.”
Trzeba mieć świadomość, że najróżniejsze ciosy spadną na nas jeszcze nie raz. A próby zdyskredytowania czy rozbicia środowiska, dotychczasowe nękanie w najróżniejszy sposób przez służby.”
Teraz
FP „Ruch Narodowy”:
„Metoda dokonanego ataku nie tylko
ma charakter kryminalny, ale jest także charakterystyczna
dla działań służb specjalnych.”
Już na pierwszy rzut oka widać, że
Robert Winnicki chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Usiłował dowalić służbom specjalnym (jestem się w stanie
założyć o sporo, że 100% sympatyków łyknęło ten tekst bez
popicia) i przy okazji dokopać lewakom. Miało być fajnie, a wyszła
z tego komedia. Pierwsza sprawa – skąd pewność, że „lewacy
stoją za publikacją”? Czy RW dysponuje jakimiś informacjami na
ten temat? Gdyby chociaż łaskawie napisał „najprawdopodobniej”
na początku zdania... Ale nie! On to po prostu wie! Skąd?
Objawienia zapewne doznał. Zostawmy już tych nieszczęsnych lewaków
(z tego miejsca pragnąłbym zapewnić Roberta Winnickiego, że choć
jestem lewakiem, nie jestem odpowiedzialny za wspomnianą
publikację). Przejdźmy do tego, czym cały Ruch Narodowy się był
za przeproszeniem „samozadowalał”. Chodzi, rzecz jasna, o
„służby specjalne”.
Śmiem twierdzić, że dla wielu z tych
ludzi sama myśl o tym, że służby specjalne ich zaatakowały to
powód do dumy. Czemu? „Jesteśmy tak bardzo ważni, że aż nas
służby specjalne hakują!” Rzecz jasna, Bardzo Ważni Członkowie
Ruchu Narodowego nawet przez moment nie pomyśleli o tym, że ktoś
się mógł po prostu włamać do Holochera i z czystej złośliwości
wrzucić na WikiLeaks to, co ukradł. Nie twierdzę, że tak było
(bo niby skąd mam to wiedzieć?). Sugeruję jedynie, że to się
mogło zdarzyć. Tym niemniej, zarozumiałość członków RN
sprawiła, że taki scenariusz nawet im przez myśl nie przemknął.
Odłóżmy jednak na bok złośliwość
i zastanówmy się nad tym, że może członkowie RN mają rację?
Może faktycznie służby specjalne się nad nimi pochyliły? Zgodnie
z tym, co napisano na „narodowych” profilach, interesowały się
nimi od dwóch lat (w to, że służby ich obserwują, akurat wierzę
i nawet notkę temu poświęcę). I nagle – SRU – włamują się
na FB Przemysława Holochera i publikują na WikiLeaks to, co mu
ukradli. Świetnie. Tylko czy ktoś może mi odpowiedzieć na
następujące pytanie – po co to zrobili?
„Żeby rozbić jedność Ruchu
Narodowego”
No to jest faktycznie argument nie do
zbicia. Tyle, że służby specjalne nie składają się z jakichś
leśnych dziadków, którzy najpierw coś robią, a dopiero potem
myślą nad tym, jakie będą efekty. Ci ludzie musieliby przewidzieć
to, że organizacja, która tak usilnie stara się przekonać
wszystkich do tego, że jest „monolitem”, nie załamie się od
publikacji prywatnych rozmów jednego z szefów. Jedynym „zyskiem”
z takiej akcji jest to, że sporo ludzi mogło się przekonać o tym,
jakimi tytanami intelektu są członkowie Ruchu Narodowego i jak
bardzo skonfliktowane jest to środowisko. Tyle, że na to
skonfliktowanie wewnętrzne prawie nikt nie zwrócił uwagi. Skupiono
się na „mordowaniu lewaków”. Czy jakikolwiek myślący człowiek
uważa za realistyczny taki scenariusz: służby przez dwa lata
obserwują RN (a taka obserwacja kosztuje sporo) i po dwóch latach
decydują się na „atak”. Atakiem jest opublikowanie prywatnych
rozmów jednego z szefów, który to szef nie jest modelowym okazem
intelektualisty. Wisienką na torcie była zapowiedź „dalszych
działań”, którą na WikiLeaks można było przeczytać. Efektem
tego „ataku” jest jeszcze większy poziom paranoi w szeregach RN
(zapewne chłopaki mają teraz po kilka numerów telefonu, a szuflady
ich biurek przypominają szufladę Saula Goodmana z Breaking Bad).
Tak, to ma sens...
Gdyby służby postanowiły rozwalić
RN, rozmowy Holochera nie ujrzałyby tak szybko światła dziennego.
Owszem, włamano by się do niego, ale nie po to, żeby 5 minut
później wrzucić rozmowy na WikiLeaks, tylko po to, żeby go
obserwować. Włamano by się również do innych szefów (Winnicki,
Bosak, Zawisza itd.). Zhakowano by również „underbossów”.
Tyle, że nikt nie poprzestałby na ściągnięciu jedynie rozmów z
FB. Ściągnięto by zawartości dysków twardych tych ludzi, włamano
by się im na tablety/smartfony (cokolwiek, co ma system operacyjny).
Zwykły telefon komórkowy też się ponoć da zhakować (i wcale
wtedy nie słychać trzasków w trakcie rozmowy). Poobserwowano by RN
bardzo dokładnie i po jakimś czasie internet zalałyby prywatne
rozmowy, zdjęcia, smsy etc. wszystkich ważnych osób z RN. Na
pewno byłoby tam mnóstwo perełek. Usunięcie raz wrzuconej do netu
informacji jest nierealne. Po czymś takim Robert Winnicki nie
napisałby: „dostaliśmy po gębie, ale stoimy, wypluwamy krew i
więcej po pysku się bić nie damy”, bo
zamiast wypluwać krew, zbierałby własne flaki porozwieszane po
okolicznych drzewach. Taki atak miałby sens. Wymagałby co prawda
sporych nakładów finansowych i czasowych, ale byłby jak
najbardziej wykonalny. Gdyby „republika okrągłego stołu”
faktycznie traktowała RN jako wielkie zagrożenie, to tak właśnie
by się stało.
Aczkolwiek nie
trzeba by włamywać się do wszystkich. Nawet z informacji
wyciągniętych od Holochera można było skorzystać. Wszak podano
tam personalia gwałciciela z jednej z organizacji „narodowych”.
Służbom (ponoć obserwującym Ruch) nie zajęłoby zbyt dużo czasu
namierzenie takiego człowieka. A po namierzeniu daje się mu wybór
- albo z nami współpracujesz, albo zamkniemy cię na kilka nocy w
celi z ludźmi, którzy bardzo, ale to bardzo nie lubią gwałcicieli.
Poza tym – można było skorzystać z dostępu do holocherowego
komputera (nawet, jeśli ktoś uzyskał dostęp jedynie do jego konta
FB) i obserwować przygotowania do Marszu Niepodległości 2013.
Można było te informacje wykorzystać na tysiąc sposobów. Ale nie
– służby specjalne zdecydowały się na to, żeby je upublicznić
i pokazać, że je mają (tym samym „paląc” źródło, jakim był
Holocher i potencjalnego współpracownika, jakim byłby gwałciciel).
Mało tego, jestem przekonany o tym, że upublicznienie prywatnej
korespondencji Holochera sprawiło, że działacze Ruchu Narodowego
wyczyścili archiwa swoich komunikatorów, chatów etc. (co, rzecz
jasna, wcale i w ogóle nie utrudniłoby pracy służbom).
Czy ktokolwiek
wierzy, że to służby specjalne były odpowiedzialne za
Holochergate? Rzecz jasna, ktokolwiek prócz członków/działaczy
Ruchu Narodowego, którym fakt, że „służby im zhakowali Pszemka”
dodaje +10 do lansu. Jak to już napisałem – służby na pewno
przyglądają się Ruchowi Narodowemu, ale szczerze wątpię w to,
żeby to one najpierw włamały się na Facebooka holocherowego, a
zaraz potem ogłosiły to światu. Jakoś niespecjalnie mnie
przekonuje to, co napisali narodowcy, czyli „metoda ta jest
charakterystyczna dla służb specjalnych”. Nie – ta metoda (włam
i błyskawiczne ujawnienie uzyskanych informacji) sugeruje, że
zrobił to ktoś, kto nie zamierzał nawet się pochylać nad
informacjami, które uzyskał. Nie jest to metoda charakterystyczna
dla służb, których głównym zadaniem jest zbieranie informacji i
ich analiza. Gdyby członkowie Ruchu Narodowego przez moment
zastanowili się nad tym, co się stało, doszliby do tych samych
wniosków. I być może nie wygadywaliby publicznie idiotyzmów o
tym, jak to ich służby specjalne napadły przez internet.
Ja wiem, że
członkowie RN mają bardzo wysokie mniemanie, jak duże zagrożenie
stanowią dla „establishmentu”, ale być może pora zejść na
ziemię i zastanowić się nad czymś, co można nazwać „poziomem
własnej istotności”. W chwili obecnej ów poziom jest ( z punktu
widzenia rządzących) niemalże zerowy. Dlaczego? Ano choćby
dlatego, że o wiele większym zagrożeniem dla rządu jest teraz PiS
i jego rosnące słupki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz