środa, 6 listopada 2013

Kto zhakował Przemysława Holochera?

Na początku września opinia publiczna mogła poznać głębię przemyśleń jednego z wodzów Ruchu Narodowego. W efekcie wódz stał się ex-wodzem (abdykował). Gdyby tego nie zrobił sam, to by go pewnie wywalono, bo choć inne „szefy” RN zarzekały się, że to wszystko manipulacja, to jednak nie mogli tolerować, że pan H., brzydko mówiąc, narobił im na głowy (i to niejednokrotnie) swoimi wypowiedziami. Na wyjątkowe uznanie zasługuje to, jak tłumaczył się sam pan Przemysław Holocher, który oświadczył, że:

Część materiałów nosi znamiona prawdziwych korespondencji prowadzonych pomiędzy mną, członkami mojej rodziny i współpracownikami. Nie ulega jednak wątpliwości, że część danych mogła być i jest fabrykowana.”

Szczególnie mi się spodobało owo „mogła być i jest”. No, ale to tylko dygresja. Ponieważ RN stara się światu zewnętrznemu prezentować jako monolit, szefowie starali się to wszystko przyjąć „na klatę”. Oddajmy głos Robertowi Winnickiemu:

Za publikacją stoją lewacy, ale, zważywszy na, trwającą od co najmniej dwóch lat, wzmożoną akcję służb specjalnych wobec nas, nie mam cienia wątpliwości, że posłużyli jedynie za „pożytecznych idiotów".

Od kilku miesięcy systemowi politycy wzywają do otwartej rozprawy z narodowcami i kierują do tego celu cały aparat „bezpieczeństwa". Aparat wkracza do akcji na różnych obszarach

Trzeba mieć świadomość, że najróżniejsze ciosy spadną na nas jeszcze nie raz. A próby zdyskredytowania czy rozbicia środowiska, dotychczasowe nękanie w
najróżniejszy sposób przez służby.”

Teraz FP „Ruch Narodowy”:

Metoda dokonanego ataku nie tylko ma charakter kryminalny, ale jest także charakterystyczna dla działań służb specjalnych.”

Już na pierwszy rzut oka widać, że Robert Winnicki chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Usiłował dowalić służbom specjalnym (jestem się w stanie założyć o sporo, że 100% sympatyków łyknęło ten tekst bez popicia) i przy okazji dokopać lewakom. Miało być fajnie, a wyszła z tego komedia. Pierwsza sprawa – skąd pewność, że „lewacy stoją za publikacją”? Czy RW dysponuje jakimiś informacjami na ten temat? Gdyby chociaż łaskawie napisał „najprawdopodobniej” na początku zdania... Ale nie! On to po prostu wie! Skąd? Objawienia zapewne doznał. Zostawmy już tych nieszczęsnych lewaków (z tego miejsca pragnąłbym zapewnić Roberta Winnickiego, że choć jestem lewakiem, nie jestem odpowiedzialny za wspomnianą publikację). Przejdźmy do tego, czym cały Ruch Narodowy się był za przeproszeniem „samozadowalał”. Chodzi, rzecz jasna, o „służby specjalne”.

Śmiem twierdzić, że dla wielu z tych ludzi sama myśl o tym, że służby specjalne ich zaatakowały to powód do dumy. Czemu? „Jesteśmy tak bardzo ważni, że aż nas służby specjalne hakują!” Rzecz jasna, Bardzo Ważni Członkowie Ruchu Narodowego nawet przez moment nie pomyśleli o tym, że ktoś się mógł po prostu włamać do Holochera i z czystej złośliwości wrzucić na WikiLeaks to, co ukradł. Nie twierdzę, że tak było (bo niby skąd mam to wiedzieć?). Sugeruję jedynie, że to się mogło zdarzyć. Tym niemniej, zarozumiałość członków RN sprawiła, że taki scenariusz nawet im przez myśl nie przemknął.

Odłóżmy jednak na bok złośliwość i zastanówmy się nad tym, że może członkowie RN mają rację? Może faktycznie służby specjalne się nad nimi pochyliły? Zgodnie z tym, co napisano na „narodowych” profilach, interesowały się nimi od dwóch lat (w to, że służby ich obserwują, akurat wierzę i nawet notkę temu poświęcę). I nagle – SRU – włamują się na FB Przemysława Holochera i publikują na WikiLeaks to, co mu ukradli. Świetnie. Tylko czy ktoś może mi odpowiedzieć na następujące pytanie – po co to zrobili?

„Żeby rozbić jedność Ruchu Narodowego”

No to jest faktycznie argument nie do zbicia. Tyle, że służby specjalne nie składają się z jakichś leśnych dziadków, którzy najpierw coś robią, a dopiero potem myślą nad tym, jakie będą efekty. Ci ludzie musieliby przewidzieć to, że organizacja, która tak usilnie stara się przekonać wszystkich do tego, że jest „monolitem”, nie załamie się od publikacji prywatnych rozmów jednego z szefów. Jedynym „zyskiem” z takiej akcji jest to, że sporo ludzi mogło się przekonać o tym, jakimi tytanami intelektu są członkowie Ruchu Narodowego i jak bardzo skonfliktowane jest to środowisko. Tyle, że na to skonfliktowanie wewnętrzne prawie nikt nie zwrócił uwagi. Skupiono się na „mordowaniu lewaków”. Czy jakikolwiek myślący człowiek uważa za realistyczny taki scenariusz: służby przez dwa lata obserwują RN (a taka obserwacja kosztuje sporo) i po dwóch latach decydują się na „atak”. Atakiem jest opublikowanie prywatnych rozmów jednego z szefów, który to szef nie jest modelowym okazem intelektualisty. Wisienką na torcie była zapowiedź „dalszych działań”, którą na WikiLeaks można było przeczytać. Efektem tego „ataku” jest jeszcze większy poziom paranoi w szeregach RN (zapewne chłopaki mają teraz po kilka numerów telefonu, a szuflady ich biurek przypominają szufladę Saula Goodmana z Breaking Bad). Tak, to ma sens...

Gdyby służby postanowiły rozwalić RN, rozmowy Holochera nie ujrzałyby tak szybko światła dziennego. Owszem, włamano by się do niego, ale nie po to, żeby 5 minut później wrzucić rozmowy na WikiLeaks, tylko po to, żeby go obserwować. Włamano by się również do innych szefów (Winnicki, Bosak, Zawisza itd.). Zhakowano by również „underbossów”. Tyle, że nikt nie poprzestałby na ściągnięciu jedynie rozmów z FB. Ściągnięto by zawartości dysków twardych tych ludzi, włamano by się im na tablety/smartfony (cokolwiek, co ma system operacyjny). Zwykły telefon komórkowy też się ponoć da zhakować (i wcale wtedy nie słychać trzasków w trakcie rozmowy). Poobserwowano by RN bardzo dokładnie i po jakimś czasie internet zalałyby prywatne rozmowy, zdjęcia, smsy etc. wszystkich ważnych osób z RN. Na pewno byłoby tam mnóstwo perełek. Usunięcie raz wrzuconej do netu informacji jest nierealne. Po czymś takim Robert Winnicki nie napisałby: „dostaliśmy po gębie, ale stoimy, wypluwamy krew i więcej po pysku się bić nie damy”, bo zamiast wypluwać krew, zbierałby własne flaki porozwieszane po okolicznych drzewach. Taki atak miałby sens. Wymagałby co prawda sporych nakładów finansowych i czasowych, ale byłby jak najbardziej wykonalny. Gdyby „republika okrągłego stołu” faktycznie traktowała RN jako wielkie zagrożenie, to tak właśnie by się stało.

Aczkolwiek nie trzeba by włamywać się do wszystkich. Nawet z informacji wyciągniętych od Holochera można było skorzystać. Wszak podano tam personalia gwałciciela z jednej z organizacji „narodowych”. Służbom (ponoć obserwującym Ruch) nie zajęłoby zbyt dużo czasu namierzenie takiego człowieka. A po namierzeniu daje się mu wybór - albo z nami współpracujesz, albo zamkniemy cię na kilka nocy w celi z ludźmi, którzy bardzo, ale to bardzo nie lubią gwałcicieli. Poza tym – można było skorzystać z dostępu do holocherowego komputera (nawet, jeśli ktoś uzyskał dostęp jedynie do jego konta FB) i obserwować przygotowania do Marszu Niepodległości 2013. Można było te informacje wykorzystać na tysiąc sposobów. Ale nie – służby specjalne zdecydowały się na to, żeby je upublicznić i pokazać, że je mają (tym samym „paląc” źródło, jakim był Holocher i potencjalnego współpracownika, jakim byłby gwałciciel). Mało tego, jestem przekonany o tym, że upublicznienie prywatnej korespondencji Holochera sprawiło, że działacze Ruchu Narodowego wyczyścili archiwa swoich komunikatorów, chatów etc. (co, rzecz jasna, wcale i w ogóle nie utrudniłoby pracy służbom).

Czy ktokolwiek wierzy, że to służby specjalne były odpowiedzialne za Holochergate? Rzecz jasna, ktokolwiek prócz członków/działaczy Ruchu Narodowego, którym fakt, że „służby im zhakowali Pszemka” dodaje +10 do lansu. Jak to już napisałem – służby na pewno przyglądają się Ruchowi Narodowemu, ale szczerze wątpię w to, żeby to one najpierw włamały się na Facebooka holocherowego, a zaraz potem ogłosiły to światu. Jakoś niespecjalnie mnie przekonuje to, co napisali narodowcy, czyli „metoda ta jest charakterystyczna dla służb specjalnych”. Nie – ta metoda (włam i błyskawiczne ujawnienie uzyskanych informacji) sugeruje, że zrobił to ktoś, kto nie zamierzał nawet się pochylać nad informacjami, które uzyskał. Nie jest to metoda charakterystyczna dla służb, których głównym zadaniem jest zbieranie informacji i ich analiza. Gdyby członkowie Ruchu Narodowego przez moment zastanowili się nad tym, co się stało, doszliby do tych samych wniosków. I być może nie wygadywaliby publicznie idiotyzmów o tym, jak to ich służby specjalne napadły przez internet.

Ja wiem, że członkowie RN mają bardzo wysokie mniemanie, jak duże zagrożenie stanowią dla „establishmentu”, ale być może pora zejść na ziemię i zastanowić się nad czymś, co można nazwać „poziomem własnej istotności”. W chwili obecnej ów poziom jest ( z punktu widzenia rządzących) niemalże zerowy. Dlaczego? Ano choćby dlatego, że o wiele większym zagrożeniem dla rządu jest teraz PiS i jego rosnące słupki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz