czwartek, 26 września 2013

Słów kilka o "prześladowanych narodowcach"

Każdy, kto poświęca choć odrobinę czasu na obserwowanie debaty publicznej w Polsce, zauważył już na pewno zjawisko, które (głównie) narodowcy i cała masa prawicowców sobie wymyśliła. Chodzi rzecz jasna o „lewackie bojówki, które prześladują patriotów”. Na ich temat można sporo poczytać w tzw. „niezależnej” prasie. Aczkolwiek nie jest tak, że owe bojówki to wymysł owej prasy „niezależnej”. Kilka lat temu widziałem na Youtube wywiad z Rafałem Ziemkiewiczem. Choć może nie tyle była to rozmowa z samym RAZem, co jakiś program o skinheadach.

Ziemkiewicz, co prawda, nie mówił o lewackich bojówkach (bowiem terminu „lewak” jeszcze wtedy nie ukuto), tym niemniej pojawiło się w jego wypowiedzi coś takiego, jak „pałkarze” antyfaszystowscy, którzy tłukli biednych skinheadów. Być może coś przeinaczyłem, może oni (ci pałkarze) nie byli lewaccy, ale na pewno ganiali biednych łysych chłopaków. Ziemkiewicz powiedział też, że w momencie, w którym „pałkarze” nie mogą dopaść skinheadów, ganiają zwykłych ludzi. W innym momencie programu RAZ powiedział, że gdyby nie było skinów – media by sobie ich musiały wymyślić. Biedni ci skini, biedni ci zwykli ludzie, których biją antyfaszyści...

Szczerze mówiąc, jak tak sobie oglądałem to, co mówił Ziemkiewicz, zastanawiałem się nad tym, o jakim kraju on opowiada? Bo to, co mówił, nijak się miało do sytuacji w naszym pięknym kraju nad Wisłą. Mnie się owi „łysi narodowcy” nie kojarzą z niczym więcej, jak tylko ze zwykłymi zbójami. W moim rodzinnym mieście mieliśmy tę ferajnę. Część z nich utrzymywała, że należy do Młodzieży Wszechpolskiej. Czym się ci bohaterscy łysi zajmowali? Generalnie braniem udziału w każdej możliwej zadymie. Nieważne, kto się z kim bił. Kiedyś spuścili łomot części handlarzy na bazarze (ponieważ handlarze byli rosyjskojęzyczni, zapewne chodziło o zemstę za 17 września 1939). Tłukli ludzi za „satanistyczne koszulki”. Polowali na tych, którzy „wyglądali na Żydów”. Policja nie bardzo mogła cokolwiek zrobić, bo jednym z łysych był syn miejscowego notabla (a konkretnie - prezydenta miasta). Kilka razy łysi obrywali porządnie, jak się ludzie wkurzyli, ale były to sporadyczne incydenty. Problem polegał na tym, że zwykły człowiek nie lubi przemocy. A dla bandyty przemoc to chleb powszedni. Tym samym, zwykli ludzie musieli się „zbierać”, a bandyci łysi po prostu prali wszystkich po mordach bez zastanowienia. Ani w moim, ani w sąsiednich miastach (w jednym z nich „obrońcy Polski” wybili oko czarnoskórej uczennicy – jak przystało na prawdziwych bohaterów, pobili ją kastetem) nie było nigdy żadnych „pałkarzy”, którzy by ganiali łysych. Być może w większych miastach jakieś organizacje powstawały, ale większych miast zbyt wielu nie ma i doświadczenia „prowincjusza” związane z łysymi są tożsame z doświadczeniami większości.

I ta większość puka się w głowę czytając o tym, jak to „lewackie bojówki prześladują narodowców”, „policja brutalnie potraktowała kibiców” (bo oni też się zaliczają do „narodowych łysych”) i tak dalej. Zwykły człowiek nie za bardzo rozumie to, jak można „brutalnie potraktować łysego”? W opinii przeciętnego zjadacza chleba to mniej więcej tak, jakby ktoś napisał „zła policja w brutalny sposób potraktowała bandytów”. Tym samym - dla Kowalskiego, który ma podobne do moich doświadczenia z łysymi – konstrukcja pojęciowa „prześladowani narodowcy” jest bodźcem, który uruchamia następującą reakcję: „no nareszcie!”. Dlaczego? Łączy się to bowiem z pewnym monopolem, o którym wspominał minister Sienkiewicz:

Mamy wspólne przekonanie, że uda się pokazać, iż monopol na przemoc ma państwo, a nie bandyci.

Swoją wypowiedzią minister wywołał lekki shitstorm. Aczkolwiek mnie ta wypowiedź otworzyła oczy na problematykę tegoż monopolu. Trochę nad tym podumałem i udało mi się ustalić, czemu narodowcy nie są w stanie zrozumieć tego, że przeciętny człowiek w dupie ma to, kto narodowców gania i co im robi. Oczywiście im samym (narodowcom) wydaje się to może nawet nie tyle dziwne, co niesprawiedliwe.

Wszelkie „łyse” organizacje wyrastały bowiem w poczuciu swoistej bezkarności - lały wszystkich po równo. Może czasem zdarzyło się któremuś oberwać, ale przeważnie byli po stronie obijającej, a nie obijanej. W swej bezkarności poszli tak daleko, że nie widzieli nic zdrożnego w utworzeniu stron takich jak „Red Watch”, na których pokazywano zdjęcia aktywistów lewicowych. Po co? Po to, żeby ktoś tym aktywistom mógł zrobić krzywdę. Najbardziej alarmujące było to, że w niektórych przypadkach podawano bardzo dużo szczegółowych informacji na temat konkretnej osoby: którędy chodzi do domu, autobusami jakiej linii jeździ, o której wyjeżdża do domu etc. Tylko ktoś dogłębnie przekonany o swej bezkarności może sobie pozwolić na coś takiego.

Co prawda, są ludzie pokroju Roberta Winnickiego czy Krzysztofa Bosaka, którzy zapewniają, że oni (i organizacje, które reprezentują) nie mają nic wspólnego z żadną przemocą. Jednak prawda jest taka, że za każdym takim wygadanym człekiem stoi całe mnóstwo innych człeków. Ci inni to ludzie, którzy odżywiają się głównie deca-durabolinem i winstrolem. Tacy, którzy do rozmów z „lewakami” (lewak to każdy kto się łysemu nie spodobał) używają kijów baseballowych etc.

Nie zamierzam się tutaj zagłębiać w „psychologię łysych”, bo średnio mnie ona obchodzi (nie zajmuję się psychologią przestępczości), ale jedno można o nich powiedzieć. Ci ludzie mają świadomość tego, że inni się ich boją. Śmiem twierdzić, że dla niektórych sam fakt przynależności do grupy, której zwykli ludzie się boją, jest bardziej istotny od całej tej hurrapatriotyczno-nacjonalistycznej otoczki.

We własnej opinii łysi mieli do niedawna monopol na przemoc. To się jakiś czas temu zmieniło za sprawą organizacji takich jak Antifa i innych tego rodzaju „podmiotów”, których zadaniem jest, ni mniej ni więcej, zwalczanie „łysych”. No i łysi mają problem. Bo fajnie było skopać jakiegoś punka i wytrzeć sobie buty w jego koszulkę z napisem „no future”, ale niefajnie jest oberwać po mordzie od kogoś silniejszego. Polak to takie stworzenie, które jeśli przegra, to chce być przynajmniej moralnym zwycięzcą. I stąd się, jak mniemam, wzięła nagonka na Antifę. Skoro nas biją, to pokażemy ludziom, że to bandyci. Wciągnęli się w to również posłowie (agent Tomek nawet coś o „lewackich bojówkach” mówił), nie wspominając już o „niepokornych” dziennikarzach.

Jeśli spojrzy się na tę retorykę „niepokornych” i innych sierot po endecji przez pryzmat ostatnich 15-20 lat, można dojść do dziwnych wniosków. Bo oto lanie po mordach metali, punków, skaterów, anarchistów itd. to przejaw patriotyzmu i walki o „polskość”. Natomiast lanie po mordach „łysych” to bandytyzm. Tok rozumowania godny Kalego – jak ja dam komuś po mordzie – wszystko ok, ale jak mnie ktoś da w mordę – to znaczy, że bandyta.

Nic więc dziwnego, że ta retoryka, ku wielkiemu zdziwieniu narodowców, jakoś niespecjalnie przemawia do zwykłych ludzi. Jeszcze nie spotkałem się z „marszem poparcia dla pobitych ONR-owców” zorganizowanym przez zwykłych ludzi. Narodowcy to, że ich ludzie olewają, tłumaczą „wpływem mainstreamu”. A prawda jest taka, że mało kto ujmie się za osobnikiem, który jest w jego opinii bandytą. A na łatkę bandytów organizacje „narodowe” bardzo długo pracowały, pławiąc się w poczuciu bezkarności i ciesząc z tego, że „motłoch się ich boi”. Teraz ów "motłoch" przestał się bać. Boją się natomiast narodowcy. Skąd pomysł, że się boją? Ano choćby stąd, że jak organizują swoje spędy - to czasem płacą kibolom za ochronę (nie, nie ja to wymyśliłem - ja jedynie przytaczam to co napisał jeden taki narodowiec, którego prywatne rozmowy na WikiLeaks można było poczytać)

Źródło 

 

2 komentarze:

  1. Bardzo fajny, mądry i antyfaszystowski artykuł :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;)

      Ponadto - lojalnie uprzedzam, że nad tematyką RN będę się pochylał od czasu do czasu, bo tematyka owa jest bardzo interesująca ;)

      Usuń