Dożyliśmy wszyscy czasów, w których
określenie „rzetelność dziennikarska” stało się oksymoronem.
Co ciekawe, najgłośniej o braku rzetelności mówią dziennikarze
„niepokorni” i „niezależni” - generalnie ci, którzy (w
swojej opinii) sprzeciwiają się mainstreamowi. Wydawać by się
więc mogło, że tacy niepokorni dziennikarze powinni sami być
„ostojami rzetelności”. Dlaczego? Żeby pokazać tym wrednym
mainstreamowcom, jak się powinno pisać artykuły (prowadzić
audycje etc.). Jak jest w rzeczywistości? To chyba wie każdy, kto
miał styczność z niepokornym dziennikarstwem.
Pierwszy lepszy przykład. Na portalu
Wpolityce.pl pojawił się swego czasu list, w którym anonimowy
autor opisywał gehennę pasażerów pociągu sterroryzowanych przez
ludzi jadących na Przystanek Woodstock.
Pasażerowie
sterroryzowani bali się odezwać,
zresztą zarówno kontrolerzy PKP jak i policjanci nie wchodzili do
wagonów, na dworcach tylko podchodzili do okien pytając o
miejscówki, co spotykało się z drwinami
jadącej hołoty.
Rozpoczęła się całonocna
libacja alkoholowo-narkotykowa. Jechaliśmy w dymie
marihuany i oparach alkoholu. Podpite ćpuny wpychały się do
przedziałów po kilku, siadały na kolanach pasażerów, zabierały
jedzenie i picie(...)
Jednym słowem
apokalipsa podlana armagedonem. W komentarzach pojawiło się, rzecz
jasna, nawiązanie do kiboli i ktoś napisał, że „kibole przy tej
hołocie to baranki”. Jeśli kogoś ciekawi to, czy Wpolityce z
równą pieczołowitością opisuje perypetie kiboli demolujących
centra miast, tłukących zwykłych ludzi, rozpieprzających autobusy
i pociągi – tedy muszę go zmartwić. Jeśli już coś o kibolach
się napisze, to przeważnie teksty, w których są oni ofiarami
brutalności policji, meksykańskich marynarzy i kogo tam sobie
jeszcze człowiek zażyczy.
Zastanawiające
jest również to, że publikacja jest anonimowa. Czyżby autor
obawiał się tego, że dopadnie go komando Woodstockowe? Bardzo
możliwe, że portal sam sobie list napisał. Aczkolwiek w kontekście
Holochergate, nie zdziwiłbym się wcale, gdyby się okazało, że
jakiś biedny narodowiec w pocie czoła wymyślał te bzdury – byle
tylko dowalić Owsiakowi.
Jednakże, gdybyśmy
potraktowali ten list poważnie, tedy należy pamiętać o tym, żeby
żołnierzy mafii rekrutować nie spośród kiboli, dresiarzy etc.,
tylko spośród Woodstockowiczów. Bo o ile z tymi pierwszymi sobie
policja daje radę (za pomocą środków przymusu bezpośredniego),
to z drugimi już (według autora listu) nie mogła... Gdyby list był
nieco dłuższy, autor zapewne opisałby to, jak Woodstockowicze
odpierają atak kompanii piechoty wspartej kilkoma szturmowymi i 5 czołgami Leopard.
Wejdźmy
na Frondę. 2 września 2013 roku pojawił się tam artykuł pt
„Chodzenie do szkoły powoduje… depresję”. Tytuł
przykuwa uwagę, zaraz potem mamy wstęp:
Według znanego profesora
psychologii, twórcy słynnego eksperymentu na więźniach, Philipa
Zimbardo, ponad milion uczniów miało objawy depresji w momencie
pójścia do szkoły.
Muszę przyznać,
że testowałem ten fragment tekstu na ludziach, którym nazwisko
Zimbardo nie jest obce i nie wszyscy byli wstanie dostrzec błąd. A
błąd w tym wstępie jest tak żenujący, że człowiek ma ochotę
tłuc głową w biurko/stolik/klawiaturę. Pewnie, niektórzy już
wiedzą, w czym rzecz. Tych, którzy nie wiedzą, potrzymam przez
chwilę w niepewności.
Zastanówmy się
nad tym – co profesor, który był twórcą eksperymentu na
więźniach, mógłby mieć do powiedzenia na temat szkoły? Ok,
można jej nie lubić (ja nie lubiłem, a szkoła mnie nie lubiła),
ale więzienia (szczególnie amerykańskie, wszak Zimbardo w USA
mieszka) mają niewiele wspólnego ze szkołami.
Redaktor
Sebastian Moryń chciał zabłysnąć rzetelnością i wpisał w
google „Zimbardo”. I wyskoczył mu link do Wikipedii:
„Eksperyment więzienny”. Skoro eksperyment więzienny, to
znaczy, że na więźniach, nieprawdaż? Gdyby panu redaktorowi
rzetelność dziennikarska pozwoliła na kliknięcie w ów link,
wtedy dowiedziałby się, że eksperyment więzienny nie miał nic
wspólnego z więźniami - symulował jedynie „życie więzienne”.
Uczestnikami eksperymentu byli ludzie, którzy nie mogli mieć
przeszłości kryminalnej (takie było jedno z założeń
eksperymentu). Żeby nie przedłużać: uczestnicy zostali podzieleni
na strażników i na więźniów ich zadaniem było jedynie
odgrywanie ról, które im przydzielono. Eksperyment udał się aż
za bardzo. Ludzie tak bardzo się wczuli w role, że trzeba było ów
eksperyment przerwać, bo gdyby dłużej go przeprowadzano, mogłoby
się to skończyć tragicznie. Eksperyment ten udowodnił, że
przeciętny człowiek może stać się katem i oprawcą. Wszystko
jest kwestią odpowiednich bodźców.
No to teraz zadajmy sobie pytanie –
jak można tak bardzo (przepraszam za wyrażenie) dać dupy? Jak
można napisać o eksperymencie więziennym, że to eksperyment na
więźniach?
Zresztą – Sebastian Moryń ma
problemy z robieniem researchu. Dorota Wójcik z Fundacji Wolność
od Religii została u niego Dorotą Wójcicką (2-krotnie się to
nazwisko pojawiało). Jak widać uznał, że research to coś poniżej
jego godności.
Mamy też redaktora Terlikowskiego,
który w „Do Rzeczy” (nr 13-14 2013) albo ordynarnie kłamie,
albo nie wie, o czym pisze. Tak bardzo chciał dowalić środowiskom
pro-choice, że napisał, iż środowiska te zbierały podpisy pod
projektem liberalizującym prawo aborcyjne i w ciągu 6 miesięcy
zebrały 30 tysięcy podpisów jedynie. Chodziło mi zapewne o akcję
„Tak dla kobiet”. Gdzie tu kłamstwo? No cóż. Gdyby ci ludzie
faktycznie zbierali podpisy przez pół roku, to złamaliby prawo.
Czemu? Ponieważ na zebranie 100.000 podpisów pod obywatelskim
projektem ustawy ma się maksymalnie trzy miesiące. Tym samym, jeśli
prawdą jest to, co napisał redaktor Terlikowski i dysponuje on
dowodami na to, że ci ludzie zaczęli zbierać podpisy na 3 miesiące
przed złożeniem projektu u marszałka sejmu, to powinien zgłosić
się do prokuratury. Wydaje mi się, że redaktor, jak zwykle, nie
wiedział o czym pisze i dlatego te 6 miesięcy wrzucił, żeby
ładnie wyglądało.
Innym znów razem
redaktor Terlikowski uznał, że Oxford (najstarsza angielska
uczelnia) to amerykański uniwersytet...
Co znamienne,
prawica jakoś dziwnym trafem nie „punktuje” swoich redaktorów.
Prawica punktuje jedynie „lewactwo”. Dlaczego? Bo „lewactwo”
jest nierzetelne! Bo lewactwo manipuluje! I tak dalej. Prawica
natomiast, nawet jeśli kłamie, nawet jeśli opowiada bzdury, nawet
jeśli manipuluje, to robi to w dobrej wierze. A jak się to robi w
dobrej wierze, to to jest dobry uczynek!
A tak nieco
bardziej na poważnie. Zastanawiam się nad tym, jak bardzo trzeba
gardzić swoimi czytelnikami, żeby rzucać im takie ochłapy. Jak
niskie mniemanie trzeba mieć o kimś, żeby choćby przez wzgląd na
swoją własną retorykę (mainstream jest nierzetelny!) nie
sprawdzać podstawowych faktów przed publikacją tekstu? Ja
rozumiem, że kiedyś research był dość uciążliwy, ale dziś, w
dobie internetu, brak researchu to po prostu kpina jest. Aczkolwiek
może ja na to źle patrzę? Ja to prosty lewak i gdzie mi tam do
„niepokornych” dziennikarzy...
Jeszcze lepsze w prawicowym grajdołku jest to, że ta słynna niezalezna.pl wraz z Gazetą Polską i wszystkimi innymi mniejszymi ordynarnie... należy do PiS-u! To jest tak cudowna hipokryzja (wyzywać TVN i inne media od bycia pieskami Tuska mając jednocześnie za szefa Kaczyńskiego), że ja wysiadam.
OdpowiedzUsuń