W dniu dzisiejszym Sejm miał ustanowić
17 września dniem Sybiraka. Głosowanie byłoby jedynie
formalnością, bo chyba nie ma w Polsce politycznego samobójcy,
który by się temu sprzeciwił. Jeszcze kilka tygodni temu prawica
twitterowa się nabijała z tego, że uchwała nie przejdzie, żeby
nie "denerwować Rosji" etc. 17 września to, rzecz jasna, data
symboliczna. Jeśli ktoś się interesuje tematem, to wie, że
wywózki trwały bardzo długo. Dla przykładu – rodzina mojej
babci (ze strony matki) została ze Lwowa wywieziona na Sybir 13
kwietnia 1940 roku. Tym niemniej można uznać, że wszystko „zaczęło
się” 17 września 1939 roku, od inwazji armii czerwonej na Polskę.
Jeśli mam być szczery – dziwi mnie
to, że nikt nie wystąpił jak dotąd z inicjatywą mającą na celu
upamiętnienie gehenny Sybiraków. Choć być może stało się tak
dlatego, że ludzi, którzy przeżyli zesłanie jest stosunkowo
niewielu (a z roku na rok coraz mniej) i żadnemu politykowi nie
chciało się nad nimi pochylać (w końcu głosami Sybiraków
wyborów nikt nie wygra). O tym, że ustanowienia w Polsce takiego
dnia wymagała od naszych polityków zwykła ludzka przyzwoitość,
lepiej nie wspominać. Bo zdanie zawierające w sobie słowa
„polityk” i „przyzwoitość” zawiera błąd logiczny.
Ponieważ partią, która zawłaszczyła
sobie patriotyzm w Polsce jest Prawo i Sprawiedliwość, tedy jeden z
posłów tejże partii wystąpił z inicjatywą ustanowienia 17
września Dniem Sybiraka. Uczynił to we współpracy ze Związkiem
Sybiraków. I wszystko byłoby pięknie (a 17 września obchodzono by
po raz pierwszy oficjalnie Dzień Sybiraka), gdyby nie pragmatyzm
polityczny. Wczoraj media obiegła wieść: „PiS zamierza
bojkotować obrady Sejmu”. I tak się stało – PiS zbojkotował
obrady, chcąc „przytulić się” do protestujących związkowców.
Efektem ubocznym tego bojkotu jest to, że na Dzień Sybiraka trzeba
będzie poczekać jeszcze rok. Bo, co prawda, można tą uchwałą
zająć się na kolejnym posiedzeniu sejmu, ale owo posiedzenie już
po 17 września będzie.
Co się stało?
Projekt uchwały przygotował Piotr
Babinetz, poseł PiS. Jego również dzisiaj zabrakło podczas obrad.
Choć wysłał faksem projekt uchwały, to regulamin Sejmu wymaga, by
stawił się osobiście. Rano marszałek ogłosiła, że uchwała
spadnie z obrad.
Ponieważ poseł
PiS nie mógł tak zostawić sprawy, toteż wyjaśnił
Rzeczypospolitej w czym rzecz:
Dodaje, że był przekonany, iż pisemna forma złożenia sprawozdania wystarczy, a on sam w geście solidarności z kolegami z klubu nie mógł pojawić się na sali obrad.
Przyznaję szczerze, że to co powiedział poseł jest w mojej opinii skrajnym przejawem bezczelności. To, czego zabrakło w tej wypowiedzi, jest słowo „PRZEPRASZAM”. Zamiast przeprosin mamy typowo „polityczne” tłumaczenie się. Poseł twierdzi, że bardzo, ale to bardzo PiSowi zależało na przyjęciu tego projektu. Przypomina nawet, że projekt był autorstwa PiS. Gdzie w takim razie był PiS, kiedy trzeba było głosować nad tą uchwałą? Kampanią wyborczą się zajmował. Żenujące jest to, że „poseł był przekonany, iż pisemna forma złożenia sprawozdania wystarczy”. Co to znaczy „był przekonany”? Czy człowiek, który jest współodpowiedzialny za tworzenie prawa w Polsce, nie zna procedur sejmowych? Nawiasem mówiąc, gdyby PiSowi faktycznie tak bardzo zależało na tym projekcie, to posłowie stawiliby się na tym głosowaniu, a potem sobie poszli. Na nieszczęście dla Sybiraków, posłowie mieli „ważniejsze” sprawy na głowie. Śmiem twierdzić, że gdyby wypytać prawych i sprawiedliwych posłów, okazałoby się, że 90% z nich nie wiedziało o tym, że takie głosowanie ma się dzisiaj odbyć. Bo gdyby wiedzieli, to może któryś wpadłby na to (przy założeniu, że którykolwiek z posłów w naszym parlamencie zna regulaminy i procedury), że być może trzeba posła Babinetza oddelegować do Sejmu. Z podobnego założenia wyszedł sekretarz Związku Sybiraków:
„Nic
by się nie stało, gdyby ten jeden poseł pojawił się w Sejmie i
wyszedł zaraz po głosowaniu – mówi Stanisław Sikorski. –
Jestem rozczarowany tym, że posłowie PiS nie znali procedur. W
całej Polsce odtrąbiliśmy, że 17 września będzie oficjalnie
Dniem Sybiraka. To dla nas nieprzyjemne zaskoczenie – dodaje.”
Sekretarz miał, moim zdaniem, pecha. Pech jego polegał na tym, że
uwierzył, tak samo jak reszta Sybiraków, w dobre intencje posłów
PiSu. Dobre intencje zostały (jeśli mogę sobie pozwolić na
dramatyzm) rozjechane walcem pragmatyzmu politycznego.
Najprawdopodobniej chłodna kalkulacja sprawiła, że PiS zapomniał
o Sybirakach, bo ktoś uznał, że więcej kamer będzie towarzyszyło
protestom. Gotów jestem założyć się o sporą sumę o to, że
gdyby Sybiraków było, dajmy na to, 800.000, a wybory miały się
odbyć za miesiąc, to PiS karnie by się stawił w parlamencie. A
gdyby się nie stawił i doszłoby do równie żenującego pokazu
„genetycznego patriotyzmu”, to grzecznie by przeproszono
Sybiraków. Nikt by nie powiedział, że „byłem przekonany, że
znam procedury sejmowe, ale się okazało, że ich nie znam, więc
jestem rozgoryczony!”
Co znamienne, temat ten specjalnym powodzeniem w mediach prawicowych
się nie cieszył. RzePa jedynie napisała jakieś konkrety. Na
wpolityce.pl wspomniano jedynie o tym, że głosowanie się nie
odbyło. Domyślam się, że gdyby takie głosowanie nie odbyło się
z winy osoby, której prawica nie lubi – „niepokorne” i
„niezależne” media eksplodowałyby oburzeniem. Ponieważ tym
razem to PiS dał ciała, „niepokorni” olali Sybiraków i ich
dzień. Być może takie zachowanie jest przejawem patriotyzmu, ale
ja tego patriotyzmu nie jestem w stanie dostrzec.
Źródła:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz