piątek, 26 października 2018

Hejterski Przegląd Cykliczny #39

Zastanawiałem się nad tym, od czego zacząć niniejszy Przegląd i zdecydowałem, że trochę achronologicznie będzie, albowiem zaczniemy od kwestii najbardziej aktualnej, czyli od wyborów samorządowych. Od czego by tu zacząć? Wydaje mi się, że najlepiej zacząć od trzęsienia ziemi (oh yes, I did), czyli od nokautu wyborczego w Wawie. Co prawda pod koniec kampanii słupki Trzaskowskiego i Jakiego się rozjechały (ten pierwszy miał 10 punktów procentowych przewagi nad tym drugim), ale nic nie wskazywało na to, że Trzaskowski rozjedzie Jakiego w pierwszej turze. Dodatkowo  z sondaży wynikało, że Trzaskowski zbierze jakieś 40-pare procent głosów, tak więc był on zajebiście niedoszacowany. Jak to się stało? Wydaje mi się, że największe podziękowania należą się sztabowi Patryka Jakiego, który przed ostatnie 2 tygodnie kampanii zaliczał fuckup za fuckupem. Kampania Jakiego była agresywna prze cały czas, ale pod koniec wyglądało to tak, jakby im się zaciął zjebotron. Cebulą na torcie był moment, w którym sztab PiSu postanowił się zrzygać spotem o uchodźcach. Spot ów wywołał mocno jednoznaczne reakcje (w praktyce, rozrzucał go partyjny beton i drony). Mimo tych reakcji  Patryk Jaki stwierdził, że w sumie to spoko ten spot był. Jaki był w pewnym momencie na tyle zdesperowany, że w swoim ostatnim spocie opowiadał o tym, że w czasie, w którym inni jeździli na narty (khe khe Trzaskowski), on musiał roznosić ulotki, żeby na studia zarobić. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to napisałbym, że wpierdol, który w pierwszej turze dostał Jaki to była instant karma po tym „bieda spocie”. No dobrze, ale tak właściwie, to czemu Jaki zaczął tak bardzo panikować? Śmiem twierdzić, że to dlatego, że w pewnym momencie uwierzył w to, że może wygrać. Wyrównane sondaże „pierwszoturowe” można było w ten sposób interpretować (tak przeca interpretował to pierdylion komentatorów i dziennikarzy). Sondaże sobie rosły aż do „wyrównania”, a wtedy Jaki rozpoczął ofensywę. A to przytulenie Guziała, a to „Dzielnica Przyszłości”/etc (każda z tych decyzji została uznana za „gamechanger” wyborów). Problem (Jakiego) polegał na tym, że napierdalał jednym gamechangerem za drugim, a słupki mu się nie poprawiały. W międzyczasie pojawił się sondaż, z którego wynikało, że jeżeli Jaki wejdzie do drugiej tury, to przegra ją stosunkiem głosów 60:40. Wydaje mi się, że wtedy sztab spanikował i zaczął robić idiotyzmy w rodzaju wizualizacji (zdjęcie na tle regału z książkami), rzucenie „szmatą” partyjną („Jestem bezpartyjny”), straszeniem tym, że jak Trzaskowski wygra, to Warszawa nie dostanie pieniędzy, mocno idiotyczne nawiązanie do powstania warszawskiego etc (idiotyzmów było znacznie więcej). Nawiasem mówiąc, rasistowski rzyg PiSu (zwany również spotem wyborczym) dowodzi tego, że panikować w pewnym momencie zaczął cały PiS, ale o tym za moment. Wpływ tych działań na szanse Jakiego doskonale opisze następujący cytat: „Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej tam Prosiaczka nie było”. Nie wiem, jak wyglądały warszawskie sondaże, które partie sobie zamawiają na użytek wewnętrzny, ale histeria sztabu Jakiego sugeruje, że wyglądały one bardzo źle. Przyznaję, że w tym momencie zaczynam wróżyć z fusów, ale wydaje mi się, że pod koniec kampanii sztab Jakiego (rzecz jasna, mam tu na myśli jedynie najwyższe szarże) dysponował sondażami, z których wynikało, że „jak tak dalej pójdzie, to bardzo możliwe, że nie dojdzie do drugiej tury”. Moim zdaniem, jedynie w ten sposób można wytłumaczyć idiotyzmy, które wyczyniano pod koniec kampanii. Jeżeli sztab wiedział, że nadchodzi wpierdol, to usiłowano zrobić „cokolwiek”, żeby urwać choć kilka % Trzaskowskiemu (vide „sprowadzą uchodźców”, „jeździł na nartach, a ja zbierałem kasę na studia”/etc). No dobrze, ale czemu tak właściwie Jakiemu przestało dobrze iść? W sierpniu rządowe media zachłystywały się sondażami, w których stało, że Jaki jest 1 punkt procentowy za Trzaskowskim. Odpowiedzi na to pytanie pomoże udzielić jeden z sondaży, który został zignorowany przez większą część komentatorów (szczególnie zaś tych, którzy wieszczyli zwycięstwo Jakiego). Pozwolę sobie zacytować „Do Rzeczy”: „Z najnowszych badań przeprowadzonych dla "Faktu" i portalu Onet.pl wynika, że niemal dla 70 proc. warszawiaków afera reprywatyzacyjna nie będzie miała znaczenia podczas wyboru przyszłego prezydenta stolicy. Sondaż pokazuje, że jedynie 5 proc. respondentów stwierdziło, że przez nagłośnioną aferę warszawską, nie zagłosuje na kandydata Platformy Obywatelskiej. Pomimo afer, niejasności i skandali w dalszym ciągu 60 proc. badanych dobrze ocenia Hannę Gronkiewicz-Waltz, która rządzi Warszawą od 12 lat.” Na czym opierała się kampania Jakiego? Głównie na jego działalności w Komisji Weryfikacyjnej, na klarowaniu, że „jeżeli Trzaskowski wygra, to będzie tak samo jak za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz„ i na podkreślaniu politycznej odpowiedzialności Platformy Obywatelskiej za dziką reprywatyzację + 24/7 hejtowanie Trzaskowskiego za to, że jest „obciachowy”. Ujmując rzecz kolokwialnie, główne założenia kampanii Jakiego rozminęły się z oczekiwaniami wyborców. Co do hejtu na Trzaskowskiego, to ten się w pewnym momencie znudził wyborcom (część z nich pewnie zaczęło to wkurwiać) i jedynie prawicowa bańka (do której należą również rządowe mendia) się tym jarała do samiutkiego końca kampanii. Najprawdopodobniej było tak, że szczyt popularności przypadł na sierpień 2018 (acz nie na koniec tego miesiąca, bo wtedy Jaki zaliczył pierwszą poważną wtopę wizerunkową, którą był wyjazd do Sofii). Potem zaś już „poszło”, bo pozytywna kampania Jakiego odbiła się od ściany (vide, „Dzielnica Przyszłość”, która była jednym z pierwszych „gamechangerów bez znaczenia”). W tym miejscu dygresję poczynię. Pamiętacie te dzikie tłumy na spotkaniach z Patrykiem Jakim? Czy ktokolwiek ma jeszcze jakiekolwiek wątpliwości w zakresie tego, że „spontaniczność” (z jaką zbierały się te tłumy) można porównać jedynie ze „spontanicznością” internetowego poparcia dla tegoż kandydata? Na sam koniec pastwienia się nad Jakim jeszcze jedna, bardzo istotna kwestia. Ponieważ to, co stało się w Warszawie, było straszliwym wpierdolem wizerunkowym, bardzo szybko okazało się, że „Te wybory były nie do wygrania dla kandydata PiS-u w Warszawie. Spójrzmy prawdzie w oczy” (cytat Guziała). Nie, kurwa, nie dam sobie wmówić, że tę kampanię zbudowano w oparciu o przeświadczenie, że kandydat nie ma szans. Skoro nawet spora część dziennikarzy i komentatorów twierdziła, że „nie no, Jaki wygra” (reakcje rządowych mediaworkerów świadczą o tym, że łomot w pierwszej turze był dla nich szokiem). Gdyby założenie było takie, że „Jaki przejebie”, to miejscowe struktury PiSowskie nigdy by się, kurwa, nie zgodziły na to, żeby jego ludzie dostali miejsca na listach wyborczych. Nikt nie pozwoliłby na zaangażowanie rządowej machiny propagandowej w pomoc kandydatowi, który „i tak nie ma szans”, skoro można by było jej użyć do pomocy innym, „bardziej rokującym” kandydatom. Edycja – już po napisaniu przeze mnie tego kawałka, PKW wrzuciło oficjalne wyniki: Rafał Trzaskowski uzyskał 56,67 proc, Patryk Jaki - 28,53 proc.


W poprzednim Przeglądzie poteoretyzowałem sobie trochę w temacie tego, że PiS zaczął prowadzić nieco samobójczą kampanię (krytykowanie seksizmu/etc) i że najprawdopodobniej wynika to z tego, że aktyw partyjny chce się teraz nachapać, bo nikt tam nie ma pewności co do tego, „jak będzie w 2019”. Potem okazało się, że PiS nie ma również pewności co do tego, jaki będzie wynik wyborów samorządowych. Kompulsywne napierdalanie taśmami przez TVP (które przeca miały być „odgrzewanym kotletem”) w ostatnim tygodniu dobitnie o tym świadczy (tak samo, jak pierdylion innych rzeczy, w tym wspomniany wcześniej rasistowski rzyg mylnie nazwany spotem wyborczym [najwyraźniej jakiś spindebil uznał, że to będzie coś na miarę spotu z lodówką w 2005]). Dodatkowo, mój ulubiony spindoktor dobrej zmiany, Samuel Pereira, przed cisza wyborczą był łaskaw wystosować arcyciekawe oświadczenie na swoim koncie Twitterowym: „Może to dla niektórych zabrzmieć kontrowersyjnie, ale uważam, że w każdych wyborach powinniśmy się trzymać prostej zasady: Wiesz na kogo głosować - idź do urny, jeśli jednak naprawdę nie wiesz na kogo oddać głos - zostaw decyzję tym, co się bardziej interesują polityką niż Ty.” Ujmując rzecz prostymi słowy, Samuel Pereira sugeruje „niezdecydowanym” żeby się nie wpierdalali między wódkę a zagrychę i sobie darowali wybory. Jak to możliwe, że ktoś, kto miał kiedyś w bio „państwowiec”, zdecydował się na antyfrekwencyjną tyradę? Na pewno nie należy wiązać tego z sondażem CBOSu, z którego wynikało, że: „29 proc. respondentów w wyborach do sejmików województw zagłosowałoby na PiS, Koalicyjny Komitet Wyborczy Platforma. Nowoczesna Koalicja Obywatelska uzyskałby 16 proc., PSL i Bezpartyjni Samorządowcy zdobyliby po 7 proc; a Kukiz'15 - 5 proc.”. Co prawda słupek PiSu obsunął się o 5 punktów procentowych (względem poprzedniego sondażu CBOS), ale Pereira spanikował z zupełnie innego powodu. Otóż 27% respondentów (którzy wcześniej zadeklarowali chęć udziału w wyborach) stwierdziło, że nie wie na kogo będzie głosować („trudno powiedzieć”). Tak więc, komitet wyborczy „trudno powiedzieć” miał jedynie 2 punktu procentowe mniej niż chlebodawcy Samuela. Nieco zaś bardziej na poważnie, tak wysoki odsetek niezdecydowanych (sondaż przeprowadzono pi razy oko na dwa tygodnie przed wyborami) musi być koszmarem dla spindoktora dobrej zmiany. No bo z jednej strony PiS (czy inna zjednoczona prawica) ma słupek spory, ale z drugiej strony nikt mu nie był w stanie zagwarantować, że niezdecydowani (których było w cholerę), nie powiedzą sobie „a chuj, głosujemy na PO” i nie utrudnią życia jego chlebodawcom. Insza inszość to fakt, że tak wysoki odsetek niezdecydowanych sugeruje, że ofensywa propagandowa PiSu (której współtwórcą jest Pereira) zdała się na przysłowiowy chuj. Tak na samiuteńki koniec warto wspomnieć o tym, że CBOS swoje słupki (które się rozjechały z rzeczywistością dość spektakularnie) uzyskał w ten sposób, że w myśl sondażu 80% respondentów powiedziało, że weźmie udział w wyborach („64 proc. z nich deklaruje, że na pewno weźmie udział w wyborach, a 16 proc. wybrało opcję "raczej wezmę w nich udział”).


Jeszcze tylko jedno nawiązanie wyborcze i przechodzimy do innych tematów. O moim uwielbieniu do polityków/mediaworkerów, którzy uwielbiają się od czasu do czasu zrzygać na suwerena, doskonale wiecie. Reakcje na wynik wyborów to były prawdziwe żniwa. Zaczniemy od reakcji rządowych mediaworkerów, którym włączył się Stonoga. Na pierwszy ogień, Bartłomiej Graczak (pracownik TVP): „Największe zaskoczenie to Warszawa... Patryk Jaki wykonał potężną pracę i zaproponował ambitny program. Rafał Trzaskowski bardzo długo naśladował rywala i powtarzał niezrealizowane obietnice HGW. Najwyraźniej w Warszawie lemingoza ma się nadal świetnie.” Innymi słowy „wynik wyborczy Patryka Jakiego, to jest jakaś porażka. Ja myślę, że to polskie, kurwa, głupie społeczeństwo, ta kurwa banda imbecyli, która głosowała na tych(...)”. No ale, nie powinniśmy się dziwić Graczakowi, bo przeca współtworzył tę kampanię, a ten lemingosuweren tego nie uszanował. No przeca, to tak jakby ktoś temu Graczakowi w twarz napluł. Nie dorosło nasze społeczeństwo, oj nie dorosło... Nieco później (po ochłonięciu) Graczak napisał: „Nie kryłem zaskoczenia brakiem II tury w Wawie (nie ja jeden). Nie mogę też zrozumieć, jak Jakiego można nazywać największym przegranym. Praca, którą wykonał powinna być doceniona, także w PiS. Wynik jest lepszy niż 4 lata temu i nieco gorszy od ogólnopolskiego. I to w Warszawie!' Płakałem rzewnemi łzami, czytając „powinna być doceniona, także w PiS” (bo to sugeruje, że nadal ból dupy o te wybory). Jednakowoż chcę wyjść naprzeciw oczekiwaniom redaktora Graczaka i odpowiedzieć na pytanie „jak Jakiego można nazywać największym przegranym?” - bo przejebał w pierwszej turze, mimo że pompowaliście balon o nazwie „Jaki rozjedzie Trzaskowskiego w drugiej turze!”. Teraz przyszła pora na redaktorkę naczelną mojego ukochanego portalu „w Polityce”, która puściła spektakularnego pawia: „Warszawa, Poznań, Łódź czy Legionowo utrwaliły dziś najgorszy stereotyp Polaka - cwaniaka, złodzieja i kombinatora. Na szczęście Polska to nie tylko największe miasta. Wręcz przeciwnie!”. Gdyby redaktor Nykiel skrytykowała jedynie fakt reelekcji Smogorzewskiego, jeszcze szło by to jakoś zrozumieć (mam jednakowoż nadzieję, że każdy seksistowski rzyg polityka Dobrej Zmiany spotka się z równie ostrą reakcji pani redaktor). Nieco zabawnym znajduję fakt, że chęć ułożenia jakiejś narracji sprawiła, że Legionowo (54 tys. mieszkańców) zostało „dużym miastem” i zostało zestawione w jednym szeregu z Wawą (1.764 tys. mieszkańców),  Łodzią (687 tys. mieszkańców) i  Poznaniem (538 tys. mieszkańców). Czy mógłbym prosić o dołączenie do tego grona Tarnobrzega? U nas kandydat PiSu również nie wszedł do drugiej tury, albowiem kto inny wygrał w pierwszej. Takich wypowiedzi było w cholerę. Wychodzi na to, że politycy i mediaworkerzy PiS nie są w stanie cieszyć się sukcesem poniesionym przez Prawo i Sprawiedliwość. Niniejszy kawałek Przeglądu byłby niepełny, gdybym nie znalazł podobnej wypowiedzi z przeciwnego bieguna. Wojciech Sadurski napisał był: „Mapka wyborcza pokazuje, jak Polska jest podzielona. PL Zachodnia – nowoczesna, pro-europejska, świecka; PL Wschodnia –tradycjonalistyczna, ksenofobiczna i religiancka. Dlaczego Zachodnia ma być zakładnikiem? Pomyślmy wreszcie o federalizmie. Wschodnia: piękny skansen, atrakcyjna.”. Chciałbym w tym miejscu zwrócić uwagę jaśnie, kurwa, oświeconemu profesorowi chuj wie komu (jestem z Podkarpacia, więc jestem za bardzo zajęty oskrobywaniem gnoju z gumofilców, nie mam czasu na uczenie się tego, kim są autorytety antyPiSu), że Towarzystwo Ochrony Chorób Zakaźnych wyrosło w Poznaniu. Chciałbym również przypomnieć, że z najmniejszą liczbą odmów szczepień mamy do czynienia na Podkarpaciu. Mógłbym rzecz jasna napisać coś o wyciąganiu wniosków z przysłowiowej dupy, ale chyba mi się nie chce. Panaprofesorowy wywód był tak samo sensowny, jak przyłączenie Legionowa do grona dużych miast i rzyg Graczaka o lemingach, które się nie poznały na geniuszu Jakiego.


Dobra, dosyć już pierdolenia o tych wyborach, teraz przejdźmy do tematu, który jest cokolwiek przerażający, czyli do sprawy Ludmiły Kozłowskiej. Jeżeli ktoś nie wie kim jest ta osoba, to już tłumaczę. Jest ona szefową Fundacji Otwarty Dialog, którą spotkała w sierpniu następująca przygoda: „Późnym wieczorem 13 sierpnia 2018 roku Ludmiła została zatrzymana na lotnisku Zaventem w Brukseli w trakcie kontroli paszportowej, gdy okazało się, że strona polska umieściła ją w bazie danych systemu SIS w dniem 31 lipca 2018 roku z żądaniem bezwzględnego uniemożliwienia jej wstępu na terytorium strefy Schengen. Według otrzymanych wtedy informacji, zakaz ten ma obowiązywać do 31 lipca 2021 roku”. Powody deportacji + wpisania do SIS zostały utajnione, ale nikogo to raczej nie zdziwiło, bo jeżeli w grę wchodzą jakieś sprawy „wywiadowcze”, to raczej nikt nie będzie niczego publicznie ogłaszał (sprawdzić, czy nie Macierewicz). Wytoczenie tak ciężkich dział sugerowało, że coś jest mocno nie w porządku, bo przeca wpisywanie kogoś do tego systemu, żeby mu zrobić „na złość”, byłoby idiotyzmem, nieprawdaż? Z tego samego założenia wyszły służby w Brukseli, które odesłały Kozłowską do Kijowa. A potem Kozłowska bez problemu wjechała do Niemiec, a potem do Belgii, a potem do Francji, a potem do Wielkiej Brytanii, a potem do Francji. Innymi słowy, służby tych krajów miały wypierdolone na to, co na temat Kozłowskiej miały do powiedzenia nasze służby, a to już jest grubsza sprawa. Ok, jedno „olanie” polskiego zakazu można by zwalić na to, że „nasze służby już dawno przegoniły ich służby”. Ja wiem, że w kontekście tego, kto teraz zawiaduje naszymi służbami i w kontekście braku osłony kontrwywiadowczej ministerstw (sprawdzić, czy nie Niewiechowicz), brzmi to cokolwiek absurdalnie, no ale, mogłoby się zdarzyć, że gdzieś służby działają „chujowiej” niż u nas. Jeno w sytuacji, w której zakaz jest olewany przez kolejne państwa, trudno, kurwa, domniemywać, że to wszystko przez ich służby. W tym miejscu warto zaznaczyć, że nie ma sytuacji na tyle chujowej, żeby spece z MSZ nie potrafili jej zjebać jeszcze bardziej. Otóż, po tym, jak Kozłowską wpuszczono do Wielkiej Brytanii, wiceszef polskiego MSZ postanowił zrugać brytyjskie MSZ: „Cichocki skomentował w serwisie społecznościowym Twitter wpis brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych na temat wspólnej brytyjsko-holenderskiej akcji dotyczącej czterech agentów GRU przyłapanych na próbie włamania się do systemu informatycznego Organizacji ds. Zwalczania Broni Chemicznej (OPCW).”. Brytyjskie ministerstwo oświadczyło : "nasz przekaz jest jasny: wraz z sojusznikami ujawnimy i odpowiemy na próby podkopania międzynarodowej stabilności przez GRU". I w tym momencie wchodzi wiceszef MSZ cały na biało: „W tym przez przyznawanie Ludmile Kozłowskiej brytyjskiej wizy pomimo informacji od polskiego (Waszego sojusznika?) kontrwywiadu?”. Tak, proszę szanownych czytelników, wiceszef MSZ jebnął fochem na Twitterze. Na focha zareagował współpracownik Kozłowskiej i napisał, że najwyraźniej informacje kontrwywiadu są niewiele warte. Za to, co nastąpiło dalej, wiceszef MSZ powinien wylecieć na zbity pysk. Otóż, Pan Cichocki był łaskaw zwrócić się (via Twitter) do Ambasadora Wielkiej Brytanii w Polsce, Jonathana Knotta i do brytyjskiego wiceministra spraw zagranicznych ds. europejskich Alana Duncana: (zwrócił się po angielsku, ale pozwolę sobie ukraść tłumaczenie od Onetu) „Wasza kolej na odpowiedź :* Czy wierzycie w nasz kontrwywiad i wywiad? Na to wyglądało, kiedy brytyjscy obywatele cierpieli w Salisbury". Tak, wiceszef MSZ zbóldupił do tego stopnia, że wysypał się na Twitterze w temacie tego, że polski wywiad współpracował z brytyjskim badając sprawę Skripala. Chciałbym żeby największym idiotyzmem w tamtym ćwicie była emotka, ale niestety tak nie jest. Mógłbym co prawda wspomnieć o tym, że służby powinny sprawdzić, czy wiceminister powinien mieć dostęp do informacji niejawnej, zanim chlapnie czymś poważniejszym na Twitterze (bo będzie miał zły dzień), ale chyba nie warto. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w maju Polska zadeklarowała chęć pomocy przy sprawie Skripala, ale od tego do pisania na Twitterze „nasz wywiad pomagał wam w tej sprawie, a wy teraz tak??” droga daleka. Czy na tym się sprawa skończyła? A gdzie tam. 10 października rządowa telewizja (niegdyś TVP) walnęła newsem: „Próba naruszenia integralności Ukrainy i zdrada stanu to przestępstwa, o które SBU podejrzewa prezes Fundacji Otwarty Dialog Ludmiłę Kozłowską. W sierpniu na wniosek polskich tajnych służb Kozłowska została wydalona z terenu Unii Europejskiej.” News jest w cholerę poważny. Byłaby wielka szkoda, gdyby „Informacja ukraińskiego portalu Stopkor mówiąca, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) prowadzą śledztwo przeciwko szefowej Fundacji Otwarty Dialog (FOD) okazała się fałszywa.” (…) „Informacja okazała się manipulacją. Jak wynika z pisma skierowanego przez SBU do Bondarczuka, jego zawiadomienie zostało dołączone do materiałów postępowania w innej, prowadzonej wcześniej sprawie. Dotyczy ona osoby lub osób związanych z podejrzeniem działań przeciw integralności terytorialnej Ukrainy i zdrady stanu. Nie wiadomo jaki, nawet hipotetyczny, związek mogłaby z tym mieć Ludmiła Kozłowska.” (w źródłach znajdziecie link do artykułu na Onecie). Rzecz jasna, informacja nadal wisi na portalu TVP info i nikt jej, kurwa, nie sprostował. Zapewne byli zajęci publikowaniem kolejnych fejków, względnie wrzucaniem odgrzewanych kotletów nagranych w restauracji Sowa i Przyjaciele.


Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się nad tym, czy Jezus się czemuś dziwił, to lepiej przestańcie, bo może was to kosztować 120 tysięcy zeta.


Stanisław Piotrowicz (aka „Towarzysz antykomunista”) oznajmił ostatnio, że „wbrew sugestiom, jestem też ofiarą stanu wojennego”. Mógłbym to co prawda jakoś skomentować, ale jeszcze by się okazało, że się znęcam nad ofiarą stanu wojennego.


Dość głośno zrobiło się w sprawie Marszu Równości w Lublinie. Usiłował go zakazać prezydent miasta  Krzysztof Żuk, ale dostał po łapach od sądu apelacyjnego. Włodarz argumentował, że on ten zakaz to tak w trosce o maszerujących, bo prawackie spierdoliksy groziły, że będzie dym. Ponieważ marsz się odbył, spierdoliksy usiłowały go zakłócić, ale uniemożliwiła im to policja. Tego było za wiele dla prawackich spierdoliksów rezyduących na Twitterze, tak więc Brudziński dostał od nich zjebę. Co ciekawe, części z nich się nawet trochę tłumaczył. Po Marszu Równości wypowiedział się szef Ordo Iuris: „Na marginesie lubelskiego Marszu Równości, trzeba powiedzieć, że jego przebieg potwierdził obawy Prezydenta Lublina i Wojewody Czarnka. Ustawa i Konstytucja pozwalają na zakaz manifestacji w imię bezpieczeństwa publicznego. Sąd Apelacyjny stworzył zagrożenie dla wielu osób." To jest swoją drogą, kurwa, niezły absurd. Najpierw wpaja się ludziom nienawiść do osób LGBT, a potem, kiedy co bardziej spierdoleni z nich zaczynają werbalizować groźby względem tych osób, używa się tej nienawiści jako argumentu za tym, żeby ograniczać prawa osób LGBT. W tym miejscu pora na mój ulubiony eksperyment myślowy (acz w nieco zmienionej formie). Wyobraźmy sobie, jak zareagowałby szef Ordo Iuris Jerzy Kwaśniewski, gdyby ktoś usiłował zakazać jakiegoś spędu Zygotarian, albowiem „nie byłby w stanie zapewnić im bezpieczeństwa”.


Przed Marszem Równości portal „w Polityce” opublikował artykuł o wiele mówiącym tytule: „NASZ NEWS. Po zakazie "marszu równości" w Lublinie środowisko LGBT hejtuje wojewodę. Czarnek: Tak wygląda ich tolerancja”. Aż dziw bierze, że wojewoda nie rozwrzeszczał się był tak, jak jedna Niegdyś Bardzo Ważna Persona: „Za co chcecie mnie hejtować?”. No bo przeca nie było za co, albowiem wojewoda wcześniej jedynie coś tam o promocji zboczeń i dewiacji opowiadał. Mógłbym to jakoś spointować, ale jak to powiedział Pan Wojewoda: „Polemika z głupotą tylko ją nobilituje”.

Jeżeli chodzi o politykę zagraniczną, to w poprzednim Przeglądzie pominąłem (link mnie przepadł) coś spektakularnego (nawet, jak na standardy PiSowskie). „Ambasador RP we Włoszech Konrad Głębocki zrezygnował ze stanowiska. Nie są znane oficjalne powody decyzji ambasadora. Sprawował swoją funkcję od trzech tygodni.” Ambasador tłumaczył się względami rodzinnymi, ale ponoć chodziło o to, że sobie po prostu, kurwa, nie radził i wolał sobie odpuścić. Ponieważ MSZ nie chce się wypowiadać na temat przyczyn rezygnacji, obstawiam, że ten drugi scenariusz jest bardziej prawdopodobny. Tenże sam ambasador nieco wcześniej nie ogarnął, że mu mandat poselski wygasł i brał udział w 175 głosowaniach. Prokuratura uznała, że „jebło, to jebło, na chuj drążyć”, bo jego głos nie był decydujący w tych głosowaniach. Tylko, że tak jakby, kurwa, nie chodzi o to, czy był decydujący, ale o to, że sobie siedział i głosował, choć nie miał prawa sobie siedzieć i głosować. Bo to trochę tak, jakbyśmy powiedzieli, że jeżeli nie mamy do czynienia z decydującym głosem, to można głosować za kogoś innego w Sejmie (sprawdzić, czy nie Zwiercan). Główny zainteresowany tłumaczył się tym, że nie wiedział o tym, że Prezydent RP podpisał jego nominację (która to nominacja „wygaszała” mu mandat z automatu) i odebrał ją 15 dni po podpisaniu. Domyślam się, że „rozmowa kwalifikacyjna”, po której ten jegomość został ambasadorem wyglądał mniej więcej tak: „Jakie ma pan kwalifikacje? Jestem znajomym Jarka i mam paszport Polsatu!”


Ziemkiewicz postanowił złożyć nauczycielom życzenia z okazji ich święta. Wrzucając te życzenia na Twittera opatrzył je zdjęciem gwiazdy porno. W tym miejscu, zupełnie bez związku z całą sytuacją, chciałem wam opowiedzieć o tym, jak to się stało, że dostałem bana od Ziemkiewicza. Otóż zapytałem go kiedyś o to, czy go ręce nie bolą od oglądania internetów.  


Zapewne już to kiedyś (czyt. pierdyliard razy) napisałem, ale czasem mnie, kurwa, przerastają prawackie umysły i ich sposób postrzegania rzeczywistości. Tym razem w roli głównej, Cezary „Metyl” Gmyz. Otóż Gmyz wtrącił swoje 3 grosze pod ćwitem Piaseckiego (który skrytykował prawactwo wychwalające sukcesy AfD): „Z AfD to bardziej skomplikowane. Są w niej politycy Polsce przyjaźni i nawet mówiący po polsku.” Czyli, co prawda jarają się Wehrmachtem i zdarza się, że oskarżają Polskę o wywołanie II wojny światowej, hejtują migrantów (wszystkich, ale póki co, tych białych trochę mniej), co prawda niektórzy z nich twierdzą, że Hitler był spoko, ale CHUJ Z TYM, bo kilku z nich mówi po Polsku i nie wzywają do wypowiedzenia nam wojny, więc są spoko.


Pamiętacie cameo Ryszarda Czarneckiego na nagraniach ze studia „Sowa i Przyjaciele”? Okazało się, że wszyscy wszystko źle zrozumieli: „Czarnecki zaznaczał, że nie widzi nic złego w tym, że jego syn odbył staż w banku PKO BP. Zaznaczył, że taki staż odbywało wówczas wielu młodych ludzi, a jego syn sam sobie załatwił możliwość jego odbycia.” Z przekazami dnia jest ten problem, że czasem się nie „zgrywają”. Nie wiem, jak się ma wyznanie Czarneckiego do wcześniejszej wypowiedzi Premiera Tysiąclecia (na temat załatwienia fuchy synowi Ryszarda): „Wielu ludzi z PiS miało w czasach rządów PO-PSL kłopoty. Było otoczonych swego rodzaju ostracyzmem. Nikt nie chciał im pomóc, a ja starałem się pomagać tam, gdzie mogłem”. Ja wiem, że politycy generalnie nie mają czegoś takiego, jak poczucie wstydu, ale nawet wziąwszy to pod rozwagę, tekst o „pomaganiu” w kontekście załatwiania roboty ziomkom zasługuje na uznanie. Wydaje mi się, że w tej sytuacji potrzebna będzie konfrontacja. Wyobraźcie to sobie. Premier Tysiąclecia mówi „pomagałem ludziom z PiS”, a na to Ryszard Czarnecki, mistrz ciętej riposty: „spierdalaj!”, albo „komu uwierzycie? Temu banksterowi czy mnie, wiceprezesowi Polskiego Związku Piłki Siatkowej Do Spraw Międzynarodowych???”.


Pamiętam, że przy prawie każdej dyskusji o dotowaniu in vitro musiał się pojawić ktoś (albo kilkoro ktosiów), kto tłumaczył, że no on nie ma nic przeciwko temu in vitrowi, ale CZEMU SIĘ MA DORZUCAĆ. Potem ktosie klarowali, że jedno dziecko to tyle i tyle kosztuje i DLACZEGO DAJE SIĘ ZARABIAĆ KLINIKOM!? Według OKO „koszt jednego dziecka z programu in vitro wynosi co najwyżej 35 040 zł (a realnie znacznie mniej, tyle, że nie potrafimy tego oszacować).” Wspominam o tym dlatego, że ostatnio „Gazeta Prawna” skupiła się na refundacji szamanizmu (aka „naprotechnologia”). „Jak informuje Ministerstwo Zdrowia do programu przystąpiło 1300 par, diagnostykę przeszło 1289 z nich. Cały proces zakończył się sukcesem w przypadku 70 par. Oznacza to, że skuteczność programu wynosi 5 proc. a urodzenie jednego dziecka to koszt ponad 440 tys. zł., a biorąc pod uwagę koszty samej diagnostyki – 12 tys. zł.”.  W tym samym artykule napisano też parę słów o skuteczności rządowego programu in vitro: „Średnia skuteczność, w przeliczeniu liczby ciąż klinicznych do transferów zarodka, to 32 proc.. Przy czym rozbieżność pomiędzy poszczególnymi klinikami wynosiła od 19 proc. do 41 proc.” Mam nadzieje, że wszyscy, którzy protestowali przeciwko Bardzo Drogiej Metodzie In Vitro, będą teraz protestować przeciwko naście razy droższej tzw. „naprotechnologii”. TVP ma swoją piwniczkę z nagraniami, a ja mam swoją piwniczkę z cytatami. Przywitajcie się z Jarosławem Gowinem, który w kwietniu 2015 napisał był: „in vitro to metoda przestarzała. Dużo nowocześniejsza jest naprotechnologia. Serio.” Co prawda tzw. „naprotechnologia” ma (zaokrąglając) 6-krotnie niższą skuteczność od in vitro, ale jak mniemam, nie ma to najmniejszego znaczenia, bo liczy się „nowoczesność”. Innym razem, w rozmowie z Moniką Olejnik stwierdził, że jeżeli chodzi o refundowanie in vitro to : „Ja zawsze byłem temu przeciwny, brakuje pieniędzy na leczenie dzieci chorych na nowotwory, a in vitro jest procedurą moralnie dyskusyjną, mówię to jako zwolennik dopuszczalności in vitro. Uważam, że nawet w wersji takiej, którą ja bym chciał nadać tej ustawie, no in vitro nie powinno być finansowane z podatków tych, którzy mają moralne obiekcje.”. Po pierwsze, wzmiankę o „byciu zwolennikiem” można rozbić o kant dupy, bo Gowin jest oponentem mrożenia zarodków, więc „w wersji takiej, którą by chciał nadać ustawie” pewnie byłby ban na zamrażanie (a to by oznaczało iście naprotechnologiczną skuteczność). Po drugie, dla mnie moralnie dyskusyjne jest dotowanie naprotechnologii w sytuacji, w której istnieje znacznie skuteczniejsza metoda. Po trzecie, jak to jest, że kiedy mowa o dotowaniu in vitro, prawica nagle używa argumentu „nie ma pieniędzy na chore dzieci”, ale nie wspomina o tym, kiedy kasa za jakiś szamanizm leci do religianckich ziomków? Nie chcę mi się już nawet wspominać o tym, że żaden z prawicowców mających ryje pełne troski o „chore dzieci” nie poparł protestu rezydentów, którzy domagali się zwiększenia nakładów na służbę zdrowia (co za tym idzie na chore dzieci również).


Przy okazji kompulsywnego napierdalania taśmami z „Sowy” przez mendia rządowe można się było dowiedzieć mało zaskakującej, aczkolwiek ciekawej rzeczy. Otóż :„Dziennikarze TVP nie podają źródła, z jakiego pozyskali taśmę. Nie ma jej w jawnej części akt sprawy”. Chciałem to jakoś hejtersko skomentować, ale niestety, najlepszą pointę wymyślił jeden z ćwiternautów: „Ciekawe dokąd Samuel spierdoli jak odtworzą kontrwywiad”. I się wam przyznam w tym miejscu, że choć w pierwszej kolejności srogo prychłem z tego ćwita, to potem do mnie dotarło, że jak już przyjdzie Jeszcze Lepsza Zmiana, to raczej ktoś, kurwa, beknie za to. Ja wiem, że już kiedyś zapowiadano rozliczenia, a potem się okazało, że nikomu na tym nie zależało. Jeno teraz kredens został przesunięty przez PiS tak bardzo, że wyjebał dziurę w ścianie, więc tym razem komuś może zależeć bardziej.
 

O rasistowskim rzygu kampanijnym PiSu już wspominałem. Teraz to muszę zrobić po raz kolejny, bo już po napisaniu poprzednich kawałków Przeglądu okazało się, że Gowin się na ten temat wypowiedział. Co miał do powiedzenia? „Przyznał, że "wstydził się", gdy jego obóz polityczny opublikował w sieci nowy spot o uchodźcach.”. Spot opublikowano 17 października, tak więc przez tydzień Gowin wstydził się w milczeniu.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Źródła:

https://wiadomosci.wp.pl/warszawa-trzaskowski-wygrywa-w-pierwszej-turze-wedlug-sondazu-exit-poll-6308428052235905a

Link ciekawostka, w którym zebrano ćwity hejtujące sondaż, z którego wynikało, że Trzaskowski może w drugiej turze wygrać stosunkiem głosów 65,6% do 34,4%

https://wpolityce.pl/polityka/414206-zaskakujacy-sondaz-w-warszawie-czy-nie-czegos-nie-zgubiono

https://twitter.com/Polityka_wSieci/status/1052836035078574080


https://wpolityce.pl/polityka/417318-wyrazisty-spot-patryka-jakiego-przed-cisza-wyborcza-wideo

https://twitter.com/rolmarcin/status/1031851724775018498

https://dorzeczy.pl/kraj/76043/Afera-reprywatyzacyjna-bez-wplywu-na-wybory-Zaskakujacy-sondaz.html

http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2018-08-23/jaki-odwiedzil-metro-w-sofii-bulgarski-aktywista-zadal-mu-klopotliwe-pytania/

https://dorzeczy.pl/81366/Guzial-PiS-nie-ma-recepty-na-wielkie-miasta-Wybory-w-Warszawie-byly-nie-do-wygrania.html


https://twitter.com/SamPereira_/status/1053373964368650242


http://wiadomosci.dziennik.pl/wybory-samorzadowe/artykuly/583346,cbos-sondaz-pis-wybory-sejmiki-wojewodztw-koalicja-obywatelska.html


https://mamdziecko.interia.pl/zdrowie/news-coraz-wiecej-odmow-szczepien-mapa-wstydu-pokazuje-skale-zjaw,nId,2609446

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Ludmila-Kozlowska-wydalona-z-Polski.-Kim-jest-szefowa-Fundacji-Otwarty-Dialog

System SIS II

http://www.policja.pl/pol/sirene/sis/12473,Co-to-jest-System-Informacyjny-Schengen-SIS.html

https://wiadomosci.wp.pl/msz-niemiec-informowalismy-warszawe-o-wizie-dla-kozlowskiej-6295290013931649a

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,23968260,ludmila-kozlowska-dostala-wize-jest-w-brukseli-polskie-msz.html

https://wpolityce.pl/polityka/415420-cichocki-do-brytyjskich-wladz-wierzycie-w-nasz-kontrwywiad

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/ludmila-kozlowska-zabrala-glos-nt-polski-w-strasburgu/e65cpvh

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/wiceminister-spraw-zagranicznych-bartosz-cichocki-pisze-na-twitterze-ws-kozlowskiej/zv7zlhy

https://twitter.com/B_Cichocki/status/1048526324934086657



http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,24053531,ryszard-czarnecki-o-rozmowie-z-mateuszem-morawieckim-przemek.html


http://wyborcza.pl/7,75398,24008441,morawiecki-zabral-glos-w-sprawie-tasm-staralem-sie-pomagac.html

http://serwisy.gazetaprawna.pl/zdrowie/artykuly/1297766,skutecznosc-programu-prokreacyjnego-pis.html

Co prawda wyliczenia na OKO press służyły głównie pohejtowaniu 500+, ale chyba tylko oni wrzucili wyliczenia „in vitrowe”, więc to ich linkuję:

https://oko.press/dziecko-500-plus-kosztuje-blisko-milion-in-vitro-24-razy/

https://twitter.com/Jaroslaw_Gowin/status/583650157180366848

http://archiwum.radiozet.pl/Radio/Programy/Gosc-Radia-ZET/Artykuly/Jaroslaw-Gowin-u-Moniki-Olejnik-00013549

https://twitter.com/K_Paczkowski/status/1052660923415126017

https://szczecin.onet.pl/afera-tasmowa-arlukowicz-bienkowska-geblewicz-gawlowski-tasmy-tvp/8hp896t

https://wiadomosci.wp.pl/jaroslaw-gowin-o-spocie-pis-z-uchodzcami-wstydzilem-sie-6309337416255105a





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz