czwartek, 18 października 2018

Dyzma

Na samym początku uwaga natury ogólnej: tekst będzie długi i będzie opatrzony równie długim wstępem. Uprzedzam również, że będzie tu sporo skakania po tematach, albowiem dużo do napisania jest. You have been warned.


Kiedy na jesieni 2017 zaczęły się pojawiać pierwsze sygnały o tym, że Patryk Jaki jest „brany pod uwagę” jako kandydat PiSu w wyborach prezydenckich w Wawie, uznałem, że ktoś sobie robi jaja. Tak, wiem, Jaki zajmował się reprywatyzacją i robieniem szumu wokół własnej osoby, ale od tego, do bycia „branym pod uwagę” droga daleka. Drugim powodem, dla którego uznałem, że ktoś sobie robi jaja, jest to, że Patryk Jaki znalazł sobie swoją niszę pośród skrajnie prawicowego elektoratu i przez wiele lat dbał o to, żeby ów elektorat na niego głosował. Efektem tej dbałości była długa lista wypowiedzi i zachowań, które odstraszały od Jakiego umiarkowanego wyborcę. Jakiemu to niespecjalnie przeszkadzało, bo od 2010 startował z list PiS (albo innej Solidarnej Polski), tak więc umiarkowany wyborca nie był jego „targetem”. Zmierzam do tego, że żeby wygrać wybory w Wawie, Jaki musiałby uzyskać głosy „normalsów”, których wcześniej odstraszał swoim zachowaniem. No przecież nikt nie byłby na tyle nierozważny, żeby na poważnie zastanawiać się nad wystawieniem w stolicy skrajnie prawicowego polityka, nieprawdaż? Ponieważ balon wizerunkowy Jakiego był pompowany coraz mocniej, uznałem, że ja to jednak mało wiem o polityce i czekałem na to co będzie dalej. Konkretnie zaś na to, że w momencie, w którym Jaki zostanie namaszczony na kandydata, zostanie rozjechany przez media, które nie będą się musiały specjalnie starać, bo przeca wystarczy go rozliczyć z jego własnych wypowiedzi. Kronikarski obowiązek każe mi wspomnieć o tym, że nadal czekam. 


Czy Patryk Jaki ma szanse na wygraną? Ciężko wyczuć. Początek kampanii (rozumiem przez to tzw „prekampanie”, czyli działania, których się nie nazywa kampanią, żeby PKW się nie mogło przyczepić) wyglądał tak, że Jakiemu cały czas te słupki rosły. Sondaże (cytowane przez rządowe media i samego kandydata) wskazywały na to, że w pierwszej turze różnica jest w granicach błędu statystycznego, a to oznacza, że w drugiej turze „wszystko jest możliwe”. A potem nadszedł moment, w którym sondaże (pierwsza tura) rozjechały się o 10%. Druga tura wygląda w nich jeszcze gorzej: 60-40 dla Trzaskowskiego. Nie jestem fanem wróżenia z sondaży, ale takie słupki w ostatnim tygodniu kampanii, to lekki dramat dla sztabu Jakiego. No dobrze, ale jak to się stało, że człowiek, który w pewnym momencie swoimi działaniami zbliżał do okopów zajętych przez fanów teorii spiskowych (pozdrawiam w tym miejscu Towarzystwo Ochrony Chorób Zakaźnych, które chce bronić choroby przed eradykacją), w pewnym momencie sprawiał wrażenie kogoś, kto może bez problemu „przewrócić” Trzaskowskiego w drugiej turze? A tak to, że nikomu nie chciało się go porządnie zgrillować. Ktoś może powiedzieć, no zaraz, ale przeca, przynajmniej w teorii, zadaniem mediów nie jest stawanie po jednej ze stron sporu politycznego, więc czemu akurat miałyby się pastwić nad Jakim, a odpuszczać Trzaskowskiemu? Odpowiedź na to pytanie jest stosunkowo prosta. Jeżeli jakiś polityk robi w kampanii zwrot o 180 stopni w bardzo wielu kwestiach (tak, też uwielbiam ludzi, którym się zdarza przedobrzyć i walnąć „to był zwrot o 360 stopni!”), to zadaniem mediów jest przypomnienie jego wcześniejszego stanowiska i dopytanie go o przyczyny tegoż zwrotu. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ja nie odbieram nikomu prawa do zmiany zdania w jakiejś kwestii (tzn w sumie to w dowolnej), ale jeżeli ktoś zmienia zdanie w wielu kwestiach, (uwaga capslock będzie grany) W TRAKCIE KAMPANII WYBORCZEJ, to chyba można do tych „zmian” podchodzić z daleko idącą ostrożnością. Jak wyglądało grillowanie Jakiego w trakcie kampanii (i „prekampanii)? Albo dziennikarzom nie chciało się zrobić researchu, albo go zrobili, ale nie chciało się im drążyć tematu.


Na filmik pt „Patryk Jaki. "Baron ściemy z Opola" czy chłopak z bloku?” trafiłem tylko dlatego, że Patryk Jaki wspomniał o nim na swoim koncie twitterowym. Praktycznie na samym wstępie filmiku, montażysta wrzucił scenkę, w której Patryk Jaki, smutnym głosem (gratuluje umiejętności aktorskich, panie wiceministrze, ja bym tak nie potrafił), opowiada o tym, że  „owszem wychowałem się na blokowisku, nigdy w życiu w domu się nie przelewało”. Potem wypowiedź jest rozwinięta „ale też nie uważam żeby to powinno być istotnym elementem w kampanii wyborczej”. Czy Jaki został zgrillowany za wypowiedź o tym, jak to się mu nie przelewało? A gdzie tam. Z tego z kolei wynika, że twórca, ekhm, „reportażu” totalnie sobie odpuścił research, albowiem parę miesięcy wcześniej Jaki został zgrillowany (najpierw przeze mnie, potem przez OKO.press [które sobie „pożyczyło” kawałek researchu ode mnie]), za, eufemizując, mijanie się z prawdą w kwestii swojej sytuacji materialnej. Jak bardzo się mijał? Przekonajmy się. Uwaga natury ogólnej, ponieważ już raz się tymi wszystkimi wyliczeniami zajmowałem – w źródłach wrzucę linki do notki (bo i bez tego będzie bardzo dużo linków źródłowych). Zacznijmy od tego, że człowiek, któremu się w domu nie przelewało wystartował w wyborach do rady miasta. Jak sam stwierdził (w onetowym filmiku) dostał kiepskie miejsce, z którego nie było szans się dostać, a mimo tego się udało. Z tego można wysnuć wniosek, że kandydat na radnego musiał mieć raczej dobrą kampanię. Jest to o tyle ciekawe, że w roku „kampanijnym” Patryk Jaki zarobił 3044 złotych i 6 groszy (dane pochodzą z jego oświadczenia majątkowego). Wydaje się, że to niezbyt duża kwota, a mimo tego, Patryk Jaki potrafił za to przeżyć cały rok i sfinansować swoją kampanię wyborczą. Zapewne odżywiał się w tym czasie nienawiścią do elit III RP i pragnieniem rozliczenia tychże. Nieco zaś bardziej na poważnie, to znam sporo ludzi, którzy pochodzili z biedniejszych rodzin i nie przelewało się im w domach. Żadna z tych osób nie została radnym mając 21 lat, bo były za bardzo zajęte, albo uczeniem się, żeby jakoś wydrzeć stypendium naukowe (bez którego nie mieli szans na utrzymanie się na studiach), albo tyraniem na jakichś „stanowiskach”, na których zarabiali kilka złotych za godzinę. Nie spotkałem się też z sytuacją, w której 22-latek, pochodzący z biedniejszej rodziny kupuje mieszkanie na kredyt. A to właśnie spotkało Patryka Jakiego. I to w sumie też jest ciekawa sprawa. Po podliczeniu wszystkich dochodów Jakiego (zakładam, że są to dochody netto), otrzymujemy (przy zaokrągleniu w górę) 64.500 złotych. Nieźle jak na 22-letniego studenta, ale nie w tym rzecz. W tym samym roku Patryk Jaki kupił mieszkanie warte 185 tysięcy. Musiał dysponować wkładem własnym w wysokości 45 tysięcy, bo w jego oświadczeniu stoi, że zaciągnął 140-tysięczny kredyt. Dodatkowo, Jaki kupił sobie w 2007 roku pojazd warty 12 tysięcy. Gdyby Patryk Jaki zapłacił za wszystko z własnej kieszeni, to na życie zostałoby mu jakieś 7.500. Gdybym chciał być złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że przeżycie roku za tę kwotę, to nie był dla niego problem, bo przeca 2006 przeżył za znacznie mniej i nawet mu na kampanię zostało. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie, że odnoszę wrażenie, że chyba nie ma wątpliwości co do tego, że rodzina (w której się nie przelewało) wspomagała Jakiego finansowo. Z tego z kolei wynika, że opowieści o „nieprzelewaniu się”, można włożyć między bajki.


Kolejną kwestią, która została przez Jakiego zmitologizowana, była sprawa jego ojca. Konkretnie zaś, to, w jakich okolicznościach jego ojciec stracił pracę. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że jest to raczej kwestia „akademicka”, albowiem Jaki przyznał, że pomógł ojcu dostać stołek. Tłumaczył to tym, że jego ojciec został „niesłusznie zwolniony”. Jest to o tyle interesujące, że nie mówimy tu o jakiejś prywatnej firmie, ale o paśniku w postaci spółki miejskiej. W tym miejscu muszę poczynić dygresję. Wydaje mi się, że Ireneusz Jaki miał dwie fuchy. Jedną z nich była fucha doradcy prezydenta, a drugą była fucha w tych nieszczęsnych wodociągach. W artykule z Nowej Trybuny Opolskiej wynika, że Ireneusz wyleciał ze stołka doradczego w marcu 2007. Patryk Jaki twierdzi, że ojciec „stracił pracę” (w domyśle – w Wodociągach Opolskich) w tym samym czasie. Nie, doradca prezydenta (czyli niegdysiejszy „gabinet polityczny”) to nie to samo co robota w spółce miejskiej. Możliwe jest również to, że Patryk Jaki mijał się z prawdą w kwestii tego, kiedy jego ojciec stracił prace w Wodociągach. Tzn. chcąc się jakoś „wybielić” z zarzutów o załatwienie ojcu pracy ułożył łzawą historię o „niesłusznym zwolnieniu” i przesunął je w czasie. Ta sprawa była wałkowana tyle razy, że ktoś mógłby się o to zapytać głównego zainteresowanego, ale najwyraźniej nikomu się nie chciało.


No dobrze, skoro już jesteśmy przy tym Ireneuszu, to jak to było, że stracił prace? W listopadzie 2017 udzielił wywiadu w RMFie, w którym powiedział: „Gdy zostałem radnym tata pracował w instytucji podległej ratuszowi. Prezydent wezwał go któregoś dnia i powiedział, że jeśli syn nie zagłosuje za budżetem po jego myśli, wówczas ojciec straci pracę. Tata honorowo nic mi nie powiedział, ja zagłosowałem zgodnie z sumieniem, a ojciec stracił pracę”. Co innego Jaki mówił kiedy indagowali go w tym temacie dziennikarze Onetu (ten sam filmik co wcześniej) „Ja sobie obiecałem, że nigdy w życiu nie będę tak postępował w polityce i nie chciałbym żeby to było standardowe zachowanie dla kogokolwiek w życiu publicznym, żeby rodzina ponosiła odpowiedzialność za to, że syn, który miał wtedy 20 lat, jest szantażowany politycznie”. Trochę się te narracje nie zgrywają. W myśl pierwszej z nich szantażowany był Ireneusz (ale, honorowo nic nie powiedział synowi), w drugiej zaś szantażowany był 20-letni Patryk. Nie, nie chodziło tu o żaden skrót myślowy, po prostu Jaki zapomniał o bajce, którą opowiedział wcześniej (zapamiętał jedynie szantaż). Nie, nie bez przyczyny użyłem określenia „bajka”, bo swego czasu przekopałem się przez zapisy sesji Rady Miasta Opola, w których głosowania dotyczyły spraw budżetowych i w żadnym z nich głos Patryka Jakiego nie był decydujący. Ireneusz Jaki był długoletnim współpracownikiem Ryszarda Zembaczyńskiego i nie wierzę w to, żeby wyleciał z roboty za to, że jego syn oddał głos „nie tak jak trzeba” w sytuacji, w której nie miało to znaczenia. Nie miało również znaczenia to, że Patryk Jaki opuścił PO pod koniec lutego 2007. Co prawda Ireneusz Jaki stracił pracę w marcu (tak więc, chronologia była zachowana), ale decyzja Patryka miała wymiar stricte „kosmetyczny”. Nie, nie dlatego, że sąd koleżeński miał go wywalić, ale dlatego, że od końca 2006 roku był pracownikiem gabinetu politycznego Wojewody. Wojewodów w owym czasie powoływało Prawo i Sprawiedliwość, to po pierwsze. Po drugie zaś, takich fuch nie daje się ludziom z ulicy, więc Jaki już wtedy musiał się kręcić koło PiSu. I znowuż, nie uwierzę w to, że jego ojciec stracił pracę dlatego, że syn podjął w lutym „kosmetyczną” decyzję o opuszczeniu partii. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Jakiemu narracje rozjechały się również wtedy, gdy opowiadał o tym czemu opuścił PO. W 2007 twierdził, że „W PO jest teraz tendencja do pozbywania się ludzi o konserwatywnych poglądach, by otworzyć partii drogę do koalicji z SLD - jak np. w Krakowie. Nie chcę być w takiej organizacji.” W wywiadzie udzielonym „Sieciom Prawdy” w 2017 powiedział, że „Gdy z Platformy wyrzucono Jana Rokitę i odeszła Zyta Gilowska, a PO stała się partią III RP – odszedłem i ja.”. No i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że Gilowska odeszła  PO w 2005 roku, a Rokita zrezygnował z kandydowania z list PO pół roku po tym, jak Jaki zrezygnował z członkostwa w tej partii. Samego Rokitę wywalono z PO w 2013, za niepłacenie składek.


Ok, rozumiem, że to jest zamierzchła historia i zmęczonym dziennikarzom nie chciało się grzebać w jakichś nudnych oświadczeniach majątkowych, starych artykułach i protokołach z sesji Rady Miasta Opola. Jeno już mniej rozumiem, czemu nikt nie interesował się tym, co Jaki opowiadał kiedy już było wiadomo, że PiS planuje wystawienie go w wyborach. 17 września 2018 Patryk Jaki oznajmił, że weźmie urlop (w ministerstwie) na czas trwania kampanii. Skąd taka deklaracja? Już tłumaczę. Udzielając wywiadu „Sieciom Prawdy” Jaki opowiadał o swojej ciężkiej pracy wiceministra: „Niestety praca ministra to 16 godzin na dobę, często przez siedem dni w tygodniu. Brakuje mi czasu na odpoczynek czy spotkania ze znajomymi. Każdy dzień to walka o to, aby jak najwięcej spraw załatwić, jak najwięcej decyzji podjąć. Gdy nie mam siły, często siadam na fotelu, zamykam oczy na 15 minut i myślami wracam na moje boisko pod blokiem, kiedy nie było żadnej presji, nikt od mnie niczego nie chciał.” Teraz już chyba rozumiecie, czemu musiał wziąć urlop? Przeca nie da się pogodzić prowadzenia kampanii i pracy 16 godzin na dobę. Zupełnie bez związku z powyższą wypowiedzią i deklaracją o urlopie, zamieszczę tu listę eventów, w których Patryk Jaki uczestniczył  zanim wziął urlop:


5 Czerwca Patryk Jaki lansuje się na rowerze i przestawia założenia programowe (dotyczące rowerów/etc)

6 czerwca, Patryk Jaki lansuje się na boisku do koszykówki

12 czerwca, Patryk Jaki odwiedza schronisko dla bezdomnych zwierzat

25 czerwca spotkanie z mieszkańcami Woli

26 czerwca Patryk Jaki organizuje konfę prasową i przedstawia kolejne założenia programowe

28 czerwca Patryk Jaki pojechał do Lubina „Dziś poparłem Krzysztofa Kubowa w wyborach na prezydenta Lubina”

29 czerwca – Patryk Jaki organizuje spotkanie na Bielanach


Na tym przerwę wyliczankę, ale zapewniam was, że tych eventów było od groma. Nieźle, jak na kogoś kto pracuje 16 godzin na dobę, nieprawdaż? Przypominam, że urlop „na czas kampanii” wziął dopiero 17 września. Czy w ciągu tych paru miesięcy, ktoś zapytał wiceministra o to, w jaki sposób udało mu się połączyć pracę 16 godzin na dobę z organizowaniem eventów politycznych? A gdzie tam. Owszem, ktoś mógłby argumentować, że „Sieci Prawdy” teraz już prawie nikt nie czyta (poza aktywem partyjnym) więc dziennikarze mogli mieć problem z dotarciem do wywiadu. Ma to trochę sensu, ale podobnie rzecz się ma z wypowiedziami Jakiego, które są „ogólnodostępne”.


Jedną z nich był wpis na temat osób homoseksualnych, w którym Jaki poszedł na pełen „argumentum ad chorobum”. Wpis został przezeń usunięty, ale dopiero po tym, jak mu go wykopano na Twitterze. Jak zareagował Jaki, kiedy został zapytany o ów wpis? Najpierw powiedział, że „to był chyba element szerszej dyskusji na ten temat”, potem zaś dodał, że „Pytanie czy w ogóle coś takiego było, a ja nie wiem, bo to pewnie jest jakaś stara sprawa”. I w tym momencie dziennikarz (Jacek Nizinkiewicz) uznał, że taka odpowiedź go satysfakcjonuje i sobie odpuścił dalsze pytania. Serio? Polityk jest na widelcu i (eufemizując) udziela bzdurnych odpowiedzi (nie oszukujmy się, obie były bezsensowne), a dziennikarz sobie odpuszcza grillowanie? Przeca właśnie takie zachowanie uczy polityków, żeby udzielać jakichś idiotycznych odpowiedzi, żeby znudzić dziennikarza. Co moim zdaniem ów dziennikarz powinien zrobić? Zadawać pytanie tak długo, aż otrzyma odpowiedź. Jeżeli nie chciał powtarzać tego samego pytania to mógł iść w „co to znaczy, że był to element szerszej dyskusji na ten temat”, albo „jak może pan twierdzić, że nie wie pan czy coś takiego było, skoro był to wpis z pańskiego konta Twitterowego?” Jeżeli ktoś ma wątpliwości w kwestii tego, czy należało grillować Jakiego za wypowiedzi/wpisy sprzed paru lat, to ja takiej osobie przypominam, że Jaki (razem z rządowymi mediami) rozkręcił inbę, w której domagał się od Trzaskowskiego przeprosin za żenujący spot z Żebrowskim. Spot został nakręcony w 2009 roku i zdaniem Jakiego (i mediaworkerów rządowych) nabijano się w nim z Powstańców. Rzecz jasna, inbę odpalono w okolicach obchodów rocznicowych Powstania. Warto w tym miejscu nadmienić, że Jakiemu się często ulewało w temacie mniejszości seksualnych. Swego czasu stwierdził, że „Tęcza będzie płonąć. Stolica Polski nie jest gejowska”, zdarzyło się mu również rzucić grubszym słowem (nie będę cytował, albowiem nie chciałbym spaść z rowerka, link w źródłach znajdziecie). O tym, że w styczniu 2013 Jaki głosował przeciwko związkom partnerskim wspominać nie trzeba, albowiem były to czasy Solidarnej Polski, a ta starała się być jeszcze bardziej prawicowa od PiSu.


Idźmy dalej. Jednym z niewielu dziennikarzy, którym się „chciało”, był Konrad Piasecki, który uderzył tak, że zabolało. Chodziło o sprawę podwójnego zabójstwa (zamordowana została 35-latka i jej 3-letni syn), o którego dokonanie podejrzany był 40-letni partner kobiety, który był wtedy na przepustce z więzienia. „Patryk Jaki komentował sprawę podwójnego zabójstwa w Warszawie.  W pewnym momencie stwierdzenie dziennikarza TVN24 nazwał "obrzydliwą manipulacją". Problem w tym, że był to cytat ze Zbigniewa Ziobry sprzed lat o "politycznej odpowiedzialności".” Rozmowa poszła Jakiemu równie dobrze, co Titanicowi jego pierwszy rejs, ale w trakcie tej rozmowy padła jedna z bardziej nieprzemyślanych wypowiedzi: „Nie wykorzystuję się takich tragedii do polityki”. Dla zwykłego polityka, taka deklaracja nie byłaby groźna, ale Patryk Jaki nie jest zwykłym politykiem, tylko osobą, która bez głębszego namysłu mówi to, co akurat w danym momencie może się dobrze „sprzedać”. W lipcu 2016 doszło do zamachu w Nicei, w którym zginęło kilkadziesiąt osób. Co miał na ten temat do powiedzenia Patryk Jaki? „Wszyscy zwolennicy multikulti przepraszać. Można pod moim tłitem.”. Aczkolwiek, zapewne czegoś nie rozumiem i ten wpis, to wcale nie była próba politycznego wykorzystywania tragedii.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Za Jakim ciągnie się jeszcze sprawa wspierania Towarzystwa Ochrony Chorób Zakaźnych. To on zaprosił Justynę Sochę do Sejmu we wrześniu 2015. Ponieważ wielkimi krokami zbliżały się wtedy wybory, nietrudno zgadnąć czemu to zrobił. Po wyborach Jaki wspierał TOCZ, w ramach dbania o swoją niszę wyborczą. W lipcu 2017 napisał list do ministra zdrowia, w którym krytykował „przymuszanie do szczepień” (tak gwoli ścisłości, jeżeli ktoś zamiast „obowiązku szczepień” pisze „przymuszanie/przymus szczepień”, to można być pewnym, że siedzi w okopie razem z innymi zwolennikami ochrony chorób przed eradykacją). Kiedy został kandydatem na prezydenta Warszawy to schlebianie skrajnie prawicowym zwolennikom teorii spiskowych zaczęło mu ciążyć. W trakcie głosowania nad odrzuceniem w pierwszym czytaniu ustawy mającej na celu ochronę chorób przed eradykacją, Jaki był jednym z 5 posłów klubu poselskiego PiS, który zagłosował za odrzuceniem projektu w pierwszym czytaniu. Czy to znaczy, że Jaki zmienił zdanie w kwestii szczepień? Szczerze mówiąc wątpię w to, że kiedykolwiek miał jakiekolwiek zdanie na ten temat. Kiedy politycznie opłacalne było wspieranie hejterów szczepionek, Jaki ich wspierał, kiedy zaczęło mu to politycznie ciążyć (bo kampania), przestał to robić. Że co? Że przesadzam? To może porozmawiamy Jakim i in vitro? Na początku września Jaki oświadczył, że jeżeli wygra wybory w stolicy, to „będzie kontynuował program in vitro w Warszawie”. Czy Jakiemu można zaufać? Cofnijmy się do 25 czerwca 2015 roku, kiedy to w Sejmie głosowano nad rządowym projektem ustawy o leczeniu niepłodności (który zakładał refundację in vitro). Jak głosował Patryk Jaki? A jak mógł głosować ktoś, kto dbał o skrajnie prawicowy elektorat? Patryk Jaki był przeciwko temuż programowi.


Patryk Jaki zdominował kampanię prowadzoną w „internetach”. W jaki sposób to zrobiono? Do pewnego momentu wyglądało to tak, jakby po prostu Internet spontanicznie popierał Jakiego. Każdy jego wpis wykręcał olbrzymie zasięgi. Poza tym, sporo internautów się w tę kampanię zaangażowało. I nie, nie chodziło jedynie o Dariusza Mateckiego. Aż pewnego dnia nieco przedobrzono. 22 czerwca jeden z „niezależnych internautów” (linki w źródłach, rzecz jasna) rozkręcił inbe na Twitterze: „Trzeba być naprawdę mistrzem, żeby zakładając trollkonto mające robić kontrkandydatowi negatywną kampanię, w pierwszej kolejności zaobserwować go z kont "think-tanku" partii i najważniejszego członka lokalnej młodzieżówki, odpowiedzialnego za social media. Podziwiam”. Konto zwało się „Jaki jest naprawdę Jaki” (podaję nazwy zamiast tagów) Niemalże od razu sprawę podchwycił Sebastian Kaleta (pozdro panie Sebastianie, ja nadal pamiętam, jak mnie Pan przepraszał za wpis o tym, że napisałem tekst o Jakim „za pieniądze”, a Pan?), a potem już poszło z górki i nawet część dziennikarzy zaczęła Platformę grillować za to konto. Ponieważ czasami bywam naiwny uznałem, że „no, to teraz ktoś im odwinie, bo przeca sami mają pierdylion takich kont”. Ponieważ owo „odwinięcie” nie nadchodziło postanowiłem się przyjrzeć kontom, którym Patryk Jaki robił kompulsywne RT. Tak też trafiłem na konto o nazwie „Inżynier Mamoń”, które zajmowało się hejtowaniem Trzaskowskiego (i propsowaniem Jakiego), wśród pierwszych followersów byli: Marcin Rol (były wiceprezydent Opola, który dostał fuchę dzięki Jakiemu) oraz Oliwer Kubicki, który miał w bio „rzecznik komisji weryfikacyjnej”. Potem znalazłem kilka kolejnych, w tym jedno o nazwie „Trzaskowski jak Komorowski”,które wśród pierwszych followersów miało np. radnego miejskiego z Opola oraz trollkonto „Inżynier Mamoń”. Każde z tych kont miało wśród pierwszych followersów ludzi związanych z Patrykiem Jakim. Porobiłem screeny i wrzuciłem je na Twittera, w efekcie czego się kolejna inba zrobiła. W pewnym momencie ktoś wywołał do tablicy internautę, który wynorał to trollkonto platformerskie i ów (a jakże) oznajmił, że wszystko spoko, ale „te sytuacje są nieporównywalne”. Ponieważ miałem odmienne zdanie w tej materii zauważyłem, że, owszem, sytuacje są nieporównywalne bo PiS się w to bawi od dawna, a platforma potyka się o własne nogi. Zauważyłem również, że nieco śmieszne jest zwracanie uwagi publiki na techniki, z których się samemu korzysta. Pan internauta się był na mnie obraził i napisał między innymi „ja na TT występuję tylko pod imieniem i nazwiskiem oraz obsługuję konto firmy. W przeciwieństwie do "Pikników NSG", nie mam potrzeby prowadzenia trollkont, by wyrazić swoją opinię”. Czemu zdaniem pana internauty fakt założenia trollkonta prze platformersów jest bardziej bekowy, od faktu założenia kilku trollkont przez PiSowców? Nie wiem, ale to pewnie dlatego, że nie jestem w pełni niezależny. Nieco zaś bardziej na serio, to trudno oszacować liczbę kont (i niezależnych internautów) wspierających Jakiego, ale biorąc pod rozwagę gigantyczne zasięgi jego wpisów, musi być ich raczej sporo. Nie, nie twierdzę, że nie ma internautów, którzy lajkuja/etc jego wpisy sami z siebie, ale dysproporcja między tym gigantycznym poparciem internetowym, a sondażami, które stoją w miejscu sugeruje, że ruch sieciowy w okolicach kandydata Dobrej Zmiany, jest, eufemizując „stosunkowo mało oddolny”.


Na tym miałem zakończyć pisanie o internetach, ale w takcie porządkowania linków-do-notki, trafiłem na jeden, który mi wcześniej umknął. Był to link do twitterowego konta prowadzonego przez niejaką Katarzynę Stróżyk. Jej konto przykuło moją uwagę, albowiem pani Katarzyna zajmowała się głównie robieniem kampanii Patrykowi Jakiemu (+ hejtowaniem Trzaskowskiego). Jej własne wpisy były bardzo duszoszczypatielne (linki w źródłach) i miały olbrzymi zasięg. Nie był to rzecz jasna zasięg, który potrafił wykręcić Jaki, ale też spory. Twitterowe „bio” pani Katarzyny wskazywało na to, że pani Katarzyna jest po prostu zwykłym suwerenem. Takiemu suwerenowi przecież wolno się angażować w kampanię, nieprawdaż? Tylko że widzicie, jak sobie kliknąłem w to jej konto teraz, to się okazało, że jej „bio” wygląda nieco inaczej. Co w nim jest? Ano stoi w nim, że pani Katarzyna to „Kandydatka do rady dzielnicy Śródmieście.”. Chciałem sobie tutaj trochę poheheszkować z tego - ależ to przypadek, że internautka, która z dobroci serca wspierała Jakiego, dostała miejsce na listach, jeno nie bardzo mi się chce. To jest bowiem ten sam rodzaj „przypadku”, który sprawił, że „niezależny” Marek Magierowski, który bardzo niezależnie wspierał PiSowskiego kandydata na prezydenta Polski został potem jego rzecznikiem. Różnica polega na tym, że tutaj nikomu się nie chciało czekać do wyborów. Nie, pani Katarzyna nie mogła zostać kandydatką „przypadkiem”, bo nikt się na te listy nie dostaje przypadkiem. Na pewno zaś nie można mówić o przypadku, w sytuacji, w której wojna o miejsca na listach w Warszawie była tajemnicą poliszynela. Jaki chciał tam wprowadzić swoich ludzi (chciałbym w tym miejscu pozdrowić Sebastiana Kaletę!), zaś PiSowi się to nie do końca podobało. Z tego z kolei wynika, że pani Katarzyna była kandydatką na kandydatkę od dłuższego czasu. Zapewne od momentu, w którym zaczęła tak gorliwie wspierać Jakiego (z jej TL wynika, że była to końcówka września 2017). Możemy już przestać udawać, że PiS nie prowadzi działań „w internetach” i że całe poparcie w tychże internetach pochodzi „od suwerena”?


Ponieważ niniejszy tekst ma się ku końcowi, nadszedł moment, w którym trzeba by było się odnieść do tytułu. Jeżeli ktoś nie zna serialu „Kariera Nikodema Dyzmy” z Wilhelmim, to ów serial jest must see. Tak, to stary serial i trochę odstaje od nowszych produkcji, ale to nadal jest bardzo dobry serial. Serial powstał na podstawie powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (tytuł ten sam). Powieść została napisana w 1932, ale, niestety, nie straciła nic ze swej aktualności. O czym opowiada? W telegraficznym skrócie, o człowieku znikąd, który robi oszałamiającą karierę w polityce. Co prawda pomaga mu w tym splot zbiegów okoliczności, ale równie dużą rolę odgrywa tam jego skrajna bezczelność i pewność siebie (połączona z absolutnym wręcz brakiem wiedzy). Patryk Jaki to taki uwspółcześniony Nikodem Dyzma. Jest skrajnie bezczelny i pewny siebie. Różnica polega na tym, że Dyzma nie posiadał żadnej wiedzy, Jaki zaś posiada wiedzę w zakresie tego, jak robić ludziom wodę z mózgu. Jest w tym na tyle dobry, że potrafi bez problemu „zagiąć” leniwego dziennikarza. Do perfekcji opanował umiejętność autokreacji. Doskonałym przykładem jest tutaj akcja „Stoimy pod blokiem”. Mimo tego, że „bieda” Jakiego została zdebunkowana, ów, bez problemu wprowadził do swojej kampanii element, który miał dobitnie wskazywać na to, że Jakiemu było ciężko w młodości. Po co? Żeby suweren pomyślał „patrzcie, to taki człowiek, jak my”. Co na to dziennikarze? Nic (poza, rzecz jasna, mediaworkerami z portalu 300 polityka, bo oni ewidentnie opowiedzieli się po jednej ze stron, więc od nich ciężko by było wymagać „grillowania” Jakiego). W tym miejscu warto by było zadać sobie jedno pytanie „no ale, czy rozliczanie Jakiego, nie wyglądałoby jak opowiedzenie się po stronie jego kontrkandydata?” Nie. Jeżeli wcześniejsze wypowiedzi/działania szkodzą politykowi  jest to tylko i wyłącznie jego winą, a nie dziennikarza, który mu o nich przypomina i domaga się jakiegoś komentarza. Jeżeli mam być szczery, to moim zdaniem, nierozliczanie Jakiego oznaczało opowiedzenie się po jego stronie. Bo ten człowiek był (i jest) w stanie budować swój wizerunek „umiarkowanego polityka” tylko i wyłącznie dlatego, że dziennikarze mu na to pozwolili.


Na finiszu kampanii, sztab Jakiego zaczął się potykać o własne nogi. Nie chodziło o to, że dziennikarze doprowadzili do sytuacji, w której Jaki musi się z czegoś tłumaczyć. Nic z tych rzeczy. Po prostu w pewnym momencie „doraźność” działań stała się tak bardzo widoczna, że nawet dziennikarze to dostrzegli. Ja się tu pochylę nad dwoma sytuacjami (choć było ich więcej). Pierwsza z nich była z gatunku humorystycznych. Ponieważ sztab Jakiego szedł po Wawę jak po swoje, w pewnym momencie pozwolono sobie na wizualizację „co będzie po zwycięstwie Jakiego”. W internety wrzucono zdjęcie, na którym Jaki (ma się rozumieć „prezydent Jaki”) siedzi za biurkiem (na tle regalu z książkami) i coś podpisuje (w domyśle „pierwsze decyzje prezydenckie”). Bardzo szybko okazało się, że internety źle zareagowały na aż taką pewność siebie kandydata i pojawiły się pierwsze przeróbki. Potem zaś było już tylko gorzej, bo ludzie w internetach mają dużo czasu, więc zaczęto się przyglądać temu co też to za książki kandydat ma na regale. Dalszy ciąg już znacie („Patryk Jaki to fanatyk niemieckich kolei”). A potem ktoś zaczął dowodzić, że zdjęcie wykonano na planie jednego z TVN-owskich seriali (link w źródłach). Jak wspomniałem wcześniej, była to sytuacja z gatunku humorystycznych, ale nie dla wszystkich. Kandydat dobrej zmiany na ten przykład, w ogóle się nie śmiał i zaczął banować na Twitterze za pytania o „niemieckie koleje”. Druga sytuacja była również humorystyczna, ale już w nieco innym wymiarze. Otóż, Patryk Jaki w trakcie debaty zdecydował się na teatralny gest i oznajmił, że rezygnuje z członkostwa w Solidarnej Polsce, bo chce żeby Warszawa była rządzona „bezpartyjnie”. Co zrozumiałe wezwał do tego samego Trzaskowskiego, który odpowiedział, że on się swojej partii nie wstydzi, więc nie zamierza rezygnować z członkostwa w tejże. Teatralność gestu Jakiego razi po oczach. Człowiek ów od 15 lat kręcił się po różnych partiach. Najpierw był członkiem PiS (młodzieżówki), potem przeszedł do PO, potem znowu do PiSu (bo stołki), potem do Solidarnej Polski, bo wydawało mu się, że PiS tonie, potem zaś wystartował z list PiS, bo Solidarna Polska się „nie udała”. Po 15 latach włóczenia się po różnych partiach, na finiszu kampanii, w którą PiS zainwestował gigantyczne środki (i wspierał ją swoimi mediami), Patryk Jaki oznajmia "Można powiedzieć, że jestem bezpartyjny". Tę deklaracje można skomentować tylko w jedne sposób: powiedzieć można wszystko, ale chyba nie zawsze jest sens. Czemu Patryk Jaki się zdecydował na „rezygnację”? Pewnie po temu, że „z badań wyszło”, że suweren woli bezpartyjnych. Nie przyszło mu do głowy, że nikt nie potraktuje poważnie takiej deklaracji na finiszu kampanii. To są tylko najbardziej jaskrawe przypadki „doraźności”, ale cała kampania Jakiego była „doraźna”. Ludzie nie hejtuja in vitro? To ja też je polubię. Hejt na mniejszości seksualne się już nie sprzedaje zbyt dobrze? To ja nie będę ich już hejtował. Robi się głośno w temacie szczepień? To ja już będę popierał obowiązek szczepień. I tak dalej i tak dalej. A wszystkiemu temu przyglądali się dziennikarze i kiwając głowami mówili „nie no, moim zdaniem ten człowiek wygra wybory”.


Źródła:

http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,22519464,sondaz-pis-patryk-jaki-wygralby-pierwsza-ture-wyborow-prezydenta.html


https://twitter.com/PatrykJaki/status/1004115865728700416

https://www.youtube.com/watch?v=i1bgOrSymf4

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2017/11/patryki-jaki-czyli-bieda-urojona.html

https://nto.pl/szara-eminencja-zwolniona-za-syna/ar/4058083



https://twitter.com/PatrykJaki/status/1012747978740781056

Tutaj jeden z ćwiterian podrzucił kilka skrinów z zaznaczonymi godzinami, w których odbywały się eventy.


https://twitter.com/gambitek/status/1018190150785011715

Od 9 minuty:
http://www.rp.pl/RZECZoPOLITYCE/180519906-Patryk-Jaki---Warszawa-musi-byc-prawdziwa-swiatynia-wolnosci.html

https://www.tvp.info/38311222/jaki-o-spocie-trzaskowskiego-jest-tak-oburzajacy-ze-trudno-go-komentowac

http://www.fronda.pl/a/posel-patryk-jaki-tecza-bedzie-plonac,36365.html

http://opole.wyborcza.pl/opole/1,35086,13689628,Patryk_Jaki_o_gejach___Pedaly___Po_czym_dodaje___Trzeba.html

http://www.sejm.gov.pl/sejm7.nsf/agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=7&NrPosiedzenia=32&NrGlosowania=49

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,23905643,podwojne-zabojstwo-w-warszawie-jaki-skonfrontowany-ze-slowami.htmlhttps://twitter.com/PatrykJaki/status/753857027798163456
https://oko.press/jaki-wspiera-ruch-antyszczepionkowy-to-grozi-powrotem-epidemii-takze-w-warszawie/

http://www.sejm.gov.pl/sejm8.nsf/agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=8&NrPosiedzenia=69&NrGlosowania=41

http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1245018,jaki-o-programie-in-vitro-w-warszawie.html

http://www.sejm.gov.pl/sejm7.nsf/agent.xsp?symbol=klubdecglos&IdGlosowania=42901&KodKlubu=ZP&Decyzja=Przeciw

Internauta rozkręca inbę:

https://twitter.com/parysmat/status/1010064953297047554

https://twitter.com/sjkaleta/status/1010065277571227649

Kilka przykładowych trollkont:

Jeżeli ktoś chce, to może sobie przejrzeć jej profil (najlepiej ograniczyć się do „mediów”)

https://twitter.com/Katarzyna_str

https://wiadomosci.wp.pl/marek-magierowski-nowym-rzecznikiem-prezydenta-andrzeja-dudy-6027710198551169a



http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,143907,24048157,wybory-samorzadowe-2018-warszawa-patryk-jaki-mozna-powiedziec.html


Jeżeli ktoś chce zobaczyć jak wygląda grill na polityku, to podrzucam link do kawałka wywiadu z urzędującym (wywiad sprzed paru lat jest) premierem Wielkiej Brytanii

https://www.facebook.com/Channel4News/videos/10153264721241939/




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz