środa, 10 października 2018

Hejterski Przegląd Cykliczny #37

Na samym początku ogłoszenia parafialne. Kiedy pisałem poprzedni Przegląd, myślałem, że wystarczy wszystko podzielić na dwie części. W trakcie pisania tego (gdzieś tak, kurwa, na 8 stronie [z pojedynczym odstępem]) zorientowałem się, że chyba jednak trzeba będzie to jeszcze raz podzielić. Druga część drugiej części pojawi się pewnie w piątek, bo jest już napisana, więc będzie sobie grzecznie czekać na publikację. Sprawa kolejna, pewnie jakoś na dniach będę zakładał Patronite, tak więc, jeżeli niektórzy z was mają za dużo pieniędzy, to ja z przyjemnością pomogę wam nieść ten krzyż przez życie. Sprawa jeszcze bardziej kolejna, Przeglądy będą się ukazywać nieco częściej niż do tej pory (albowiem zagęszczenie dzbanizmu w polityce sprawia, że odkładanie pisania „na zaś” kończy się tym, że potem Przegląd ma pierdylion części i każda z nich ma pierdylion liter). Ostatnie z ogłoszeń: zapowiadana notka o moim ulubionym polityku (tym z biedniejszej rodziny, co to walczy z układami budując własne) objawi się pewnie jakoś w przyszłym tygodniu. Idźcie do czytania, ofiara spełniona!


Zacznijmy od naszych milusińskich purpuratów, którzy razem z innymi purpuratami z Europy Środko-Wschodniej wezwali do odrzucenia konwencji antyprzemocowej. W takich sytuacjach staram się sobie wyobrazić, jak zareagowałaby na podobne idiotyczne odezwy nasza prawica, gdyby nadawcą tychże odezw był kto inny. Wyobraźmy sobie, że do odrzucenia konwencji antyprzemocowej wzywają wysoko postawieni duchowni muzułmańscy z Europy Zachodniej, którzy zaczynają tłumaczyć, że antyprzemocówka jest zła, bo jest niezgodna z ich religią. Ileż by było pierdolenia o tym, że „Europa Umiera”.


Muszę się przyznać, że jestem osobą, która posiada sporą liczbę tzw „guilty pleasures”. Jedną z nich jest obserwowanie meltdownów polityków, którzy dostają ataków histerii w trakcie czytania sondaży. W rolach głównych, Bogdan Zdrojewski: „Ile kłamstw można łyknąć? Prezydenta, Premiera, członków rządu PIS, TVP info? Jak widać jeszcze sporo. Ponad 30% wyborców daje radę. Z podobnym niedowierzaniem oglądam rekordy w jedzeniu pączków na czas. Ci jednak biją rekord raz w roku. Wyborcy PIS codziennie. GIGANCI!” Tenże sam Zdrojewski pewnie bardzo często zadaje sobie pytanie „kurwa, przecież tłumaczę tym tępym chujom, że są głupi, czemu oni nie chcą na nas głosować?”. Nieco zaś bardziej na serio, to ciekaw jestem, czy ludziom z szeroko pojętego antyPiSu (tego spod znaku Zjednoczonej), przyjdzie kiedyś do głowy myśl, że rzyganie na wyborców jest raczej mało skuteczne?


Na początku września „Polityka” wywołała sporą gównoburzę przy pomocy artykułu (o raczej jednoznacznym tytule): „Rosyjski ślad na taśmach”. Nie będę się w tym miejscu skupiał na treści artykułu (jeżeli ktoś chciałby poczytać, to link w źródłach znajdzie), ale na reakcje na ów artykuł. Reakcje owe dobrze odzwierciedla tweet Bartłomieja Radziejewskiego (spokojnie, ja też mam średnie pojęcie o tym, kto to jest, ale różni ludzie z nim dyskutowali, więc to pewnie ktoś rozpoznawalny): „Słucham, że Rosja miała zmontować aferę taśmową, żeby obalić antyrosyjski rząd PO-PSL. Zamieniając go na jeszcze bardziej antyrosyjski rząd PiS. Oj, antypisowcy, nad teoriami spiskowymi to musicie jeszcze sporo popracować”. Na pierwszy rzut oka, brzmi to sensownie, albowiem rządem steruje człowiek, który organicznie nienawidzi Rosjan i jest (najprawdopodobniej) przekonany o tym, że zamordowali mu oni brata. Do tego dochodzi momentami skrajnie antyrosyjska retoryka. Tylko, że z tego tak właściwie to, kurwa, nic nie wynika. Retoryka, jest owszem antyrosyjska, ale w żaden sposób nie szkodzi ona Rosji. Co prawda PiS prowadzi batalię w sprawie Nord Stream 2 (nie, żarty z Prezydenta RP będą w dalszej części) i zabiegają o zwiększenie obecności wojsk NATO w PL, ale, jakkolwiek kuriozalnie by to nie zabrzmiało, to również ma niewielkie znaczenie dla Rosji. Do tego, żeby skutecznie walczyć z NS2 potrzebowalibyśmy silnych sojuszników. Polska polityka zagraniczna (tak, o tym, też będzie w dalszej części) jest prowadzona tak, że takowych sojuszników nie mamy. Co się zaś tyczy obecności wojsk NATO, to ja nie jestem specem od wojskowości, ale wydaje mi się, że przed agresją ze strony Rosji nie ochronią nas stacjonujące u nas wojska NATOwskie, tylko te, które NATO może wysłać nam na pomoc w razie, gdyby rosyjskie wojska znowu chciały jakichś mniejszości bronić. Owszem, zwiększenie obecności wojsk NATO w Polsce zwiększa prawdopodobieństwo tego, że w razie „draki” zostanie nam udzielona pomoc, ale sprawa nie jest przesądzona. Bo nietrudno mi jest sobie wyobrazić sytuację, w której NATOwskie państwa uznają, że, no ok, jeżeli nie pomożemy Polsce, to stracimy trochę ludzi i sprzętu, ale jeżeli pomożemy to ryzykujemy tym, że Rosja przyjdzie do nas, a to oznacza znacznie większe straty/etc., tak więc „mówi się trudno”. Poza wszystkim innym, moim zdaniem (powtarzam, nie jestem specem od wojskowości, tylko podkarpackim blogerem), Rosja ma trochę w dupie obecność NATOwskich wojsk w Polsce. Rzecz jasna, nie oznacza to, że ów kraj nie będzie protestował przeciwko „agresywnej polityce NATO”, które „rozmieszcza wojska w bliskim sąsiedztwie Rosji, tak, jakby przygotowywało się do ataku”, ale to są raczej pogadanki dla rosyjskiego suwerena (coś, jak PiSowskie gadanie o tym, jak to się z nami UE teraz liczy/etc). Tym samym, ta antyrosyjskość PiSu ma wymiar mocno symboliczny. Mocno „niesymboliczny” wymiar mają zaś inne działania PiSu. Osłabianie pozycji naszego kraju na arenie międzynarodowej, poprzez prowadzenie nieprzewidywalnej polityki zagranicznej (vide, walka o to, żeby Tusk nie został królem Europy) i poprzez wywoływanie konfliktów dyplomatycznych (vide, ustawa o IPN), stałe podsycanie konfliktu na linii Polska- UE, rozsiewanie antyunijnej propagandy (w tym, rosyjskiej) przez nasze władze i rządowych mediaworkerów (to jest temat na osobny, bardzo obszerny tekst, który wreszcie kiedyś napiszę). Niezrozumiałe decyzje, które raczej chujowo wpływają na naszą obronność, a to bomby ulotkowe, a to pompowanie kasy w WOT, który „ma walczyć ze specnazem” (to był, kurwa, hit) upierdolenie przetargu na Caracale/etc/etc. Nie, to nie jest tak, że każda decyzja polskiego rządu oznacza strzelające na Kremlu korki od szampana (acz, jeżeli mam być szczery, sufit tam muszą mieć już zdrowo podziurawiony), ale nikt mi, kurwa mać, nie wmówi, że te działania są działaniami „na szkodę” Rosji. Idiotyczne zachowania polskich władz na arenie międzynarodowej nie powinny być dla nikogo zaskoczeniem (no chyba, że ktoś przeleżał lata 2005-2007 pod lodem i nie pamięta co się wtedy działo). Wydaje mi się, że w kontekście powyższego raczej nie ma sensu zadawanie pytania „czy Rosji opłacało się wymienić PO na PiS?. Czy rosyjskie służby faktycznie brały udział w montowaniu afery taśmowej? Nie mam, kurwa, zielonego pojęcia. Wolałbym, żeby się okazało, że to jednak było „nasze” (polskie) dzieło, ale nie założyłbym się o to.


Skoro zaś jesteśmy przy antyunijnej propagandzie, to warto w tym miejscu przytoczyć słowa Prezydenta RP, który był łaskaw powiedzieć, że „UE, to wyimaginowana wspólnota, z której dla nas niewiele wynika”. Po takich wypowiedziach warto śledzić poczynania rządowych mediów, co, rzecz jasna, uczyniłem, dzięki czemu, będziecie mogli zapoznać się z kilkoma tytułami artykułów na temat tejże wypowiedzi (wszystkie pochodzą z portalu „w Polityce”, i zamieszczę je w kolejności chronologicznej): „Manipulacje słów o "wyimaginowanej wspólnocie"! Co tak naprawdę powiedział prezydent? SPRAWDŹ całość wypowiedzi!”. „Wyimaginowana wspólnota? Jak najbardziej. Potwierdzaja to atak na Węgry i niemiecka wiza dla Kozłowskiej”. „"Wyimaginowana wspólnota"? Prezydent powiedział prawdę. A histeria dowodzi, że dla eurofanatyków UE jest obiektem religijnego kultu”. „Wyimaginowana wspólnota” to najtrafniejsza definicja Unii Europejskiej w stanie schyłkowym” i na sam koniec: „Słowa o "wyimaginowanej wspólnocie" zmanipulowane? Prezydent wyjaśnia: Skrót myślowy, wyrwany z kontekstu przez media”. W skrócie: Prezydent RP wcale tego nie powiedział, ale miał rację mówiąc to, choć to nieprawda, że powiedział, bo słowa zostały wyrwane z kontekstu. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że wypowiedź Prezydenta RP została skrócona, ale nie została ona w żaden sposób przeinaczona.


W pierwszej połowie września, prawicowa prasa (po raz pierdylionowy) zapadła na przypadłość zwaną „bólem dupy”. Przyczyny tego konkretnego bólu były dość prozaiczne, poszło o pieniądze. „W poniedziałek na pierwszej stronie opiniotwórczych dzienników ogólnopolskich ukazały się specjalne reklamy Santander Bank Polska. - Precyzyjnie odcedzono całą prasę konserwatywną. Taki mamy system medialny i bankowy - ocenił Michał Karnowski, członek zarządu Fratrii i publicysta „Sieci”” Na portalu Karnowskiego zamieszczono sondę „jak ocenić decyzję banku o niereklamowaniu się w prasie konserwatywnej”. 80% respondentów nie miało złudzeń: „To rodzaj dyskryminacji, klienci konserwatywni, czytelnicy konserwatywnych mediów, mogą się czuć urażeni”. Od siebie dodam, że jakkolwiek urażeni by nie byli, to Karnowski na pewno był urażony znacznie bardziej (bo brak reklamy = brak kasy). Karnowski został momentalnie sprowadzony do parteru, bo, okazało się, że do numeru jego tygodnika dołączono odblaski dla dzieci od PZU: „Numer „Sieci” z odblaskiem kosztuje tak jak zwykle 6,90 zł. Wewnątrz są dwa stronicowe teksty związane z kampanią państwowego ubezpieczyciela: jeden opisuje same odblaski, a drugi - raport o bezpieczeństwie dzieci na drodze.(...) Biuro prasowe w odpowiedzi na pytania Wirtualnemedia.pl poinformowało, że odblaski zostały dołączone do całego nakładu „Sieci”. - Obecnie nie planujemy dołączania ich do innych tytułów – dodało.” Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że ktoś powinien zrobić sondę i zapytać, czy aby nie jest tak, że „niekonserwatywni klienci PZU, mogą się czuć urażeni taką formą dyskryminacji niekonserwatywnych mediów”, ale ponieważ nie jestem złośliwy, napiszę jedynie, że zapewne niejeden Bazyliszek mógłby pozazdrościć Karnowskiemu umiejętności unikania luster.


Mniej więcej w tym samym czasie, w którym Karnowski cierpiał ze względu na to, że pieniądze, mieliśmy do czynienia z jednym z najbardziej spektakularnych transferów politycznych, który to transfer przeszedł bez echa: „Dariusz Karczmarczyk do stołecznej Rady Miasta dostał się w ostatnich wyborach samorządowych z list Prawa i Sprawiedliwości. Teraz jednak odchodzi z partii i dołącza do Ruchu Narodowego.” Odchodząc z PiS radny rzucił "Nie ma mojej zgody na Warszawę multi-kulti". Musicie przyznać, że trzeba być zawodnikiem „wagi ciężkiej”, żeby odejść z PiSu dlatego, że jest w nim za mało rasizmu i nacjonalizmu. Niestety, muszę wam nieco popsuć zabawę. Najprawdopodobniej przyczyna „odejścia na drugi krąg”, była taka, że radnemu zapowiedziano, że nie dostanie miejsc na listach. Przypominam, że na listach Zjednoczonej Prawicy zrobiło się tłoczno, albowiem w wyścigu do koryta wystartowali również ludzie Patryka Jakiego. Radnemu nie pozostało więc nic innego, jak „odejść z przytupem”.


Wielokrotnie (tzn chyba ze trzy razy, ale wielokrotnie brzmi lepiej) zdarzało mi się pochylać w ramach Przeglądów nad Rafałem Wosiem. Tym razem będzie nie tyle o jego publicystyce (choć trochę też), a bardziej o tym, że wyjebano go z roboty w „Polityce”. Szczerze mówiąc trochę mnie to w pierwszej chwili zdziwiło, bo produkują się tam jednostki znacznie bardziej spektakularne (sprawdzić, czy nie Hartman). Jeno potem sobie pomyślałem, że się pewnie wszystko rozbiło o dwie sprawy. Pierwsza, to narracje budowane przez Wosia. A to się litował nad kibolami, którzy są „uciskani” i demolowanie stadionu to dla nich jedyna forma komunikowania się ze środowiskiem zewnętrznym, a to zachęcanie lewicy, do „cywilizowania PiSu”. Ujmując rzecz innymi słowy, jego publicystyka mogła nie licować z tą, która jest preferowana z „Polityce”. Czy było to coś, czego Woś mógł się spodziewać? Owszem, było. Nie przemawia przeze mnie niechęć do jego osoby, a jedynie coś co można nazwać „znajomością realiów”. Już tłumaczę o co mi chodzi. Kilkukrotnie (ok, może i był to raz, ale sobie to przemnożyłem, żeby się czuć lepiej) zapytywano się mnie na tym fanpejdżu, że w ogóle to czemu ja tych swoich podsumowań/etc w jakiejś prasie, albo na jakimś portalu nie uskuteczniam. No generalnie to dlatego, że nikt by nie chciał, ale nawet jakby chciał, to ja bym nie chciał. Rzecz w tym, że każde medium ma jakąś tam swoją „politykę” (albo inną „agendę”). Prędzej, czy później dochodzi do sytuacji, w której okazuje się, że w sumie to wszystko fajnie, ale „tego tematu, to my nie będziemy ruszać bo (albo reklamodawca by się pogniewał, albo polityk zaprzyjaźniony, albo chuj wie co)”. A jeżeli ktoś będzie się upierał (i np. pod swoim nazwiskiem opublikuje to gdzieś w internetach), to się może okazać, że redakcja nie będzie przejawiała chęci do przedłużenia umowy na ten przykład. Tak więc, pisząc sobie na swoim kawałku internetu mam tę swobodę, że sam sobie jestem sterem, żeglarzem i torpedą protonową. Woś, pisząc dla „Polityki” tej swobody nie miał i nie chce mi się wierzyć w to, że nie był tego świadomy. Sprawa druga, związana jest ze sposobem, w jaki Rafał Woś uprawia dysputy w internetach. Konkretnie zaś chodzi mi o to, że Woś jest całkowicie niewrażliwy na krytykę. Nie, nie chodzi o to, że nie ruszają go hejty (bo to jest akurat zdrowe), ale o to, że chyba nigdy nie zdarzyło mu się przyznać do błędu. Nie zrozumcie mnie źle, ja tam lubię się czasem pokłócić (dla idei), ale jeżeli poważny publicysta określa kogoś, kto zwraca uwagę na to, że kibole są agresywni, mianem „klasisty”, to coś tu jest, kurwa, mocno nie w porządku. Kiedy ciśnienie robi się zbyt duże, Wosiowi włącza się tryb „męczennik” (jeżeli ktoś uważa, że przeginam, to odsyłam do linku w Źródłach) i okazuje się, że wszyscy go atakują, bo nikt go nie rozumie. Ktoś mógłby, całkiem słusznie, zauważyć, że Woś nie jest odosobnionym przypadkiem, bo np. publicystyczny beton spod znaku Zjednoczonej Opozycji stosuje bardzo podobne „strategie komunikacyjne”. Tyle że tutaj wszystko znowuż sprowadza się do tego, co sobie zamyśli pracodawca. Komuś (np. rządowemu medium „Do Rzeczy”) może nie przeszkadzać to, że Ziemkiewicz rzyga swoich krytyków na Twitterze (acz znacznie częściej ich banuje), ale komuś innemu (np. „Polityce”) może to przeszkadzać. Jeżeli oficjalne konto Twitterowe tygodnika, w którym jesteś zatrudniony pisze do Ciebie (publicznie) „Rafale, spokojnie, nie obrażaj naszych Czytelników!”, to znaczy, że jesteś na shitliście i ktoś Ci się, kurwa, bacznie przygląda. Na sam koniec, krótka dygresja. Najwięcej do powiedzenia na temat tego, że chujowo jest wywalać ludzi „za poglądy”, mieli prawicowi mediaworkerzy. Ci sami, którzy bili brawo, kiedy PiS wywalał ludzi z TVP, a potem zajęli ich miejsca. EDIT, już po napisaniu Przeglądu (acz przed opublikowaniem) okazało się, że Woś dostał fuchę w Superaku i w „Tygodniku Powszechnym”


Wrzesień nie był zbyt dobrym miesiącem dla Prezydenta RP. Najpierw katapultował się jego rzecznik, a potem dziennikarze wynorali w PKW pewien papier: „w PKW, w dokumentacji złożonej do sprawozdania finansowego znajduje się umowa wraz z załącznikami, które zawierają dokładne wyliczenie i wycenę kilku tysięcy “automatycznych komentarzy”, które w internecie miała zamieścić wynajęta przez sztab kandydata PiS firma z Warszawy. Zobowiązała się do tego, żeby co miesiąc zajmować się tysiącem wątków i dokonywać 5 tysięcy wpisów automatycznych. Pod umową znajduje się pieczęć i podpis pełnomocnika finansowego komitetu wyborczego.” Zainteresowanie tym papierem było spore i wywołało dywagacje pt „Czy boty pomogły wygrać Dudzie wybory prezydenckie?”. Sam Prezydent odniósł się do tego w sposób właściwy swej kondycji intelektualnej: „Z tymi „botami” to kompletna bzdura. Typowy fake news. Ale mogę Wam ujawnić mój kampanijny sekret. Pomogły mi Autoboty ;-) Słuchałem tego codziennie i wielu ludziom też się podobało” (do ćwita załączony był utwór z soundtracku do pierwszej części Transformerów). Zanim przejdę do meritum, zastosuję zasadę fight suchar with suchar, albowiem domyślam się, że ulubionym transformerem Prezydenta RP był Długopisimus Prime. Teraz zaś na poważnie będzie. Ponieważ wielce szanowne dziennikarstwo skupiło się na tym „CZY DUDA WYGRAŁ DZIĘKI BOTOM”, rządowym mediaworkerom i politykom partii rządzącej, udało się ją rozmyć i obśmiać. Ze mnie to, co prawda, żaden, kurwa, dziennikarz, ale wydaje mi się, że po tym, jak ktoś wynorał glejt, z którego wynika, że chyba ktoś używał botów, warto by było sprawdzić, czy ktokolwiek korzystał z botów i botnetów po kampanii, bo to chyba nieco bardziej sensowne działanie niż dywagowanie „czy wygrał, bo botnety”. Gdyby bowiem okazało się, że botnety były stosowane po kampanii, to na nic zdałoby się tłumaczenie obozu władzy, że „ich przecież przy tym nie było”, w trakcie kampanii wyborczej. Oznaczałoby to również, że Prezydent RP (eufemizując) „mijał się z prawdą”, gdy zapewniał, że żadnych botów niet (nadal jestem na niego wkurwiony o to, że zbezcześcił jeden z moich ulubionych kawałków z tego soundtracku). Ci z was, którzy pamiętają jedną z moich notek z sierpnia 2017 już wiedzą co będzie dalej. W sierpniu 2017 zupełnie przypadkowo udało się mi ustalić (średnio mi tu pasuje "ustalić", ale przynajmniej brzmi bardzo poważnie), że ktoś przy pomocy botnetów pompuje reakcje na artykuły „polityczne” w serwisie „WP opinie”. (link do notki w źródłach znajdziecie, of korz). Botneciarz był kurewsko subtelny. Zazwyczaj przy artykułach było kilkaset reakcji, w porywach do kilku tysięcy. Pan botnieciarz (albo pani botneciara) uznał, że trzeba to poprawić i potrafił najebać tych reakcji tyle, że przy „rekordowym” artykule było ich ponad 120.000 (słownie – sto dwadzieścia tysięcy, coby nikt nie pomyślał, że pomyliłem zera). Najmniejszym zaskoczeniem świata było to, że botneciarz wspierał tylko i wyłącznie jedną partię i nie brał jeńców. Jeżeli zdarzyło się, że rządowy mediaworker napisał artykuł krytyczny względem poczynań Jedynie Słusznej Partii, to nastukano mu pod artykułem 68 tysięcy negatywów. Proceder ów trwał jeszcze przez jakiś czas, a potem się był urwał. Kto się tym zajmował? Nie wiadomo. Tym niemniej, w kontekście glejtu, który wynorano w PKW, raczej nietrudno się domyślić, że raczej nie była to opozycja. Domyślam się, że gdyby ktoś zaczął na poważnie grillować nasze władze w temacie stosowania botów (i botnetów), Prezydent uraczyłby nas cytatem ze swojej ulubionej książki i powiedział:„Na imię mi „Legion”, bo nas jest wielu.”


Wrzesień nie był również dobrym miesiącem dla IPN-u najpierw media obiegło zdjęcie gigantycznego banneru z napisem „Poland first to figth”, czyli coś w rodzaju „Polska pierwsza do wakli”. Potem zaś okazało się, że IPN „użył motywu graficznego bez zgody spadkobierców autora.”. Z niecierpliwością czekam na pojawienie się teczek, które pokażą spadkobiercom gdzie ich miejsce. Swoją droga, to co się stało to internetoza w najczystszej postaci. Jakiś dzban z IPNu zobaczył obrazek w internecie i uznał, że pewnie jakiś internauta se go zrobił, więc można to wrzucić na banner bez pytania o zgodę. Przyznam szczerze, że nie wiedziałem, że ten motyw graficzny ma kilkadziesiąt lat, ale mnie wolno było nie wiedzieć, bo nie jestem pracownikiem Instytutu PAMIĘCI Narodowej.


TVP po raz kolejny zrzygało się na opozycję i puściło na antenie filmik „jak powstaje Ruda Konstytucja”. Jeżeli ktoś nie wie o co chodzi, to już tłumaczę. „Ruda”, to kobieta, której na obchodach przypierdoliła urzędniczka Dobrej Zmiany. Na filmiku zaś były plastelinowe ludziki (między innymi Kijowski i „Farmazon”), które stojąc przy taśmie produkcyjnej produkowały „Rude”(pod koniec była ich już cała armia). Filmik ów nie odbiegał poziomem od „prawicowej satyry”, której reprezentantem jest, na ten przykład, Cezary Krysztopa (to takie Studio YaYo rysowników) i Studio YaYo (to takie Stud, a nie, przepraszam). Tym niemniej puszczanie tego w telewizji publicznej w paśmie wysokiej oglądalności, to już, kurwa, lekka przesada jest. Of korz, prawica nie widzi w tym nic złego. Przypominam, że mowa o tej samej prawicy, która eksplodowała z oburzenia po tym, jak w programie Tomasza Lisa doszło do fuckupu i ktoś uznał wpis z fejkowego konta córki kandydata na prezydenta (tego o wielu imionach) za prawdziwy. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Lis dostał wtedy zjebę od praktycznie wszystkich środowisk. Teraz TVP napierdala fejkami z szybkostrzelnością karabinu maszynowego w systemie gatlinga, a prawica się już jakoś nie oburza. No, ale to tylko dygresja. Zmierzam do tego, że TVP zawsze była stronnicza (bo zawsze była zależna od aktualnie rządzącej partii). Jednakowoż czym innym jest „stronniczość”, a czym innym coś, co przypomina połączenie Telewizji Republika z Telewizją Trwam. Jeżeli komuś się wydaje, że TVP puka w dno od spodu, to takiemu komuś proponuję zapięcie pasów. Moim zdaniem, to co dzieje się z mendiami rządowymi teraz  - nie umywa się do tego, co nam zaserwują w trakcie wyborów 2019. Ci ludzie może i unikają swoich odbić w lustrze, ale to nie są debile. Oni sobie doskonale zdają sprawę z tego, co się z nimi stanie, jeżeli suweren uzna, że on jednak nie chce żeby PiS rządził. Śmiem twierdzić, że nie ma tam lekkoduchów, którym wydaje się, że wystarczy złożyć hołd lenny nowym panom, żeby nowi panowie ich nie ruszyli (pozdrowienia redaktorze Ziemiec). Tym razem będzie tak, że (pozwolę sobie zacytować pewien klasyk kinematografii polskiej) „policję polityczną to oni między sobą wybiorą”.  

Temat TVP nierozerwalnie łączy się z jednym z najbardziej rozpoznawalnych rządowych mediaworkerów, Samuelem Pereirą. Temu przemiłemu panu wszyscy ostatnio bardzo współczuli. Powód? Były pracownik TVP, Ziemowit Kossakowski, którego wcześniej TVP szczuło, między innymi na rezydentów, zaczął w dość niedelikatny sposób opisywać problemy z życia prywatnego Pereiry. W tym miejscu chciałbym, aby Samuel Pereira, przyjął moje najszczersze nawet mi Cię, kurwa, nie żal. Serio, kurwa, mam współczuć komuś, kto wcześniej szczuł Kossakowskiego na innych? A może mam współczuć komuś, kto myślał, że skasowanie wszystkich tweetów uchroni go przed tym, że ktoś mu wynora wpis „Poważny kryzys w związku Biedronia. Chłopak zdradza go z innymi”. Bonusem było to, że temu, jakże, kurwa istotnemu „problemowi Biedronia” poświęcono artykuł w Gazecie Polskiej Codziennie. Tak więc, jeżeli ktoś sobie zasłużył na to, żeby jego życie prywatne stało się elementem debaty publicznej, to tym kimś jest właśnie Samuel Pereira. Cebulą na torcie jest fakt, że Pereira oberwał nie od „antyPiSu”, ale od swojego niedawnego funfla.


Julia Przyłębska nie kryła oburzenia akcją, w ramach której na pomnikach wiesza się koszulki z napisem „Konstytucja”, albowiem koszulki owe „Naruszają harmonię przestrzeni publicznej”. Wydaje mi się, że wiem skąd się wzięło to oburzenie. Od pewnego czasu nie mamy już bowiem Trybunału Konstytucyjnego, tylko Trybunał Przyłębski. W kontekście powyższego, śmiem twierdzić, że wystarczy zmiana haseł na koszulkach i koszulki przestaną naruszać homeostazę przestrzeni publicznej.


Poseł Adam Andruszkiewicz od pewnego czasu praktycznie non stop zajmuje się zachwalaniem rządów Prawa i Sprawiedliwości. Nie chodzi tu o krytykowanie PO (bo to by było zrozumiałe, wszak narodowcy mieli z tą partią na pieńku), ale coś w rodzaju politycznego fanatyzmu. Może inaczej, ja, w ramach pełnienia obowiązków trollskich mam styczność z różnymi gatunkami dronów politycznych, ale wynurzenia Andruszkiewicza są z gatunku tych, które się już, kurwa, ciężko czyta po prostu. Jakiż był mój brak zdziwienia w momencie, w którym okazało się, że uczucie, którym poseł zapałał do PiSu raczej nie jest bezwarunkowe. Pozwolę sobie zacytować fragment pewnego artykułu (polecam całość + propsy dla dziennikarzy „Superwizjera”, bo kawał roboty dobrej zrobili): „Ważny tom z aktami śledztwa dotyczącego posła Adama Andruszkiewicza zaginął w Prokuraturze Regionalnej w Białymstoku - ustalili dziennikarze "Superwizjera TVN" i tvn24.pl. Przez dziewięć miesięcy kierownictwo Prokuratury Regionalnej nie poinformowało o tym władz Prokuratury Krajowej, nie wszczęło śledztwa ani nawet postępowań dyscyplinarnych.”. Tom akt udało się odtworzyć, ale procedura ta rozpoczęła się dopiero po tym, jak dziennikarze zaczęli węszyć, bo tak to pewnie by se był dalej „zawieruszony”. Jeżeli chodzi o samo śledztwo to dotyczy ono „podejrzeń masowego fałszowania podpisów pod listami poparcia dla kandydatów Młodzieży Wszechpolskiej (…) Chodzi o wybory samorządowe na Podlasiu w 2014 roku. Śledztwo od dłuższego czasu koncentruje się na badaniu odpowiedzialności posła Adama Andruszkiewicza, który wtedy kierował Młodzieżą Wszechpolską. W sprawie podejrzany jest już jeden z najbliższych współpracowników Andruszkiewicza.” Wydaje mi się, że pointa jest w tej sytuacji jest raczej zbędna.


Zapewne pamiętacie Internautę Dariusza, który bezinteresownie wspierał kampanię Patryka Jakiego? Wielu ludzi zaczęło go podejrzewać o stronniczość (cicho tam, każdemu się mogło zdarzyć, że pracował w Ministerstwie Sprawiedliwości i jednocześnie dłubał przy tzw „prekampanii” wiceszefa tegoż ministerstwa!). Internauta Dariusz zastosował jeden prosty trick i udowodnił wszystkim, którzy wątpili w jego bezstronność, że się mylą. Tym trickiem było wystartowanie do Rady Miasta Szczecina z list Prawa i Sprawiedliwości. Tak swoją drogą, internauta musiał stać bardzo wysoko w łańcuchu dziobania, bo nikt „z ulicy” nie dostałby 2-ki na liście dużej partii w dużym mieście.


Czołobitność rządowych mediów względem Kościoła jest powszechnie znana. Tym niemniej nawet wziąwszy pod rozwagę tę czołobitność, to co czasami potrafią (eufemizując) odjebać te media, potrafi mnie wpędzić w nielichą zadumę. Jeden z moich ulubionych portali rządowych („W Polityce”) był łaskaw skomentować propozycję Partii Razem, która to partia postulowała utworzenie speckomisji ds. pedofilii w Kościele: „Lewacka nagonka na Kościół trwa. Partia Razem chce powołania speckomisji i ujawnienia informacje o księżach pedofilach”. Ten tytuł jest tak bardzo histeryczny, że gdyby nie tematyka, byłby po prostu śmieszny. Bo to brzmi trochę tak, jakby się autor tegoż „łamiącego” tytułu obawiał, że jak powstanie taka komisja i ujawni skalę pedofilii, to się okaże, że nie ostał się żaden ksiądz.


Źródła:

https://twitter.com/tvp_info/status/1038150283329777671


https://twitter.com/BZdrojewski/status/1038506514808496128

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1762482,1,afera-tasmowa-kto-stal-za-kelnerami.read

https://twitter.com/Radziejewski/status/1037717350722748424

http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/580955,prezydent-andrzej-duda-ue-wyimaginowana-wspolnota-lezajsk.html


https://wpolityce.pl/polityka/411944-co-tak-naprawde-powiedzial-prezydent-sprawdz-wideo


https://wpolityce.pl/polityka/412065-wyimaginowana-wspolnota-jak-najbardziej

https://wpolityce.pl/polityka/412305-wyimaginowana-wspolnota-prezydent-duda-powiedzial-prawde

https://wpolityce.pl/polityka/412550-wyimaginowana-wspolnota-to-najtrafniejsza-definicja-ue

https://wpolityce.pl/polityka/415009-prezydent-o-wyimaginowanej-wspolnocie-skrot-myslowy

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/santander-bank-polska-bez-reklam-z-prawicowej-prasie-michal-karnowski-oburzony-pzu-dolacza-odblaski-tylko-do-sieci

https://dorzeczy.pl/kraj/76983/Warszawski-radny-odchodzi-z-PiS-Nie-ma-mojej-zgody-na-Warszawe-multi-kulti.html

Męczennik:

https://twitter.com/RafalWos/status/998950960042074112

Reprymenda

https://twitter.com/Polityka_pl/status/1032215175661871104


Dzień przed reprymendą „Polityka” oberwała za tekst Wosia o potrzebie współpracy z PiSem:

https://twitter.com/Polityka_pl/status/1031899570903498753

https://twitter.com/RafalWos/status/1049646173206847488

https://twitter.com/RadioZET_NEWS/status/1040458761830375424


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz