czwartek, 28 lipca 2016

Pedagogika debilizmu

Mniej więcej trzy tygodnie temu zrobiło się dość głośno o „Trzech recenzjach”. Trzech (rzecz jasna, absolutnie bezstronnych) ludzi recenzowało scenariusz ekspozycji Muzeum II Wojny Światowej. Te osoby to Jan Żaryń, Piotr Semka i Piotr Niwiński. Zupełnym przypadkiem, wszystkie recenzje były negatywne. Nawet jeśli na moment zapomnimy o tym, jak bardzo „bezstronnych” recenzentów dobrano, warto mieć na uwadze to, że te recenzje to była sztuka dla sztuki. Nawet gdyby się okazało, że wszystkie są pozytywne, PiS i tak zrobiłby z MIIWŚ to, co chce. Aczkolwiek to jedynie dygresja. Z napisaniem niniejszej notki czekałem, albowiem ciekaw byłem, jaka będzie reakcja recenzentów na krytykę (która spadła im na głowy po upublicznieniu treści recenzji). W zeszłotygodniowym numerze „Do Rzeczy” (za każdym razem, gdy wstukuję na klawiaturze tytuł tego szmatławca, nęci mnie, żeby napisać „Do Rzeszy”, ale powstrzymuje mnie przed tym znajomość Prawa Godwina) do całej sprawy odniósł się Piotr Semka, który (z typowym dla prawicowych środowisk zadęciem) napisał o „anatomii pewnej intrygi”. Co zrozumiałe, Semka odniósł się w tekście tylko do swojej własnej recenzji i słowem nie zająknął się o dwóch pozostałych. Dlaczego napisałem, że „to zrozumiałe”? Bo w jednej z pozostałych recenzji (autorstwa Piotra Niwińskiego) znajdował się fragment (za moment go zacytuję), który idealnie wpisuje się w tytuł niniejszej notki, czyli w „pedagogikę debilizmu”. Semka musiał być świadom tego, że cytowany w mediach fragment tej „drugiej” recenzji jest nie do obrony, więc słowem się nie zająknął na ten temat. A moim zdaniem ktoś powinien się do tego odnieść, bo ów cytat zelektryzował opinie publiczną znacznie bardziej niż kwestia „tajnych recenzentów”.

W międzyczasie (notkę pisałem na raty) Piotr Semka napisał drugi artykuł (ten już znacznie bardziej obszerny), ale i w tym drugim artykule, słowem nie zająknął się na temat idiotycznych tez, z którymi za moment będziecie mieli styczność.

Przejdźmy do cytatów:

„Najwłaściwsze byłoby podsumowanie całości przekazu znanym sformułowaniem - „Nigdy więcej wojny”. Widać to m.in. we fragmencie (…) gdzie znajduje się zdanie „przesłanie Muzeum, zgodnie z którym II wojna światowa była krańcowym, potwornym doświadczeniem dla okupowanych narodów europejskich”
(...)

„Ważnym pytaniem, jest także przesłanie jakie ma nieść Muzeum. Obecnie niesie przesłanie o wyjątkowym nieszczęściu jakim jest wojna. Pokazuje przede wszystkim jej negatywne aspekty. Nie ma natomiast zbyt eksponowanych cech pozytywnych, takich jak patriotyzm, ofiarność, poświęcenie, czy działanie w interesie wyższym niż prywatny (choćby poprzez przedstawienie współdziałania polskich partii politycznych w podziemiu wbrew dotychczasowym podziałom).

Wojna to nie tylko fizyczne zniszczenia, spowodowane przez działania wojenne, to nie tylko rozwój techniki, ale także zmiany postaw ludzkich. Wojna wyzwala w ludziach gorsze instynkty (co zostanie według przedstawionych założeń pokazane na wystawie), ale także zachowania pozytywne. To przede wszystkim obrona za wszelką cenę swoich wartości, najważniejszych dla każdego człowieka. Tymi wartościami są wolność, godność, braterstwo. Można tu nawiązać do słów Jana Pawła II iż „każdy ma przed sobą jakieś Westerplatte”.


Jeśli ktoś w pewnym momencie zadał sobie pytanie „ale co tu do cholery papież robi?!”, już tłumaczę: Piotr Niwiński studiował historię na KUL-u, więc zapewne odczuwał wewnętrzną potrzebę nawiązania do tego faktu w recenzji. Nawiasem mówiąc, jednym z największych absurdów w recenzji napisanej przez człowieka, któremu nie w smak jest to, że tak mało pozytywnych aspektów wojny w ekspozycji będzie, jest fakt, że tenże sam człowiek skrytykował ekspozycję za brak danych liczbowych np. w przypadku strat ludności w Warszawie.

Ponieważ recenzent  skarżył się na brak danych liczbowych – to ja kilka podrzucę:

Liczba śmiertelnych ofiar (w Europie), będących bezpośrednim wynikiem drugiej wojny światowej, jest szokująca – w sumie między 35 a 40 milionów (…) 93% warszawskich mieszkań zostało uszkodzonych w stopniu wykluczającym jakikolwiek remont.

Pierwszym krajem, który dotknął głód, była Grecja. Zimą 1941/1942 (…) z głodu zmarło ponad 100 tysięcy Greków (…) Z 410 tysięcy ofiar w Grecji, które zmarły w czasie wojny, przypuszczalnie 250 tysięcy zgonów spowodował głód.

Głodzenie Europy Wschodniej zaczęło się od Polski. Na początku 1940 racje żywnościowe dla mieszkańców większych miast, zostały ustalone na nieco powyżej 600 kalorii (zalecana ich ilość to 2570), chociaż później w trakcie wojny liczba ta wzrosła, kiedy Niemcy pojęli, że potrzebują polskiej siły roboczej.


Fragmenty te pochodzą  z książki pt „Dziki Kontynent – historia Europy po II Wojnie Światowej” autorstwa Keitha Lowe.

Doprawdy, nie mam pojęcia, jak ktokolwiek może twierdzić, że wojna to coś złego i nie wspominać o jej „pozytywnych aspektach”. Co tam 6 milionów ofiar wojny w Polsce – ważne jest to, że część Polaków zachowywała się heroicznie! Co tam głód! Ważne, że „broniliśmy swoich wartości”. Co tam zsyłki na Syberię -  przecież każdy ma przed sobą jakieś Westerplatte! Na pierwszy rzut oka notkę można było zakończyć pierwszym fragmentem z książki Lowe – tym, w którym stoi jak wół, że w samej Europie zginęło 35-40 milionów ludzi. Tyle, że recenzja Niwińskiego wpisuje się w prawicową pedagogikę debilizmu, według której wojna jest po pierwsze nieunikniona (Ba! Ona już trwa!), a po drugie jest okazją do heroizmu.

Robert Winnicki twierdził, że Europa nie przetrwa bez militaryzacji (niestety, Robert Winnicki nie mógł przyłożyć ręki do militaryzacji, bo nie był w wojsku [od którego musiał się migać, bo jako rocznik 1985 załapał się jeszcze na obowiązkowy pobór]).

Terlikowski, w trakcie puczu w Turcji: „Status quo światowe się kończy. Idzie zmiana. A to oznacza wojnę... Światową i krwawą.” 

Ziemkiewicz: „Historia uczy, że JEDYNYM SPOSOBEM BY UNIKNĄĆ WOJNY JEST JĄ WYGRAĆ. I nie ma inaczej.”

Mógłbym tutaj zamieścić pierdyliard takich cytatów, ale te trzy wystarczą, bo cała prawicowa narracja jest mniej więcej taka sama. Tym, co łączy ogromną większość z tych orędowników wojny jest to, że są oni „wojownikami klawiatur”. W celu lepszego zobrazowania tego, co mam na myśli, posłużę się memem:



W Przypadku Winnickiego jest to nieco mniej żenujące. Bo choć, jako poseł, zbliża się do idealnego kształtu (kulistego), to jednak ma dopiero 31 lat, więc gdyby się za siebie wziął, to  pewnie dałby radę przebiec kawałek z karabinem. Znacznie bardziej absurdalne są te pierdolety o wojnie w wykonaniu 51-letniego podtatusiałego „nowoczesnego endeka”. Zmierzam do tego, że najwięcej do powiedzenia na temat wojny mają ci, którzy raczej by się na niej nie mogli wsławić heroizmem (z wielu przyczyn, od wieku począwszy). W niczym nie przeszkadza to jednak „żołnierzom klawiatur” w pompowaniu balona, według którego konflikt zbrojny to w sumie nic takiego. No a nawet jak się okaże, że to jest „coś takiego”, to przecież zawsze można zostać bohaterem na tej wojnie, co nie?

Do młodych ludzi, którym już nie bardzo ma kto opowiadać „wojenne historie” tego rodzaju gadki mogą trafić. Nie żebym sam był jakoś specjalnie stary. Ale mam te swoje prawie 35 lat i gdyby mi w pewnym momencie oświadczono, że „no na wojnę trzeba”, to bym odpowiedział, że ja chętnie, ale chciałbym służyć w tym samym oddziale, co wszystkie (i to literalnie wszystkie) „garnitury”, które do tej wojny doprowadziły. Bo z tymi wojnami to jest tak, że generalnie prowadzi się je dlatego, że banda kretynów w drogich garniturach (którzy to kretyni żyją na poziomie bez porównania lepszym od zwykłych obywateli, do których to się zaliczam)  nie może się dogadać ze sobą. Ponieważ garnitury nie mogą się dogadać – nasyłają na siebie zwykłych obywateli z karabinami (względnie – zrzucają bomby na zwykłych obywateli „wrogiego” kraju). I z tymi wojnami to jest też tak, że jak się już rozpieprzy odpowiednio dużo domów/fabryk/etc., jak się już wymorduje kupę żołnierzy (i znacznie większą kupę cywilów) i przy okazji straci kupę sprzętu wojskowego, to się nagle okazuje, że garnitury się jednak mogą dogadać. To może by tak się dogadać zanim się rozwali pół kraju?

Po co więc ludzie pieprzą te głupoty o „dobrych stronach wojny”? Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia. Tzn. jestem prawie pewien, że w przypadku Terlikowskich, Ziemkiewiczów i Winnickich to zwykła zagrywka wizerunkowa. Tzn., jest się tym prawicowcem, co nie? Surfuje się na Żołnierzach Wyklętych, więc trzeba nawijać o wojnie, żeby grupa docelowa nie uciekła gdzie indziej. Na dobrą sprawę, ludzie ci mogą mieć praktycznie zerową wiedzę historyczną i w niczym nie będzie im to przeszkadzać. Z tym,że w przypadku historyka, który zajmuje się tematyką drugiej wojny światowej – taki mechanizm nie może mieć zastosowania. Bo pan recenzent MUSIAŁ przyswoić wiedzę o tym, czym jest wojna. Abstrahując już od tego, że urodził się w 1966 roku. Skoro ja miałem okazję rozmawiać z ludźmi, którzy pamiętają wojnę (w jej całej okazałości), to tym, bardziej ktoś, kto jest starszy ode mnie o 15 lat. Jeśli mimo tego nadal uważa, że wojna ma „pozytywy”, to należałoby się go zapytać o to, czy potrafi znaleźć jakieś pozytywy w zsyłkach na Syberię, Katyniu, Holocauście, rzezi Wołyńskiej etc.

Nie ma żadnego logicznego uzasadnienia (prócz chęci zarabiania, rzecz jasna) dla zachwalania wojny i uczenia, że „wojna ma swoje plusy”. Moim zaś skromnym zdaniem, „oswajanie ludzi z wojną”, to tytułowa „pedagogika debilizmu”, ponieważ żyjemy w czasach, w których cywilizacja może wyparować w kilkanaście minut (nie wiem, ile potrwałaby wymiana nuklearnych uprzejmości).

Źródła:

http://www.gdansk.pl/wiadomosci/Trzy-recenzje-sa-podstawa-krytyki-PiS-wobec-Muzeum-II-Wojny-Swiatowej-Jako-pierwsi-ujawniamy-co-w-nich-jest,a,57214

Tu można znaleźć całe recenzje (jakby ktoś chciał poczytać)

http://www.muzeum1939.pl/pl/aktualnosci/act/news-info/type/month/y/2016/m/07#article-eb8a8696685b792b3d7359fc9805fb2e

Cytaty pochodzą z Twitterowych kont Winnickiego, Terlikowskiego i Ziemkiewicza.

1 komentarz:

  1. Gdzieś im nafta z ziemi sikła i obrodziła dolarami. Że tak polecę klasykiem.

    OdpowiedzUsuń