środa, 2 lipca 2014

Konkubinat dżumą XXI wieku!

Mój poprzedni tekst dotyczył niezbyt lewicowego zachowania redaktora Sierakowskiego, który to redaktor przez 5 lat korzystał z pomocy swojej życiowej partnerki (z pomocy w wymiarze zawodowym rzecz jasna) i był jej za tę pomoc tak bardzo wdzięczny, że wspomniał o niej (o pomocy) dopiero po tym, jak się z partnerką rozstał (ergo- w momencie, w którym, jak mniemam, pomoc ustała).

Gdyby nie afera taśmowa, być może nieco więcej uwagi owemu zachowaniu by poświęcono (choćby dlatego, że można dzięki temu kilka razy kopnąć lewicę). Jednakże nie jest tak, że sytuacja (którą sam redaktor Sierakowski opisał na Krytyce Politycznej) przeszła bez echa. Uber katolik – Tomasz Terlikowski- postanowił odnieść się do tego, co się stało. Redaktor Terlikowski nie ma problemów z ustaleniem przyczyn problemu – najważniejszą z nich jest konkubinat!

Jestem wdzięczny Sławomirowi Sierakowskiemu za jego tekst o swojej byłej konkubinie Cvecie Dmitrovej. A wdzięczność ta wynika z tego, że doskonale pokazuje on, czym naprawdę jest konkubinat.”

Ja również jestem wdzięczny Sławomirowi Sierakowskiemu za jego tekst, bo pokazuje on doskonale to, że ludzie z buziami pełnymi duszoszczypatielnych tekstów bardzo często nie stosują się do tego, czego wymagają od innych (w sumie – to samo tyczy się redaktora Terlikowskiego, który łaje innych za własne grzechy – np. za uprawianie seksu przed ślubem).

Tym niemniej, z niecierpliwością czekam na redaktora Terlikowskiego definicję konkubinatu.

Po pięciu latach wspólnego życia Sławomir Sierakowski pożegnał się ze swoją konkubiną (tak bowiem w języku polskim nazywamy partnerki życiowe) wzruszającym tekstem o tym, że jest jej wdzięczny za niewidzialną pracę, za to, że towarzyszyła mu w jego życiu.”

Drobna uwaga natury językowej – ja do swojej partnerki (nie wiem jaki jest sens dodawania „życiowej” - przed słowem „partnerka” - czy są jakieś partnerki „nieżyciowe”?) zwracam się po imieniu, ale to być może dlatego, że nie jestem prawdziwym Polakiem. To tylko taka dygresja, przejdźmy do tego czym jest konkubinat.

Tekst Sławomira Sierakowskigo, zdaniem nadkatolika Tomasza T „pokazuje – i to niezwykle boleśnie – jaka jest prawdziwa natura konkubinatu. On jest – by posłużyć się bliskim „Krytyce Politycznej” określeniem – autentycznym zniewoleniem. Zniewoleniem i wykorzystywaniem strony słabszej przez silniejszą.”

Śmiem twierdzić, że pisanie o „zniewoleniu” mógłby sobie Tomasz T. odpuścić. Jak bowiem można określić jego własny związek? Związek, w którym Tomasz T. wpadł w histerię dlatego, że jego małżonka wyjechała na weekend do Krakowa? Histeria Tomasza T. była tak wielka, że zaczął pisać do znajomego księdza, że „stracił kontakt z żoną” (po tym jak koleżanki Małgorzaty Terlikowskiej wkurzyły się na ciągłe telefony Tomasza i wyłączyły jej telefon). Gwoli ścisłości – to co teraz piszę to nie są plotki – małżonka Tomasza T. bez skrępowania opowiadała o tym w wywiadzie, którego udzieliła „Wysokim Obcasom”. Jeśli sytuacji, w której jedna ze stron (dowolna) w związku nie może ruszyć się z domu na 5 minut- bo druga dostaje ataku histerii – nie można nazwać zniewoleniem, to nie bardzo wiem, co można by tak nazwać (przykucie do kaloryfera?). To, czy ktoś jest zniewolony, czy też żyje w normalnym, zdrowym związku zależy od tego, z kim w tym związku jest. To, czy związkiem jest konkubinat, ślub kościelny, czy cholera wie co jeszcze, ma tu drugorzędne znaczenie.

Ponadto:

Konkubinat i partnerstwo życiowe - to wręcz modelowe przykłady wykorzystywania człowieka przez człowieka.”

Dlaczego? Bo nadkatolik ma ślub kościelny i uważa, że każdy, kto go nie ma, jest gorszy od niego. Ponieważ nie może głośno mówić o tym, że ludzie są gorsi od niego (bo to zajeżdżałoby wiadomo jaką retoryką) toteż uderza w dramatyczne tony, opierając się na jednostkowych przypadkach (a konkretnie na jednym przypadku).

I choć dla każdego mężczyzny jest oczywiste, że za jego sukcesami zawsze stoi jakaś kobieta”

Zwłaszcza dla singla, bądź też geja.

To trudno nie dostrzec, że w małżeństwie ten wkład jest chroniony. Jeśli zawieram ślub, to oznacza, że przyznaję, że wszystko, kim jest jestem, co zrobiłem, i co osiągnąłem jest wspólne.”

Nie, jeśli decyduję się na związek – to doskonale zdaję sobie sprawę z tego kim jestem, zdaję sobie sprawę z tego kim jest moja partnerka i zdaję sobie sprawę z tego, czym jesteśmy razem (parą). Bycie w związku nie oznacza tego, że „wszystko kim jestem jest wspólne”- myślenie takimi kategoriami to zniewalanie partnera. Bo nie tylko „ja jestem wspólny”, ale moja partnerka również jest „wspólna”. Z czego z kolei wynika, że (idąc tokiem rozumowania Tomasza T.) obydwoje partnerzy mają wręcz obowiązek narzucania sobie wzajemnie własnej woli. W praktyce- oznacza to, że osoba z silniejszą psychiką (bardziej uparta, bądź też z osobowością autorytarną) będzie dyrygować partnerem/partnerką.

Nie ma już mojego i Twojego, jest wspólne. Wspólne nazwisko, wspólne działanie, wspólny dom, wspólne dzieci, wspólne życie. Na zawsze i do końca.”

Wspólne nazwisko, rzecz jasna, musi być nazwiskiem męża, bo „typowy konserwatysta” prędzej by się pochlastał, niż przyjął nazwisko żony. Najbardziej mi się podoba „wspólne działanie”. Bo gdyby potraktować to dosłownie znaczyłoby to tyle, że skoro np. ja bawię się w MMA - to nie ma siły – moja partnerka też musi (no bo jakże to? Niewspólne działanie – toż to konkubinat i zniewolenie!). Nawiasem mówiąc – skoro wszystko jest takie wspólne i nie ma „ja”, jesteśmy tylko „my”, czy to znaczy, że redaktor Terlikowski współrodził 5-kę swoich dzieci? Śmiem twierdzić, że jego małżonka mogłaby mieć nieco inne zdanie na ten temat...

(...)by posłużyć się określeniem mojej żony - „jesteśmy skazani na siebie”. I na swoje wzajemne wsparcie.
Inaczej jest w konkubinacie. On jest na chwilę, do momentu, gdy jednej ze stron (a tak się składa, że częściej jest to – nie mam pojęcia, czy tak jest także w tym wypadku – strona silniejsza, czyli Publiczny) się nie znudzi”

Miałem w tym momencie napisać coś na temat tego, że rozwodzą się nie tylko niewierzący, ale T.T. mnie ubiegł:

Za chwilę oczywiście przeczytam, że katolicy też się rozwodzą. To prawda. Tyle, że akurat to nie wynika z ich katolicyzmu, a z rozkładu jakiemu podlega współczesna cywilizacja.”

Gdybym chciał to podsumować prostymi żołnierskimi słowami:

Jeśli w związku pomiędzy dwoma niewierzącymi osobami coś się spieprzy – to jest to wina tego, że osoby te są niewierzące

Jeśli spieprzy się coś w związku osób wierzących – to nie wynika to z tego, że te osoby są wierzące, tylko z tego, że cywilizacja się psuje.

Tak, to ma sens.

Pełnym zabezpieczeniem obu stron jest dopiero monogamiczne małżeństwo bez możliwości rozwodu. I wychowanie mężczyzn i kobiet do świadomości, że nad małżeństwem trzeba pracować, a nie je rozwiązywać.”

Jedno z małżonków traktuje drugie jak worek treningowy?
Jedno z partnerów okazało się pedofilem i wykorzystuje seksualnie własne dzieci?

Cicho tam! Nad małżeństwem trzeba pracować, a nie je rozwiązywać! Cholerne lewactwo tylko by się rozwodziło i rozwodziło!

Inna sprawa. Mocne słowa Tomasza Terlikowskiego nijak się mają do rzeczywistości. Ślub kościelny da się unieważnić. I choć część ludzi twierdzi, że „to nie to samo co rozwód”, to tego rodzaju argumentacja jest po prostu idiotyczna. Tzn. osoby te będą utrzymywać, że to nie to samo co rozwód, bo unieważnionego ślubu kościelnego (Nierozerwalnego! Przypominam tak tylko...) po prostu nie było! Śmieszne jest to, że katolicy, oburzający się na rozwody, nie oburzają się na „unieważnienia” ślubów. Skoro więc nawet „nierozerwalny związek” można „rozerwać”, to może redaktor Terlikowski łaskawie przestałby truć dupę i utrzymywać, że jest inaczej?

Na sam koniec – redaktor Terlikowski pozwolił sobie na złośliwość, którą to złośliwość „lewicowy” redaktor Sierakowski ściągnął sobie (i lewicy) na głowę swoim zachowaniem.

Cóż, dla mnie konserwatysty, to nie jest problem. Mam świadomość, że nie ma mnie bez mojej żony, że ogromnie dużo jej zawdzięczam, i że często nie dorastam do jej poziomu ofiarności, ale jednocześnie moje książki, które redagowała były podpisywane, jeśli coś autoryzowała, to ja odwdzięczałem się tym samym. A książki, jeśli pisaliśmy je razem, to były podpisywane razem. Cóż - i pewnie dlatego - ja nie rozumiem, dlaczego lewica musi wciąż walczyć o równe prawa kobiet... Głównie z samą sobą.

Złośliwość jest prawie celna. Tzn. Tomasz Terlikowski ma rację, krytykując Sierakowskiego. Tylko że zachowanie Sierakowskiego nie miało nic wspólnego z jego „lewicowością”. Miało natomiast bardzo wiele wspólnego z jego cechami osobniczymi, o których sporo napisano w komentarzach pod jego tekstem. Inna sprawa to fakt, że podpisywanie książek oboma nazwiskami, którym szczyci się Tomasz Terlikowski, nie czyni z niego przyzwoitego człowieka.

Jeśli mogę sobie pozwolić na podobną złośliwość, chciałbym zauważyć, że gdyby nie działalność szeroko pojętej lewicy (ruchów feministycznych, etc.) Tomasz Terlikowski nie musiałby się kłopotać podpisywaniem książek nazwiskiem żony – bowiem nie byłaby ona w stanie ich z nim pisać (nie wolno by jej było studiować, edukować się, bo kobieta to powinna rodzić i wychowywać dzieci, etc.). Jak mniemam, Tomasz Terlikowski broniłby konserwatyzmu twierdząc, że konserwatyzm jest niezbędny, bowiem tylko on obroni kobiety przed samodzielnością.

Źródło:

http://www.fronda.pl/a/konkubinat-krzywdzi-kobiety-czyli-prywatne-jako-publiczne,38832.html?page=2&

1 komentarz:

  1. Nie cierpię, nie trawię wprost Tomasza Terlikowskiego ze względu na jego fanatyczne, "jedynie słuszne przekonania" wypowiadane w sposób wkur***jący.

    OdpowiedzUsuń