wtorek, 17 września 2013

Wspułczesne dziennikarstfo

Dożyliśmy wszyscy czasów, w których określenie „rzetelność dziennikarska” stało się oksymoronem. Co ciekawe, najgłośniej o braku rzetelności mówią dziennikarze „niepokorni” i „niezależni” - generalnie ci, którzy (w swojej opinii) sprzeciwiają się mainstreamowi. Wydawać by się więc mogło, że tacy niepokorni dziennikarze powinni sami być „ostojami rzetelności”. Dlaczego? Żeby pokazać tym wrednym mainstreamowcom, jak się powinno pisać artykuły (prowadzić audycje etc.). Jak jest w rzeczywistości? To chyba wie każdy, kto miał styczność z niepokornym dziennikarstwem.

Pierwszy lepszy przykład. Na portalu Wpolityce.pl pojawił się swego czasu list, w którym anonimowy autor opisywał gehennę pasażerów pociągu sterroryzowanych przez ludzi jadących na Przystanek Woodstock.

Pasażerowie sterroryzowani bali się odezwać, zresztą zarówno kontrolerzy PKP jak i policjanci nie wchodzili do wagonów, na dworcach tylko podchodzili do okien pytając o miejscówki, co spotykało się z drwinami jadącej hołoty.

Rozpoczęła się całonocna libacja alkoholowo-narkotykowa. Jechaliśmy w dymie marihuany i oparach alkoholu. Podpite ćpuny wpychały się do przedziałów po kilku, siadały na kolanach pasażerów, zabierały jedzenie i picie(...)

Jednym słowem apokalipsa podlana armagedonem. W komentarzach pojawiło się, rzecz jasna, nawiązanie do kiboli i ktoś napisał, że „kibole przy tej hołocie to baranki”. Jeśli kogoś ciekawi to, czy Wpolityce z równą pieczołowitością opisuje perypetie kiboli demolujących centra miast, tłukących zwykłych ludzi, rozpieprzających autobusy i pociągi – tedy muszę go zmartwić. Jeśli już coś o kibolach się napisze, to przeważnie teksty, w których są oni ofiarami brutalności policji, meksykańskich marynarzy i kogo tam sobie jeszcze człowiek zażyczy.

Zastanawiające jest również to, że publikacja jest anonimowa. Czyżby autor obawiał się tego, że dopadnie go komando Woodstockowe? Bardzo możliwe, że portal sam sobie list napisał. Aczkolwiek w kontekście Holochergate, nie zdziwiłbym się wcale, gdyby się okazało, że jakiś biedny narodowiec w pocie czoła wymyślał te bzdury – byle tylko dowalić Owsiakowi.

Jednakże, gdybyśmy potraktowali ten list poważnie, tedy należy pamiętać o tym, żeby żołnierzy mafii rekrutować nie spośród kiboli, dresiarzy etc., tylko spośród Woodstockowiczów. Bo o ile z tymi pierwszymi sobie policja daje radę (za pomocą środków przymusu bezpośredniego), to z drugimi już (według autora listu) nie mogła... Gdyby list był nieco dłuższy, autor zapewne opisałby to, jak Woodstockowicze odpierają atak kompanii piechoty wspartej kilkoma szturmowymi i 5 czołgami Leopard.

Wejdźmy na Frondę. 2 września 2013 roku pojawił się tam artykuł pt „Chodzenie do szkoły powoduje… depresję”. Tytuł przykuwa uwagę, zaraz potem mamy wstęp:

Według znanego profesora psychologii, twórcy słynnego eksperymentu na więźniach, Philipa Zimbardo, ponad milion uczniów miało objawy depresji w momencie pójścia do szkoły.

Muszę przyznać, że testowałem ten fragment tekstu na ludziach, którym nazwisko Zimbardo nie jest obce i nie wszyscy byli wstanie dostrzec błąd. A błąd w tym wstępie jest tak żenujący, że człowiek ma ochotę tłuc głową w biurko/stolik/klawiaturę. Pewnie, niektórzy już wiedzą, w czym rzecz. Tych, którzy nie wiedzą, potrzymam przez chwilę w niepewności.

Zastanówmy się nad tym – co profesor, który był twórcą eksperymentu na więźniach, mógłby mieć do powiedzenia na temat szkoły? Ok, można jej nie lubić (ja nie lubiłem, a szkoła mnie nie lubiła), ale więzienia (szczególnie amerykańskie, wszak Zimbardo w USA mieszka) mają niewiele wspólnego ze szkołami.

Redaktor Sebastian Moryń chciał zabłysnąć rzetelnością i wpisał w google „Zimbardo”. I wyskoczył mu link do Wikipedii: „Eksperyment więzienny”. Skoro eksperyment więzienny, to znaczy, że na więźniach, nieprawdaż? Gdyby panu redaktorowi rzetelność dziennikarska pozwoliła na kliknięcie w ów link, wtedy dowiedziałby się, że eksperyment więzienny nie miał nic wspólnego z więźniami - symulował jedynie „życie więzienne”. Uczestnikami eksperymentu byli ludzie, którzy nie mogli mieć przeszłości kryminalnej (takie było jedno z założeń eksperymentu). Żeby nie przedłużać: uczestnicy zostali podzieleni na strażników i na więźniów ich zadaniem było jedynie odgrywanie ról, które im przydzielono. Eksperyment udał się aż za bardzo. Ludzie tak bardzo się wczuli w role, że trzeba było ów eksperyment przerwać, bo gdyby dłużej go przeprowadzano, mogłoby się to skończyć tragicznie. Eksperyment ten udowodnił, że przeciętny człowiek może stać się katem i oprawcą. Wszystko jest kwestią odpowiednich bodźców.

No to teraz zadajmy sobie pytanie – jak można tak bardzo (przepraszam za wyrażenie) dać dupy? Jak można napisać o eksperymencie więziennym, że to eksperyment na więźniach?

Zresztą – Sebastian Moryń ma problemy z robieniem researchu. Dorota Wójcik z Fundacji Wolność od Religii została u niego Dorotą Wójcicką (2-krotnie się to nazwisko pojawiało). Jak widać uznał, że research to coś poniżej jego godności.

Mamy też redaktora Terlikowskiego, który w „Do Rzeczy” (nr 13-14 2013) albo ordynarnie kłamie, albo nie wie, o czym pisze. Tak bardzo chciał dowalić środowiskom pro-choice, że napisał, iż środowiska te zbierały podpisy pod projektem liberalizującym prawo aborcyjne i w ciągu 6 miesięcy zebrały 30 tysięcy podpisów jedynie. Chodziło mi zapewne o akcję „Tak dla kobiet”. Gdzie tu kłamstwo? No cóż. Gdyby ci ludzie faktycznie zbierali podpisy przez pół roku, to złamaliby prawo. Czemu? Ponieważ na zebranie 100.000 podpisów pod obywatelskim projektem ustawy ma się maksymalnie trzy miesiące. Tym samym, jeśli prawdą jest to, co napisał redaktor Terlikowski i dysponuje on dowodami na to, że ci ludzie zaczęli zbierać podpisy na 3 miesiące przed złożeniem projektu u marszałka sejmu, to powinien zgłosić się do prokuratury. Wydaje mi się, że redaktor, jak zwykle, nie wiedział o czym pisze i dlatego te 6 miesięcy wrzucił, żeby ładnie wyglądało.

Innym znów razem redaktor Terlikowski uznał, że Oxford (najstarsza angielska uczelnia) to amerykański uniwersytet...

Co znamienne, prawica jakoś dziwnym trafem nie „punktuje” swoich redaktorów. Prawica punktuje jedynie „lewactwo”. Dlaczego? Bo „lewactwo” jest nierzetelne! Bo lewactwo manipuluje! I tak dalej. Prawica natomiast, nawet jeśli kłamie, nawet jeśli opowiada bzdury, nawet jeśli manipuluje, to robi to w dobrej wierze. A jak się to robi w dobrej wierze, to to jest dobry uczynek!

A tak nieco bardziej na poważnie. Zastanawiam się nad tym, jak bardzo trzeba gardzić swoimi czytelnikami, żeby rzucać im takie ochłapy. Jak niskie mniemanie trzeba mieć o kimś, żeby choćby przez wzgląd na swoją własną retorykę (mainstream jest nierzetelny!) nie sprawdzać podstawowych faktów przed publikacją tekstu? Ja rozumiem, że kiedyś research był dość uciążliwy, ale dziś, w dobie internetu, brak researchu to po prostu kpina jest. Aczkolwiek może ja na to źle patrzę? Ja to prosty lewak i gdzie mi tam do „niepokornych” dziennikarzy...











1 komentarz:

  1. Jeszcze lepsze w prawicowym grajdołku jest to, że ta słynna niezalezna.pl wraz z Gazetą Polską i wszystkimi innymi mniejszymi ordynarnie... należy do PiS-u! To jest tak cudowna hipokryzja (wyzywać TVN i inne media od bycia pieskami Tuska mając jednocześnie za szefa Kaczyńskiego), że ja wysiadam.

    OdpowiedzUsuń