Szymon Hołownia – jeden z moich
ulubionych katolickich celebrytów – wziął się na łamach
tygodnika „Wprost” za bary z tematem Anny Grodzkiej jako
wicemarszałkini. Felieton swój rozpoczął w sposób następujący:
„Posłanka Anna Grodzka ma zostać wicemarszałkiem Sejmu. Lewicowe i lewackie środowiska już są półprzytomne z ekstazy.”
Rzecz jasna, etykietka „lewactwo” musiała się pojawić. Aczkolwiek mogło być gorzej – mógł zabić (tzn. mógł napisać) „lewicowe i neostalinowskie środowiska”. Powinniśmy być panu Szymonowi wdzięczni. Co się tyczy meritum – choć zachowanie niektórych lewicowych środowisk mogło mieć pewne niezdrowe podstawy (np. chęć wywołania zaściankowego shitstormu), to nie nazwałbym tego ekstazą.
„Już wieszczą: teraz odmieni się los świata! Inwokują: o, wytęskniona chwilo, w której zbledną historyczne porażki!”
Historyczne porażki? Czy to znaczy, że jednak będziemy mieli własnego Jana Husa i będziemy świeckim krajem tak jak Czech...
„Niemcy przyznają, że przegrali pod Legnicą, PKB zaraz przekroczy sto procent, kolej zacznie działać, lód w Arktyce stwardnieje, Nergal wyjedzie na Oazę Dzieci Bożych!”
Cholera! Jednak nie chodziło o te porażki! Swoją drogą, o ile troski o PKB i lód w Arktyce jeszcze jakoś można zrozumieć, to już troski o Nergala już nie bardzo. Ale to chyba „fiksacja nergalowa”, na którą zapadła większość katolickich celebrytów.
Potem następuje cały akapit podobnego bełkotu. Przepraszam za ostrą nazwę, ale ktoś uchodzący za intelektualistę mógłby sobie darować zagrywki rodem gimnazjum. Czy tak trudno jest utrzymać poziom bez używania „wypełniaczy”? Ja takowych nie używam – but hey! Ja to robię bo lubię, a nie dlatego, że ktoś mi płaci ;) Swoją drogą, u Hołowni musiało się pojawić słowo „postęp” i musiało ono mieć konotacje negatywne. Temu słówku poświęcę niebawem cała notkę.
Teraz wrzucę trochę dłuższy cytat, coby było wiadomo, z czym się mierzyć muszę:
„W całej tej sprawie nie daje mi bowiem spokoju wyraźna niekonsekwencja. Z jednej strony, ci, którzy wicemarszałkowanie (feministki każą mówić pewnie: wicemarszałkiniowanie) pani poseł Grodzkiej uznają za wydarzenie zbawcze, przekonują, że chodzi o to, by „promować inność”, by Polacy nauczyli się szanować różnorodność. Dzień później, w kolejnym radiu czy gazecie, tłumaczą jednak, że właśnie nie ma tu żadnej inności, posłanka Grodzka musi zostać wicemarszałkiem, bo jest dokładnie taka sama jak reszta społeczeństwa. Z jednej strony środowisko, w którym działa pani poseł (tzw. LGBT, czyli lesbijek, gejów, osób biseksualnych i transseksualnych), mówi: przecież my i wy jesteśmy identyczni, z drugiej: my jesteśmy różni i wy powinniście nas szanować. Marzy o pełnej asymilacji, ale chce ją osiągnąć przez tworzenie swoistego getta.”
W tym momencie jestem w stanie zarzucić Hołowni maksimum złej woli jeśli chodzi o to, jak rozumie przekazy. Cały ten akapit jest wynikiem tego, że lewica (delikatnie rzecz ujmując) nie radzi sobie z przekazami medialnymi. Każdy chce być tym „najbardziej najmądrzejszym” i dlatego na wszelki wypadek nie zgodzi się z tym, co wcześniej zostało powiedziane. Czasem nawet ze sobą się nie zgodzi. Acz – jest to przypadłość o charakterze ogólnym, na którą cierpią niemalże wszyscy, którzy istnieją w „mediach”.
Gwoli wyjaśnienia – to, co powiedziała w temacie Grodzkiej bliżej nieokreślona lewica (bo Hołownia źródeł nie podał, choć mógł chociaż nazwiska), to nie są dwa przeciwstawne stanowiska. Tzn. może inaczej – wcale nie muszą być przeciwstawne. Na człowieka możemy bowiem patrzeć wielopłaszczyznowo i Hołownia doskonale sobie zdaje z tego sprawę. Udaje tylko, że nie wie o co chodzi.
Inność Grodzkiej
polega na tym, że jako osoba transpłciowa nie jest „większością” (bo jest osobą po korekcie płci),
tak samo jak geje i lesbijki nie stanowią większości
społeczeństwa. Dlatego właśnie nazywamy te grupy mniejszościami.
I choć te grupy są takie same pod wieloma względami (pracują,
płacą podatki, chcą mieć dzieci etc., etc.) jak my (tj.
heterycy), to jednak w kwestii orientacji seksualnej się różnimy.
Rzecz jasna można udawać, że się nie wie, o co chodzi. A jeśli
się jeszcze to wszystko w kontekście osadzi – a kontekstem są
niezbyt spójne wypowiedzi lewicy (szerokopojętej) – to ludzie
pokroju Hołowni mają używanie. Wszak nikt im nie jest w stanie
zarzucić złej woli – ot, bazowali na tym, co wyczytali...
„Swoją drogą nie rozumiem też,
jak można do jednego worka wrzucać osoby o innej niż hetero
orientacji seksualnej z osobami, które zmagały się z rzeczą
zupełnie innego kalibru – zaburzeniem identyfikacji płciowej. To
bardzo poważna dolegliwość, uwzględniana w klasyfikacjach WHO
jednostka chorobowa, wymagająca skomplikowanej terapii. Czy z tego
mariażu w ramach LGBT wynika, że bycie gejem też mam traktować w
tych kategoriach?”
Swoją drogą, nie
rozumiem też, jak można pozując na intelektualistę, tak bezczelnie rżnąć głupa
(eufemistycznie rzecz ujmując). Nie
jest dla nikogo tajemnicą to, że dla środowisk „Hołowniopodobnych”
geje, lesbijki, transseksualiści i biseksualiści to „wróg”. Z
wrogiem to wiadomo jak jest – lepiej się z nim walczy, jak
podzieli się na niezorganizowane grupy (tak niezorganizowane, że
nawet partyzantka nie wchodzi w grę). Problem pojawia się wtedy,
gdy środowiska takie (czyli wrogowie) zaczynają mówić jednym
głosem. Że przesadzam? A jak inaczej zrozumieć te słowa? Czy
Hołownia naprawdę martwi się o to, jak postrzegani będą
homoseksualiści?
„Mówiono mi, że to nie żadne zaburzenie, teraz okazuje się, że jednak tak?”
Czy jeśli podam
osobie transpłciowej rękę, to zostanę uznany przez Hołownię za
kogoś, kto cierpi na jakieś zaburzenie? Zapewne tak, bo jestem leworęczny... Czy w XXI wieku kogoś
dziwi to, że organizacje różne się zrzeszają o ile łączy je jakiś cel? Jakoś Hołownia
nie krytykuje zrzeszania się w ramach „ochrony życia”. No, a
jakże to wygląda, skoro życia „bronią” ramię w ramię dobry
katolik i NOP-owiec jakiś?
„Może wspomniane środowisko,
zamiast próbować jechać okrakiem na dwóch rumakach, zdecydowałoby
się wreszcie, na czym chce budować?”
Czyli „weźcie
przestańcie się zrzeszać, bo nam konserwatystom utrudniacie
robotę.”
„Czy nie trąci szaleństwem świat, w którym występujący w towarzystwie człowiek za pierwszą wartą przedstawienia rzecz uznaje to, że jest gejem?”
Czy
nie trąci szaleństwem świat, w którym występujący w
towarzystwie człowiek za pierwszą wartą przedstawienia rzecz
uznaje to, że jest wierzący?
„Mam momenty, w których czuję się patriotą.”
Pytanie tylko:
względem którego kraju ten patriotyzm? Tego na W czy tego na P?
„(…) by wreszcie zrozumieli, że
najlepszym orężem w ich batalii o tzw. tolerancję nie będzie
wcale poseł wabiący wyborców kolorową flagą, ale taki, na
którego widok ludzie wzruszą ramionami i powiedzą: „Ten człowiek
wspaniale pracuje, jakie to ma znaczenie: jest czy nie jest gejem?”.”
Wszystko ładnie i
pięknie. Tylko, że z naszym krajem ma mało wspólnego. U mnie w
mieście była sobie knajpka (mniejsza o nazwę). Knajpka była jedną
z tych droższych. Biznes się kręcił fajnie, klienci byli
zadowoleni. Aż do momentu, w którym się okazało, że właściciel
jest gejem. Najpierw dostał „bana” w „towarzystwie” (które
było bardzo prawicowe), potem interes padł, bo mało kto się
chciał stołować „u pedała”. Ciężka praca, Panie Szymonie, w
naszym kraju może jedynie spowodować garb – szanować nikogo za
tę pracę nie będą.
Źródło:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz