niedziela, 10 marca 2013

Antyklerykalny piknik cz 2 – słów kilka o kłamstwie

Dawno, dawno temu (to tak coby postarzyć bloga) popełniłem byłem notkę w temacie tego, jakie mam zdanie na temat instytucji kościoła (antyklerykalny piknik - szatan zło i palenie kościołów). Pomyślałem sobie, że czas nadszedł, aby do tej notki co nieco dodać. Tym razem będzie więc o kłamstwie i o tym, jakie w tym temacie zdanie ma kościół. W kościele, do którego uczęszczałem jako mały piknik, proboszczem był pewien jegomość, który posiadł umiejętność bardzo sugestywnego prawienia kazań. Nie obejmowało to jednak lapidarnego wyrażania myśli, skutkiem czego jego kazania nierzadko trwały 30 minut. Tym niemniej czasem zdarzało mu się streścić. Kazanie, do którego chciałem się odnieść dotyczyło kłamstwa. Ksiądz bardzo obrazowo opisał pewną sytuację. Był sobie człowiek, który miał zeznawać w jakiejś sprawie. Człowiek ów chciał kłamać z premedytacją, przygotował sobie baterie argumentów etc. Przed rozprawą zapytano go, czy przysięga mówić prawdę i podsunięto mu krzyż. Człowiek powiedział, że owszem - będzie mówił prawdę i w tym momencie Jezus na krzyżu odwrócił głowę. Człowiek rzecz jasna momentalnie zmienił zapatrywania swe i jednak nie kłamał.

Historyjka z gatunku tych, które teraz bym wyśmiał. Ale wtedy miałem jakieś 5 lat chyba. Tym samym, to co usłyszałem – uznałem za prawdziwe. No, bo skoro bóg nie chce żebyśmy kłamali, to nie jest dziwnym to, że okazał swoje niezadowolenie z tegoż faktu. No i tak sobie pomyślałem, że to niezadowolenie nie musi być wcale tak łagodnie wyrażone. Aczkolwiek kłamać jako dziecko nie lubiłem, toteż się nie bałem zbytnio. Uznałem natomiast, że skoro ksiądz powiedział to, co powiedział, to wszyscy o tym wiedzą i będą się do tego stosować. Teraz wiem, że to był błąd fałszywej powszechności – wtedy mój poziom wiedzy był nieco niższy. Rzecz jasna, przekonałem się na własnej skórze, że jak to mawiał pewien bohater pewnego serialu: „everybody lies”. Tak samo, jak przekonałem się o tym, że mówienie prawdy przegrywa z kłamstwem, o ile kłamstwo jest lepiej zaserwowane. Domyślam się, że nie ja jeden dałem się nabrać. Domyślam się, że nie ja jeden czekałem na „boską interwencję”, kiedy ktoś bezczelnie kłamał. Domyślam się, że nie mnie jednemu nakładli do głowy bajek, które są delikatnie rzecz ujmując szkodliwe.

Bo o ile rozumiem, że można powiedzieć „kłamstwo jest złe – starajcie się mówić prawdę”, to wmawianie dzieciakom, że kłamanie sprawia, że w ich otoczeniu mogą zachodzić nadnaturalne zjawiska, to już insza inszość. Dorosły w to nie uwierzy – dziecko owszem. Bo niby czemu ma nie wierzyć? Bóg jest wszechmogący i nie lubi kłamców, no a skoro ich nie lubi i jest wszechmogący, to może skarcić kłamcę. Czy nie lepiej dzieciakom wytłumaczyć to, co było początkiem niniejszego akapitu? Czy nie lepiej wyjaśnić, że niektórzy ludzie kłamią i musimy być na to wyczuleni, zamiast bajdurzyć o figurkach na krzyżu, które głowy odwracają?

Ktoś może podnieść argument: „no dobrze, można niby porozmawiać w ten sposób z dzieciakami, ale one jeszcze nie rozumieją takich niuansów”. Tylko, że to argument z rodzaju tych, po użyciu których wygłaszającego tę opinię boli stopa (postrzał w stopę zawsze jest bolesny). Skoro bowiem nie są w stanie zrozumieć takich niuansów, to jak będą w stanie oddzielić prawdę od fikcji? Bo figurki odwracające głowy to fikcja. Tak samo jak fikcją jest wmawianie ludziom tego, że jeśli będą mówić prawdę, wszystko będzie dobrze. Abstrahując już od wymiaru wiary – wmawianie dzieciakom tego, że każdy zły uczynek zostanie ukarany, a na końcu zawsze będzie happy end to draństwo i nic więcej. Bo efekt takich pogadanek jest taki, że sporo ludzi może się przez pewną część swojego życia potykać o wiarę. Ludzie ci będą się znajdować pomiędzy młotem wiary a kowadłem codzienności. Mógłbym użyć innej metafory i napisać o żarnach codzienności i wiary, ale młot i kowadło brzmią nieco lepiej.

Jeszcze insza inszość to fakt, że kłamstwo kłamstwu nierówne. Dorosłej osobie nie da się wmówić tego, że kłamstwo jest „zawsze złe”, bo dorosły człowiek swoje przeżył i wie, że czasami „prawda powiedziana nie w porę bywa nieodróżnialna od chamstwa” (chyba poprawnie zacytowałem prof. Tokarza). Dzieciakowi można wmówić wszystko. Pytanie tylko – po jaką cholerę? Księża mają chyba nieco więcej niż 5 lat i są świadomi tego, że mówienie prawdy nie zawsze jest powodem do chwały. Ja rozumiem, że jak ktoś się podpiera absolutem (nie mylić z wódką), to trudno mu pogodzić się z tym, że normalny świat (aka codzienność) mają z absolutem niewiele wspólnego.

Taka mała dygresja: ciekawy mechanizm zaobserwowałem w ramach przyglądania się „prawdomównym”. To taki gatunek ludzi, który nie ma nic przeciwko temu, aby mówić prawdę na czyjś temat, ale jak się ich skonfrontuje z prawdą na ich temat, potrafią odpowiedzieć na to agresją. A jeśli, nie daj potworze spaghetti, dojdzie do sytuacji, w której przyłapie się takiego „prawdomównego” na kłamstwie – agresja all inclusive ;)

Chyba największy problem współczesnego kościoła polega na tym, że ów uczy młodych ludzi (tzn. starszych też próbuje, ale ci są uodpornieni trochę bardziej) tego, jak żyć w jakimś wyimaginowanym świecie, mającym z otaczającą nas rzeczywistością niewiele wspólnego.


10 komentarzy:

  1. Problem polega na tym, jak przekazać pewne wartości dzieciom tak by to zrozumiały ale jednocześnie aby nie odebrać im młodości czy szczęścia. Świat jest do dupy-taka prawda. Tylko ani ja, ani chyba Ty nie mamy serca tłumaczyć małym dzieciom od początku, że miłość się nie opłaca, że zło jest silniejsze od dobra, że marzyć to nie znaczy móc, że każdy ma swoją cenę itd, itd. Uważam, że fikcyjna figurka odwracająca głowę jest lepszym punktem wyjścia w życiu, niż rzeczywistość w której wyrafinowane kłamstwo wygrywa z prawdą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale można przecież powiedzieć, że "kłamać się nie powinno, ale niektórzy kłamią i trzeba o tym pamiętać". Bo choć nie jestem zwolennikiem odbierania dzieciom dzieciństwa - to nie jestem również zwolennikiem wtłaczania im w głowy czegoś przez co mogą mieć kupę problemów. Prawda jest taka, że nauczanie religii od małości - to spory błąd bo dzieciaki prawie wszystko bezrefleksyjnie przyswajają.

      Usuń
    2. Sam fakt tego, że teraz o tym dyskutujemy już oznacza, że nie przyswoiliśmy tego bezrefleksyjnie - każdy myślący człowiek rewiduje z czasem swoje poglądy z dzieciństwa. Mi chodzi tylko o to, że dzieci nie mają takich rozterek jak my, dla dziecka absolutny zakaz kłamania to jest wystarczająca zasada. A jeżeli będzie kontynuowało edukację, to nauczy się o innych bardziej skomplikowanych sytuacjach. Więc nie nazwałbym przedszkolnej religii praniem mózgu, tylko budowaniem fundamentu, do którego później doczepimy rożne "ale" i "pod warunkiem". No bo chyba zgodzisz się ze mną, że w większości przypadków kłamanie jest złe?

      Usuń
    3. Mnie nie chodzi o rewidowanie po jakimś czasie - tylko o to, że dzieciaki to bezrefleksyjnie przyjmują. Zwłaszcza jak się im (za przeproszeniem) nakładzie do głów pierdół o rzeźbach odwracających głowy.

      Co się zaś tyczy fundamentów - zgodziłbym się z tym gdyby nie to, że nauczanie religii w czasach przedszkolnych - o niczym nie przesądza. Dobrym człowiekiem można być i bez chrześcijańskich fundamentów.

      Usuń
    4. Jasne, zgadzam się, w ogóle nie o to mi chodzi. Ja po prostu nie widzę powodu nazywania religii w przedszkolu praniem mózgu i pierdołami. Takie same "pierdoły" można znaleźć w baśniach Andersena, wierszach Brzechwy i Tuwima, nie mówiąc już o romantyźmie. Czasem łatwiej przekazać myśl za pomocą ożywionej figurki niż długim i nudnym monologiem. Pamiętaj, że mówimy o dzieciach... no i nie rozumiem dlaczego tak Cię boli to, że przez kilka lat wierzyłeś w odwracającego głowę Jezusa. Dopóki jest się dzieckiem, co w tym w sumie złego?

      Usuń
    5. Co w tym złego? Bajki to bajki - dzieciom się tłumaczy, że to nie prawda jest. Ile z tego rozumieją (z tej nie prawdy) to już inna kwestia. Czym innym jest kazanie w kościele. Nikt dziecku nie powie "ej no weź Tomek/Łukasz/Kasia - nie wierz w to bo to bajki".

      Usuń
    6. Myślę, że w takim samym, albo podobnym stopniu, bajki są traktowane dosłownie przez dzieci. Ile jest maluchów szczerze więrzących w to, że mają jakieś nadprzyrodzone zdolności czy w coś podobnego? Albo, że dobro zawsze zwycięża? Dzieci tak mają. Z religią jest oczywiście ten problem, że odpowiednio długo wmawiana dziecku przez cały jego rozwój może doprowadzić do patologii. Ale na etapie przedszkolnym, naprawdę nie widzę w niej niczego szczególnie złego, a już na pewno nie nazwałbym jej praniem mózgu.

      Usuń
    7. Oj, Anonimowy, ty dziecka dawno nie widziałeś. Moje doskonale wie, że Spidermany, wróżki i bogowie to bajki, a ma pięć lat. Wolałobym, by jego pogląd nie został wypaczony przez pana, który wmówi mu, że bogowie to jednak prawda (czniać już którzy, obecnie nie kupuje istnienia żadnego i tak trzymać), a w dodatku jak w nich nie uwierzy, to mu przypierdzielą piorunem, zabiją kotka, a potem przez wieczność będą go smażyć na rożnie.

      Dzieci rozumieją znacznie więcej niż sądzisz. Ich problemem nie jest wiara w bajki, tylko wiara w autorytety (np. co powie mama i tata to musi być prawda). Więc, jako autorytet nie mogę nadużywać tej władzy i nie pozwolę, by ktoś inny jej nadużył.

      Usuń
    8. Hm, może po prostu miałem inną religię. Mi nikt nie mówił, że dostanę piorunem albo będę się smażyć na rożnie :O
      Po prostu uważam, że absolutny, "uproszczony" kodeks moralny jest dobrym punktem wyjścia i nie widzę niczego złego w tym aby dzieci uczyć absolutów "nie kłam", "nie kradnij" itp. Ale jasne, zgadzam się, że teksty o przypierdzielaniu piorunem to przegięcie. Nawet i ta figurka jest już śliską sprawą, ale nazywanie od razu tego praniem mózgu jest już przesadą w drugą stronę.

      Usuń
    9. @Anonimowy

      "smażenie na rożnie" - sam powinieneś wiedzieć o co mi chodzi, historii o tym jak żydowski bóg pokarał grzeszników rozmaitymi fizycznymi nieszczęściami za życia też się na religii w podstawówce nasłuchałom.

      Uczenie absolutów jest przydatne, nie wątpię, najpierw należy wytłumaczyć dziecku, że kłamstwo jest kłamstwem, owszem. Tyle że czy aby na pewno również "absolutnym złem", za które grozi ci rola wiecznego materiału opałowego? Co do przestępstw (kłamstwo nim nie jest, chyba że w konkretnych okolicznościach), sprawa jest prostsza, nie wolno i już. Ale nie o tym mowa, raczej pytanie było, czy aby wpoić dziecku poszanowanie prawdy, należy je okłamywać? Na ten przykład opowieścią o figurce na krzyżu lepszej niż wykrywacz kłamstw (bo ten można oszukać, a Jezusa już nie). Otóż, IMAO nie. Ja tam wolę powiedzieć, dlaczego NAPRAWDĘ kłamać nie należy...
      Ale ja dziwne jestem, więc może inni uważają inaczej.

      Usuń