wtorek, 8 sierpnia 2023

Czy możemy wam wywrócić to państwo?

Ponieważ tym razem będzie o pewnej partii, której członkowie są królami „chłopskiego rozumu” i „zdrowego rozsądku” (Bosak mnie swego czasu zablokował za to, że go poprosiłem o podanie danych, na które się powoływał w jednym z wpisów na ćwitrze), dam sobie spokój ze źródłami. Jeżeli ktoś będzie o te źródła dopytywał, to powiem, że wypiłem już trochę piw i nie pamiętam niczego albo odpowiem, że jestem przekonany, że osoba pytająca o źródła nie ma kompetencji do oceny tych źródeł i ich nie zrozumie. A potem dodam, że jestem magistrem socjologii, potrafię czytać artykuły, o co nie podejrzewam osoby pytającej o źródła, a poza tym, nie uczę się na pamięć każdego artykułu, który kiedyś przeczytałem.


Od czego by tu zacząć. Może od tego, że ja się naprawdę wystrzegam kategorycznych stwierdzeń (bo w przeciwieństwie do sporej liczby komentariuszy wyciągnąłem wnioski z tego, co stało się w 2015 roku i z tego, jak bardzo prognozy mogą się rozminąć z realiami). To napisawszy, pozwolę sobie na zupełnie niekategoryczne stwierdzenie: konfa nigdy nie będzie rządzić naszym krajem.

Gwoli ścisłości, z tego, co napisałem powyżej nie wynika, że konfa nigdy nie będzie w koalicji rządzącej (bo tego wykluczyć się nie da). Jednakowoż do tego, żeby konfiarze mogli wprowadzać w życie te Niezwykle Mądre Rozwiązania, o których opowiadają w mediach, musieliby mieć samodzielną większość parlamentarną i swojego prezydenta (o Trybunale Konstytucyjnym nie wspominam, bo PiS pokazał, że zwykła większość parlamentarna wystarczy do tego, żeby bezproblemowo rozmontować ten konkretny „bezpiecznik”). Scenariusz, w którym konfa, jako „mniejszy” koalicjant, nakłania „większego” koalicjanta do tego, żeby ten zagłosował za likwidacją Ochrony Zdrowia (bo do tego sprowadziłby się pomysł „4 tysięcy złotych na łebka) albo, na ten przykłąd, za jakimś pomysłem z niesławnej listy 100 ustaw Mentzena (tak sobie myślę, że powinno się to nazywać „setką Mentzena”, bo pewnie napisano to na srogiej bani [tłumaczyłoby to również zaniki pamięci związane z tymi ustawami]) jest mało realny.

Nawiasem mówiąc, te pomysły „na poprawę państwa” są tak spektakularne, że nawet, gdyby konfa wygrała wybory (a jest to scenariusz równie realny, jak zbudowanie sfery Dysona z zapałek), to nie będzie w stanie nikogo namówić do tego, żeby te pomysły poparł. Niestety, z tego, że konfa nie będzie rządzić naszym krajem nie wynika, że nie będzie nim współrządzić w jakiejś koalicji. W koalicji, co prawda, psuć państwo będzie mogła na znacznie mniejszą skalę, ale nadal będzie to psucie państwa (np. rozmontowywanie kolejnych „bezpieczników” w państwie).


Czy konfiarze mają świadomość tego, że nigdy nie będą rządzić (tak więc nie uda się wprowadzić programu „dom, dwa auta, trawnik i grill”)? Odpowiedź na to pytanie brzmi: „to zależy”. Konkretnie zaś zależy od tego, o których konfiarzy chodzi. Jeżeli chodzi o wierchuszkę (wszelkiej maści Mentzenów/etc.) to oni sobie z tego doskonale zdają sprawę. Owszem, to są ludzie odklejeni od rzeczywistości, ale nie są odklejeni w aż tak dużym stopniu, żeby wierzyć w to, że kiedykolwiek uda się przekonać większość społeczeństwa do rozwalenia własnego kraju w drzazgi. Jeżeli zaś chodzi o „doły partyjne”, to tam pewnie spora część osób w to wszystko wierzy (gwoli ścisłości, nie podejmę się próby ustalenia przyczyn, dla których ci ludzie w to wierzą).


Niewiara w zwycięstwo jest powodem, dla którego konfiarze wygadują te wszystkie bzdury o „domu dla każdego pracującego”, „4 tysiącach na łebka w ramach ochrony zdrowia” etc., etc. Oni te bzdury wygadują z pełną świadomością tego, że te rzeczy nigdy nie zostaną wprowadzone w życie (śmiem twierdzić, że oni sami by się bali wprowadzenia w życie tych pomysłów). Tak swoją drogą, te „4 tysie na łebka” to był jeden z niewielu wyjątków, w których konfiarze zaczęli opowiadać o szczegółach swoich pomysłów na „naprawę państwa”. W przeważającej większości przypadków wygląda to tak, że rzucane jest jakieś hasło, np. „proste podatki” i szczegółów brak (nie, to, że ktoś opublikował jakąś abominację, która jego zdaniem jest „projektem ustawy” się nie liczy). To wszystko ma po prostu ładnie wyglądać. No a jakoś tak się składa, że jak konfa zaczyna opowiadać o szczegółach (vide „4 tysie”), to jej propozycje przestają ładnie wyglądać i zaczynają wyglądać jak praca zaliczeniowa, którą ktoś zaczął pisać kilka godzin przed ostatecznym terminem, do którego trzeba ją było wysłać.


Gwoli ścisłości, ten „brak konkretów” jest jednym z największych problemów konfy. Owszem, oni są w stanie budować  swoje poparcie opowiadając te swoje Niezwykle Mądre Rzeczy (o niskich podatkach, grillu i trawniku dla każdego), ale bez konkretów to poparcie nie będzie jakoś specjalnie wysokie (o słupkach sondażowych konfy będzie nieco dalej). Poza tym, poparcie może zacząć topnieć w momencie, w którym część elektoratu, przyciągnięta tym, że „konfa zna się na gospodarce” (chciałbym w tym miejscu złożyć szczere podziękowania wszystkim dziennikarzom i komentariuszom, którzy powielają tę idiotyczną narrację) zorientuje się, że to „znanie się na gospodarce” sprowadza się do klepania w kółko tych samych haseł. 


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Jedno natomiast konfiarzom trzeba przyznać: są doskonale zorganizowani w social mediach. Nie chodzi mi o filmiki pana, który się jakiś czas temu zaciął i non stop opowiada o domu, dwóch samochodach,  grillu i trawniku (bo naoglądał się za dużo seriali amerykańskich), ale o to, jak zorganizowana jest „obrona” konfy.


Ilekroć pojawia się w soszjalach jakiś wpis krytyczny względem konfy, tylekroć (o ile wpis osiąga jakieś sensowne zasięgi) pojawia się cała chmara „obrońców” i przynajmniej jedna osoba zaczyna tłumaczyć, że ta cała krytyka to dlatego, że (cytuję) „ALE WAS BOLI TE KILKANAŚCIE PROCENT POPARCIA”.


Nie inaczej było w przypadku wpisu Śmiszka, który swego czasu (całkiem słusznie) spostponował konfę za głosowanie przeciwko tzw. „ustawie Kamilka”. Pod jego wpisem momentalnie pojawił się legion obrońców, którzy zaczęli tłumaczyć, że HEHEHE, CO ZA GŁUPEK, CHCE ŚWIAT USTAWAMI NAPRAWIAĆ. Trochę to dziwne, biorąc pod rozwagę fakt, że jeszcze nie tak dawno temu (czyt: zanim hosting wygasł) Sławomir Mentzen chciał naprawiać świat przy pomocy 100 ustaw. Rzecz jasna, argumentu o „nastu procentach poparcia” nie mogło pod wpisem Śmiszka zabraknąć. Ciekaw jestem, czy te same osoby, które teraz o tych „nastu procentach” piszą, łaziły wcześniej po internetach i np. w 2022 roku tłumaczyły krytykom „ale wam ta konfa pod progiem przeszkadza!”

Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że tak właściwie konfa zagłosowała tak, a nie inaczej w przypadku tej ustawy z tego samego powodu, z którego robi wszystko inne: żeby przyciągnąć uwagę i robić zasięgi (to jest ich jedyna strategia komunikacyjna). Proces decyzyjny przebiegał pewnie w sposób następujący: wszyscy zagłosują za tym? To my zagłosujemy przeciwko, żeby pokazać, jak bardzo się różnimy od wszystkich innych partii i jak bardzo chcemy wywrócić ten stolik! A jak ktoś nas zacznie krytykować? To na nich naślemy „niezależnych internautów” i będzie po problemie. Problem jednakowoż się pojawił (bo internet jakoś tak się decyzją tej partii nie zachwycił) i konfiarze musieli ad hoc wymyślać powody, dla których ta ustawa jest ich zdaniem zła (najmniejszym zaskoczeniem świata było to, że te ich komunikaty obronne sugerowały, że żaden z nich nie przeczytał ustawy).


Skoro zaś już jesteśmy przy okazji „niezależnych” internautów, to konfa stosuje dziś te same metody, które w 2015 stosował PiS. W 2015 internety trzeszczały w szwach od „świadectw” osób, które dzieliły się z ogółem wpisami, w których stało, że „no ja to nie popieram PiSu, ale (i tu następowała tyrada, z której wynikało, że PiS jest najlepszy, PiS się zmienił/etc./etc.). To była najzwyklejsza w świecie szeptanka, tylko że dostosowana do polityki. Podobnie wyglądało to w przypadku „obrony” PiSu i poszczególnych członków tejże partii. Ilekroć ktoś z tych ludzi zrobił/powiedział coś głupiego, tylekroć pojawiały się osoby, które zaczynały swoje wpisy od tego, że „no one to nie głosują na PiS, ale moim zdaniem to wcale nie było tak (bo media zmanipulowały wypowiedź, bo on tego nie powiedział, bo to wyrwane z kontekstu)”. Były też mniej subtelne metody: np. zarzucanie każdemu krytykowi, że on to krytykuje PiS nie dlatego, że ma takie, a nie inne poglądy, ale dlatego, że jest na usługach takiej, a nie innej partii. Ponieważ to była mutacja „szeptanki”, konta były „nieoflagowane”. Wyglądało to po prostu tak, jak gdyby ogromna liczba osób nagle zapałała miłością do partii Jarosława Kaczyńskiego. Teraz zaś sporo ludzi kocha uśmiechniętego Sławka i zajmuje się tłumaczeniem, że konfa to wcale nie jest zła, A POZA TYM BOLI WAS TE KILKANAŚCIE PROCENT POPARCIA W SONDAŻACH! (przepraszam, musiałem).

Wydaje mi się, że to odpowiedni moment, żeby przejść do kwestii samego poparcia. Zacznę od tego, że tak po prawdzie to nie wiemy, jakie jest realne poparcie konfy. Jeżeli bowiem popatrzymy sobie na sondaże z czerwca i lipca, to nam wyjdzie, że (w zależności od sondażu i sondażowni) poparcie konfy wahało się od 7% do 16% (gwoli ścisłości, ja wiem, że to są „punkty procentowe”, ale zostawiam te %, żeby nie musieć non stop powtarzać tych pp), tak więc rozstrzał jest, eufemizując, gigantyczny.  Ja się wam w tym miejscu przyznam do tego, że mam spore problemy z tym, żeby uwierzyć w to, że sondaże, w których konfa ma jakieś 15/16% poparcia, są legitne. Gwoli ścisłości, nie chodzi o to, że ktoś sobie dopisał kilka % do wyniku, ale o to, że najprawdopodobniej są one celowo przeprowadzane tak, żeby konfie wychodziło takie, a nie inne poparcie. Z sondaży, które nam prezentuje część sondażowni wynika bowiem, że konfa jest absolutnie wręcz teflonowa i nie jest jej w stanie zaszkodzić żadna (niezwykle mądra) wypowiedź kogoś z wierchuszki i żadne (równie mądre [jak np. głosowanie nad tzw. „ustawą Kamilka”]) działanie. Mało tego, niektórzy komentariusze (część z nich, zupełnym przypadkiem, zawiaduje sondażowniami, w których konfa zawsze jest na propsie) twierdzą, że konfa jest jeszcze „niedoszacowana”.


Tak właściwie to nie bardzo wiadomo, jak to się stało, że to poparcie konfie wzrosło tak bardzo. Ktoś może powiedzieć „no ale schowali Brauna i Korwina!” No i wszystko fajnie, ale gdyby to miała być przyczyna, dla której poparcie konfie wzrosło i utrzymuje się na poziomie „nastu”, to chyba powinno spaść po tym, jak się okazało, że Korwin i Braun co prawda schowani (tak bardzo, że Braun przemawiał najdłużej na spędzie partyjnym, a wszyscy [poza Mentzenem, bo pewnie mu spindoktorzy tak doradzili]) bili mu potem brawo, ale na listach będą i tak. Zmierzam do tego, że to jest ta sama partia, która nie tak dawno temu w kilku sondażach spadła poniżej progu i od tamtej pory zmieniło się głównie tyle, że nagle im zaczęły słupki (acz nie we wszystkich sondażach) gwałtownie rosnąć.

W tym miejscu warto wspomnieć o tym, że sam skok w sondażach nie byłby niczym dziwnym. Konfederacja do perfekcji opanowała pewną strategię prawicową (którą wcześniej całymi latami dopracowywały osoby pokroju Korwina („Może i pan prezes ma kontrowersyjne poglądy, ale liczy się przecież program partii”), Ziemkiewicza, Terlikowskiego/etc.): chodzi o robienie i mówienie rzeczy tak bardzo hardkorowych, że muszą one wywołać reakcję. W dobie wszędobylskich mediów społecznościowych ta strategia jest bardzo skuteczna, bo tanim kosztem można wygenerować gigantyczne zasięgi. Im większe zasięgi, tym więcej osób „usłyszy” o danej partii (odnosi się to również do osób, ale my tu o partiach sobie rozmawiamy). Jak już te osoby „usłyszą” o partii, to wtedy można je potraktować jakimiś gładkimi hasełkami („wywracanie stolika”, „dom, dwa auta, grill i SZCZĘŚCIE DLA WSZYSTKICH ZA DARMO! I NIECH NIKT NIĘ ODEJDZIE SKRZYWDZONY!”).


Na krótką metę to może zadziałać (tzn. może działać i na dłuższą metę, ale żeby to działało, to trzeba mieć miliardy złotych na przepalenie i kupę mediów na własność) i może to zaowocować skokiem poparcia. Niemniej jednak potem te „przyciągnięte” osoby orientują się, że te gładkie hasła są klepane w kółko, a prócz nich partia ma jeszcze całe mnóstwo (eufemizując) „dziwnych” poglądów i zachowań. Jak już takie osoby się dobrze przypatrzą konfie, to się grzecznie katapultują ze swoim poparciem gdzie indziej (albo do grupy „niezdecydowanych”). Jeżeli ktoś będzie mi chciał w tym miejscu zarzucić, że sobie to wymyślam, to ja takiej osobie odpowiem, że dokładnie tak to wyglądało wcześniej. Konfa miała w pewnym momencie około 11% (potem spadła do 9% i znowu podskoczyła do 11%) poparcia, po czym spadła do jakichś 5% (a w niektórych sondażach poniżej progu).


Ja wiem, że mogą mi się tu zlecieć „niezależni internauci” i zacząć tłumaczyć, że „konfa ma tyle i tyle poparcia, bo ludzie mają dość, bo to i tamto”. Tyle, że w ten sposób nie można wytłumaczyć tego, że u jednej z sondażowni konfa (z badania na badanie) nagle praktycznie podwoiła poparcie. Pozwolę sobie tutaj na krótką dygresję historyczną: jeżeli ktoś obserwował kampanię wyborczą (i wcześniejsze działania) PiSu w 2015, to był w stanie prześledzić to, jak bardzo „zmieniły się” (na pożytek kampanii, rzecz jasna) wtedy działania PiS i jego retoryka. Wpadek (zarówno w trakcie kampanii prezydenckiej, jak i parlamentarnej) zaliczali stosunkowo niewiele (w przeciwieństwie do innych komitetów). Dla porównania, obecna kampania konfy to są ciągłe fuckupy. Mentzen w każdym wywiadzie zalicza pierdylion wpadek, Korwin i Braun nadal gadają bzdury, układanie list też średnio wygląda (np. powrót Sośnierza, przytulenie Siarkowskiej, która potem musiała bardzo szybko kasować wpisy, w których krytykowała konfę i tak dalej), dodajmy do tego propozycję „naprawy OZ” (tak, chodzi o te 4 tysie na łebka). Według sondaży wyprodukowanych przez niektóre sondażownie, to wszystko nie ma żadnego wpływu na poparcie dla konfy. Tak swoją droga, jeżeli komuś się nie chce bawić w archeologię, to niech taki ktoś popatrzy na to, co się działo (i nadal dzieje) z poparciem dla partii Hołowni. Jakoś tak się złożyło, że w jego przypadku działania/wypowiedzi mają bezpośredni wpływ na poparcie sondażowe.  


Do tego wszystkiego dodajmy ten drobny szczegół, że choć konfa jest doskonale zorganizowana w social mediach, to jest to również miejsce, w którym dostaje srogi łomot, a treści krytycznie nastawione do tej partii (których autorami nie są „przedstawiciele bandy czworga”, ale po prostu zwykli ludzie, którym średnio odpowiada to, co robią i mówią konfiarze) wykręcają bardzo duże zasięgi.


I co? I nic. Żadna z tych rzeczy nie ma absolutnie żadnego wpływu na sondaże. Nie zrozumcie mnie źle, jeżeli ktoś chce wierzyć w to, że konfa faktycznie ma poparcie rzędu 16% (takie poparcie w lipcu mieli zdaniem jednej z sondażowni), to ja takiej osobie nie będę stał na drodze do szczęścia, ale niech mi taka osoba pozwoli mieć odmienne zdanie. Dla mnie bowiem te wszystkie sondaże są równie prawdopodobne jak pewien raport, z którego wynikało, że młodzi ludzie nagle zostali konserwatystami. Nie mam pojęcia, jakie jest realne poparcie konfy, ale na pewno nie dowiemy się tego od sondażowni, którym pomiędzy sondażami wychodzą takie kwiatki, jak np. spadek frekwencji o ponad 15%.

Przyznam szczerze, że do pewnego momentu traktowałem ten skok poparcia konfy jako coś, z czym trzeba się po prostu pogodzić (no bo skoro tak wychodzi z sondaży, to najwidoczniej tak jest). Pewne podejrzenia odnośnie tego, że „coś może być nie tak” pojawiły się, gdy zacząłem obserwować wzmożenie części komentariatu (w tym dwóch szefów dwóch różnych sondażowni), którzy po tych pierwszych wzrostach (chodzi, rzecz jasna o wzrosty, do których doszło po tąpnięciach sondażowych z 2022 roku) się odpalili. Zaczęli tłumaczyć, że konfa jest niedoszacowana i że może mieć znacznie większe poparcie. A potem (jestem przekonany, że to przypadek zwykły) właśnie w ich sondażach konfa notowała jeszcze większy skok poparcia.

Na tym się jednakowoż twórczość tych komentariuszy nie skończyła. Zaczęli oni bowiem (nadal mówimy tu o początkowych skokach poparcia) tłumaczyć wszystkim „co to będzie” (co zrozumiałe, każdego, kto miał inne zdanie na ten temat, traktowali jak głąba). W telegraficznym skrócie ten scenariusz ma wyglądać mniej więcej tak: konfa będzie miała duże poparcie (na minimum 60 miejsc w Sejmie). Dzięki temu uda się jej zablokować powołanie rządu. Do tego zablokowania dojdzie, bo konfa nie przyłączy się ani do obecnej opozycji, ani do PiSu). Idźmy dalej, ta sama konfa dogada się z obecną opozycją w celu przeprowadzenia „depisyzacji” (tl;dr: chodzi o wywalenie PiSowców ze spółek skarbu państwa/etc./etc.), a potem, uniemożliwiając powstanie rządu większościowego, doprowadzi do rozpisania kolejnych wyborów, które to wybory (zdaniem komentariuszy) są tej konfie na rękę.


Zacznę od tego, że bardzo wielu ludzi chciałoby mieć pewność siebie tych, którzy tonem nie znoszącym sprzeciwu wygłaszają tego rodzaju opinie. Gdybym chciał rozłożyć to na czynniki pierwsze, to pewnie zajęłoby mi to kilka Ścian Tekstu, tak więc opiszę skrótowo, jakie są największe „problemy” związane z tymi teoriami.


Po pierwsze, to wszystko opiera się na założeniu, że konfa do samych wyborów będzie teflonowa i absolutnie nic jej nie zaszkodzi i nadal będzie zwiększać swoje poparcie. Zapewne autorzy tych teorii wykoncypowali sobie, że to będzie wyglądało jakoś tak, że konfa będzie w tym nowym parlamencie składać jakieś projekty ustaw (które, co zrozumiałe, będą uwalane) i zbuduje sobie na tym jeszcze większe poparcie (tłumacząc, że gdyby rządziła, to by mogła te ustawy w życie wprowadzać, no ale nie rządzi, tak więc nie może bo BANDA CZWORGA). Tyle że to się spina jedynie w teorii. W praktyce bowiem poddanie ustawy pod głosowanie oznacza dyskusję nad tą ustawą (a w szczególności dyskusją na temat konkretów w niej zawartych i nad tym, jak ona wpłynie na rzeczywistość). A to zaś w przypadku ustaw konfiarskich skończyłoby się rozjechaniem takiej ustawy i pomysłodawców (no bo w Sejmie raczej nie zadziałałoby tłumaczenie „nie odpowiem na to pytanie, bo jestem po paru piwach”).


Po drugie, autorzy tych teorii w ogóle nie biorą pod rozwagę scenariusza, w którym któraś z partii ląduje pod progiem wyborczym (o tym, jak to się może skończyć, przekonaliśmy się wszyscy w 2015 roku).

Po trzecie, założenie (które jest trochę zabawne moim zdaniem), że konfa jest monolitem i że po wyborach nie pojawią się tam absolutnie żadne „pęknięcia” i nie będzie tam żadnych rozłamowców (wystarczy popatrzeć na takie nazwiska jak Sośnierz, Wipler czy Siarkowska, żeby w pełni docenić komizm takiego założenia).

Po czwarte (równie zabawne i związane z punktem trzecim), autorom wydaje się, że konfa jest pełna idealistów, którzy będą całkowicie odporni na próby przekupstwa i wszyscy ci idealiści będą działać ku chwale partii. Nawet, jeżeli założymy, że konfie (jako partii) faktycznie zależałoby na kolejnych wyborach (o tym będzie za moment), to z tego wcale nie wynika, że jej pojedynczy posłowie ochoczo podniosą rękę za tym, żeby brać udział w kolejnych wyborach. Wiecie, jak sobie człowiek siedzi przed klawiaturą (tak jak komentariusze, o których mowa) i sobie snuje wizje swoje, to ciężko mu się postawić na miejscu kogoś, kto właśnie dostał się do Sejmu, kto ma przed sobą kilka bardzo„tłustych” lat. Jaką motywację taki człek będzie miał do tego, żeby dążyć do kolejnych wyborów? Taki ktoś ma zrezygnować ze swojej „małej stabilizacji” i zaryzykować wszystko dlatego, że być może partii się to opłaci? Przecież kolejne wybory oznaczają konieczność ułożenia kolejnych list wyborczych. Kolejne wybory oznaczają ryzyko tego, że „tym razem się jednak może nie udać” (dotychczasowe dzieje partii „antysystemowych” pokazują, że o wiele bardziej realny jest scenariusz, w którym jednak się „nie udaje”). I tak dalej i tak dalej. Zabawnym znajduję to, że mędrcy, którzy piszą to swoje political fiction, w ogóle nie biorą pod rozwagę czynnika ludzkiego.  

Po piąte, kolejnym (chyba największym) problemem z tymi teoriami jest to, że autorzy sobie poczynili założenie, że przedterminowe wybory będą się konfie opłacać. Tzn. ja wiem, że jak ktoś jest autorem political fiction, to mógł sobie wymyślić, że to będzie tak, że w tych kolejnych wyborach konfie pójdzie jeszcze lepiej (no bo przecież cały czas będzie rosła w siłę), tyle, że to jest takie trochę myślenie magiczne. No bo jaki miałby być „master plan”? Blokowanie powstawania rządu i rozpisywanie kolejnych wyborów, aż do „skutku”(w domyśle, aż do momentu, w którym konfa wygra wybory)? To jest już poziom memów z Trumpem grającym w szachy 5D. Przy założeniu, że PiSowi nie uda się kupić wystarczającej liczby konfiarzy, to jedyna partią, której na rękę będą kolejne wybory, to partia Jarosława Kaczyńskiego (bo dla tych ludzi utrata władzy może się wiązać z bardzo nieprzyjemnymi konsekwencjami). Ponadto, PiS jest jedyną partią, którą stać na te kolejne wybory (i będzie ją stać, nawet gdyby udała się ta [zapowiadana przez komentariusza od sondaży] „dePiSyzacja” przy udziale konfy [acz ta po prawdzie to na pewno byłaby jedynie częściowa]). Choć to w sumie jest niedopowiedzenie, bo ci ludzie tak bardzo się nachapali, że stać by ich było na znacznie więcej.


No dobrze, rozpisałem się za bardzo, więc pora udać się w stronę wniosków końcowych. Nie, konfa nie będzie nigdy rządzić Polską. Owszem, konfa może współrządzić (jako mniejszy koalicjant). Niestety, nie oznacza to dla nas niczego dobrego (i mało pocieszające jest to, że udział w takiej koalicji oznaczałby powolne polityczne samobójstwo dla konfy). Niestety, nie wiadomo jakie konfa ma poparcie. Tzn w sumie to nie bardzo wiadomo jakie którakolwiek partia ma poparcie, ale największe różnice sondażowe wychodzą (nieodmiennie) przy słupku konfy. I tym pesymistycznym akcentem zakończę powyższy tekst.


Źródła:

Chłopski Rozum&Zdrowy Rozsądek



2 komentarze:

  1. kmat
    Jeśli miałbym wskazać jakiś powód wzrostów konfy, to przychodzi mi do głowy tylko socjalna szarża Tuska, kiedy ten ogłosił, że w sumie to on rozda więcej pieniędzy niż PiS. Jakichś kinderliberałów mogło to to konfy wypchnąć, a przepływ był właśnie z KO. Ale też wątpię, aby było to trwałe zjawisko. Brutalna prawda - nie da się w tym kraju robić poważnej polityki bazując na elektoracie przed trzydziestką.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze mówimy tu elektoracie bardzo niedojrzałym, co nie ma zielonego pojęcia o tym jak działa społeczeństwo no bo skąd? Na pewno nie nauczyła ich tego dysfunkcyna polska szkoła ... Po drugie ten elektorat czesto głosuje o ile w ogóle , dla tzw. beki , vide Palikot z którego też robiono niewiadomo co swego czasu. Po trzecie najważniejsze: młodzi i starzy z mediów biorą bardzo nierealistyczne oczekiwania wobec rzeczywistości, kiedyś to były VHSy i TV SAT, teraz tiktok i instagram, więc bajerowanie willą grillem i furą trafia na podatny grunt. Ja mam swoje lata i pamietam Tymińskiego z laptopem pełnym pomysłów....

    OdpowiedzUsuń