piątek, 22 grudnia 2017

Walka z akcją #MeToo, czyli „zawsze się troszeczkę broni molestowania”

Jakiś czas temu popełniłem tekst o tym, jak to się redakcja „Do Rzeczy” odniosła do akcji #MeToo. Okładkowy artykuł miał bardzo neutralny tytuł: „Lewacy znów wpadli w amok. Molestowanie – nowa obsesja”. Był on autorstwa Łukasza Warzechy, tak więc z góry było wiadomo, jaki będzie miał wydźwięk. Biegunka argumentacyjna Seby z prawicowo-konserwatywnego salonu była spektakularna. W pewnym momencie doszedł do wniosku, że ktoś może uznać za „obsceniczne” przepuszczenie kobiety w drzwiach. Tym niemniej, jak już wcześniej wspomniałem, treść tekstu nie była dla mnie zaskoczeniem. Nie było nim również to, że dla Seby nie istnieje coś takiego, jak „odmowa”. Tzn. jeżeli Seba zaprasza kobietę na randkę, a ona odmawia, to wcale nie znaczy, że nie chce się z nim spotkać – po prostu chce być zdobywana. Po jakimś czasie okazało się, że dla tygodnika „Do Rzeczy” molestowanie to nie jest „amok” i „obsesja lewactwa”. Powodem tej nagłej zmiany był artykuł pt. „Papierowi Feminiści”, który pojawił się na „Codzienniku Feministycznym”. No bo, skoro okazało się, że sprawcami przemocy seksualnej nie są tylko i wyłącznie czytelnicy tygodnika „Do Rzeczy” (tak, wiem, przesadzam, ale nie bardziej niż Seba od „obscenicznego przepuszczania kobiet w drzwiach”), to można pójść na kompromis i uznać, że CZASEM mamy do czynienia z sytuacją, w której kobieta jest ofiarą. Niestety, ten sam artykuł sprawił, że podobna „zmiana” (choć o przeciwnym „zwrocie”) dokonała się u ludzi z drugiego bieguna. 


Części z was nie trzeba „przedstawiać” Agnieszki Graff, ale niektórzy mogą nie wiedzieć kto zacz. Pozwolę więc sobie na zacytowanie kawałka „bio” z Wikipedii: „Polska pisarka, nauczycielka akademicka, tłumaczka i publicystka związana z ruchem feministycznym. Członkini zespołu "Krytyki Politycznej" oraz rady programowej stowarzyszenia Kongres Kobiet” (…) „Współzałożycielka Porozumienia Kobiet 8 Marca, wraz z którym organizuje coroczne Manify.” 


Pamiętajcie o tym w trakcie dalszej lektury.


Agnieszka Graff była gościem radia Tok FM i w trakcie audycji „Wieczór – Tomasz Stawiszyński” (12-12-2017) rozmawiała z wyżej wymienionym o „szerokich konsekwencjach akcji #metoo”. Ponieważ audycja była dość długa (prawie 30 minut), skupię się jedynie na wybranych fragmentach. Jeżeli ktoś będzie chciał posłuchać całości, link znajdzie w źródłach.


Agnieszka Graff: „Kolejna cecha to zlewanie i zamazywanie różnic między różnymi przekroczeniami. To znaczy, ja wiem, że jest ciągłość molestowania seksualnego, ale jest zasadnicza różnica między gwałtem a powiedzeniem czegoś niestosownego. Można powiedzieć, że jedno i drugie jest częścią kultury gwałtu (...)”.


Nie tyle „można”, co „należy” to powiedzieć. Bo to jest tak, że zarówno za gwałtem, jak i za „mówieniem czegoś niestosownego” (rzecz jasna, chodzi o „coś niestosownego” związanego z seksem) stoi ten sam mechanizm. W uproszczeniu, chodzi o ignorowanie sygnałów „wysyłanych” przez osobę, która np. nie chce słuchać „niestosownych uwag” lub nie ma ochoty na to, żeby ktoś jej dotykał. Z kolei to ignorowanie płynnie przechodzi w przełamywanie oporu. Jeżeli bowiem ktoś „wyuczył” się tego, że kobieta „nie wie czego chce”, to w pewnym momencie może uznać, że może też nie wiedzieć, że ma ochotę na seks. Zgadzam się z Graff w tym, że gwałt to nie to samo co „powiedzenie czegoś niestosownego”, ale jestem również świadom, że większość gwałcicieli „zaczynała” od mówienia „niestosownych rzeczy” i ignorowała to, że kobietom to nie odpowiada.


Agnieszka Graff: „Ale w momencie, w którym mamy konkretną osobę, która jest oskarżona z jednej strony o gwałt, a z drugiej o to, że powiedziała, że jej się podobają seksowne policjantki bo mają pałki i jedno i drugie ma wywoływać podobne oburzenie i mamy wierzyć tym opowieściom w oparciu o to co mówi ofiara, której wierzymy z założenia, no to to już jest atmosfera paniki moralnej, w której człowiek oskarżony o wykroczenie jest całkowicie bezradny, on nie ma jak się bronić.”


Po pierwsze, Agnieszka Graff pomyliła redaktorów. Ten od policjantek „z pałami” nie był oskarżony o gwałt. Po drugie, nawet gdyby tak było, to nie bardzo rozumiem, o co chodzi w „jedno i drugie ma wywoływać podobne oburzenie”. To trochę tak, jakby usiłowano nam tłumaczyć, że gdyby nie oskarżenie o gwałt, to nikt by się nie przejął tymi tekstami o policjantkach. Po trzecie, obaj panowie mieli bardzo dużo na sumieniu. Jeden z nich postanowił iść do sądu i jego ziomki momentalnie zbudowały wokół tego narrację „próbowano go zlinczować”. On sam zaś tłumaczył, że:


„Rozmawiałem także z jedną z osób, które później podpisały się pod artykułem w "Codzienniku Feministycznym". Stwierdziła, że co prawda ona sama nie ma mi nic do zarzucenia, ale w związku z tym, że chcą uderzyć w inną osobę - jak się okazało w Michała Wybieralskiego - to mnie również się oberwie.” (rzecz jasna, musimy mu uwierzyć na słowo, że taka rozmowa w ogóle miała miejsce) 


Wszystkim wspierającym tę „ofiarę linczu” umyka to, że JD poszedł do sądu, żeby udowodnić, że nie jest gwałcicielem. Tak, był to najpoważniejszy z zarzutów, ale jednocześnie jeden z wielu, które mu w tekście postawiono (rzecz jasna, nie chodzi o zarzuty w sensie prawnym). Temat pozostałych został poruszony w tej samej rozmowie, której fragment zacytowałem:


„Janusz Schwertner: W tekście "Codziennika Feministycznego" zostałeś oskarżony nie tylko o gwałt, lecz także o seksistowskie zachowania.


Jakub Dymek: Chcę powiedzieć bardzo wyraźnie: wszystkie osoby, które potraktowałem w sposób seksistowski, arogancki, napastliwy, przykry, poniżający - szczerze przepraszam. Każdą z osobna. Jako osoba, która przyznaje się do lewicowego światopoglądu, powinienem tym bardziej trzymać się wysokich standardów, i to także w życiu prywatnym. Jak widać, nie trzymałem się ich.


JS: Pamiętasz sytuacje opisane przez autorki artykułu?


JD: To mogły być historie z barów, z imprez, z prywatnych rozmów w pracy. Przepraszam za wszystkie niewłaściwe zachowania czy odzywki. Bezcelowe jest wnikanie, czy np. latem 2016 roku, na jednej z imprez, odezwałem się do kogoś w ten czy inny sposób. Bez znaczenia jest teraz to, jak ja pamiętam jakieś sytuacje - ważne, że ktoś inny poczuł się tym skrzywdzony. Za to muszę przeprosić.”


Pod koniec swojego wywodu Agnieszka Graff stwierdziła, że w atmosferze paniki moralnej „człowiek oskarżony o wykroczenie jest całkowicie bezradny, on nie ma jak się bronić”. Jak się ta „bezradność” ma do sytuacji JD, który poszedł do sądu broniąc się przed oskarżeniem o gwałt, ale jednocześnie przyznał się do całej reszty zarzutów? Swoją drogą, urzekło mnie to, że JD nawet nie pamięta tych sytuacji i „przeprosił” za nie zbiorczo. Nie jest więc tak, że „celem” był Wybieralski, a Dymek oberwał jedynie „rykoszetem”. Warto również zaznaczyć, że argument odnoszący się do „atmosfery paniki moralnej” praktycznie niczym nie różni się od tytułu artykułu z „Do Rzeczy”. Tylko że tam nikt nie bawił się w ładne słówka i nazwano to amokiem i lewacką obsesją.


Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że 21-12-2017 „wewnętrzna komisja w Agorze zarekomendowała zarządowi spółki bezzwłoczne rozwiązanie umowy o pracę z Michałem Wybieralskim z Wyborcza.pl, któremu zarzucono mobbingowanie podwładnych”. Decyzja komisji niespecjalnie mnie dziwi, szczególnie w kontekście tego, że „całkowicie bezradny” Wybieralski był łaskaw (nazywajmy rzeczy po imieniu) wyjebać z dyńki swojej partnerce. Szczęście w nieszczęściu tej kobiety polegało na tym, że zrobił to przy świadkach. Dzięki temu przynajmniej nikt nie zacznie bredzić o tym, że „mamy wierzyć tym opowieściom w oparciu o to co mówi ofiara, której wierzymy z założenia”. I tu dochodzimy do kolejnej „perełki”, którą do tej pory mogliśmy najczęściej obserwować po „prawej” stronie. Chodzi o podważanie wiarygodności ofiar molestowania/przemocy. Bardziej absurdalne od „prawicowej narracji”, która pojawia się po „lewej” stronie, jest to, że tego quasi-argumentu użyto w kontekście akcji #metoo, w czasie której pierdylion polskich kobiet, które były ofiarami molestowania i przemocy opisywało swoje doświadczenia, nie wymieniając sprawców z imienia i nazwiska. Sytuacje, w których sprawcy nie pozostali anonimowi, były wyjątkiem, a nie normą. I w tym momencie wchodzi Agnieszka Graff, cała na biało, zaczynając się zastanawiać nad tym, czemu my tak właściwie wierzymy tym ofiarom


Tomasz Stawiszyński: „No, ja też mam takie wrażenie, przy pełnej zgodzie co do wagi społecznej akcji #metoo, że to narracja, w której mowa o tym, że a priori bezwzględnie ofiara ma zawsze rację. Co oznacza w praktyce, że ofierze musimy zawsze bezwzględnie wierzyć i że właściwie nie można sobie wyobrazić takich warunków, pod którymi jej świadectwo zostałoby sfalsyfikowane. No, bo ani sąd ani inne procedury, prowadzące do tego, żeby ustalić jak było rzeczywiście, nie są tutaj relewantne.”


Być może, gdyby Stawiszyński nieco mniej czasu spędzał nad słownikiem wyrazów obcych, a więcej czasu poświęcał na research, wiedziałby, że jego wypowiedź nijak się ma do „polskiego” #metoo. Dywagacje na temat tego. że „zawsze wierzymy ofiarom” są w kontekście tego, jak wyglądała „polska edycja” #metoo irrelewantne (użyłem tego słowa na wypadek, gdyby redaktor zabłądził na mój fanpejdż – tzn. żeby łatwiej mu było zrozumieć, o co mi chodzi).


Agnieszka Graff: „To też zachęca do osobistych (nie dokończyła myśli) do zemsty, to jest zemsta dziewczyn.”


Nie chce misię, kurwa, po raz trzeci powtarzać, że to praktycznie nie ma żadnego związku z „polskim” #metoo. Tym niemniej, zachęcam do eksperymentu. Wpierw należy przeczytać artykuł „Papierowi Feminiści” (z którego usunięto wzmianki o gwałcie). Następnie proponowałbym poczytanie „przeprosin” Dymka i decyzji wewnętrznej komisji Agory. A na końcu wypowiedzi Graff, która opowiada o „zemście dziewczyn”. „No, ale przecież Dymek się procesuje” - tak, procesuje się, ale to nadal jest jednostkowy przypadek, z którego Graff wyciąga wnioski odnoszące się do całej akcji (która, do kurwy nędzy, wyglądała zupełnie inaczej).


Tomasz Stawiszyński: „Ale tworzą jakąś taką sytuację niewywrotnych struktur, których nie sposób obalić, że właściwie kiedy się pojawia takie oskarżenie, to nic nie można zrobić, to koniec.”


Tak, ten koniec widać szczególnie w przypadku Dymka, który poszedł do sądu. 


Agnieszka Graff: „Pytanie, czy da się przeprowadzić tę rewolucję bezkrwawo, nie niszcząc po drodze ludzi, albo dbając o to, żeby ci, którzy zostają oskarżeni, to byli Weinsteinowie tego świata, a nie koledzy z pracy.”


Urocza jest troska Agnieszki Graff o sprawców przemocy seksualnej, którzy są kolegami z pracy i nie są „Weinsteinami tego świata”. „Ale może miała co innego na myśli”? No, nie bardzo. Tu nie chodzi bowiem o to, żebyśmy „nie niszczyli życia niesłusznie oskarżonym ludziom”, ale o to, że nie o każdym przypadku molestowania seksualnego należy głośno mówić, bo nie każdy sprawca jest „Weinsteinem tego świata”. Swoją drogą, doceniam kreatywność Agnieszki Graff - używała ona kwiecistego słownictwa (vide „panika moralna”) zamiast powiedzieć wprost: „Odpierdolcie się od Jakuba, bo on jest z mojej redakcji”.


Wiem, że prawdopodobnie w tym momencie wydaje się wam, że „chyba widziałem już wszystko”, ale zapewniam was, że najbardziej spektakularny fragment rozmowy zostawiłem na sam koniec. Ponieważ jednak jest to dość „złożony” fragment, podzielę go na nieco mniejsze.


Agnieszka Graff: „Zwolenniczki akcji #metoo uważają, że sprawa jest bardzo prosta: albo ktoś dał przyzwolenie na seksualne zaloty i wtedy nie ma molestowania, albo nie dał tego przyzwolenia i wtedy mamy do czynienia z przemocą.”


W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że w 100% zgadzam się ze „zwolenniczkami akcji #metoo”, choć osobiście wolałbym nazwę „przeciwniczki molestowania/przemocy seksualnej/gwałtów”.


„Otóż ja uważam, że w seksie to nie jest takie oczywiste.”


Jestem już na tym etapie, że niczego innego się po Agnieszce Graff nie spodziewałem.


„Żyjemy w kulturze patriarchalnej, w której kobiety są od stuleci socjalizowane do niemówienia jednoznacznie czego chcą”


Jest to tak zwana półprawda, bo owszem, kobiety bardzo długo socjalizowano do „nie mówienia jednoznacznie czego chcą”, ale socjalizowano je również do siedzenia cicho w momencie, w którym robiono im coś, czego „jednoznacznie nie chciały”, bo „mężczyzna wie lepiej”. O tym, że akcja #metoo (o której Agnieszka Graff miała tak dużo do powiedzenia) była próbą „popsucia” tego drugiego elementu (którym było i jest zmuszanie kobiet do „siedzenia cicho”), raczej nie trzeba wspominać.


„w związku z tym, jeżeli im każemy mówić, że chcą teraz tu, teraz tam, a punkt G to mam tu, to do bardzo skądinąd udanych stosunków nigdy by nie doszło. I to jest problem. Po prostu nie można się domagać od kobiet tej pozytywnej, entuzjastycznej zgody. I też trzeba sobie powiedzieć, że ludzie proponują sobie nawzajem seks, a tamci odmawiają, a potem się zgadzają - różnie w życiu bywa, w róże gry ludzie grywają”


Czy czegoś wam te słowa nie przypominają? Bo mnie owszem:


„Gdyby pan się znał na kobietach, to pan by wiedział, że zawsze się troszeczkę gwałci. (…) One zawsze trochę udają, że się stawiają. Trzeba wiedzieć, kiedy można, a kiedy nie można…”



Słowa te wypowiedział Janusz Korwin-Mikke. Poza warstwą stricte językową, między jego wypowiedzią, a wypowiedzią Agnieszki Graff nie ma praktycznie żadnej różnicy. Tak się bowiem składa, że oboje wychodzą z założenia, że kobieta może po prostu nie wiedzieć, że ma ochotę na seks. Tzn. nawet, jeżeli twierdzi, że nie ma, to po prostu się jej wydaje. Wiecie, co jest w tej sytuacji najbardziej absurdalne? Nie, nie to, że Agnieszka Graff „mówi Korwinem” (choć to swoją drogą). Największym absurdem jest fakt, że Graff była jedną z sygnatariuszek „Oświadczenia w sprawie nienawistnych wypowiedzi Janusza Korwin Mikkego”, które odnosiło się do cytowanej przeze mnie wypowiedzi JKM. Pozwolę sobie zacytować fragment tego oświadczenia: „Janusz Korwin-Mikke przedstawił punkt widzenia gwałcicieli, zgodnie z którym kobieta nie potrafi wyrażać zgody na stosunek seksualny, a zmuszanie do niego jest naturalne”.


I na tym zakończę pastwienie się nad tą rozmową. Była ona znacznie dłuższa i zawierająca większą liczbę podobnych „kwiatków”. Na ten przykład, zaraz po tym, jak Agnieszka Graff pojechała Korwinem, zaczęła opowiadać, że „molestowanie seksualne pierwotnie było definiowanie wyłącznie w relacjach władzy”, a potem „definicja molestowania została poszerzona na wszystkie relacje międzyludzkie” i że to się jej „wydaje absurdalne”. Mógłbym się pochylić nad cała tą rozmową i rozgrzebać ją „akcja po akcji”, ale niniejsza notka jest już i tak wystarczająco długa.


Kiedy szukałem w Guglach wikipedyjnej strony Agnieszki Graff (nie było to specjalnie skomplikowane, po prostu wpisałem w przeglądarkę jej imię i nazwisko), na drugim miejscu wyskoczył mi wywiad sprzed 3 lat, który nosi tytuł „Agnieszka Graff: Świat lekceważy kobiety, a z dziewcząt pogardliwie się nabija”. Wydaje mi się, że ów tytuł jest najlepszą pointą dla tego tekstu.


Źródła:

http://audycje.tokfm.pl/podcast/O-szerokich-konsekwencjach-akcji-metoo/57028



http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/michal-wybieralski-po-zgodzie-zwiazkowcow-ma-zostac-natychmiast-zwolniony-z-agory


https://wpolityce.pl/polityka/196363-awantura-w-tvn24-korwin-mikke-do-kowala-gdyby-pan-sie-znal-na-kobietach-to-pan-by-wiedzial-ze-zawsze-sie-troszeczke-gwalci




1 komentarz:

  1. Ja się nie znam, ale gdyby mnie ktoś powiedział "Olga, ileś lat temu powiedziałaś jakieś (przykładowo) rasistowskie/homofobiczne/whatever kocopoły", to moją reakcją byłoby autentyczne "okej, nie pamiętam totalnie, ale przepraszam". W tym kontekście odczytuję wypowiedź Dymka.

    A co "zawsze się trochę gwałci" dowolnym językiem... wiadomo, że nie to nie. I koniec dyskusji. Ale serio, serio to nie jest tak, że każda kobieta powie entuzjastycznie "tak, jasne, mam ochotę na seks". Dobrze byłoby gdybyśmy umieli mówić wprost, ale nie zawsze ktoś ma odwagę i nie zawsze kogoś to bawi (możemy różne rzeczy ustalać, ale tak, są ludzie, których te niedomowienia i plausible deniability jara).

    Nie mówię tego w kontekście dopierdalania się do #metoo, oskarżeń o molestowanie, stwierdzeń że "zawsze się trochę gwałci" czy czegokolwiek. Bardziej w kontekście "możemy kręcić bekę z czyichś wypowiedzi, ale być może jest jakiś sens w tym co mówią"

    OdpowiedzUsuń