środa, 13 grudnia 2017

Polityka zagraniczna - odcinek 20170309

Stało się, Mateusz Morawiecki będzie Pełniącym Obowiązki Beaty Szydło. Z „krajowego” punktu widzenia niewiele się zmieniło, ot, jeden pionek został zastąpiony innym. W teorii bowiem Premier RP powinien być figurą, ale w praktyce jest pionkiem. Wystarczy bowiem, że „szeregowy poseł” z Żoliborza pstryknie palcami i pionek spada z szachownicy. Znamienne jest to, że szeregowy poseł zrzucił tego pionka bez żadnego wyraźnego powodu. Zaczęły się, co prawda, dywagacje na temat tego, że Kaczyński wymienił Beatę Szydło na Morawieckiego po to, żeby ten drugi „ugłaskał Unię Europejską”, ale skończyły się one bardzo szybko, albowiem Morawiecki w pierwszym „premierowym” wywiadzie stwierdził, że chce „rechrystianizować Europę”. Jak już wspomniałem na samym początku, z naszego, polskiego, punktu widzenia nie zmieniło się nic. Tyle, że z „zagranicznego” punktu widzenia, zmieniło się wszystko.

Wydaje mi się, że dla zagranicznego obserwatora „strącenie” Beaty Szydło było wydarzeniem porównywalnym z tym, co polska „dyplomacja” (eufemizując) odpierdalała w trakcie wyborów Przewodniczącego Rady Europejskiej. Nieudolne próby uwalenia Donalda Tuska były, z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora, totalnie irracjonalne. Nie było bowiem szans na to, że Saryusz-Wolski zajmie jego miejsce i jedynym „zyskiem” z tych działań mogło być to, że Donald Tusk przestanie być Przewodniczącym. Z punktu widzenia dyplomatów/etc. z EU było to działanie na szkodę własnego kraju. My, Polacy, wiedzieliśmy, że za tą dyplomatyczną kretyniadą stał „szeregowy poseł” z Żoliborza, który chciał się po prostu zemścić na swoim politycznym rywalu. Tyle że tę partię szachów (tak jak wszystkie inne po wyborach 2015) „szeregowy poseł” rozgrywał cudzymi rękami. Zewnętrzni obserwatorzy mogli się jedynie domyślać, że dyplomatyczna kretyniada nie była pomysłem polskiej delegacji, ale to były jedynie podejrzenia. Nawiasem mówiąc, chciałbym zobaczyć „reaction videos” zachodnich dyplomatów, którzy oglądali „powitanie Premier Szydło po wiktorii brukselskiej”. To musiało być dla nich niezapomniane przeżycie, w rodzaju „na co ja, kurwa, patrzę?”. Obserwowanie brukselskiej wiktorii było dla dyplomatów z UE (i nie tylko) pouczającym doświadczeniem, ale nawet ono nie mogło ich, moim zdaniem, przygotować na „wymianę pionków”.

Powiedzmy sobie szczerze, nikt „z zewnątrz” obozu PiS nie ma pojęcia po cholerę „szeregowy poseł” wywalił Beatę Szydło. Gdyby wymienił ją na siebie – sprawa byłaby jasna, „chciał sobie znowu porządzić”, no ale wymienił ją na Morawieckiego. Polityka informacyjna, którą PiS prowadził w związku z rekonstrukcją rządu (gwoli ścisłości, póki co, mamy do czynienia jedynie z rekonstrukcją Beaty Szydło), była raczej katastrofalna. Brakowało jakiejkolwiek spójnej narracji. Praktycznie codziennie mieliśmy do czynienia z różnymi wrzutkami PiS-owskich tuzów. Rządowi influencerzy nie byli informowani o niczym i nie byli w stanie odpowiednio urobić suwerena (chodzi mi, rzecz jasna, o suwerena internetowego). Bajkopisarz Rafał Ziemkiewicz tak bardzo niczego nie wiedział, że aż sobie napisał: „Jeśli to prawda, że ziobryści zagrozili wyjściem z ZP jeśli Morawiecki dostanie nominację na premiera to mamy pierwszy od dawna otwarty bunt przeciwko Jaro(...)”. To była wrzutka z przysłowiowej dupy, bo co prawda Patryk Jaki zagroził „wyjściem z koalicji”, ale tylko i wyłącznie w przypadku zrzucenia Ziobry ze stołka ministerialnego. Nieurobiony suweren wkurwił się straszliwie po tym, jak Dziennik Telewizyjny (niegdyś „Wiadomości”) zaczął zachwalać Morawieckiego. Reakcję suwerena podsumował jeden z pluszaków władzy, Piotr Semka, który stwierdził, że „Prawicowy elektorat CHCE Beatę Szydło na stanowisku szefa rządu i NIE CHCE Mateusza Morawieckiego w roli premiera. Czy to tak trudno zrozumieć na Nowogrodzkiej?”. Ten człowiek zajmuje się na TT głównie „klepaniem” przekazów dnia. Krytyka „Nowogrodzkiej” wzięła się najprawdopodobniej stąd, że nie dostał żadnych wytycznych, a musiał się jakoś odnieść do suwerena, który stał #MuremZaBeatą (hasztag został, co prawda, strollowany, ale było tam od cholery wpisów popierających Beatę Szydło). Mam świadomość tego, że ruch sieciowy „murem za Beatą” nie był „oddolny” i że wyprodukowała go część „zagubionych” influencerów/dronów, ale widziałem sporo wpisów, autorstwa zwolenników PiS-u, którzy byli autentycznie zdziwieni wykopaniem Beaty Szydło ze stołka. Nie można również zapomnieć o tym, że PiS najpierw bronił Premier Beaty Szydło w trakcie głosowania nad wotum nieufności, a następnie (tego samego dnia) wywalono ją z tego stanowiska. Wisienką na torcie była wymiana zdań między PBS i ministrem Szyszko (ma chłop szczęście do kamer), w trakcie której Premier RP stwierdziła, że „może jej nie odwołają do czwartku”. Co prawda okazało się, że miała rację (bo przeca w czwartek poleciała), ale ujmujące było to, że nie traktowano jej na tyle poważnie, żeby z nią na ten temat rozmawiać, skutkiem czego musiała się „domyślać”, kiedy jej podziękują za ciężką pracę.

Jeżeli my tutaj nie jesteśmy w stanie „ogarnąć” tego, co się stało, to wyobraźcie sobie, jak bardzo zdezorientowani musieli być „zewnętrzni” obserwatorzy. Dla nich ta sytuacja musiała być jeszcze bardziej zagmatwana. Najpierw było bowiem tak, że PBS mówiła, że nie widzi powodów do rekonstrukcji Rządu, potem poszła na „konsultacje” do „szeregowego posła” z Żoliborza, któremu „przedstawiła plan rekonstrukcji”, a następnie okazało się, że rekonstrukcji jako takiej, co prawda, jeszcze nie będzie, ale Premier Beacie Szydło i tak podziękowano. Rozeznanie w sytuacji utrudnia „zagranicy” to, że Szydło poleciała ze stołka bez żadnej wyraźnej przyczyny. Gdyby podała się do dymisji po „wiktorii brukselskiej” - można by to jeszcze jakoś zrozumieć, polska „drużyna” jechała na szczyt w Brukseli z buziami pełnymi frazesów o tym, jak to wszyscy są przygotowani do „walki z Tuskiem”, a skończyło się to wszystko upokorzeniem. Ale nie, PBS dostała wtedy kwiaty po powrocie. Można ją było odwołać po rządowym fuckupie po wichurach, które zdemolowały Pomorze. Ok, zamiast niej można by było wywalić ministra, ale gdyby się podała do dymisji twierdząc, że „zawiodła suwerena”, to wpisałoby się to w turbo-patriotyczną PiS-owską narrację. PiS-owi nie chciało się nawet budować żadnej narracji, za to komuś w partii bardzo zależało na tym, żeby PBS przeczołgać. Gdybym chciał się tutaj trzymać analogii szachowej, to z zewnątrz wywalenie PBS wyglądało tak, jakby ktoś po prostu zrzucił swojego pionka z szachownicy. Tzn. nie chodzi o sytuację, w której ktoś piona poświęcił (bo wtedy by jej nie obroniono w trakcie głosowania nad wotum nieufności), ale po prostu zrzucił go z szachownicy (tak, wiem, że jest to niezgodne z zasadami).

Do tej pory „zagranica” nie miała „twardych” dowodów na to, że Kaczyński tym wszystkim trzęsie. Tzn. ok, to on meblował rząd Beacie Szydło (vide „Gowin będzie szefem MON"/etc.), ale roszady personalne na samym początku kadencji można było zrozumieć. Ok, obiecaliśmy, że ten i ten będzie ministrem tego i tego, ale sytuacja uległa zmianie/etc. Nie da się w ten sposób „wytłumaczyć” wywalenia PBS (nawiasem mówiąc, nikomu z PiS-u jakoś szczególnie na tym nie zależy). Z zewnątrz sprawa wygląda więc tak samo, jak od wewnątrz – Jarosław Kaczyński a.k.a. „szeregowy poseł” praktycznie z dnia na dzień wypieprzył Premiera RP ze stanowiska z powodu takiego, że „bo tak!”. Nie wydaje mi się, żeby ów fakt umknął „zagranicy” i można bezpiecznie założyć, że nie pozostanie to bez wpływu na relacje tejże „zagranicy” z Polską. Co jest dla nas o tyle chujowe, że nawet przed „zamianą pionków” owe relacje nie należały do idealnych. Zdolności „dyplomatyczne” ekipy spod znaku Dojnej Zmiany, doskonale obrazowało zapłacenie portalom (nie pamiętam już, czy wykupiono strony w gazetach) politico.eu i euroobserver.com za możliwość opublikowania na tychże portalach sponsorowanego artykułu pt. „What is really happening in Poland” („Co tak naprawdę dzieje się w Polsce") na początku roku 2016. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że europosłowie PiS-u, którzy wpadli na ten pomysł, byli z niego dumni. Pomysłodawcy-geniusze (nie bójmy się tego słowa) nie pomyśleli tylko o tym, jak coś takiego może zostać odebrane „zagranicą”. Zachodni Odbiorca (do którego skierowane były te słowa) słyszał i czytał o tym, że władza w Polsce zaczyna wykonywać jakieś dziwne ruchy, które zostają przez część obserwatorów „zewnętrznych” uznane jako „wstęp do centralizacji władzy i zamordyzmu”. Tak więc nasz Zachodni Odbiorca jest trochę zaniepokojony i w tym momencie wchodzi PiS, cały na biało, ze sponsorowanym artykułem, w którym tłumaczy (w skrócie) „Nie ma się czym przejmować, Polska jest oazą wolności, za PO było gorzej, bo to PO zaczęło z Trybunałem Konstytucyjnym, a teraz jest lepiej, bo PiS to naprawia, a w ogóle to w Europie Zachodniej jest chujowo, bo terroryzm i nie szanujecie kobiet, a Polska szanuje!”. Nie wiem, kto układał ten tekst, ale wydaje mi się, że osoba ta zajmuje się teraz wymyślaniem pasków w TVP Info. Innymi słowy – jakiś geniusz uznał, że jedyna różnica między Zachodnim Obserwatorem a żelaznym elektoratem PiS-u, polega na tym, że do tego pierwszego trzeba się zwracać po angielsku, toteż tekst był napisany tak, jakby PiS usiłował „przekonać przekonanych”.

A potem było już tylko gorzej, bo „zagranica” musiała się bardzo szybko dostosować do sytuacji, w której wybór tego, z którą polską „figurą” należy rozmawiać przypominał wybór między dżumą a cholerą. Witold Waszczykowski (a.k.a. „Disaster Artist”) musi być zmorą zagranicznych dyplomatów. My się możemy z nieco nabijać (ok, można by się na niego wkurwiać, ale śmiech jest zdrowszy), ale zagraniczni dyplomaci muszą go traktować poważnie i się z nim użerać. I nie, nie chodzi tu o to, że jego wypowiedzi na temat zagranicznych krajów pokazują, że wiedzę na ich temat czerpie z filmików na YT z żółtymi paskami (względnie z prawicowych fanpejdży). Prawdziwy problem polega na tym, że Witold ma zerowe pojęcie o tym, czym się zajmuje. Jego wiedzę „praktyczną” doskonale dokumentuje „wiktoria brukselska”, konkretnie zaś to, co ją poprzedzało (i późniejsze deklaracje Witolda Waszczykowskiego). Najpierw było pieprzenie o tym, że (w skrócie) „jak będą chcieli wybrać Tuska to zerwiemy szczyt” - okazało się, że się nie da. Potem Premier Beata Szydło stwierdziła, że nie podpisze konkluzji ze szczytu – okazało się, że nie ma to najmniejszego znaczenia. Nieco później „Disaster Artist” stwierdził, że ma ekspertyzy, z których wynika, że Tuska wybrano nielegalnie. Potem się okazało, że z tymi ekspertyzami to chyba coś nie tak, bo MSZ nie chciał ich pokazać Sieci Obywatelskiej Watchdog, więc SOW poszedł do sądu, który nakazał udostępnienie tych ekspertyz (póki co, SOW jeszcze ich nie dostał). Wypowiedzi Witolda Waszczykowskiego (te sprzed „wiktorii”) nie były blefem, te wypowiedzi świadczyły o tym, że Waszczykowski nie orientuje się w tym co może, a czego nie może zrobić polska delegacja. Późniejsze wypowiedzi o „ekspertyzach” to coś, co raczej trudno traktować poważnie. Bo nawet jeżeli Witoldowi wydawało się, że „zablefuje”, to niby co chciał tym osiągnąć? Zasygnalizować UE, że jeżeli nie „zwolnią” Tuska, to on pójdzie do sądu? W kontekście tych zachowań, nie ma znaczenia to, czy to jest tak, że Witold „nie ogarnia”, czy też może nie ogarniają jego podwładni, bo efekt końcowy jest ten sam – szef polskiego MSZ ma (w najlepszym przypadku) średnie pojęcie o tym, czym się zajmuje. Kolejną „figurą”, z którą mogła się kontaktować „zagranica”, była Premier Beata Szydło, która nie miała żadnego doświadczenia związanego z dyplomacją, więc musiała się zdać na „wiedzę” i „doświadczenie” Witolda Waszczykowskiego. Ostatnim elementem układanki jest Prezydent Andrzej Duda, który również nie miał żadnych „doświadczeń dyplomatycznych”.

W teorii, teraz ta układanka powinna wyglądać nieco lepiej dla „zagranicy”, bo premierem został Mateusz Morawiecki, a on miał trochę doświadczeń w kontaktach z dyplomatami UE (między innymi brał udział w negocjacjach akcesyjnych). Tylko że w praktyce wygląda to gorzej niż wcześniej, bo teraz „zagranica” ma pewność co do tego, że Premier RP w obecnym rozdaniu pełni funkcje ozdobne, albowiem „decyzyjną” osobą w Polsce jest „szeregowy poseł” z Żoliborza, który bez problemu „zdmuchnął” poprzednią osobę Pełniącą Obowiązki Premiera RP. W kontekście powyższego, Morawiecki będzie najprawdopodobniej traktowany przez „zagranicę” jako tymczasowy łącznik z „czynnikami decyzyjnymi” (czyli z Kaczyńskim), który to łącznik może zostać w dowolnej chwili wymieniony. Jeżeli na stanowisku szefa MSZ nastąpi zmiana, to nowy szef (kimkolwiek by nie był) będzie traktowany tak samo, jak Morawiecki, czyli jako „niedecyzyjny człowiek Kaczyńskiego”. Z „zewnątrz” wygląda to więc tak, że mamy 38-milionowy kraj, w którym „szeregowy poseł” decyduje o tym, kto będzie premierem/ministrem. Tym samym, ów „szeregowy poseł” decyduje o tym, jaki kształt będzie miała polityka zagraniczna. W teorii w Polsce jest jeszcze Prezydent RP, ale on się dopiero uczy polityki zagranicznej (i nie bardzo ma od kogo). „Szeregowy poseł” pokazał już, że jeżeli w grę wchodzi polityczna zemsta, to w dupie ma bilans strat i zysków swojego kraju. Kaczyński nie miał bowiem najmniejszych oporów przed użyciem polskiej polityki zagranicznej do tego, żeby spróbować (nazywajmy rzeczy po imieniu) ujebać Donalda Tuska. Z czego z kolei wynika, że polska polska, „wstając z kolan”, stała się cokolwiek nieprzewidywalna dla zagranicznych partnerów. Nie jestem specjalistą od polityki zagranicznej (żaden ze mnie Waszczykowski), ale wydaje mi się, że to chyba nic dobrego. Jeżeli ktoś cierpi na dobrą pamięć i zdarzyło mu się mnie czytać w okolicach „wiktorii brukselskiej”, to może mieć lekkie deja vu, bo opisując działania polskiej dyplomacji (jeszcze przed „wyborami Tuska”) stwierdziłem, że Polska może zostać uznana za kraj nieobliczalny (który będzie postępował nieracjonalnie). Różnica polega na tym, że po wymianie pionków, której dokonał Kaczyński, frazę „Polska może zostać uznana za kraj nieobliczalny” należy zastąpić frazą Polska została uznana za kraj nieobliczalny”.




Źródła:




http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/563866,patryk-jaki-nie-wierzy-ze-ktos-chcialby-niszczyc-koalicje-ktora-dobrze-dziala.html




http://telewizjarepublika.pl/what-is-really-happening-in-poland-ofensywa-europoslow-pis,28428.html


http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-premier-beata-szydlo-nie-podpisze-konkluzji-ze-szczytu,nId,2366636



https://siecobywatelska.pl/znikajace-ekspertyzy-waszczykowskiego-wygralismy-sadzie-msz/





1 komentarz:

  1. Jak dla mnie to Szydło po prostu idzie "do przechowalni" na jakiś czas - może się jeszcze przydać, więc odchodzi w chwale, z dużym poparciem i w Partii i u "suwerena". Uwalenie jej po wpadce w Brukseli, albo po nawałnicach to byłby sygnał, że w którymś momencie zawiodła - lepiej było przeczekać tamte wydarzenia, zamiast zwalniać dyscyplinarnie. W propagandzie PiSu nie ma miejsca na takie porazki. Dlatego Szydło odchodzi teraz, bo może się przydać później, w następnych wyborach, albo faktycznie chcą ja wystawić na prezydent Warszawy.

    OdpowiedzUsuń