Ostatnimi czasy w ramach debaty
„okołoaborcyjnej” politycy z prawej strony wspinali się na
wyżyny absurdu, aby przekonać społeczeństwo do swoich pomysłów
(które to społeczeństwo w większości nie popierało projektu
obrońców Zbyszków Embrionów). Mieliśmy więc argumenty o
paraolimpiadzie - Zbigniew Ziobro, słońce narodów, zaniepokoił
się tym, że jeśli ustawa aborcyjna zostanie zliberalizowana, nie
będziemy mieli tylu medali. Argument pasował do naszej
rzeczywistości jak plakat pro choice do kościoła. W chwili obecnej
ustawa gwarantuje możliwość terminacji ciąży, jeśli zachodzi
podejrzenie nieodwracalnego uszkodzenia płodu etc. Tym samym,
liberalizacja ustawy w mojej opinii niewiele zmieni. No, ale co ja
się tam znam – ja jestem idiotą z blogiem, a on ma swoją partię
;)
Prawa strona polityki, która zażyczyła
sobie, aby kobiety pełniły doniosłą rolę inkubatorów, cierpiała
na brak argumentów. Te o mordowaniu dzieci nienarodzonych cieszyły
się umiarkowanym powodzeniem. Na brak argumentów nie narzekała za
to opcja pro choice. I to argumentów sensownych. Tym niemniej, prawa
strona owe argumenty miała w głębokim poważaniu. Przykład?
Posłanka Kempa podczas jednej z debat zaczęła rozpaczać nad
medalami paraolimpijskimi. Anna Dryjańska przytomnie zareplikowała:
„Płód z bezmózgowiem nigdy nie będzie paraolimpijczykiem.
Litości. Widziała pani płód z bezmózgowiem? Widziała płód z
zespołem Edwardsa?” Posłanka Kempa jednak nie w ciemię bita
(choć w tym konkretnym przypadku zaczynam się zastanawiać nad tym,
czy zastosowanie takiego określenia nie jest z mojej strony
nadużyciem semantycznym), odpowiedziała: „Nasza decyzja o
powołaniu dziecka na świat jest do momentu jego powołania. Jak go
powołamy na świat, to zaczyna się odpowiedzialność. I nie można
takiego dziecka zabić.” Odpowiedź ta co prawda nijak się ma
do argumentu Dryjańskiej, jednak obnaża pewnego rodzaju niemoc
argumentacyjną w wykonaniu prawej strony. Niemoc owa powoduje, że z
braku argumentów merytorycznych zwolennicy zamiany kobiety w
inkubator klepią te same formułki do urzygu (być może istnieją
inne mniej wulgarne określenia, ale to, moim zdaniem, idealnie
oddaje stan rzeczy).
Czasem jednak starają się myśleć
„outside the box” i próbują swoich sił, czepiając się
warstwy językowej. Przykład? Ta sama debata - inny polityk:
„Hoc ocenił, że w przypadku
przepisów aborcyjnych ‘nie ma konsensusu między dobrem a złem’.
- Nie można odbierać fundamentalnego prawa do życia
dziecku, co do którego istnieje tylko podejrzenie,
że jest chore. W takiej sytuacji wszystkie inne prawa nie
mają znaczenia - mówił Hoc.”
Tego rodzaju argumentacja u jakiegoś
politycznego półmózga nie mającego pojęcia o medycynie byłaby
zrozumiała. No, nie wie chłop, o czym mówi i co to jest medycyna.
Pan Czesław Hoc jest jednak z wykształcenia lekarzem i tym samym
co nieco powinien na temat medycyny wiedzieć.
Z jego wypowiedzi – a szczególnie z
fragmentu „istnieje tylko podejrzenie” - można bowiem
wywnioskować, że lekarze położnicy-ginekologowie to jacyś idioci
w kitlach, którzy siedzą w gabinetach, patrzą na kobiety ciężarne
i co 50 mówią: „podejrzewam, że pani dziecko będzie
upośledzone, ale nie zrobię żadnych badań – podejrzenie
wystarczy!” W momencie, w którym kobieta zażyczy sobie
dodatkowych badań, lekarz powpatruje się jeszcze trochę w jej
brzuch i potwierdzi diagnozę: „nadal podejrzewam to samo”.
Człowiek posiadający wykształcenie
medyczne musi wiedzieć, co w medycynie oznacza słowo „podejrzenie”.
Stosując retorykę tego pana, chorym na raka lekarze powinni mówić
„wie pan, ja to nie wiem, czy jest sens to leczyć, bo przecież
istnieje tylko podejrzenie że pan umrze”. Albo może „biorąc
pod rozwagę pana objawy i wyniki badań, podejrzewam, że ma pan
nowotwór, ale wie pan – to jedynie podejrzenie, więc niech się
pan nie martwi”
Staram się nie nadużywać pewnego
rodzaju słownictwa, ale rzygać mi się chce od tego rodzaju
argumentacji. Rzygać się chce, ponieważ człowiek będący
lekarzem, w imię poklepania po plecach przez Papę Rydzyka i
otrzymania miejsca na liście wyborczej, zapomina o nabytej wiedzy. W
imię tego będzie mieszał w głowach kobietom. Kobietom, które
zrobiłyby wszystko aby diagnoza, którą postawił
ginekolog-położnik była nieprawdziwa. Dla osoby nie chcącej się
pogodzić z rzeczywistością (a w takich sytuacjach ludzie mają
spore problemy z pogodzeniem się) argumentacja pana Hoca jawi się
jako coś niemalże kuszącego - „może diagnoza jest zła?”,
„może wszystkie są złe?” Skoro doktor mówi, że to tylko
podejrzenie, to może będzie dobrze.
Tylko, że to nie pan doktor zostanie
potem z efektami swojej retoryki. Nie pan doktor i obrońcy Zbyszków
Embrionów, tylko kobiety, które zaufają tego rodzaju argumentacji.
No ale – każda kobieta, która „donosi” to kolejne zwycięstwo
takich ludzi.
Inna debata – inne rodzaje bzdur. Tym
razem posłanka Sobecka, walcząc o poparcie radia z twarzą,
powiedziała: „Trzeba przede wszystkim leczyć, a nie zabijać.
To jest niehumanitarne i niemoralne.”
Pani posłanka powinna podzielić się
z lekarzami sposobami na wyleczenie bezmózgowia, zespołu Edwardsa
etc. Powinna powiedzieć, jak leczyć płody arlekina czy zespół
Downa. Posłanka Sobecka powinna się cieszyć z tego, że nie musi
się golić, bo golenie się tyłem do lustra jest nieco
niebezpieczne, a patrzeć na siebie w lustrze po wygadywaniu
idiotyzmów takiego kalibru – raczej ciężko.
W tej samej debacie, podczas której
posłanka Sobecka chwaliła się swoją wiedzą z zakresu leczenia
nieuleczalnych chorób (proponuję jej przy jakiejś innej debacie
powiedzieć: „raka trzeba leczyć, a nie dawać morfinę! To
niehumanitarne!” - ten sam poziom głupoty i braku empatii) Poseł
Piecha (ulubieniec Hejterów), wielki autorytet moralny organizacji
mieniących się „pro life”, poszedł o krok dalej.
„Bolesław Piecha z PiS-u złożył
wniosek o powołanie specjalnej podkomisji, która miałaby pracować
nad projektem SP. Jak mówił, posłowie powinni dążyć
do wypracowania kompromisu w tej sprawie tak, by poczęte
dzieci mogły być prawnie chronione. Piecha dodał, że można np.
sporządzić listę chorób, które nie kwalifikują do usunięcia
ciąży.”
Kompromis – ulubione słowo wiadomych
środowisk, którego to słowa używają gdy jest im to na rękę.
Potem będzie kolejny kompromis - całkowity zakaz aborcji ze
względów „eugenicznych”. Potem jeszcze jeden – zakaz aborcji,
jeśli jest ona wynikiem gwałtu (bo w końcu to nie wina Zbyszka, że
matka się dała zgwałcić, co nie?). A potem jeszcze jeden
kompromis - całkowity zakaz aborcji - nie jest przecież winą
nienarodzonego Zbyszka Embriona, że kobieta zachorowała, jak była
w ciąży. A skoro nie jest to wina Zbyszka, to niby czemu życie
kobiety miałoby być ważniejsze? Potem już tylko jeden kompromis
zostanie – kobieta nie będzie musiała zachodzić w ciążę...
Z każdym kolejnym „kompromisem”
retoryka będzie się zmieniać - na jeszcze bardziej absurdalną,
jeszcze bardziej okrutną i jeszcze bardziej podlizującą się
wiadomym środowiskom. Byle ktoś chciał zagłosować, byle
Terlikowski we Frondzie nie obsmarował, byle gość niedzielny
pochwalił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz