środa, 7 listopada 2012

O co chodzi organizacjom „pro life” - cz 2 - kilka słów o retoryce

Ostatnimi czasy w ramach debaty „okołoaborcyjnej” politycy z prawej strony wspinali się na wyżyny absurdu, aby przekonać społeczeństwo do swoich pomysłów (które to społeczeństwo w większości nie popierało projektu obrońców Zbyszków Embrionów). Mieliśmy więc argumenty o paraolimpiadzie - Zbigniew Ziobro, słońce narodów, zaniepokoił się tym, że jeśli ustawa aborcyjna zostanie zliberalizowana, nie będziemy mieli tylu medali. Argument pasował do naszej rzeczywistości jak plakat pro choice do kościoła. W chwili obecnej ustawa gwarantuje możliwość terminacji ciąży, jeśli zachodzi podejrzenie nieodwracalnego uszkodzenia płodu etc. Tym samym, liberalizacja ustawy w mojej opinii niewiele zmieni. No, ale co ja się tam znam – ja jestem idiotą z blogiem, a on ma swoją partię ;)

Prawa strona polityki, która zażyczyła sobie, aby kobiety pełniły doniosłą rolę inkubatorów, cierpiała na brak argumentów. Te o mordowaniu dzieci nienarodzonych cieszyły się umiarkowanym powodzeniem. Na brak argumentów nie narzekała za to opcja pro choice. I to argumentów sensownych. Tym niemniej, prawa strona owe argumenty miała w głębokim poważaniu. Przykład? Posłanka Kempa podczas jednej z debat zaczęła rozpaczać nad medalami paraolimpijskimi. Anna Dryjańska przytomnie zareplikowała: „Płód z bezmózgowiem nigdy nie będzie paraolimpijczykiem. Litości. Widziała pani płód z bezmózgowiem? Widziała płód z zespołem Edwardsa?” Posłanka Kempa jednak nie w ciemię bita (choć w tym konkretnym przypadku zaczynam się zastanawiać nad tym, czy zastosowanie takiego określenia nie jest z mojej strony nadużyciem semantycznym), odpowiedziała: „Nasza decyzja o powołaniu dziecka na świat jest do momentu jego powołania. Jak go powołamy na świat, to zaczyna się odpowiedzialność. I nie można takiego dziecka zabić.” Odpowiedź ta co prawda nijak się ma do argumentu Dryjańskiej, jednak obnaża pewnego rodzaju niemoc argumentacyjną w wykonaniu prawej strony. Niemoc owa powoduje, że z braku argumentów merytorycznych zwolennicy zamiany kobiety w inkubator klepią te same formułki do urzygu (być może istnieją inne mniej wulgarne określenia, ale to, moim zdaniem, idealnie oddaje stan rzeczy).

Czasem jednak starają się myśleć „outside the box” i próbują swoich sił, czepiając się warstwy językowej. Przykład? Ta sama debata - inny polityk:

Hoc ocenił, że w przypadku przepisów aborcyjnych ‘nie ma konsensusu między dobrem a złem’. - Nie można odbierać fundamentalnego prawa do życia dziecku, co do którego istnieje tylko podejrzenie, że jest chore. W takiej sytuacji wszystkie inne prawa nie mają znaczenia - mówił Hoc.”
Tego rodzaju argumentacja u jakiegoś politycznego półmózga nie mającego pojęcia o medycynie byłaby zrozumiała. No, nie wie chłop, o czym mówi i co to jest medycyna. Pan Czesław Hoc jest jednak z wykształcenia lekarzem i tym samym co nieco powinien na temat medycyny wiedzieć.

Z jego wypowiedzi – a szczególnie z fragmentu „istnieje tylko podejrzenie” - można bowiem wywnioskować, że lekarze położnicy-ginekologowie to jacyś idioci w kitlach, którzy siedzą w gabinetach, patrzą na kobiety ciężarne i co 50 mówią: „podejrzewam, że pani dziecko będzie upośledzone, ale nie zrobię żadnych badań – podejrzenie wystarczy!” W momencie, w którym kobieta zażyczy sobie dodatkowych badań, lekarz powpatruje się jeszcze trochę w jej brzuch i potwierdzi diagnozę: „nadal podejrzewam to samo”.

Człowiek posiadający wykształcenie medyczne musi wiedzieć, co w medycynie oznacza słowo „podejrzenie”. Stosując retorykę tego pana, chorym na raka lekarze powinni mówić „wie pan, ja to nie wiem, czy jest sens to leczyć, bo przecież istnieje tylko podejrzenie że pan umrze”. Albo może „biorąc pod rozwagę pana objawy i wyniki badań, podejrzewam, że ma pan nowotwór, ale wie pan – to jedynie podejrzenie, więc niech się pan nie martwi”

Staram się nie nadużywać pewnego rodzaju słownictwa, ale rzygać mi się chce od tego rodzaju argumentacji. Rzygać się chce, ponieważ człowiek będący lekarzem, w imię poklepania po plecach przez Papę Rydzyka i otrzymania miejsca na liście wyborczej, zapomina o nabytej wiedzy. W imię tego będzie mieszał w głowach kobietom. Kobietom, które zrobiłyby wszystko aby diagnoza, którą postawił ginekolog-położnik była nieprawdziwa. Dla osoby nie chcącej się pogodzić z rzeczywistością (a w takich sytuacjach ludzie mają spore problemy z pogodzeniem się) argumentacja pana Hoca jawi się jako coś niemalże kuszącego - „może diagnoza jest zła?”, „może wszystkie są złe?” Skoro doktor mówi, że to tylko podejrzenie, to może będzie dobrze.

Tylko, że to nie pan doktor zostanie potem z efektami swojej retoryki. Nie pan doktor i obrońcy Zbyszków Embrionów, tylko kobiety, które zaufają tego rodzaju argumentacji. No ale – każda kobieta, która „donosi” to kolejne zwycięstwo takich ludzi.


Inna debata – inne rodzaje bzdur. Tym razem posłanka Sobecka, walcząc o poparcie radia z twarzą, powiedziała: „Trzeba przede wszystkim leczyć, a nie zabijać. To jest niehumanitarne i niemoralne.”
Pani posłanka powinna podzielić się z lekarzami sposobami na wyleczenie bezmózgowia, zespołu Edwardsa etc. Powinna powiedzieć, jak leczyć płody arlekina czy zespół Downa. Posłanka Sobecka powinna się cieszyć z tego, że nie musi się golić, bo golenie się tyłem do lustra jest nieco niebezpieczne, a patrzeć na siebie w lustrze po wygadywaniu idiotyzmów takiego kalibru – raczej ciężko.

W tej samej debacie, podczas której posłanka Sobecka chwaliła się swoją wiedzą z zakresu leczenia nieuleczalnych chorób (proponuję jej przy jakiejś innej debacie powiedzieć: „raka trzeba leczyć, a nie dawać morfinę! To niehumanitarne!” - ten sam poziom głupoty i braku empatii) Poseł Piecha (ulubieniec Hejterów), wielki autorytet moralny organizacji mieniących się „pro life”, poszedł o krok dalej.

Bolesław Piecha z PiS-u złożył wniosek o powołanie specjalnej podkomisji, która miałaby pracować nad projektem SP. Jak mówił, posłowie powinni dążyć do wypracowania kompromisu w tej sprawie tak, by poczęte dzieci mogły być prawnie chronione. Piecha dodał, że można np. sporządzić listę chorób, które nie kwalifikują do usunięcia ciąży.”

Kompromis – ulubione słowo wiadomych środowisk, którego to słowa używają gdy jest im to na rękę. Potem będzie kolejny kompromis - całkowity zakaz aborcji ze względów „eugenicznych”. Potem jeszcze jeden – zakaz aborcji, jeśli jest ona wynikiem gwałtu (bo w końcu to nie wina Zbyszka, że matka się dała zgwałcić, co nie?). A potem jeszcze jeden kompromis - całkowity zakaz aborcji - nie jest przecież winą nienarodzonego Zbyszka Embriona, że kobieta zachorowała, jak była w ciąży. A skoro nie jest to wina Zbyszka, to niby czemu życie kobiety miałoby być ważniejsze? Potem już tylko jeden kompromis zostanie – kobieta nie będzie musiała zachodzić w ciążę...

Z każdym kolejnym „kompromisem” retoryka będzie się zmieniać - na jeszcze bardziej absurdalną, jeszcze bardziej okrutną i jeszcze bardziej podlizującą się wiadomym środowiskom. Byle ktoś chciał zagłosować, byle Terlikowski we Frondzie nie obsmarował, byle gość niedzielny pochwalił. 


http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/2029020,114871,12727515.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz