Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polityka zagraniczna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polityka zagraniczna. Pokaż wszystkie posty

piątek, 29 września 2023

Hejterski Przegląd Cykliczny #92

Tym razem zaczniemy od tematu bardzo ważnego, który to temat przeszedł u nas praktycznie bez echa. Otóż, w obozie władzy doszło ostatnio do konfliktu na linii Ministerstwo Zdrowia – Ministerstwo Czarnka. Jaki był powód tego konfliktu? Ano to, że od czerwca można za darmo szczepić dzieciaki 12 i 13-letnie przeciwko HPV. Założenie było takie, że ministerstwo Czarnka (no przecież nie użyję oficjalnej nazwy, bo to by był kiepski żart) miało ogarnąć jakąś akcję promocyjną w szkołach. Czemu więc nie ogarniają? Bo zawiaduje nimi religijny fundamentalista, który uważa, że promowanie tych szczepień mogłoby zaszkodzić dzieciaczkom (bo wiecie, ten wirus się przenosi drogą płciową i takie zaszczepione dzieciaczki mogłyby sobie pomyśleć nie wiadomo co). Rzecz jasna, ujął to tak, że wybory idą, a oni nie chcą się narażać na krytykę „ideologicznych przeciwników”. Zupełnym przypadkiem argumenty „ideologicznych przeciwników”, o których wspomniał Czarnek, są wprost idealnie zbieżne z jego własnymi poglądami. Znamienne jest to, że dla prawicy, która wszędzie widzi jakieś szkodliwe (w jej mniemaniu) ideologie, ich własna ideologia jest ważniejsza od ludzkiego życia.


Zjednoczona Prawica od dłuższego czasu bezskutecznie poszukuje politycznego złota. Partia Kaczyńskiego grzeje więc niemiłosiernie każdy możliwy temat (był już papież, jedzenie robaków, referendum, Lampedusa, „oddanie połowy Polski”/etc.). Teraz zaś na tapecie jest film Agnieszki Holland pt. „Zielona Granica”. Zjednoczonej Prawicy tak bardzo się śpieszyło z hejtowaniem filmu, że nie poczekali nawet do momentu, w którym film można było obejrzeć (i wymiotowali na ten film po obejrzeniu trailera). Przyznam się wam szczerze, że filmu nie widziałem jeszcze, ale prawica robi wszystko, żeby mnie zachęcić do jego obejrzenia. Nawiasem mówiąc, niespecjalnie mnie zdziwiło to wzmożenie prawicowe. Prawda jest bowiem taka, że nie po to się wprowadzało stany wyjątkowe i nie wpuszczało dziennikarzy (poza rządowymi) na te tereny, żeby potem ktoś ludziom pokazywał, co się tam działo. Jeżeli ktoś o prawicowych poglądach chciałby się w tym miejscu wzmożyć, to ja zagrywam kartę „chłopski rozum”: gdyby wszystko na granicy odbywało się zgodnie z obowiązującym prawem, to nikt nie wykopywałby stamtąd dziennikarzy, bo nie byłoby ryzyka, że opowiedzą o czymś, o czym suweren (zdaniem władzy) nie powinien wiedzieć. W pewnym momencie władza uznała, że przed filmem powinno się puszczać „specjalny spot”. Sekundę po tym pojawiły się komentarze, w których stało, że może od razu „Polską Kronikę Filmową” powinni przed tym filmem puszczać. Żeby nie przedłużać: prawica po raz kolejny wypromowała film. 

Skoro zaś już jesteśmy przy temacie „Zielonej Granicy”, to dzisiaj (tj. w środę) Robert Bąkiewicz zapowiedział, że pozwie Holland i Stuhra za jeden z dialogów w filmie dlatego, że w jego opinii brzydko się tam na temat jego marszu wypowiadali (gdyby tylko równie energicznie reagował na celtyki na tych marszach, być może nikt by nie opowiadał o tym, co tam widział). Tak, dobrze przeczytaliście, Bąkiewicz chce pozwać kogoś za to, że nie podobał mu się fragment filmu. Jeżeli PiS dostanie do dyspozycji trzecią kadencję i uda mu się wreszcie „zreformować sądownictwo”, to tego rodzaju pozwy będą codziennością (tak samo, jak orzekanie po myśli władzy, bo przecież nie po to się to sądownictwo „reformuje”, żeby potem przegrywać procesy sądowe, prawda?).  Nawiasem mówiąc, tenże sam Bąkiewicz, który tak bardzo chce „dochodzić sprawiedliwości”, wytarł sobie cztery litery wyrokiem sądu po przegranej w trybie wyborczym. Tu gdzieś chyba jest ironia, ale nie jestem w stanie jej znaleźć.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Temat sądów i „Zielonej Granicy” jeszcze nie może zostać zamknięty, bo w ramach prawicowego wzmożenia, Zbigniew Ziobro zrobił to, co robił od zawsze, czyli powiedział o wiele słów za dużo i był łaskaw przyrównać Agnieszkę Holland do nazistowskich propagandystów (co prawda słowo „nazizm” nie padło, bo prawica nadal dzielnie gumkuje to pojęcie w debacie publicznej, ale odniesienie do III nie pozostawiało wątpliwości odnośnie tego, o co chodzi). Potem zaś zaczął się wzmagać jeszcze bardziej i robić sobie heheszki pt. „mieli mnie pozwać, a jednak nie pozwali”. Parę godzin później u tego samego Ziobry wystąpił incydent kałowy, bo sąd orzekł, że Ziobro nie może, wypowiadając się na temat Agnieszki Holland, rzucać porównaniami do zbrodniczych reżimów. Spora część naszych dzielnych mediów przedstawiła to tak, że  (uwaga, będzie capslock) SĄD ZABRONIŁ ZIOBRZE WYPOWIADAĆ SIĘ NA TEMAT FILMU HOLLAND! Przyznam szczerze, że wpędziło mnie to w iście Szekspirowskie rozterki. No bo z jednej strony, sąd nie zabronił mu się wypowiadać na temat filmu, ale z drugiej strony, jeżeli popatrzymy na to, co do tej pory mówił, to wychodzi na to, że chyba jednak zabronił. Nawiasem mówiąc, cieszy mnie to, że Ziobrze i jego kolesiom czasem zdarza się wypowiedzieć kilka słów za dużo na temat ludzi, którzy mają pieniądze na to, żeby ich pozywać.

Jakiś czas temu Episkopat wydał „wytyczne” w temacie tego, na kogo powinni głosować katolicy. Tl;dr: mają głosować na Zjednoczoną Prawicę. Wspominam o tym tylko i wyłącznie dlatego, że pomimo takiego, a nie innego stanowiska KEP, część polityków opozycyjnych zachowuje się tak, jak gdyby wcale nie widzieli takich deklaracji. Biorąc pod rozwagę to, że (w wymiarze politycznym) Kościół stara się działać na szkodę tych partii, można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z Syndromem Sztokholmskim. 

Jedną ze specjalnych umiejętności Zjednoczonej Prawicy jest umiejętność psucia dosłownie wszystkiego, czego się tylko dotkną. Dokładnie to stało się ze stosunkami Polska – Ukraina, które to stosunki po lutym 2022 były bardzo, ale to bardzo dobre (z przyczyn, które są na tyle oczywiste, że nie będę się o nich rozpisywał). Gdyby Zjednoczona Prawica działała w sposób sensowny, to praktycznie od razu po ataku Rosji na Ukrainę, jakaś grupa ekspertów by sobie siadła i wykoncypowała, jak to zrobić, żeby dało się jakoś ukraińskie zboże przewozić przez Polskę i żeby przypadkiem nie doszło do „zalania” polskiego rynku tym zbożem. Ponieważ Zjednoczona Prawica jest Zjednoczoną Prawicą, skończyło się to zalaniem polskiego rynku (spadkiem cen), embargiem i pogorszeniem stosunków z Ukrainą. Fanem Tuska nie byłem, nie jestem i nie będę, ale miał sporo racji, gdy mówił o tym, że zamiast ogarniać tego rodzaju tematy, wierchuszka Zjednoczonej Prawicy wolała sobie robić fotki.

To ochłodzenie stosunków ma również drugą przyczynę. Otóż (cytując Beatę Szydło) „wydaje się, że prezydent Zelenski fokusuje się na Niemcy”. Przyznam się wam szczerze, że ja się tym tematem średnio interesowałem, ale jak tak się na to wszystko popatrzy z punktu widzenia Ukrainy, to nietrudno zrozumieć to „fokusowanie się”. Po pierwsze, obecne polskie władze są całkowicie nieobliczalne i nieprzewidywalne. Po drugie, z jednej strony partia Kaczyńskiego opowiada o tym, że Rosja jest zła, a z drugiej (pozwolę sobie sparafrazować Beatę Szydło) fokusuje się na skrajną prawicę w innych krajach, która to skrajna prawica jest proPutinowska. Po trzecie, obecne władze naszego kraju są skonfliktowane praktycznie ze wszystkimi innymi krajami. Po czwarte (trochę się to przeplata z punktem pierwszym), ciężko planować długofalową współpracę ze środowiskiem, które jest zarządzane przez typa zupełnie odklejonego od rzeczywistości. Nieśmiało przypominam, że Kaczyński w trakcie wizyty w Ukrainie (nie konsultując tego z nikim) nagle wypalił, że on to widzi tak, że potrzebna jest misja pokojowa NATO. Po piąte, władze Ukrainy na pewno miały w pamięci to, jak bardzo mocno partia Kaczyńskiego kibicowała Donaldowi Trumpowi w trakcie wyborów w 2020. Po szóste, Ukraińcom na pewno nie umyka to, że PiS jest skonfliktowany z Unią Europejską (i powiela rosyjskie narracje antyunijne). I tak bym sobie mógł dalej wyliczać. Tl;dr: dziwnym nie jest, że Ukraina woli swoją przyszłość wiązać z bardziej stabilnymi „ośrodkami władzy”.

Rządowy agitprop przez te 8 last stosował całą masę różnych technik perswazyjnych i od groma sztuczek, które miały za zadanie odpowiednio „ustawić” odbiorców. Przykładowo: ktoś krytykuje polityków Zjednoczonej Prawicy? Nie! Tak naprawdę to on krytykuje Polskę! Politycy opozycji rozmawiają o sytuacji w naszym kraju z partnerami w UE? Nie! Tak naprawdę to oni SZKALUJĄ POLSKĘ! W tym miejscu pora na ciekawostkę historyczną. Swego czasu, podobną technikę stosował Iosif Wissarionowicz Dżugaszwil. Otóż, w czasie, w którym jeszcze dało się go krytykować i nie ryzykowało się łagrem (tzn. ryzykowało się, ale się o tym nie wiedziało), ten przemiły jegomość krytykę przeformułowywał tak, że wychodziło na to, że to nie jego krytykują, ale Lenina (a na to przyzwolenia nie było, oj nie było), no ale to dygresja tylko. O ile mnie pamięć nie myli, kiedyś się politycy Zjednoczonej Prawicy oburzali na to, że ktoś miał czelność powiedzieć „rząd PiSu”, a nie „polski rząd”. Czasami te techniki były naprawdę zabawne. Kilka razy (niestety nie porobiłem sobie zapasów linkowych i teraz tego nie mogę wykopać) zdarzyło mi się natrafić na łamiące artykuły z równie łamiącymi tytułami, w których opozycji stawiano zarzut taki, że opozycja chce rządzić w Polsce (przejąć władzę/etc.). Innymi słowy, chodziło o wdrukowanie ludziom w głowy tego, że „normą” są rządy PiSu, a cała reszta to jakieś odstępstwa od tej normy. Czemu o tym wspominam? Myślałem, że nie zapytacie. Otóż, w kontekście pogarszających się relacji na linii Polska – Ukraina jedna z rządowych mediaworkerek napisała na Eloneksie (niegdysiejszy Ćwiter), że w Brukseli się nieoficjalnie mówi (czytaj: ktoś z PiSu sobie wymyślił), że Niemcy i Francja obiecały Ukrainie szybki akces do UE, jeżeli ta pomoże w (werble) „obaleniu obecnego polskiego rządu”. Abstrahując od tego, że od takich narracji wieje onucą, warto zwrócić uwagę na to, jakiego języka użyła Dominika Cosic do opisu zbliżających się wyborów. Bo wiecie, dla nas to są po prostu wybory (niezbyt uczciwe, tym niemniej), a dla niej to może być próba obalenia obecnego polskiego rządu.

Za każdym razem, gdy PiS zaczyna się wzmagać w poszukiwaniu „politycznego złota”, równolegle puszczane są do dziennikarzy bzdury na temat tego, że „PiS ma wewnętrzne badania, z których wynika, że ten, czy inny temat da im 2-3% więcej głosów”. Czasem nie podaje się szczegółów „procentowych”, tylko pojawiają się wzmianki, że „od tego PiSowi wzrośnie”. Dziennikarzom, którzy o tym piszą (i komentariuszom, którzy się na to łapią) umyka ten drobny szczegół, że gdyby to była prawda, to PiS (biorąc pod rozwagę ile tematów już zostało „przepalonych”) miałby już gdzieś tak z 60% poparcia. W tym miejscu pozwolę sobie na kilka śmiałych pytań. Być może nie ma żadnych wewnętrznych sondaży? Być może politycy PiSu celowo wprowadzają w błąd dziennikarzy (po to, żeby ci to „podali dalej” i wprowadzali w błąd opinię publiczną)? Być może, ach być może, chodzi po prostu o próbę skonfliktowania wewnętrznie elektoratu opozycyjnego? No bo wiecie, skoro Kaczyński (Genialny Strateg, specjalista ds. szachów 5D) wszystko to przewidział i przekalkulował, to znaczy, że tego, czy tamtego nie wolno robić, bo od tego PiSowi wzrośnie, prawda, bo „nie czas to i nie miejsce”. I absolutne zero refleksji się pojawia w temacie tego, że liczba tych wewnętrznych sondaży jest podejrzanie duża, a te „zewnętrzne” się z tamtymi nie pokrywają.

Zupełnie bez związku ze zbliżającymi się wyborami (a przepraszam, ze zbliżającą się próbą obalenia obecnego polskiego rządu), obniżone zostały ceny paliwa. Jest to o tyle zabawne, że Daniel Obajtek pod koniec 2022 roku opowiadał na ćwitrze, że nie można „zbytnio ingerować w wolny rynek” i „sztucznie obniżać” cen paliw, bo może się to skończyć „katastrofą paliwową” tak, jak u Węgrów.


Źródło:

https://tvn24.pl/polska/hpv-szczepienia-dla-dzieci-w-wieku-12-i-13-lat-ministerstwo-edukacji-i-nauki-odmawia-promocji-szczepien-donosi-dgp-7352369

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/9300962,ministerstwo-zdrowia-kupuje-szczepionki-na-hpv-mein-odmawia-promocji.html

https://www.wprost.pl/kraj/11401270/decyzja-mswia-ws-zielonej-granicy-przed-filmem-bedzie-wyswietlany-specjalny-spot.html

https://film.interia.pl/wiadomosci/news-robert-bakiewicz-idzie-do-sadu-chodzi-o-slowa-macieja-stuhra,nId,7052869

https://wydarzenia.interia.pl/raport-wybory-parlamentarne-2023/news-bakiewicz-przegral-proces-nie-zamierza-wykonac-wyroku-sadu,nId,7041037

https://twitter.com/PatrykSlowik/status/1706641134460502426

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2023-09-21/episkopat-z-wytycznymi-przed-wyborami-tak-powinien-glosowac-katolik/?ref=slider

https://www.pap.pl/aktualnosci/beata-szydlo-wydaje-sie-ze-prezydent-zelenski-fokusuje-sie-na-niemcy-ogromny-blad

https://www.money.pl/gospodarka/te-prawa-musza-byc-rozne-tusk-o-swiadczeniach-dla-ukraincow-w-polsce-6945244034554688a.html

https://twitter.com/dominikacosic/status/1706286112208011607

https://twitter.com/synczeslawa/status/1705195262992400546

https://www.money.pl/gospodarka/polacy-rozszyfrowali-obnizki-na-stacjach-paliw-korzystaja-poki-moga-6945474020162304a.html

https://twitter.com/TygodnikNIE/status/1707277676132675825

wtorek, 3 sierpnia 2021

Hejterski Przegląd Cykliczny #80

O tym, jak bardzo Zjednoczona Prawica nie potrafiła ogarnąć pandemii wspominałem w swoich głośnych tekstach wielokrotnie. Jak się tak te ich dokonania obserwowało z boku, to człek był prawie pewien, że szczepienia też spierdolą. Niemniej jednak miałem nadzieję, że będzie inaczej. Wiadomym jest, że obecna władza przejmuje się tylko i wyłącznie tym, co wpływa na jej słupki wyborcze (a przeca widzą, że kilkadziesiąt tysięcy zgonów, do których doprowadziły ich własne działania ni cholery im nie zaszkodziło), tym samym można bezpiecznie założyć, że Zjednoczona Prawica ma zamaszyście wyjebane na to, czy niski poziom wyszczepienia przełoży się na tysiące, czy też na dziesiątki tysięcy ofiar. Ja to wszystko wiem, ale miałem nadzieję, która brała się stąd, że Zjednoczona Prawica postawiła teraz praktycznie wszystko na ten swój Nowy Ład. Wyżej wymieniony ład do funkcjonowania będzie potrzebował dobrze działającej gospodarki. Dobrze działająca gospodarka zaś wymaga jako takiej stabilności, która to stabilność wymaga poradzenia sobie z pandemią. Owszem, do tej pory udało się gospodarkę utrzymać na jako-takim poziomie, ale jeżeli mielibyśmy się bujać na kolejnych falach, to nasza gospodarka może zrobić reenacting „Tragedii Posejdona”, a z rozjebaną gospodarką raczej się im ten „Nowy Ład” nie zepnie finansowo. Ja wiem, że rządząca nami partia nie składa się z najostrzejszych ołówków, ale nawet te matoły muszą być świadome tego, o czym przed momentem napisałem. Mimo tego do szczepień władza podeszła tak, jak do wszystkiego innego: wszystko zrobiono na odpierdol się, a całą resztą (tzn. tłumaczeniem, że to kolejny sukces rządu) zajęła się machina propagandowa. Cebulą na torcie propagandy sukcesu był artykuł, który pojawił się na moim ulubionym portalu „w Polityce”: „NASZ SONDAŻ. Rekordowe oceny Narodowego Programu Szczepień! Szybko przybywa ocen pozytywnych, ubywa negatywnych. SPRAWDŹ”. Widać więc wyraźnie, że władzy nie zależy jakoś specjalnie na tym, żeby szczepienia szły dobrze, bo bardziej przejmują się tym, co suweren sądzi na temat tychże szczepień.


W jednym ze swoich wcześniejszych (rzecz jasna, głośnych) tekstów opisałem jedną z bardziej kretyńskich narracji, zaserwowanych nam przez rządowe media, w myśl której to narracji w kwestii szczepień to „Niemców już nie ma”, bo tam szczepienia idą tak źle, że młodzi Polacy, którzy tam mieszkają, przyjeżdżają się szczepić do Polski. Idiotyzm tej narracji polegał na tym, że te „opóźnienia”, przez które młodzi musieli jechać do Raju Na Ziemi (czytaj: do Polski) celem zaszczepienia się, świadczyły tylko i wyłącznie o tym, że w Niemczech zainteresowanie szczepieniami w tzw. „grupach priorytetowych” jest znacznie większe niż w Polsce. Co jakiś czas wchodzę sobie na stronę, na której wrzucane są zbiorcze dane, dzięki którym można  zobaczyć, jak sobie świat radzi ze szczepieniem (link w źródłach znajdziecie) i im dłużej trwają szczepienia, tym bardziej widać, jak bardzo Zjednoczonej Prawicy nie wyszedł Narodowy Program Szczepień. Ponieważ rządowe mendia porównywały Polskę do Niemiec, zrobimy to samo. Jeżeli chodzi o odsetek całkowicie zaszczepionych (tak więc, dwie dawki, bądź też jedna JJ) to w Niemczech jest to 49,4%, zaś w Polsce 44,7%. W przypadku osób zaszczepionych przynajmniej jedną dawką procenty prezentują się następująco: Niemcy 60,9%, Polska 47,6%. Różnica między „całkowicie zaszczepionymi” a zaszczepionymi „przynajmniej jedną dawką”, to osoby, które czekają na drugą dawkę szczepionki. Z tych danych widać wyraźnie, że narracje o końcu Niemiec były mocno przesadzone.


Z tych danych wynika, że władze powinny podjąć jakieś środki zaradcze (czy tam „wdrożyć strategię naprawczą”). Co zaś robią władze? Cieszę się, że o to zapytaliście. Otóż, nasze władze opowiadają o tym, ze „nic nie mogą zrobić”. Jakiś czas temu pojawił się pomysł, żeby (tak jak we Francji) wprowadzić ograniczenia dla osób niezaszczepionych (nie jesteś zaszczepiony? To nie pójdziesz do knajpy/kina/etc.). Jaka była reakcja rządu? Ano taka: „Z obawy przed społecznym buntem - tak nieoficjalnie przyznają współpracownicy premiera Morawieckiego - rząd nie wprowadzi dostępności niektórych usług tylko dla zaszczepionych.”. Nie wiem, jak wam, ale mnie kojarzy się to z narracjami, którymi tłumaczono to, czemu nie testowano przyjeżdżających z Wielkiej Brytanii (gdy szalał sobie tam w najlepsze wariant brytyjski). Dla przypomnienia, Stanisław Karczewski tłumaczył to tak, że gdyby tych ludzi testowano, to wylałaby się na rząd fala hejtu. W przypadku dyskusji o wprowadzeniu „modelu francuskiego” mamy dokładnie taką samą śpiewkę. Edycja. Już po napisaniu powyższego kawałka okazało się, że rząd debatuje sobie wewnętrznie nad tym „jak sobie poradzić z czwartą falą”: „To decyzja, która byłaby daleko idąca, ale nie mogę w pełni wykluczyć takiego wariantu – powiedział rzecznik rządu Piotr Müller, pytany o możliwość wprowadzenie w Polsce modelu francuskiego, zgodnie z którym dostęp do niektórych miejsc możliwy jest tylko dla osób zaszczepionych.”  


Przyznam szczerze, że ciekaw jestem, skąd ta nagła odmiana i czy faktycznie była to jakaś odmiana, czy też rząd celowo opowiadał „nieoficjalnie” dziennikarzom o tym, że model francuski jest wykluczony, żeby sprawdzić jaka będzie reakcja suwerena. Co będzie dalej? Nie mam pojęcia. Jak już wspomniałem wcześniej, dotychczasowe działania rządu (w ramach walki z pandemią) wskazują na to, że rząd zjebie wszystko, co może zostać zjebane. Poza wszystkim innym, wprowadzenie modelu francuskiego wymagałoby skrócenia smyczy duetowi Siarkowska&Kowalski, który to duet walczy z kolejną ideologią (tym razem jest to „ideologia sanitaryzmu” [w telegraficznym skrócie, chodzi o walkę z regulacjami, które ratują ludziom zdrowie i życie, tak więc na prawicy bez zmian]). Wymagałoby to aktywnej walki z dezinformacją na temat szczepień, która szerzy się pod każdym, kurwa, artykułem (ludziom o mocnych nerwach polecam poczytanie komentarzy pod artykułami na Interii). Co prawda nie mam na to żadnych twardych dowodów, ale tak na mój podkarpacki rozum, te komentarze nie są „przypadkowe”. Przebrnąłem przez sporą ich liczbę  i widać wyraźnie, że są one nakierowane na wychwytywanie nieścisłości w przekazach medialnych. Ponieważ zaś polskie media temat pandemii potraktowały jak każdy innych (czyli: byle się klikało), to takich niespójności jest od cholery i na tych niespójnościach żerują ktosie, koordynujący tę konkretną akcję dezinformacyjną. Wprowadzenie modelu francuskiego wymagałoby od władz wydania Prezydentowi RP polecenia służbowego, w którym by stało, żeby łaskawie nie wypowiadał się w temacie szczepień i żeby zabronił wypowiadania się w tym temacie swoim doradcom. Byłoby to wskazane ze względu na to, że zarówno Prezydent RP, jak i jego doradcy, wygadują straszliwe brednie (jest to, rzecz jasna, najmniejsze zaskoczenie świata). Na ten przykład, Paweł Mucha był łaskaw powiedzieć, że: „Powszechny obowiązek szczepień na #COVID-19 mógłby być niezgodny z Konstytucją”. Nie jestem specem i nie mam pojęcia, jak się ma Konstytucja do szczepień (nie znam się na regulacjach), jednakowoż ten konkretny dupochron („nic nie możemy”) jest dość zabawny ze względu na to, że po wyborach w 2015 w Polsce, zamiast Konstytucji, obowiązywać zaczęło Lex Kaczyński, no ale to dygresja jest.


Żeby wprowadzić model francuski nasi rządzący musieliby zrobić coś, na co się do tej pory nie zdecydowali. Tym czymś jest wprowadzenie odpowiednich regulacji prawnych, które potem utrzymywałyby się w sądzie. Teraz bowiem było tak, że kto chciał, ten przestrzegał obostrzeń, a kto nie chciał (i było go stać na prawników) ten nie przestrzegał, a potem szedł do sądu i wygrywał w nim z Państwem Teoretycznym. Taką anecdatę wam tu zaprezentuję, celem zobrazowania całej sprawy. Siłownia, na którą sobie chodzę, w trakcie lockdownu była zamknięta. Po tym, jak się lockdown skończył, okazało się, że część (acz niewielka bardzo) stałych bywalców przeniosła się do innej. Powodem było to, że właściciel tej innej miał wyjebane na lockdown. Co prawda dostał jakieś tam kary, ale potem poszedł do sądu i już ich nie miał. Szczerze wątpię w to, żeby był to odosobniony przypadek. Jeżeli Zjednoczona Prawica zdecyduje się na wprowadzenie modelu francuskiego i nie pójdą za tym odpowiednie regulacje prawne, to wprowadzanie tegoż modelu będzie cokolwiek bezsensowne. Już po napisaniu powyższego kawałka tekstu objawił się w mediach Tusk, który wyjaśniał, że powinno się ludziom tłumaczyć, dlaczego szczepienia są ważne (z czym się zgadzam), ale nie powinno się ich do niczego zmuszać (z czym się, kurwa, nie zgodzę). Jeżeli bowiem do tej pory ktoś nie jest przekonany, to znaczy, że nie zrobiła na nim wrażenia covidowa hekatomba, a z tego z kolei wynika, że raczej się takiej osoby do niczego nie przekona, bo ciężko byłoby znaleźć „mocniejsze” argumenty. Gdyby to przekonywanie wjechało w momencie, w którym było już wiadomo, że szczepionka zostanie ogarnięta (nieśmiało przypominam, że opinie na temat tego, czy w ogóle doczekamy się opracowania szczepionki, były podzielone) mogłoby odnieść skutek. Problem polega na tym, że zupełnie to olano, a internety (i nie tylko) zostały zdominowane przez akcje dezinformacyjne. Ujmując rzecz innymi słowy, na przekonywanie jest za późno, teraz powinno się chronić społeczeństwo.


W ramach rozważań okołoszczepionkowych chciałbym kilka słów na temat Janusza Kowalskiego popełnić. Tak sobie dumam, że oni w tej Solidarnej Polsce mają jedną sztancę, spod której wychodzą ich politycy i polityczki. Praktycznie każdy/każda z nich charakteryzuje się tym, że nie posiada własnych poglądów. Oni się składają wyłącznie z marketingu politycznego. Na nasze wspólne nieszczęście Solidarna Polska stara się (od początku swojego istnienia) pokazać, że jest bardziej hardkorowa od PiSu (a teraz walczy o elektorat z Konfederacją). Weźmy na ten przykład, takiego Janusza Kowalskiego. Gdy do Polski wjechały pierwsze szczepionki, pan Janusz zapowiedział, że on się nie zaszczepi, bo „takie są jego poglądy”. Minęło kilka miesięcy i okazało się, że pan Janusz się jednak zaszczepił.  Tłumaczył to, a jakże, tym, że ma takie, a nie inne poglądy. Czy w jakikolwiek sposób odniósł się do swoich wcześniejszych zapewnień? Owszem: „W rozmowie z Interią Kowalski przekonywał, że „bardzo skuteczna była reklama Cezarego Pazury”. - Skoro Kiler się nie boi to i Kowalski się nie boi – mówił”.


Tak więc, widzicie, Janusz Kowalski się wahał, ale przekonał go spot z Cezarym Pazurą (mam za swoje,bo hejtowałem te spoty). Tylko, że to bzdura. Z politykami i polityczkami Solidarnej Polski (nie tylko z nimi, ale akurat nad nimi się pastwimy) jest ten problem, że większość z nich sprawia wrażenie (eufemizując) nie do końca rozgarniętych. Bardzo, ale to bardzo kuszące jest przestawienie sobie samemu w głowie przełącznika i myślenie o Januszu Kowalskim w takich kategoriach. Bo może i faktycznie w ogóle się nie interesował szczepieniami i ten spot go przekonał? Niestety, prawda jest taka, że tym osobom, zgromadzonym pod szyldem Solidarnej Polski, właśnie o to chodzi. Oni celowo udają kretynów. Nie chciałbym być źle zrozumiany. To nie jest tak, że ja ich uważam za jakichś geniuszy. Nic z tych rzeczy. Uważam jednakowoż, że mimo tego, że nie są najbystrzejsi, to są na tyle bystrzy, żeby wiedzieć, że opłaca się im udawać kretynów. Opłaca się im to dlatego, że kretynów żaden z konkurentów politycznych (zarówno we własnej partii, jak i w innych) nie będzie traktował poważnie i nie będzie się ich obawiał. Tak też było z PiSem, który w 2019 po wyborach obudził się w sytuacji, w której Solidarna Polska poprawiła swój stan posiadania w Sejmie. Solidarna Polska postawiła na budowanie rozpoznawalności i okazało się to kluczowe. Czemu? Ano temu, że żelazny elektorat Zjednoczonej Prawicy nie zwykł kwestionować wyborów personalnych Kaczyńskiego. Jeżeli Kaczyński uznał, że na listach wyborczych pojawiają się takie, a nie inne nazwiska, to znaczy, że wszyscy ci ludzie są zajebiści. Owszem, istotną rolę w wyborach odgrywa czasami regionalizacja (głosujemy se na posła X, bo on z naszego miasta/etc.), ale w tym przypadku też o rozpoznawalność chodzi, bo na „swoich” głosujemy dlatego, że ich „znamy”. Biorąc to wszystko pod rozwagę, jeżeli startuje się z takiej listy, to rozpoznawalność jest wszystkim. A w jaki sposób można najszybciej i najskuteczniej zbudować w Polsce rozpoznawalność, jak nie wygadując idiotyzmy (które media zaraz rozrzucą wszędzie, by klikało się lepiej)? Janusz Kowalski może i nie jest najbystrzejszy, ale nawet on zdaje sobie sprawę z tego, że szczepionki ratują życie. Gdyby sobie z tego sprawy nie zdawał, to by się nie zaszczepił. Czemu więc nadal walczy z „sanitaryzmem”? Bo buduje sobie w ten sposób rozpoznawalność. Czy ma świadomość tego, że jego działania mogą sprawić, że jakaś liczba ludzi umrze (bo uwierzą w wygadywane przez niego brednie)? Owszem. Czy ma to w dupie? Oczywiście.


Ta zmienność „poglądów” w przypadku członka Solidarnej Polski nie powinna nikogo dziwić. Wystarczy bowiem przypomnieć sobie to, jaką opinie na temat szczepień miał Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny. Otóż, w 2015 bardzo mocno wspierał Justynę Sochę z pewnego stowarzyszenia, którego nazwy nie będę wymieniał, bo szkoda mi na to literek. Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny narzekał wtedy  na „przymus szczepień” i twierdził, że powszechny obowiązek szczepień to „absolutne nadużycie”. Trzy lata później Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny był kandydatem na prezydenta Warszawy i jako taki, miał już zupełnie inne poglądy w kwestii szczepień. Czemu? Ano temu, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wcześniej stanął po stronie ciężkiego foliarstwa i że jeżeli nadal będzie utożsamiany z tymże foliarstwem, to nie będzie miał szans w wyborach w stolicy. Tak więc dokonała się w nim duchowa (czytaj: marketingowa) przemiana i nagle okazało się, że został gorącym orędownikiem szczepień. Teraz warto sobie zadać pytanie: czy gdyby było mu to do czegoś potrzebne, to czy zmieniłby „poglądy” po raz kolejny? Jestem o tym, kurwa, przekonany.


Kończąc ten kawałek Przeglądu (który rozrósł się mi bardzo) wróćmy do rozważań w kwestii tego, czy „będzie Paryż w Warszawie”. Gdybym miał teraz coś sobie tutaj na użytek mojego pisania wyprognozować, to prognozowałbym, że go nie będzie, a jeżeli nawet ogłoszone zostanie wprowadzenie modelu francuskiego, to wprowadzony zostanie tak samo, jak wszystkie wcześniejsze obostrzenia (tak więc, jeżeli ktoś nie będzie chciał ich przestrzegać i będzie miał pieniądze na prawników, to będzie mógł je mieć w dupie). I ja naprawdę chciałbym się pomylić, ale po prostu ilość wysiłku, który Zjednoczona Prawica musiałaby włożyć w to, żeby ogarnąć ten model francuski jest tak duża, że raczej nie będzie im się chciało. Gdyby chociaż od tego wysiłku miały im urosnąć słupki wyborcze, to może bym miał nieco insze zdanie w tej materii. Jednakowoż w sytuacji, w której musieliby walczyć z częścią swojego własnego elektoratu, raczej nie będzie im się chciało. Co prawda, mogliby w ten sposób ocalić sporo ludzi, ale to nigdy nie był dla nich priorytet.


Wydaje mi się, że z tematyką szczepień idealnie można połączyć kolejny kawałek Przeglądu, w którym (po raz kolejny) pochylę się nad wybitną jednostką, którą jest obecny Rzecznik Praw Prawicy (niegdyś: Rzecznik Praw Dziecka). Zjawiskowe jest to, jak bardzo ten człowiek nie nadaje się na swoje stanowisko. Zjawiskowe, nawet jeżeli weźmiemy pod rozwagę politykę kadrową Zjednoczonej Prawicy. Jakiś czas temu wyżej wymieniony rzecznik zabrał głos w sprawie szczepienia dzieci i był to głos spektakularny, albowiem stwierdził on, że szczepienia dzieci to eksperyment. I w tym miejscu pozwolę sobie na podwójną dygresję. Po pierwsze, za każdym razem, gdy mam zacytować jakąś kretyńską wypowiedź, zastanawiam się nad tym, czy w ogóle ją cytować. Problem polega bowiem na tym, że ludziom, którzy wrzucają te wypowiedzi do debaty publicznej zależy na tym, żeby dotarły one do jak najszerszej liczby odbiorców. Ponieważ jestem tego świadomy, czasem wolę pobawić się w parafrazowanie. Po drugie, warto wspomnieć o tym, że rzecznik, nad którym się pastwimy, kilka miesięcy wcześniej miał inne zdanie na temat szczepień: „Zaufajmy specjalistom, bo pandemia zagraża życiu nas wszystkich, i to na całym świecie”. Wydaje mi się, że w tym przypadku nie mamy do czynienia ze „zmianą poglądów” w ujęciu Solidarnej Polski, ale z realną zmianą poglądów. Ta konkretna zmiana poglądów pokazuje, jak bardzo skuteczna jest dezinformacyjna kampania antyszczepionkowa. W najmniejszym stopniu nie dziwi mnie to, że fundamentalista religijny dał się przekonać tejże kampanii. Tak się bowiem składa, że polski Kościół od dawna podważał zaufanie do medycyny. Co prawda nie chodziło o medycynę jako taka, ale o tę „złą”, która sprawiła, że możliwe jest zapłodnienie in vitro.


Metodę tę Kościół krytykował najpierw w sposób, że tak to ujmę „religijny”, ale ponieważ było to przekonywanie przekonanych, sięgnięto potem po argumenty, które co prawda nie mają nic wspólnego z medycyną, ale „wyglądają” na medyczne. W 2013 głośno zrobiło się o pewnym duchownym (Franciszek Longchamps de Bérier), który w wywiadzie dla jednej z prawicowych gadzinówek stwierdził, że jeżeli chodzi o dzieciaki z in vitro, to część lekarzy jest w stanie od razu rozpoznać, że taki dzieciak jest „z in vitro”, bo niektóre z tych dzieci mają „bruzdy dotykowe”. Ponieważ jego wypowiedź wywołała spore oburzenie (teraz pewnie dostałby medal od Ziobry), potem tłumaczył, że ktoś w wywiadzie coś pozmieniał, ale nadal opowiadał o tym, że w sumie to jeżeli chodzi o in vitro, to trzeba być świadomym zagrożeń „medycznych” etc. Tego rodzaju narracja w „prawym” internecie (szczególnie w jego fundamentalistycznych odmętach) to standard. Moja ulubiona to ta, w której tłumaczy się czytelnikowi, że to in vitro to teraz może i niegroźne, ale prawdziwe, negatywne efekty może być widać dopiero za trzy pokolenia. Jest to moja ulubiona narracja, ponieważ  jest bardzo bezpieczna dla wygłaszających ją osób ze względu na to, że jak już się pojawi to trzecie pokolenie i będzie widać wyraźnie, że to były bzdury, to o autorach tych wypowiedzi nikt nie będzie pamiętał (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że podobna argumentacja [w trzecim pokoleniu będzie widać efekty!] pojawiła się kiedyś w kręgach krytycznych względem GMO). Tych quasimedycznych argumentów było sporo i one sobie wszystkie siedzą w głowach naszych rodzimych fundamentalistów. I w tym momencie, wchodzi antyszczepionkowa kampania dezinformacyjna, cała na biało i pompuje fundamentalistom do łbów praktycznie te same argumenty (zmienianie DNA/etc.), ale odnoszące się do szczepień. W kontekście powyższego, nikogo nie powinno dziwić to, że Mikołaj Pawlak (który przez wiele lat był poddawany religijnej indoktrynacji) zmienił zdanie w kwestii szczepień.


Wypowiedź Pawlaka była do tego stopnia idiotyczna, że odciął się od niej Premier Tysiąclecia, który stwierdził, że rzecznik nie przemawia w imieniu rządu i że to jest tego rzecznika prywatna opinia i że w ich obozie są ludzie o „radykalnych poglądach w temacie szczepień”. No i wszystko pięknie, ale Premier Tysiąclecia zdaje się zapominać o tym, że to właśnie Zjednoczona Prawica tego konkretnego, uśpionego foliarza, posadziła na tym konkretnym stołku. To jest swoją drogą typowe dla tej władzy. Władza ta z jednej strony opowiada o tym, że kończy z „imposybilizmem”, ale z drugiej, ilekroć trzeba się wytłumaczyć z jakiegoś fuckupu, okazuje się, że ten fuckup to nie z winy partii rządzącej, że partia rządząca nic nie może zrobić, że wszystkiemu winna opozycja i że gdyby to ta opozycja rządziła, to byłoby znacznie gorzej. Zwalanie odpowiedzialności na opozycję za swoje własne fuckupy jest czasem bardzo, ale to bardzo spektakularne. Nie inaczej było w przypadku „Pancernego Mariana”. Najpierw go sobie Zjednoczona Prawica zrobiła szefem NIKu, potem (jak się głośno zrobiło o tym, że Banaś jest „Pancerny”) go broniła, a Genialny Strateg opowiadał o tym, że „ma wrogów i ci wrogowie mogą posunąć się do daleko idącej operacji”. Nieco później, jak się okazało, że postać Banasia jest jednakowoż, eufemizując, problematyczna, partia rządząca sobie wymyśliła, że zmieni Konstytucję, żeby wyjebać „Pancernego” ze stołka. Był to kolejny (z pierdyliona) przykładów na to, jakie obecna władza ma podejście do prawodawstwa (chodzi, rzecz jasna, o pisanie sobie prawa tak, żeby było dostosowane do obecnych potrzeb władzy), ale o tym konkretnym mechanizmie będzie w dalszej części. Ponieważ opozycja nie chciała się bawić w zmienianie Konstytucji, okazało się, że (a jakże) cała ta sprawa to „wina opozycji”. Jeżeli nie chcecie wierzyć mi na słowo, to uwierzycie Jackowi Sasinowi (aka The Seventy Million Zloty Man):  „Niestety wszystko wskazuje na to, że potrzebna byłaby zmiana konstytucji w celu odwołania Mariana Banasia, ponieważ te konstytucyjne gwarancje dla nieusuwalności prezesa NIK są bardzo mocne. Ustawą nie da się tego zmienić. Nie ma zgody opozycji, w związku z tym postawię tezę: Dzisiaj to opozycja niestety bierze odpowiedzialność za to, że pan prezes w dalszym ciągu będzie pełnił tę funkcję".


No dobrze, ale my tu nie o Banasiu, a o Rzeczniku Praw Prawicy. Jego wypowiedzi i ostatnie dokonania (o najbardziej spektakularnej deklaracji za moment będzie) na pierwszy rzut oka wyglądają tak, jak gdyby był to kolejny nie do końca przemyślany wybór, będący efektem połączenia chujowej polityki kadrowej z bardzo krótką ławką. Tyle, że to nie do końca prawda. Bo, co prawda, z jednej strony się Premier Tysiąclecia odcinał od rzecznika, ale z drugiej strony, rzecznik realizuje program partii. Weźmy, na ten przykład, jedną z jego ostatnich deklaracji: „Wystąpiłem do ministra Czarnka o rozszerzenie szkolnych programów nauczania o męczeństwo polskich dzieci w okresie II wojny światowej i latach powojennych. Muzeum Dzieci Polskich, którego budowę zainicjowałem, będzie centrum edukacyjnym dla uczniów.”. I znowuż, wydawać by się mogło, że to jest jakaś aberracja, która się w głowie rzecznika zalęgła i że się pewnie okaże, że to jest jego „prywatna opinia”, prawda? Jak to powiedział bohater jednego z filmów (który powinien być obowiązkowy dla każdego konesera chujni [„Smoleńsk”]): „to nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie”. Mam tutaj pytanie do tych z was, którzy w ramach lektur szkolnych przeczytali „Kamienie na Szaniec”. Jak czuliście się w trakcie lektury? Bo ja doskonale pamiętam, że byłem autentycznie zły. No bo z jednej strony barykady były dzieciaki, a z drugiej nazistowski aparat opresyjny. Śmiem twierdzić, że osoby, które umieściły tę pozycję na liście lektur, musiały wiedzieć, jakie ta lektura będzie wywoływać stany emocjonalne. Z tym muzeum i nauczaniem o męczeństwie dzieci chodzi dokładnie o to samo (tyle że „na sterydach”). Obecna władza nie pała miłością do naszego zachodniego sąsiada. Gdy obecne władze chcą pokazać, że ktoś jest zły, to dodają mu do nazwy słowo „niemiecki/niemiecka/etc.” (np. „niemieckie media”). Problem władz polega na tym, że jest to tylko częściowo skuteczne. O ile starsze pokolenia są mało odporne na taką retorykę, to młodsze mają tę retorykę w dupie i się z niej nabijają. Ponieważ nie rokuje to dobrze na przyszłość, rząd postanowił jakoś temu przeciwdziałać. W telegraficznym skrócie, chodzi o to, żeby doprowadzić do tego, żeby młodzież na hasło „to niemieckie media”, „ten polityk służy niemieckim interesom”, etc., reagowała tak, jak antyszczepionkowcy na punkty szczepień. Te działania to kolejny dowód na to, że partia rządząca nie chce się rozstawać z władzą w dającej się przewidzieć przyszłości.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!


https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Skoro jesteśmy przy chujowej polityce kadrowej Zjednoczonej Prawicy, pozwolę sobie pochylić się nad typem, którym Zjednoczona Prawica chciała zastąpić Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że Saryusz-Wolski nie miał najmniejszych szans, ale zdaje sobie również sprawę z tego, że Zjednoczona Prawica miała na ten temat insze zdanie (i jakaś część jej polityków uwierzyła w to, że uda się go na ten stołek wsadzić). Czemu w ogóle o tym przypominam? Ano temu, że wszyscy się, kurwa, powinniśmy cieszyć z tego, że sprytny plan Zjednoczonej Prawicy się nie powiódł. Jakiś czas temu JSW udzielił wywiadu mojemu ulubionemu portalowi, który to portal bardzo lubię za to, że ma swoich czytelników za idiotów i stara się cały tekst streścić w tytule. Nie inaczej było w przypadku wywiadu: „Ukraina musi się przygotowywać do najgorszego możliwego scenariusza, czyli do wojny. My też. Jesteśmy w imadle”. Tak swoją droga, pewnie łatwo jest tego rodzaju idiotyzmy o przygotowywaniu się do wojny wygadywać, jak się ma 72 lata (bo człowiekowi w tym wieku mobilizacja nie grozi), no ale to dygresja tylko. Jak to przed momentem wspomniałem, powinniśmy się cieszyć z tego, że ten człowiek nie został szefem RE, bo wtedy mielibyśmy do czynienia z jeszcze bardziej spektakularnymi wypowiedziami, z tą różnicą, że nie wypowiadałby ich szeregowy europoseł, a szef Rady Europejskiej.


Jakiś czas temu popełniłem byłem notkę na temat Wielkiego Zhakowanego (aka Michał Dworczyk) i teraz przyszła pora na mały follow up. Mniej więcej w połowie lipca polski rząd uznał, że zbyt mało się dzieje i zrobił jeden prosty trick, dzięki któremu można mieć pewność odnośnie tego, że treść maili, które się były pojawiały (i nadal się pojawiają) w internecie jest legitna. Otóż, rząd wpadł na genialny pomysł „skasowania internetu” i doprowadził do zablokowania kanałów na Telegramie, na którym to kanale pojawiały się owe maile: „Jak informuje Wirtualna Polska, urzędnicy kilku departamentów Kancelarii Prezesa Rady Ministrów zasypywali Telegrama i inne instytucje mailami, by usunąć kanały.”. Zjawiskowe jest, kurwa, to, że partia, która swego czasu trzęsła internetami, teraz nie ogarnia ich tak bardzo, że ktoś tam, kurwa, wpadł na pomysł „jak to skasujemy z internetu, to już tego nie będzie”. Nie trzeba chyba wspominać, jaki był efekt końcowy tych starań i dlaczego tym efektem końcowym było to, że maile nadal pojawiają się w różnych miejscach? Przy okazji afery mailowej nie mogło zabraknąć ukochanej przez Zjednoczoną Prawicę „wielonarracji”. Tym razem zdecydował się na nią Zbigniew Ziobro: „Zapytany, czy Michał Dworczyk powinien podać się do dymisji, o co apeluje opozycja, odpowiedział: Jeśli śledztwo wykazałoby, że mamy do czynienia z profesjonalnymi działaniami służb rosyjskich GRU, które prowadzą na szeroką skalę zakrojone działania to może się okazać, że również ofiarami tego rodzaju działań padli politycy opozycji. Czy oni też będą się sami podawać do dymisji?”. Szanuję tę wypowiedź jak pojebany (padła ona w drugiej połowie czerwca, tak więc w momencie, w którym afera się rozkręcała [nie mam pojęcia dlaczego nie wspomniałem o tym w swoim Głośnym Tekście]), wynika z niej bowiem tyle, że może i opozycja nie jest wszystkiemu winna (aczkolwiek w wywiadzie padło stwierdzenie, że poprzednie rządy też się kontaktowały w ten sam sposób), ale może być tak, że opozycję tez zhakowano, więc niech opozycja se da spokój, bo się będzie musiała podać do dymisji. I tylko jedno mi się teraz po łbie kołacze (uwaga przygotować płyny, bo to będzie straszny suchar): czy jeżeli opozycja poda się do dymisji i przestanie być opozycją, to zacznie rządzić?


Wypowiedzi Ziobry nie da się traktować na serio, bo choćby skały srały nie można w tym konkretnym przypadku budować takiego bieda symetryzmu. Nawet jeżeli ktoś z opozycji został zhakowany (czego wykluczyć się nie da, bo jebałpiesizm nie zważa na podziały partyjne), to nie można by było tego porównać do sytuacji, w której zhakowany został (uwaga, będzie CAPS) SZEF KANCELARII PREZESA RADY MINISTRÓW. Biedasymetryzm Ziobry miałby sens, gdyby zhakowany został jakiś szeregowy poseł (niestety, żarty z „szeregowego posła” się zdezaktualizowały, bo ów poszedł w wicepremierostwo), który nie miał dostępu do żadnych istotnych informacji. Dworczyk, w przeciwieństwie do takowego „szeregowego posła”, miał i ma dostęp do bardzo wielu informacji, do których opozycja dostępu nie ma. Przykładem niech będzie to, co działo się w momencie, w którym posłanki lewicy chciały dokonać kontroli poselskiej Narodowego Programu Szczepień: „Dwie posłanki Lewicy nie zostały w piątek wpuszczone do pomieszczeń Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, gdzie chciały przeprowadzić kontrolę poselską dotyczącą zamieszania z rejestracją na szczepienia. Szef KPRM Michał Dworczyk nie zgodził się na ich wejście, natomiast zaproponował przyszłotygodniowe terminy. "To jak proszenie przez kierowcę policji o odłożenie na kilka dni kontroli trzeźwości - bo dzisiaj to kierowca wolałby nie" - skomentowała posłanka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk”. Kilka dni później okazało się, że komentarz (o kierowcy) Agnieszki Dziemianowicz-Bąk stał się ciałem, albowiem kiedy Dworczyk już łaskawie zezwolił na kontrolę, okazało się, że nie ma żadnej dokumentacji, którą można by było skontrolować (ciekawym, czy nie prowadzono jej od początku, czy też w dniu, w którym nie wpuszczono posłanek z kontrolą, złożono ekspresowe zamówienie na wysokowydajne niszczarki do papieru). Gdybyśmy się chcieli trzymać metafory autorstwa ADB, to wyszło by nam tyle, że w momencie kontroli okazało się, że co prawda auto, którym poruszał się kierowca, nie było kradzione, ale nie ma żadnej dokumentacji (dowodu rejestracyjnego, OC, etc.), nie wiadomo kto jest jego właścicielem i tak właściwie to nie wiadomo kto tym autem kierował, bo wszyscy tłumaczą, że oni siedzieli na tylnej kanapie, a poza tym, żaden z nich nie ma prawa jazdy, więc jak w ogóle można ich podejrzewać o to, że kierowali autem. Tak sobie myślę, że jeżeli dokumentacja była prowadzona (i przypadkowo wpadła w niszczarkę), to zapewne w którymś momencie jakieś kawałki tej dokumentacji mogą się pojawić w internecie.


Nieco wcześniej w ramach niniejszej ściany tekstu wspomniałem o tym, że poruszę temat dostosowywania prawodawstwa do bieżących potrzeb. Z tym pisaniem prawa na kolanie to jest tak, że to nie był wynalazek Zjednoczonej Prawicy (ktoś jeszcze pamięta, skąd się wziął pomysł chemicznej kastracji pedofilów?), ale tak jak ze wszystkimi dysfunkcjami władzy, w trakcie rządów Zjednoczonej Prawicy ów proceder osiągnął niemierzalne poziomy. Ktoś podał do sądu drukarza, który nie chciał wydrukować ulotek elgiebetom? Złożymy wniosek do Trybunału Przyłębskiego, żeby ujebał przepis. TSUE wydaje wyroki, które nie podobają władzy? Składamy kolejny wniosek do TP i okazuje się, że: „Przepis traktatu unijnego, na podstawie którego Trybunał Sprawiedliwości UE zobowiązuje państwa członkowie do stosowania środków tymczasowych ws. sądownictwa, jest niezgodny z konstytucją”. Władzy nie podoba się Europejska Karta Praw Człowieka? No nie zgadniecie jakie rozwiązanie tego problemu znalazła Zjednoczona Prawica. Przyznam szczerze, że jak zobaczyłem ten ostatni idiotyzm po raz pierwszy, to przez moment miałem problemy z uwierzeniem, że artykuł został napisany na serio. W uzasadnieniu wniosku złożonego do Trybunału Przyłębskiego jest typowa (dla Ziobry) sieczka, z której wynika, że generalnie to on nie ma nic przeciwko tej konwencji, ale wszyscy inni źle ją interpretują, tak więc on musiał coś z tym faktem zrobić (bo go do tego zmusiły czynniki zewnętrzne). Ciekaw jestem, czy Ziobro sam wierzy w brednie, które wygaduje (i na serio wydaje mu się, że razem z ziomeczkami z partii [Sebastianem Kaletą, Doktorem Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny/etc.]) ogarniają prawo lepiej od wszystkich europejskich trybunałów/etc., czy też wie, że to brednie i mówi to wszystko po to, żeby mieć jakąś narracyjną podkładkę pod swoje działania. Jeżeli Ziobro w to nie wierzy, to chylę czoła przed jego umiejętnościami aktorskimi, bo opowiadanie takich bredni przy jednoczesnym zachowaniu poważnego wyrazu twarzy, godne jest Oskara.


Wykorzystywanie Trybunału Przyłębskiego w charakterze brechy, którą załatwia się „doraźne” problemy, związane z prawodawstwem, to jedno. Czym jest natomiast pisanie ustaw, mających na celu przyjebanie w podmioty, których się nie lubi? Idealnym przykładem będzie tzw. Lex-TVN. Nie będę się tutaj pastwił nad szczegółami tej ustawy i napiszę jedynie tyle, że chodzi w niej o zemstę na znienawidzonej przez Zjednoczoną Prawicę stacji telewizyjnej. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć, o tym, że w mediach pojawiły się przecieki odnośnie tego, „co się stanie, jeżeli Lex-TVN padnie w Sejmie”. Zapewne bardzo was zdziwi to, że tym planem awaryjnym (uważajcie, bo to was zszokuje) ma być użycie brechy (TP miałby zbadać konstytucyjność obecnych przepisów i jakby mu wyszło, że są niezgodne z Konstytucją [a prawie na 100% wyjdzie, jeżeli sobie tego Genialny Strateg zażyczy] przeforsowanie ustawy, która będzie „zgodna z Konstytucją”). Nie mam pojęcia jak to wszystko się potoczy, bo tutaj w grę wchodzą jeszcze Amerykanie, a oni już dawali po łapach Zjednoczonej Prawicy, gdy ta szarpała TVN. Teraz sprawa jest o tyle grubsza, że nie chodzi o jakieś tam śmieszne kary, ale o to, że jeżeli ustawa wejdzie w życie, to amerykańska firma będzie musiała zbyć „nadmiar” akcji (czyli 51% tychże). Pytanie, które teraz należy sobie zadać brzmi następująco: czy administracja Bidena wkurwi się na tyle, żeby zareagować na ten pomysł w sposób, który nie mógłby być zignorowany przez Zjednoczoną Prawicę (się wam przyznaję w tym miejscu, że nie mam pomysłu na to, jak mogłaby wyglądać taka reakcja, bo Jarosław&co odkleili się już bardzo od realiów [vide badanie konstytucyjności Europejskiej Karty Praw Człowieka]). Od pewnego momentu polityka zagraniczna w wykonaniu Zjednoczonej Prawicy wygląda tak, że ZP non stop coś odpierdala (łamiąc różne ustalenia i umowy) licząc na to, że wszystkie inne kraje będą przestrzegać umów i ustaleń. Do tej pory to się sprawdzało, bo inne państwa odzwyczaiły się od tego rodzaju polityki. I tu należy sobie zadać kolejne pytanie: jak długo to jeszcze potrwa?


Jeżeli zaś chodzi o samo Lex-TVN, to tego rodzaju ustawa pokazuje jasno, że Zjednoczona Prawica nie zamierza się zbyt szybko rozstawać z władzą. Prawda jest bowiem taka, że flekowanie nielubianego medium przy pomocy prawa, otwiera furtkę dla następców Zjednoczonej Prawicy. Cóż będzie stało na przeszkodzie kolejnej władzy, żeby wprowadzić sobie ustawę, w której będzie stało, że jeżeli jakieś medium będzie powielało rosyjskie dezinfo (sprawdzenie tego jest banalnie proste), to takowe medium będzie miało problemy (przez „problemy” rozumiem uniemożliwienie dalszej działalności przy pomocy odpowiednich przepisów prawnych). Może i politycy Zjednoczonej Prawicy nie są najbystrzejsi, ale nawet oni sobie muszą zdawać sprawę z tego, że „Wersal się skończył” na ich własne życzenie. Wyobraźmy sobie, że takie przepisy wchodzą w życie – „zawartości” prawych mediów są analizowane przez odpowiednie algorytmy i nagle okazuje się, że formacja Jarosława Kaczyńskiego nie ma już żadnych mediów, bo (co za szok) okazało się, że wszystkie są umoczone. Prawica jest na tyle bezczelna, że pewnie pobiegłaby po pomoc do instytucji, którymi teraz gardzi, ale, okazałoby się, że no cóż, niby niefajnie, ale z drugiej strony rosyjska dezinformacja to duży problem, tak więc w sumie to nie było innego wyjścia chyba. Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie tak, że ja sobie tutaj snuję jakieś wizję „dojebania PiSowi”, bo marzy mi się cenzura (rzecz jasna, lewacka), po prostu zdaję sobie sprawę z tego, że po tym, co teraz odpierdala Zjednoczona Prawica, następcy dostaną niemalże carte blanche. I znowuż, jeżeli ja sobie z tego zdaję sprawę, to członkowie tej partii (nawet ci pokroju Marka Suskiego) również. A z tego z kolei wynika, że partia Jarosława Kaczyńskiego będzie robić wszystko, żeby nie doszło do utraty władzy. O tym, jak bardzo nieobliczalna potrafi być Zjednoczona Prawica niech zaświadczy to, co się działo w trakcie protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Histeryczna odezwa Kaczyńskiego i późniejsze szczucie policji na protestujących dobitnie pokazują, co może się stać w momencie, w którym reakcja suwerena nie podoba się władzy.


Miałem już zakończyć ten temat, ale w trakcie pisania zdałem sobie sprawę z tego, że opozycja (no przeca notka by się nie liczyła bez mojego przypierdalania się do tejże) absolutnie wręcz nie radzi sobie z budowaniem własnych narracji odnoszących się do tego, w jaki sposób wykorzystywany jest teraz Trybunał Przyłębski. Przecież TP może zostać użyty do zakwestionowania dowolnego przepisu. Co jakiś czas pojawia się w różnych miejscach (programach, artykułach) fraza „domykanie systemu”. Przeważnie chodzi w tym „domykaniu” o to, że jak ten system się już domknie, to wtedy utrata władzy przez Zjednoczoną Prawicę będzie mało prawdopodobna, a sama partia będzie kontrolowała wszystko, co będzie chciała kontrolować. „Domknięty system”, oznacza sądy, które będą wydawać wyroki zgodne z linią partyjną. Temu przecież mają służyć te wszystkie „reformy” sądownictwa. A kto powiedział, że Zjednoczona Prawica poprzestanie na ustawianiu sądów? Kto zagwarantuje, że zaraz potem nie wezmą się za adwokatów? No bo, co prawda, każdy ma prawo do obrony, ale przecież może się okazać, że nie każdy i nie zawsze. Ktoś pamięta, jak Zjednoczona Prawica uruchomiła nagonkę na ówczesnego RPO, Adama Bodnara, tylko za to, że zajmował się tym, czym powinien się zajmować i zadał pytanie o to, czy typ, który był podejrzany o brutalne zabójstwo, był należycie potraktowany w trakcie zatrzymania. Osobą, która lansowała się wtedy najbardziej na flekowaniu RPO był, nie kto inny, a Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny (nie będę linkował tego, co wtedy wypisywał, albowiem szanujmy się). Wiem, że trochę już tej frazy nadużywam, ale: należy sobie zadać pytanie o to, czy politycy Zjednoczonej Prawicy zdają sobie sprawę z tego, czym powinien się zajmować RPO? Odpowiedź na to pytanie jest oczywista, bo aż tak durni, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy, nie są nawet oni. Mimo tego, szczuli na Bodnara. Jeżeli damy sobie wmówić to, że prawa obywatelskie można „zawiesić” w skrajnych przypadkach, to potem jest to już tylko kwestią przesuwania kredensu i powiększania definicji tego „skrajnego przypadku”.  


Tak, wiem, to co opisałem powyżej to była skrajna sytuacja, a poza tym, nikt typowi nie odebrał potem prawa do obrony. Tyle, że tego rodzaju zachowania widać było nie tylko w sytuacjach skrajnych. Doskonałym przykładem niech będzie sytuacja sprzed paru lat: „21-letni kierowca, któremu postawiono zarzut spowodowania wypadku z udziałem premier Beaty Szydło jest dzisiaj przesłuchiwany przez prokuraturę. Jego obrońcę krytykuje szef MSWiA Mariusz Błaszczak. - Włącza się w akcję mającą podważyć ustalenia o wypadku - powiedział polityk PiS w Polskim Radiu. - Nie wdaję się w żadną grę. Wykonuję swoją pracę. A pan minister powinien przestać oceniać tego młodego człowieka. Od tego jest sąd - mówi Wirtualnej Polsce mec. Władysław Pociej.”. Pamiętam doskonale to, że tę wypowiedź weryfikowałem sobie kilka razy, bo nie chciało mi się wierzyć w to, że ktoś mógł powiedzieć coś tak durnego, jak to, czym przyjebał Błaszczak (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że pastwiłem się nad tą sprawą w którymś z Głośnych Tekstów). Bo czego się niby Błaszczak spodziewał? Tego, że obrońca przyłączy się do prokuratury? Tego rodzaju oczekiwania powinny dziwić, albowiem przecież Zjednoczona Prawica deklaruje, że jest „antykomunistyczna”, a przyłączanie się obrońcy do oskarżenia praktykowane było na Wschodzie w czasach słusznie minionych. A potem mnie olśniło. To nie było głupota. Po prostu Błaszczak dał upust swojej frustracji wywołanej tym, że jakiś prawnik im psuje układankę. Ta wypowiedź nie zyskała rozgłosu, który powinna zyskać, a przecież byłaby idealnym komentarzem do „reform wymiaru sprawiedliwości”, bo nietrudno byłoby uwierzyć w to, że na końcu takowych reform mogłoby się okazać, że obrońcy nie włączaliby się w akcje, mające na celu podważanie ustaleń śledczych. Nieśmiało przypominam, że utrudnianie obrońcom dostępu do zatrzymanych należało do stałego repertuaru bagieciarni w trakcie protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego i jestem, kurwa, przekonany o tym, że bagieciarnia nie zdecydowałaby się na tego rodzaju działania nie mając jakiegoś dupochronu.


Przyszła wiekopomna chwila, w której wreszcie uda mi się pozałatwiać zaległe tematy. Pierwszym z nich będzie uczelnia założona przez Instytut, O Którym Kiedyś Nie Można Było Mówić Wiecie Czego. Tak, doczekaliśmy się uczelni wyższej, założonej przez fundamentalistów religijnych. Prawica uprzedzała nas przez takowymi w 2015, ale zapomniała dodać, że ci fundamentaliści to jej koledzy. Instytut jaki jest, każdy widzi (jeżeli zaś ktoś ma ochotę na ścianę tekstu mojego autorstwa na temat tegoż instytutu, to link w Źródłach znajdzie). Dziwiło mnie to, że jeszcze do niedawna można było natrafić na wypowiedzi komentariatu, który tłumaczył, że w sumie to nie ma się czego bać, bo ten instytut to tylko grupka fanatyków, która nic nie może, a poza tym każdy ma z nich bekę. Owszem, może i ludzie się z nich śmiali do pewnego momentu, ale przestali się śmiać, gdy się okazało, że instytut wsadza swoich ludzi , gdzie może (założyciel tej organizacji dostał się do Sądu Najwyższego). Tak swoją drogą, to tego rodzaju wypowiedzi („hehe, nie powinniśmy się bać tego, czy innego oszołoma), odnosiły się nie tylko do wiadomego instytutu, ale praktycznie do każdego fundamentalistycznego celebryty. Jednym z bardziej spektakularnych przypadków była i jest Krystyna Pawłowicz, która w opinii wielu komentariuszy była „niegroźnym oszołomem”. Ciekawym, czy zmienili zdanie w momencie, w którym została ona sędzią Trybunału Przyłębskiego, czy też nadal twierdzą, że „co tam może taka Pawłowicz”. Warto w tym miejscu wspomnieć, że na samym początku swej bytności KP najprawdopodobniej dostała od partii bana na bełkotanie, bo rzadko się udzielała. Potem ktoś przestawił wajchę i Pawłowicz wróciła do Pawłowiczowania. Niemniej jednak, najbardziej jaskrawym przykładem tego, do czego prowadzi polityka „ignorowania” fundamentalistów jest kariera, którą teraz robi wiadomy instytut.


Nie chciałbym w tym miejscu nikogo straszyć, ale mam niejasne przeczucie, graniczące z pewnością, że założenie tejże uczelni nie było ich „końcowym planem” i prawie na pewno będą się dalej „rozwijać” (co jest dla nich o tyle łatwe, że mają wsparcie aparatu państwowego). Gwoli ścisłości, żeby w pełni docenić skalę spierdolenia tego, że fundamentaliści religijni założyli sobie własną uczelnie, należałoby się pobawić w eksperyment myślowy i wyobrazić sobie, co by było, gdyby gdzieś na Zachodzie powstała uczelnia wyższa, założona przez islamistów, mająca być „kuźnią islamistycznych elit”. Od momentu, w którym polska prawica dowiedziałaby się o czymś takim do momentu, w którym zaczęłaby tłumaczyć, że „Zachód umiera”, minęłaby pewnie nowojorska sekunda. Ta sama prawica klaszcze uszami na myśl o tym, że katoliccy fundamentaliści zakładają sobie uczelnię w Polsce. Niby nie powinno nikogo dziwić to, że ich zdaniem są fundamentalizmy lepsze i gorsze, ale jednak wydaje mi się, że politycy opozycji i dziennikarze powinni wspominać o tym częściej, niż to robią teraz (a nie robią tego wcale). Jeżeli komuś się wydaje, że taka uczelnia to w sumie nic takiego, bo uczelni w Polsce było przeca od cholery i przeca „rynek zweryfikuje”, to niech ten ktoś się zastanowi nad tym, czym będą się zajmować absolwenci uczelni założonej przez wiadomy instytut i dlaczego będzie to praca na rzecz wprowadzenia jeszcze większego zamordyzmu religijnego.


O tym, że instytut nie wziął się znikąd (i można go traktować jako „zbrojne” ramie Kościoła) niech zaświadczy fakt, że były członek wiadomego instytutu został powołany przez Mikołaja Pawlaka (aka Rzecznik Praw Prawicy) na członka „Państwowej Komisji do spraw wyjaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej lat 15”. Najmniejszym zaskoczeniem było to, że chwilę później Błażej Kmieciak został szefem tej komisji. Praktycznie zupełnie bez echa przeszło to, co robił wcześniej jeden z prawników instytutu: „W międzyczasie ksiądz Jerzy, jako oskarżyciel prywatny, wytoczył proces Legierskiemu, zarzucając mu pomówienia i zniesławienie. Nie podobało mu się, że w swoich wpisach i wywiadach polityk określał go mianem "księdza-pedofila". Uznał też, że cała ta sprawa „poniżyła go w opinii publicznej oraz naraziła na utratę zaufania potrzebnego dla urzędu proboszcza parafii oraz posługi kapłana Kościoła katolickiego”. Co ciekawe, w tej sprawie reprezentował go prawnik Ordo Iuris (...)”. Rzecz jasna, ksiądz tę sprawę przegrał. Być może ktoś zarzuci mi lewacki radykalizm, ale wydaje mi się, że w kontekście powyższego żaden z członków (czy to byłych, czy też obecnych) wiadomego instytutu, nie powinien mieć wstępu do komisji, która ma zajmować się rozliczaniem kogokolwiek z pedofilii. Nie po tym, jak oddelegowali prawnika do tego, żeby reprezentował duchownego pedofila. Jak wygląda w praktyce działanie komisji? Pozwólcie, że odpowiem czterema tytułami. 12-05-2021: „KEP nie przekaże komisji ds. pedofilii wszystkich dokumentów”. 24-06-2021: „Komisja ds. pedofilii alarmuje Watykan. "Nie otrzymujemy żadnych dokumentów od Episkopatu”. 28-07-2021: „Przewodniczący Komisji ds. Pedofilii o współpracy z polskim Kościołem: Coś jest nie tak”. 02-08-2021: „"Problemy komunikacyjne". Przewodniczący komisji ds. pedofilii o relacjach z Kościołem”.


Przyznam się wam w tym miejscu do tego, że ja tam nie wiem, jakie intencje mają członkowie tej komisji. Być może chcą oni faktycznie coś wyjaśniać. Jednakowoż sytuacja, w której instytucja mająca długą historię w chronieniu pedofilów, będących jej członkami, olewa ciepłym moczem wnioski o udostępnienie dokumentacji (nie mogę tego teraz znaleźć, ale któryś katabas tłumaczył, że nie wie, czy poufne dane, które w tej dokumentacji stoją, będą bezpieczne, jak tę dokumentację przekażą komisji), a przewodniczący komisji twierdzi, że to „problemy komunikacyjne”, to jest jebana kpina. Moim zdaniem działanie Kościoła jest podyktowane najzwyklejszym w świecie graniem na czas. Tak się bowiem składa, że jak się już Kościół łaskawie zgodzi pogrozić temu, czy innemu duchownemu palcem za to, że ten zajmował się gwałceniem dzieci, bądź też ukrywaniem pedofilów, to przeważnie jest tak, że takiemu duchownemu „został jeden dzień do emerytury”. Wiadomo było, że komisja miała się zajmować, między innymi, przypadkami ukrywania pedofilów przed wymiarem sprawiedliwości. Zapowiedzi powołania komisji (której pomysłodawcy do porzygu powtarzali, że to nie tylko o duchownych chodzi, bo przeca murarze też są pedofilami/etc.) wzięły się stąd, że Sekielscy wypuścili film „Tylko nie mów nikomu”. Prace nad powołaniem komisji przyspieszyły po tym, jak Sekielscy wypuścili drugi film „Zabawa w chowanego”. Ciekaw jestem, czy do tego, żeby Zjednoczona Prawica dała komisji narzędzia, które sprawią, że Kościół nie będzie mógł powiedzieć „a chuja tam wam damy, a nie dokumenty”, potrzebny będzie jeszcze jeden film Sekielskich, czy może kilka? A może będą do tego potrzebne jakieś wybory, żeby można było pokazać, jak bardzo się Zjednoczona Prawica troszczy o dzieci? Ironia losu polega na tym, że partia, która non stop opowiada o tym, że „walczy z imposybilizmem” powołała do życia komisję, która „nic nie może” i jest zdana na dobrą wolę Kościoła.


Miałem na tym zakończyć Przegląd, ale w przysłowiowym międzyczasie  doszło do nagromadzenia pewnych sytuacji, które pokazują, czym się kończy pobłażanie ciężkiemu foliarstwu i mizianie się z tymże. 25 lipca w Grodzisku Mazowieckim doszło do ataku na punkt szczepień. 31 lipca: „Grupa kilkunastu antyszczepionkowców otoczyła w sobotę szczepibus, stojący na bulwarze w Gdyni. Krzyczeli między innymi: "jesteście zabójcami" oraz "jesteście dziećmi doktora Mengele””. 1-go sierpnia (w nocy z niedzieli na poniedziałek) doszło do „Podpalenia punktu szczepień i sanepidu w Zamościu”. W międzyczasie: „Antyszczepionkowcy zakłócili piknik dla mam. "Kilkanaście osób wtargnęło na teren szpitala””. Kurde, nie wiem, jak wam, ale mnie się wydaje, że te działania mogą mieć jakiś związek z tym, że przez ładnych, kurwa parę miesięcy, części ludzi wciskano bzdury na temat szczepień (chciałbym w tym miejscu pozdrowić Annę Siarkowską, Janusza Kowalskiego, Sławomira „Bicepsa dla Koronawirusa” Jastrzębowskiego, całą Konfederację i wiele innych osób, które postanowiły lansować się na opowiadaniu idiotyzmów na temat szczepionek). Nie było dla mnie najmniejszym zaskoczeniem to, że zaraz po tym, jak doszło do pierwszego ataku foliarzy na punkt szczepień, część prawicy zawyła: TO NA PEWNO JAKAŚ PROWOKACJA (chciałbym w tym miejscu po raz drugi pozdrowić Annę Siarkowską). Tego rodzaju zachowanie jest typowe dla skrajnej prawicy. Praktycznie zawsze wygląda to w ten sam sposób. Najpierw prawica opowiada o tym, że coś się jej nie podoba, że ktoś robi coś złego i między wierszami dodaje, że w sumie to spoko by było, gdyby ktoś wziął sprawy we własne ręce. Gdy okazuje się, że ktoś posłuchał tych odezw, ta sama prawica zaczyna pierdolić o tym, że „to na pewno nie ci, z którymi my rozmawiamy, to pewnie prowokacja” i są w tym przekonywaniu wszystkich dookoła o swojej niewinności tak skuteczni, że pewnie nawet ludzie, którzy dokonują tych ataków uwierzyli w to, że są prowokatorami. Nawiasem mówiąc, nie jest to domena polskiej prawicy. O międzynarodowym wymiarze tego zachowania mogliśmy się przekonać przy okazji szturmu na Kapitol. Najpierw szczuto ludzi (opowiadając im brednie o tym, że wybory zostały sfałszowane) i podburzano do tego, żeby zrobili to, co zrobili, a potem błyskawicznie się od nich odcięto. Co prawda, rząd zapowiedział walkę z takimi zjawiskami, ale po raz nie wiem który okazuje się, że nasz rząd ma spore problemy z ogarnięciem związków przyczynowo skutkowych. Przyczyną tego rodzaju zjawisk jest między innymi to, że część rządzących opowiada bzdury na temat szczepień  (chciałbym w tym miejscu pozdrowić Mikołaja Pawlaka), a sam rząd nie robi absolutnie nic, żeby w jakiś sposób przeciwdziałać kampanii dezinformacyjnej (wiem, że o tym już wspominałem, ale wspominania o tym nigdy za wiele). Nie mam złudzeń odnośnie tego, jak pójdzie rządowi walka z dezinformacją. Nie mam tych złudzeń ze względu na wypowiedzi takowe, jaka ostatnio przydarzyła się Prezydentowi RP, który opowiadał o tym, że on to się zaszczepił, bo: „Sam się zaszczepiłem, bo uważałem, że taka była konieczność związana też z wykonywaną przeze mnie funkcją, czy mi się to podoba czy nie”.  Jeżeli czynniki decyzyjne nie są w stanie wytłumaczyć Prezydentowi RP, że jeżeli ma opowiadać brednie, to niech się, kurwa, lepiej nie odzywa, to znaczy, że mają to wszystko w dupie.


Powyższy tekst był gotowy do wrzucenia, ale w międzyczasie podrzucono mi artykuł o kolejnym wyczynie foliarstwa, tak więc Przegląd będzie miał drugie zakończenie (skoro w „Powrocie Króla” mogło być ich kilka, to w Przeglądzie mogą być dwa). Co tym razem odjebało foliarstwo? Otóż: „Antyszczepionkowcy wtargnęli do domu dziecka w Aleksandrowie Kujawskim”. O tym konkretnym wyczynie warto wspomnieć dlatego, że 13 lipca podobnie zachował się duet Siarkowska&Kowalski. Ponieważ duet ten dysponuje legitymacjami poselskimi, swoje najście mógł określić mianem „interwencji poselskiej”. W obu przypadkach powód najścia był podobny i był nim sprzeciw wobec szczepień. Ciekaw jestem, czy Anna Siarkowska tym razem też będzie opowiadać o tym, że to co się stało to prowokacja. W tym konkretnym przypadku bardzo wyraźnie widać związek przyczynowo skutkowy. Najpierw politycy partii rządzącej popełnili idiotyzm w celu przypodobania się części wyborców, a potem ów idiotyzm został powtórzony przez foliarstwo. Bardziej wyraźnie nie da się już pokazać, czym kończy się pobłażanie foliarzom i czym kończy się uprawianie wielonarracji odnoszącej się do tematu szczepień. Władze zapewniają, że dla sprawców podpaleń i najść będzie „zero tolerancji” i tak dalej. I wszystko fajnie tylko warto się w tym miejscu zastanowić nad tym, jak to jest, że retoryka obozu władzy odnosząca się do foliarstwa jest tak bardzo ugłaskana. Jak to jest, że w przypadku protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego, władza potrafiła się wypowiadać bez porównania ostrzej? Nieśmiało przypominam, że gdy protestujący zadeklarowali, że będą wchodzić do kościołów doszło do spektakularnego zesrania się w wykonaniu wiceperemiera (aka Jarosław Kaczyński, aka Przewodniczący Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego i spraw Obronnych), który wpadł w histerię i wzywał Polaków do „obrony Kościoła”. Wtedy chodziło o budynki. Teraz chodzi o ludzkie życie i jakoś tak się składa, że wicepremier nie wzywa do obrony punktu szczepień, a policja nie wysłała wydziału chujos (czy tam „chaos”, nigdy nie mogę zapamiętać) do rozprawienia się z ludźmi, którzy stanowią realne zagrożenie dla zdrowia i życia współobywateli. Tyle jest, kurwa, warte to „zero tolerancji”, dla foliarzy.



Źródła:


https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/559198-nasz-sondaz-rekordowe-oceny-narodowego-programu-szczepien

Strona z zebranymi danymi:

https://ig.ft.com/coronavirus-vaccine-tracker/?areas=eue&cumulative=1&doses=total&populationAdjusted=1

https://www.rp.pl/Koronawirus-SARS-CoV-2/210729626-Polska-nie-pojdzie-sladem-Francji-Rzad-boi-sie-buntu.html

https://oko.press/karczewski-nie-testowano-wracajacych-z-uk-bo-rzad-bal-sie-fali-hejtu-po-co-taka-wladza/

https://businessinsider.com.pl/wiadomosci/obostrzenia-tylko-dla-zaszczepionych-model-francuski-mozliwy-w-polsce/exvds55

https://oko.press/kowalski-i-siarkowska-nachodza-dom-dziecka/

https://twitter.com/DoRzeczy_pl/status/1420355614887358466

https://wydarzenia.interia.pl/raporty/raport-koronawirus-chiny/polska/news-donald-tusk-pomimo-nadchodzacej-czwartej-fali-nie-trzeba-wpr,nId,5388007

https://www.rp.pl/Covid-19/210519861-Janusz-Kowalski-jednak-sie-zaszczepil-Pewnie-wielu-sie-usmieje.html

https://tvn24.pl/tvnwarszawa/najnowsze/patryk-jaki-i-szczepienia-pod-kampanie-jest-w-stanie-powiedziec-wszystko-543610

https://tvn24.pl/polska/ksiadz-tlumaczy-sie-ze-slow-o-bruzdach-na-twarzach-dzieci-z-in-vitro-ra308217-3427748

https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/premier-o-slowach-rzecznika-praw-dziecka-w-sprawie-szczepien-to-glos-radykalny/x96ntzn,79cfc278

https://wyborcza.pl/7,75398,25235825,kaczynski-o-banasiu-ma-wrogow-i-ci-wrogowie-moga-posunac-sie.html

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/615306,marian-banas-szef-nik-opozycja-sasin-konstytucja.html

https://twitter.com/rpdpawlak/status/1419546613782036485

https://wpolityce.pl/swiat/559916-saryusz-wolskiukraina-musi-przygotowac-sie-do-wojny-my-tez

https://www.rmf24.pl/raporty/raport-afera-mailowa/news-afera-mailowa-telegram-zablokowal-kanaly-z-przeciekami,nId,5360683#crp_state=1

https://www.rp.pl/Rzad-PiS/210619328-Zbigniew-Ziobro-Dymisja-Michala-Dworczyka-Wstrzymajmy-sie.html

https://tvn24.pl/polska/poslanki-lewicy-chcialy-skontrolowac-dokumenty-w-kprm-nie-zostaly-wpuszczone-michal-dworczyk-proponuje-inny-termin-co-na-to-przepisy-5059213

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/8135554,lewica-kontrola-poselska-program-szczepien.html

https://wyborcza.pl/7,75398,5677914,tusk-kastrowac-pedofilow.html

https://natemat.pl/277071,tk-ws-drukarza-z-lodzi-kara-za-odmowe-uslugi-jest-niekonstytucyjna

https://www.bankier.pl/wiadomosc/TK-o-uprawnieniach-TSUE-niezgodne-z-polska-konstytucja-8153385.html

https://tvn24.pl/polska/zbigniew-ziobro-wnioskuje-do-trybunalu-konstytucyjnego-chce-stwierdzenia-niezgodnosci-z-konstytucja-przepisu-europejskiej-konwencji-o-ochronie-praw-czlowieka-5160835

https://wiadomosci.wp.pl/awaryjny-pomysl-pis-na-lex-tvn-byly-sedzia-tk-tak-sie-nie-uchwala-prawa-6667560382716033v

https://wyborcza.pl/7,75968,27404010,lex-tvn-dlaczego-pis-idzie-na-wojne-z-usa.html

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Jakub-A.-zatrzymany-po-zabojstwie-Kristiny.-Adam-Bodnar-kajdanki-zespolone-niepotrzebne

https://wiadomosci.wp.pl/mariusz-blaszczak-atakuje-obronce-21-letniego-kierowcy-ws-wypadku-beaty-szydlo-6090999695684737a

https://www.wprost.pl/kraj/10453707/collegium-intermarium-nowa-uczelnia-ordo-iuris-i-jej-zaplecze-finansowe-kto-ja-sponsoruje.html

Link do notki o OI:

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2020/06/instytut.html

https://wiadomosci.onet.pl/warszawa/krystian-legierski-oskarza-ksiedza-ktory-go-molestowal-w-dziecinstwie/t188gpc

https://www.rp.pl/Kosciol/210519789-KEP-nie-przekaze-komisji-ds-pedofilii-wszystkich-dokumentow.html

https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/8197598,komisja-ds-pedofilii-watykan.html

https://wyborcza.pl/7,75398,27382534,przewodniczacy-komisji-ds-pedofilii-o-wspolpracy-z-polskim.html

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-08-02/gosc-wydarzen-prof-blazej-kmieciak-ogldaj-od-godz-1920/

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-07-25/grodzisk-maz-atak-antyszczepionkowcow-na-punkt-szczepien-dwie-osoby-zatrzymane/

https://tvn24.pl/pomorze/koronawirus-w-polsce-gdynia-antyszczepionkowcy-otoczyli-szczepibus-5163021

https://tvn24.pl/polska/zamosc-podpalenie-punktu-szczepien-i-sanepidu-policja-opublikowala-nagranie-z-monitoringu-poszukuje-sprawcy-5163818

https://tvn24.pl/poznan/poznan-antyszczepionkowcy-przerwali-piknik-na-terenie-ginekologiczno-polozniczego-szpitala-interwencja-policji-5163442?

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-08-02/antyszczepionkowcy-wtargneli-do-domu-dziecka-w-aleksandrowie-kujawskim/

https://oko.press/kowalski-i-siarkowska-nachodza-dom-dziecka/

https://www.tvp.info/55166858/mateusz-morawiecki-zero-tolerancji-dla-osob-popelniajacych-przestepstwa-ws-szczepien

https://oko.press/kaczynski-wzywa-do-wojny-z-kobietami-tekst-oswiadczenia/




środa, 16 czerwca 2021

Hejterski Przegląd Cykliczny #78

Ja wiem, że postanowiłem sobie nigdy nie obiecywać, że tekst pojawi się tego, a tego dnia, ale nie udało mi się dotrzymać tego postanowienia. Przegląd miał się pojawić w poniedziałek „jak pójdzie źle”. Czemu więc pojawił się dopiero teraz (żałuję, że nie pojawił się w sobotę, bo wtedy mógłbym napisać, że to dlatego, że „Poniedziałek zaczyna się w sobotę”)? Ano temu, że nie uwzględniłem w swoich rachubach, że jak sobie pojadę poodpoczywać do niewielkiej miejscowości, to przyjdzie deszcz i sieć komórkowa pójdzie się kochać, a co za tym idzie dostęp do internetu będzie wyglądał tak, że jak się net pojawi na moment, to pingi będą miały po kilka sekund. Posypuję głowę obierkami cebuli, a was zapraszam do lektury, którą (jak to zwykle bywa) zdominowało kilka tematów. Od razu nadmieniam, że nie udało mi się wepchnąć w ten Przegląd tematu uczelni założonej przez Instytut, O Którym Nie Wolno Mówić Wiecie Czego oraz komisji, która miała walczyć z pedofilią (w powyższym zdaniu kluczowe jest słowo „miała”).


Początek niniejszego Przeglądu będzie sponsorowało angielskie słówko „cringe”. Niedawno doszło do najbardziej ambitnego crossoveru w historii, albowiem Jaś Kapela poszedł do programu prowadzonego przez Stanowskiego. Jeżeli ktoś zna obie te osobistości to wie, że taki crossover musiał być kwintesencją żenady. Jeżeli to oglądaliście, współczuję. Jeżeli tego nie zrobiliście, to nie róbcie tego. Zamiast tego obejrzyjcie sobie coś mniej żenującego, na ten przykład „The Room” Tommy'ego Wiseau. Wspominam o tym dlatego, że lewica w Polsce jest utożsamiana również z ludźmi pokroju osoby, która była gościem u Stanowskiego. Jest to o tyle spektakularne, że osoba owa jest najzwyklejszym w świecie atencjuszem. No chyba, że ktoś na serio uwierzy w to, że ktoś, kto utożsamia się z lewicą, będzie w internetach bronił prawa zygotarian do utrudniania życia ludziom organizującym legalne zgromadzenie. Zygotarianie stosowali sprawdzoną metodę „na modlitwę”. Jak wygląda ta metoda? To proste. Ktoś organizuje event, który nie podoba się najbardziej uciskanej grupie Polaków (czytaj: fundamentalistom religijnym). Załóżmy, że akurat nie ma pod ręką żadnych faszoli (a przepraszam, „prawdziwych patriotów”) i nie da się przy ich pomocy spuścić nikomu wpierdolu. Czy to oznacza, że najbardziej uciskana grupa Polaków ma związane ręce? Nic z tych rzeczy. Można stanąć obok takiego eventu i „modlić się przez megafon”.


Co prawda policja zabezpiecza legalne zgromadzenia/etc., ale przeca żaden bagieciarz nie powie najbardziej prześladowanej grupie Polaków, żeby przestała się modlić, bo skończyłoby się to kilkugodzinnym programem w TVP Info, w którym Pereira i spółka tłumaczyliby, że katolicy nie mieli tak źle nawet za czasów Stalina. Nie wspominając już o tym, że część bagieciarni utożsamia się z poglądami zygotarian (vide „wydział Chaos”). Dla każdego jasne jest to, że tego rodzaju eventy „modlitewne” są elementem agresji. Dla każdego, poza Jasiem Kapelą, który udaje, że tu przecież chodziło o modlenie się i nic poza tym. Warto w tym miejscu wspomnieć również o tym, że Jasiowi Kapeli nie podoba się to, że mianem zygotarian określa się środowiska, które swoich oponentów wyzywają od morderców i porównują terminację ciąży do Holocaustu. Pod względem atencjuszostwa Jaś Kapela może się śmiało mierzyć ze Stanowskim, który swego czasu wykopał fotkę Khalidowa pozującego z giwerą (chciałbym w tym miejscu zauważyć, że pozowanie do zdjęć z giwerami znajduję żenującym) i bóldupił na ćwitrze. Czemu bóldupił? Ano temu, że ISIS wtedy zamachy terrorystyczne uskuteczniało (no, a skoro Khalidow jest muzułmaninem, to powinien wiedzieć lepiej!). Potem się okazało, że odkopał zdjęcie sprzed roku, ale, jak sam stwierdził: „Nie zmienia to faktu, że niesmaczne”. Generalnie, Stanowski jest znany z tego, że wypowiada się na tematy nie związane ze sportem, o których to tematach ma niewielkie pojęcie (nie jestem w stanie ocenić jego komentarzy „sportowych”, bo się nie znam na sporcie). Warto wspomnieć o tym, że owo „niewielkie pojęcie" bardzo pomaga mu w wykręcaniu zasięgów w soszjalach (a te zasięgi zapewne pomagają mu w zarabianiu szekli).


Po wszystkim, Kapela skomentował to w sposób następujący: „Mogłem się lepiej przygotować (…)” (w dalszej części był komentarz odnośnie samego Stanowskiego). Owszem, mogłeś się, kurwa, lepiej przygotować. Poszedłeś do programu, którego prowadzący jest znany ze swojego antylewicowego nastawienia i z wpisów w rodzaju: „Czy ty uważasz, że posłanki Lewicy cokolwiek mogą merytorycznie skontrolować?” (ten wpis Stanowski wrzucił w trakcie ćwiterowej dyskusji z Mietczyńskim [to ten od kanału „Masochista”]). Jeżeli ktoś utożsamia się z lewicą i idzie pogadać z takim typem przed kamerami, to powinien się przygotować bardzo dobrze. Wiadomo bowiem, że typowi nie zależy na merytorycznej dyskusji, ale na nawalaniu „one-linerami”. Wiadomo, że typowi będzie chodziło o „obśmianie lewaka”. Wiadomo, że typ będzie się bawił w trolling. Jeżeli jednak ktoś idzie do takiego typa z nastawieniem „myślałem, że to będzie śmieszne”, to o czym tu, kurwa, mowa? Mam niejasne przeczucie, że to było tak, że Kapela sobie pomyślał, że Stanowski go zaprosił po to, żeby sobie z nim po kumpelsku pogadać i poszedł do tego programu z pewnością siebie polityka PiSu idącego do TVP Info. Gdyby było tak, że Kapela reprezentował u Stanowskiego Kapelę, to bym sobie i wam nie zawracał tym tematem czterech liter. Problem w tym, że on tam również lewicę reprezentował. Co prawda, nikt nie zrobił badań odnośnie tego, w jaki sposób Kapelowe atencjuszowanie wpływa na postrzeganie lewicy w Polsce, ale mam niejasne przeczucie, graniczące z pewnością, że ów wpływ nie jest raczej pozytywny. Jeżeli chodzi o ten konkretny program, to odbiór suwerena był taki, że Stanowski był arogancki i się przypierdalał, ale w sumie to nie musiał, bo Kapela się sam ośmieszał i nie potrafił sensownie uargumentować tego, o czym mówił. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że Stanowskiemu bycie Stanowskim w niczym nie zaszkodzi, zaś performance lewaka, który sprawiał wrażenie, jak gdyby średnio ogarniał, może się (eufemizując) niekoniecznie przysłużyć lewakom i lewaczkom.


Po tym, jak ów program wylądował w internetach głośno zrobiło się na temat tego, że Kapela chciał, żeby Stanowski mu za udział w tymże programie zapłacił (tak też się stało). Wywiązała się z tego (kolejna) ćwiterowa napierdalanka i w pewnym momencie Kapela wrzucił screena z wymiany DM-ek, w której Stanowski tłumaczył, że: „nie płacimy gościom z zasady, nawet takim jak Quebo, który za koncerty biorą setki tysięcy jak nie miliony. Ale możemy skrócić program”. W którymś dniu inby Kapela zapytał Stanowskiego o to, ile zarobił na tym odcinku swojego programu. Stanowski odparł, że z samego Youtube wyciągnął 22 tysie. I tak sobie dumam, że w sumie to miło by było, gdyby Stanowski choćby symbolicznie dzielił się tymi szeklami z osobami, które zaprasza (a jak gość nie chciałby tej kasy, to można by to było wrzucić na jakiś cel charytatywny), bo prawda jest taka, że gdyby siedział przez te dwie godziny i pierdolił sam do siebie, to pewnie nieco mniej osób chciałoby to oglądać, a to przełożyło by się na mniejsze wpływy (a „koszty administracyjne, ludzkie, infrastruktura itd.”  byłyby takie same). Takie symboliczne „podzielenie się” byłoby o tyle wskazane, że to nie jest jakiś trzydziestominutowy podcast. Byłoby to wskazane również dlatego, że Stanowskiemu nie spodobała się słynna już „zbiórka na kompa” a potem się wyzłośliwiał na ćwiterowy wpis, w którym stało, że fajnie by było, gdyby praca nie musiała być koniecznością. Wspominam o tym dlatego, że jeżeli ktoś idzie do ponad dwugodzinnego programu, to musi się przygotować do tego (o ile nie jest Kapelą), a takie przygotowania można uznać za rodzaj pracy. Wydaje mi się, że Stanowski raczej stoi na stanowisku takim, że ludziom powinno się płacić za robotę. No chyba, że wychodzi z założenia, że praca powinna być koniecznością, ale nie powinno się za nią płacić. Aczkolwiek może jest też tak, że wyżej wymieniony jest centrystą i uważa, że co prawda praca powinna być koniecznością, ale nie wszystkim powinno się za nią płacić.


Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że udział w programie Stanowskiego to praca w trudnych warunkach. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, to mam taką odezwę-prośbę do każdego lewaka, któremu zdarzy się być zaproszonym do tegoż programu (pozwolę sobie użyć capsa): PRZYGOTOWUJCIE SIĘ, KURWA, DO TAKICH PROGRAMÓW. Zakładam, że takowe zaproszenia mogą się pojawić, bo zarabianie na YT wymaga klikalności i oglądalności, a tą zdobywa się między innymi poprzez zapraszanie nieprzygotowanych gości, celem ośmieszenia tychże (oraz reprezentowanych przez nich poglądów). Bo tak się składa, że jeżeli nie będziecie się przygotowywać, to suweren o tym, czego chce lewica, dowie się z TVP Info i od polityków Konfederacji. W tym miejscu popełnię uwagę natury ogólnej (niemającej związku z Kapelą, Stanowskim/etc.). Polskie lewaki zdają sobie sprawę z tego, że przyszło im działać w cokolwiek niesprzyjających warunkach. Z jednej strony bowiem są media sprzyjające liberałom, które, delikatnie rzecz ujmując, nie pałają miłością do lewicy i lewicowych postulatów. Z drugiej strony jest rząd i media prawicowe, które jeszcze bardziej lewicy nie kochają. Jeżeli chodzi o rządową część mediów prawicowych, to te mogą się od czasu do czasu nie przypierdalać do lewicy (jak to np. miało miejsce w okolicach ratyfikacji FO), ale to są wyjątki od reguły. Lewaki sobie z tego wszystkiego zdają sprawę, a mimo tego nie robią nic, żeby w jakiś sposób temu zaradzić.


Ponieważ staram się, żeby moje hejterstwo było konstruktywne, pozwolę sobie na podsunięcie pierwszego lepszego pomysłu: może by tak przygotowywać się dobrze do wizyt w mediach i wywiadów? Lewica potrafi od czasu do czasu przypierdolić temu, czy innemu pracownikowi mediów, ale kluczowe w tym zdaniu jest „od czasu do czasu”. Ja rozumiem, że Zandberg wypadł bardzo dobrze w debacie w 2015 i że równie dobrze wypadł po expose premiera i że zdarzyło mu się kilka razy, że tak to ujmę „zaorać”, ale to były pojedyncze przypadki, a tu potrzebna jest napierdalanka 24/7. Wypowiedzi, owszem, powinny być merytoryczne, ale powinny być również upakowane po brzegi one-linerami, którymi potem będzie można zarzucić soszjale (aczkolwiek, jeżeli one-linery będą dobre, to suweren sam z siebie to zrobi). Politykiem, który do perfekcji opanował budowanie krótkich wypowiedzi (którymi potem zarzucane są media społecznościowe), jest nie kto inny, jak Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny. Jest to człowiek, który nie jest w stanie sformułować długiej wypowiedzi tak, żeby miała ona ręce i nogi (spektakularną porażką zakończyła się konwencja, na której Patryk Jaki mówił bardzo długo, ale nikt tak do końca nie wie o czym, bo prawie nikt tego nie ogląda-chodzi mi o zasięgi „internetowe”, albowiem konwencja leciała na żywo w soszjalach). Co prawda, próbowano grać ulubioną narrację „hurr durr ten nasz wspaniały polityk to bez kartki mówi”, ale nikogo to nie obchodziło.


I teraz warto sobie zadać pytanie: czy nieumiejętność formułowania dłuższych wypowiedzi w czymkolwiek Doktorowi Chłopakowi z Biedniejszej Rodziny przeszkadza? No nie bardzo. Nie przeszkadza mu nawet to, że nie jest najostrzejszym ołówkiem w piórniku i że zdarza mu się cholernie kiepsko wypaść w starciu z przeciętnymi dziennikarzami. Czemu? Ano temu, że nawet jeżeli Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny zrobi z siebie głąba, to i tak internety zostają zalane fragmentami powycinanymi z wywiadu, z których to fragmentów wynika, że „zaorał” tego, czy innego dziennikarza/polityka/etc. Patrykowi Jakiemu nie zaszkodziło nawet to, że w trakcie kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego opowiadał mądrości o tym, że (w skrócie) on tam w tej Brukseli to będzie walczył z reprywatyzacją. Zapowiadał również: „Pierwsze, co zrobię w Parlamencie Europejskim, to wystawa o tym, jak wyglądała reprywatyzacja w Warszawie”. Jasno z tego wynikało, że Patryk Jaki nie ogarnia (tak samo, jak reszta jego partyjnych kolegów) czym tak właściwie europosłowie powinni się zajmować. Czy oponenci Jakiego zwrócili na to uwagę w trakcie kampanii? A gdzie tam. Czy sam Patryk Jaki zorganizował tę wystawę? A gdzie tam (no chyba, że takowa wystawa się odbyła i absolutnie nikt [łącznie z głównym zainteresowanym] o tym nie wspomniał). Czy to wszystko w jakikolwiek sposób „utrudnia” życie Doktorowi Chłopakowi z Biedniejszej Rodziny? Ni cholery. Czemu miała służyć ta przydługa dygresja? Ano temu, żeby zwrócić uwagę na to, że lewica powinna zastanowić się nad tym, jak to jest możliwe, że prawica robi prawie wszystko chujowo, a mimo tego pozostaje u władzy. Jak to jest, że prawicowi politycy robią z siebie idiotów (nagminnie) i w niczym im to nie przeszkadza? Owszem, współodpowiedzialne za taki stan rzeczy są również media, ale skoro spora część dziennikarzy to nieogary, to może by tak nauczyć się to nieogarnięcie wykorzystywać dla własnych celów?


Może warto by było zawalczyć o coś więcej niż o (w porywach) kilkanaście procent poparcia w sondażach? Jestem się w stanie założyć o wiele, że kalkulacja na lewicy jest teraz mniej więcej taka: ok, PiS na bank przejebie kolejne wybory (czytaj: może i wjedzie do Sejmu na pierwszym miejscu, ale to dzisiejsza opozycja będzie rządziła, bo PiS straci większość), a z sondaży wychodzi, że choćby skały srały, lewica będzie współrządzić (u części lewicowego komentariatu widać już sny o potędze „lewica będzie współrządzić, tak więc będzie mogła wymuszać różne rzeczy na koalicjantach/etc.”). Skoro więc wiadomo, że lewica będzie współrządzić, to po cholerę się napinać w tej kadencji? Po co się męczyć, skoro władza sama przyjdzie do lewicy? Czy jest to scenariusz realny? Owszem. Czy z tego wynika, że lewica powinna dalej bawić się w jebałpiesizm? Nie. Bo z tego, że ów scenariusz jest realny nie wynika, że na pewno tak będzie. Po pierwsze, Zjednoczona Prawica/PiS może utrzymać samodzielną większość. Tak, wiem, w sondażach to różnie wygląda, ale PiS już wielokrotnie udowadniał, że potrafi odrabiać straty. Po drugie, wszystko może pójść w jeszcze inną stronę i może się okazać, że co prawda PiS przejebał wybory, ale lewica nie jest potrzebna do współrządzenia. I ja wiem, że część komentariatu pewnie zatarłaby ręce, bo przecież średnio dogadany i skonfliktowany wewnętrznie rząd pełen liberałów to wprost wymarzony punkt wyjścia do tego, żeby lewica się na tym wypromowała (bo wtedy można by było w tych liberałów napierdalać non stop). Tyle, że to są mrzonki, bo w opozycji byłby PiS, który byłby pierdylion razy bardziej skuteczny w krytyce rządu. Po trzecie, nawet jeżeli PiS padnie, a lewica będzie potrzebna do współrządzenia, to może się okazać, że jest na tyle słaba, że nie będzie w stanie wywierać zbyt dużego nacisku. Po czwarte (acz ma to związek z punktem trzecim), jeżeli lewica będzie słaba i będzie współrządzić, to może się po prostu rozpaść (nie tylko PiS potrafi wyciągać posłów z innych partii). Tych punktów mogło by być znacznie więcej, ale te cztery wystarczą w zupełności do tego, żeby raczej negatywnie ocenić plan „nic nie robimy, bo władza i tak do nas przyjdzie”. Nie jest to co prawda ten sam poziom co „i wtedy Jarosław Kaczyński wychodzi na mównicę (...)”, ale nie zmienia to faktu, że lewica potrzebuje lepszego planu. W przeciwnym wypadku o tym „co robi lewica i czym się zajmuje” suweren będzie się dowiadywał od polityków prawicy i mediów, które lewicy nie sprzyjają. Jak to powiedział zbawca, który oddał życie za połowę ludzkości: „not a great plan”.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Skoro wspomniałem o tym, czego lewica mogłaby się uczyć od prawicy, dobrze by było, gdybym wspomniał o tym, czego nigdy nie powinna się uczyć. Tym czymś są poglądy. Skąd wiedzieliście, że ten kawałek będzie o Rafale Wosiu? Ja się w tym miejscu przyznam do tego, że moje zlewaczenie nie miało związku z czytaniem lewackiej bibuły, tak więc twórczość Wosia z czasów, w których jeszcze było w niej widać trochę wrażliwości społecznej, nie była mi znana. Tzn. wiedziałem, że jest sobie taki lewacki redaktor, ale to by było na tyle. Uwagę zwróciłem na niego dopiero w momencie, w którym puścił się poręczy i zaczął opowiadać o tym, że kibole są w Polsce uciskani. Nie załapałem się więc na dysonans, który stał się udziałem sporej części lewicowej banieczki. Dla tych ludzi sporym problemem było to, że typ, którego uważali za sensownego lewaka, nagle zaczął pisać i opowiadać bzdury, które bardzo trudno pogodzić z „byciem lewicowym” (nawet gdybyśmy zastosowali kryterium Korwina [wszyscy na lewo od niego = lewica], to pewne punkty wspólne są, bo Korwin też nie przepada za imigrantami). Dla mnie Rafał Woś od początku był typem, który pisze nie do końca mądre rzeczy. Zastanawiałem się nad tym, czy w przypadku Wosia nie chodzi o coś w rodzaju Ziemkiewiczowszczyzny, czyli pisanie dowolnych bzdur i obrażanie wszystkich dookoła, upieranie się, że to wszystko dlatego, że się „wkurza salon” (albo, jak u Wosia „wyprzedza mainstream o kilka lat”). Część komentariatu twierdzi, że to, co robi Woś, to zwykły trolling. Tylko, że gdyby to był „zwykły trolling”, to Woś nie poszedłby pracować do Tricepsa Dla Wyklętych (aka Sławomir Jastrzębowski). Z drugiej zaś strony nie uwierzę w to, że skrajnie prawicowy troll w rodzaju Jastrzębowskiego zatrudnił Wosia tylko i wyłącznie dlatego, że szanuje go za jego lewicowe poglądy i wcale, a wcale nie ma to związku z tym, że Woś od jakiegoś czasu tłumaczy, że lewica powinna się dogadać z PiSem (o tym za moment).


Tak, jak to przed momentem napisałem byłem, nie miałem dysonansu związanego z Wosiem, ale jednakowoż trochę dumałem nad tym, czemu on pisze aż takie brednie, jak te o kibolach. Potem zaś dotarło do mnie, że on sam tego nie wymyślił. To są kalki z prawicowych narracji. Do pewnego momentu panowała zgoda odnośnie tego, że kibole to bandyterka. Ta zgoda skończyła się w okolicach 2011 kiedy to PiS, który rozpaczliwie poszukiwał jakiegoś punktu zaczepienia dołując w sondażach, zaczął tłumaczyć, że kibole to w sumie nie są tacy źli, a Platforma Obywatelska ich źle traktuje (ktoś jeszcze pamięta, jak ochoczo część PiSowskiej nomenklatury podchwyciła hasło o Donaldzie, który ma Tolę?). W tym miejscu pora na dygresję i wyciągnięcie karty pt. „wiek”. Cieszy mnie to, że mam już swoje lata i że miałem sporo styczności z kibolami (w małym mieście prawie wszyscy znają prawie wszystkich). Oni sobie doskonale zdawali sprawę z tego, że dla suwerena są zwykłymi bandytami i ni cholery im to nie przeszkadzało (a część jarała się tym, że suweren się ich boi i jak ich widzi na chodniku, to przechodzi na drugą stronę ulicy). Polityką się kibole nie interesowali (czym różnili się od skinów). W pewnym momencie się to zmieniło i choć nie mam żadnych badań, które by to potwierdziły (nie wiem, czy ktokolwiek takowe przeprowadzał w ogóle) śmiem twierdzić, że stało się tak za sprawą Prawa i Sprawiedliwości, które zaczęło tłumaczyć, że kibole są ofiarą systemu/etc. Te idiotyzmy o ofiarach zaszły tak daleko, że hipster prawica w jednym z numerów „Frondy” tłumaczyła, że kibole to tacy współcześni AK-owcy (za cholerę tego nie oblinkuję, bo nie miałem tego numeru, a linki, w których były fragmenty z papierowego wydania już dawno odeszły w niebyt).


Choć specjalistą od głowologii kiboli nie jestem, ale wydaje mi się, że nietrudno zrozumieć jak doszło do tego, że subkultura, która jarała się tym, że suweren się jej boi tak ochoczo podchwyciła narrację, w myśl której jej przedstawiciele wcale nie są bandytami, oni są tak przedstawiani przez „wrogie media”. Ktoś może powiedzieć „no zaraz, ale przecież sam przed momentem napisałeś, że oni wcześniej wiedzieli, że są bandytami i część z nich się tym jarała”. Tu nie ma sprzeczności. Suweren nadal się ich boi, a część z nich nadal jara się tym, że są bandytami, ale teraz mają po prostu „lepszy PR”. Prawicowe narracje były tak skuteczne, że uwierzyła w nie nawet część ludzi, którzy je wyprodukowali. Miałem kiedyś na ćwitrze spięcie z pewnym redaktorem prawicowego tygodnika, który tłumaczył mi, że to nieprawda, że kibole coś jeszcze demolują i że to po prostu „absuralny spin” (ów pan redaktor został redaktorem naczelnym jednej z redakcji po tym, jak Obajtek przejął Polskę Press [na ten temat skrobnę coś więcej w kolejnym Przeglądzie]). Mniej więcej w takich okolicznościach przyrody należy osadzić narracje Wosia, który opowiada o tym, że kibole są uciskani. Coś się popsuło i nie było mnie słychać, to powtórzę jeszcze raz: sam tego nie wymyślił, po prostu skorzystał z już istniejących spinów i narracji prawicowych.


Redaktor Woś jest bardzo skromny. Tak bardzo, że pod koniec swojego pierdylionowego tekstu o tym, że lewica powinna się dogadać z PiSem napisał:„Nie wiem jak będzie. Nikt nie wie. Koalicja PiSu i lewicy jest alternatywą. Bardziej realną niż kiedykolwiek. I nie mniej racjonalną od większości innych politycznych scenariuszy. Gdy się ziści i gdy ci, co dziś chwytają się za głowę, zaczną ją nazywać „oczywistą”, pamiętajcie gdzie przeczytaliście o niej po raz pierwszy.”. W tym samym tekście opisał przyczyny, dla których do takiego sojuszu powinno dojść, a ćwit, w którym wrzucił link do tekstu opatrzył takim komentarzem: „Trzy powody dla których PiSolew ma głeboki sens i dobre widoki na przyszłość. Czy potrafisz je obalić?”. Z czystej oszczędności miejsca pozwolę sobie na odniesienie się do jednego z tych powodów, który jest moim zdaniem najbardziej durny. Otóż. Woś tłumaczy, że lewica powinna dogadać się z PiSem, albowiem (zapnijcie pasy): „Powód trzeci, bo różnic jest mniej niż się wydaje”. To już nie może być trolling. To jest po prostu czysty spin, który ma pokazać, że partia rządząca nie jest taka zła, jak ją malują. Lista różnic jest bowiem tak długa, że pewnie dałoby się o nich napisać książkę. Pozwolę sobie wymienić kilka z nich, które wykluczają w mojej opinii możliwość koalicji lewicy z PiSem: biologiczny rasizm wyznawany przez część polityków Zjednoczonej Prawicy (widać to wyraźnie na przykładzie polityków udostępniających treści, z których wynika, że „biała rasa jest zagrożona”), szczucie na każdą grupę zawodową, która ma czelność domagać się podwyżek (no, prawie na każdą, bo jednak nikt nie lubi zapachu palonych opon), walka ze społeczeństwem obywatelskim i NGOsami, instytucjonalna homofobia (która ma uprzykrzyć życie elbegietom nie tylko w Polsce, ale i za granicą [vide, zesranko pt. „nie będziemy w Polsce uznawać jednopłciowych małżeństw zawartych za granicą]), używanie aparatu państwowego do niszczenia ludzi, którzy mają czelność nie zgadzać się z władzą (vide blamaż służb w sprawie Fundacji Otwarty Dialog), prowadzenie skrajnie antykobiecej polityki (przywrócenie recept na pigułki „dzień po”, zaostrzenie prawa aborcyjnego, walka z konwencją antyprzemocową/etc.), która jest efektem religijnego fundamentalizmu części polityków Zjednoczonej Prawicy (i spłacania długów wyborczych kościołowi), skrajny nacjonalizm i ksenofobia.


Choć mógłbym tak pisać i pisać (i wspomnieć np. o tym, jak to PiS upierdolił dotowanie in vitro, po to, żeby wydać pieniądze na jakiś szamanizm, a potem w ogóle olał wspomaganie rozrodczości), ale te wymienione różnice wystarczą do tego, żeby stwierdzić, że każdy, kto wie co dzieje się w Polsce od roku 2015 potrafiłby obalić te przyczyny, z wymienienia których Woś był tak bardzo dumny. Nawiasem mówiąc, warto wspomnieć o tym, że zdaniem Wosia, lewica powinna zastąpić w rządzie Gowinowców, bo najprawdopodobniej ultraprawicowi Ziobryści mu nie przeszkadzają w najmniejszym stopniu. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że mądrości Wosia zostały podchwycone przez część liberalnego komentariatu, (która najwyraźniej kilka ostatnich lat przeleżała pod lodem i nie widziała, w jaki sposób lewaki reagują na wpisy Wosia), który zaczął opowiadać o tym, że Woś jest jednym z ideologów lewicy (cokolwiek miałoby to znaczyć) i snuć fantazje o tym, że jeżeli doszłoby do tej koalicji, to lewica się rozpadnie i potem powstanie prawdziwa lewica (nie pytajcie mnie o to, co autorzy mieli na myśli, bo nie mam pojęcia). Tak sobie dumam, że ten komentariat ma częściowo rację, bo gdyby faktycznie lewica utworzyła koalicję z PiSem, to pewnie jej poparcie można by mierzyć w skali od zera do Ogórek. Niemniej jednak budowanie narracji, w myśl których Woś miałby wskazywać lewicy drogę, jest cokolwiek mało poważne (ale to jest coś do czego komentariat nas zdążył przyzwyczaić).


Niestety, nie możemy zamknąć tematu Wosia, albowiem ostatnimi czasy kopiowanie prawicowych narracji zdarza mu się bardzo często. Kolejną (i przedostatnią, nad którą będę się pastwił) będzie ta, w której do uciskanych kiboli dołącza kolejna grupa: „Żyjemy w wieku XXI a nie XIX. We współczesnym społeczeństwie powiedzieć wierzę w Boga jest prawdziwym aktem buntu i nonkonformizmu. Ateizm to domyślna postawa mieszczaństwa współczesnego.”. Tak, dobrze widzicie. Kolejną uciskaną grupą w Polsce są katolicy (mógłbym co prawda pożartować o tym, że Woś nie wskazał, o którego boga chodzi, ale wpis Wosia nie jest wart nawet takiego suchara). Faktem jest, że laicyzacja w Polsce sobie raźnie postępuje, ale Woś zdaje się nie dostrzegać przyczyn, dla których tak się dzieje (trochę o tych przyczynach za moment będzie), to po pierwsze. Po drugie, opowiadanie o tym, ze przyznawanie się do wiary w boga to akt buntu, w państwie, w którym Kościół praktycznie współrządzi, to srogi idiotyzm przebijający nawet te o uciskanych kibolach. O tym, że Woś znalazł sobie kolejną kategorię społeczną, której się brzydzi („mieszczaństwo”) wspominać nie trzeba. Prawdą jest to, że w większych miastach laicyzacja postępuje szybciej, niż w mniejszych miejscowościach. Jednakowoż warto by było (jeżeli chce się uchodzić za poważnego publicystę [a wydaje mi się, że Woś ma takie aspirację]) zastanowić się nad tym, z jakich przyczyn Polska się laicyzuje i wspomnieć o tym, dlaczego laicyzacja postępuje wolniej w mniejszych miejscowościach.


To jest swoją drogą cokolwiek zjawiskowe, bo Woś jest niewiele młodszy ode mnie i siłą rzeczy dorastał w podobnych okolicznościach przyrody, w których dorastałem ja (miejscowość, z której pochodził jest mniejsza od Wyimaginowanego Miasta Nad Akwenem, tak więc pewne tendencje powinny być tam jeszcze bardziej dostrzegalne). O jakie tendencje chodzi? Ano o takie (jeżeli już o tym wspominałem, w którymś ze swoich Głośnych Tekstów, to przepraszam za ewentualne powtórzenie). Otóż, w pewnym momencie się zorientowałem byłem, że jeżeli chodzi o Kościół to tak, jakby (eufemizując) nie wszystko mi się podoba w tej instytucji. Ponieważ to było Podkarpacie (acz wtedy to było „tarnobrzeskie”), toteż niespecjalnie miałem z kim pogadać o tym, że mi z tą instytucją nie po drodze. Dopiero w liceum poznałem jednego nauczyciela, który był jawnie antyklerykalny i jednego człeka (z którym się byliśmy zaprzyjaźniliśmy), który nie był katolikiem. W owych czasach jawnie antyklerykalne poglądy nauczyciela pracującego na zadupiu, to był właśnie ten nonkonformizm i akt buntu. W sumie to też była ciekawa sprawa, bo jeżeli chodzi o marudzenie na Kościół, to miałem styczność z dorosłymi, którym od czasu do czasu zdarzało się powiedzieć coś niepochlebnego na temat wyżej wymienionej instytucji, ale wyglądało to tak, że z jednej strony marudzili, a z drugiej grzecznie chodzili do Kościoła i grzecznie słuchali tego, co ksiądz proboszcz ma do powiedzenia. Ten nauczyciel był o tyle inny, że tego rodzaju niespójności mu się nie zdarzały. Swoją drogą, ten jego antyklerykalizm był dla uczniów o tyle dobry, że zapewne również dzięki niemu ów nauczyciel z własnej inicjatywy zamieniał kilka godzin biologii w edukację seksualną, dzięki czemu mogliśmy się dowiedzieć tego, jak bardzo skuteczne są tzw. „naturalne metody planowania rodziny”, o skutecznej antykoncepcji (i o tym, jakie ma ona wady)/etc. Dla porównania, wcześniej w szkole podstawowej miałem jakieś, za przeproszeniem gówno-zajęcia, na których pewna bardzo mądra pani nam opowiadała, że najlepszy środek antykoncepcyjny, to, hehehe, szklanka wody zamiast, a prezerwatywy są złe, bo mają mikropory (na szczęście po usłyszeniu tych rewelacji rodzice powiedzieli, że jak jeszcze raz będą te zajęcia, to mam wyjść z sali, a oni mi to usprawiedliwią), tak więc różnica w podejściu była dostrzegalna.


Ktoś może powiedzieć, „no dobrze, ale to było kiedyś, teraz na pewno wygląda to inaczej”. I taki ktoś będzie miał trochę racji. Trochę, bo owszem, wygląda to inaczej, ale w większych miejscowościach. W małych nadal nagminne jest posyłanie dzieci na religię „dla świętego spokoju”. W małych miejscowościach duchowni potrafią doprowadzić, na ten przykład, do odwołania koncertu zespołu, który im się nie podoba (chciałbym w tym miejscu pozdrowić kolegę Marcina z Kolbuszowej, który mi o tym opowiedział był parę lat temu). Jeżeli zaś chodzi o moje rodzinne miasto (aka Wyimaginowane Miasto Nad Akwenem), to niewiele się zmieniło, bo od dawna już w każdą pierwszą sobotę miesiąca organizowane są procesje, których uczestnicy modlą się za niewierzących. W moim rodzinnym mieście kilka lat temu zmarło się pewnemu duchownemu, który był pewnego rodzaju klero-celebrytą. Pogrzeb zorganizowano z taką pompą, że ulica obok mnie została wyłączona z ruchu i przekształcona w parking (a miejska komunikacja jeździła inną trasą). Nigdzie wcześniej nie było informacji na ten temat (tzn. może były w kościele, ale jeżeli ktoś był „spoza wspólnoty” to nie mógł się o tym w żaden sposób dowiedzieć). Potem okazało się, że w sumie to zablokowany był wjazd do miasta (dowiedziałem się o tym czekając na busa, który spóźnił się jakieś 40 minut [bo, of korz, nikt nie poinformował przewoźników o tym, że mogą być jakiekolwiek utrudnienia w ruchu i że może by tak sobie trasę zmienili]). Jak mniemam, zdaniem Wosia, gdyby któryś z mieszkańców mojego rodzinnego miasta głośno przyznał, że wierzy w boga, to byłby to przejaw nonkonformizmu i akt buntu.


Po tym, jak skończyłem liceum i sobie wyjechałem do większego miasta (aka Kraków) celem studiowania, okazało się, że ludzi o poglądach nie do końca zbieżnych z linią kościelną jest więcej i większa liczba ludzi głośno mówi o tym, jakie ma w tej kwestii poglądy. I w tym moim zdaniem tkwi cały sekret tego, że w większych miastach laicyzacja postępuje szybciej, niż w małych. Im więcej „oficjalnych” antyklerykałów, tym mniejsze ciśnienie są w stanie wytworzyć zwolennicy kleru. Im więcej niewierzących, tym mniej osób będzie zapisywać dzieci na religię „bo tak wypada”. Gwoli ścisłości, ciekaw jestem, czy ktokolwiek bada religijność Polaków pod kątem tego, jak zachowują się migranci, którzy przenieśli się z małych miejscowości do dużych. Może być bowiem tak, że to są oni współodpowiedzialni za laicyzację w większych miejscowościach, bo niekoniecznie może im zależeć na tym, „żeby było tak, jak było”. Aczkolwiek to jest tylko i wyłącznie moje gdybanie, bo nie dysponuję żadnymi twardymi danymi. Na sam koniec dodam dowód anegdotyczny. Z okien mojego kwadratu widać jedną z główny arterii, którymi poruszają się procesje. Kilka lat temu zwróciłem uwagę na to, że choć na procesji było trochę ludzi, to były to głównie osoby starsze. Być może Woś zobaczył kiedyś taką procesję i wysnuł z tego wniosek, że „skoro jest tam mało młodych to znaczy, że katolicy mają w Polsce pod górkę”? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że to są bzdury i Woś musi o tym wiedzieć. Skąd więc mu się to wzięło? Biorąc pod rozwagę fakt, że te bzdury o uciskanych katolikach dominują w mediach rządowych i generalnie „po prawej stronie”, raczej sam tego nie wymyślił. Nawiasem mówiąc, z niecierpliwością czekam na moment, w którym w Wosiowym pisaniu pojawi się argument, w myśl którego laicyzacja przyszła do Polski z Zachodu, bo przecież nasz polski Kościół i rodzimi fundamentaliści nie mają z tą laicyzacją absolutnie żadnego związku.


Ostatnią kwestią Wosiologiczną, którą poruszę będzie ta odnosząca się do migracji. Okazało się bowiem (o czym pewnie już wiecie), że redaktor Woś jest zwolennikiem „moratorium na migrację”. Nie wiem, jak wam, ale mnie się to moratorium skojarzyło z tym, jak to część polskiej prawicy tłumaczyła, że oni nie są antysemitami, ale po prostu judeosceptykami. Z imigrantami jest podobnie. Można napisać, że po prostu się ich nie lubi i że się nie chce, żeby przyjeżdżali do naszego kraju, ale wtedy ciężko by było odpierać zarzuty o to, że się jest nacjolem. Można też napisać, że się jest za „moratorium na migrację” i wtedy brzmi to bardzo mądrze i uczenie i nadal można utrzymywać, że jest się poważnym publicystą. Nie będę rozbierał całego tekstu na czynniki pierwsze (bo mi się po prostu nie chce, albowiem nie warto), tak więc odniosę się jedynie do dwóch kwestii. Pierwszą z nich było to, że w myśl tekstu Wosia, imigranci psują rynek pracy. No bo przyjeżdżają, przez co jest nadpodaż pracowników, przez co wszelkiej maści chujowi pracodawcy mogą grozić (szczególnie tym gorzej wykształconym i gorzej wykwalifikowanym) pracownikom tym, że jeżeli ci zaczną podskakiwać, to jest dziesięciu takich, czy owakich na ich miejsce. Co prawda, można by było takie patologiczne sytuacje potraktować jako punkt wyjścia do dyskusji o tym, w jaki sposób należałoby zreformować rynek pracy, celem ochrony najsłabszych pracowników, ale to wymagałoby jakiegoś wysiłku intelektualnego, tak więc łatwiej jest sieknąć wnioskiem „potrzebne moratorium na migrację”. Jestem się w stanie założyć o wiele, że właśnie z tego powodu tekst Wosia został pochwalony przez Krzysztofa Bosaka.


Druga i ostatnia kwestia to taka, że redaktor Woś okazał się wielkim fanem drenażu mózgów, albowiem był łaskaw napisać (pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment tekstu): „Po drugie, regulacja migracji nie znaczy oczywiście, że nie będzie żadnego dopływu, a granice zmienią się w nieprzekraczalne twierdze. Dobrze zorganizowane państwo wie (a właściwie powinno wiedzieć), jakiego typu pracowników mu naprawdę potrzeba. Studenci? Czemu nie. Specjaliści? Owszem tak. Ale przecież nie pracownicy niewykwalifikowani. Na import takiej siły roboczej powinno zostać nałożone w naszym kraju czasowe moratorium.”. Tak, można bezpiecznie założyć, że Woś nie był świadomy tego, że jego tekst jest wewnętrznie sprzeczny. Owszem, wspomniał o tym, że najgorzej mają niewykwalifikowani pracownicy, ale z tego wynikało wprost, że jego zdaniem nieregulowana migracja ma negatywny wpływ na cały rynek pracy (po prostu niektórzy mają przejebane mniej, a niektórzy bardziej). Cebulą na torcie jest to, że redaktor, który tak wiele liter poświęcił krytyce liberalizmu, jest zwolennikiem liberalnego podejścia do kwestii gospodarczych. Państwo może bowiem dbać o kształcenie własnych obywateli (dbać o to, żeby mieli takie, czy inne kwalifikacje), ale wiąże się to z kosztami. Państwo może również olewać kwestie kształcenia własnych obywateli i ściągać wykwalifikowaną kadrę (bądź też dobrze rokujących studentów) z innych krajów. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że pewnie niejeden nacjonalista ma dysonans po zapoznaniu się z takim postulatem, bo z jednej strony ściąga się migrantów, ale z drugiej strony dyma się przy okazji inne kraje, a to dla nacjoli przeca wartość dodana. No, ale to dygresja.


Chciałbym, żeby kiedyś doszło do debaty między Wosiem, a jakimś lewicowym politykiem, bądź też działaczem (generalnie rzecz biorąc: z kimś, kto ma gadane), w trakcie której to debaty rozmówca Wosia byłby się wstanie przebić przez papkę pojęciową, na której opiera się wyżej wymieniony redaktor i pokazać, że jest zasadnicza różnica między lewicą, a tym, czym jest, bądź też powinna być lewica w ujęciu Wosia. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jednym z propagatorów narracji, w myśl której PiS (i cała prawica) nie różni się zbytnio od lewicy, jest Wosiowe nemesis, czyli Leszek Balcerowicz.


Dobra, skoro mamy za sobą pastwienie się nad lewicą i lewicowymi publicystami, teraz można przejść dalej. Ponieważ wcześniej wspominałem o Kościele, pozwolę sobie pociągnąć temat dalej. Od jakiegoś czasu w działaniach i wypowiedziach kościelnych funkcjonariuszy można dostrzec pewną prawidłowość. Jakiś czas temu Episkopat wypowiedział się negatywnie na temat szczepionek (co prawda nie wszystkich, ale jednak). Okazuje się bowiem, że zdaniem Episkopatu: „technologia produkcji szczepionek firm AstraZeneca i Johnson&Johnson budzi poważny sprzeciw moralny”. Co prawda dodali, że są inne szczepionki, ale jeżeli komuś się wydaje, że stanowisko Episkopatu byłoby inne, gdyby dostępne były jedynie te „złe”, to ten ktoś chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jak działa Episkopat. O tym, że Episkopat musiał zdawać sobie sprawę z tego, że te wypowiedzi będą miały negatywny wpływ na wyszczepialność wspominać nie trzeba, prawda? Praktycznie od początku funkcjonowania w naszym kraju tzw. „reżimów sanitarnych” kler bóldupił, że to złe, że ograniczenia złe, że msze w mediach są chujowe i że wierni powinni chodzić do kościołów, amen. W teorii reżimy sanitarne obowiązywały, ale w przypadku kościołów były one jak polskie państwo: teoretyczne. W praktyce bowiem policja praktycznie nie kontrolowała kościołów. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, ze redaktor Woś pewnie uznałby to za kolejny przejaw prześladowania katolików. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie, że ten brak doraźnych kontroli musiał mieć związek z symbiozą partii rządzącej z Kościołem. Co prawda nie wiadomo, w jakim stopniu kościoły przyczyniły się do rozprzestrzeniania się koronawirusa, ale można bezpiecznie założyć, że miały w tym swój udział. Warto mieć również na uwadze to, że duchowni praktycznie wzywali wiernych do olewania reżimów sanitarnych i nikt mi nie wmówi, że to olewanie ograniczało się potem tylko i wyłącznie do obostrzeń dotyczących kościołów. Nieostrożne zachowanie wiernych musiało mieć wpływ na rozprzestrzenianie się koronawirusa.


Kilka dni temu, Marek Jędraszewski (aka pierwszy jeździec apokalipsy) wypowiedział się krytycznie na temat terapii: „Myślę, że jedną z przyczyn, dla których kościoły w Zachodniej Europie opustoszały, jest to, że uwierzono w psychoanalizę, a nie w łaskę odpuszczenia grzechów i pojednania z Panem Bogiem”. Czy Jędraszewski zdaje sobie sprawę z tego, że terapia bardzo często może uratować czyjeś życie? Zapewne tak. Czy to ma dla niego jakiekolwiek znaczenie? Nie, bo jego zdaniem terapia odciąga ludzi od Kościoła, a to jest dla niego ważniejsze od ludzkiego życia. To kolejny przypadek (zaraz po walce ze szczepionkami i reżimem sanitarnym), w którym polski Kościół mając do wyboru działania mogące ratować życie wiernych bądź też działania mogące doprowadzić do ich śmierci, wybierają bramkę numer dwa. Dlaczego? Dlatego, że dla nich ważniejsza od ludzkiego życia jest religia (najważniejsze są pieniądze, ale to jest oczywista oczywistość). Warto o tym pamiętać za każdym razem, gdy członkowie episkopatu i całe duchowieństwo zaczyna opowiadać o tym, jak bardzo ważne jest dla nich życie ludzkie. Tak sobie myślę, że tego rodzaju działania idealnie wpisują się w coś, co sam Kościół określa mianem „cywilizacji śmierci”, ale mogę się mylić.


W zeszłą niedzielę w Rzeszowie (nie tylko tam, ale tam w sumie były one „największe”) odbyły się wybory prezydenta miasta, albowiem dotychczas urzędujący prezydent (Tadeusz Ferenc) zrezygnował z funkcji. Ja się wam od razu przyznam, że nie miałem zbyt dużego rozeznania w tym „how into Rzeszów” i dlatego konsultowałem się jakiś czas temu ze znajomym, który zrobił mi mikrowykład i spointował to tak, że jego zdaniem wygra Konrad Fijołek. Nie przyglądałem się jakoś specjalnie tym wyborom, docierały więc do mnie jedynie jakieś odpryski w rodzaju twórczości Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny, który wyciągnął Fijołkowi jakiś komentarz z FB, albo (zdaniem „Do Rzeczy”) był dla kandydata opozycji „bezlitosny”, bo skrytykował jego wystąpienie na jakiejś debacie. W sumie to trochę budujące, że partia rządząca też nie potrafi wyciągać jakichkolwiek wniosków z wyborów samorządowych. W niedzielę okazało się, że mój znajomy miał rację. Okazało się również, że zwycięstwo Fijołka miało ten skutek uboczny, że zwolennicy Zjednoczonej Opozycji znowu zaczęli opowiadać o swoim, kurwa sprytnym, planie na obalenie rządu PiS. Ludzie ci w ogóle nie zwracają uwagi na to, że wybory do Sejmu to nie to samo, co wybory prezydenta miasta. Gdyby wybory do Sejmu odbywały się w ramach JOWów (do czego mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie), to byłbym gorącym zwolennikiem Zjednoczonej Opozycji, bo startowanie wielu partii „osobno” (przprszm, musiałem) jest w przypadku JOWów bezsensowne, albowiem w praktyce jest to oddawanie mandatów praktycznie walkowerem. Dlatego też, choć nie jestem fanem ZO, uważam, że „pakt senacki” był i jest sensownym przedsięwzięciem. Jeżeli chodzi o Rzeszów, to trzeba mieć na uwadze to, że rozbicie głosów prawicy nie miało wpływu na wynik wyborów (bo nawet zsumowane głosy kandydatów PiSu, Solidarnej Polski i Konfederacji nie sprawiłyby w magiczny sposób, że Fijołek spadłby poniżej 50%). Osobną kwestią jest to, że w przypadku wyborów prezydentów miast (przynajmniej na zadupiach) czynnikiem decydującym jest rozpoznawalność kandydata – znaczki partyjne mają raczej marginalne znaczenie (a czasem wręcz są w stanie zaszkodzić).


Dla nikogo nie będzie zaskoczeniem to, że wynik wyborów w Rzeszowie bardzo, ale to bardzo nie spodobał się pewnej partii. Radna PiS (sejmik województwa zachodniopomorskiego), która jest jednocześnie przewodniczącą klubu PiS, doznała rozległego meltdownu i zaczęła klarować na ćwitrze, że: „Bezpośrednie wybory wójta/burmistrza/prezydenta to mordowanie samorządności w białych rękawiczkach. Gra na lidera, a następnie autorytarne rządy jednej osoby bez żadnego nadzoru i ze szczątkowymi kompetencjami radnych, zabija samorządność.”. Zapewne nie ma to związku z tym, że pani Jacyna-Witt startowała w wyborach prezydenckich w Szczecinie w roku 2010 i 2014. Za pierwszym razem dostała 11,28% głosów i nie weszła do drugiej tury. Za drugim razem (w roku 2014)  po wejściu do drugiej tury (w pierwszej uzyskała 17,73% poparcia) sromotnie przegrała z Piotrem Krzystkiem (stosunkiem głosów 71,93% do 28,07%). Zaraz się odniosę nieco bardziej na serio do tego „mordowania samorządności”, ale zanim to zrobię, pozwolę sobie przytoczyć jeszcze dwa inne wpisy (o tym, w którym chwaliła wynik wyborów w Dobrzanach, gdzie wygrał kandydat popierany przez PiS, wspominać nie będę, bo za długo się wszyscy przyglądamy PiSowi, żeby spodziewać się jakiejkolwiek spójności w poglądach członków tej partii). W pierwszym z nich również odnosi się do wyborów w Rzeszowie: „Niestety, coraz więcej Polaków mieszka w dużych miastach, gdzie autorytarny sposób rządzenia prezydentów zwalnia ich z poczucia odpowiedzialności za wspólnotę. Są anonimowi. Jedyne wyjście - zmiana ordynacji wyborczej na pośrednią.”. W późniejszym wpisie zaś stwierdziła, że: „Gdyby wójt/burmistrz/ prezydent miasta/gminy był wybierany przez radnych, to radni rozliczaliby go z tego. A tak to rozlicza go sekretarz, którego on sam wybiera. #WyboryBezpośrednieToZło”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że radna Jacyna-Witt narzeka na to, że dla urzędujących prezydentów miast budżet miejski to środki, które niemalże są ich funduszem wyborczym, ale te same dwie kulki nie zderzają się jej w głowie, gdy patrzy na budżet krajowy i na to, co robi z nim Zjednoczona Prawica.


Ktoś mógłby w tym miejscu zapytać „czemu w ogóle powinniśmy się przejmować tym, co mówi/pisze jakaś tam radna?”. Ano temu, że, na ten przykład, pomysł zmiany ordynacji celem doprowadzenia do tego, żeby prezydentów/burmistrzów wybierała rada gminna, nie jest pomysłem pani Jacyny-Witt. Po raz pierwszy pomysł ów pojawił się w przekazach partyjnych pod koniec roku 2017 i nawet pastwiłem się nad nim w krótkiej notce. Co prawda, rzeczniczka partii (czy tam klubu, nie pamiętam) stwierdziła, że „nie planują takich zmian”, ale zanim doszło do tego zdementowania, członkowie Zjednoczonej Prawicy wychwalali ten pomysł stwierdzając, że: „Wybory pośrednie prezydentów miast to wzmocnienie wyborców i przywrócenie samorządności w Polsce, wreszcie...”. Zapewne nastąpiło wtedy mierzenie i ważenie opinii suwerena i PiS doszedł do wniosku, że ten pomysł może się jednak suwerenowi nie spodobać. Nie oznacza to, że PiS zmienił zdanie odnośnie poprawiania swoich szans w wyborach samorządowych, bo potem przecież wprowadzono ograniczenie kadencyjności burmistrzów/prezydentów miast. Nie powinno się zapominać o tym, że w pierwotnej wersji pomysł ograniczenia kadencyjności miał działać „wstecz” (co oznaczałoby uniemożliwienie startu w wyborach prezydentów z dwiema [lub więcej] kadencjami na koncie. Potem Zjednoczona Prawica złagodziła ton (bo suwerenowi się ten pomysł nie spodobał) i w ostatecznej wersji ustawy stało, że licznik będzie działał od kadencji, która zacznie się już po wejściu ustawy w życie. A potem się okazało, że ograniczenie kadencyjności może Zjednoczonej Prawicy nie pomóc specjalnie, albowiem casusy Warszawy, Wrocławia i teraz Rzeszowa (tak więc miast, których włodarze i włodarki zrezygnowali z kandydowania po paru kadencjach) pokazują, że suweren nie pała specjalnie gorącym uczuciem do kandydatów Zjednoczonej Prawicy.


To jest bardzo ciekawa kwestia, która raczej umyka wszystkim zwolennikom narracji, w myśl których suweren głosuje na PiS w wyborach ogólnopolskich, bo się wziął i „sprzedał za pincet złoty”. Gdyby tak było, to PiS wygrywałby wszystkie wybory łącznie z tymi, w których wybiera się burmistrzów/prezydentów. No bo skoro się suweren sprzedał, to przeca będzie bezrefleksyjnie głosował na każdego kandydata, którego podsunie mu Zjednoczona Prawica. Czemu więc nie głosuje? Nie ma innej przyczyny poza to, że wbrew temu, co opowiada bóldupiący komentariat, suweren w Polsce jest dość ogarnięty. Wspominałem o tym pewnie, ale będę musiał dokonać autoplagiatu: dla części elektoratu PiS jest mniejszym złem. Nie, nie chodzi mi o beton, bo beton będzie głosował na PiS niezależnie od tego, co zrobi partia Jarosława Kaczyńskiego. Tyle, że betonem wyborów się nie wygrywa. Gdyby tak było, to PiS już dawno rozjechałby sądownictwo do reszty, a zakaz aborcji zostałby wprowadzony w 2016, bo Zjednoczona Prawica miałaby wyjebane na protesty. Moim zdaniem wysokie słupki poparcia PiSu są po części efektem działań mediów rządowych, ale współodpowiedzialna jest też opozycja, która nie jest w stanie sformułować sensownego przekazu. O tym, jak bardzo nie była w stanie tego zrobić (a co za tym idzie, nawiązać równorzędnej walki z partią rządzącą w 2019) niech zaświadczy to, że partia Hołowni (czy tam ruch społeczno-polityczny), która pojawiła się na scenie politycznej pięć minut temu, wyprzedziła w sondażach Platformę Obywatelską. Gdyby inne partie opozycyjne potrafiły w politykowanie i w komunikację polityczną, taki scenariusz byłby nierealny.


No dobrze, ale czemu tak właściwie ten rozsądny suweren nie chce głosować na mniejsze zło w wyborach na prezydentów miast/burmistrzów? Bo w tych wyborach nie jest to mniejsze zło. Suweren zdaje sobie sprawę ze zinstytucjonalizowanej patologii, będącej nieodzownym elementem (chciałem napisać „immanentną cechą”, ale się powstrzymałem, żeby nie odebrano mi karty Podkarpacianina) rządów Zjednoczonej Prawicy. Suweren wie, że Zjednoczona Prawica chce przejmować miasta po to, żeby poobsadzać wszystkie stołki swoimi ludźmi, a nawet w niewielkich miastach w rodzaju Wyimaginowanego Miasta Nad Akwenem, to jest ogromna liczba miejsc pracy, którą można obdarować „swoich”. Przejęcie tych miejsc pracy może skłonić ludzi zatrudnionych na różnych stanowiskach do przyłączenia się do PiSu. Ciekaw jestem, jak wyglądała dynamika „zapisów” do PiSu po wyborach samorządowych 2019, w których partia ta przejęła trochę sejmików wojewódzkich (a co za tym idzie, dorwała się do kolejnej transzy stołków). Insza inszość to fakt, że porażki w wyborach prezydentów/burmistrzów sprawiają, że narracja „Polacy kochają Zjednoczoną Prawicę”, jest cokolwiek mało wiarygodna (ale, of korz, opozycja tego nie wykorzysta w żaden sposób). No, ale to dygresja.


O tym, co w praktyce oznaczałaby zmiana ordynacji, wymądrzałem się byłem dawno temu (na wypadek gdyby ktoś chciał poczytać, link w źródła wrzuciłem), tak więc nie będę się teraz nad tym jakoś specjalnie pastwił. Napiszę jedynie, że gdyby te zmiany zostały wprowadzone, to wyborcy straciliby jakąkolwiek kontrolę nad tym, kto będzie burmistrzem/prezydentem miasta. Co prawda, kandydaci na radnych mogliby w trakcie kampanii „obiecywać” kto zostanie prezydentem/burmistrzem miasta, w którym kandydują, jeżeli wygrają/etc., ale w praktyce nie byłoby żadnego mechanizmu, który mógłby zmusić ich do dotrzymania słowa. Kronikarski obowiązek (któryż to już raz w tym Głośnym Tekście) każe wspomnieć o tym, że Zjednoczona Prawica ma bardzo długą historię łamania obietnic, że tak to ujmę „personalnych” (Gowin już został szefem MON, czy jeszcze nie?). Zmiana ordynacji oznaczałaby to, że prezydent/burmistrz byłby przywożony w teczce. Taki włodarz byłby bytem absolutnie niesamodzielnym (z przyczyn oczywistych), a kadencje takich włodarzy byłyby zależne w głównej mierze od „czynników decyzyjnych” w partii i od tego, kto komu w trakcie kadencji podbierze radnych.


Jednym z zabawniejszych argumentów pani Jacyny-Witt był ten, przy pomocy którego starała się wytłumaczyć, dlaczego włodarz wybierany przez radę gminy jest lepszy. Otóż, dlatego, że gdyby był wybierany, to rada miejska rozliczałaby go z tego, co robi, a teraz „rozlicza go sekretarz” (cokolwiek miałoby to znaczyć, bo nie wiem, czy radna zdaje sobie sprawę z tego, że sekretarz nie jest w stanie odwołać prezydenta). Tym, czego pani radna nie dopowiedziała było to, że co prawda wtedy rozliczałaby prezydenta/burmistrza rada gminna, ale teraz z jego działań rozliczają go wyborcy, a to jest o wiele skuteczniejsze narzędzie nadzoru. I ja wiem, że mogą tu paść argumenty, że ten, czy inny włodarz jest chujem, a mimo tego ludzie go wybierają, ale w tym miejscu mogę zagrać kartę mieszkańca Wyimaginowanego Miasta Nad Akwenem, w którym to mieście rządził sobie pewien prezydent kilka kadencji, aż wreszcie wkurwił suwerena, przegrał wybory i przestał rządzić. Jego następca, który w trakcie kadencji traktował mieszkańców z buta i mimo gigantycznych środków przeznaczonych na kampanię, przegrał w drugiej turze. Ja wiem, że to jest dowód anecdotyczny zadupiariusza (dawno nie było słowotwórstwa), ale może po prostu jest tak, że ci wieloletni włodarze i włodarki rządzą tak długo dlatego, że nie wkurwiają mieszkańców? Ja wiem, że pani Jacynie-Witt wydaje się, że ona by była lepszą prezydentką Szczecina niż kandydaci, z którymi przepierdalała wybory, ale suweren miał insze zdanie na ten temat. Ja wiem, że pani Jacynie-Witt i jej partyjnym kolegom (oraz koleżankom) nie podoba się to, że nie mogą wygrać wyborów, ale tak jak powyżej: suweren ma insze zdanie na ten temat. Zjawiskowe jest to, że opozycja, która dostaje prezenty w rodzaju tych od pani Jacyny-Witt nie jest w stanie ich wykorzystać. Gdyby role były odwrócone (PO rządzi, PiS w opozycji, ale wygrywa wybory w miastach, zaś PO chce zmiany ordynacji), to PiS już od paru dni trąbiłby na lewo i prawo o tym, że Platforma chce odebrać prawo głosu milionom Polaków, bo nie potrafi się pogodzić z wynikami wyborów. Opozycja zaś ma to w dupie. Mimo tego, że podkładką pod shitstorm mogłyby być harcownictwo z roku 2017 i późniejsze grzebanie przy kadencyjności.

 
Wielokrotnie pastwiłem się nad polską polityką zagraniczną, ale na szczęście nigdy nie napisałem, że „głupiej się nie da”. Jeżeli bowiem dokonania polskiej dyplomacji do czegoś mnie przyzwyczaiły to do tego, że zawsze może być głupiej. Zacznę od zacytowania nagłówka, odnoszącego się do polskiej polityki zagranicznej i wprost idealnie oddającego zjebanie tejże polityki: „Joe Biden nie skonsultował z Polską decyzji o wycofaniu sankcji na konsorcjum budujące Nord Stream 2. Nie spotka się też z Andrzejem Dudą przed szczytem z Władimirem Putinem 16 czerwca – ujawnia „Rzeczpospolitej” szef polskiej dyplomacji prof. Zbigniew Rau.”. Później było już tylko lepiej, ale mnie osobiście urzekł ten fragment:


"Jędrzej Bielecki: Polska mocno zaangażowała się w zablokowanie budowy Nord Stream 2. Jednak 19 maja Joe Biden zrezygnował z nałożenia sankcji na konsorcjum budujące gazociąg. Projekt może zostać bez przeszkód zakończony. Jak się Pan o tym dowiedział?


Prof. Zbigniew Rau: Z mediów. Sojusznicy amerykańscy nie znaleźli czasu na konsultacje z najbardziej narażonym na skutki tej decyzji regionem świata."


Trzeba przyznać, że polityka kadrowa Zjednoczonej Prawicy jest jedyna w swoim rodzaju. Okazuje się, że szefem polskiej dyplomacji jest koleś, który chyba nawet nie wie o tym, że jest szefem dyplomacji. No bo, kurwa, serio, typ opowiada o tym, że Amerykanie źli, bo nie znaleźli czasu, bo nie skonsultowali, bo to, bo tamto i sramto i zupełnie umyka mu ten drobny szczegół, że do jego pierdolonych obowiązków należy dbanie o to, żeby Amerykanie mieli czas i chęć na konsultacje. Tego rodzaju narracje mogłyby (i powinny) wychodzić ze strony opozycji, bo opozycja jak najbardziej ma prawo do krytykowania poczynań polskiej dyplomacji w sytuacji, w której ta coś zjebie. Tutaj mamy zaś sytuacje, w której Rau dokonuje spektakularnego aktu samopodpierdolenia się i najwyraźniej nie ogarnia, że go dokonał. Szczególnie rozbawiło mnie (bo przeca nie będę się wkurwiał, bo to nie zdrowo) to jego utyskiwanie, że dowiedział się o rezygnacji z nałożenia sankcji na konsorcjum budujące gazociąg „z mediów”. To znaczy, że kontakty dyplomatyczne na linii USA – Polska istnieją (a jakże) tylko teoretycznie. W tym miejscu chciałbym szczerze pogratulować Rauowi tego, że udowodnił, że jeżeli chodzi politykę zagraniczną da się ją robić znacznie głupiej, niż robił to Waszczykowski. Tamten co prawda przyznał, że w ogóle nie brali pod rozwagę porażki Clinton i dopiero po wygranej Trumpa nawiązywali kontakty z Trumpem (potem Waszczykowski tłumaczył, że to nie prawda, bo oni już trakcie kampanii kontaktowali się z Trumpem, ale się tym nie chwalili, żeby ich nikt nie posądził o stronniczość). Niemniej jednak po tym, jak Trump wygrał, to jakoś te kontakty ogarnęli. Obecna dyplomacja nie potrafi nawet tego.


Ponieważ zahaczyłem o Trumpa, wrzucę tu coś w charakterze ciekawostki. Za wielką wodą zbadano i zważono zasięgi, jakie obecnie wykręcają wypowiedzi Trumpa i porównano je z tymi, jakie wykręcał zanim dostał bana. Gdyby racje mieli nasi rodzimi obrońcy „wolności słowa”, którzy twierdzili, że media społecznościowe są złe, bo cenzurują wypowiedzi Trumpa i że to się na pewno nikomu nie spodoba (tak więc „dobra nowina” głoszona przez Trumpa powinna się rozprzestrzeniać choćby „na złość” złym cenzorom, bo przecież jego wyznaw, znaczy się, zwolennicy będą jego wypowiedzi rozrzucali niezależnie od tego, czy znajdą je na jego oficjalnym koncie, czy w jakichś artykułach/etc.). Pewnie będziecie tym zaskoczeni, ale okazało się, że co prawda Trump dalej opowiada swoje, ale zasięgi są bez porównania mniejsze (niektóre wrzutki podchwycone przez prawicowe rozrzutniki osiągają zbliżone zasięgi, ale wcześniej to była norma dla każdego jego wpisu). W komentarzach do artykułu pojawił się jeden, który utkwił mi w pamięci. W telegraficznym skrócie, chodziło w nim o to, że gdyby Trump dostał bana wcześniej (prosiła o to Kamala Harris), to być może udałoby się ocalić życie tysięcy amerykanów (albowiem Trump rozsiewał dość skutecznie foliarstwo). Ten konkretny casus jest złożoną sprawą. Z jednej bowiem strony, jeżeli banem oberwał prezydent USA, to widać wyraźnie, że media społecznościowe nie biorą jeńców. Z drugiej strony, Trump dostawał pierdyliony ostrzeżeń od administracji, które to ostrzeżenia olewał (a konta prowadzone w ramach eksperymentu, które to kona publikowały to samo co on, spadały z rowerka bez ostrzeżenia). Z trzeciej strony nikt nie zagwarantuje, że tego rodzaju działania nie będą prowadzone w ramach jakichś międzynarodowych przepychanek (względnie, w ramach przepychanek na linii korporacje-państwa). Z czwartej strony, gdyby zbanowano go wcześniej, ocalono by od cholery ludzi. Z piątej strony – być może jest to jakiś sposób na walkę z fake newsami? Z szóstej strony, jakoś tak tej walki nie widać i całe media społecznościowe są zajebane fake newsami odnośnie pandemii, szczepień/etc. Z siódmej strony, jak człek popatrza na to, co proponują matoły z partii rządzącej w Polsce, to dochodzi do wniosku, że może to i lepiej, że kontrolowaniem tego, kto spada z rowerka zajmuje się jakieś zagramaniczne korpo, bo gdyby miały decydować o tym polskie władze, to media społecznościowe momentalnie zamieniłyby się w TVP Info.


Na sam koniec Przeglądu zostawiłem sobie jeszcze inszą ciekawostkę. Otóż, jakiś czas temu pojawiły się informacje odnośnie tego, że koncerty owszem, będą się odbywać, ale uczestniczyć w nich będą mogli jedynie zaszczepieni. Kult zapytany o to, czy to prawda, wydalił z siebie idiotyzm w rodzaju „hurr durr, my nie dzielimy ludzi, hurr durr koncerty dla wszystkich, bo jak nie, to to będzie apartheid”. W tym miejscu popełnię parafrazę i pozwolę sobie napisać: kto porównuje walkę z pandemią do apartheidu jest kutasem i niech spierdala - po dwakroć!".



Źródła:

https://twitter.com/AdriannaPalus/status/1308005539763367936

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1307985478973632512

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1318837222204985344

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1308364475481894914

https://twitter.com/SlawekRojewski/status/712958097866801152

https://www.wp.pl/?s=https%3A%2F%2Fksiazki.wp.pl%2Fjas-kapela-dal-popis-za-700-zl-stanowski-powiedzial-mu-jaki-ma-dochod-6648160694229664a&nil&src01=f1e45&src02=isgf

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/jas-kapela-wzial-700-zl-krzysztof-stanowski-cham-opinia

https://twitter.com/Lukasz_Najder/status/1377947667037360129

https://twitter.com/JasKapela/status/1398368355472523266

https://twitter.com/K_Stanowski/status/1401846527866322950

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1785578,1,patryk-jaki-chce-w-brukseli-bronic-lokatorskich-praw-po-co.read

https://polskatimes.pl/hipster-prawica-rosnie-w-sile-kim-sa-ludzie-ktorzy-przejeli-kwartalnik-fronda/ar/920295

https://twitter.com/PiknikNSG/status/599294662369746944

https://twitter.com/RafalWos/status/1402282262457204738

https://twitter.com/PiknikNSG/status/909452905182248960

https://www.salon24.pl/newsroom/1141461,trzy-powody-dla-ktorych-przyszla-koalicja-pisu-i-lewicy-ma-gleboki-sens-i-dobre-widoki-na-przyszlosc-czy-potraficie-je-obalic,2

https://twitter.com/RafalWos/status/1395293701757353984

https://biznes.interia.pl/praca/news-rafal-wos-dlaczego-potrzebujemy-moratorium-migracyjnego,nId,5281989#

https://www.rp.pl/Konfederacja/191129371-Korwin-Mikke-Imigranci-moga-pracowac-nie-moga-miec-praw-politycznych.html

https://twitter.com/krzysztofbosak/status/1402204482377859074

https://cowzdrowiu.pl/aktualnosci/post/episkopat-krytykuje-szczepionki-dwoch-firm-dlaczego

https://wiadomosci.wp.pl/abp-gadecki-wyslal-list-do-premiera-podziekowal-w-nim-za-lagodzenie-obostrzen-6649270379457408a

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,26922135,komendant-glowny-policji-limity-osob-w-kosciolach-nie-mamy.html

https://wiadomosci.wp.pl/psychoterapeuta-abp-jedraszewski-powinien-skorzystac-z-terapii-jego-slowa-szkodza-wiernym-wywiad-6648486492638080a

http://sejmik.wzp.pl/cb-profile/133-malgorzata-jacyna-witt.html

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1404320335340650502

https://twitter.com/JacynaWitt/status/1404170571542315009

https://twitter.com/JacynaWitt/status/1404346232928194565

https://wybory2010.pkw.gov.pl/geo/pl/320000/326201.html#tabs-6

https://samorzad2014.pkw.gov.pl/360_Wybory_Burmistrza_-_I_tura/0/3262.html

https://samorzad2014.pkw.gov.pl/361_Wybory_Burmistrza_-_II_tura/0/3262.html

link do notki na temat zmiany ordynacji wyborczej:

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1843026945764654&id=424617787605584

https://www.rp.pl/Dyplomacja/210619958-Rau-Biden-decyduje-ponad-naszymi-glowami.html

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/witold-waszczykowski-nie-bedzie-nord-stream-ii/c7lpjm

https://twitter.com/sheeraf/status/1401950838524837888

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/2121477,1,kult-przeciw-szczepieniom-kazik-strzela-sobie-w-stope.read