poniedziałek, 22 lutego 2021

Jest super, jest super, więc o co ci chodzi?

W sobotę Lewica miała konwencję. Reakcje na tę konwencję idealnie opisuje hasło „stan kwantowy”. Z jednej bowiem strony była ona „do dupy” i „nikogo nie obchodziła”, a z drugiej od wczoraj przez soszjale przetacza się gównoburza, w trakcie której cała masa krytyków usiłuje tłumaczyć, dlaczego nie jest tak, jak mówili młodzi ludzie na tej konwencji. Gdybym był złośliwy (a nie jestem) napisałbym, że chyba nie ma sensu krytykowanie tez wygłoszonych na konwencji, którą wszyscy mają w dupie. Ponieważ spora część komentariatu (w tym politycznego), który kręcił gównoburze, cierpi na skrajne odklejenie, w „debacie” nie brakowało wątków humorystycznych. Od razu nadmieniam, że dawno sobie nie pisałem jakiejś notki-gawędy, do której research mi niespecjalnie będzie potrzebny, tak więc to będzie takowa notka (w której, na domiar złego, będzie też trochę anecdat). You Have Been Warned.


No dobrze, ale czemu tak właściwie części komentariatu nie spodobała się konwencja? Otóż dlatego, że traktowała ona o tym, że młodym ludziom jest cokolwiek chujowo, bo tyrają na gównianych posadach, a widoki na jakikolwiek „awans” (czy to w pracy, czy to awans społeczny) są „raczej nieciekawe” (anglojęzyczni mają na to piękne określenie „dead-end job”). Najzabawniejszy były komentarze jednego z tuzów partii, której nazwa wzbudziłaby uśmiech politowania na twarzy Ulyssesa Granta (owszem, musiałem). Zaczął tłumaczyć, że te lewaki co to narzekają, że im źle, to same sobie winne, bo się nie chcą kalać pracą fizyczną, a gdyby tylko byli spawaczami, malarzami, kierowcami TIRów, to nie musieliby mieszkać z rodzicami (w domyśle – już dawno by sobie ogarnęli jakiś kwadrat własny). W tym miejscu pozwolę sobie na pewną dygresję. Jakiś czas temu w polskiej debacie pojawiły się (w zamyśle) obraźliwe sformułowania, w których stało, że lewica niczego nie ogarnia, bo lewaki sobie tylko piją to sojowe latte (przyznaję, że nie zdarzyło mi się [bo mam alergię na soję], ale za to kiedyś, jak wizytowałem stolicę, znajoma mnie wyciągnęła na Zbawixa i piłem tam prosecco, tak więc karta lewaka została ocalona). Ponieważ polska debata publiczna jest na tyle chujowa, że jej uczestnicy mają tendencję do używania takich etykietek do momentu, w którym nie chciałby się nimi zająć nawet żaden nekromanta, etykietka ta nadal pojawia się w momentach, w których ktoś chce „zaorać lewaka”.


Owo podkreślanie „sojowatości” danego lewaka jest o tyle zabawne, że najczęściej w dyskusjach używają jej osoby, które odkleiły się od rzeczywistości tak bardzo, że ten archetypiczny lewak musiałby przekroczyć letalną dawkę sojowego latte, żeby móc się z nimi równać. Ogłaszam więc konkurs (bez nagród), na jakieś określenie głównie dla prawicy (acz nie tylko), które podkreślałoby mocno umowny związek tejże prawicy (acz nie tylko) z rzeczywistością. No, ale to tylko dygresja. Wracajmy do gównoburzy na tle konwencji, która nikogo nie obchodzi. Komentarz śmieszka z wcześniej wymienionej partii był o tyle zjawiskowy, że ów człowiek i ludzie, którzy polubili te jego mądrości, to te same osoby, które na co dzień tłumacza, że jeżeli chodzi o Polskę to „co za miejsce, nie do życia”. Ci sami ludzie będą tłumaczyć, że ludziom, którzy opowiadali na konwencji Lewicy o tym, że „nie jest dobrze”, nie wiedzie się nie dlatego, że w Polsce źle się dzieje, ale dlatego, że są leniami. Rzecz jasna, gdyby to samo opowiadali ludzie na konwencji partii, którą wyznają, to wtedy byłaby wina państwa, bo państwo ich okrada, bo podatki/etc./etc. Ja rozumiem, że od członków i wyznawców pewnych ideologii nie można wymagać zbyt wiele, ale to jest sprzeczność, którą nawet oni powinni dostrzec.


Osobną kwestią jest to, że poziom zrozumienia gospodarki (w ujęciu całego państwa) przez osoby, które opowiadają brednie o tym, że praktycznie dowolnie wysoka liczba osób może zajmować się tymi samymi profesjami, stoi na bardzo wysokim poziomie. Swoją drogą ciekawe, czy gdy ludzie, którzy polajkowali wpis geniusza gospodarki, dzwonią na jakaś infolinię (bo na ten przykład, padł im internet i nie mogą oglądać kolejnych zaorań w wykonaniu swoich idoli), to chcą rozmawiać z pracownikiem call centre, czy też ze spawaczem, kierowcą TIRa, czy też z malarzem budowlanym. Ktoś może w tym momencie zarzucić mi to, że poszedłem w argumentum ad absurdum. Tylko że, kurwa, wcale nie. Te wszystkie stanowiska, na których ciśnie się pracowników i płaci im się gówniane pieniądze i mówi do nich, jak do debili, stosując „język korzyści” (no tak, podstawę będziecie mieli niską, ale za to premie mogą być spore [a potem się okazuje, że wszystko zostało pomyślane tak, żeby tych premii zbyt wielu nie wypłacić przypadkiem]), niestety, są potrzebne. Problem polega na tym, że z tego „są potrzebne” nie wynika, że ktoś tym ludziom będzie płacił dobrze. Innymi słowy, jako społeczeństwo tolerujemy istnienie chujowych stanowisk, a jak ktoś zaczyna krytykować zarobki na takim stanowisku, to się mu tłumaczy, że (werble) „zawsze może zmienić pracę”. Jestem się w stanie założyć o wiele, że pewnie spora liczba osób wygłaszających te idiotyzmy śmiała się z Bronisława Komorowskiego i jego „zmienić pracę, wziąć kredyt”. Z siebie samych się, kurwa, nie śmieją. Mimo tego, że są o wiele bardziej żenujący i oderwani od realiów, niż były prezydent RP, albowiem w swoich narracjach nie zwracają uwagi na to, że nawet jeżeli ten lewak, co to nie chce pracować fizycznie (co jest, swoją drogą, wybitnie kretyńską narracją, której źródłem są internetowe memy [o czym w dalszej części]), jednak zachce pracować fizycznie i pierdolnie pracą na słuchawce – to to stanowisko nie zniknie, bo ktoś będzie musiał odbierać te jebane telefony od ludzi, którym w trakcie świąt zjebała się kablówka i nie mogą sobie obejrzeć Kevina.


Kolejnym przejawem odklejenia autora słów o malarzach jest to, że ten jego komentarz nosiłby znamiona sensu, gdyby wrzucił do niego nieco inne profesje. Bo owszem, hydraulik, który ogarnia wszelkie możliwe technologie (stal, miedź, tworzywa sztuczne) i potrafiący zaprojektować instalację, jak ma trochę szczęścia, to się może dorobić (ale i tak nie będzie to poziom, na którym żyją ćwiterowi komentariusze utyskujący na to, że musieli tyle, a tyle zapłacić za remont), tak samo, jak elektryk z pierdylionem uprawnień. Ale nie, trzeba było w wyliczankę wrzucić „malarza budowlanego”, który jak wiadomo, po przemalowaniu kawalerki, to może ją od razu wziąć w ramach rozliczenia za robociznę.


Kiedy wydawało się, że nie może być śmieszniej, okazało się, że niestety owszem, może być, mimo że karuzela śmiechu kręci się już tak szybko, że połowa pasażerów zdążyła się z tego śmiechu porzygać. Tak się bowiem złożyło, że Zandberg postanowił wtrącić swoje trzy grosze (czy jakiej tam waluty używa Potężny Duńczyk) i wrzucił medianę zarobków malarzy. O tym, że po jego wpisie nastąpił wysyp komentarzy, których autorzy ni chuja nie rozumieją czym jest mediana, nie chce mi się wspominać. Skupię się na innych komentarzach, których autorzy zaczęli tłumaczyć Zandbergowi, że co on w ogóle pierdoli, bo oni jak mieli (na ten przykład) remont łazienki, to zapłacili tyle i tyle na rękę za dwa tygodnie pracy z hakiem (i to nie licząc sobót). Ktoś może w tym momencie, całkiem przytomnie, zwrócić uwagę na to, że o chuj tym ludziom chodzi tak właściwie? Przeca Zandberg wspomniał o malarzach budowlanych, a oni wyjeżdżają z remontem łazienki. I ja się z takimi osobami zgodzę. Niestety, autorzy tych wpisów nie są w stanie zrozumieć, że remontem ich łazienek zajmowali się ludzie, którzy musieli znać się na: elektryce, hydraulice, glazurnictwie, zabudowach gipsowych, tynkowaniu/etc. Na wypadek, gdyby zabłądził tu ktoś, kto chciałby się podzielić tym, jak dużo on musiał zapłacić za remont, wytłumaczę to jeszcze prościej: malarz budowlany nie musi tego wszystkiego umieć, bo, no cóż, jest malarzem budowlanym, a nie glazurnikiem, elektrykiem, hydraulikiem/etc. Tak swoją drogą, porównywanie jakiegoś pana Złotej Rączki (który sam jeden potrafi ogarnąć remont łazienki) do malarza jest bezsensowne również z tej przyczyny, że o ile malarz budowlany nie potrzebuje zbyt wielu narzędzi, to pan Złota Rączka potrzebuje całego arsenału. No chyba, że komuś się wydaje, że do skucia tynków, ogarnięcia instalacji hydraulicznej, zrobienia zabudowy z karton gipsu/etc. wystarczy szpachelka, paca do gładzi, trochę papieru ściernego i wałki (tak, wiem, tych malarskich utensyliów jest więcej trochę, ale malarz budowlany nie potrzebuje, na ten przykład, zaciskarki do rur).


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


W tym miejscu pora na anecdatę. Zanim zacząłem wykonywać pracę umysłową, sporo przepracowałem jako „fizyk”. Z tego sporo trochę czasu pracowałem w remontach i wykończeniówce właśnie (dłużej jedynie śmigałem Wladimircem po polach i zapieprzałem z workami ze zbożem) i jeżeli mam być szczery dla ludzi, którzy marudzą na to, że „oni tyle i tyle musieli zapłacić za robotę” mam jedną radę: spierdalać, cwaniaczki. Przez ten przepracowany czas napatrzyłem się na srogo pojebanych klientów i nasłuchałem się opowieści od innych fizyków. Jeden, na ten przykład opowiadał, jak to miał gdzieś robotę „płytkarską” (kasę brał „od metra”, rzecz jasna). Ponieważ miał taki, a nie inny sposób układania, najpierw porobił sobie wszystkie winkle i miejsca, w których trzeba się srogo obluzgać, żeby cokolwiek ułożyć, na sam koniec zostało mu w sumie „samo płaskie”. Tego płaskiego zostało mu sporo metrów (nie pamiętam już ile, ale chyba ze dwadzieścia). Z racji tego, że miał wszystko wyrównanie i przygotowane, mógł sobie te naście metrów zrobić w jeden dzień (acz, co zrozumiałe, nie był to 8-godzinny dzień pracy). No i wtedy się okazało, że inwestor się wkurwił. Dlaczego? Ano dlatego, że sobie wyliczył, że jak ten typ ułoży te naście metrów płytek w ciągu jednego dnia, to on zarobi tyle i tyle, a to jest za dużo, jak na jeden dzień pracy. Innym razem klient wydzwaniał po nocy do mojego pracodawcy i awanturował się o to, że ten mu wannę zrobił tak, że spływ jest na górze, bo jemu przyszedł kolega z poziomicą i to sprawdził. Pracodawca się srogo zdziwił (bo sam tę wannę montował), ale pojechał rano do klienta. Klient, od progu z mordą, że co to ma w ogóle kurwa być. Pracodawca poszedł do łazienki (przy akompaniamencie bluzgów), napuścił trochę wody do wanny i wyciągnął korek. I wtedy okazało się, że grawitacja zaczęła działać nie tak, jak trzeba, bo woda spłynęła. Wkurwiony pracodawca zapytał klienta, czy jego zdaniem woda płynie pod górę. Klient się trochę zawahał i zaczął tłumaczyć, że no ten kolega to mu poziomicą sprawdzą, to on nie wie. Rzecz jasna słowo „przepraszam”, nie padło. Innym razem klient (który, najprawdopodobniej uznał, że za dużo musiałby zapłacić) pozwolił sobie nie zapłacić całej umówionej kwoty. Ponieważ byłem wtedy jeszcze naiwnym Piknikiem, zapytałem „szefie, no ale teraz to chyba szef do sądu pójdzie, prawda?”. Zostało mi wytłumaczone, że owszem, można by było, ale potem pójdzie w eter informacja, że ta firma to jakaś pojebana, bo się sądzi z klientami i nikogo nie będzie obchodziło to, że klient był łaskaw nie zapłacić. Potem się okazało, że ów klient był na tyle bezczelną osobą, że kilka lat później zadzwonił z zapytaniem, czy aby szef by mu tam czegoś tam innego nie wyremontował. Ja wiem, że to co tutaj napiszę, to będzie anecdata, ale najbardziej „fizyków” (od remontów) szanowali ludzie, którzy wcale nie byli majętni. W przypadku tych ludzi nigdy nie było problemów z płaceniem i nigdy nie było komentarzy „panie, no za dzień roboty pan chcesz tyle?”. I jeżeli mam być szczery to, choć lubię się wymądrzać, nie mam pojęcia czemu tak było. Ktoś może w tym miejscu powiedzieć, „no dobrze, ale przecież z firmami remontowymi jest różnie i czasem te firmy działają jak ojciec Spejsona”. No owszem, ale ludzie, którzy na ćwitrze dowodzili, że Zandberg nie ma racji, bo oni zapłacili tyle, a tyle, nie mówili o tym, że robota była chujowo zrobiona, ale po prostu marudzili, że trza było tyle i tyle wydać. Już po tym, jak to napisałem, przypomniało mi się, jak to robiło się wykończeniówkę w garbarni (z racji tego, że mam dość dobry węch, cieszyło mnie to, że nie musiałem tam popierdalać po „mokrym warsztacie”). Szefowali nią dwaj bracia, którzy nie wyglądali na biednych i nie byli biedni (choć, rzecz jasna, było sporo marudzenia w temacie tego, że podatki, panie opłaty, dopłacać trzeba do tego), to nie zgadniecie, kto im mył auta prywatne i dlaczego pracownicy garbarni. Serio, kurwa, typom szkoda było jakiejś dychy na myjnie, bo przeca lepiej, jak pracownik za darmo to zrobi, prawda? No ale, jestem się w stanie założyć, że gdyby tylko ci bracia płacili niższe podatki, to stać ich by było na myjnię...


Jest coś fascynującego w tej polskiej gówno-debacie, która z jednej strony robi z pracowników na chujowych stanowiskach jakichś nierobów-leniów, którym nie chce się opuścić strefy komfortu i spróbować swoich sił w pracy fizycznej (pun intended).  Z drugiej zaś strony z tych pracowników fizycznych robi się chuj-wie-jakich krezusów, którzy są może nie tyle nierobami, ale na pewno zarabiają za dużo (tak więc również są chujowi, ale z innej przyczyny). Najbardziej jednak bawią ludzie, którzy zamawiają bardzo drogie materiały wykończeniowe i potem robią minę Pikachu, kiedy okazuje się, że firma życzy sobie wyższych stawek, niż gdyby materiał był, że tak to ujmę „dla plebsu”. Tutaj też mam krótką historię, która swego czasu sobie rezonowała po „remonciarzach”, o tym, jak to jedna firma robiła wykończeniówkę w zajebiście drogich materiałach i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że jednemu z monterów w trakcie białego montażu z ręki wypadło narzędzie (nie pamiętam już jakie) i rozjebało muszlę klozetową, która była warta (bagatela) pięć koła.


Ponieważ trochę się rozgawędziłem, pora wrócić do myśli przewodniej. Trochę mnie ta reakcja na konwencję Lewicy dziwi. Szczególnie w wykonaniu tej części komentariatu, która nie jest związana z Partią Geniuszy Gospodarki, którzy nie ogarniają, że zarządzanie państwem jest, że tak to ujmę, trochę bardziej skomplikowane od zarządzania jakąś cywilizacją w grze 4X (i piszę to, jako hardkorowy fan tego gatunku). Jeżeli bowiem komuś zależy na „odsunięciu PiSu od władzy”, to powinien się cieszyć z tego, że siła polityczna, której również na tym zależy, próbuje złapać kontakt z młodszym pokoleniem (czuje się staro pisząc to, ale z moim prawie-że-czwartym krzyżykiem na karku do młodzieży się już raczej nie zaliczam) i być może zachęcić wkurwionych-którzy-do-tej-pory-nie-głosowali, do tego, żeby poszli na wybory. Przeca to aż się prosi o zarzut, że krytykujący lewicę „grają po stronie PiSu” (bo temu PiSu to raczej nie zależy, żeby młodzi szli do urn [z przyczyn, które ostatnio naświetlił CBOS]).


Po części można to przypierdalanie się tłumaczyć tym, że robią to osoby, które wychodzą z założenia, że jeżeli poprzednie pokolenia miały problemy, to młode pokolenia nie powinny mieć „łatwiej”. Poza tym, owe pokolenia wychodzą z założenia, że one miały „najgorzej”, jednocześnie uważają, że to „najgorzej” ukształtowało ich charaktery tak, że „wyszli na ludzi”. Pamiętam, jak mój świętej pamięci ojciec katował mnie opowieścią (w ramach „ja w Twoim wieku”) o tym, jak to będąc uczniem klasy siódmej/ósmej (nie pamiętam już dokładnie) po powrocie ze szkoły musiał dokończyć dach na stodole, bo się dekarz najebał i nie był w stanie wejść nawet na pierwszy szczebel drabiny (dziadek, chłoporobotnik, był wyjechany na budowę jakąś, tak więc nie było szans na to, żeby on to ogarnął). Ojciec mój był człowiekiem bardzo ogarniętym, ale nie był w stanie pojąć tego, że choć w sumie dla ucznia 7-8 klasy, coś takiego mogło być powodem do dumy, to jednak będąc osobą dorosłą, powinien się zastanowić nad tym, czy aby nie ma związku między tym, co robił, a tym, że co roku dochodzi do wypadków (w tym śmiertelnych), w których ofiarami są dzieciaki robiące to, czego dzieciaki robić nie powinny). No, ale tu znowu dygresja była. Przyczyn, dla których tak się dzieje, może być pierdylion, ale faktem jest, że do części społeczeństwa nie dociera to, że młodzież ma deczko przejebane. Z tego też poziomu jakakolwiek narracja „jest źle, ale można to poprawić” powoduje nagłe wzmożenie (i w niektórych przypadkach opowiadanie historii o Wenezueli i Gułagu [bo wiadomo, że jak państwo się pochyli nad tym, że rynek pracy może nie wyglądać zbyt dobrze, to się musi skończyć Gułagiem]).


Z tego niezrozumienia wynika kolejny problem. Ponieważ nikt nie jest w stanie tych ludzi przekonać do tego, że białe jest białe, ludzie ci nie zastanawiają się nad tym, że alternatywą dla lewicy, która opowiada o tym, że trzeba coś naprawić, jest skrajna prawica, która będzie opowiadać o tym, że w sumie wszystkie problemy państwa są winą zdrajców i trzeba by ich powywieszać na latarniach, żeby się ludziom poprawiło.  Przesadzam? Nie wydaje mi się, bo o ile mnie wzrok nie myli, Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny nadal pierdoli o tym, że wszystkiemu winne są elity III RP. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Patryk Jaki ma trochę racji. Na ten przykład to, że wyżej wymieniony człowiek jest politykiem (i przedstawicielem prawicowych elit) jest po części winą III RP, której przedstawiciele wyszli z założenia, że jeżeli niektórym ludziom jest dobrze, to inni, którym jest źle, powinni „aspirować” do tego, żeby im było dobrze i jakoś to się wszystko będzie kręcić. No i się kręciło do 2015, kiedy kręcić się przestało, a do części obserwatorów nadal nie dotarło to, czemu tak właściwie Komorowski i PO się wywrócili wtedy. Skoro bowiem im było dobrze, to przecież innym też mogło by być dobrze, gdyby tylko się postarali bardziej. Swoją drogą, liberalny komentariat czasem nawet ociera się o zrozumienie tego, co się stało. Komentariusze chętnie opowiadają o tym, że PiS robi z każdego, komu się udało, złodzieja i obiecuje rozliczenie tego złodziejstwa.


Komentariat na to patrzy i patrzy i nie wyciąga żadnych wniosków. Jak to się bowiem stało, że część społeczeństwa faktycznie wierzy w to, że jeżeli ktoś ma pieniądze „to skądś je ma” (w domyśle: zajebał je komuś)? Czy dlatego, że ci „wierzący” to jakieś jebane nieroby, którym nie chciało się wstawać wcześniej, pracować ciężej, opuścić strefy komfortu i przestać być biednym? Czy może dlatego, że całymi latami słuchali ludzi w drogich garniturach, którzy do porzygania powtarzali to, że każdy jest kowalem własnego losu i w sumie to, jak ktoś jest biedny, to pewnie jego wina? Naprawdę tak trudno było się domyślić tego, że brak wrażliwości społecznej (maskowany mentorskim tonem i wykutymi na blachę formułkami) się w pewnym momencie zemści? Że jak się będzie ludzi miało w dupie, to wreszcie przyjdzie ktoś, kto co prawda też będzie ich miał w dupie, ale będzie udawał, że jest inaczej (i będzie w tym na tyle dobry, że ludzie w to uwierzą)? Zdaję sobie sprawę z tego, że w niektórych przypadkach „droga do zrozumienia” zajmuje trochę czasu, ale mamy rok 2021 i wydaje mi się, że czasu było aż nadto. A mimo tego, nadal nie wolno mówić o tym, że być może rzeczywistość, w jakiej przyszło żyć i pracować młodym ludziom jest „nie do końca taka, jak być powinna”. Nie wolno, bo wtedy się pojawi ten, czy inny komentariusz, który co prawda bardzo chciałby odsunąć PiS od władzy, ale nie na tyle, żeby przyznać, że lewica może mieć trochę racji. Tak na sam koniec tych moich dywagacji. Ja nie twierdzę, że ta jedna, jedyna konwencja Lewicy, to jest jakiś gamechanger, ale jednakowoż wydaje mi się, że to krok w dobrą stronę.


Źródła:

No przecież napisałem, że ich nie będzie

poniedziałek, 15 lutego 2021

Opozycja bezobjawowa

22 października 2020 Zjednoczona Prawica, przy pomocy Trybunału Przyłębskiego, zaostrzyła obowiązujące w Polsce prawo antyaborcyjne. Decyzja ta spotkała się z gigantycznym oporem społecznym. Inicjalne reakcje obozu rządzącego (w tym Prezydenta RP, który zaproponował, że w sumie to on tutaj ma „kompromisowe” rozwiązanie) sugerowały, że do Zjednoczonej Prawicy chyba dotarło to, że tym razem przegięła srogo. To, że Zjednoczona Prawica nie śpieszyła się z opublikowaniem wyroku w Dzienniku Ustaw, do pewnego momentu można było traktować jako zapowiedź wycofania się z tej decyzji. Kluczowe w powyższym zdaniu było „do pewnego momentu”, albowiem jak już Zjednoczona Prawica ochłonęła, to się pojawiły ploteczki, z których wynikało, że wyrok zostanie opublikowany w okolicy Świąt Bożego Narodzenia. Z tego zaś wynikało, że Zjednoczona Prawica znowu zaczęła mieć wyjebane. Co prawda, powstrzymano się z publikacją „pod choinkę”, ale wniosek z tego był prosty: opublikowanie wyroku to kwestia czasu. Niemniej jednak od momentu, w którym wyrok został ogłoszony, do momentu, w którym został opublikowany minęło ponad trzy miesiące. Zanim kwestię tych trzech miesięcy pociągnę dalej, pozwolę sobie poczynić pewno zastrzeżenie. W tej notce nie będę skupiał się na (że tak to ujmę) „ludzkim” wymiarze tego, co zrobiła Zjednoczona Prawica. Nie będę się nad tym skupiał, bo gdybym chciał poświęcić notkę temuż właśnie „ludzkiemu” wymiarowi, to byłaby to notka bardzo krótka i wyglądałaby mniej więcej tak: „Wypierdalać!”. W niniejszej notce skupię się na wymiarze stricte politycznym. Ponieważ zastrzeżenio-dygresję mamy już za sobą, można przejść do meritum.


Jak wspomniałem w (moim głośnym) wstępie, od momentu wydania wyroku do jego opublikowania, minęły trzy miesiące. Trzy miesiące, które polska opozycja zmarnowała, ograniczając się tylko i wyłącznie do działań reaktywnych względem tego, co odpierdalała Zjednoczona Prawica. Owszem, obecność polityczek i polityków opozycji na protestach, która pewnie w jakimś stopniu stopowała rozgrzaną bagieciarnię, była bardzo ważna. Rzecz jasna, bagieciarnia dawała dowód swojej frustracji poprzez traktowanie gazem osób, które okazały legitymacje poselskie (do tej pory żadnemu bagieciarzowi nie spadł za to włos z głowy). Owszem, polityczki i politycy opozycji pomagali ludziom zawiniętym przez bagieciarnię. Robiono też sporo innych, potrzebnych rzeczy. Czemu się więc przypierdalam? Bo można było zrobić znacznie więcej. Bo można było choćby spróbować docisnąć (w wymiarze politycznym) Zjednoczoną Prawicę w kwestii tego, co się odjebało. Wydaje mi się, że opozycyjne partie mają wystarczająco dużo członków, żeby ogarniać równolegle kilka tematów, no ale jestem tylko blogerem z Podkarpacia i pewnie się nie znam. Nikt nie podjął żadnej takiej próby. Zamiast tego mieliśmy do czynienia z kolejnym odcinkiem (wybitnie chujowej) polskiej telenoweli pt. „no, tym razem PiS się już po tym nie podniesie, więc trud nasz skończon”. Nieumiejętność polskiej opozycji w tego rodzaju działaniach jest cokolwiek zjawiskowa. Szczególnie jeżeli weźmiemy pod rozwagę fakt, że opozycja mierzy się z partią, która będąc w opozycji potrafiła wymyślić sobie jakiś problem i potem kręcić dookoła tegoż problemu gównoburzę (vide „hurr durr bedo prywatyzować lasy!”). Obecna opozycja nie musi wymyślać problemów, bo Zjednoczona Prawica non stop dostarcza tematów, które wkurwiają suwerena. Opozycja zaś (zamiast coś robić) odgrywa przed nami wcześniej wzmiankowaną telenowelę.


To, że opozycja (za moment wyjaśnię, czemu w tym konkretnym przypadku traktuję opozycję „zbiorczo”) nie zdobyła się na to, żeby ogarnąć jakąś kampanię informacyjną, to jest, proszę was, jebany skandal. Materiałów, których można by użyć do tej kampanii jest od cholery, a Zjednoczona Prawica cały czas dostarcza nowych (był to jeden z powodów, dla których ta notka miała lekkie przesunięcie temporalne). Co robi opozycja? Zapewne zastanawia się nad tym, czy to już ten moment, w którym PiS się wywróci. Czemu traktuję opozycję (poza Konfederacją, no bo, kurwa, szanujmy się) zbiorczo? Ano temu, że taką kampanię mogłaby wyprodukować nawet ta opcja polityczna, która chce, żeby było tak, jak było przed wyrokiem Trybunału Przyłębskiego. Nawiasem mówiąc, w czasie, w którym opozycja sobie smacznie spała, zygotarianie zasrali cała Polskę swoimi billboardami. Mamy więc do czynienia z cokolwiek absurdalną sytuacją, w której aktywne są środowiska, które w praktyce ugrały prawie wszystko, co chciały ugrać (bo ponoć w uzasadnieniu wyroku [napisałem ponoć, bo się nie znam na prawniczeniu] jest furtka do wywalenia również przesłanki o legalności terminacji ciąży w przypadku, w którym jest ona efektem czynu zabronionego]). Bierne zaś są środowiska, które (w wymiarze politycznym) mogą naprawdę zamieszać. Mogą, ale im się, kurwa, nie chce.


W tym miejscu pora na (kolejną) przydługą dygresję. Mam świadomość tego, że niektórym takie „sprowadzanie wszystkiego do polityki”, może się wydać takie z deczka machiaweliczne. Ktoś sobie może pomyśleć, że siedzi tam ten podkarpacki bloger przed klawiaturą i patrzy na to wszystko, co się dzieje, jak na jakąś planszę do gry (wiem, bardziej klimatyczne byłoby „na szachownicę”, ale nigdy jakoś specjalnie nie przepadałem za szachami), a to są przecież prawdziwe ludzkie dramaty i prawdziwe ludzkie cierpienie. I ja takie zastrzeżenia do patrzenia na wszystko przez pryzmat „polityki” rozumiem. Tyle, że sprawa ma, niestety, drugie dno (tak sobie myślę, że słowo „dno” idealnie oddaje stan polskiej polityki). Do tych wszystkich dramatów i do tego cierpienia doszło właśnie dlatego, że polska opozycja ma gigantyczne problemy z myśleniem w wymiarze politycznym. Polityczna niemoc wzięła się, moim zdaniem, po części również z tego, że to, co wyczynia Zjednoczona Prawica wywaliłoby dosłownie każdy rząd po 1989 roku. To zaś sprawiło, że praktycznie za każdym razem, kiedy pojawiała się informacja mogąca (potencjalnie) wysadzić rząd, opozycja nic nie robiła, bo wychodziła z założenia, że to „koniec PiSu”. Im więcej było tych sytuacji, tym bardziej przekonana o „końcu PiSu” była opozycja. A PiS się nie kończył i wyciągał z tego wnioski. Jakiego rodzaju były to wnioski?


Pamiętacie może protesty przed Sejmem w grudniu 2016? Tak, chodzi o te, które partyjny agitprop okrzyknął mianem „nieudanego puczu”. Jak na to, że mieliśmy do czynienia z „puczem”, to służby mundurowe były bardzo uprzejme, prawda? Zupełnie inaczej rzecz się miała (i nadal ma) w trakcie protestów przeciwko wyrokowi Trybunału Przyłębskiego w sprawie aborcji. Czego myśmy tu nie mieli. Traktowanie protestujących (w tym posłanki, które pokazywały policjantom legitymacje poselskie) gazem, napierdalanie protestujących (również przez agresywnych karków w cywilu), zatrzymywanie i wywożenie ludzi chuj wie, na którą komendę, utrudnianie kontaktu z adwokatem. Gdyby nie to, że w tych sprawach interweniowały posłanki i posłowie, to zatrzymani mieliby znacznie bardziej przejebane. Co zmieniło się w przeciągu tych kilku lat? To, że o ile w 2016 Zjednoczona Prawica bała się tego, że jej działania mogą wpłynąć na słupki poparcia (chodzi, rzecz jasna, o stały trend, a nie pojedyncze niekorzystne sondaże), to w 2020 miała to w dupie, bo wiedziała, że nikt nie jest w stanie wykorzystać tego, co robi w wymiarze politycznym (a to jest jedyna rzecz, której obawia się Zjednoczona Prawica). Żeby wam ukazać różnicę w podejściu niegdysiejszej i obecnej opozycji, pozwolę sobie przypomnieć wam to, jak w 2014 agent ABW próbował zabrać laptopa Sylwestrowi Latkowskiemu. Ówczesna opozycja zmieniła zdjęcie z tego zajścia niemalże w relikwie. Zdjęcie to miało dowodzić rozbestwienia władz i tego, do czego wykorzystują służby specjalne. W 2020 agent ABW wjechał autem w tłum ludzi. Zrobił więc coś, co można było potraktować jako próbę dokonania ataku terrorystycznego. Władza nie pozwoliła postawić mu poważnych zarzutów, tak więc będzie odpowiadał za wykroczenie drogowe. Pamiętacie jeszcze, jak Zjednoczona Prawica, nie ogarniając angielskiego (konkretnie zaś słowa „incidents”) urządzała histerię, że poprawność polityczna w anglojęzycznych mediach jest tak wielka, że ataki terrorystyczne nazywają „incydentami”? Teraz zaś nikt nie potrafił zbudować przekazu w oparciu o to, że agent służb specjalnych usiłował zajebać ileś tam osób przy użyciu samochodu. Efekt końcowy jest taki, że od tego „wykroczenia drogowego” minęło jakieś trzy i pół miesiąca i praktycznie nikt o tym nie mówi. Rzecz jasna, zdjęcie z „wyrywaniem laptopa” nadal pojawia się po prawej stronie i nadal wywołuje oburzenie. Przeca jakby na to popatrzeć z zewnątrz, to obserwator mógłby dojść do wniosku, że suwerena pojebało, bo z jednej strony oburza się na „próbę wyrwania laptopa”, a z drugiej nie oburza się na próbę zabicia wielu ludzi przy użyciu auta. Jak to w ogóle, kurwa, możliwe? Ano tak, to, że opozycji w ogóle nie zależy na nagłaśnianiu takich spraw.


Tak, wiem, dwóch posłów opozycyjnych ciśnie Zjednoczoną Prawicę w temacie nieistniejących respiratorów, ale to jest wyjątek, a nie norma. Nawiasem mówiąc, nawet z tego nie potrafiono wyciągnąć wniosków – tzn. to jest jeden z tematów, który zszedł „pod strzechy” (tak samo, jak 70 milionów przejebanych przez Sasina). Widać więc wyraźnie, że jak się chce, to można. I co? I nic. Mam świadomość tego, że opozycja w przeciwieństwie do rządu, nie dysponuje „swoimi” mediami. Niemniej jednak przypominam, że Zjednoczona Prawica przed przejęciem mediów publicznych też miała dość ograniczony dostęp „do ludzi”. Tak, była TV Republika, tak było Plwam i Radio Zła Żmija, ale to nie pozwalało na dotarcie do masowego odbiorcy.  Mimo tego, udało im się wygrać zarówno wybory prezydenckie, jak i parlamentarne. Z tego chyba można wyciągnąć wniosek taki, że jak się chce, to można. Obecnej opozycji się nie chce.


Ktoś może podnieść argument, że chuja tam sondaże, bo przeca do wyborów kawałek i nie wiadomo, czy w ogóle będą wybory. Jeżeli chodzi o tą ostatnią kwestię, to najprawdopodobniej będą, bo nawet Putin i Łukaszenka je organizują (zaś w polskich realiach tego rodzaju fałszerstwa są nierealne [można kombinować z utrudnianiem głosowania za granicą, można kombinować z DPS-ami, ale to nie jest ta skala, z którą muszą mierzyć się Białorusini]). Osobną kwestią jest to, czy Zjednoczona Prawica pogodzi się z ewentualną porażką, czy też będzie się zachowywać tak, jak pewien pomarańczowy jegomość z USA (bo w tym przypadku będziemy mieli przejebane).  Jeżeli zaś chodzi o sondaże, to nieśmiało przypominam, że od paru ładnych lat mamy w Polsce sondażokracje i te zasrane słupki mają olbrzymie znaczenie. Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację, w której Zjednoczona Prawica spada do poziomu jakichś 25% poparcia sondażowego i stan ten utrzymuje się, na ten przykład, przez pół roku. Czy komuś się, kurwa, wydaje, że koalicja rządząca wytrzymałaby tę „Próbę Sondaży”? Śmiem twierdzić, że nie ma na to, kurwa, najmniejszych szans. Po pierdylionowym sondażu, z którego wynikałoby, że po następnych wyborach akcja „cela+”, której tak bardzo domagał się aktyw partyjny Zjednoczonej Prawicy wjedzie na pełnej kurwie, ale kto inny zacznie zaludniać cele, zaczęłoby się spierdalanie ze Zjednoczonej Prawicy, które najprawdopodobniej skończyłoby się utratą większości parlamentarnej i przedterminowymi wyborami. Dlatego właśnie tak istotne jest to, żeby opozycja narzucała swoje narracje i dbała o to, żeby ludzie o nich nie zapominali. Być może dla sporej liczby polityków i działaczy opozycji to będzie szok, ale Polacy nie mają obowiązku pamiętać wszystkiego, co się działo w polskiej polityce przez ostatnie pierdylion lat (ja to muszę pamiętać ze względu na pełnienie obowiązków trollskich). W związku z powyższym, zasranym obowiązkiem opozycji jest przypominanie o tym, co robiła i mówiła wcześniej Zjednoczona Prawica (i nie, nie chodzi o ciągłe przypominanie tego, że Lech Kaczyński to o mediach powiedział to i tamto, bo to nie ma żadnego znaczenia dzisiaj [ze względu na to, że no cóż, Lech Kaczyński, z przyczyn oczywistych, acz nie dla Macierewicza, nie jest już czynnym politykiem]).


Z tego obowiązku opozycja się nie wywiązuje i to niewywiązywanie się ma wymiar wręcz absolutny. Do opozycji nie dociera, że w 2015 realia się zmieniły i nie można siedzieć przez całą kadencję na dupach, a potem liczyć na to, że wybory wygra się tylko i wyłącznie dzięki temu, że wszystkie zachomikowane wcześniej środki wpompuje się w billboardy, plakaty i cały, szeroko pojęty outdoor. Ja się wam w tym miejscu muszę przyznać do tego, że mam, kurwa, szczerze dosyć pisania o tym, że opozycja jest chujowa. Tylko, że gdybym chciał przestać wspominać o tym, że jest chujowa, to musiałbym w ogóle przestać pisać na temat opozycji. Ze wszystkich tematów, które opozycja sobie odpuściła, tego jednego odpuszczać nie powinna, bo to jest nic innego, jak zostawianie Polek na lodzie w imię własnego, w sumie nawet nie wiadomo, czego. Lenistwa? Nieogarnięcia? Nie mam zielonego pojęcia w temacie tego, czemu bycie opozycją w Polsce ogranicza się głównie do chodzenia do różnych programów publicystycznych i wyrażania swojego oburzenia tym, czy innym pomysłem Zjednoczonej Prawicy. Niemoc opozycji była tak wielka, że nikt nie potrafił zareagować na udawane oburzenie polityków Zjednoczonej Prawicy, którzy opowiadali o tym, że no w sumie to politycy opozycji sami odpowiadają za to, że policja ich traktowała gazem, bo im się wydawało, że jak mają legitymacje poselskie to są nietykalni. Nikt nie zapytał tych idiotów o to, czy wtedy, gdy politycy PiSu szturmowali barierki pod Pałacem Prezydenckim, używając legitymacji poselskich jak taranów, też należałoby ich potraktować gazem? Nawet tego, kurwa, nie potrafiliście zrobić, bando jebanych nieudaczników?


No dobrze, wracajmy do meritum, bo zamiast pojedynczej dygresji zrobiła mi się z tego dygresja wewnątrz dygresji w dygresji. Najbardziej w tym braku „politycznej” reakcji na to, co zrobiła Zjednoczona Prawica wkurwia mnie to, że taką reakcję-kampanię można było zrobić na pierdylion sposobów. W niniejszej ścianie tekstu pozwolę sobie na opisanie kilku z nich.


Taką kampanię informacyjną należało zacząć od formułowania przekazów, w których podważałoby się sam fakt wydania wyroku przez Trybunał Przyłębski. Pobawmy się teraz w moją ulubioną zabawę, czyli „wyobraźmy sobie, co by było gdyby”, zaraz po ogłoszeniu wyroku (nie czekając na jego publikację) politycy opozycji, komentując w programach publicystycznych to, co zrobił wyżej wymieniony Trybunał Przyłębski mówiliby takie rzeczy: „Komunikat, który przedstawią wybrani sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, nie będzie orzeczeniem w myśl obowiązującego prawa. W związku z tym rząd nie powinien łamać konstytucji i nie może takiego dokumentu publikować”, „To nie był wyrok, to była opinia członków Trybunału, Trybunał nie może odnosić się do decyzji, których dokonuje parlament”, „Trybunał nie wydał wyroku. To tylko opinia niektórych sędziów TK”, „Do wyznaczenia składu orzekającego 22 października, Trybunał zastosował pozaustawowe kryterium, oznacza to naruszenie konstytucji, a skutkiem, w mojej ocenie, jest nieważność wyroku. Publikacja wyroku powinna zostać wstrzymana”, „W sprawach i szczególnej zawiłości lub doniosłości Trybunał orzeka w pełnym składzie” (a nie mógł, albowiem "sędziowie dublerzy"). Ktoś mógłby się pokusić o nieco dłuższą wypowiedź: „To nie było żadne posiedzenie Trybunału Konstytucyjnego, tylko co najwyżej zebranie osób, które zasiadają w Trybunale. Z punktu widzenia instytucjonalnego to co się wydarzyło to absolutny skandal (…) Przypominam, że w Polsce obowiązuje prawo, które mówi, że trzeba rozpatrywać skargi według daty wpływu. Sędziowie TK do powszechnie obowiązującego prawa się nie zastosowali. Sędziowie Trybunału są wolnymi ludźmi. Mogą się spotykać kiedy chcą, mogą sobie zamówić espresso i ciasteczka i się spotkać. Społeczeństwo nie jest w stanie użyć żadnych środków siłowych, natomiast apelujemy i prosimy. To niszczenie polskiego państwa”. Tego rodzaju wypowiedzi można było wrzucić w media znacznie więcej.


Jestem się w stanie założyć o wiele, że inicjalną reakcją Zjednoczonej Prawicy i rządowych mediów byłoby skrajne oburzenie. Prawicowy komentariat rozpaczałby nad upadkiem obyczajów, bo jakże to tak! Przecież w Polsce obowiązuje konstytucja, a opozycja namawia do jej łamania! Wtedy można by było jeszcze bardziej podgrzać atmosferę i zacząć opowiadać o tym, że „Prawo nie jest najważniejsze. Życie Polek, bezpieczeństwo Polek jest ważniejsze”. Potem zaś zarówno politycy Zjednoczonej Prawicy, jak i jej spindoktorzy z całą mocą swojej napuszonej, „prokonstytucyjnej” retoryki przyjebali by w ścianę. Czemu? Ano temu, że to wszystko były cytaty i parafrazy ich własnych wypowiedzi z 2016, kiedy to tłumaczyli wszystkim dookoła, że Trybunał Konstytucyjny jest chuja wart, a jego wyrok można sobie uznać za opinię i wytrzeć nim dupę. Wypowiedzi, którymi można było napieprzać w Trybunał Przyłębski i Zjednoczoną Prawicę było jeszcze od cholery (bo też i konflikt na linii Zjednoczona Prawica – TK ciągnął się dość długo). Byłoby więc z czego wybierać. Ktoś może w tym momencie podnieść argument „jak jesteś taki mądry, to czemu nie wpadłeś na to wcześniej”. Odpowiedź jest dość prosta: nie wpadłem na to, bo po prostu o tym wcześniej nie myślałem. Na swoją obronę mam to, że jestem tylko prostym trollem z Podkarpacia, który ma ograniczoną ilość czasu na tego rodzaju rozmyślania. Politycy partii opozycyjnych nie mają na swoją obronę absolutnie nic. Oni powinni być przygotowani na każdą ewentualność. Czasami w internetach pojawiają się incepcyjne memy, w których stoi, że ktoś ma przygotowane dwa katalogi z memami (przykładowo „jeżeli Trump wygra” i „jeżeli Biden wygra”). Co prawda, nie wymagam od polityków opozycyjnych robienia memów (bo pewnie większość wyglądałaby tak, jak Demotywatory sprzed 10 lat), ale tego, żeby byli przygotowani na różne ewentualności w tak, kurwa, istotnych kwestiach wymagać już powinniśmy.



UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Ktoś w tym miejscu może powiedzieć, no dobrze, ale jakie znaczenie miałyby takie wypowiedzi? Przecież PiS oparł flekowanie Trybunału na tym, że miał większość parlamentarną i Prezydenta RP, który z przyjemnością wszystko im podpisywał. Opozycja przecież nie może sobie „zawetować” Trybunału. Owszem, nie może, ale może próbować przekonać suwerena do tego, że decyzja, która tegoż suwerena wkurwiła tak na dobrą sprawę jest decyzją „nieważną” i wchodzi w życie tylko i wyłącznie dlatego, że Zjednoczona Prawica sobie tego życzy. Bezproblemowo można było bowiem wykazać, że w momencie, w którym Zjednoczona Prawica nie zgadzała się z wyrokiem TK, ów wyrok zmieniał się w „opinię”, która nie ma żadnej mocy prawnej. Osobną kwestią jest to, że tego rodzaju działania można prowadzić również teraz. Odpada co prawda efekt zaskoczenia, z którym mielibyśmy do czynienia, gdyby te wypowiedzi pojawiły się „na świeżo”, ale nie zmienia to faktu, że te wypowiedzi, no cóż, zostały wypowiedziane. Nie zmienia to faktu, że Zjednoczona Prawica wytarła sobie dupę wyrokiem TK. Nie zmienia to faktu, że członkowie Zjednoczonej Prawicy wielokrotnie twierdzili, że prawo jest ważne o tyle, o ile służy obywatelom i jeżeli im nie służy, to znaczy, że jest to złe prawo i tak dalej i tak dalej.


Poza tym, nie oszukujmy się. Twór zwany „Trybunałem Konstytucyjnym”, który tak naprawdę stał się kolejną partyjną przybudówką Zjednoczonej Prawicy, istnieje tylko teoretycznie. Tzn. jedyne, co trzyma ów twór przy życiu, to większość parlamentarna, którą ma Zjednoczona Prawica. W tym miejscu pora na kolejną dygresję (WRACAĆ W TEJ CHWILI, tym razem będzie krótsza). Nie tak dawno temu objawił się w Polsce pomysł Czegoś-Na-Kształt-Koalicji o nazwie 276 (wiele mnie kosztowało nie wrzucenie tutaj liczby większej o 1861). Zamysł stojący za tym czymś jest taki, że nawet jeżeli opozycja wygra, to obecny Prezydent RP będzie wszystko wetował. Nas w tym momencie interesuje to, że Prezydent RP nie pozwoli na zaoranie Trybunału Przyłębskiego. Przyznam, że o ile pomysł posiadania „bezpiecznej” większości przez obecną opozycję, której to większości Prezydent RP nie będzie w stanie przeszkadzać (nie oszukujmy się, jest to człowiek, który mając taką możliwość, na pewno by z niej skorzystał). Tyle, że w tym kontekście warto rozważyć jeszcze jedną kwestię. Jaką? Ano taką, że część posłów i posłanek Zjednoczonej Prawicy będzie miała ważniejsze sprawy na głowie, niż przejmowanie się tym, że ktoś chce zaorać Trybunał Konstytucyjny. Te ważniejsze sprawy będą miały związek z tym, że wraz z przepadnięciem większości parlamentarnej Zjednoczonej Prawicy, przepadnie krysza. A jestem się w stanie założyć o wiele, że bardzo wielu prokuratorów i prokuratorek z przyjemnością zajmie się sprawami, którymi zajmować się nie mogli ze względu na to, że Zbyszek.


No, ale to tylko dygresja. Suwerena trzeba przyzwyczajać do tego, że formuła obecnego Trybunały Konstytucyjnego uległa wyczerpaniu. Grunt pod takie narracje położyła kilka lat temu Zjednoczona Prawica. Ta sama Zjednoczona Prawica, która w ramach „dekomunizacji” wrzuciła do TK Towarzysza Antykomunistę Stanisława Piotrowicza. Zaś w ramach „dbania o Konstytucję”, nieśmiało przypominam, że gdy Zjednoczona Prawica obraziła się na TK (przed jego przejęciem, rzecz jasna), jej posłowie i posłanki opowiadali o tym, że należy Trybunałowi dać mniej kasy, albowiem: „Sejm nie może finansować działań nielegalnych”, zaś: „Prezesi Trybunału opowiadają, że nie będą stosować ustawy, a teraz przychodzą po pieniądze”. Cebulą na torcie jest to, że Krystyna Pawłowicz, którą PiS wsadził do TK, nie tak dawno temu opowiadała o tym, że: „Konstytucja uchwalona 20 lat temu jest bardzo silną blokadą dla rozwinięcia Polski w kierunku zgodnym z interesami Polaków, którzy wyzwolili się spod komuny. To przez środowiska pookrągłostołowe, które wówczas zawarły ze sobą układ polityczny przy okrągłym stole (…) w zasadzie można powiedzieć, że ta lewica (…) przygotowała nam konstytucje, która niestety do dzisiaj obowiązuje (…) pisały ją środowiska antypolskie, antychrześcijańskie.” (rzecz jasna, nie była w swoich osądach odosobniona). Te same środowiska będą nam dzisiaj tłumaczyć, że no z tym (praktycznie całkowitym) zakazem aborcji to jest tak, że w sumie to on niemalże wprost wynika z Konstytucji. Rozumiecie, z tej, którą napisali komuniści i inne środowiska antypolskie i antychrześcijańskie. Krystyna Pawłowicz wyprodukowała znacznie więcej wypowiedzi odnośnie swojego podejścia do Konstytucji. Jedną z takich wypowiedzi była ta, w której tłumaczyła się z popierania tzw. „skargi nadzwyczajnej”: „Z powodu umowy politycznej będę głosowała tak jak mój klub. Natomiast podzielam w pełni pogląd ministra Warchoła i uważam, że zapis jest wprost jaskrawie sprzeczny z konstytucją w swoim brzmieniu”. Nieśmiało przypominam, że osoba ta znalazła się w składzie orzekającym, który 22 października niemalże całkowicie zakazał aborcji w Polsce. Osoba, która twierdziła, że mając świadomość sprzeczności jakiejś ustawy z konstytucją głosowała za nią, bo „taka była umowa polityczna”.


Po co w ogóle wspominałem o wypowiedziach Pawłowicz? Ano po to, że to jest druga płaszczyzna, na której należałoby się pastwić nad „opinią” Trybunału Przyłębskiego. W tym przypadku chodzi o to, żeby udowodnić suwerenowi, że decyzja Trybunału Przyłębskiego nie miała nic wspólnego z Konstytucją, miała zaś wszystko wspólne z „umową polityczną”, a co za tym idzie, nie było tak, że niezależny Trybunał sobie sam orzekł coś tam coś tam, ale orzekł to, co kazano mu orzec. Kontrą, którą mogłaby wyprowadzić Zjednoczona Prawica byłaby narracja, z której wynikałoby, że ponieważ kiedyś Trybunał Konstytucyjny pod wodzą prof. Zolla orzekł, że liberalizacja ustawy aborcyjnej była niezgodna z Konstytucją i powołał się na takie, a nie inne przesłanki (czy jak tam się to po prawniczemu nazywa), to wyrok Trybunału Przyłębskiego nie mógł być inny. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że część lewicy proPiSowskiej (która na szczęście ma marginalne znacznie) próbowała w ten sposób bronić swojej ukochanej partii (tl;dr „może i PiS zrobił to co zrobił, ale mógł to zrobić tylko i wyłącznie dlatego, że wcześniej liberałowie (...)”. No, ale to dygresja tylko. To jest notka, w której non stop się do czegoś przyznaję, tak więc nie będziecie się pewnie dziwić, gdy napisze, że szczerze się muszę przyznać do tego, że nie mam, kurwa, pojęcia jaki wpływ ma „przeszłe” orzecznictwo TK na orzecznictwo obecne. Tzn. nie mam pojęcia, czy faktycznie Trybunał Przyłębski „nie miał wyjścia” i musiał powiedzieć „B”, po tym, jak prof. Zoll powiedział „A”. Tylko, że wiecie co? Nawet jeżeli to by była prawda (w co szczerze wątpię [jako laik]), to nie ma to, kurwa, najmniejszego znaczenia. Zjednoczona Prawica sprowadziła debatę na temat Konstytucji do tego, że „Konstytucja jest fajna, jak jest tam coś, co nam się podoba, ale jak jest tam coś, co nam się nie podoba, to nie powinno się jej interpretować dosłownie” (vide, idiotyczny argument prawicy „hurr durr związki partnerskie/małżeństwa jednopłciowe są niezgodne z Konstytucją”). To nie ma znaczenia również z tego powodu, że w momencie, w którym część antyPiSu zrobiła z prof. Zolla jedną z ikon „obrońców Konstytucji”, rządowe media i politycy Zjednoczonej Prawicy nie ustawały w wysiłkach, żeby wykazać, że prof. Zoll jest jakimś komuchem i idiotą, który absolutnie wręcz nie zna się na tym, co w Konstytucji piszczy. Wystarczyłoby odkopać te narracje i przypomnieć je suwerenowi. W tym miejscu będziecie narażeni na kolejną z dygresji. Nie mam pojęcia, czemu część antyPiSu uznała, że prof. Zoll powinien być uznawany za autorytet w trakcie spięć na linii Zjednoczona Prawica – Trybunał Konstytucyjny. Ja się swoją działalnością trollską zajmuję już na tyle długo, że pamiętam rok 2013, kiedy to Komisja Kodyfikacyjna Prawa Karnego, której szefem był nie kto inny, a prof. Zoll, usiłowała wprowadzić w Polsce faktyczny zakaz stosowania pigułek „dzień po”, zajebiście utrudnić procedurę in vitro i zaostrzyć kary za dokonanie aborcji. O tym, że usiłowano zamienić kodeksowe „przerwanie ciąży” na ”spowodowaniem śmierci dziecka poczętego” wspominać chyba nie trzeba, prawda? Tym samym, robienie z prof. Zolla autorytetu, który miałby pociągnąć za sobą masy, było cokolwiek idiotyczną decyzją. Wróćmy jeszcze na moment do argumentum ad Zollum, którego mogłaby próbować używać Zjednoczona Prawica. Życzę powodzenia każdemu, kto próbowałby wytłumaczyć suwerenowi, że z tego, że ktoś tam kiedyś podjął taką, a nie inną decyzję, wynika, że teraz nie można było podjąć innej decyzji. Szczególnie w kontekście tego, że Zjednoczona Prawica wielokrotnie tłumaczyła, że należy skończyć z „imposybilizmem”.


Kolejnym elementem kampanii informacyjnej byłaby próba przekonania suwerena do tego, że nie przypadkiem Trybunał Przyłębski zajął się kwestią aborcji w momencie, w którym na horyzoncie nie było żadnych wyborów. W tym celu należałoby wykopać te najbardziej hardkorowe wypowiedzi polityków Zjednoczonej Prawicy, którzy w trakcie debat nad kolejnymi zygotariańskimi projektami ustaw, mających na celu zaostrzenie prawa aborcyjnego, opowiadali o tym, jakim złem jest aborcja/etc. Stenogramy z posiedzeń Sejmu są pełne tych idiotyzmów. Wystarczyłoby więc po nie sięgnąć i przypomnieć o nich suwerenowi. Rzecz jasna, samo cytowanie tych wypowiedzi nie wystarczy. Należałoby odkopać wszystkie wypowiedzi, w których członkowie Zjednoczonej Prawicy się „wahali” w sprawie aborcji. Można by było odkopać to, jak bardzo Prezydent RP starał się nie odpowiadać na pytania dotyczące aborcji w trakcie kampanii w 2015 (w 2020 w ogóle nie odpowiadał na żadne pytania, więc tutaj nie ma sensu szukać czegokolwiek). Znamienne jest to, że w trakcie swojej pierwszej kadencji Prezydent RP nie miał skrupułów i śmiało określał aborcję mianem „morderstwa”. Nie inaczej było w przypadku innych polityków Zjednoczonej Prawicy, którzy kategoryczne osądy w kwestii aborcji wygłaszali praktycznie wyłącznie wtedy, gdy do wyborów było jeszcze daleko. Przypominanie tego wszystkiego dałoby podstawy pod narracje, w myśl których Zjednoczona Prawica od zawsze chciała zaostrzyć prawo aborcyjne, ale nie chciała denerwować swojego elektoratu i motywować do brania udziału w głosowaniu tych, którzy nie mieli na to ochoty, ale poszliby do urn, gdyby Zjednoczona Prawica „za pięć dwunasta” zaczęła opowiadać o tym, że chce zaostrzyć prawo aborcyjne. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że Największa Partia Opozycyjna jest współodpowiedzialna za to, że Zjednoczona Prawica mogła sobie pozwolić na lawirowanie w kwestii aborcji. Nietrudno było odgadnąć przyczynę, dla której Największa Partia Opozycyjna nie utrudniała życia Zjednoczonej Prawicy. Przyczyną tą był fakt, że również NPO lawirowała w tej kwestii. To jest, swoją drogą, kolejny przykład na to, jak bardzo opozycja nie potrafi w politykę. O ile bowiem w przypadku Zjednoczonej Prawicy, lawirowanie w kwestii aborcji było słuszne (bo usypiało czujność elektoratu), to to samo lawirowanie w przypadku Największej Partii Opozycyjnej było szczytem głupoty, albowiem (a jakże) również usypiało czujność elektoratu.


No dobrze, ale po co w ogóle przekonywać suwerena do tego, że Zjednoczona Prawica chciała zaostrzyć prawo aborcyjne, ale w trakcie kampanii wstydziła się zagadać? Ano po to, żeby pokazać, ile warte jest stękanie członków Zjednoczonej Prawicy, z którego to stękania wynika, że każde życie jest święte (również to nienapoczęte).  Gdyby bowiem Zjednoczona Prawica wychodziła z takiego, a nie innego założenia, to nie wstydziłaby się mówić o tym głośno w trakcie kampanii (no i, nie oszukujmy się, gdyby tak było, to jej członkowie nie przejęliby się Czarnym Protestem). Nie mówiono o tym głośno w kampanii bo uznano, że władza jest ważniejsza od „każdego życia, które jest święte”. Nawiasem mówiąc, Zjednoczona Prawica nie jest w tej kwestii prekursorką. Podwaliny pod takie „myślenie polityczne” położył Kościół katolicki, który co prawda dużo mówił o tym, że aborcja jest zła, ale ważniejsze dla niego były pieniążki. Dowodzi tego fakt, że Kościół wolał się z ostatnim rządem PRL-owskim dogadać w kwestii Komisji Majątkowej, a nie w kwestii aborcji. Te wszystkie biedne nienapoczęte dzieciątka musiały poczekać jeszcze 4 lata na ustawę antyaborcyjną. Nawiasem mówiąc, kiedy się w tej kwestii pociśnie trochę polskich klerofilów, to bardzo szybko się obrażają, albowiem nie są w stanie znaleźć żadnego sensownego argumentu, który przemawiałby za tym, że Kościół najpierw powinien upomnieć się o kasę, a dopiero potem o biedne dzieciątka nienapoczęte. Kiedyś się w tym temacie starłem (na ćwitrze) z niejakim Robertem Tekielim i w sumie dowiedziałem się tylko i wyłącznie tego, że nic nie rozumiem, bo ktoś tam z kimś wcześniej prowadził jakieś rozmowy/etc. O ile mnie pamięć nie myli, to niedługo później dostałem od niego bana, tak więc można powiedzieć, że choć nie dowiedziałem się zbyt wiele, to rozmowa była owocna. Warto by było również głośno mówić o tym, że cała ta „impreza” jest efektem tego, że Zjednoczona Prawica zrobiła taki, a nie inny deal polityczny z Kościołem. Przyznaję, że jeżeli chodzi o tego rodzaju narrację, to opozycja sobie częściowo radzi, ale stosowanie tych narracji nie powinno być celem, ale środkiem do celu (którym jest przekonanie suwerena do tego, że Kościół nie powinien mieć wpływu na politykę, bo ilekroć go ma, nie kończy się to dla Polaków niczym dobrym).


Najważniejszym elementem kampanii informacyjnej powinno być ukazanie suwerenowi tego, że jeżeli chodzi o aborcje, Zjednoczona Prawica absolutnie nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji i po prostu nie dojrzała do tego, żeby zajmować się takimi, a nie innymi kwestiami. W tym miejscu wystarczyłoby przypomnieć o tym, że politycy prawicy (wtedy jeszcze niezjednoczonej) bezrefleksyjnie popierali projekt ustawy, w którego uzasadnieniu stało, że: „Na przykład w miarę jak dziecko się rozwija w łonie matki, jego stan zdrowia niejednokrotnie ulega poprawie i choroba z zagrażającej życiu, zmienia się w lżejszą, która nie może już zostać uznana za nieuleczalną” oraz: „Wobec dynamicznego rozwoju medycyny nie sposób też wyrokować że dana choroba jest nieuleczalna.” oraz: „Za szczególnie niegodziwy trzeba uznać ten aspekt procedury aborcyjnej, który polega na przeznaczaniu dziecka do aborcji na podstawie jedynie prawdopodobieństwa, a orzeczenie o stopniu tego prawdopodobieństwa pozostawia się lekarzowi.”. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że w sumie to, kurwa, skandal, że lekarz orzeka na podstawie diagnostyki, przecież wiadomo, że o tym, z jaką chorobą mamy do czynienia powinno orzekać konsylium składające się z dwóch biskupów i jednej Kai Godek. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, to napiszę jedynie tyle, że pierdolenie o „prawdopodobieństwie” w sytuacji, w której dysponujemy naprawdę dokładnymi narzędziami diagnostycznymi (oraz, na ten przykład, chirurgią prenatalną) to, no właśnie, pierdolenie i nic więcej. Zaś osoby, które bezrefleksyjnie popierały taką ustawę (zapewne nawet jej nie czytając, bo przecież taka, a nie inna była „umowa”) są po prostu kretynami i dobrze by było, żeby suweren miał tego świadomość.


Dowodów na to, że prawica nie jest w stanie podjąć poważnej dyskusji na poważny temat jest od cholery, ale ja pozwolę sobie przytoczyć te najbardziej spektakularne. Wydaje mi się, że to odpowiednia pora na kolejną zabawę pt. wyobraźmy sobie, co by było gdyby. Tym razem wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby jeden z tuzów Zjednoczonej Prawicy w trakcie dyskusji na temat opinii Trybunały Przyłębskiego powiedział, że: „Trzeba pamiętać, że gdyby realizować postulaty tych środowisk, które sprzeciwiają się ochronie życia, to wtedy znaczna część sportowców na paraolimpiadzie nie miałaby prawa funkcjonować, zdobywać złotych medali”, zaś jedna z jego partyjnych koleżanek dopowiedziała, że: „Nie odmawiajmy prawa do życia dzieciom niepełnosprawnym. Paraolimpiada pokazała, że osoby niepełnosprawne dobrze radzą sobie w społeczeństwie”. Ja tam się co prawda nie znam, ale wydaje mi się, że suweren mógłby się srogo wkurwić na to, że w trakcie bądź co bądź poważnej debaty, ktoś zaczyna pierdolić takie głupoty. No bo ok, paraolimpiada paraolimpiadą, ale jakoś tak się składa, że nie pojawiają się tam, na ten przykład, zawodnicy z bezmózgowiem. Zapewne część z was zorientowała się, że trochę tutaj nakłamałem z tą zabawą, albowiem nie mamy tu do czynienia z hipotetyczną sytuacją. Te słowa padły z ust Zbigniewa Ziobry i Beaty Kempy w 2012 roku, kiedy to Solidarna Polska (próbując udowodnić, że jest bardziej hardkorowa od PiSu) wrzuciła do tegoż Sejmu projekt ustawy zaostrzającej prawo aborcyjne. Nazwanie tych wypowiedzi skrajnym idiotyzmem to trochę tak, jakby ktoś powiedział, że bolszewicy nie przepadali za kapitalistami. Ponieważ polskie dziennikarstwo nie domagało już wtedy, nikt nie zapytał autorów tych słów o to, „o czym oni tak właściwie rozmawiają”. Tak się bowiem jakoś złożyło, że liberalizacja prawa aborcyjnego nie miałaby żadnego wpływu na liczbę terminacji ciąży w przypadku stwierdzenia nieodwracalnego uszkodzenia płodu, bo takowe terminacje były legalne. Ja wiem, że argumentum ad paraolimpiadum jest idiotyczny, ale chyba nikt w 2021 roku nie ma wątpliwości odnośnie tego, że należy głośno (i wyraźnie) tłumaczyć, dlaczego taki, a nie inny argument jest idiotyczny, bo samo napisanie „to idiotyzm” już nie wystarcza (a przynajmniej nie na tyle, żeby ludzie pokroju Człowieka z Solarium tracili z tego tytułu poparcie).


W ramach kampanii informacyjnej należałoby również wytłumaczyć suwerenowi, dlaczego Solidarna Polska, która tak bardzo się dzisiaj chwali swoim projektem ustawy, który „pomaga kobietom”, powinna pospierdalać z tym chwaleniem się. Tutaj przyczyna jest bardzo prosta i w sumie to opisałem ją we wcześniejszym kawałku tekstu. Otóż, Solidarna Polska złożyła swój antyaborcyjny projekt ustawy w Sejmie w roku 2012. Warto by było zapytać polityków Solidarnej Polski o to, jak to się stało, że swój projekt (z którego są tak bardzo dumni) złożyli w Sejmie prawie 9 lat po tym, jak złożyli w Sejmie projekt ustawy zaostrzającej prawo aborcyjne. Jak to się stało, że przez te prawie 9 lat nie wpadli na to, że tego rodzaju ustawę należałoby wprowadzić na długo przed tym, jak wprowadzi się zakaz aborcji? Bo wrzucanie takiej ustawy po tym, jak się aborcji zakazało, to trochę tak, jak gdyby komuś złamać nos, a potem chwalić się tym, że osobie ze złamanym nosem dało się chusteczkę. Co prawda w niczym to nie pomoże (bo nos trzeba nastawić), ale przynajmniej dzięki chusteczce inni nie będą widzieli krwi, a to już coś. Nie będę się tutaj pochylał nad samym projektem (tzn. jego treścią), bo, z racji tego, że była ona przygotowana w biegu (przez fundamentalistów religijnych) wiadomo, że, delikatnie rzecz ujmując, będzie to chujnia z grzybnią. Nie zmienia to faktu, że Solidarną Polskę należałoby grillować w kwestii tego, czemu tak długo czekali ze swoją super-duper ustawą.


Ostatnim elementem tejże kampanii powinno być pokazywanie suwerenowi tego, jak bardzo Zjednoczona Prawica ma w dupie prawo, które sama ustanawia. Tak się bowiem złożyło, że część dziennikarzy zaczęła zdradzać objawy RiGCzu i pytać członków Zjednoczonej Prawicy o to, czy zamierzają przestrzegać prawa, które sami ustanowili. Stanisław Karczewski stwierdził, że on by córki nie zmuszał do przestrzegania prawa, bo to „absolutnie jej decyzja”. Jarosław Sellin zapytany o to, czy przestrzegałby prawa: „Nie, to jest pytanie poniżej pasa. Uważam, że takich pytań w ogóle nie należy zadawać i na takie pytanie po prostu nie będę odpowiadał”. Ten sam Sellin w 2017 chwalił się tym, że do końca kadencji uda się zaostrzyć prawo aborcyjne. Jacek Ozdoba w ogóle nie odpowiedział na pytanie. Nie wiem, czy podobne pytania zadawano innym tuzom ze Zjednoczonej Prawicy, ale już tych kilka odpowiedzi wystarczy, żeby pokazać suwerenowi, jak bardzo Zjednoczona Prawica jest równiejsza od reszty obywateli.  


Choć najlepszy moment do napierdalania w Zjednoczoną Prawicę został przegapiony, to kampania informacyjna nadal mogłaby trafić na podatny grunt, bo jestem się w stanie założyć o wiele, że cześć wyborców Zjednoczonej Prawicy do końca (tzn., do opublikowania opinii Trybunału Przyłębskiego) wierzyła w to, że Dobry Car (aka Genialny Strateg) ukaże złych bojarów (w tym przypadku, Trybunał Przyłębski) i cała sprawa zostanie uznana za niebyłą. Opublikowanie wyroku to moment, w którym część elektoratu Zjednoczonej Prawicy może sobie zdać sprawę z tego, że, no cóż, Zjednoczona Prawica jakoś tak niekoniecznie liczy się z ich zdaniem (było od cholery sondaży, z których wynikało, że spora część elektoratu Zjednoczonej Prawicy nie chce zaostrzenia prawa aborcyjnego). To jest ten moment, w którym można próbować wytłumaczyć tym ludziom, że mają alternatywę. Nie, nawijanie o tym, że się „sprzedali za 500 złotych” w niczym nie pomoże (no chyba,s że Zjednoczonej Prawicy).


Ta wyżej opisana bieda-kampania opiera się na tym, co z powodzeniem stosuje Zjednoczona Prawica (która zapożyczyła sobie tę metodę od Pomarańczowego Człowieka), czyli na czymś, co od biedy można nazwać „wielonarracją”. Od tego, co robił (i pewnie będzie robił) Trump oraz Zjednoczona Prawica, tę kampanię różniłoby to, że zawarte w niej narracje nie byłyby sprzeczne. Zamiast tego, wzajemnie by się uzupełniały i wzmacniały. Dzięki podważaniu samego wyroku TK (przy użyciu wcześniejszej wypowiedzi polityków i mediaworkerów Zjednoczonej Prawicy) można by było pokazać suwerenowi, że ten quasi wyrok zapadł tylko i wyłącznie dlatego, że zażyczyły sobie tego „czynniki decyzyjne”. Narrację tą wzmocniłoby przypomnienie suwerenowi o tym, że kiedy wyrok TK nie spodobał się Zjednoczonej Prawicy, to Zjednoczona Prawica wytarła sobie nim dupę. Innymi słowy, Zjednoczona Prawica opublikowała ten wyrok dlatego, że się z nim zgadzała, a nie dlatego, że „musiała”. Powyższą narrację należałoby wzmocnić przypominaniem wypowiedzi, w których członkowie Zjednoczonej Prawicy (i pracownicy mediów rządowych) opowiadali o tym, jak to prawo powinno służyć ludziom i że jeżeli im nie służy, to znaczy, że to złe prawo i nie należy go przestrzegać (bo z tego wynika po prostu tyle, że Zjednoczona Prawica przestrzega prawa tylko i wyłącznie wtedy, gdy jej to pasuje). Narracja o tym, że Trybunał Przyłębski (uwaga, przygotujcie się na najkrótszy suchar) „podjął decyzję” na zlecenie Czynników Decyzyjnych Zjednoczonej Prawicy mogłaby zostać podparta cytowaniem Pawłowicz, która nie dość, że hejtowała samą Konstytucje, to jeszcze publicznie przyznawała się do głosowania za przepisem, który z konstytucją był sprzeczny i tłumaczyła się tym, że „była taka, a nie inna umowa”. To wszystko sprawiłoby, że argumentum ad Zollum, po który mogłaby sięgnąć Zjednoczona Prawica, byłby zupełnie nieskuteczny (acz dla pewności można by było ten argument „dobić” przypominaniem tego, co Zjednoczona Prawica miała do powiedzenia na temat Zolla).


Do powyższych narracji idealnie pasowałyby te, które uderzałyby w Zjednoczoną Prawicę w sposób bezpośredni. Dlatego warto by było przypomnieć o tym, że jeżeli chodzi o podejście Zjednoczonej Prawicy do aborcji, to owo zainteresowanie przypomina sinusoidę. Im bliżej wyborów było, tym rzadziej Zjednoczona Prawica poruszała kwestię aborcji. W trakcie trwania kampanii ten temat był praktycznie martwy. Z tego zaś płynie taki wniosek, że Zjednoczona Prawica okłamywała swoich własnych wyborców. To zaś idealnie współgrałoby z narracjami, w których ukazanoby suwerenowi to, że Zjednoczona Prawica nie jest w stanie poważnie podejść do poważnych tematów i dzielnie walczy z problemami, które sama stwarza. Cebulą na torcie (to już druga w tym tekście) byłoby pokazanie suwerenowi histerycznych reakcji członków Zjednoczonej Prawicy, których zapytano o to, czy zamierzają przestrzegać ustanowionego przez siebie prawa. Warto w tym miejscu nadmienić, że Zjednoczona Prawica nie byłaby się w stanie zabezpieczyć przed taką kampanią. Nie da się bowiem w żaden sposób „cofnąć” tego,S co zostało zrobione i powiedziane. Tak sobie myślę, że jednym z głównych filarów, na których opiera się zjednoczono-prawicowa propaganda, jest „zapominanie” sporej liczby wypowiedzi i działań. Opozycja jest zaś na tyle uprzejma, że stara się nie psuć nastroju spindoktorom Zjednoczonej Prawicy i nie przypominać o zbyt wielu niefajnych rzeczach.


Rozmawiałem sobie ostatnio z jednym znajomym lewakiem, który (tak samo jak ja) lubi się katować polską polityką. Rozmawialiśmy o tym, „co będzie dalej” w kontekście opinii Trybunału Przyłębskiego. Ja wychodziłem z założenia, że ludzie nadal są wkurwieni srogo. To, że nie chodzą dzień w dzień na protesty nie oznacza, że im przeszło. Znajomy Lewak zaś stwierdził, że nie byłby aż takim optymistą w kwestii wkurwienia, bo już teraz pojawiają się głosy, że w sumie ta aborcja to nie jest najważniejsza i są inne, znacznie istotniejsze, sprawy. Co prawda, nie pokłóciliśmy się z tym Znajomym Lewakiem (tak więc nie było inby na lewicy), ale w trakcie rozmowy twierdziłem, że taki scenariusz (tzn. „zapomnienie” zaostrzenia prawa aborcyjnego) jest mało prawdopodobny. Dopiero w trakcie pisania niniejszego tekstu dotarło do mnie, że, owszem, ten scenariusz jest, niestety, prawdopodobny. Czemu? Z tej prostej przyczyny, że opozycja przez swój jebałpiesizm może sprawić, że nawet temat aborcji zostanie „zapomniany” i przykryty innymi (a co za tym idzie, ilekroć ktoś przypomni o tym, co zrobił Trybunał Przyłębski, odbije się od argumentum ad tematum zastępczum).


Mam świadomość tego, że w powyższym tekście było sporo narzekania na opozycję, ale nie wyobrażam sobie innego zakończenia niż takowe, w którym raz jeszcze wyrażę swoją opinię na temat (braku) działań opozycji. Szczerze wątpię w to, że ruszy z jakąkolwiek kampanią informacyjną w temacie aborcji. Jeżeli do tej pory nikt po opozycyjnej stronie nie zorientował się, że warto by było (i to warto również z przyczyn stricte politycznych) poruszyć pewne kwestie, to pewnie już nikt na ten pomysł nie wpadnie. Jest to o tyle absurdalne, że protesty przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego były (jak na nasze realia) wprost gigantyczne, a poza tym, wszędzie jest od cholery sondaży, w których stoi, że generalnie to większość Polaków jest przeciwko temu, co zrobiła Zjednoczona Prawica. Jakie wnioski z tego wyciągnęła opozycja? Nie wiadomo, bo nasza opozycja jest mocno bezobjawowa. I tym, jakże optymistycznym akcentem, pozwolę sobie zakończyć ten tekst.


Źródła:

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,26612868,se-wyrok-tk-o-zakazie-aborcji-moze-zostac-opublikowany-w.html

https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103085,26636489,wyrok-tk-o-zakazie-aborcji-zostanie-opublikowany-w-swieta-pomaska.html

https://www.tvp.info/52008395/w-dzienniku-ustaw-opublikowano-wyrok-tk-ws-przepisow-o-aborcji-tvp-info

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kryzys_sejmowy_w_Polsce

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/strajk-kobiet-mec-grzegorz-kukowka-opowiada-o-pomocy-zatrzymanym/rg14nyx

https://twitter.com/mart801/status/1332996806536519680

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/516155,premier-szydlo-konstytucja-tk-trybunal-konstytucyjny-sad-sld-trybunal-stanu-pis-prawo-i-sprawiedliwosc.html

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/konstytucjonalisci-o-publikacji-wyroku-tk-premier-beacie-szydlo-grozi-trybunal-stanu/flwnj3

https://tvn24.pl/polska/ryszard-terlecki-o-zamieszaniu-wokol-tk-i-oredziu-prezydenta-dudy-ra600022-3319751

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/528494,sasin-trybunal-nie-wydal-wyroku-to-tylko-opinia-czesci-sedziow-tk.html

https://www.bankier.pl/wiadomosc/Nie-bedzie-publikacji-wyroku-Trybunalu-Konstytucyjnego-z-3-grudnia-3455401.html

https://wiadomosci.wp.pl/patryk-jaki-o-posiedzeniu-tk-sedziowie-moga-sobie-zamowic-espresso-i-ciasteczka-6025263642423937a

https://www.prawo.pl/prawnicy-sady/morawiecki-sprawiedliwosc-wazniejsza-niz-prawo,69476.html

https://tvn24.pl/polska/pawlowicz-o-budzecie-tk-na-komisji-sprawiedliwosci-i-praw-czlowieka-ra608252-3170751

https://www.radiomaryja.pl/informacje/prof-k-pawlowicz-konstytucja-silna-blokada-dla-rozwoju-polski/

https://polskatimes.pl/krystyna-pawlowicz-glosowala-za-niekonstytucyjnym-przepisem-bo-taka-byla-polityczna-umowa/ar/12727686

https://www.prawo.pl/prawnicy-sady/kara-za-aborcje-trafi-do-kodeksu-karnego,53968.html

https://oko.press/prezydent-duda-podpisze-zakaz-aborcji-bo-aborcja-to-morderstwo/

https://pl.wikipedia.org/wiki/Komisja_maj%C4%85tkowa

Notka, w której pastwiłem się nad uzasadnieniem zygotariańskiego projektu ustawy

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2013/09/aborcja-w-krainie-absurdu-i-gupoty.html

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/654982,ziobro-po-liberalizacji-prawa-antyaborcyjnego-nie-byloby-tylu-medalistow-na-paraolimpiadzie.html

https://natemat.pl/34977,beata-kempa-i-wanda-nowicka-ostra-klotnia-o-aborcje-u-moniki-olejnik

https://www.bankier.pl/wiadomosc/Solidarna-Polska-przygotowala-projekt-ws-hospicjow-perinatalnych-8046751.html

https://prawo.money.pl/aktualnosci/wiadomosci/artykul/ustawa;antyaborcyjna;solidarna;polska;dziekuje;platformie,87,0,1185111.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,26745506,karczewski-nie-zmuszalby-corki-do-urodzenia-dziecka-z-wada-letalna.html

https://dorzeczy.pl/kraj/171032/wiceminister-oburzony-pytaniem-od-sluchacza-to-jest-ponizej-pasa.html

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/1088973,sellin-wyglada-na-to-ze-do-konca-kadencji-wyeliminujemy-tzw-przeslanke-eugeniczna.html

https://www.wprost.pl/polityka/10413936/awantura-ozdoby-i-smiszka-w-kropce-nad-i-to-sa-barbarzyncy.html