czwartek, 30 sierpnia 2018

Hejterski Przegląd Cykliczny #35

Pod koniec lipca media zaczęły się pastwić nad poprzedniczką Premiera Tysiąclecia (której imię i nazwisko zaginęło w pomroce spinów i narracji), która podwiozła swoją matkę rządową limuzyną (z obstawą) na badania do szpitala. Biorąc pod rozwagę dotychczasowe osiągnięcia kierowców przewożących tuzów Dobrej Zmiany, tę „przysługę” można traktować jak „narażenie na niebezpieczeństwo”. Nie wspominając o tym, że taka ryzykowna podwózka świadczy o dość napiętych stosunkach w rodzinie poprzedniczki Premiera Tysiąclecia.


Na oknie poselskiego biura byłego członka PZPR (obecnie PiS) Krzysztofa Czabańskiego, pewna kobieta wysmarowała sprayem nazwę tej pierwszej partii. Ponieważ wszystko zostało uwiecznione na monitoringu, policja szybko ujęła sprawczynię. Wydawać by się mogło, że przypną jej jakiś akt wandalizmu (albo coś w ten deseń, po prawniczemu tego nie nazwę, bo się nie znam), ale w tym momencie wchodzi prokuratura cała na biało (pozdrowienia dla nadprokuratora, Zbigniewa Ziobro), która stawia kobiecie zarzut „propagowania ustroju totalitarnego”. Ponieważ przez internet przewaliła się kupa żartów pt „czy pokazywanie Piotrowicza to propagowanie ustroju totalitarnego”, tak więc nie będę was już nimi katował. Już nawet nie chce mi się rozpisywać o prokuratorze, który uznał, że chuj tam, że swastyka, bo to symbol szczęścia azjatycki. Ziomberiada obwieszona celtykami (symbol neonazistowski) i falangami (symbol faszystowski) może sobie do usranej śmierci maszerować po miastach i żaden prokurator nawet nie mrugnie. Mało tego. Jak na FB zaczęły spadać ofalangowane profile, to się podniósł lament, że „cenzura”. Ci, którzy wtedy bóldupili, nie odezwali się słowem po tym, jak prokuratora zapodała ten idiotyczny zarzut. Ciekaw jestem, kiedy ktoś w naszym pięknym kraju zrozumie to, że tego rodzaju debilne zachowania prokuratur, połączone z nagminnym ignorowaniem łysej ziomberiady, która np. jara się Leonem Degrelle, ma zajebisty wpływ na zaufanie (tzn resztki tegoż) społeczeństwa do państwa jako takiego? Przeca wiadomo, że w przypadku tej kobiety nie chodzi o żaden totalitaryzm, ale o to, że ziomkowi Zbyszka pomazali okno, więc prokurator się musi wykazać. Mam niejasne przeczucie, że gdyby ta kobieta po prostu przykleiła do okna kartę z napisem „PZPR”, to oberwałaby tym samym zarzutem. 


Jeżeli ktoś po przeczytaniu poprzedniego akapitu pomyślał sobie „nie no, kurwa, ale za kartkę to by przeca nie postawili takiego zarzutu”, to chciałbym takiej osobie powiedzieć, że należy się jej odznaka Jona Snowa, albowiem: „W Białej Podlaskiej na pomnik Lecha Kaczyńskiego nałożono kamizelkę z napisem "Konstytucja". Policja zatrzymała podejrzanego 67-latka. Postawiono mu zarzut „znieważenia pomnika.”. Pamiętam, jak kiedyś gdzieś wyczytałem dowcip, który (podobnież) opowiadali sobie ludkowie w czasach słusznie minionych: „Jak najszybciej rozbić lód na rzece? Napisać na nim „Solidarność” a potem dać znać ZOMO”. Odnoszę wrażenie, że niebawem może być nieco podobnie z tym że trzeba będzie napisać „Konstytucja”, zrobić fotkę i wrzucić ją na Twittera. W teorii dałoby się to jakoś na poważnie skomentować, ale w praktyce, chuj wie jaki zarzut by mi za to postawiono.


Zazwyczaj (ok, zawsze, ale jakoś musiałem zagaić) robię tak, że jak się mam pastwić nad jakimś tematem, to się staram zgłębić dany temat. Czasem trzeba grzebać za jakimiś szczegółami dość długo, czasem wystarczy zapoznać się z artykułem. Tym razem będzie inaczej, albowiem mam kompletnie wypierdolone na to co redaktor Warzecha miał do napisania na temat tego, dlaczego jego zdaniem dawanie dzieciom klapsów to nic takiego i że nie powinno się za to karać rodziców. Ciekaw jestem, jak zareagowałby redaktor Warzecha, gdyby ktoś mu powiedział „ok, pójdźmy na kompromis, karą za dawanie klapsów dzieciom, będzie dawanie klapsów rodzicom”. Śmiem twierdzić, że by się redaktoru procesorek przegrzał. Jak to, kurwa jest, że generalnie, jako społeczeństwo, zgadzamy się co do tego, że przemoc jest cokolwiek chujowa i że trzeba za nią karać, ale kiedy dyskusja schodzi na stosowanie przemocy wobec dzieci, to się nagle okazuje, że przemoc w sumie wcale nie do końca taka zła, bo „środek wychowawczy”. To może wprowadźmy do Kodeksu karnego wyjątek taki? Tzn, jak ktoś komuś wyjebie bułę i powie, że to było w ramach zastosowania „środka wychowawczego”, to taka osoba nie podlega karze. Dodatkowo, powinno się wprowadzić przepis, gwarantujący bijącemu (w ramach stosowania „środka wychowawczego”) prawo do bicia, do momentu, w którym bijący nie uzna, że bity wreszcie został „wychowany”. Brzmi kuriozalnie, nieprawdaż? Dokładnie tak samo brzmią „argumenty” ludzi, którzy twierdzą, że kary cielesne są spoko.


W dwóch ostatnich Przeglądach komentowałem pompowanie marki Re(a)d is Bad przez władze naszego pięknego kraju. Zastanawiałem się wtedy na tym, czy da się to robić w sposób bardziej bezczelny niż wysyłanie Premiera Tysiąclecia do ichniego sklepu, bądź wydanie polecenia Prezydentowi RP i jego małżonce, żeby się przyodziewali w produkty produkcji RiB. Okazuje się, że, owszem, da się. „Z informacji podanej przez Muzeum II Wojny Światowej na portalu społecznościowym wynika, że ubrania "Red is Bad" można nabyć w sklepie z pamiątkami tej instytucji.” Biorąc pod rozwagę subtelność w pompowaniu, niebawem możemy się spodziewać akcji w rodzaju „koszulki RiB do nabycia w każdym biurze poselskim Prawa i Sprawiedliwości”. Nieco zaś bardziej na serio – obstawiam, że pompowanie RiB będzie jeszcze bardziej spektakularne niż do tej pory, bo przeca okrągła rocznica odzyskania niepodległości się zbliża. Najbardziej mnie w artykule (na portalu „Do Rzeczy”) urzekł następujący fragment tekstu: „Przypomnijmy, że w ostatnim czasie w sklepie tej marki odzieżowej wizytę złożył premier Mateusz Morawiecki. Szef rządu kupił w nim koszulki dla wolontariuszy z którymi wcześniej porządkował groby Powstańców Warszawskich. W odzieży Red is Bad pojawiła się publicznie w czerwcu Pierwsza Dama Agata Kornhauser-Duda. W koszulce tej marki kibicowała polskim piłkarzom w czasie Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w Rosji. Wcześniej w ciuchach RiB kilkukrotnie widywano prezydenta Andrzeja Dudę.” Trza przyznać, że w „Do Rzeczy” potrafią robić subtelną (niczym rzut cegłówką w okno) reklamę.


Od czasu do czasu zerkam sobie na twórczość (nowo)tworu o nazwie Ordo Iuris. Wydawało mi się, że mało co (w wykonaniu tejże organizacji) jest mnie w stanie zdziwić, ale muszę przyznać, że teraz wyjebało skalę. Ostatnio Ordo Iuris wydaliło z siebie (serio, za moment się przekonacie o tym, że był to zajebisty eufemizm) raport, który podrzucono ONZ, w którym „poruszono ważny temat postulatu zakazu ,,terapii konwersyjnej”, którego realizacja stanowiłaby naruszenie praw pacjenta wobec osób nieakceptujących swoich homoseksualnych skłonności.”. Zanim przejdę dalej, jedno pytanko natury ogólnej, czy z „terapii konwersyjnej” może skorzystać osoba heteroseksualna, która nie toleruje swoich skłonności? Nieco zaś bardziej na poważnie,  dla mnie, kurwa mać, ta „terapia konwersyjna”, to nic innego jak odmiana psychiatrii represyjnej i powinno się tego w cholerę zakazać. Aczkolwiek największym skurwysyństwem jest to, że ci ludzie mają czelność twierdzić, że w sumie to ta terapia jest „dla dobra pacjenta, no bo przeca część ludzi chce się jej poddać”. Rzecz jasna, ci sami mędrcy zupełnie pomijają kontekst tego, że „część ludzi chce”. A kontekst, jest zupełnie taki sam, jak w przypadku mitycznego „syndromu poaborcyjnego”, tzn. wmawianie części ludzi, że są „gorsi” (bo pambuk, albo inne prawo naturalne). Jak się odpowiednio dużej liczbie ludzi będzie wmawiać te idiotyzmy o „gorszości” odpowiednio długo, to część z nich będzie się chciała „leczyć”.


W miarę uważnie obserwuję poczynania naszych rodzimych religiantów, ale dopiero przy okazji pogrzebu Kory Jackowskiej zaobserwowałem hejtowanie pogrzebów świeckich. Tzn. wiadomo, że nasza kościelna prawica nie może pochwalać takich herezji, ale czym innym jest „niepochwalanie”, a czym innym biegunka argumentacyjna (tak, dobrze czytacie, w akapicie odnoszącym się do pogrzebów, użyłem słowa „biegunka”). Tzn było hejtowanie zmarłych, ale do tej pory nie widziałem masowego hejtowania samej instytucji pogrzebu świeckiego. Hejtowali ów pogrzeb Influencerzy Dobrej zmiany wspierani przez pierdylion dronów. Moim zdaniem, był to przekaz dnia (tak, ktoś, kurwa, wydał tym ludziom polecenie „macie hejtować ten pogrzeb”, a oni to polecenie wykonali), bo, hejty przypominały typowe dla prawicy argumentum ad zdupum. Pozwolę sobie zacytować tweet Stanisława Janeckiego (bo treść tych bardziej cywilizowanych hejtów była zbliżona do tego co on napisał: „Pogrzeb jak piknik, bez cienia metafizyki to nie jest jednak coś, co zapada w pamięć i wstrząsa żyjącymi. Sorry”. Innymi słowy – pogrzeb Kory był tak bardzo „nijaki”, że pan Stanisław postanowił napisać o nim ćwita. Rzecz jasna, pierdylion komentarzy dronów (które przeżywały BRAK KSIĘDZA I SZATAŃSKĄ MUZYKĘ), absolutnie nie świadczy o tym, że owa ceremonia „wstrząsnęła żyjącymi”. Nic a nic. Wybitnie przypadł mu do gustu fragment o „braku metafizyki”, bo można by go było zastosować nawet gdyby to był pogrzeb wyznaniowy: „Pogrzeb, jak zebranie chóru, bez cienia metafizyki, to nie jest jednak coś co zapada w pamięć(...)”. Ten wpis raczej nie pozostawia wątpliwości co do tego, że ktoś Panu Staszku kazał hejtować, ale Pan Staszek nie bardzo wiedział jak, więc poszło w „metafizykę”. W kwestii zaś „piknikowatości”, to chuj panu do tego, Panie Stanisławie. Jeżeli zmarły zażyczy sobie, żeby w trakcie składania do grobu trumny/urny z prochami, puszczono piosenkę: „Always look on the bright side of life”, albo końcówkę kreskówki „That's all folks”, to do tego też panu chuj, Panie Stanisławie. Ktoś mógłby powiedzieć, że czemu ja się tak właściwie przypierdalam, bo przeca wolność słowa jest i jak prawica spod znaku krzyża chce krytykować pogrzeb świecki, to ma do tego prawo. Owszem, ma, ale wyobraźcie sobie, że ktoś w podobny sposób zaczął hejtować wyznaniowy pogrzeb jakiegoś notabla. Że ksiądz bredził (pewnie pijany), że ludzie wyli bo im się wydawało, że potrafią śpiewać (i nie można się było skupić na „metafizyce”), że za dużo symboli religijnych i w ogóle modlitwy jakieś takie bez sensu/etc/etc. No przeca zaraz by się okazało, że to „obraza uczuć religijnych”.


Na Wirtualnej Polsce pojawił się artykuł z niezwykle zachęcającym wstępem: „Jeden z inicjatorów Komitetu Obrony Demokracji Walter Chełstowski nie ma najlepszego zdania o większości swoich rodaków”. W dalszej części artykułu zacytowano, praktycznie w całości, wpis tegoż pana, który swój wywód na temat sytuacji politycznej w kraju był łaskaw podsumować w sposób następujący: „Wniosek: duża, wystarczająca część obywateli Polski to głupcy. A my? Rozumna mniejszość. Tak, jak w każdej dyktaturze". W tej wypowiedzi na pewno jest jakiś ukryty sens, ale ja jestem zbyt głupi, żeby ów sens znaleźć (a co dopiero – zrozumieć).


Krzysztofa Bosaka spotkała kolejna trauma: „Ostatni weekend spędziłem pod Biłgorajem. Trzy dni wyłącznie wśród Polaków. Tak już się od tego odzwyczaiłem żyjąc w centrum Warszawy, że czułem się jakbym wyjechał zagranicę”. Opowiem wam historię zupełnie bez związku z jego traumą. Żyje sobie spokojnie w swoim zakątku Podkarpacia, w otoczeniu całkiem spoko ludzi. Przyszedł taki moment, że musiałem pojechać do Warszawy (sprawy rodzinne) i co? I, kurwa, pierwszego dnia natknąłem się tam na Roberta Winnickego, który z miną kota srającego na puszczy pchał wózek dziecięcy po ulicy Puławskiej. Nie polecam.


Mniej więcej w połowie sierpnia do grona elitariuszy, którzy postanowili wytłumaczyć młodym, że ci są głupi i co oni w ogóle sobą reprezentują dołączyła Dorota Wellman. Generalnie ulało się jej, albowiem jej zdaniem młodzi nie angażują się w protesty. Szczególnie urzekł mnie ten fragment tyrady „Co się musi zdarzyć, żebyście się obudzili z letargu? Zabraknie caffe latte z sojowym mlekiem? Wyłączą internet? Nie będzie darmowego wi-fi? Nie pozwolą siedzieć nad Wisłą? Zabiorą paszporty? Przestanie działać Netflix?". Ów fragment urzekł mnie właśnie dlatego, że zdaniem Doroty Wellman – największym problemem młodych ludzi byłoby to, że Netflix przestanie działać (SPOKOJNIE, BEZ PANIKI, NETFLIXOWI NIC SIĘ NIE STANIE!). Chuj, że tyranie na śmieciówkach, chuj, że odbijanie się od gównianej roboty, do gównianej roboty. Co tam myśl o tym, że żeby kupić mieszkanie, trzeba by było się zadłużyć na pierdylion lat i modlić się potem o to, żeby przypadkiem nie stracić roboty na kilka miesięcy. Dupa tam, największy problem młodych ludzi, to to, czy sojowe latte będzie (trochę mnie Dorota Wellman zawiodła, bo liczyłem na to, że może napisze coś o tostach z awokado). Co tam, że młodzi ludzie często nie chcą się decydować na dziecko, bo się boją tego, że nie będzie ich stać na tegoż dziecka utrzymanie (dla tych ludzi 500+ byłoby idealnym „stypendium demograficznym”, ale ustawodawca miał ich w dupie). Generalnie – można by ten rant ciągnąć ad mortem defaecatam, ale trochę się mi nie chce, bo młodym nie trza przypominać, czemu mają przesrane, a ludzie pokroju Doroty Wellman i tak nie załapią. Swoją drogą, to musi strasznie boleć. Tzn. sytuacja, w której widzi się problem, mówi się wszystkim dookoła „ej, patrzcie, to jest na serio poważna sprawa, powinniśmy coś z tym zrobić”, a wszyscy mają to w dupie. Podobnie czuli się młodzi ludzie. Różnica polega na tym, że dla Doroty Wellman to są teoretyczne rozważania, a młodzi mieli po prostu przejebane. 


W tejże samej pierwszej połowie sierpnia „Do Rzeczy” opublikowało artykuł pt „Wybory samorządowe. Sensacyjna przewaga PiS nad opozycją”. Portal „Do Rzeczy” bazował na obszernym artukule z OKO.press, pt „Uwaga! PiS może wygrać wybory do 10 sejmików, PO z .N – tylko do 4. Koalicja Obywatelska to za mało”. I wszystko byłoby dobrze (jeżeli ktoś popiera PiS), albo źle (jeżeli ktoś nie popiera), gdyby nie to, że ów sondaż przeprowadzono w kwietniu (pi razy oko 3.5 miesiąca przed publikacją artykułu). Nie mam najmniejszych zastrzeżeń co do IBRISu (bo to nie CBOS), ale, kurwa, w ciągu 3.5 miesiąca zmienić się może praktycznie wszystko. Jeżeli ktoś nie wierzy, to niech sobie odkopie sondaże z lutego 2015 i porówna je z wynikami wyborów prezydenckich. OKO.press tłumaczy, że „IBRiS badał postawy wyborcze w końcu kwietnia, ale wiarygodność (i aktualność) wyników potwierdza fakt, że odpowiadają one ogólnopolskim sondażom” I wszystko pięknie, ale prawda jest taka, że od pewnego czasu trwają tzw „prekampanie” (czyli kampanie wyborcze, które nie nazywają się kampaniami, żeby PKW się nie mogło czepiać) i można bezpiecznie założyć, że mogą one mieć wpływ na preferencje wyborców. Kolejna sprawa „Aby zwiększyć trafność pomiaru, poza nazwą ugrupowania podawano nazwisko – prawdopodobnego – lidera każdej z list”. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że ten sondaż nie był w stanie uwzględnić tego, że partie zabiegają o to, żeby na listach znaleźli się politycy/działacze/etc, którzy są popularni np. w konkretnym mieście. Takich osób może być sporo na liście. W teorii, patrzy się na znaczek partyjny, ale jeżeli ktoś jest bardzo popularny w danym mieście, to ludzie mogą na niego zagłosować niezależnie o tego, z której listy startuje. Mógłbym tak dalej wymieniać przyczyny, dla których „ten sondaż może być jednakowoż trochę nieaktualny”, ale lista zastrzeżeń byłaby pewnie długa jak krawat żyrafy, więc sobie to daruje. W telegraficznym skrócie – preferencje wyborcze były badane w kwietniu i wysnuwanie z nich wniosków kilka miesięcy później jest cokolwiek bezsensowne. Osobną kwestią jest to, że rządowe mendia rzuciły się na ten news i nie miały do niego najmniejszych zastrzeżeń (zupełnie nie wiem czemu...)


Sytuacja „dyplomatyczna” na linii Polska – Ukraina jest raczej daleka idealnej. Obustronny „wyklętyzm” (pierdolec na punkcie polityki historycznej) w niczym nie pomaga. I w tym momencie, wchodzi Ryszard Czarnecki, cały na biało i publikuje tweeta o następującej treści: „Dziś mija równo 1000 lat (!) od dnia ,gdy polski władca (i późniejszy krol) Boleslaw Chrobry zdobył Kijow... I komu to przeszkadzało :D?” Pan Ryszard dostał zjebę, więc szybko zaczął tłumaczyć, że udzielający mu tejże zjeby są nieukami, bo przeca Ukraina powstała dużo później więc oso chozi wochle. Z jednej strony, wiadomo, że to Ryszard Czarnecki i nie można od niego wymagać, żeby zdawał sobie sprawę z tego, jak ktoś może odczytać tego rodzaju wpis. Jeno z drugiej strony, ten człowiek był do niedawna Wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego i to już lekko przerażające było. Aczkolwiek zawsze mogło być gorzej, mogli go wziąć na szefa MSZ.


Muszę się przyznać do błędu i posypać głowę popiołem. Pamiętacie vlogera Dariusza, któremu poświęciłem kawałek tekstu w ostatnim Przeglądzie? Napisałem wtedy, że vloger Dariusz jest stachanowcem obywatelskości, bo tak sam z siebie poświęcał tyle czasu kampanii wyborczej w Warszawie. Zaangażowanie było wielkie, bo vloger Dariusz krytykował każdego kandydata, który na to zasłużył (Nie-Jakiego) i chwalił każdego kandydata, którego było za co pochwalić (Jakiego). No, ale do rzeczy. Okazało się, że vloger Dariusz był zatrudniony w Ministerstwie Sprawiedliwości. Tym samym, moja wiara w społeczeństwo obywatelskie legła w gruzach. Nieco zaś bardziej na serio. Ja rozumiem, że stołki „państwowe” służą temu, żeby obdarowywać nimi drony, ale ten konkretny dron jarał się np. Międlarem (potem usiłował pousuwać ślady, ale życzę powodzenia w kasowaniu czegokolwiek z internetów). Osobną kwestią jest to, że dronów pokroju Mateckiego, może być od cholery.  


Arcybiskup Wacław Depo żalił się w trakcie religijnego eventu na Jasnej Górze: „Bardzo boleśnie powróciły wypowiedzi, że w Polsce rządzi Konstytucja, a nie Ewangelia”. Proponuje eksperyment myślowy: jak zareagowałaby polska prawica gdyby w podobny sposób wypowiadał się jakiś wysoko postawiony muzułmański duchowny? (we Francji na ten przykład, albo w Niemczech [o Szwecji nie wspominam, bo „Szwecji już nie ma”]).


Jedna z analityczek, która zajmuje się „mierzeniem i ważeniem” internetów, Anna Mierzyńska (chciałem w tym miejscu napisać, że „gra słów niezamierzona”, ale to chyba tylko pogorszyłoby sytuację), postanowiła poprosić internautów o pomoc: „Pomożecie? Jakie czasopisma w Polsce, Waszym zdaniem, to typowe pisma czytane przez "Januszów i Grażyny" (mówiąc hasłowo), zwłaszcza z mniejszych miast? Nie chodzi mi o politykę, tylko w ogóle: jakie pisma czytają?” Nie wiem, jak inne Janusze, ale u nas w mieście to żeśmy mieli w zeszłym miesiącu jeden numer „Polityki” ze stycznia 2015. Trochę pomięty był, jak go czytałem (bo byłem ósmy w kolejce). Czasem się zastanawiam nad tym, jak wygląda proces decyzyjny u osoby, która decyduje się na zadanie takiego pytania. Załóżmy przez moment, że zostało ono zadane w inny sposób (nie ma Januszów i Grażyn) skąd followersi pani Mierzyńskiej mają to wiedzieć? Tzn może inaczej – ok, followersi mogą mieć jakieś swoje obserwacje, ale jeżeli Anna Mierzyńska chciałaby na podstawie takich informacji zbudować jakieś narzędzie analityczne (obstawiam, że raczej nie pytała z ciekawości), to byłoby ono (jak to się u nas mawia) gówno warte. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Anna Mierzyńska „przeprosiła urażonych” za J&G. 


Do tekstów części z polskich publicystów nie można podchodzić bez znajomości prawa Poego. Nie inaczej rzecz się ma z artykułem Rafała Wosia, w którym wzywa on polską lewicę do współpracy z PiSem (celem ucywilizowania tegoż ostatniego). Wywód Wosia (o konieczności współpracy) opiera się między innymi na tym, że po pierwsze, PiS może jeszcze długo rządzić, a po drugie lewicy dobrze idzie cywilizowanie PiSu, bo przeca Czarny Protest był, no i jak ten protest był, to PiS się cofnął i nie zaostrzył prawa antyaborcyjnego (nie nazywajmy tej ustawy „ustawą o planowaniu rodziny”, bo to tak, jakby nazywać partię Jarosława Kaczyńskiego „Prawo i Sprawiedliwość”). Chciałbym nieśmiało przypomnieć redaktorowi Wosiowi, że Czarny Protest, owszem, został zainicjowany przez lewicowych działaczy, ale jego masowość nie wzięła się stąd, że lewica zwoziła ludzi autokarami do miast, ale z tego, że ludzie się po prostu wkurwili, bo wszystko wskazywało na to, że zygotariański rzyg Odro Iuris zostanie przegłosowany. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że skala protestu przeraziła PiSowskich spindoktorów. A najbardziej przeraziło ich to, że dostali oni wtedy po raz pierwszy łomot „w internetach”. I znowuż, nie dostali go dlatego, „że lewica”, ale dlatego, że wkurw był gigantyczny. Ktoś mógłby powiedzieć „no ale przecież ta ustawa nie weszła w życie”. Owszem, ale za to kolejna jest w Sejmie, a Trybunał Przyłębski ma zdecydować, czy po prostu nie zaostrzyć prawa aborcyjnego w Polsce „bo Konstytucja” (tzn „bo Prezes”, ale nazwa „Trybunał Kaczyński”, się jeszcze nie przyjęła). Protesty antyzygotariańskie się odbywały (i będą się odbywać), ale nie wiadomo, czy PiS się nimi przejmie tym razem, albowiem, jakoś trzeba dług wyborczy spłacić Kościołowi (przywrócenie recept na pigułki „dzień po” i uwalenie dotowania „in vitro” nie było niczym innym, jak częściową spłatą długu). Woś buduje swoją narrację w oparciu o założenie takie, że lewica będzie w stanie „wymusić” na PiSie pewne działania (bądź też wymusić zaniechanie działań), pod groźbą zorganizowania protestów/etc. Tyle że to mrzonka jest, bo to nie jest tak, że lewica przywiozła tych protestujących autokarami i jest w stanie w dowolnym momencie to powtórzyć. To nie jest tak, że lewica pstryknie palcami, a w stolicy pojawi się kupa ludzi, którzy ją zablokują i PiS powie „o, nie, musimy zrobić, to i to, bo inaczej oni sobie stąd nie pójdą!” Już mi się nawet nie chce wspominać o tym, że jakoś sobie nie jestem w stanie wyobrazić lewaków, współpracujących z partią, która wygrała wybory w 2015 między innymi przy użyciu rasistowskich rzygów, ziomeczkuje się z nacjozjebami i uważa mniejszości seksualne za podludzi. 


Źródła:



niedziela, 5 sierpnia 2018

Hejterski Przegląd Cykliczny #34

Zgodnie z zapowiedzią, przedstawiam wam drugą transzę Przeglądu. Będzie trochę zaległych tematów (tak więc, niech nikogo nie dziwi archeologia internetowa i proszę mnie złotej łopaty nie wręczać), będzie również trochę aktualnych. Tym niemniej, najwięcej będzie tematów „elitarnych” bo obrodziło nam w zeszłym miesiącu komentującym elitariatem (tak, istnieje takie słowo, bo właśnie je wymyśliłem).


Pierwszym elitariuszem, nad którym będę się pastwił jest Jan Hartman, który z niezrozumiałych dla mnie przyczyn był (i jest) przez niektórych uważany za „lewicowy autorytet”. Nawet się swego czasu z jednym Pluszakiem Władzy (Marcinem Makowskim) o to pokłóciłem (acz zbanował mnie za co innego). Jan Hartman napisał był felieton, w którym pojawił się taki, bardzo lewicowy fragment: „Warstwa inteligencka jest tylko jedną z grup społecznych, a jej szczytne umysłowe i kulturowe prerogatywy są klasowej natury, podlegając dziedziczeniu. „Transfery społeczne” się zdarzają, lecz pomysł, by z dzieci robotników i chłopów w trzecim pokoleniu uczynić czytelników Żeromskiego, a nawet Masłowskiej, był od początku absurdalny i takimż pozostaje do dziś.”. Ponieważ sytuacja tego wymaga, muszę pokrótce opisać swoich przodków. Jeden dziadek był chłoporobotnikiem, drugi hutnikiem, jedna babcia pracowała na roli (i dorabiała jako sklepowa), druga zaś była księgową (ale niech się Jan Hartman nie martwi, babcia nie studiowała, jedynie maturę miała zdaną). Poza tym, nie przepadam za Masłowską, tak więc, jak widzicie, żaden tam ze mnie, kurwa, inteligent. Wziąwszy powyższe pod rozwagę dziwi mnie to, że Profesur Doktór Wiktor Z Krakowa (owszem, musiałem), nie zna takiej pozycji jak „Transgresja i kultura” Kozieleckiego (Ponieważ zrobiło się zbyt mądrze, pozwolę sobie na hermetyczną nerd-dygresję transgresyjną: CHWALMY BLADEGO KRÓLA!). Gdyby Hartman tę pozycję znał, wiedziałby że jego dywagacje są cokolwiek (eufemizując) durne. Nie chodzi nawet o to, że Hartman zakłada (nie jest to, co prawda, wyrażone wprost, ale gdyby uważał, że chłopi/robotnicy są inteligentni, to nie uraczyłby nas tym tekstem), że robotnicy i chłopi byli robotnikami/chłopami ze względu na to, że ich „zdolności poznawcze” nie pozwalały im na przynależność do „warstwy inteligenckiej” (trochę za bardzo was, kurwa, szanuję, żeby wam tłumaczyć idiotyzm tego założenia). Tym niemniej, nawet gdybyśmy uznali, że to założenie jest słuszne (choć, kurwa, nie jest), to książka ta traktuje o procesie, w trakcie którego ludzie (upraszczając) na ten przykład „pokonują swoje ograniczenia”, choć Kozielecki użyłby raczej słowa „przekraczają” (nie, nie było tam nic o wychodzeniu poza swoją strefę komfortu). Upraszczając – nawet gdyby robotnik był robotnikiem ze względu na to, że był zbyt głupi, coby być „warstwą inteligencką”, to jego potomkowie wcale nie muszą być głupi. Chciałbym w tym miejscu po raz kolejny uspokoić Jana Hartmana, to nie jest tak, że ja te swoje dywagacje tu umieściłem dlatego, że mam czelność aspirować do „warstwy inteligenckiej”. Nic bardziej mylnego. Po prostu chciałem wykazać, że Jan Hartman, poza byciem zwykłym dzbanem (który uważa, że robotnikiem/chłopem zostawało się ze względu na jakieś braki poznawcze), nie umie również w „warstwę inteligencką”, bo skoro przygłup rzucający kurwami na blogu zna tę pozycję Kozieleckiego, to tym bardziej powinien ją znać Jaśnie Oświecony Reprezentant Warstwy Inteligenckiej. Tak na sam koniec, chciałem zadedykować Hartmanowi cytat z filmu „Revolver”: "Fear or revere me, but please think I'm special” (bieda tłumaczenie: „Bójcie się mnie lub czcijcie,|ale proszę was, myślcie, że jestem wyjątkowy”)


Na początku lipca przez Częstochowę przeszedł Marsz Równości. Była to podwójna obraza dla Polskiej Prawicy (nazwy własne piszemy dużą literą), bo nie dość, że osoby LGBT żyją, to jeszcze mają czelność spacerować. Jednakowoż tym razem Prawica Polska odnotowała kolejną obrazę (tak więc, mamy trójcę), albowiem na tymże marszu ktoś niósł tęczowe godło. Momentalnie uruchomił się minister Joachim (aka „Ruch Robotniczy, to to samo co nazizm”) Brudziński, który oznajmił na swoim koncie Twitterowym, że „Policjanci zareagowali i w twej sprawie będzie zawiadomienie do prokuratury o znieważenie i profanację symboli narodowych.” Ministrowi momentalnie zwrócono uwagę na to, że jest bardzo wygadany w temacie „profanacji symboli narodowych”, jak na kogoś kto włóczył się po górach z ludźmi, którzy byli ubrani w biało-czerwone peleryny (i pewnie je ubłocili na deszczu a potem wywalili do śmieci). W kontekście ożywienia ministra (i poszczucia policji na tych konkretnych uczestników Marszu Równości), warto by było zadać ministrowi dwa pytania. Czy panaministra reakcja wynika z tego, że jego zdaniem osoby LGBT nie są Prawdziwymi Polakami i dlatego nie wolno im używać symboli narodowych? Czy też chodzi o to, że zdaniem panaministra osoby LGBT są Polakami, ale nie powinny się z tym obnosić? Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie warto panaministra pytać o to, czy przeszkadza mu, noszenie biało-czerwonych barw przez ziomberiadę oflagowaną symboliką faszystowską (vide, ukochana przez polską prawicę falanga). Nie warto go o to pytać, bo takie pytanie uruchamia procedurę whataboutismową i biegunkę argumentacyjną, z której wynika, że w sumie to nie ma różnicy między symboliką stosowaną przez Ruch Robotniczy/PPS/etc. a symboliką nazistowską i neonazistowską. Strach pomyśleć, co się stanie, jak Brudziński usłyszy o tym, kim Józef Piłsudski był w młodości...


Temat prawicowej wiedzy historycznej prowadzi nas w dość naturalny sposób do wystąpienia Premiera Tysiąclecia w Parlamencie Europejskim (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że wystąpienie miało miejsce przed Marszem). W trakcie tegoż wystąpienia Premier Tysiąclecia odpowiadając na pytania, w pewnym momencie rzucił: „Jesteśmy dumnym narodem i najlepiej wiemy, ile kosztuje wolność. My walczyliśmy za wolność naszą i waszą, my postawiliśmy tamę niemieckiemu barbarzyństwu podczas II wojny światowej jako pierwsi i uratowaliśmy w ten sposób kontynent od jeszcze większego ludobójstwa”. Nie jestem specjalistą od historii, ale wydaje mi się, że wojska spod znaku Hakenreuza i napisu „Gott mit uns” na klamrach pasów, zatrzymały się około 1100 kilometrów na wschód od Warszawy, po tym, jak im operacja „Tajfun” nie wyszła. Ja rozumiem, że byliśmy pierwszym państwem które się zbrojnie łomotało z III Rzeszą (acz nie byliśmy pierwszym, państwem do którego III Rzesza wpadła z wizytą gospodarską), ale może darujmy sobie pierdolety o tym, że cokolwiek wtedy zatrzymaliśmy. To jest ten sam rodzaj „argumentacji”, który prezentują nam wyznawcy wyklętyzmu. Owi wyznawcy będą nas przekonywać, że wyklęci byli tak bardzo liczącą się siłą, że zatrzymali proces „komunizacji polski” na długi czas (albowiem obawiała się ich nawet Armia Czerwona). Skomentowałbym to jakoś, ale obawiam się, że gdybym to zrobił, to by się okazało, że sprofanowałem jakieś tam symbole, więc chyba się powstrzymam. Cebulą na torcie po wizycie Premiera Tysiąclecia w PEU, było oburzenie prawej strony, która była niemożebnie skonfundowana tym, że ktoś miał, kurwa, czelność zadawać pytania księżycowi narodów (tak, księżycowi, bo słońce może być tylko jedno). Prawa strona tak bardzo przyzwyczaiła się do „trudnych pytań” zadawanych reprezentantom Jarosława Kaczyńskiego, tzn reprezentantom władzy, w narodowych mediach, że szokuje ich cokolwiek poza przytakiwaniem. Aż dziw bierze, że nikogo z PEU nie oskarżono o sprofanowanie premiera...


Największym przekleństwem Cezarego „Metyla” Gmyza jest to, że jego apka Twitterowa nie jest podpięta do alkomatu. Gdyby tak było, być może udałoby się mu uniknąć nagany za nazwanie prof. Gersdorf „szmatą”. Naźródłowany Cezary najprawdopodobniej uznał, że jeżeli napisze to fonetycznie po niemiecku, to nikt nie zwróci uwagi. Mógłbym to jakoś na poważnie skomentować, ale po napisaniu poważnego komentarza na ów temat miałbym uczucie, że nie warto było, kurwa.


Dawno temu, jakem był jeszcze Piknikiem studiującym, jeden doktor od statystyki opowiadał nam o książce pt „How to lie with statistics”. Książki co prawda nie czytałem, ale pan doktor zapewniał, że tytuł jest selfexplanatory (a ja mu wierzę!). Ów tytuł przypomniał mi się w momencie, w którym przeczytałem sobie łamiącą wieść zamieszczoną na Gościu Niedzielnym „W ostatnich 30 latach we Francji zbudowano więcej meczetów i muzułmańskich centrów modlitwyn niż kościołów katolickich w całym XX wieku.”.  Nie byłbym sobą, gdybym w takim momencie nie odpalił guglarki. Po odpaleniu tejże okazało się, że ksiądz dobrodziej, który napisał ów artykuł, skopiował „statystyki”  z artykułu zamieszczonego w anglojęzycznych internetach (link w źródłach, of korz). Potem chciałem zobaczyć, jak to się prezentuje w wymiarze liczbowym. Najłatwiej było znaleźć liczbę meczetów – 2.300 (planowana jest budowa 250 kolejnych). Dla przeciętnego fana stron Stop Islamizacji brzmi to jak najgorszy koszmar, nieprawdaż? Nieco trudniej było wynorać liczbę Kościołów/katedr/etc, albowiem w zależności od tego „kto liczy” ich liczba waha się od 46149 do 52886. Z danych, z których korzystał ksiądz dobrodziej (zaczerpniętych z artykułu, w którym praktykowano fearmongering na pełnej kurwie) wynika, że w 2003 roku we Francji było 1500 meczetów, a w 2017 było ich już 2400. Ponieważ lubię proste czynności na liczbach, podliczyłem, że jeżeli liczba meczetów rosłaby z taką prędkością, to już za 684 lata będzie ich 46.300 (tak więc, przekroczona zostanie „dolna” liczba kościołów/katedr). Tak więc, gołym okiem (nawet nam, kurwa, żadne szkiełko nie jest potrzebne do tego) widać, że problem jest poważny!


Warto przepatrywać Twittera TVP.INFO, bo czasem można dzięki niemu trafić na prawdziwą perełkę. Ja trafiłem na analizo-artykuł, który pojawił się na ichnim portalu, o łamiącym tytule: „Nadciąga nowa kontrkultura [OPINIA]” Artykuł polecam wszystkim koneserom prawicowego lolcontentu, a ja się tutaj jedynie nad kilkoma najbardziej spektakularnymi fragmentami będę pastwił. Pozwolę sobie wrzucić kilka fragmentów tej niezwykle przenikliwej analizy i odnieść się do nich zbiorczo: „Jeszcze parę lat temu wśród młodzieży wyznawanie idei konserwatywnych było utożsamiane z obciachem. Dzisiaj to młodzi konserwatyści nadają rytm społecznym przemianom(...) Owocem tego buntu są zarówno obserwowane dziś zmiany w krajach demokratycznych, jak i coraz częstsze zwycięstwa konserwatystów i rosnąca popularność haseł antyemigranckich. (...) I chociaż Nowa Kontrkultura jeszcze nie dominuje, to jednak tworzy wielowątkową i przede wszystkim dynamiczną całość. Tego instynktownie pragną młodzi ludzie. Konserwatywni milenialsi tworzą zaczątek spektakularnych zmian i są odpowiednikiem Beat Generation, jednak, w odróżnieniu do lat 50. i żelaznej kurtyny, teraz polscy kontestatorzy są aktywną częścią globalnych przemian.”. Muszę przyznać, że od dawna nie widziałem tak bardzo spektakularnego przejawu myślenia życzeniowego. Abstrahując już od tego, że jegomość bardzo starał się upchnąć jak najwięcej mądrych słów (wydaje mi się, że Jan Hartman mógłby go za to przyjąć do Warstwy Inteligenckiej [acz nie wiem, jak u jegomościa ze znajomością Żeromskiego i Masłowskiej]), a wywraca się na nieodróżnianiu emigranta od imigranta. No chyba że coś mnie ominęło i faktycznie w Europie coraz bardziej popularne stają się hasła antyemigranckie. No ja tam nie wiem, jak z tym uber popularnym konserwatyzmem w Europie, ale w takiej np. Irlandii po majowym referendum, w którym decydowano o tym, czy zliberalizować prawo aborcyjne przeprowadzono badania exit-poll, z których wynikało, że 87% głosujących w wieku 18-24 głosowało za liberalizacją prawa aborcyjnego (czyli za uchyleniem poprawki do konstytucji). Jeżeli zaś chodzi o nasze podwórko, to doskonale pamiętam, jak PiS (a wcześniej ichni kandydat na prezydenta RP) panicznie uciekał w kampanii przed tematami światopoglądowymi. Mimo, że PiS po wyborach zaczął spłacać dług wyborczy Kościołowi (zarówno w wymiarze finansowym, jak i „światopoglądowym”), ale w trakcie kampanii tematy takie jak aborcja, in vitro, pigułka „dzień po” - nie były poruszane. Owszem, przy okazji każdej z takich debat (w czasach, w których PiS był w opozycji) burczano w Sejmie, że hańba, że mrożenie dzieci nienapoczętych/etc., ale w trakcie kampanii temat ten zniknął. Platforma usiłowała go odkopywać, ale PiS nie reagował. Na początku lipca Kantar przeprowadził sondaż na zlecenie GW, z którego wynikało, że „Wśród badanych w wieku 15-24, 46 proc. popiera aborcję na życzenie, a 33 proc. jest przeciw. Zupełne odwrotne są wyniki wśród osób powyżej 54 roku życia, które w 27 proc. są "za" aborcją na życzenie, a aż 59 proc. było przeciwnych.” Warto w tym miejscu zaznaczyć, że przeciwnicy wprowadzenia aborcji na życzenie wcale nie muszą być zwolennikami zaostrzenia prawa aborcyjnego w naszym kraju. Co się zaś tyczy „młodzi konserwatyści nadają rytm społecznym przemianom”, to nie bardzo wiem o kogo chodzi? O sterowaną przez Kościół Kaję Godek (która jest już dobrze po 30-tce  więc trudno ją podejrzewać o bycie młodzieżą)? Czy może o ludzi pokroju Tomasza Terlikowskiego, Roberta Tekieli, Marka Jurka, Jana Pospieszalskiego? Czy może chodzi o biskupów? Ponieważ autor tej wiekopomnej analizy pozwolił sobie na generalizację, ja też sobie pozwolę. Moim zdaniem, młodzi ludzie (niech będą te widełki Kantarowe 15-24) są i będą wybitnie antykonserwatywni. Nie przeprowadzałem badań na ten temat (więc sobie tylko generalizuje na podstawie własnych obserwacji), ale odnoszę wrażenie, że młodzi mają wyjebane na jakiekolwiek autorytety. Nie przepadają też za narzucaniem im czegokolwiek. O wiele bardziej podatni na „rób to i to” są ludzie z mojego pokolenia (rocznik 1981 się kłania), bo nas wychowywano pierdoląc nam smuty o tym, że „pokorne ciele dwie matki ssie” i że generalnie mamy robić to co się nam każe i nie zadawać pytań. Niechże sobie moi rówieśnicy (albo ciut młodsi ludzie) przypomną, jak (in general) starsze pokolenie (w tym, pedagodzy) reagowało na pytania „dlaczego mamy robić to i to?”, które zadawaliśmy w młodych latach. To, że odchodzimy od konserwatywnego modelu wychowywania („rób co ci, kurwa, każę”) to jedno. Druga, gorsza dla konserwatystów, sprawa to fakt, że młody człowiek, któremu się na pytania „dlaczego mam robić to i to” odpowiada „bo ja tak mówię”, może sobie bardzo szybko sprawdzić skąd się biorą takie, a nie inne pomysły „starszych”, albowiem internet. W tym miejscu poczynię pewno spostrzeżenie: sam dostaję raka, w sytuacji, w której ktoś porównuje pokolenia (bo przeważnie różnice w doświadczeniach są nieporównywalne), ale teraz sam to muszę zrobić. Moje pokolenie miało ten problem, że konflikt na linii młody człowiek – autorytet (a za autorytet dla „gówniarza” był uznawany każdy „starszy”) kończył się praktycznie zawsze w ten sam sposób (tzn otoczenie wymuszało na młodym człowieku przyznanie, że autorytet miał rację). Nawet jeżeli znalazł się jakiś „sensowny dorosły”, który poparł młodego człowieka, to przeca to też był autorytet. Innymi słowy – byliśmy trochę skazani na szukanie autorytetów, które będą się zgadzały z tym co sobie sami wykoncypowaliśmy. Teraz młodzi mają siebie samych i moim zdaniem, coraz mniej młodych potrzebuje poklepywania po plecach przez „autorytety”. Nie trzeba chyba dodawać, że dla konserwatyzmu (który opiera się na „rób, co ci, kurwa, każę i nie pytaj dlaczego”) tego rodzaju sytuacja jest cokolwiek zabójcza. Jest to jedna z przyczyn, dla których, zarówno PiS, jak anty-PiS nie są w stanie prowadzić dialogu z młodymi. Ci pierwsi zbajerowali młodych w okolicach 2015, bo szli do wyborów z przekazem „buntowniczym” (że my tu z tymi elitami zrobimy porządek/etc). Tyle, że zaraz po wyborach okazało się, że „bunt” oznaczał wprowadzenie konserwatywnej urawniłowki. Nie oszukujmy się, gdyby nie masowość Czarnego Protestu – dzisiaj moglibyśmy się rozkoszować całkowitym zakazem aborcji i karaniem kobiet za nielegalne ich przeprowadzanie (Kościół „sprzeciwił się” karaniu kobiet tylko i wyłącznie dlatego, że trzeba było jakoś pomóc PiSowi wybrnąć z dość chujowej sytuacji). W przypadku anty-PiSu sytuacja jest nieco inna. AntyPiS usiłuje pozyskać ludzi hasłami o potrzebie odsunięcia PiSu od władzy. Tylko, że to są jedynie hasła i nie stoją za nimi żadne próby prowadzenia dialogu. Sporo ludzi dziwi się temu, że „młodych nie ma na protestach”. Parafrazując klasyka: skąd ci biedni młodzi ludzie mają to kurwa zrozumieć? Z ich perspektywy – dwie strony politycznego sporu napierdalają się po ryjach (i kopią po jajach). Jedna strona ryczy o tym, że odrywa od koryt „elity”, druga zaś opowiada o tym, że trzeba odsunąć od władzy PiS, bo pełzający zamach stanu. Młodemu człowiekowi, który zapyta „no dobrze, ale czy głosowanie na partię X oznacza, że oprócz odsunięcia PiSu od władzy będzie można wprow (...)” i w tym momencie wchodzą hardkorowi fani poprzedniej władzy i tłumaczą, że odsunięcie PiSu od władzy jest najważniejsze. a wszystko inne jest chuja warte i może się o tym porozmawia po tym, jak się naprawi kraj po rządach PiSu (pozdro Panie Majcherek). Najbardziej mnie wkurwia u ludzi marudzenie, że „młodzi nie mają poglądów”. Kurwa, to że nie umiecie z nimi prowadzić dialogu, nie świadczy źle o nich, tylko o was. Wasza nieumiejętność prowadzenia dialogu bierze się stąd, że nie traktujecie młodych podmiotowo, bo dla was, młody człek jest o tyle istotny, o ile poprze waszą partię (niezależnie o tego, jaka to partia). 


Jeżeli zaś już jesteśmy przy ludziach, którym konserwatywna urawniłowka trochę głowy przeryła, to przestawiam wam Internautę Dariusza Mateckiego, który pojechał do Londynu tylko po to, żeby nagrywać i hejtować paradę Pride. Internauta musi mieć bardzo dużo czasu i pieniędzy, skoro może sobie pozwolić na takie hobby. Internauta Dariusz będąc w Londynie pisał łamiące tweety w rodzaju (uprzedzam, że wpis zostanie nieco ocenzurowany) „Kolejny mały kroczek do upadku Europy. Na budynkach administracji publicznej, na ambasadach, nawet na zabytkach obok flag państwowych powiewa „flaga” tęczowa.”. W dalszej części tweeta przeżywał, że za flagi państwowe ludzie umierali na wojnach, a teraz zrównuje się z nimi takich i owakich. Jest to bardzo odważny wpis, albowiem o ile pamiętam, to na ostatniej dużej wojnie Brytyjczycy umierali walcząc z jegomościami, którzy podzielili ludzkość na kilka kategorii. Tym „gorszym” kategoriom wpierw odbierano prawa, a następnie usiłowano je wymordować (en masse). Jeżeli ktoś chciałby w tym momencie powiedzieć, że chyba zabrnąłem w reductio ad Hitlerum – proponuję przejrzenie TL internauty Dariusza i poczytanie tego miał do napisania o Pride i osobach LGBT. Uprzedzam, że trzeba będzie trochę poscrollować i przebić się przez wpisy internauty Dariusza na temat Trzaskowskiego i Jakiego. Nawiasem mówiąc internauta Dariusz ma dobre serce. Żeby tak samemu z siebie poświęcać tyle czasu i uwagi kampanii wyborczej w Warszawie. Toż to prawdziwy stachanowiec społeczeństwa obywatelskiego.


Będąc nie-tak-młodym studentem socjologii, uczęszczałem byłem na kursy różne, na których uczono nas poprawnego formułowania pytań badawczych i uczulano na bardzo popularne błędy w tychże pytaniach. Po tym, jakże obiecującym wstępie, pragnę wam zaprezentować pytanie, które wyprodukował CBOS: „Z powodu dużego napływu uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki do niektórych państw Unii Europejskiej kraje te nie są w stanie poradzić sobie z tym problemem. Czy Pana/i zdaniem, Polska powinna / Czechy powinny przyjąć część uchodźców przybywających do Europy?” Musze przyznać, że wielokrotnie widziałem pytania z błędami, ale tu mamy do czynienia z prawdziwym combo. Zacznijmy od błędu (często spotykanego we wszelkiej maści badaniach, które są robione z tezą) w postaci pytania mającego sugerującą treść. Błąd ów polega na tym, że pytanie jest sformułowane tak, że wiadomo która odpowiedź jest bardziej na rękę badaczowi. Tutaj mamy coś lepszego, bo to jest pytanie z wielokrotnie sugerującą treścią. Mamy tu komplet haseł, mających na celu wywołanie odpowiedniego stanu u respondenta: uchodźcy, masowy napływ, państwa nie radzące sobie z problemem. Do tego, mamy tzw „błąd znawstwa”. W skrócie polega on na tym, że w celu udzielenia odpowiedzi na pytanie, respondent musiałby dysponować wiedzą, której prawie na pewno nie posiada. Skąd respondent ma wiedzieć na czym polega „problem” z uchodźcami? Cebulą na torcie jest fakt, połączenia Bliskiego Wschodu z Afryką. Polska miała (na mocy ustaleń) przyjąć uchodźców z Syrii. Ponieważ prawicowe rasistowskie narracje nie rozróżniają tych pojęć (dla nich liczy się jedynie „niebiały” kolor skóry), badacz uznał, że dorzuci do tego również Afrykę (no bo, kurwa, kto mu zabroni). Student pierwszego roku socjologii (albo drugiego, bo program mógł ulec zmianie) dostałby srogi opierdol za sformułowanie takiego pytania badawczego. Co się zaś tyczy CBOSu to dziwię się, że pytanie nie zostało sformułowane w następujący sposób „Czy uważa Pan/i, że uchodźcy: pomagać na miejscu.” 


W lipcu media obiegły zdjęcia zamczyska, które ktoś sobie wystawia w Puszczy Noteckiej. O sprawie się zrobiło bardzo głośno, zaś Dobra Zmiana momentalnie uruchomiła prokuraturę i CBA. Jest to o tyle zabawne, że moim zdaniem, nikt nie odważyłby się na robienie wałów przy tak dużej inwestycji, bo w razie jakiekolwiek „draki” kupa kasy by poszła na przemiał. Otwartą kwestią jest to, czy budowa zamku nie jest dla tych ludzi formą niszczenia pieniędzy. Ponieważ rządowi mediaworkerzy (w tym, najnowszy nabytek mendiów narodowych Bogdan/Radosław) nie śpią (oni czuwają), momentalnie usiłowano rozkręcić inbę pt „gdzie są, kurwa, ekolodzy”. Przyjmijmy przez moment, że zamek budowano z naruszeniem jakichśtam przepisów (czyli – nielegalnie). Czy w takiej sytuacji w pierwszej kolejności powinniśmy mieć pretensje do ekologów? Serio? Nikt, kurwa, nie zauważył gigantycznego poboru mocy? Pierdyliona ciężarówek? Ja wiem, że wstajemy z kolan, ale, na serio, polskie władze chcą mnie przekonać, że można sobie nielegalnie wyjebać zamek w środku lasu i żadne służby na to nie zwróciły uwagi? Czy to znaczy, że tektura, z której zbudowano nasze państwo zdążyła zamoknąć przez 2.5 roku? Reakcji rządowych mediaworkerów się nie dziwię, bo im płacą za robienie maskirowki. Tzn w sytuacji, w której władze zaczynają wyglądać nie-do-końca-fajnie – mediaworkerzy mają za zadanie odwrócenie uwagi opinii publicznej od władz i zwalenie winy za jakiś tam przypał na kogoś innego. Nie żebym ich usprawiedliwiał, ale jestem w stanie to zrozumieć. Ni chuja jednak nie rozumiem tej narracji „gdzie ekolodzy”. Tzn. jest to na tyle absurdalne, że każe mi wierzyć w to, że gdyby ktoś w Polsce sobie wystawił w lesie kilkusetmetrowy radar horyzontalny (taki jak Duga), to wszelkiej maści Bogdany zaczęłyby tłumaczyć, że to wszystko wina ekologów.


Teraz skupimy się znowuż na elitariacie. Dwóch przedstawicieli tegoż elitariatu napierdala się w ramach kampanii wyborczej (której, rzecz jasna, żaden z nich jeszcze nie prowadzi) w Warszawie. Jednym z elitariuszy jest Rafał Trzaskowski, a drugim, znacznie bardziej bezczelnym, Patryk Jaki. Ponieważ temu drugiemu zamierzam poświęcić osobną notkę (wierzcie mi, jest o czym pisać), tedy teraz skupię się na Trzaskowskim (acz Jaki się tu będzie przewijał w charakterze tła). Pod koniec czerwca (uprzedzałem, że archeologia będzie) udzielił on wywiadu, w którym mogliśmy przeczytać następujący fragment „Wszystko, co tak dobrze wygląda w moim CV, zawdzięczam sobie. Moi rodzice zainwestowali w naukę języka, a mama przyjaciela zaprosiła mnie do Australii.” Tłumacząc to z polskiego na nasze: „rodzice we mnie zainwestowali więc sam sobie wszystko zawdzięczam”. To jest poziom coachingowego pierdolenia w wykonaniu obecnego wiceministra sprawiedliwości, który klarował, że „bez pracy nie ma kołaczy i tylko kiedy pracujesz więcej niż inni, osiągniesz sukces”. Tenże sam wiceminister zapomniał wspomnieć o tym, że jego „ciężej pracowanie od innych” sprowadzała się do tego, że odpowiednio „umocowany” tatuś załatwił mu miejsce na liście wyborczej u swojego ówczesnego szefokolegi. Wróćmy do Trzaskowskiego. Ponieważ cytowany przeze mnie fragment został odpowiednio skomentowany, wiadomym było, że kandydat musi się pilnować. Co więc zrobił Trzaskowski? W 10 rocznicę śmierci profesora Geremka był łaskaw napisać sam sobie laurkę, o tym, jaki to on był zajebisty, bo jak się uczył w Kolegium Europejskim w Natolinie to/etc. Parafrazując klasyka „to co działo się potem w internetach, Rafał Trzaskowski zawdzięczał samemu sobie”, albowiem internety wprost uwielbiają nadętych ludzi. Nie wiem, czy nad Trzaskowskim czuwa jakiś sztab, ale odnoszę wrażenie, że on to chyba sam z kolegami robi (którzy to koledzy nie bardzo ogarniają o co chodzi z tym całym pijarę). Główny kontrkandydat Trzaskowskie, Patryk Jaki, od dłuższego czasu usiłuje wciskać ludziom kit „byłem z biedniejszej rodziny, jestem taki jak wy!” Jarający się swoją potoczystością Trzaskowski ułatwia Jakiemu zadanie, „no bo patrzcie, ten Trzaskowski to nawet po waszemu nie umie!”. Jeżeli komuś się wydaję, że przesadzam, to przedstawiam wam cytat z Jakiego: „mamy do wyboru, albo ratusz snobistyczny dla osoby z ego do księżyca, albo ratusz dla zwykłych ludzi (…) Rafał Trzaskowski pokazał, że dokładnie jak Bronisław Komorowski jest oderwany od rzeczywistości”. Dla nikogo (poza sztabem Trzaskowskiego) nie jest tajemnicą to, że sztabowcy Jakiego chcą powtórzyć sytuacje z 2015, kiedy to PiS wspólnymi siłami z PO sprawił, że głosowanie na Komorowskiego było uznawane za obciach. Jaki się z tym nawet nie kryje (vide jego wypowiedź). Takie kretyńskie, skrajnie nieprzemyślane wypowiedzi sprawiają, że elitariusz, który w wieku 21 lat został radnym i zarabiał 5 kafli miesięcznie (praktycznie wyłącznie z fuch „politycznych”), a w wieku 26 lat został posłem – może sobie budować wizerunek osoby, która „wie, jak żyją zwykli ludzie”. Trzaskowskiemu należy więc zadedykować hasło „You had one job”.


Jakiś czas temu w internecie pojawił się „generator pasków” (nie trzeba chyba tłumaczyć o jakie paski chodzi). Kilka dni później portal Wirtualne Media doniósł, że: TVP analizuje kroki prawne wobec twórcy „Generatora pasków”. Podejrzewano, że chodzi o wykorzystanie logo TVP i wizerunku pracowników tej stacji, ale moim zdaniem chodzi o naruszenie tajemnicy przedsiębiorstwa.


Z elitariuszami jest tak, że nie wiedzą kiedy przestać. Na portalu Newseekowym pojawił się wywiad z Agatą Bielik Robson pt „Mordowanie ojców”. Wywiad ów jest tak pyszny, że chciałoby się o nim napisać osobną notkę, ale znając siebie uznałem, że jak to odłożę „na później”, to pewnie potem do tego nie wrócę, tak więc trzeba będzie się pastwić nad tym skrótowo. Na samym początku padło pytanie „czy bycie inteligentem stało się obciachem?” na co ABR odpowiedziała „Pytasz w związku z wiadrami hejtu wylanymi w ostatnich dniach na Rafała Trzaskowskiego?” Lubię takie mrugnięcie okiem do publiki. Tzn. będziemy udawać, że zadajemy sobie pytania, ale generalnie to wiadomo o co nam chodzi. Prawda jest bowiem taka, że pytanie o obciach mogło się odnosić również do opisywanego przeze mnie na samym początku wpisu Jana Hartmana. No, ale to tylko dygresja. Przejdźmy do kolejnego „pytania”: „Jego internetowy wpis podkreślający dobre wykształcenie wywołał falę krytyki młodego pokolenia, wcale nie prawicowego” Z tego co pamiętam, jego wpis podkreślał to, że „warto było być Trzaskowskim”, ale być może coś źle zrozumiałem (jak już ustaliliśmy wcześniej, nie jestem Warstwą Inteligencką). Odpowiedź na pytanie była następująca (odstawić płyny): „Inteligenckość potwornie dziś drażni. Kojarzy się z poczuciem wyższości czyli przynależności do elit, a to a priori wymaga potępienia. Ci, którzy wieszają psy na Trzaskowskim, mówią: elitaryzm z zasady jest zły. Dla mnie jest elitaryzm zły, i jest dobry. Zły to wywyższanie się z powodu pochodzenia, dystynkcja, wykluczanie. Dobry to szansa na rozwój dla wybitnych, mądrzejszych, bardziej pracowitych, ambitniejszych. Nie dajmy się zwariować, nie jesteśmy bezwzględnie równi (...)” Nie, proszę pani. Inteligenckość nie drażni, drażni natomiast bycie nadętym. Jak zaczynałem socjologię, to nam jedna pani doktor opowiedziała, że ma problem. Problem ów polega na tym, że czasem jej znajomi zadają jakieś pytanie i ona się w pewnym momencie łapie na tym, że robi im wykład. W przeciwieństwie do tej pani doktor, pani ABR i jej koledzy elitariusze –nie zdają sobie sprawy z tego, że mają problem. Oni po prostu „wykładają” i nie bardzo ich interesuje coś tak przyziemnego, jak dialog (w tym miejscu „uprzedziłem fakty”, ale za moment będziecie wiedzieli skąd taki wniosek). Trzaskowski zaś był krytykowany za to, że ma trochę za wysokie poczucie samozajebistości. Owszem, część internautów zarzucała mu „oderwanie od rzeczywistości” (Jaki sobie tego nie wymyślił, on to wyciągnął z internetów), ale ciężko się z takimi komentarzami nie zgodzić (w kontekście kampanii/etc). Rozjebał mnie natomiast fragment o „dobrym elitaryzmie, który daje szansę na rozwój jednostkom wybitnym” i wzmianka o tym, że „nie jesteśmy bezwzględnie równi”. Z tym drugim się zgadzam w całej rozciągłości. Ludzie mają różne predyspozycje, Jedni są fizycznie silniejsi, inni są fizycznie słabsi (jeżeli ktoś jest drobnokościsty, to nie będzie miał muskulatury, ani też siły Pudzianowskiego). Różnice nie dotyczą jedynie „warunków fizycznych”, ale również poznawczych. Przykładowo – piszący te słowa, ni chuja nie rozumie matematyki wyższej. Do pewnego momentu mi matematyka do głowy „wchodziła” a potem przestała. Mimo tego, nie hejtuję profesorów matematyki za elitaryzm (Nienawiść do badania przebiegu zmienności funkcji wyniosłem z domu!). Nie mogę się natomiast zgodzić z tym kawałkiem o wybitnych jednostkach. Nie zrozumcie mnie źle, ja nie jestem uprzedzony do Trzaskowskiego (a to właśnie o niego tutaj przeca chodzi), ale odczuwam pewne opory przed nazwaniem go „jednostką wybitną”. Tym niemniej nokautem była końcówka odpowiedzi na pytanie, albowiem: „Zasada urawniłowki jest szkodliwym dogmatem, który razem z negowaniem inteligenckości stał się znakiem rozpoznawczym młodego pokolenia.”. To jest to, o czym wspominałem przy okazji polemiki z „analizą” pracownika TVP. To jest właśnie ten ból dupy osoby, która nie jest w stanie się pogodzić z tym, że młody człowiek nie uznaje jej za autorytet. To jest ból dupy osoby, która nie może pogodzić się z tym, że młodzi nie chcą się do niej zwracać z poziomu petenta, tylko chcą być traktowani jako równorzędni partnerzy. Abstrahując od tego, że brak zgody na uznawanie autorytetów jest przejawem tego, że młodzi nie dali się urawniłowce, która miała ich przerobić na posłuszne autorytetom drony (no ale, być może coś, kurwa, źle zrozumiałem znowu). Na sam koniec, nieco dłuższy kawałek wypowiedzi, która wprost idealnie wpisuje się w moje wcześniejsze wywody: „Młodzież wciąż nie rozumie tego, że w Polsce nie tylko toczy się anachroniczne spory, ale że te spory mogą naprawdę wywołać efekt cofki dziejowej: że Polska może za chwilę wypaść z nurtu ewolucji krajów zachodnich i zapaść się na jakiejś beznadziejnej bocznicy. Możemy przestać być członkami Zachodu, a wtedy walka z jego bolączkami nie będzie już priorytetem. Dlatego dziś głównym wyzwaniem jest walka o naszą zagrożoną obecność w świecie demokracji. Kiedy ten warunek znów zostanie spełniony, wtedy dopiero będziemy mogli się pochylać nad problemami globalnego kapitalizmu, sprawiedliwości społecznej, nierówności itp. Bez ramy demokratycznej wszystkie te dyskusje staną się doskonale jałowe – jak na Białorusi.”. W uproszczeniu, brzmiałoby to tak: „może i jest wam chujowo, może i macie poczucie niesprawiedliwości, może i jest bieda, może i są nierówności, ale są rzeczy ważniejsze!”( + nieśmiertelne „Młodzież wciąż nie rozumie”). Dzięki takim pierdoletom, PiS może sobie spokojnie budować wizerunek partii „wrażliwej społecznie” (mimo, że mają z tą wrażliwością społeczną tyle wspólnego co Patryk Jaki z biedą). Insza inszość, że ta wypowiedź jest naprawdę idiotyczna. Bo to trochę tak, jakby ABR powiedziała „młody człowieku, ja wiem, że Ty masz swoje przemyślenia, ale musisz zrozumieć, że są one po prostu chujowe”.


Z rzeczy zabawnych, PiS upierdolił w Senacie referendum wymyślone przez Prezydenta RP. Ponieważ zaś w przypadku partii rządzącej zawsze winny musi być ktoś inny, usiłowano winę za upierdolenie zrzucić na opozycję. Tłumaczono to tak, że co prawda PiS ma większość w Senacie i mógłby to referendum spokojnie przegłosować, ale uwalenie tegoż to wina PO, bo senatorowie Platformy głosowali przeciwko, a PiSowcy się po prostu wstrzymali od głosu. Nie powiem żeby mnie ta argumentacja przekonała, ale z drugiej strony nie jestem Prezydentem RP, więc może jej po prostu nie rozumiem.


Na samym początku Przeglądu pojawiła się wzmianka o jednym z pluszaków władzy, Marcinie Makowskim. Ów pluszak przeprowadził, ekhm „wywiad” z wicepremierem Glińskim (wywiad opublikowano na łamach „Do Rzeczy”). W wywiadzie tym pojawiły się pytania tak spektakularne, że postanowiłem się nimi z wami podzielić: „Działa Pan w resorcie jak Kazimierz Odnowiciel”, "Pana dystans do siebie jest już legendarny”. Abstrahując od wiernopoddańczego sposobu prowadzenia „wywiadu” (zapewne Gliński przyniósł ze sobą pytania, a Makowski czytał je dopiero podczas rozmowy), to nie wiem, jakim trzeba być dzbanem, żeby w przypadku wicepremiera Glińskiego mówić o jakimkolwiek dystansie. Ja doskonale pamiętam, jak Gliński poszedł do TVP (w czasach, kiedy TVP nie było jeszcze „telewizją odzyskaną”) i był straszliwie oburzony na Karolinę Lewicką za to, że ta nie pozwoliła mu przeczytać oświadczenia, tylko miała czelność zadawać pytania. Owszem, Lewicka zaczęła być w pewnym momencie napastliwa, ale, do kurwy nędzy, miała do tego prawo w sytuacji, w której Premier z Tabletu pokazał, że ma wyjebane na jej pytania i zaczął się bawić w monologi. Tym niemniej, Marcinowi Makowskiemu gratuluję dociekliwości, dzięki której na pewno daleko zajdzie.


W poprzednim Przeglądzie (tzn w sumie to w poprzedniej transzy) pochyliłem się nad miziankami polskich władz z marką Re(a)d is Bad. Opisałem wtedy trzy (najbardziej jaskrawe) przypadki, w których RiB było po prostu chamsko reklamowane przez nasze władze. Już w trakcie pisania niniejszego tekstu do grona reklamujących RiB dołączył Premier Tysiąclecia, który „odwiedził sklep marki odzieżowej Red is Bad, aby kupić koszulki dla wolontariuszy, z którymi wcześniej porządkował groby Powstańców Warszawskich.” Gospodarska wizyta Premiera Tysiąclecia została skomentowana „Jesteśmy dumni, że nasze wzory nosi Prezydent RP, a ostatnio do sklepu flagowego RiB zawitał Premier naszego kraju”. Wydaje mi się, że warto by było przyglądać się wzorom, które RiB będzie wypuszczało w okolicach nadchodzących wyborów (zarówno samorządowych, jak i kolejnych), bo nie ma chuja we wsi, żeby nasze władze pompowały jakiś podmiot i nie dostawały od niego nic w zamian.


Źródła:







Wrzucam link do sondaży przeprowadzanych przed referendum, coby można je było zestawić z exit-poll


https://www.irishtimes.com/news/politics/irish-times-exit-poll-projects-ireland-has-voted-by-landslide-to-repeal-eighth-1.3508861


Niestety, muszę zalinkować portal parówkowy:


http://www.polskatimes.pl/fakty/polityka/a/patryk-jaki-z-zycia-na-blokowisku-wynioslem-myslenie-zerojedynkowe-nie-dzialaja-na-mnie-rozmowy-autorytetow-w-tvn,12810750/3/


W tym miejscu jestem zmuszony zalinkować influencerskie konto, które zostało założone w celu pompowania Jakiego w kampanii (Jaki kompulsywnie robi RT wpisom z tego konta), albowiem nie chce mi się szukać linków do TVP:

https://twitter.com/mr_czerepach/status/1018131557838675969

http://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/agata-bielik-robson-mlodzi-ludzie-w-kontrze-do-ojcow,artykuly,430461,1.html


https://www.tvp.info/38231186/senat-odrzucil-wniosek-prezydenta-ws-referendum-konstytucyjnego


Marcin Makowski – „Do Rzeczy” nr 30/2018 23-29 lipca

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/dziennikarze-podzieleni-w-ocenach-rozmowy-lewickiej-z-prof-glinskim-od-dociekliwosci-do-napastliwosci