czwartek, 31 stycznia 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #45

Tym razem przerwa w przeglądowaniu była spowodowana tym, że uznałem, że wypadałoby się wstrzymać na jakiś czas z heheszkami (z przyczyn oczywistych). W efekcie czego mam znowu materiału wsadowego tyle, że czuję się trochę jak ten Achilles goniący żółwia (nie lękajcie się, pięty mnie nie bolą póki co!). Z racji tego, że mam trochę ("trochę", udał mi się ten żarcik) starych wątków uprzedzam, że archeologa będzie (aczkolwiek, to już chyba norma).


Na samym wstępie, krótki followup do tekstu o tym, co stało się w Gdańsku. Rządowa machina propagandowa wytrzymała tydzień. Po tygodniu na „prawym” Twitterze wyjebało szambo. Magdalenę Adamowicz zmieszano z błotem za to, że miała czelność udzielać wywiadów. Z przyczyn zrozumiałych, tym razem obędzie się bez cytatów. Najbardziej rozczulające w kontekście tegoż szamba jest to, co napisała na swoim ćwitrze rzeczniczka Beata Mazurek. Najpierw napisała o tym, że: „W obliczu ludzkiej tragedii, PIS zachował się jak trzeba”, zaś nieco później dodała, że „Powtórzę w obliczu tragicznej śmierci P. Adamowicza Polacy i decydenci Zjednoczonej Prawicy zachowali się godnie. Polacy są mądrzy i nie dali się nabrać na kłamstwa, insynuacje totalnej opozycji oraz części mediów. Nasze atuty to prawda, program, kompetencja i dobre rządy” (of korz, komentowała w ten sposób sondaż, w którym PiS prowadził). Gdyby PiS faktycznie chciał się zachować „jak trzeba”, to przynajmniej części dronów skrócono by smycz i kazano by zamknąć ryje. Wiadomo, że część by nie posłuchała, ale jeżeli czyjś rzyg na Magdalenę Adamowicz dojeżdża do 4 tysięcy favów to znaczy, że do pompowania zasięgu zaprzęgnięto sporą część ćwiterowej machiny propagandowej. W kontekście powyższego, jeżeli pani rzeczniczka uważa, że PiS „zachował się jak trzeba”, to wolałbym nie wiedzieć, co musieliby zrobić PiSowcy, żeby rzeczniczka uznała, że zachowali się „źle”. W tym miejscu warto jedną rzecz zaznaczyć. Do momentu, w którym zginął Paweł Adamowicz, moderowanie agresji przez partię rządzącą można było uznać za idiotyczne zachowanie ludzi, którzy nie mają pojęcia, czym się to może skończyć. Po śmierci Adamowicza partia rządząca już tej „wymówki” nie ma, bo teraz już doskonale wiadomo, czym się kończy sączenie ludziom do głów idiotyzmów o układzie, spiskach i o zdrajcach. I nie, najmniejszego znaczenia nie ma to, czy PiS uwierzył w swoją narrację „A nas przy tym nigdy nie było. Wianki dziewicze na naszej skroni. To przecież tylko kilka osób robiło. To oni, oni, to oni”.   


W jednym z grudniowych Przeglądów (nie żeby ich było jakoś strasznie dużo) napisałem o tym, jak to suweren dostał od polityków lekcję w zakresie tego, „kim są politycy”. Chodziło, rzecz jasna, o oburzenie (które częściowo dało się zrozumieć) na radnego Kałużę, który uznał, że Koalicja Obywatelska spoko, ale ziomeczkowanie się z PiS jest bardziej spoko, szczególnie, jak się stołek za to dostaje. Oburzenie wyborców było zrozumiałe, bo głosowali na KO, a dostali PiS. Tyle, że oburzali się również politycy (niektórzy nawet bardzo). Szczególnie przejęty był Bogdan Zdrojewski, który napisał był, że: „Mam wrażenie, że taki gość jak radny Kałuża zamiast na fotel wicemarszałka powinien trafić do pierdla. Przecież za oszukanie jednej osoby można już mieć kłopot z prawem, a co dopiero zrobić w bambuko kilkadziesiąt tysięcy!!!” Zastanawiałem się wtedy nad tym, czy Zdrojewskiego będą oburzać wszystkie transfery polityczne czy tylko te, które szkodzą jego partii. No oczywiście, że będzie o posłach/posłankach Nowoczesnej, którzy odeszli z partii i przyłączyli się do Klubu Poselskiego „Platforma Obywatelska – Koalicja Obywatelska”. Rzecz jasna, polityków PO ten transfer ni cholery nie zdenerwował (zaś Zdrojewski nie wzywał do zamknięcia posłów do pierdla za oszukanie tysięcy wyborców). Część publicystów musiała udawać, że się trochę zdenerwowała (bo gdyby tego nie zrobili, to internet by im przypomniał co robili, jak radny Kałuża zmienił front). Jeżeli chodzi o moją opinię na ten temat, to ecce polityka. Możemy się na to wkurwiać, ale to się nie zmieni w najbliższym czasie. Jeżeli zaś już jesteśmy przy rzeczach, które się nie zmienią w najbliższym czasie, to casus Jońskiego warto poruszyć. Otóż Dariusz Joński (niegdyś SLD, potem Inicjatywa Polska, a teraz KO) dostał ostatnio fuchę w Łódzkim Aquaparku. Momentalnie wypomniano mu to, że hejtował Zdanowską (najpierw będąc w SLD, a potem w IP), a potem uznał, że Zdanowska jest spoko. Aczkolwiek mogło być i tak, że jak brał fuchę to się nie cieszył. No ale to dygresja tylko. Reakcje na to obdarowanie fuchą były rozłożone na skali od beki do oburzenia. Bekę rozumiem (i propsuje), oburzenie mnie cokolwiek dziwi. Nie zrozumcie mnie źle, kiedyś mnie wkurwiało rozdawanie stołków z nadania politycznego (połączone z wyjebywaniem ogarniętych ludzi i zastępowaniem ich matołami). W pewnym momencie zaczęło mnie to po prostu śmieszyć (bo ileż się można wkurwiać). Równie zabawnym znajduję obietnice wyborcze w rodzaju „skończymy z upolitycznianiem samorządu”. Jednostki Samorządu Terytorialnego są traktowane jak paśniki (a jak myślicie, czemu się jeden pan z kolegami tak wyrywał do prezydentowania w stolicy?). Aczkolwiek, na moment załóżmy, że ktoś faktycznie chciałby odpolitycznić samorząd i nie dawać stołków „po znajomości”. Wygrywa taki typ wybory prezydenckie (albo burmistrzem miasta zostaje) i co robi? Musi wywalić Misiew (ekhm, kurwełe, teraz to już chyba trzeba pisać M.) powkładanych wszędzie przez poprzedników i zrobić przegląd ludzi na stanowiskach kluczowych (skarbnik, sekretarz, naczelnicy wydziałów, prezesi spółek miejskich/etc). Jak już zrobi przegląd, to będzie musiał części ludzi podziękować i pozatrudniać nowych. I teraz pytanie za pierdylion punktów – skąd ich weźmie i dlaczego będą to jego znajomi (albo ludzie „z polecenia”)? Ding, ding, ding, bo musi mieć zaufanych ludzi. Ilość makulatury, którą musi podpisywać prezio/burmistrz jest tak olbrzymia, że bez zaufanych ludzi nie da się tego ogarnąć (i to nawet w miejscowościach znacznie mniejszych od mojego rodzinnego zadupia). W teorii, mógłby ogłaszać konkursy i zatrudniać „bezpartyjnych" (albo „bezkoteryjnych”) fachowców, ale w praktyce nie bardzo miałby ich skąd wziąć, szczególnie w mniejszych miejscowościach,  które cierpią na drenaż mózgów (tak, wiem DM odnosił się do państw, ale wprost idealnie się nadaje do opisywania zjawiska pt. „spierdalanie z prowincji”). Rzecz jasna, tego rodzaju problem miałby ktoś, kto faktyczne próbowałby podejść do problemu „ideowo”. W praktyce wygląda to tak, że „liczący się” kandydaci (albo tacy, którym się wydaje, że są liczący) mają już przed wyborami cała układankę gotową. Ludzkie Dramaty zaczynają się po wyborach, jak się okazuje, że nie dla wszystkich starczy miejsca/etc. Ja wiem, że to wszystko jest nudniejsze od przemówień Premiera Tysiąclecia, ale musiałem. Tl;dr można się nabijać z Jońskiego za to, że wziął ten stołek (można, jeszcze jak!), ale nie warto się oburzać.


Skoro zaś już jesteśmy przy śmianiu się, to chciałbym się pochylić nad człowiekiem, który udowodnił, że w politykę zagraniczną można gorzej niż Witold „Tommy Wiseau dyplomacji” Waszczykowski. Ja rozumiem, że Jacek Czaputowicz już wie, czym się kończy „samowolka” (bo już raz mu smycz skrócili), ale jego skłonność do powtarzania idiotyzmów jest cokolwiek zaskakująca. Otóż, okazuje się, że za Brexit odpowiada nie kto inny, a właściciel najbardziej rozpoznawalnej winnicy, Donald Tusk: „To jest jego wielka porażka, że w ogóle do Brexitu dochodzi. Brytyjczycy zdecydowali, że wychodzą, bo Unia nie odpowiada ich aspiracjom i dlatego, że się zawiedli na liderach UE, a jednym z głównych jej liderów wówczas był Donald Tusk – argumentował”. To już jest ten poziom absurdu, że równie dobrze można by powiedzieć, że Brytyjczycy usłyszeli o tym, że mają być Strategicznym Partnerem Polski w UE i uznali, że „pora spierdalać”. Jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby UE „odpowiadało aspiracjom Brytyjczków” (czyli, jak zwykle, dostaliby to, czego chcieli i mieli wyjebane na innych) i ucierpiała by na tym (w jakikolwiek sposób) Polska, to Czaputowicz by teraz tłumaczył, że Tusk zawiódł Polskę, że porażka/etc. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Czaputowicz jedynie powtarzał to, co Prezes Polski powiedział był „na świeżo” po referendum: „Brexit jest straszliwą klęską polityki europejskiej i powinny być z tego wyciągnięte wnioski personalne, odnoszące się do obecnego kierownictwa UE. Tutaj szczególną rolę odegrał Donald Tusk, który prowadził negocjacje z Brytyjczykami i w gruncie rzeczy doprowadził do tego, że niczego nie otrzymali”. Już się mnie nawet nie chce pisać o tym, że Brexit (w całej swej fuckupowatości) jest straszliwą klęską przygłupich konserw, które myślały, że sobie zrobią referendum, coby im słupki sondażowe poprawiło.


Teraz(!) króciutki hejcik bez żadnego trybu, albowiem śmieszy mnie to, że partia, która ma samodzielną większość parlamentarną, po przegłosowaniu votum zaufania – daje kwiaty Premierowi Tysiąclecia. Ja rozumiem, że to chyba zwyczaj jest taki (tak samo, jak dawanie kwiatów ministrowi, którego się nie dało wyvotumować z rządu), ale w chuj mnie to bawi. Rozumiałbym jeszcze sytuacje, w której w koalicji są dwie partie, bo tam (przynajmniej w teorii) może dojść do różnicy zdań między koalicjantami, w efekcie której ten lub owy minister wyleci na zbity pysk. W przypadku Zjednoczonej Prawicy, której posłowie podpisują in blanco projekty ustaw (tzn. podpisują puste kartki, które potem się zmieniają w projekty), tego rodzaju ryzyko nie zachodzi. W związku z powyższym, ilekroć widzę to wręczanie kwiatów, liczę na to, że któryś z posłów partii rządzącej wejdzie na mównicę sejmową i powie głośno „Brawo my! Udało nam się tego nie zjebać i wcisnąć prawidłowe przyciski!”.


Temat zjebywania wiąże się z kolejną ciekawostką archeologiczną. Otóż w grudniu 2018, KRS przyjęła uchwałę, w myśl której sędziom nie wolno popierdalać w koszulce z napisem „Konstytucja”, bo powinni być „apolityczni”. Wbrew pozorom, nie chodzi o tę uchwałę. Tzn. ok, jest ona skrajnie idiotyczna, ale jest ona jedynie zwieńczeniem wcześniejszych działań partii rządzącej. Działań, które doprowadziły do sytuacji, w której członkowie tejże partii uważają, że hasło „konstytucja” jest hasłem wrogim dla tejże partii, bo jest „utożsamiane z określoną opcją polityczną”. Domyślam się, że gdyby ktoś pozwolił KRS-owi rozwinąć skrzydła, to okazałoby się, że hasło „konstytucja” jest antyrządowe. No przecież to jest, kurwa, czysty absurd.


Końcówka roku 2018 nie była zbyt dobra dla Cezarego „Metyla” Gmyza, który został pozwany przez Ringier Axel Springer Polska za wpisy na Twitterze. RAS domaga się przeprosin i 200 tysięcy na cel społeczny. Na miejscu pozywającego wskazałbym o jaki cel społeczny chodzi, bo może się to skończyć tak, że jeżeli „Metyl” przejebie sprawę, to wpłaci kasę na jakiś cel społeczny, którym zawiaduje dyrektor Radia Zła Żmija (albo inne Ordo Iuris). Ciekaw jestem jak się potoczy ta sprawa, aczkolwiek nie będzie dla was niespodzianką to, że mam nadzieje, że „Metyl” dostanie po kieszeni. Odnoszę bowiem wrażenie, że ludzie, którzy zajmują się zarzygiwaniem debaty publicznej w Polsce (przeważnie na zasadzie „mnie wolno więcej, bo jestem kolegą Zbyszka”) powinni dostać wyraźny sygnał, że „nie tędy droga”. Nie, to co robi „Metyl” (i jego inni salonowi koledzy) nie ma nic wspólnego z wolnością słowa. Amen.


Od ładnych paru miesięcy po mediach obija się informacja o tym, że Karnowscy chcą kupić Zetkę. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie to, że kredytu (bez którego nie byliby w stanie sfinalizować tej transakcji) udziela im jeden z banków kontrolowanych przez partię rządzącą. Ta sama partia rządząca wspiera wszelkie „wyklęte” media i inicjatywy przy pomocy reklam Spółek Skarbu Państwa. Gdybym był złośliwy, napisałbym, że też bym chciał, żeby jakiś bank udzielił mi kredytu, który potem spłaci za mnie ktoś, kto zarządza tym bankiem. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem napiszę jedynie, że w dyskusji na temat tej transakcji nie mogło zabraknąć redaktora Wosia, który, a jakże, zaczął ich bronić: „Przy okazji plotki o Karnowskich i Zetce wyszło coś ciekawego. Jakieś przekonanie, że w zasadzie to nie powinno być dla nich miejsca NIGDZIE. Założyli Sieci? Zgroza, bo za pieniądze Skoków! Brylują w TVP? Skandal, bo medium publiczne! Zetka? Tez nie wolno. To co im wolno??” Ja wiem, że to redaktor Woś, więc nie powinniśmy się spodziewać rewelacji, ale kurwa, serio? Karnowscy stworzyli medium, które w praktyce jest słupem ogłoszeniowym jednej partii, a Woś nie ogarnia, co niby miałoby być złego w tym, że dostaną jeszcze radio. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że redaktorowi Wosiowi wyszedł piękny uroboros. Zaczynał od obrony ludzi, którzy mają na serio przejebane, a skończył na obronie milionerów (wcześniej zdarzyło mu się użalać nad Premierem Tysiąclecia). Coś mi mówi, że niebawem doczekamy się książki pt. „to nie jest kraj dla milionerów”. Sprawa się ciągnęła i ciągnęła, aż tu nagle, niczym diabeł z piekła, pojawił się on, Soros (i Agora). Sytuacja się więc trochę skomplikowała, albowiem nietrudno sobie wyobrazić sytuacje, w której Agora przelicytuje Fratrie. Partia Rządząca najpierw eksplodowała mową miłości pod adresem Agory i Sorosa, następnie zaś politycy tej formacji zaczęli tłumaczyć, że choćby chuj na chuju stawał, to Soros Zetki nie dostanie. Potem, znacznie ciszej, wiceminister kultury stwierdził, że: „możemy się tylko przyglądać, bo nie mamy narzędzi. Powinien to zbadać UOKiK.” Tak sobie myślę, że „jastrzębie” z PiSu powinny powiedzieć wprost „nie chcemy, żeby Zetkę kupił kto inny niż nasi funfle”. Do tego się bowiem sprowadza cała ta sytuacja. Tu nie chodzi o Sorosa, ani o to, że PiS Sorosa nienawidzi tak bardzo, że politycy tej formacji i pracownicy mediów rządowych rozpowszechniają rosyjskie fejki na temat tegoż jegomościa. Nie, tu chodzi o to, że Zetka miałaby być kolejnym „słupem ogłoszeniowym” partii rządzącej (tylko pomyślcie, ile można by było zaoszczędzić na kampaniach wyborczych).


Tęskniliście za Red is Bad? Ja też nie, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Chwilę temu mignęła mi gdzieś informacja o tym, że jak się tankuje na Orlenie i zbiera punkty, to sobie je można wymienić między innymi na akcesoria/etc RiB. Po krótkim researchowaniu okazało się, że nikt sobie tego nie wymyślił. Ja wiem, że już kiedyś żartowałem sobie z tego, że firma, która powinna się brzydzić „upaństwawianiem” biznesu, zarabia krocie dzięki wsparciu państwa (ciekawe, czy mają u siebie koszulkę z napisem „I fucking love interwencjonizm”). Kronikarski obowiązek każe mi wspomnieć o tym, że w katalogu Vitay  nie ma koszulek/akcesoriów z antyunijnymi hasłami (tzn., mnie się nie udało takowych wyszperać, jeżeli ktoś wynora, to ja z przyjemnością dokonam korekty tekstu). Ciekaw jestem, jak bardzo bezstronne będą fanpejdże/konta służące do promowania marki RiB w trakcie kampanii. 


Nieco wcześniej wspominałem chodzącą egzemplifikację filmu „Disaster Artist” Witolda Waszczykowskiego. Zanim przejdę do konkretów, napiszę jedynie, że chyba wiem, jak wyglądała rozmowa Witolda z Premierem Tysiąclecia (kiedy ten oznajmił, że wszystko fajnie, ale może byś już tak pospierdalał, Witek). Otóż wydaje mi się, że pan Witold powiedział wtedy „proszę mnie nie odwoływać, jeszcze nie udało mi się wszystkiego spierdolić”. Gwiazda neutronowa dyplomacji wymyśliła sobie bowiem pewnego razu, że fajnie by było, gdyby typ, który współtworzy Studio YAYO (Ryszard Makowski), został konsulem generalnym w Los Angeles. Pan Makowski odmówił. Tak, dobrze przeczytaliście, Witoldowi Waszczykowskiemu udało się wymyślić coś tak idiotycznego, że nawet typ od Studia YAYO uznał, że to przesada. Niestety, nie wiadomo, czy obaj panowie śmiali się jeszcze długo po tej rozmowie.


W tym kawałku Przeglądu określenie „wątek archeologiczny” nabierze nowego sensu. Wiceministrowi Jarosławowi Zielińskiemu wypominano to, że w okolicach jego domu praktycznie non stop stał patrol policyjny (wypominano mu znacznie więcej rzeczy, ale na tym się skupimy). Ponieważ atmosfera zaczęła się zagęszczać, pan wiceminister przeszedł do kontrataku i stwierdził, że ten partol to dlatego, że „jakiś czas temu, w pobliżu znaleziono ludzką głowę, obciętą przez bandytów”. Po tej deklaracji wszystkim przypierdalającym się do wiceministra powinno się zrobić głupio, prawda? Z tej deklaracji wynika bowiem, że tam, gdzie mieszka wiceminister, jest dość przejebane. Byłaby wielka szkoda, gdyby ktoś sprawdził tę historię i okazałoby się, że to bzdura, nieprawdaż? I w tym momencie wchodzi Robert Zieliński (zbieżność nazwisk przypadkowa) cały na biało. Ów dziennikarz skontaktował się był z miejscowymi policmajstrami (najpierw zapytał odpowiedniej komendy policji, ale go spławiono) i okazało się, że w sumie to taka sytuacja miała miejsce, ale w roku 1999 i jedynie 239 kilometrów od domu wiceministra. Swoją drogą, gdyby tematem zajęli się rządowi spindoktorzy to pewnie bardzo szybko byśmy się przekonali, że „w pobliżu”, może oznaczać 239 kilometrów, a poza tym, to nikt nie może zaprzeczyć, że 19 lat (wypowiedzi z 2018 były) to też „jakiś czas temu”. Ze swej strony proponowałbym panu wiceministrowi, żeby już nie oglądał przed snem „Sleepy Hollow”.


Praktycznie na finiszu roku 2018 partia rządząca uznała, że fajnie by było, jakby narodowiec został wiceministrem cyfryzacji. Ponieważ nie było zbytniego wyboru, zdecydowano się na Adama Andruszkiewicza. Co zrozumiałe, decyzja ta była szeroko krytykowana (określenie „szeroko komentowana” by tu absolutnie nie pasowało). Oczywiście do obrony pana Adama wzięli się PiSowscy spindoktorzy i zbudowali narrację, w myśl której Adam jest spoko i oni nie rozumieją o chuj chodzi krytykom, bo przeca temu człowiekowi nie można absolutnie nic zarzucić. Przez moment zastanawiałem się nawet nad tym, czy nie warto by było odpowiedzieć na takie pytanie, ale potem uznałem, że to cokolwiek bezsensowne. To jest narodowiec. Jeżeli ktoś uważa, że tego rodzaju osoba powinna zostać wiceministrem, to najprawdopodobniej trafiła na mój kawałek internetów przez przypadek i ja się nie podejmuje prób przekonywania takiego kogoś do czegokolwiek. Swoją drogą, dość zabawne jest to, że tę decyzję kadrową krytykują ludzie, którzy uważają, że w sumie Romek Giertych jest spoko, bo skakał przeciwko PiSowi na jakimś spędzie. Podniosłem podobny argument na ćwitrze i od razu mi zaczęto tłumaczyć, że co to za porównanie, że Romek już taki nie jest. Kurwa, jebie mnie to, „jaki jest Romek”. Doskonale pamiętam, komu zawdzięczamy Młodzież Wszechpolską i czym się ta organizacja zajmowała w latach 90-tych. Cebulą na torcie było to, co Giertych miał do powiedzenia na temat MW. Tzn. powiedział, że owszem, reaktywował MW, ale wtedy była spoko, a potem: „została opanowana przez grupę radykałów i nie biorę żadnej odpowiedzialności za to, co się dzieje w Młodzieży Wszechpolskie”. To jest po prostu rewelacja. Co prawda, w latach 90-tych w MW było sporo jawnych neonazistów, którzy napierdalali ludzi na ulicach (wyroki już dawno zatarte, ale z tego zatarcia nie wynika, że nikt nikogo nie bił), ale wtedy było spoko, bo dopiero potem radykałowie tę organizację przejęli. Co się zaś tyczy tego, że „Romek się zmienił”. Ja się wam przyznam, że ja bym był w to w stanie uwierzyć, gdyby Giertych zaczął wspierać organizacje zajmujące się zwalczaniem środowisk neonazistowskich (w teorii, powinna się tym zajmować policja i prokuratura, ale w praktyce różnie z tym bywa) albo np. zaangażował się w działania, mające na celu delegalizacje tych organizacji, które mają powiązania z neonazistami z innych krajów. Tak swoją drogą, nie mam pojęcia po chuj im ten Andruszkiewicz. Od pewnego momentu był co prawda wiernym żołnierzem i wychwalał dokonania PiSu tak, że potrafił zawstydzić Karnowskich i Sakiewicza, ale przecież takich ludzi mają na pęczki. Ludzi, którzy podpiszą każdy dokument, który się im podsunie – też mają od cholery (vide podpisywanie in blanco papierów, z których się robi poselskie projekty ustaw). Nie bardzo do mnie przemawia też teza o „otwieraniu się na narodowców” (bo jeżeli by tak było, to pani Kołakowska nadal byłaby radną z ramienia PiSu). Jedyne co nam w tej sytuacji pozostało, to baczne przyglądanie się pracom Ministerstwa Cyfryzacji, bo może tam się odpowiedź na pytanie „po chuj” znajdzie.


Z ciekawostek. Rok 2018 był rokiem przełomowego odkrycia, którego dokonały nasze rodzime incele. Otóż dzięki „projektowi Klaudiusz”, który zakładał stworzenie fejkowego konta na Tinderze  (opatrzonego zdjęciami jakiegoś atrakcyjnego jegomościa), incelom udało się odkryć, że kobietom podobają się atrakcyjni mężczyźni. Mam nadzieję, że to odkrycie zostanie należycie nagrodzone. Proponowałbym Piwniczną Nagrodę Nobla.


4 bańki wydano na tzw. „Ławeczki Niepodległości”, które wyglądają jak przewrócone lodówki z otwartymi zamrażalnikami. Co ciekawe ludzie, którzy „jakiś czas temu” (taki tam sucharek) hejtowali czekoladowego orła uznali, że te lodówki to super pomysł. No ale to dygresja. Z racji tego, że lodówki były hejtowane (całkiem słusznie) do dyskusji postanowił się wtrącić MON, który na Twitterze oświadczył, że: „Wszystkim, którzy hejtują #ŁawkaNiepodległości: de gustibus non est disputandum.” (potem było trochę pierdolenia o tym, że projekt spoko). Innymi słowy, chuj z tego, że wydaliśmy publiczną kasę na taki badziew, o gustach się nie dyskutuje, więc japa. Potem próbowano nieco spokojniej (przy pomocy konta Polska Zbrojna): „#ŁawkaNiepodległości - oddajmy głos artystom, czyli jak czytać zawartą w projekcie symbolikę”. Moim zdaniem, jeżeli artysta musi tłumaczyć „co autor miał na myśli”, to znaczy, że coś poważnie zjebał. Tzn. ok, może być tak, że ktoś np. napisze wiersz i nikt poza tym ktosiem nie będzie wiedział o chuj chodziło autorowi, ale to miało być „dzieło” skierowane do wszystkich, tak więc pasowałoby, żeby ci „wszyscy” nie mieli problemu z interpretacją.


Na samym końcu niniejszego Przeglądu (który absolutnie nie wyczerpuje tematów „archeologicznych” i tych styczniowych [tak, z tego wynika, że niebawem będzie kolejny, w którym się już, kurwa, postaram to wszystko poupychać, bo inaczej Achilles nigdy nie dogoni tego pierdolonego żółwia]), postanowiłem zająć się tematem bardzo bieżącym, a mianowicie „Taśmami Kaczyńskiego”. Nie wiadomo, co jeszcze czai się w tych taśmach, ale, co już wiemy, będzie olbrzymim problemem wizerunkowym dla PiSu. Zanim przejdę dalej, chciałbym zauważyć, że temat ten został zajebiście przereklamowany (overhype lvl 9000) i nie bardzo wiem po chuj to zrobiono. Jeżeli reklamuje się coś tak, że z „zajawek” wynika, że po publikacji służby nie będą miały innego wyjścia, jak tylko wydrzeć Prezesa Polski z wyra o 6 rano (a co za tym idzie TO KONIEC PISU), to pasowałoby, żeby te zajawki miały pokrycie w faktach. Od dwóch dni toczą się prawnicze debaty odnośnie tego, czy i jeżeli tak, to jakie przepisy zostały złamane. Już samo to sugeruje, że dotychczasowo udostępniany materiał jest mocno „niejednoznaczny”. Czy z tego wynika, że PiS nie ma się absolutnie czym przejmować (ok, trochę kiepsko idzie mi budowanie napięcia, bo już wcześniej napisałem, że ma). Część komentatorów (całkiem słusznie) zwraca uwagę na to, że tematyka jest w chuj złożona i mało kto jest w stanie ogarnąć o co (i komu) tam chodziło. Na tym „skomplikowaniu” bazują mediaworkerzy/drony dobrej zmiany (i praktycznie wszyscy politycy partii rządzącej), którzy tłumaczą, że „nic się nie stało”, i że jeżeli coś wynika z tych taśm, to to, że Prezes Polski jest uczciwy, a w ogóle to pamiętacie jak PO rzucało kurwami u „Sowy”? Partia rządząca liczy na to, że jeżeli zawali swoim przekazem wszystkie możliwe kanały, to nikomu nie będzie się chciało w szczegóły zagłębiać. Gdyby była to standardowa sytuacja kryzysowa, takie działanie mogłoby być skuteczne. Zastanawiam się nad tym, kiedy do spindoktorów dobrej zmiany dotrze, że to nie jest standardowa sytuacja i że ich pierwsze narracje (które w innej sytuacji byłyby skuteczne) niebawem staną się ich zmorą. Na pierwszy rzut oka przekaz w rodzaju „z taśm wynika, że prezes jest bardzo ogarnięty w biznesie” to bardzo dobry przekaz. Jest tu tylko jeden problem. Do tej pory mozolnie budowano (przy wsparciu oponentów) wizerunek prezesa jako ascety, który „ni mo piniendzy” i który niemalże brzydzi się biznesem (bo układy różne/etc.). Teraz, po kilkunastu latach, okazuje się, że w sumie to Prezes ogarnia biznes i (upraszczając) „obraca milionami”. Jak to mawiali w moich regionach, nie ma chuja we wsi, żeby się te dwie narracje spięły (nie, raczej nikt nie uwierzy w to, że Prezes osiągnął stan kwantowy). Kolejna narracja, która będzie prześladować spindoktorów to ta, w myśl której „Prezes jest bardzo uczciwy, bo przecież powiedział, żeby ten typ poszedł do sądu, bo on nie da pieniędzy jeżeli to będzie nielegalne”. W przeciwieństwie do „prezesa biznesmena”, ta konkretna narracja jest po prostu idiotyczna. Wynikałoby z niej bowiem, że jakiś typ usiłował wyłudzić pieniądze od Prezesa, a ten się nie dał. Tylko, że jeżeli tak by było w rzeczywistości, to czemu Prezes nie kazał mu wypierdalać i nie nasłał na niego służb (no bo jak wyłudza, to powinien za to odpowiedzieć). Sprawa druga, nikt nie uwierzy w to, że jakiś biznesmen wszedł do Prezesa z ulicy i powiedział „dej piniondz”. Sprawa trzecia, gdyby biznesmen chciał przekręcić Jarosława, to ten by nie mówił, że „ej, Ty idź do sądu a ja zachowam się jak trzeba i dostaniesz te hajsy wtedy”. Po czwarte, narracja o „Prezesie, który się nie dał” miałaby sens, gdyby spotkanie było jedno. No ok, wpuszczono do Jarosława jakiegoś typa, który coś tam pierdolił, ale potem już nikt tego błędu nie popełnił. Tyle, że tych spotkań było ponoć 20 (słownie: dwadzieścia). Spindoktorom nie pomaga również fakt, że u Jarosława gościł prezes Pekao SA. Kolejny problem partii rządzącej polega na tym, że Jarosław był łaskaw jebnąć komentarzem, z którego wynikało, że wybory w Wawie trzeba wygrać, bo jak nie, to nie będzie pozwolenia na zabudowę. Teraz przynajmniej wiadomo czemu PiSowi aż tak bardzo zależało na pompowaniu balonu o nazwie Patryk Jaki. Mnie na serio dziwiło to zaangażowanie. Ok, wiadomo było, że odebranie Wawy PO dałoby PiSowi zajebisty zysk wizerunkowy, ale mnogość środków (polityków, mediaworkerów, dronów/etc.), którą zaangażowano w „Bitwie Warszawskiej” była cokolwiek zjawiskowa. W kontekście deklaracji Prezesa nieco śmiesznie brzmiały wypowiedzi niektórych polityków partii rządzącej, którzy klarowali, że wszyscy wiedzieli, że „Warszawa jest nie do wygrania”. Problemem nr pierdylionowy jest z kolei to, że te taśmy w ogóle powstały. Do tej pory hejtowano PO za to, że „się frajery dały nagrać”, a teraz okazuje się, że człowiek, o którym wiadomo, że ma paranoję na punkcie spisków (i płaci w chuj kasy za ochronę) również dołączył do grona „frajerów”. Tego już teraz nie da się w żaden sposób „zasypać”, a taśm jest jeszcze ponoć w cholerę i jeszcze trochę. Niezależnie od tego, co jest na tych taśmach, to co puszczono do tej pory pokazuje, że genialny strateg ma mentalność bazarowego cwaniaczka (tylko, że dzięki władzy może działać na znacznie większa skalę). Gdyby chodziło o dowolnego innego członka partii, można by go było po prostu z niej wyjebać i powiedzieć, że „to robaczywe jabłko”. Ponieważ chodzi o Ojca Założyciela, nie ma mowy o wyjebaniu i do obrony zaprzęgnięto nawet Premiera Tysiąclecia (kurwa, to jest też lekko absurdalne, Prezes Rady Ministrów broni szeregowego posła [który nie pełni żadnych oficjalnych funkcji, poza byciem szefem partii] w trakcie konferencji prasowej). Czasem sobie lubię poteoretyzować, ale w tej konkretnej sytuacji nie będę się wychylał, albowiem nie mam zielonego pojęcia co będzie dalej. Jedyną rzeczą, której jestem (prawie) pewien, to to, że PiS ma zajebisty problem i nie bardzo wie co z nim zrobić.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty



Źródła:

https://twitter.com/beatamk/status/1086956549921218561

https://twitter.com/beatamk/status/1089225020168175617



http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,24400103,dariusz-jonski-wiceprezesem-aquaparku-nieoficjalnie-to-czesc.html

http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2018-12-11/czaputowicz-kosiniak-kamysz-goscmi-wydarzen-i-opinii-transmisja/

http://www.tokfm.pl/Tokfm/7,130517,24275734,sedziowie-nie-beda-mogli-nosic-koszulek-z-konstytucja-czlonek.html



https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/fratria-i-pis-chca-zablokowac-sprzedaz-radia-zet-agorze-i-jej-wspolnikowi#

https://twitter.com/Tygodnik_Sieci/status/1089897132608417793

www.vitay.pl/katalog-Vitay/nagrody/Koszulka-z-haftowana-Flaga-Polski-roz-L,2243.html



Kiedyś mieli na stanie koszulki z hasłem „blue is red, red is bad”, ale chyba zmiana kolekcji była i teraz takie mają:


https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/552960,roman-giertych-mlodziez-wszechposka-zajscia-w-radomiu.html




https://www.se.pl/wiadomosci/polityka/morawiecki-broni-kaczynskiego-najwieszky-niewypal-odkryty-od-czasow-ii-wojny-swiatowej-aa-prJA-ZYRF-SKfE.html




poniedziałek, 21 stycznia 2019

Gdańsk 13.01.2019

Ten tekst siedział mi we łbie od momentu, w którym dowiedziałem się, że Paweł Adamowicz nie przeżył ataku nożownika. Jednakowoż z racji gargantuicznych rozmiarów wkurwienia uznałem, że lepiej będzie trochę poczekać z napisaniem go, bo w przeciwnym wypadku może się to skończyć co najmniej banem. Z pisaniem się nie śpieszyłem również dlatego, że niniejszy tekst jest „polityczny” i publikowanie go w zeszłym tygodniu byłoby trochę nie na miejscu (z przyczyn oczywistych).


To, że w Polsce doszło do politycznego mordu, nie jest dla mnie najmniejszym zaskoczeniem (I am Jack's complete lack of surprise). Debata publiczna, która sprowadza się do szczucia obywateli (na oponentów politycznych, na nielubianych dziennikarzy, na innych obywateli) osiągnęła taki poziom spierdolenia, że już dawno wyjebało skalę. Były już naruszenia nietykalności fizycznej, pobicia, dewastowanie biur poselskich (i różnych innych obiektów, które komuś nie przypadły do gustu), podpalenia/etc. Najmniejszym zaskoczeniem świata było to, że jeżeli chodzi o akty wandalizmu/etc nasze władze zapadły na dwójmyślenie. Praktycznie każde z tych zdarzeń, które dotyczyło opozycji było obśmiewane przez rządowych mediaworkerów (vide, heheszki z podpalenia przy kamienicy, w której mieszka Brejza), zaś bardzo często napastnicy mogli liczyć na „moralne wsparcie”. Przykładowo, Beata Mazurek stwierdziła (po tym, jak narodowcy skopali KOD-owca), że: „Dopóki żyjemy, to mamy emocje. I te emocje dały swój upust w Radomiu (…) To sytuacja, która nie powinna mieć miejsca, ale też ich rozumiem”. Innym razem urzędniczka, która spoliczkowała kobietę w trakcie obchodów Dnia Weterana, została praktycznie zasypana gratulacjami i wyrazami poparcia. W telegraficznym skrócie, robiono wszystko, żeby nikt sobie nie pomyślał, że „coś się stało”. Zupełnie inaczej rzecz się miała w przypadku, w którym np. ktoś napisał coś na biurze polityka partii rządzącej. Wtedy nie było mowy o heheszkach, zaś prokuratura się, nie pierdoliła. Kiedy 48-latka napisała (sprayem) „PZPR” na biurze poselskim byłego członka PZPR. Prokuratura była tak rozgrzana, że postawiła 48-latce zarzut „propagowania ustroju totalitarnego”. Po miesiącu prokuratura ten zarzut wycofała (i zajmowała się już tylko uszkodzeniem mienia), ale temu, kto go wymyślił nie można odmówić kreatywności. Innym razem, TVP uznało, że trzeba zrobić materiał o tym, że ktoś zniszczył plakaty wyborcze kandydatów z PiS w Sandomierzu. Kiedy dochodziło do zdarzeń poważniejszych, np. podpalenie biura poselskiego Beaty Kempy, Mariusz Błaszczak (ówczesny szef MSWiA), nie miał problemu ze znalezieniem winnych: „Nie ma przyzwolenia na bandyckie zachowania inspirowane mową nienawiści, którą od 2 lat wobec rządzących posługuje się totalna opozycja”, zaś Beata Kempa stwierdziła, że był to akt terrorystyczny. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że po zabójstwie Pawła Adamowicza przedstawiciele partii rządzącej już nie byli tacy wyrywni. Mariusz Błaszczak nie stwierdził, że „nie ma przyzwolenia na bandyckie zachowania inspirowane mową nienawiści, którą od 3 lat posługuje się rząd”, zaś Beata Kempa, nie nazwała tego co się stało „aktem terrorystycznym”. Ale, jak to mawiał Wołoszański, „nie uprzedzajmy faktów”. Niezależnie od podejścia mediów/etc do tych wcześniejszych zdarzeń  od jakiegoś czasu źle się działo w państwie polskim. Źle się działo, a mimo tego, nikomu nie zależało na tonowaniu nastrojów, choć nietrudno było się domyśleć, że takie eskalowanie nie może się dobrze skończyć. W kontekście powyższego, jak to mawiał klasyk, oczywistą oczywistością było, że może u nas dojść do tragedii. Kwestią otwartą było jedynie to, kto ucierpi.


Pisząc ten tekst, zastanawiałem się nad tym, czy władze naszego kraju tego nie dostrzegały, czy też dostrzegały, ale dalej podkręcały atmosferę. Innymi słowy, zastanawiałem się nad tym, czy ci ludzie są aż tak cyniczni, czy też są idiotami, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, do czego może dojść. Obstawiam, że w grę wchodziła głupota i totalny brak wyobraźni. W przeciwnym wypadku musielibyśmy się pogodzić z tym, że władze chciały doprowadzić do „powtórki z Cyby”. Nie mam najlepszego zdania na temat naszych władz, ale nawet ich nie podejrzewam o takie skurwysyństwo. Nie zmienia to rzecz jasna faktu, że taka ”powtórka” zostałaby momentalnie wykorzystana przez spindoktorów Dobrej Zmiany. Witold Waszczykowski znowu by powiedział, że „Nie zabijajcie nas! Chcemy pracować dla dobra demokratycznej Polski.”, a potem opowiadałby o tym, że „jest to owoc strasznej nagonki od lat, którą prowadzi się przeciwko rządowi. Musiało do tego prędzej czy później dojść.” (w wypowiedzi należy zamienić słowo „rządowi” na „opozycji” i będzie dosłowny cytat z Waszczykowskiego). Politycy Prawa i Sprawiedliwości nigdy nie mieli oporów przed wykorzystywaniem „trumien” do walki politycznej. Czasem były to polskie trumny, czasem trumny ofiar zamachów terrorystycznych. Ja wiem, że nie ma czegoś takiego, jak „subtelne” wykorzystywanie trumien, ale, do kurwy nędzy, to co potrafił w tej materii zrobić rząd Dobrej Zmiany, to nie było dno dna, to była otchłań. Wyobraźmy sobie, że jakiś premier z „Zachodu”, dwa dni po zamachu na Adamowicza powiedział „Dokąd zmierzacie? Dokąd zmierzasz, Polsko? Powstań z kolan i obudź się z letargu, bo w przeciwnym razie codziennie będziesz opłakiwała swoich obywateli!”. No przecież skończyłoby się to międzynarodowym skandalem. Te same słowa padły w Sejmie z ust byłej pani Premier i jeszcze długo potem jarano się tym, że rosyjskie konta Twitterowe, które wrzuciły tę wypowiedź (z angielskimi napisami) miały olbrzymie zasięgi.


Zamiłowanie naszych władz do surfowania na trumnach sprawiło, że wierzę w to, że politycy dobrej zmiany szczerze modlili się za Pawła Adamowicza. Nie, nie dlatego, że obchodził ich jego stan zdrowia, ale dlatego, że wiedzieli ile sami byliby w stanie „ugrać” politycznie na takim zdarzeniu, gdyby ranny został ktoś „od nich”. Jeżeli ktoś chciałby mi zarzucić, że przesadzam w ocenie, to pragnę przypomnieć, że Wielce Szanowny Prezydent RP w czasie, w którym Paweł Adamowicz walczył o życie co prawda przesłał wyrazy wsparcia, ale w tym samym tweecie zaznaczył, że: „zwykle różnimy się z Panem Prezydentem Pawłem Adamowiczem w poglądach, jak powinny być prowadzone sprawy publiczne i sprawy Polski”. Wiecie czemu to zrobił? Bo wsparcie wsparciem, ale o własny elektorat trzeba dbać. Jak się na kogoś urządzało medialne polowanie z nagonką, to nie można było ot tak sobie wyrazów wsparcia przesłać, bo betonowy elektorat mógłby mieć dysonans poznawczy. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że gdyby rozdawano nagrody za najbardziej chujowy wpis na Twitterze, to Samuel Pereira miałby bardzo wysoką lokatę. Wydalił on bowiem z siebie wpis: „Prezydent Gdańska walczy o życie, a Jerzy Owsiak...” (wpis opatrzony był screenem z którejś z licytacji). Aż by się to, kurwa, chciało sparafrazować: Prezydent Gdańska walczy o życie, a Samuel Pereira kombinuje, jakby w tej sytuacji przyjebać w Owsiaka”.


Jak już wspomniałem wcześniej, debata publiczna w Polsce to jedno wielkie obustronne szczucie. Tym niemniej, nie można postawić znaku równości między tym, co robi szeroko pojęty antyPiS i tym, co robi strona rządowa, bo to tak, jakby porównywać komara ze skorpionem. Spindoktorzy Dobrej Zmiany są tego świadomi i dlatego starają się teraz narzucić narrację, w myśl której to rząd (i rządowi dziennikarze) padają ofiarą nagonki. To, co 14 stycznia zrobiły „Wiadomości” było tak bezczelne, że chyba nawet partyjny beton miał z tym materiałem problem. Otóż, macherzy zmontowali materiał, z którego wynikało, że jedyne wypowiedzi, które można by określić mianem „mowy nienawiści”, padały ze strony „antyPiSu”. Szczególnie absurdalne było to, że cytowano wypowiedź Sikorskiego o potrzebie „dorżnięcia watahy”, ale zignorowano fakt, że praktycznie identyczna wypowiedź znalazła się na Twitterze Beaty Mazurek (link w źródłach). W tym miejscu warto poczynić pewno rozróżnienie. Rzecz jasna, w wyliczance „Wiadomości” nie znalazło się miejsce na wpis Stanisława Janeckiego, który w trakcie protestu opiekunów osób z niepełnosprawnościami napisał, że jest: „za natychmiastowym spacyfikowaniem tego syfu”. Nie było również wzmianki o wpisie Ziemkiewicza, który komentując blokowanie wjazdu na Wawel stwierdził, że policja dużo kosztuje, więc taniej byłoby: „odstrzelić hołociarzy, ale niestety nie można tak”. Ujmujące jest to, w jaki sposób politycy Dobrej Zmiany usiłują bronić tego jednostronnego materiału. Otóż, okazuje się, że wszystko jest w porządku, bo to są prawdziwe wypowiedzi. Parafrazując klasyka: „urocze”.


Teraz dochodzimy do dość istotnej kwestii. Czy wypowiedzi w rodzaju „pacyfikowania syfu”, „odstrzeliwania hołociarzy”, „dorżnięcia watahy” są groźne? Moim zdaniem są, ale w umiarkowanym stopniu. Może inaczej to ujmę, moglibyśmy mówić o wielkim szczęściu, gdyby polska debata publiczna cierpiała tylko i wyłącznie na tego rodzaju przypadłości. Owszem, te wypowiedzi są skandaliczne i nie powinny padać w debacie publicznej. Owszem, ludzie, którzy są przez innych uznawani za autorytety, nie powinni stosować tego rodzaju retoryki. Owszem, niektóre z nich świadczą o skrajnym zbydlęceniu. Tym niemniej, to nie tego rodzaju retoryka stanowi największe zagrożenie. Znacznie większe zagrożenie stanowią wypowiedzi z gatunku tej, którą zaserwowała była radna PiS, Anna Kołakowska. Swego czasu wezwała ona do złapania i ogolenia na łyso posłanki PO. Pani Anna miała (i nadal ma) powiązania ze skrajnie prawicowymi organizacjami, więc tego rodzaju „odezwa” powinna przyciągnąć uwagę prokuratury (choćby dlatego, że skrajnie prawicowe organizacje mają długą historię spuszczania wpierdolu w ramach prowadzenia debaty publicznej). Te powiązania Kołakowskiej nie były tajemnicą i prokuratura musiała o nich wiedzieć. W tym miejscu melduje się kolejna dygresja wymuszona przez kronikarski obowiązek – Anna Kołakowska startowała w wyborach samorządowych 2018 [sejmik] z list Ruch Narodowego. Dygresja dygresją, ale, jak to już zaznaczyłem, prokuratura musiała wiedzieć o tych powiązaniach. Co więc zrobiono w tej sprawie? Umorzono postępowanie. Agnieszka Pomaska musiała się z Anną Kołakowską szarpać w sądzie cywilnym. Pomaska co prawda tę sądową batalię wygrała (co raczej nie powinno nikogo dziwić), ale, do kurwy nędzy, dlaczego prokuratura te sprawę olała? Zapewne dlatego, że z „centrali” poszedł przekaz, że „naszych nie ruszamy”. Efektem programy „naszyzm+” było również umorzenie postępowania w sprawie radnego z PiS, który komentując event (no przeca, kurwa, nie napiszę „happening”) narodowców, w trakcie którego na szubienicach powieszono portrety polityków PO, zasugerował dostawienie większej liczby szubienic i powieszenie reszty polityków tej formacji. W kwestii samego „eventu” postępowanie prokuratury trwa nadal. W ramach miziania się z nacjo-Sebixami umorzono również postępowanie w sprawie performance Międlara (z mszy propsującej 82 rocznicę utworzenia ONR). Umorzono również postępowanie w sprawie politycznych aktów zgonu, które narodowcy wystawili sporej liczbie prezydentów miast. Kronikarski obowiązek ze smutkiem każe wspomnieć o tym, że jeden z aktów zgonu wystawiono Pawłowi Adamowiczowi. Tak nawiasem mówiąc, ta akcja z wystawianiem politycznych aktów zgonu doskonale obrazuje spierdolinowatość skrajnej prawicy. Można było wysłać polityków na polityczną emeryturę (i np. wystawić im dyplomy z tej okazji). Ale nie, to jest skrajna prawica, więc musi być, kurwa, jakiś element przemocy, bo inaczej prawicowy nie zrozumie o co chodzi. Nie, nie można iść w polityczną złośliwość, trzeba pierdolić o pobiciach, wieszaniu, zabijaniu, kulach w głowę. To jest jednak, kurwa, stan umysłu. Przez moment zastanawiałem się nad tym, co się dzieje w głowach „czynników decyzyjnych”, które sprawiły, że te sprawy zostały umorzone. Nie zastanawiałem się nad tym zbyt długo, bo sobie przypomniałem o tym, że Adam Andruszkiewicz został wiceministrem cyfryzacji.


Nie trzeba chyba wspominać o tym, że hejterskie wypowiedzi internautów (niebędących „figurami”) również były olewane ciepłym moczem. Rzecz jasna, do czasu. Kiedy 8 grudnia 2018 Joachimowi Brudzińskiemu podrzucono screeny z wpisami (o wieszaniu/etc), zapytano go: „Panie Ministrze to nie jest przypadkiem sprawa dla Was???” Ów odpowiedział „Jest. I niech żadna kreatura nie sądzi, że pozostanie anonimowa”. Jak to się stało, że władza, która do tej pory miała wypierdolone na tego rodzaju zachowania (i z uporem godnym lepszej sprawy umarzała postępowania prokuratorskie [tzn. kazała prokuratorom umorzyć, na jedno wychodzi]), nagle się wkurwiła na internetowy hejt? Odpowiedzią jest „naszyzm”. Dopóki hejtowano polityków innych formacji i to im grożono wywieszaniem, goleniem na łyso (i wystawiano im polityczne akty zgonu), władza miała to w dupie. Przestała mieć, bo szambo wyjebało po śmierci Jolanty Szczypińskiej. Tak więc, to nie był ludzki odruch, tylko implementacja zasady „Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze od innych ”. Nie zrozumcie mnie źle, ja całym swoim lewacko-hejterskim sercem popieram ściganie ludzi, którzy piszą takie rzeczy. Możemy się chyba, kurwa, umówić, że wzywanie do mordowania ludzi (pisanie o tym, że dobrze by było, gdyby ten i owy stanął przed plutonem egzekucyjnym/etc), to nie jest coś, czego można by bronić powołując się na „wolność słowa”. Rzecz jasna, wielu innych wypowiedzi nie da się wybronić „wolnością słowa”, ale to temat na osobny tekst.


Nie wiadomo, czy podwładnym Brudzińskiego udało się ustalić personalia autorów tamtych gównowpisów. Wiadomo natomiast, że gdyby dotyczyły one kogoś innego, to Joachim Brudziński miałby to w dupie. Dlaczego? Bo mógł. Przestał móc mieć w dupie (rzecz jasna, z przyczyn stricte wizerunkowych) po 13 stycznia. Dzień po ataku na Pawła Adamowicza Szefernaker (wiceminister MSWiA) oznajmił: „Wpisy w internecie są monitorowane, nie będzie żadnej pobłażliwości dla osób, które grożą komukolwiek. Na scenie politycznej nie miejsca dla osób, które w takich sytuacjach dolewają oliwy do ognia. Powinniśmy piętnować takie wpisy”. Od tamtej pory złapano 20 osób. Niby nie jest to wiele (o czym zaświadczy każdy, kto ma dostęp do internetów i wie co się tam potrafi odpierdalać), ale od czegoś trzeba zacząć. Pytanie, które warto by było sobie zadać w tym momencie, brzmi następująco: nie dało się, kurwa, wcześniej zacząć? Trzeba było czekać ze ściganiem tych ludzi do momentu, w którym ktoś został zamordowany? I jeszcze ta duma Brudzińskiego z tego, że tego i tego zatrzymano. Może minister chce, kurwa, medal za to dostać? Osobną kwestią jest to, że absolutnie, kurwa, nie wierzę w to, że ściganie autorów wpisów/filmików, w których nawołuje się do przemocy (bądź np. sugeruje potrzebę postawienia kogoś przed plutonem egzekucyjnym) będzie kontynuowane. Tzn. przez jakiś czas Brudziński&co będą się chcieli wykazać, ale bardzo szybko im się to znudzi. Jeżeli tak nie będzie i jeżeli będą ich ścigać do końca swojej kadencji, to z przyjemnością przyznam się do błędu.


Nawet jeżeli służby będą wytrwale ścigać autorów tych gównowpisów, to na niewiele się to zda. Trzeba by bowiem usunąć przyczyny, dla których ludzie wyrzygują z siebie takie rzeczy. Owszem, część autorów to ludzie, którzy robią to „bo trolling”, ale reszta robi to dlatego, że jest przekonana o tym, że jedynym ratunkiem dla kraju, jest powieszenie/rozstrzelanie jakiegoś polityka/dziennikarza/etc. Winę za taki stan rzeczy ponoszą w głównej mierze politycy, którzy używają takiej, a nie innej retoryki. Retoryka ta (o której za moment) ma się dobrze zarówno w antyPiSie, jak i w PiSie. Aczkolwiek warty nadmienienia jest fakt, że nie ma tu mowy o żadnej symetrii. Tzn. jedna i druga strona „szczuje”, ale obecne władze robią to tak, że brakuje skali. O jaką retorykę chodzi? O przekonanie swojego elektoratu do tego, że jeżeli wygra „ta druga” strona, oznaczać to będzie armagedon. Część polityków opozycji (i publicystów sprzyjających tejże) przekonuje, że jeżeli PiS wygra wybory w 2019, będzie to oznaczało co najmniej Węgry (o ile nie większy zamordyzm), wyjebanie nas z UE, bankructwo, państwo policyjne i tak dalej, i tak dalej. Część z tych „zarzutów” jest mniej więcej prawdziwa (bo mędrcom z PiS marzyłby się Budapeszt w Warszawie [wszystkie media pod kontrolą/etc]), ale nie w tym rzecz. AntyPiSowi brakuje jakiegoś pozytywnego przekazu w rodzaju, „jak wygramy to zrobimy to i to”. Jedynym przekazem jest „wszystko chuj, bo najważniejsze jest odsunięcie PiSu od władzy, bo jak nie to przejebane będzie”. Straszy się elektorat wszystkim (z próbą fałszowania wyborów włącznie). I znowuż, nie chciałbym być źle zrozumiany. Jestem ostatnią osobą, która byłaby skłonna przekonywać kogoś do tego, że kolejna kadencja PiSu nie byłaby jebaną katastrofą. Chodzi mi jedynie o budowanie przekazu w oparciu o „albo my, albo koniec świata”. Bo nietrudno sobie wyobrazić sytuacje, w której ktoś, bombardowany z każdej strony uproszczonym do granic możliwości przekazem uzna, że skoro ma być koniec świata, to może lepiej będzie, jak on coś z tym zrobi. Jak to już wspomniałem wcześniej, jeżeli chodzi o stosowanie takiej retoryki, nie ma mowy o jakiejkolwiek symetrii. Zacznijmy od tego, że choć przekazowi antyPiSu można wiele zarzucić (vide, porównywanie PiSu do hitlerowców, bolszewików/etc), to jednak nie spotkałem się z komunikatem „jak oni wygrają, to sprowadzą tu terrorystów, którzy będą was mordować”. Narracje budowane przez nasze władze są tak popierdolone, że głowa mała. Nie ma w nich miejsca na spór. Elektorat nawet przez moment nie może pomyśleć o tym, że opozycja może mieć rację, więc się go bombarduje 24/7 czystym jadem. W narracjach budowanych przez władze i rządowe media opozycja to zdrajcy ojczyzny, totalna targowica, komuniści, złodzieje, 3 pokolenie ubeków, ubeckie wdowy, bolszewicy (szkoda, że nie „mienszewicy”, byłoby przynajmniej „historycznie”), naziści (najwyraźniej obie strony nie potrafią w prawo Godwina), folksdojcze, szmalcownicy i tak dalej. Działania opozycji (zawsze) szkodzą Polsce. To nie jest tak, że oponenci krytykują rząd, nic z tych rzeczy, oni atakują Polskę. Wniosek z tego płynie prosty – to nie mogą być Polacy. Nietrudno zgadnąć, że podobne mechanizmy odnoszą się do mediów, które mają czelność krytykować obecne władze -  „niemieckie media” „der Onet” (/etc). Prawdziwą maestrię nasze władze osiągnęły budując narrację, w myśl której istnieje (w Polsce i na świecie) potężny Układ, który nie pozwala PiSowi na wprowadzanie zmian. Co prawda, mają samodzielną większość parlamentarną i Prezydenta, ale nadal niewiele mogą. Ten układ steruje sądami i broni „kasty”. Układ jest tak silny, że potrafi zmusić Unię Europejską, żeby „broniła kasty” (która składa się z komunistów/zdrajców/etc) i uniemożliwiła „reformę sądownictwa”. To jest w sumie dość pojebane, bo z jednej strony Układ rządził PO, a z drugiej PO rządziło Układem (i np. dyktowało sędziom wyroki, bo „sędziowie na telefon”). Ta narracja była władzom niezbędna, żeby ludzie, którzy uwierzyli w sławetny „Audyt” nie zaczęli zadawać pytań o to, gdzie, do kurwy nędzy, są akty oskarżenia i wyroki. Skoro bowiem PO nadal kontroluje sądy, to nie ma po co stawiać członków PO przed sądem, nieprawdaż? Nawiasem mówiąc, skoro PO kontroluje sądy, to chyba, kurwa, nie powinniśmy się dziwić temu, że ktoś, kto w swojej opinii niesłusznie siedział w pierdlu (i nie puszczono go „na warunkowe”), miał pretensję akurat do tej, a nie innej partii?


Ponieważ do sporej liczby polityków partii rządzącej (oraz rządowych mediaworkerów) bardzo szybko dotarło znaczenie słów Stefana W., usiłowano przejść do obrony przez atak. Internetowe drony zaczęły klarować, że „no może i PiS nie ma czystych rąk, ale przecież zaczęła Platforma, po przegranych wyborach w 2005”. Nie przeczę, że Tusk&co byli wkurwieni za to, co się stało, czemu wielokrotnie dali wyraz, ale ludzie, którzy usiłują klarować, że przed 2005 w Polsce nie było mowy nienawiści i nikomu nie odmawiano prawa do uczestnictwa w życiu publicznym/etc, powinny zażyć trochę niepierdolu. Osoby, które powtarzają te brednie, zachęcałbym do zapoznania się z historią marszów osób sprzeciwiających się dyskryminacji mniejszości seksualnych i Parad Równości. Niech sobie poczytają o tym, kto zakazał organizowania Parad w 2004 i 2005 i jakich argumentów używano. Warto również wspomnieć o akcji „niech nas zobaczą”. O ile mnie pamięć nie myli, przynajmniej jedna z par, które brały udział w tej akcji, musiała zmienić miejsce zamieszkania (nie jestem teraz w stanie wynorać artykułu na ten temat, ale wiem, że były z nimi jakieś wywiady). O takich drobnostkach, jak to, że w uczestników wieców/marszów przeciwko dyskryminacji napierdalano cegłami, wspominać chyba nie trzeba. Jak to się więc stało, że spora część fanów PiSu  jest przeświadczona, że „mowa nienawiści” to wynalazek Tuska? Bo wtedy po raz pierwszy mainstreamowo zjebano zapiekły religiancki konserwatyzm (albowiem „mohery”). Dopóki hejt szedł po linii „konserwatywnej” mało komu to przeszkadzało, ale w momencie, w którym zaczęły obrywać konserwy, podniesiono larum. Ponieważ konserwy potrafią się drzeć najgłośniej (szczególnie w temacie tego, jak bardzo są uciskane), utarło się, że mowę nienawiści wymyśliło PO (bo „zabierz babci dowód”). O tym, że wcześniej hejtowano mniejszości, konserwa nawet nie pamięta, bo przecież dla konserwy to nie były hejty, ale „zdrowy odruch społeczeństwa” i polityków „walczących z demoralizacją”.  


Na sam koniec zostawiłem sobie rozważania w temacie tego, „co dalej”. Moim zdaniem, dalej będzie przejebane. Gdyby do tego mordu doszło w innych okolicznościach przyrody, być może byłby cień szansy na to, że politycy się nam trochę ogarną. Być może nawet byłby również cień szansy na to, że nasze władze spuściłyby z tonu, jeżeli chodzi o stosowaną retorykę. Tylko, że mamy rok wyborczy. Gdyby nawet okazało się, że część polityków partii rządzącej dała by sobie na wstrzymanie, to to absolutnie nic nie zmieni. Po pierwsze dlatego, że pracownicy TVP wiedzą, że jeżeli PiS przegra wybory, to oni będą musieli szukać sobie pracy gdzie indziej, a nie pomieszczą się wszyscy w TV Republika. Już wcześniej sobie gdybałem w temacie tego, że TVP będzie się radykalizować w miarę zbliżania się wyborów parlamentarnych, ale teraz gdybam, że będzie jeszce gorzej. Po drugie, drony internetowe nie odpuszczą. Olbrzymia część tzw. „legionów” to ludzie obdarowani stołkami (lub członkowie rodzin, które obdarowano stołkami), pracownicy biur poselskich, ministerstw/etc. Ci ludzie doskonale sobie zdają sprawę z tego, jak dużą rolę w 2015 odegrał hejt. Tak więc, trudno byłoby ich przekonać do tego, żeby „przestali”. Po trzecie, nawet gdyby jakimś cudem udało się wytłumaczyć dronom, że „nie tędy droga”, to w internetach jest sporo (ciężko oszacować jak dużo) osób, które rozrzucają hejty, bo są przekonane, że robią to „dla dobra Polski”. Tych ludzi za cholerę nikt nie przekona do tego, żeby przestali. Po czwarte, w polskich internetach działają sobie spokojnie fanpejdże/portale/konta TT (z dużą liczbą followersów) prowadzone przez braci zza Buga. Nie tak dawno temu ustalono, że rosyjskie konta angażowały się w spór dotyczący szczepień (na Zachodzie rzecz się działa), zarówno po stronie przeciwników obowiązkowych szczepień, jak i po stronie zwolenników. Widać więc wyraźnie, że zależało im na tym, żeby się ludzie za łby wzięli. Wspomniałem o tym, że czasem naszym braciom zza Buga zależy po prostu na tym, żeby się „na Zachodzie” brali za łby, bo po śmierci Adamowicza polskie internety zalały teorie spiskowe. Są one bardzo różne (moją ulubioną jest ta, w której występuje setnik z 10-letnim stażem w dźganiu ludzi włócznią [nie, to nie ja sobie robię jaja, tylko ludzie, którzy to gówno udostępniają]), ale łączy je to, że prawie we wszystkich istotną rolę odgrywają „służby”. Te „służby” to samograj w naszych okolicznościach przyrody. Czemu? Bo wyznawcami teorii, w myśl której Paweł Adamowicz zginął, bo chciały tego „służby”, może być zarówno zwolennik obecnych władz, jak i ich przeciwnik. Zwolennik uzna, że mord zleciły służby, które nie chciały, żeby prezydent Gdańska „sypnął”. Przeciwnik uzna, że mord zleciły służby, które chciały się pozbyć popularnego polityka/etc. Wydawać by się mogło, że mało kto byłby gotów w to uwierzyć, ale przypominam, że żyjemy w kraju, w którym historia o Arabach porywających Polakom żony (na jakimś bazarze) miała kilkadziesiąt tysięcy udostępnień na FB. Osobną kwestią jest to, że absolutnie nic nie wskazuje na to, żeby PiS chciał „dać na wstrzymanie”. Decyzja o niewystawianiu kandydata w wyborach w Gdańsku była zwykłą polityczną kalkulacją. Gdyby bowiem PiS kogokolwiek wystawił, to pięć minut po pojawieniu się pierwszego billboardu takiej osoby, pojawiłby się na nim napis „hiena cmentarna”. Choć nikt się do tego publicznie nie przyzna, w partiach na pewno trwają (i to od jakiegoś czasu) kalkulacje polityczne odnośnie tego, jaki wpływ na wybory w 2019 będzie miało to, co się stało w Gdańsku. Gdybym miał wróżyć z fusów (czyli z tego, co się dzieje w TVP), to bym napisał, że PiS jest przekonany o tym, że Gdańsk będzie miał olbrzymi wpływ na wybory i stara się temu jakoś przeciwdziałać. W jaki sposób? Wnioskując z dotychczasowych dokonań tej partii, najprawdopodobniej będzie to strategia „ani kroku w tył”.


Źródła:





http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,21859093,szydlo-z-przedziwnym-apelem-do-calej-europy-powstan-z-kolan.html

https://twitter.com/AndrzejDuda/status/1084540163294928897

https://twitter.com/SamPereira_/status/1084581789656600576

Link do upolowanej wypowiedzi Beaty Mazurek

https://wpolityce.pl/polityka/429930-sasin-broni-materialu-tvp-nt-mowy-nienawisci

http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103454,20753978,prokuratura-umarza-postepowanie-ws-ks-miedlara-niedobrze.html

https://twitter.com/jbrudzinski/status/1071519562397552640







czwartek, 10 stycznia 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #44

Moje podejrzenia się potwierdziły. KTOŚ WYDAŁ NA MNIE ZLECENIE i dlatego trochę potrwało to pisanie. Wątki będą się pojawiały achronologicznie, bo czasem ciężko ustalić, w którym momencie rozpoczęła się jakaś inba. Also, chyba już nigdy nie napiszę „ej, ciąg dalszy za moment”, bo potem zawsze wjeżdża rzeczywistość i mówi: „You, shall not pass!”. Od razu uprzedzam, że będzie dużo o Warszawie, bo tam teraz sporo fuckupów.


Zaczniemy od mojego ulubieńca, Chłopaka z Bloku (i Z Biedniejszej Rodziny) Patryka Jakiego, który po przerwie (spowodowanej poniesieniem sukcesu w Warszawie) wrócił do tego, co mu wychodzi najlepiej, czyli pompowania własnego balonu propagandowego. Ja przepraszam, że ja tak mało subtelnie, ale skoro Chłopak z Biedniejszej Rodziny jest mało subtelny, to po chuj ja mam się wysilać. Oddajmy głos głównemu zainteresowanemu: „Mimo że przegrałem wybory, to mieszkańcy wyznaczyli mi rolę w opozycji i to z potężnym mandatem. Ćwierć miliona warszawiaków, którzy na mnie głosowali, będą mieć silny głos w Warszawie. Przygotowuję nowe projekty dla stolicy. Będziemy tak aktywną opozycją, jakiej jeszcze PO w Warszawie nie widziała.” Ja to co prawda prosty bloger z Podkarpacia jestem, ale wydaje mi się, że nie trzeba startować w wyborach, żeby mieć prawo do hejtowania polityków, którzy robią coś, co się nam nie podoba. Ta wypowiedź Jakiego ma jedynie za zadanie przypomnieć ludziom, że „heloł, dużo głosów zebrałem”. To trochę tak, jakbym ja napisał „wyznaczono mi rolę hejtera i to z potężnym mandatem, 36 tysięcy polubiaczy na FB i 5 tysięcy followersów na TT będzie mieć silny głos w polskich internetach!". Niby można, ale mogłoby to wyjebać skalę na żenadometrze. Po co więc Jaki non stop nawija o tym, ile on głosów zebrał? IMHO, przyczyny są dwie. Primo, Jaki walczy o miejsce na listach do PE. Warszawski paśnik mu co prawa odjechał, ale europoseł nie pracuje za grosze, więc Jaki by się mógł w PE odkuć. W tym kontekście powtarzanie mantry „ćwierć miliona głosów na mnie oddano” można przetłumaczyć na „kurwa, patrzcie, jaki jestem popularny, przeca bylibyście idiotami, jakbyście mi nie dali 1-ki, bo stracilibyście lokomotywę wyborczą!”. Secundo, Jaki musi pierdolić o tych swoich głosach i o „mandacie” ze względu na to, że „korytowa” mentalność sprawiła, że nie startował w wyborach do Rady Miejskiej. Gdyby był miejskim radnym, to nikt by nie próbował podważać jego „mandatu”, a tak jest tylko byłym kandydatem na prezydenta. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że jego mandat był na tyle „potężny”, że wybory rozstrzygnęły się w pierwszej turze, a jego kontrkandydat miał prawie 2 razy więcej głosów (ergo, jego mandat jest jeszcze bardziej POTĘŻNY [niby mógłbym napisać w tym miejscu coś o hrabonszczu, ale nie wiem, czy nie byłoby to zbyt hermetyczne]). Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, tedy napiszę jeno tyle, że decyzja Jakiego o niekandydowaniu do rady była logiczna (biorąc pod rozwagę fakt, że politycy jego pokroju walczą głównie o kasę i stołki). Wiadomo było, że dostałby się do tej rady bez problemu, a prócz tego byłby lokomotywą wyborczą. Tylko, że gdyby się dostał, automatycznie straciłby mandat poselski, a trzeba wam pamiętać, że poseł zarabia znacznie więcej niż radny (nawet warszawski). Of korz, to nie jest tak, że tylko Jaki nie startował do RM, żeby nie stracić mandatu, ale do tej pory chyba żadna z takich osób nie tłumaczyła po przejebanych wyborach, że „będzie opozycją, bo mandat społeczny”. Tak sobie dumam, że fajnie by było, gdyby dziennikarze grillowali takich kandydatów (z dowolnej partii i „strony”) w temacie tego, że skoro tak im na danym mieście zależy, to czemu nie kandydują równolegle do rady miasta? Tzn. wiadomo, że chodzi o pieniądze, ale fajnie by było posłuchać tłumaczeń. Można się oczywiście zastanawiać nad tym, po chuj mu ta Warszawa, skoro chce iść do PE (bo mógłby się przecież skoncentrować na przygotowaniach do kampanii), ale właśnie po ten chuj mu Warszawa. Najprawdopodobniej ( tutaj sobie gdybam) chciałby dostać 1-kę w Wawie, bo jednak sporo głosów tam zebrał. Że co? Że zajmowanie się sprawami miejskimi nie ma nic wspólnego z kampanią do PE? A jakie to ma znaczenie? Tu liczy się rozpoznawalność i budowanie przekonania u suwerena, że „coś się robi”. Rozliczanie obecnych władz Warszawy idealnie się do tego celu nadaje. Poza wszystkim innym, Jaki nie do końca ma pojęcie w temacie tego, czym się będzie zajmował. W wywiadzie „na świeżo” po wyborach powiedział, że: „Raczej nie będę ponownie ubiegał się o prezydenturę w stolicy, szanuję wyniki demokracji”. Nieco ponad miesiąc później zmienił zdanie i zapytany o to, czy będzie w przyszłości kandydował na prezia Wawy odpowiedział: „Nie wykluczam tego. Jest we mnie taka gotowość. Przegrana mnie wzmocniła” (potem było już tylko coachingowe gówno, więc cytat urwę w tym momencie). Z tego by chyba wynikało, że Patryk Jaki jednak „nie szanuje demokracji”, ale co ja się tam znam.


Się w tym miejscu przyznam, że poświęcam sporo uwagi Warszawie ze względu na to, że uwielbiam sytuacje, w których politycy narzekają na wyborców (no wiecie, „chuje są te wyborcy, bo zagłosowali nie tak jak trzeba”). Ponieważ Dobra Zmiana bardzo, ale to bardzo liczyła na odbicie Warszawy, ból dupy dobrozmianowiczów (najprawdopodobniej związany z nieobjęciem stołków) przyjmuje gargantuiczne wręcz rozmiary. Pozwolę sobie zacytować dwie wypowiedzi Chłopaka z Bloku (który zapodał prawdziwego combosa w jednym wywiadzie i pewnie niewiele brakło, żeby przeszedł w tryb „Full Stonoga”). Zazwyczaj rzucam w miarę krótkie cytaty, ale jak się zaraz przekonacie, pierwsza wypowiedź jest zbyt dobra, żeby cokolwiek z niej uronić: „Nie ukrywam, że tak po ludzku mam w sobie wielką złość. Mam przekonanie, że pracowaliśmy ciężej, narzucaliśmy ton debacie, mieliśmy ciekawsze propozycje, byliśmy bardziej kreatywni, a oni mieli słaby program składający się z niezrealizowanych obietnic Hanny Gronkiewicz-Waltz. Ja chodziłem do wszystkich mediów, Rafał Trzaskowski tylko do swoich. Ja chciałem bezpośredniego starcia i debaty jeden na jeden, a Trzaskowski jej unikał. Ja rozszerzałem swoje zaplecze, on zamykał się na prawą stronę, a mimo to wygrał.”. Potem było już tylko, kurwa, lepiej: „Wielu obserwatorów i Polaków ma poczucie, że warszawski wynik nie jest sprawiedliwy. Ja jednak przyjmuję go z pokorą i dalej wyrażam gotowość współpracy z prezydentem Trzaskowskim dla Warszawy.” Ta sytuacja zasługuje na moje ulubione zajęcie pt. „what if”. Wyobraźmy sobie co by się stało, gdyby Komorowski półtora miesiąca po przejebanych wyborach rzucił, że "w sumie to on miał lepszą kampanię, a mimo tego ten drugi wygrał i, że w sumie to wielu obserwatorów i Polaków ma poczucie, że wynik wyborów nie jest sprawiedliwy”. Moim zdaniem, były prezydent miałby zamaszyście przejebane po takim występie. Tutaj zaś mamy gagatka, który przejebał w pierwszej turze (olbrzymią różnicą głosów), który tłumaczy, że wyborcy nie dorośli do jego prezydentury i praktycznie na nikim nie robi to wrażenia. Tak swoją drogą, nie mam problemu z uwierzeniem w to, że część obserwatorów/influencerów pierdoli o tym, że wynik nie jest sprawiedliwy, bo jak się przez całą kampanię opowiadało, że „Jaki wygra, bo ma lepszą kampanię/etc” (obstawiam, że spora część z tych ludzi w to szczerze wierzyła), to można się potem załapać na dysonans poznawczy. Nie wspominając o tym, że taki obserwator może zdobyć odznakę srogiego przygłupa. Wracając do samego Jakiego, mnie na serio bawi ta jego „wielka złość”, która wynika z tego, że jego zdaniem miał lepszą kampanię. Prawda jest bowiem taka, że „lepsza kampania” to taka, która kończy się sukcesem wyborczym i nie ma znaczenia to, ile kosztowała i ile osób udało się do niej ściągnąć. Ten wywiad, który wam polecam z całego serca, to szczere złoto jest. Jaki tam również klaruje, że gdyby doszło do drugiej tury to w niej „wszystko mogło się zdarzyć”. Chłopak z Biedniejszej Rodziny zachowuje się tak, jakby te wybory przejebał paroma procentami, do niego chyba na serio nie dociera skala wpierdolu, który dostał. Nie dociera do niego również to, że Wawa go po prostu nie chciała. Nie dociera to do niego tak bardzo, że odpowiedzialność za swoją porażkę zrzuca na PiS i się wam przyznam do tego, że ciekaw jestem, kiedy się na niego partia wkurwi za to. Tzn. wkurwieni są na niego na pewno, bo tak samo jak on uważa, że PiS mu popsuł wszystko, tak samo partia może uważać, że Warszawa była do wzięcia, ale Jaki to zjebał. Mnie ciekawi jedynie to, czy partyjne wkurwienie zostanie „upublicznione” i czy wypowiedzi Jakiego będą miały dla niego konsekwencje (i np. nie dostanie miejsca na listach do PE).


Ok, teraz już przechodzimy do ostatniego wątku warszawskiego, aczkolwiek w tym przypadku Warszawa będzie tłem raczej. Bo więcej będzie o zajebiście zmiennych poglądach polityków (i mediaworkerów) Dobrej Zmiany. Politycy owi (i mediaworkerzy) od 2015 roku (konkretnie zaś od „po wyborach”) konsekwentnie budowali narracje, że PiSowi wolno wszystko, bo wygrał wybory i ma samodzielną większość parlamentarną. Krytyka poczynań partii rządzącej (wprowadzania idiotycznych ustaw, sejmowy zamordyzm/etc) odbijała się od muru „suweren podjął decyzje, więc zamknąć ryje, tępe chuje”. Narracja ta była niezmienna, niezależnie od tego, jakimi idiotyzmami raczyła nas partia rządząca  - „skoro suweren zagłosował tak, a nie inaczej, to znaczy, że sobie tego życzył”. Mamy więc mechanizm prosty jak budowa cepa: odpowiednia liczba mandatów w Sejmie oznacza, że opozycja ma zamknąć mordę, bo jak tego nie zrobi, to znaczy, że się nie może pogodzić z wynikiem wyborów (ten sam mechanizm odnosi się do dziennikarzy/etc krytykujących dobrą zmianę). Najmniejszym zaskoczeniem świata jest to, że w sytuacji, w której wygrywa „kto inny”, PiS i rządowi mediaworkerzy momentalnie zapominają o własnej narracji. Pięknym przykładem jest okładka ostatniego numeru do „Do Rzeczy”, na której zamieszczono „łamiącą wiadomość”: Warszawa – Poligon Totalnej Opozycji. Nowy prezydent Rafał Trzaskowski spycha stolicę na lewo”. Od czego by tu? Może od tego, że używanie określenia „totalna opozycja” w kontekście Warszawy, w której opozycją jest PiS, to cokolwiek nieprzemyślane działanie? Idźmy dalej. Kiedy PiS bawił się we wprowadzanie w Polsce fundamentalistycznego zamordyzmu (vide propsowanie ustaw napisanych przez Ordo Iuris, uwalenie programu in vitro, przywrócenie recept na pigułki „dzień po”/etc), „Do Rzeczy” jakoś tak nie wrzucało okładek „Polska, poligon PiS-u. Nowy rząd spycha nasz kraj na prawo”.  Nic z tych rzeczy, bo przecież PiS miał „mandat społeczny”, bo przecież „wygrał wybory demokratyczne”, więc może robić to, co chce. Obserwując oburzonko prawicy, można dojść do wniosku, że zdaniem tejże w Wawie nie było demokratycznych wyborów i dlatego, Trzaskowski (i Rada Miasta) nie mają prawa do realizowania obietnic wyborczych. To jest w sumie w chuj zabawne, bo rządowe media od początku kampanii tłumaczyły ludziom, że Trzaskowski „to lewak i będzie lewaczył Warszawę” (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że dla betonowego elektoratu dobrej zmiany „lewakiem” mógł być nawet członek Nowoczesnej). Ponieważ Trzaskowski te wybory wygrał, można by było odnieść wrażenie, że Warszawa sobie tego „lewactwa” życzy, nieprawdaż? Nic z tych rzeczy, albowiem, jak to pięknie napisano na moim ukochanym portalu (w Polityce): "Patryk Jaki w kampanii wyborczej ostrzegał, że Rafał Trzaskowski będzie realizował wizję „Warszawy ideologicznej”". W tym miejscu poczynię dygresję jedną, żeby nikt mi tu na zawał nie pierdolnął. Nie, to nie jest tak, że ja porównuje Tramwaj Różnorodności do projektów ustaw pisanych przez fundamentalistów z Ordo Iuris, bo tutaj nie ma absolutnie żadnej symetrii. Mnie chodzi jedynie o belkowokizm prawicy. Idźmy dalej. Wyniki wyborów do Rady Miejskiej w Wawie to był kolejny nokaut dla PiSu, bo Koalicja Obywatelska zgarnęła 40 mandatów w 60 mandatowej radzie (PiS ma ich 19, a jeden zdobyła Monika Jaruzelska). Skalę porażki doskonale obrazuje to, że mimo olbrzymich nakładów na kampanię/etc – PiS stracił 5 mandatów (w kadencji 2014-2018 miał ich 24). KO ma więc 2/3 mandatów w radzie. W Sejmie, oznaczałoby to samodzielną większość konstytucyjną. Pora więc na moją ulubioną zabawę: jak zachowywałby się PiS, gdyby miał samodzielną większość konstytucyjną i jak bardzo mielibyśmy wszyscy przejebane. Tak nawiasem mówiąc, ten niezbyt dobry wynik wyborów PiS do RM może być kolejną z przyczyn, dla których  P O T Ę Ż N Y M mandatem społecznym do bycia opozycją ma być wynik Jakiego (o wyniku wyborów do RM raczej cicho jest). Nie trudno przewidzieć, że taki, a nie inny wynik sprawi, że platformersom sodówa do łbów uderzy. Tzn. do tej pory mieli większość samodzielną, ale teraz mają jeszcze więcej mandatów. W grudniu usiłowano majstrować przy czymś, co się zwie „bonifikata na przekształcenie użytkowania”. Nie chce mi się tutaj wdawać w szczegóły (co to za bonifikata/etc), więc skupię się na tym, co się działo „dookoła”. Otóż, przed wyborami Rada Miasta uznała, że w sumie to warto by było zrobić tak, żeby bonifikata była wyższa (98%). Po wyborach się Radzie Miasta odmieniło i uznała, że jednak będzie to 60%. Nie trzeba być ekspertem do spraw bonifikat, żeby uznać tego rodzaju działania za cokolwiek idiotyczne. Jeżeli bowiem uważano, że bonifikata powinna być niższa, to po chuj ją zmieniano przed wyborami? Tzn. wiadomo, że ją zmieniano, bo kiełbasa wyborcza, ale tego rodzaju wolty, to już lekka przesada. Co zrozumiałe, PiS momentalnie zaczął rozkręcać inbę w tym temacie (do której przyłączyli się dziennikarze i influencerzy). Po krótkiej gównoburzy KO się wycofała i zadecydowano, że „będzie tak, jak było”. No i w trakcie sesji, na której się wycofywano doszło do sytuacji rodem z Sejmu. Zapodano głosowanie, ale nie udzielono głosu opozycji (sprawdzić, czy nie Sala Kolumnowa). I w tym momencie wchodzi Sebastian Kaleta, cały na biało: „Gigantyczny skandal na sesji Rady Miasta. Na mównicę wszedł @trzaskowski_, radni opozycji zgłosili się do głosu, a Przewodnicząca bez mrugnięcia okiem wbrew statutowi odebrała jakąkolwiek możliwość zabrania głosu w sprawie.#Konstytucja?”. I w tym momencie wchodzi reszta internetu cała na biało i mówi „Sebastian, weź spierdalaj” i przypomina mu jego własne wypowiedzi i działania partii, z której list startował do Rady Miasta. Ponieważ PiS zablokował mównicę, Kalecie wrzucono screen z jego własną wypowiedzią: „Wiele widzieliśmy w polskim sejmie, ale blokowanie i zajmowanie pulpitu marszałka? Brak szacunku do izby. Opozycji puściły nerwy”. Niestety, nie można powiedzieć, że „historia lubi się powtarzać”, bo nikt nie twierdził, że blokada mównicy na sesji rady to „próba obalenia legalnie wybranych władz Warszawy”. Parafrazując klasyków: „respektowanie woli suwerena kończy się w momencie, w którym suweren zagłosuje nie tak jak trzeba”. Gwoli ścisłości: nie, nie jestem zwolennikiem tego rodzaju akcji (odbieranie głosu), ale z drugiej strony, politycy Zjednoczonej Prawicy nie mają, kurwa, najmniejszych podstaw do tego, żeby się takich metod czepiać, bo to trochę tak, jakby znany złodziej aut się publicznie żalił, że ktoś mu zajebał kołpaki na parkingu.


W jednym z poprzednich Przeglądów sygnalizowałem, że będę się pochylał nad tym, co się dzieje w sprawie afery KNF. Pamiętacie chyba, jak politycy partii rządzącej i rządowi mediaworkerzy tłumaczyli, że w sumie to nie ma mowy o żadnej aferze KNF/etc? Mieli racje. To, że tymczasowo aresztowano kolesia od banku za złotówkę, a potem wyjebano z KNF Zdzisława Sokala (tego od „planu Zdzisława”) dobitnie o tym świadczy. Tak zupełnie bez żadnego trybu przypominam, że CBA tak bardzo się śpieszyło z przeszukaniem biura byłego szefa KNF, że ten sobie mógł tam parę godzin posiedzieć. Dla równowagi, zatrzymano (a potem wypuszczono po przesłuchaniu) również poprzedniego szefa KNF (i jego współpracowników). W tym byłego wiceszefa Wojciecha Kwaśniaka, tego samego, którego prawie zamordowali zbóje nasłani przez ziomków ze SKOKu. Ponieważ jakoś trzeba było się odnieść do tego pobicia, zajęli się tym Zbigniew Ziobro i Grzegorz Bierecki. Ten pierwszy powiedział, że do pobicia doszło, bo KNF „rozzuchwalała przestępców”, a ten drugi dodał, że: „To nie jest tak, że bandyta zawsze bije tego dobrego”. Tak zgadliście, to pora na moją ulubioną zabawę. Wyobraźmy sobie, jakie by były reakcje PiSowców, gdyby ktoś po zabójstwie Marka Rosiaka powiedział, że „to nie jest tak, że bandyta zawsze zabija tego dobrego”. Zapewne uznano by to wtedy za przejaw skrajnego spierdolenia. Rzecz jasna, wypowiedzi na temat Kwaśniaka to nie jest żadne spierdolenie, to po prostu Dobra Zmiana.


Jakiś czas temu w Sejmie (w którejś z komisji) odbyła się pogadanka o fake newsach. W trakcie tejże pogadanki przedstawiciel Ministerstwa Cyfryzacji (nie nie, to nie będzie o Andruszkiewiczu, acz, jak się zaraz przekonacie, jego pojawienie się w MC idealnie wpasowuje się w „politykę” tejże instytucji [zaś o Andruszkiewiczu będzie w kolejnym Przeglądzie]) powiedział był: „Nie popieramy kierunku ustawodawstwa niemieckiego w zakresie walki z dezinformacją w sieci, czyli nadmierną nadaktywność w niszczeniu informacji „fake'owych” - spowoduje to ograniczenie wolności słowa, a my chcemy tę wolność wspierać i krzewić.” Tak, dobrze przeczytaliście, nie można zwalczać fake newsów, bo wolność słowa. Hejtowanie walki z fake newsami przez rząd Prawa i Sprawiedliwości nie powinien nikogo dziwić. Szczególnie w kontekście tego, że fake newsowa szybkostrzelność rządowych mendiów jest tak wysoka, że ponoć Amerykanie się zwrócili do naszego rządu, bo chcą udoskonalić system Gatlinga. Co ciekawe, dzień później w temacie fake newsów wypowiedział się marszałek Karczewski i trochę się partii rządzącej przekaz rozjechał: „Wolność słowa to nie przyzwolenie na kłamstwo, a kłamstwo nie może być sposobem na polityczny i publiczny byt. Kropka.” Równie ciekawe jest to, że wypowiedź Stanisława Karczewskiego nie ma mocy sprawczej, bo rządowe mendia nadal nadają.


Mój ukochany portal potrafi dostarczyć. Pod koniec listopada (trochę archeologii nie zaszkodzi) jarano się na tym portalu wypowiedziami z gatunku: „Czy Rosja jest wrogo nastawiona do Francji? Nie jest. Dlaczego mamy się jej więc obawiać? To UE jest wrogo nastawiona do Rosji. Nałożyła na nią sankcje. Na Ukrainie doszło w 2014 r. do puczu.” (…) „Liderce Zgromadzenia Narodowego nie podoba się także pomysł Europejskiej Armii, który forsuje Macron. Na co komu ta armia? By prowadzić wojnę z Rosją? Z Chinami może? No bo z kim?” Tam jest tego znacznie więcej, ale to wystarczy. Hejtowanie majdanu mnie wcale nie dziwi z racji prorosyjskiego skrzywienia Le Pen. Janukowycz był ziomem Putina, więc Majdan, który doprowadził do ucieczki Janukowycza do Rosji, nie może się podobać żadnemu proputinowskiemu politykowi. Znacznie bardziej zabawna jest wypowiedź odnosząca się do Europejskiej Armii. No bo, hehehe, po co nam ta armia, hehehe z kim my będziemy wojować? Tej samej argumentacji można by użyć w przypadku armii poszczególnych krajów. Po co nam te armie? Z kim będziemy wojować? Ze sobą nawzajem? O tym, że w podobny sposób można shejtować NATO, wspominać chyba nie trzeba. Podziwiam polską prawicę za to, że potrafi ona propsować polityków, których ewentualne rządy byłyby straszliwie chujowe dla Polski tylko dlatego, że od czasu do czasu powiedzą coś, co akurat jest zgodne z linią partii rządzącej. Ta sama prawica zajmuje się sraniem na polityków, którzy są dla nas raczej mało szkodliwi. Tzn. zdaniem prawicy są oni bardzo szkodliwi (sprawdzić czy Merkel nie usiłuje zabić Polaków przy pomocy islamistów), więc niech spierdalają. Żaden z tych wielce, kurwa, uczonych mężów nie zastanowi się nawet przez chwilę nad tym, co by się działo, gdyby np. w Niemczech władze przejęła opcja, która postanowiłaby powstać Niemcy z kolan i której politycy uznaliby, że warto być chujem dla samego bycia chujem.


Bycie chujem dla samego bycia chujem, prowadzi nas do kolejnego tematu, którym było uwalenie przez rząd Dobrej Zmiany zakupu Caracali. Ta decyzja nie miała żadnych podstaw merytorycznych, chodziło po prostu o tupanie nóżką. Jeżeli ktoś miał wątpliwości w tej materii, to minister Błaszczak je ostatecznie rozwiał. Zaczęło się od tego, że Węgry zdecydowały się na zakup Caracali. O Orbanie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest frajerem (rym niezamierzony), tak więc ten zakup się Węgrom musi „kalkulować”. Dla nikogo nie było zaskoczeniem to, że MON został momentalnie zgrillowany w tym temacie. Tyle tytułem wstępu, teraz oddajemy głos szefowi MON: „Mamy dwie fabryki - w Świdniku, jest to fabryka Leonardo produkująca śmigłowce, w Mielcu to fabryka Sikorskiego, teraz właścicielem jest Lockheed Martin produkująca śmigłowce
(...) Nie ma w Polsce miejsca na trzecią fabrykę, czy też montownię, gdyż wprowadzenie tego trzeciego podmiotu oznaczałoby zamknięcie czy to Świdnika czy to Mielca, więc zlikwidowanie miejsc pracy (…) Węgrzy nie mają fabryk produkujących, czy też montujących śmigłowce”
. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że to są mocne słowa, jak na członka partii, która twierdzi, że w Polsce można najebać lotnisk jak TVP fejków i nie będzie to miało żadnych negatywnych konsekwencji. Ponieważ złośliwość jest mi obca, napiszę jedynie tyle, że gdyby argumentacja Błaszczaka była sensowna, to Węgry by nie chciały tej montowni/fabryki. Skoro bowiem do tej pory jej nie mieli, to znaczy, że nie ma tam miejsca nawet na jedną fabrykę, bo nie ma zapotrzebowania, nieprawdaż? Ja się w tym miejscu przyznam, że nie jestem specjalistą od rynku śmigłowców, ale wydaje mi się, że jeżeli dodatkowa montownia/fabryka wystawiona w Polsce miałaby dla nas stanowić problem (ze względu na zbyt małe zapotrzebowanie na tego rodzaju obiekty), to takim samym problemem będzie montownia/fabryka na Węgrzech.


Po obejrzeniu „Kleru” zastanawiałem się nad tym, czy aby nie ma tam odniesień do „Kapelana Solidarności”. Na początku grudnia okazało się, że mogę się już przestać zastanawiać, bowiem w „Dużym Formacie” pojawił się reportaż o tytule, który jest z gatunku self-explanatory: „Sekret Świętej Brygidy. Dlaczego Kościół przez lata pozwalał księdzu Jankowskiemu wykorzystywać dzieci?”. Nie będę się w tym miejscu skupiał na reportażu, dodam jedynie od siebie tyle, że przeznaczony jest on dla ludzi o mocnych nerwach. Jednakowoż nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował odpowiedzieć na pytanie będące tytułem reportażu. Dlaczego Kościół to robił? Z dwóch przyczyn. Po pierwsze dlatego, że mógł (a było to dla tej organizacji znacznie łatwiejsze niż przyznanie, że jedna z „ikon” była pedofilem). Po drugie zaś dlatego, że Kościół miał wyjebane na ofiary. Poza wszystkim innym, tuszowanie skandali pedofilskich ma w Kościele dość długą tradycję, a wiadomo, że Kościół tradycją stoi. Reakcja tejże instytucji na reportaż była raczej łatwa do przewidzenia. Otóż kuria oświadczyła, że: „W związku z artykułem dotyczącym śp. ks. prałata Henryka Jankowskiego, (zm. w roku 2010), opublikowanym w „Dużym Formacie” oraz z komentarzami i trwającą dyskusją medialną, informujemy, że do Kurii Metropolitalnej Gdańskiej, na przestrzeni ostatnich 10 lat (2008-2018), nie wpłynęły żadne doniesienia potwierdzające zarzuty podnoszone w mediach.”. To oświadczenie to prawdziwy majstersztyk. Czy kuria napisała, że Jankowski jest jej zdaniem winny? Nie. Czy napisała, że jest niewinny? Nie. Jeżeli komuś znudził się eksperyment myślowy Schrodingera, zamiast niego może używać tego oświadczenia. Jedyne, co z niego wynika, to tyle, że w latach 2008-2018 nie było żadnych doniesień. Z tego wynika, że przed 2008 mogło ich być tyle, ile diabłów mieści się na łepku od szpilki, a mimo tego, oświadczenie nie byłoby nieprawdziwe. Ponieważ mamy do czynienia z polskim Kościołem, impossible is nothing i okazało się, że abp „flaszka” Głódź nie przeczytał oświadczenia kurii. Ów, jakże przemiły jegomość, na kazaniu w trakcie pasterki był łaskaw powiedzieć, że często godność kapłańska: „zarówno żyjących, jak i zmarłych – przez środowiska wrogie Kościołowi stawiana jest pod pręgierzem oskarżeń, zarzutów, pomówień, często na wyrost, na oślep, dla medialnego także efektu”. Ciekaw jestem, czy do kategorii „środowisk wrogich Kościołowi” należą również ofiary pedofilów w sutannach. 


Skoro zaś już jesteśmy przy temacie „Kleru”, warto by było pochylić się nad tym, co miał do powiedzenia na temat tego filmu abp Gądecki, który produkował się w Polsacie. W trakcie rozmowy, zapytany o to, czy oglądał „Kler”, odpowiedział: „ja nie jestem pozbawiony rozumu”. Chwilę potem okazało się, że purpurat znacznie przeszarżował z samooceną. Kiedy dziennikarz zapytał go o to, czy jest zaskoczony tym, że „Kler” obejrzało kilka milionów widzów, purpurat z subtelnością właściwą swej kondycji intelektualnej odparł: „tak, tym jestem zaskoczony (...) Ale to mi wytłumaczyło sukces filmu "Żyd Süss" w okresie hitlerowskim. Kiedy nakręcono film mający denigrować Żydów. Oni zostali przedstawieni w trzech osobach. Według tych najgorszych, jakoby rzekomo ich skłonności. I to zostało tak zręcznie spreparowane, że ludzie byli tym wstrząśnięci i wielu ludzi odstręczyło to wtedy od Kościoła i ułatwiło postęp hitleryzmu”. Idiotyzm tej wypowiedzi jest do tego stopnia powalający, że najpierw się upewniłem, czy przypadkiem  jakiś dziennikarz czegoś nie pomylił. Po usłyszeniu tej wypowiedzi na własne uszy, przez jakiś czas zastanawiałem się nad tym, skąd wzięło się przekonanie Gądeckiego o tym, że nie jest pozbawiony rozumu. To, że Gądecki uznał, że ów film wielu ludzi „odstręczył od Kościoła”, można zrzucić na karb tego, że purpurat się zakiwał i pewnie miał powiedzieć, że od Żydów, ale lepkość tematyczna („prześladowanie Kościoła”/etc) mu się włączyła. Znacznie większym absurdem jest fragment, w myśl którego film „ułatwił postęp hitleryzmu”. Film ów pojawił się w kinach we wrześniu 1940 roku, czyli 7 lat po tym, jak Hitler został kanclerzem i trochę ponad rok po wybuchu II wojny światowej. Nie bardzo więc rozumiem, w jaki sposób ów propagandowy rzyg miał się przyczynić do „rozwoju hitleryzmu”, ale to być może dlatego, że nie jestem arcybiskupem. Osobną kwestią jest to, że purpurat buduje narrację, w myśl której Kościół w Polsce jest dziś w podobnej sytuacji co Żydzi w III Rzeszy 2 lata po Kryształowej Nocy. Tego się, kurwa, nie da ogarnąć.


Na sam koniec zostawiłem sobie przysłowiową cebulę na torcie. W rolach głównych radny Sebastian Kaleta. Otóż, w grudniu pan Sebastian zobaczył plakaty „świąteczne”, które pojawiły się w Warszawie i okazało się, że: „Święta Bożego Narodzenia Warszawa reklamuje symbolem, który przypomina stosowany w kulturze islamu półksiężyc (hilal).” Ponieważ pan Sebastian został bardzo szybko zjebany na funty za to, co napisał, uznał, że warto wytłumaczyć „co autor miał na myśli” (pan Sebastian pewnie zazdrości Naczelnikowi, bo Naczelnik ma ludzi od tego, żeby tłumaczyli, co chciał powiedzieć, kiedy powiedział to i owo, a on, pan Sebastian, musi się sam tłumaczyć). W jaki sposób tłumaczył się pan Sebastian? Otóż :„Grafik w mojej opinii przeszarżował. Chciał maksymalnie zlaicyzować plakat tak, że się zagapił i umieścił symbol, który może, lecz nie musi kojarzyć z inną religią.” Oraz: „Uważam, że grafik tak bardzo chciał na świątecznym plakacie uniknąć jakiegokolwiek symbolu kojarzącego się z religią, która jest źródłem tego święta (w tym przypadku gwiazdy betlejemskiej), że umieścił symbol, który może, lecz nie musi się kojarzyć z inną religią.”, a nawet: „element każdego plakatu niesie za sobą określoną symbolikę. Jednemu może kojarzyć się z tym, drugiemu z tamtym.”. Widać wyraźnie, że pan Sebastian się zorientował, że przegiął, ale dura przekaz sed przekaz, więc trza było brnąć dalej. Nie mam co prawda zbyt wysokiego mniemania o panu Sebastianie, ale nawet on nie byłby na tyle durny, żeby ten idiotyzm wymyślić samemu. Prawdopodobnie ktoś w PiSie uznał, że z racji zbliżającego się combo wyborczego, trzeba znowu odpalić fearmongering na pełnej kurwie i znowu zacząć straszyć Polaków muzułmanami. Tak, wiem, PiS nigdy nie przestał tego robić, ale w porównaniu do tego, co odpierdalano w 2015 i 2016 – partyjny przekaz nieco wyhamował. Teraz pewnie znowu ktoś wciśnie gaz w podłogę. Na okładce „Do Rzeczy” uśmiechnięta muzułmanka trzyma biały kwadrat, na którym grafik wrzucił napis: „Cała prawda o imigrantach w Polsce Tylko w „Do Rzeczy” Ilu ich naprawdę jest? Ilu przybyło ostatnio?”. Autorem artykułu jest jeden z najwierniejszych mediaworkerów dobrej zmiany, Wojciech Wybranowski. Prócz tego, w numerze można znaleźć artykuł pt. „EUROPA MA DOŚĆ” z leadem: „Coraz częstsze przypadki mordów, gwałtów i kradzieży dokonanych przez przybyszy z krajów islamskich sprawiły, że więcej rządów UE słucha już obaw swych wyborców i zaostrza przepisy dotyczące imigrantów”. W artykule nie mogło zabraknąć neutralnych określeń w rodzaju „muzułmańscy najeźdźcy” oraz, równie neutralnych wstawek, „Wielki najazd islamskich migrantów zmienił nastawienie do obcokrajowców”. Mój najukochańszy portal po ataku w Manchesterze przeprowadził „wywiad” z prof. Legutko. Ów, jak przystało na profesora, poraża głębią myśli: „Podstawowa konkluzja jest prosta. Nie można dopuścić do powstania większej grupy muzułmańskiej w Polsce. Jeżeli będzie inaczej powtórzy się to, co dzieje się na Zachodzie” (…) „Niestety. Ataki islamistów jest to poniekąd europejska codzienność. Powtarzają się. Czasami są bardziej krwawe, czasami mniej. Czasami są to tylko wrogie okrzyki. Ale to dobrze oddaje atmosferę i rzeczywistość na ulicach w państwach zachodniej Europy”. Aczkolwiek, moim ulubionym kawałkiem wypowiedzi jest ten: „Oczywiście Polska nie wywołuje jeszcze takiego gniewu, jak inne kraje, które symbolizują znienawidzoną przez muzułmanów cywilizację zachodnią.” Niech ktoś temu biednemu człowiekowi wytłumaczy, że jego elektorat też nienawidzi cywilizacji zachodniej, bo przeca „marksizm kulturowy” (skojarzenia z hasłem „Cultural Bolshevism” są całkowicie przypadkowe i wcale wam Źródłach nie podrzucam linku do artykułu na wiki, który traktuje o tymże “bolszewizmie”). Moim zdaniem, im bliżej wyborów będzie, tym więcej podobnych wrzutek zaserwują nam rządowe media i politycy partii rządzącej. Czy będą one równie skuteczne jak te z kampanii w 2015? Ciężko wyczuć. W teorii, raczej mało prawdopodobne będzie rozpętanie podobnej histerii co w 2015, bo ciężko ludzi straszyć przy pomocy tego samego przekazu (ujmując rzecz kolokwialnie, zamachy terrorystyczne były w pewnym momencie Mamą Małej Madzi i się ludziom przejadły). Tyle, że w praktyce w 2015 PiS nie dysponował mediami o podobnym zasięgu. Trudno “wyprognozować” co się stanie, jeżeli TVP zacznie rzygać rasistowską propagandą 24/7.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!



https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1320230,patryk-jaki-raczej-nie-bede-ponownie-ubiegal-sie-o-prezydenture-w-stolicy.html

Tu macie ten szczerozłoty wywiad z Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny. (Pamiętajcie o tym, żeby odstawić płyny przed lekturą):




https://www.wprost.pl/kraj/10176678/prezydent-duda-odwolal-zdzislawa-sokala-z-komisji-nadzoru-finansowego.html


https://twitter.com/KancelariaSejmu/status/1070344509836410881



https://www.diecezja.gda.pl/komunikaty/4789-oswiadczenie-kurii-metropolitalnej-gdanskiej-dotyczace-sp-ks-pralata-henryka-jankowskiego

http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2018-12-25/to-ze-kler-zobaczylo-tylu-widzow-wytlumaczylo-mi-sukces-filmu-zyd-sss-w-okresie-hitlerowskim/


https://twitter.com/sjkaleta/status/1070660500013367296

https://twitter.com/sjkaleta/status/1070655225583820800


https://twitter.com/sjkaleta/status/1070640655364472832



https://en.wikipedia.org/wiki/Cultural_Bolshevism