piątek, 26 maja 2023

Krótka przypowieść o frekwencji wyborczej

Przyznam szczerze, że do napisania tego tekstu zbierałem się dość długo, bo nie bardzo wiedziałem od czego go zacząć. Może inaczej: byłem świadomy tego, że (z przyczyn, które w trakcie lektury staną się oczywiste) to będzie notka „szkatułkowa” i problemem było dla mnie to „od czego zacząć”.


Zacznę więc od oczywistych oczywistości. Niebawem odbędą się w naszym kraju wybory parlamentarne. Ja jestem bardzo daleki od epatowania dramatyzmem, ale tak się składa, że (eufemizując), to będą bardzo ważne wybory. Nie mam bowiem najmniejszych wątpliwości odnośnie tego, że jeżeli Zjednoczonej Prawicy udałoby się utrzymać przy władzy, to w trakcie trzeciej kadencji układ zbudowany przez Kaczyńskiego i jego otoczenie zostanie zabetonowany.


Z jednej strony te wybory będą ważne dla tych, którym średnio się uśmiecha Orbanizacja Kraju. Z drugiej zaś są one (uwaga, będzie capslock) BARDZO WAŻNE dla polityków partii Kaczyńskiego. Swoją drogą, nie wiem czy dalej powinno się używać względem tej partii określenia „Zjednoczona Prawica”, skoro przez ostatnie tygodnie Ziobro z Morawieckim publicznie kopią się po jajach. Niemniej jednak, skoro sami tak siebie nazywają, to nie będę im stał na drodze do szczęścia.


Jeżeli mam być szczery, to wydaje mi się, że o ile politykom partii Kaczyńskiego zależy na postępującej orbanizacji, to teraz ta orbanizacja zajmuje w ich osobistej hierarchii mocne drugie miejsce. Na pierwszym miejscu jest utrzymanie kontroli nad prokuraturą, bo bez tej kontroli spora część polityków PiSu będzie miała bardzo duże problemy. Nie zrozumcie mnie źle, ja widziałem jak wyglądało „rozliczanie PiSu” po 2007 roku (jeżeli ktoś jest niezorientowany: w ogóle nie wyglądało, mimo szumnych zapowiedzi), ale teraz realia są zupełnie inne. Ujmując rzecz nieco inaczej, w trakcie poprzednich rządów PiS nie był aż tak bardzo bezczelny i nie udało mu się zrobić aż tylu wałów. W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. Jestem tak stary, że pamiętam, jak Zbigniew Ziobro przed wyborami w 2005 roku opowiadał w mediach o tym, że postkomuniści są źli, bo nie pozwalają na „karanie swoich”. Znajduję to zabawnym. Żeby nie przedłużać. Jeżeli partia Kaczyńskiego straci władzę, to spora część polityków (i działaczy) tej formacji po prostu pójdzie siedzieć. Zapewne będą równi i równiejsi wobec prawa, ale taryfy ulgowej w wymiarze, że tak to ujmę, „masowym” raczej nie będzie.


No dobrze, ale co teraz wynika z sondaży? W telegraficznym skrócie z sondaży wynika tyle, że „nie wiadomo, co to będzie”. Choć nie wiadomo „kto będzie rządził” po kolejnych wyborach, to jedno z tych sondaży wynika na pewno: nawet, jeżeli partia Kaczyńskiego utrzyma się przy władzy, to nie będzie rządzić samodzielnie. Według niektórych sondaży PiS będzie mógł rządzić z Konfą; według innych, nawet połączone siły tych dwóch formacji, nie dadzą Kaczyńskiemu większości parlamentarnej. Ujmując rzecz innymi słowy: dzieje się.


I w tym momencie dochodzę do miejsca, w którym się otwiera kilka „szkatułek” jednocześnie. Spróbuję więc zacząć od pierwszej z nich. Na początku roku nastroje w obozie władzy były bardzo dalekie od optymizmu. Akcja „Okiem Młodych” okazała się totalną klapą. Próba ogarnięcia sobie tik tokowych zasięgów przy pomocy jednego z influencerów również się nie powiodła. Potem zaś na Nowogrodzkiej musiała nastąpić burza mózgów i PiS zaczął działać. Były to (i są nadal) działania wielopłaszczyznowe.


Przykładowo. W lutym 2023 Poręba z Foglem założyli partyjne konto na Tik Toku. Ja nie mam o tym duecie najlepszego zdania, ale nawet tacy geniusze musieli zdawać sobie sprawę z tego, że jeżeli „Okiem Młodych” nie wypaliło, że jeżeli współpraca z influencerem nie wypaliła, to na Tik Toku raczej nie ma zapotrzebowania na to, co oni chcą tam „sprzedać”. Równocześnie, w mediach zaczęły się pojawiać artykuły „niezależnych dziennikarzy” (takich, jak Kamila Baranowska), z których wynikało, że z tym Tik Tokiem i tą młodzieżą to jest tak, że „PiS ma plan” (pastwiłem się nad tym w jednej z poprzednich notek, link w źródłach będzie). Plan ów miał polegać na tym, że ponieważ na Nowogrodzkiej wiedzą o tym, że młodzi na nich nie zagłosują, to będą robić wszystko, żeby młodzież po prostu nie wzięła udziału w wyborach. Innymi słowy chodziło o to, żeby demobilizować „młodzieżowy” elektorat.


Pojawianie się artykułów, w których ktoś (dysponujący dostępem do wewnątrzpartyjnych sondaży [tak więc ktoś, kto ma powiązania z partią rządzącą]) opowiada o „tajnych planach”, było dość zabawne. Gdyby bowiem to wszystko było „na poważnie”, to po pierwsze taka Kamila Baranowska (będę się skupiał na jej twórczości) spaliłaby swoje kontakty wewnątrz partii Kaczyńskiego. Po drugie, pięć minut po tym, jak ten artykuł pojawił się na Interii, na Baranowską rzuciłyby się wszystkie PiSowskie farmy trolli, bo w tego rodzaju organizacjach nie toleruje się braku lojalności (czyli, na ten przykład, „sprzedania” czyjejś strategii wyborczej). Ponieważ nikt z obozu władzy nie tknął Baranowskiej nawet jednym tweetem, można mieć pewność, że artykuł powstał w uzgodnieniu z Nowogrodzką. Wykoncypowałem sobie, że ten (i wiele innych) artykułów miał pełnić funkcję mobilizującą. Aczkolwiek może inaczej: miał zapobiegać demobilizacji elektoratu, który widząc, że PiS dostaje łomot na każdym froncie uznałby, że sprawa jest przegrana i że w sumie to równie dobrze można „zostać w domu” w dniu wyborów. Takie artykuły miały pokazać, że „piłka jest nadal w grze”, a PiS „doskonale wie, co robi”.


Prócz działań, mających na celu mobilizowanie swojego własnego elektoratu, PiS zaczął prowadzić również działania zmierzające do demobilizowania elektoratu opozycji. Ktoś może powiedzieć: no zaraz, ale przecież przed momentem tłumaczyłeś, że oni wcale tego nie robią i że to bzdura była. Wbrew pozorom nie ma tu żadnej sprzeczności (są za to „szkatułki”). Prawda jest bowiem taka, że PiS, owszem, prowadzi działania mające na celu demobilizację elektoratu opozycyjnego, ale jakoś tak się złożyło, że tymi działaniami i planami PiS się nie chwali (co jest akurat zrozumiałe). Jednakowoż nie jest prawdą to, że działania te są ukierunkowane na młodzież (bo wbrew deklaracjom PiS nadal jest przekonany o tym, że jest w stanie pozyskać „młodzieżowy” elektorat [dlatego też PiSowski Tik Tok niezmiennie przypomina TVP Info, w którym co jakiś czas Fogiel opowiada dowcipy godne Karola Strasburgera]).


No dobrze, ale jakie to są te działania demobilizujące? I tu właśnie wjeżdża kolejna „szkatułka”. Tak się bowiem składa, że jedno z tych działań pełni podwójną funkcję. Po pierwsze, ma utrzymać mobilizację „swojego” elektoratu, a po drugie ma działać demobilizująco na „wrogi” elektorat. Na początku marca przeprowadzono sondaż (nie pamiętam już czy było ich potem więcej, ale ten był pierwszy), w którym: „Zapytano Polaków, kto wygra jesienne wybory.” Sondaż przeprowadził jedyny i niepowtarzalny podmiot, zwany „Social Changes”.


Ktoś może powiedzieć „no dobrze, ale czym się ten sondaż różnił od zwykłych?”. W skrócie? Różnił się wszystkim. Pytanie, które zadano respondentom brzmiało bowiem następująco: „kto wygra najbliższe wybory jesienią tego roku i będzie rządził w Polsce”. Zacznę od dygresji. Gdyby podobne pytanie ułożył student pierwszych lat socjologii (bądź też dowolnego innego kierunku, na którym uczono metodologii badań) to musiałby je potem układać od nowa. Pytania powinny być proste i jednoznaczne, a w tym przypadku mamy do czynienia z czymś, co nazywało się „pytaniem o podwójnej treści”. Gdyby autorem tego pytania był jakiś studenciak, to można by było uznać, że po prostu nie ma pojęcia, jak te pytania konstruować. Tyle, że to pytanie skonstruował ktoś, kto doskonale wiedział co robi.


Wiedział i dlatego właśnie pytanie wygląda tak, jak wygląda. Gdyby to miało być badanie na serio (a nie mogło być, o czym zaraz), to pytania byłyby dwa. W pierwszym pytano by o to, kto wygra wybory, a w drugim o to, kto będzie rządził (tu pewnie ogromna większość odpowiedzi brzmiałaby następująco: „nie wiem”). No bo tak się jakoś składa, że o ile z sondaży wynika to, że wybory wygra PiS (tzn. będzie miał najwyższe poparcie), to absolutnie nie wynika z nich to, że PiS będzie rządzić. Autorzy tego „sondażu” doskonale sobie z tego zdawali sprawę i dlatego pytanie zostało skonstruowane tak, że miało podwójną treść. Respondent odpowiadając na pierwszą część pytania (kto wygra wybory) automatycznie odpowiada na drugą jego część (kto będzie rządził). Wartość metodologiczna takiego pytania jest żadna. Tyle, że nie o wartość metodologiczną tu chodziło, a o wartość perswazyjną.


No bo popatrzcie tylko: na wszystkich sondażach PiS ma około 30% poparcia, aż tu nagle pojawia się badanie, na którym PiS ma ponad 50% słupek. Dodatkowo, opierając się na takim „sondażu”, można było zacząć opowiadać o tym, że ponad połowa Polaków twierdzi, że PiS będzie rządził po wyborach. Gdyby ktoś miał wątpliwości odnośnie tego, czemu służyło to „badanie”, to ja pozwolę sobie zacytować tweet Tomasza Poręby, który o nim wspomniał (wrzucając, a jakże, słupki): „Taki był cel dla całego obozu na pierwsze miesiące roku. Przywrócić wiarę w zwycięstwo. Przed nami dalsza, ciężka, konsekwentna praca. Nie zatrzymamy się nawet na chwilę”. 


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie jest to pierwsza sytuacja, w której ktoś sięgnął po takie metody. Poprzednim razem było to nawet zabawne. Otóż, Wirtualna Polska zleciła Panelowi Ariadna przeprowadzenie badań, w których respondentów zapytano o to, kto ma największe szanse na wygranie wyborów w Warszawie. Zapewne nie będzie dla was zaskoczeniem to, że z tamtych „badań” wyszło, że największe szanse ma Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny (aka Patryk Jaki), prawda? No dobrze, ale gdzie tu jest wątek komediowy? Już tłumaczę. Otóż sondażu tego nie przeprowadzono wśród mieszkańców Warszawy, tylko na ogólnopolskiej próbie. Po co w ogóle zlecać takie badania? Żeby udowodnić tezę. Gwoli ścisłości, nie mam najmniejszych pretensji do autorki artykułu, w którym pojawił się opis tych „badań”, bo to nie ona zlecała te badania. Warto wspomnieć o tym, że działo się to jeszcze w czasach, w których na WP pojawiały się pochwalne artykuły na temat Ziobry i jego resortu, których to autorem był „Krzysztof Suwart” (tl;dr: to był pseudonim, pod którym pojawiały się te artykuły, ale nie wiadomo kto je pisał [jeżeli ktoś jest zainteresowany tematem, to w Źródłach będzie link do artykułu na ten temat]). Tego rodzaju wrzutki pełnią podwójną rolę, o której wspomniałem wcześniej (mobilizują „swoich” i demobilizują „onych”).


No dobrze, ale to było jedno badanie. Gdzie są te inne działania, mające na celu demobilizowanie elektoratu opozycyjnego? W wielu miejscach, ale ja się skupię na tych, które pojawiają się na głównej stronie Interii. Zanim to zrobię, potraktuje was kolejną dygresją. Praktycznie wszyscy użytkownicy „internetów” musieli się zaadaptować do tego, w jaki sposób traktują nas (internautów) portale. Chodzi mi, rzecz jasna, o tytuły artykułów. Czasem są one zwykłą clickbaitozą, czasem nie są, ale za to nie mają nic wspólnego z treścią, czasem mają coś wspólnego z treścią, ale za to są sprzeczne z treścią. Dość powiedzieć, że polska szkoła wymyślania tytułów do artykułów, to klasa sama w sobie (tak, wiem, w innych krajach wygląda to podobnie, niemniej jednak ja się tu pastwię nad polską portalozą), przez co każdy, kto nie chce się „nabierać” na te tytuły musi mieć specjalizację z „tytułologii”. Wspominam o tym dlatego, że u mnie ta tytułologia poszła o krok dalej. Otóż, jeżeli zobaczę pewien specyficzny rodzaj tytułu na Interii, to z 99% pewnością jestem w stanie określić, czy autorką (bądź też współautorką) tegoż jest wcześniej wspominana Kamila Baranowska. Pozwolę sobie tutaj wrzucić kilka tytułów, a wy będziecie mogli sami się przekonać o tym, czy jest tam jakaś prawidłowość, czy też nie ma żadnej. Uwaga natury ogólnej. Okazało się, że pierwszym artykułem Baranowskiej (który napisała dla Interii) był ten, nad którym się pastwiłem przy okazji heheszków z „tajnego planu PiSu”:


„Drugie dno ofensywy PiS na TikToku. Dotarliśmy do wewnętrznych badań partii”

„Wraca sprawa likwidacji TVP Info. Rzecznik PiS: Pokazują prawdziwy obraz rzeczywistości”

„Wiemy, jak PiS zamierza wygrać wybory. Punkt po punkcie”

"Ze zbożem będzie jak z węglem". PiS liczy, że opozycja przegrzeje temat”  

„Decyzja Konfederacji może wywrócić plany opozycji”  

„Premier dla Interii: Hańba na zawsze pozostanie przy Tusku”  

„Zasłona dymna i totalne zaskoczenie. Kulisy ogłoszenia 800 plus”  

„Samorządowcy boją się pomysłu Donalda Tuska. Platforma uspokaja”

„800 plus zniechęca wyborców Tuska? PiS ma badania”


Jeżeli mam być szczery, to w sumie mógłbym Baranowską pochwalić za te tytuły, bo tu nie ma żadnej clickbaitozy: czytelnik dostaje dokładnie to, czego mógł się spodziewać po tytule. Obraz, który Baranowska maluje literami wygląda następująco: PiS jest bardzo cwany, ma wszystko doskonale zaplanowane i wszystko mu się uda, opozycja non stop się miota, a opozycyjni liderzy non stop podejmują decyzje, które krytykuje ich własny elektorat. Rzecz jasna, działania PiSu są niezmiennie ogromnym zaskoczeniem dla opozycji.


Czym się twórczość Baranowskiej różni od twórczości redaktorów wPolityce i innych partyjnych gadzinówek? Tym, że jej artykuły pojawiają się na głównej stronie Interii i ktoś niezorientowany może uznać, że są one faktycznie dziełem jakiejś dziennikarki (krótka uwaga: nikt z osób pracujących wcześniej dla „Do Rzeczy” nie zasługuje na określenie „dziennikarz”), a nie kogoś, kto wcześniej produkował się w jednym z tygodników, hojnie sponsorowanych przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Taki ktoś może sobie pomyśleć, że to są rzetelnie napisane artykuły, a nie element działań zaplanowanych na Nowogrodzkiej. A teraz sobie pomyślmy: jaki tego rodzaju artykuły mogą mieć wpływ na poszczególne elektoraty i dlaczego mogą one działać demobilizująco na elektorat opozycji.


Ktoś może powiedzieć (nadużywam tego związku frazeologicznego, ale to już był ostatni raz w tym tekście): no ale może ona to wszystko na serio pisze? Może „ten typ tak ma”? Gdyby to była prawda, to artykuł o Tik Toku doczekałby się kontynuacji, w której autorka opisałaby to, jak PiS sobie radzi (konkretnie zaś, jak bardzo sobie nie radzi) i jak bardzo nie potrafi wypracować sobie zasięgów, bez których to zasięgów jakakolwiek akcja „zniechęcająca” nie ma najmniejszych szans powodzenia (no bo niby w jaki sposób można zniechęcić do czegokolwiek kogoś, kto nie ma styczności z komunikatami mającymi na celu zniechęcanie?). Zapewne nikogo nie zdziwi to, że osoby, które w internetach tłumaczyły, że PiS tym kontem na Tik Toku to gamechangera zapodał i że teraz to się będzie działo, jakoś tak nagle straciły zainteresowanie tematem.


Kwestia komentatorów to jest osobna „szkatułka” (która składa się z kolejnych). Tak się bowiem składa, że ci komentatorzy, którzy wychwalają praktycznie każdy pomysł PiSu, dzielą się na dwie kategorie. Pierwsza kategoria to osoby, które chwalą PiS dlatego, że mają go chwalić. Zupełnym przypadkiem tacy „dziennikarze” zawsze mają dostęp do jakichś wewnętrznych badań, sondaży, planów/etc. których PiS nie udostępnia przypadkowym osobom. Do drugiej kategorii należą osoby, które całkowicie na serio uważają, że Kaczyński jest po prostu geniuszem. Ten geniusz Kaczyńskiego (który udziela się również całemu kierownictwu) to dla tych ludzi constans. Dla nich „nie ma przypadków, są tylko znaki”. Kaczyński zaliczył jakąś wtopę? To nie wtopa, to jest element szerszego planu. Jakiego planu? No to wie już tylko sam Kaczyński, więc oni nie będą na ten temat dywagować.


I to jest naprawdę dość ciekawa kategoria. Bo o ile jestem w stanie zrozumieć tych, dla których chwalenie PiSu i Kaczyńskiego to po prostu praca, to za cholerę nie jestem w stanie zrozumieć tych, którzy geniusz Kaczyńskiego wychwalają sami z siebie. Nie chce się tu bawić w jakieś głowologizowanie, ale to momentami na serio wygląda na jakąś wewnętrzną potrzebę bycia oryginalnym (za wszelką cenę, niezależnie od tego, co się dzieje). Znamienne jest to, że gdy jakaś wtopa robi się tak ewidentna, że nie da się jej w żaden sposób zespinować, to tacy komentatorzy przestają się interesować daną kwestią i nie wypowiadają się na jej temat. Dokładnie tak było z tym wcześniej wspomnianym „gamechangerem” PiSowskim, którym miało być konto na Tik Toku. Wychwalanie geniuszu PiSu i opowiadanie o tym, że PiS „wyprzedza” inne partie pod tym względem zaczęło się praktycznie zaraz po tym, jak to konto na Tik Toku zostało założone.


Oni już „wiedzieli”, w jaki sposób PiS się będzie komunikował z młodymi i „wiedzieli”, że to zadziała. „Wiedzieli” również, że PiS będzie kontynuował współpracę z influencerami bo ta, zdaniem tych samych speców, okazała się sukcesem (najprawdopodobniej nie czytali komentarzy, które pojawiały się pod filmikami influencera, który zdecydował się na współpracę z PiSem). Ci ludzie zachowywali się tak, jak gdyby egzystowali w jakiejś próżni. W próżni, w której PiS nie odpalił wcześniej akcji „Okiem Młodych”, która to akcja skończyła się tak, jak się skończyła. W próżni, w której problem PiSu z młodzieżą polega na tym, że do młodych nie docierają komunikaty PiSu (i dlatego młodzież PiSu nie lubi). W kontekście powyższych ludzi ciekawi mnie jedynie jedno: czy kiedyś zdobędą się na to, żeby powiedzieć „byliśmy głupi”, czy też im się to nigdy nie przydarzy.


Zanim przejdę do dalszej części tekstu (tej, w której będę się pastwił nad kwestiami frekwencyjnymi) muszę zrobić krótki wtręt, albowiem okazało się, że prawica wyprodukowała kolejny „sondaż”. Tym razem zapytano Polaków o to: „Kto jest najbardziej wiarygodny w realizacji obietnic wyborczych?” Zanim zacytuję odpowiedzi, poproszę was o to, żebyście odstawili płyny. Gotowi? No to proszę bardzo: „Najwięcej z nich wskazało na Prawo i Sprawiedliwość – 45 proc. Drugie miejsce zajęła Koalicja Obywatelska, która otrzymała 26,8 proc. głosów. Kolejne partie to Konfederacja (8 proc.), Polska 2050 (7,4 proc.), Lewica (7,1 proc.), PSL (5,7 proc.)”. Poprawną reakcją na te odpowiedzi jest „czekaj, co?!”. Ok, jestem w stanie zrozumieć to, że w tym badaniu (znaczy się, w pytaniu badawczym) pojawił się PSL  (który współrządził w latach 2007-2015) i Lewica, której część rządziła w latach 1997-2001 [tak, wiem, rządziła też wcześniej razem z PSLem, ale nie będziemy się tu bawić w aż taką archeologię]) tak więc, w teorii, może ktoś jeszcze pamięta to, czy partie te wywiązywały się z przedwyborczych obietnic. Nie jestem natomiast w stanie poważnie potraktować tego rodzaju pytania badawczego, w którym pojawiły się Polska2050 i Konfa. To nie jest żadne badanie, tylko element wojny informacyjnej (aczkolwiek o wiele lepszym określeniem byłoby „wojna dezinformacyjna”), którą rząd prowadzi z Polakami.


No dobrze, ale czemu tak właściwie PiS bawi się w te działania profrekwencyjne (w swoim elektoracie) i antyfrekwencyjne (w elektoratach opozycyjnych)? Bo partia Kaczyńskiego zdaje sobie sprawę z tego, że jeżeli zdałaby się na „oddolną” frekwencję (czytaj: taką, przy której nikt nie majstruje), to wybory mogą się skończyć dla tej partii tylko i wyłącznie w jeden sposób. W jaki? W taki, że jednak prowadzą te swoje działania.


To jest swoją drogą dość ciekawe. Wcześniej (tzn. w trakcie wyborów, które odbywały się w 2018 i 2019) podwyższona frekwencja nie sprawiała, że wynik wyborczy jakoś specjalnie odbiegał od trendów sondażowych. Co w tym ciekawego? Ano to, że gdy, na ten przykład, w trakcie wyborów do Europarlamentu okazało się, że frekwencja jest wyższa, niż zakładano, to u prorządowego komentariatu wystąpił incydent kałowy. Zanim zacytuję tweeta Marcina Palade (tl;dr: wybitnie prorządowy komentator, który stara się udawać fachowca od badań społecznych) krótkie wprowadzenie. Przy okazji każdych wyborów, które odbywały się w czasach, na których na polskim Twitterze było już trochę kont, mamy tam do czynienia z instytucją „bazarku”. Ten bazarek z pistacjami, pomarańczami (subtelne, co nie?) i innymi artykułami, to mają być niby jakieś przecieki/etc. Prawda jest taka, że jeżeli ktoś nie ma dostępu do ExitPoll, to nie ma najmniejszych szans na to, żeby jego „bazarek” miał jakikolwiek związek z rzeczywistością.


Skoro wstęp mamy za sobą, to łapcie ten tweet Palade: „Wysoka frekwencja wywróciła wszystko. Pora kończyć zakupy” (te „zakupy”, to na „bazarku” się odbywały, gdyby ktoś miał wątpliwości). Czemuż, ach czemuż ktoś taki miałby się przejmować wysoką frekwencją? Ano temuż, że obawiał się, że ta podwyższona frekwencja przełoży się na gorszy wynik „jego” partii. Potem co prawda się okazało, że ta wyższa frekwencja nie „popsuła” wyniku wyborów, ale co się Palade (i jemu podobni) „nastresował”, to jego.


Pamiętacie jeszcze to, jak miały wyglądać „wybory kopertowe”? Jeżeli nie, to już tłumaczę: miały wyglądać tak, że urny (czy jak się tam te pojemniki na koperty miały nazywać) chciano ustawić, na ten przykład, pod kościołami (wartym wspomnienia jest to, że Poczta Polska zamówiła trzy miliony kart do głosowania więcej, niż trzeba). Jestem absolutnie pewien, że umiejscowienie urn nie miałoby najmniejszego wpływu na wynik głosowania. Te wybory się co prawda nie odbyły, ale w tych, do których doszło, PiS wykonał kilka fikołków, żeby w jak największym stopniu utrudnić oddawanie głosów za granicą. Winę za taki, a nie inny stan rzeczy zwalono na pandemię (jest to o tyle ciekawe, że przecież Morawiecki opowiadał, że tego wirusa nie trzeba się już bać). Teraz pandemii już nie ma, a PiS nadal majstruje przy tych zagranicznych głosach (nie ma to, rzecz jasna, najmniejszego związku z tym, że „zagranica” nie przepada za PiSem i na jej głosach PiSowi jakoś tak niespecjalnie zależy). Nie można również zapominać o tym, że kolejne fikołki PiSu mają służyć zwiększeniu frekwencji w miejscach, w których ludzie częściej głosują na partię Kaczyńskiego. Oczywistą oczywistością jest to, że PiS wychodzi z założenia, że wysoka frekwencja dzieli się na złą i na dobrą. Dobra jest wtedy, gdy dotyczy ona ich elektoratu, a zła wtedy, gdy chodzi o elektorat opozycyjny.  


Tak po prawdzie, to nikogo nie powinno dziwić to, że PiS teraz stara się w jak największym stopniu wpływać na frekwencję. Nawet gdybyśmy mieli do czynienia ze „zwykłą” partią, która rządziłaby w sposób, że tak to ujmę „cywilizowany”, to po ośmiu latach rządów w grę wchodziłoby „zmęczenie materiału” i elektorat partii rządzącej byłby znacznie mniej zmobilizowany od elektoratu „zmiany”. Tylko, że nie mamy do czynienia ze „zwykłą” partią, tylko z partią, która na finiszu swojej drugiej kadencji uznała, że to jest chyba ten moment, w którym trzeba się nażreć „ile tylko się da” (i stąd te wszystkie stołki dla Szafarowiczów i innych. Stąd te wille+ i tak dalej i tak dalej). O tym, że w obozie rządzącym odbywa się teraz radosna kopanina po jajach też nie można zapominać. To wszystko musi mieć wpływ na elektorat partii rządzącej. Tzn. może inaczej: partyjny beton zagłosuje na PiS niezależnie od wszystkiego. Tyle, że sam beton nie wystarczy do wygrania wyborów, z czego partia Kaczyńskiego doskonale sobie zdaje sprawę. Dla umiarkowanego wyborcy PiS nie ma absolutnie żadnych propozycji. Insza inszość to fakt, że nawet gdyby jakieś propozycje były, to ten sam umiarkowany wyborca może zacząć się zastanawiać nad tym, czy aby nie będzie tak, że on może dostać „to samo”, ale w nieco bardziej cywilizowanym wydaniu. PiS sobie zdaje sprawę z tego, że „nie jest dobrze” i dlatego też usiłuje majstrować przy frekwencji. Można się więc spodziewać, że artykułów, w których będzie się sławiło geniusz PiSu i krytykowało opozycję za to, że „nie ogarnia”, będzie znacznie więcej.


Od siebie dodam tyle, że choć nie wiadomo, jak skuteczne w zniechęcaniu elektoratu opozycji będą te wszystkie działania, to jednak bezpieczniej byłoby, gdyby opozycja zaczęła jakoś na te działania reagować.


 
Źródła:

Notka o „sprytnym planie” PiSu.

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2023/02/jarosaw-w-krainie-tik-toka.html

https://www.wprost.pl/polityka/wybory-parlamentarne-2023/sondaze/11122306/zapytano-polakow-kto-wygra-jesienne-wybory-nowy-sondaz.html

https://wpolityce.pl/polityka/391977-sondaz-najwieksze-szanse-na-zwyciestwo-w-warszawie-ma-kandydat-pis-jaki-cieszy-sie-tez-blisko-dwukrotnie-wyzsza-rozpoznawalnoscia-niz-trzaskowski

https://wiadomosci.wp.pl/warszawa/pis-postawilo-na-patryka-jakiego-slusznie-sondaz-dla-wp-6245319368689281a

https://twitter.com/TomaszPoreba/status/1635187206200659968

https://wiadomosci.wp.pl/warszawa/pis-postawilo-na-patryka-jakiego-slusznie-sondaz-dla-wp-6245319368689281a

O Krzysztofie Suwarcie:

https://twitter.com/BMikolajewska/status/1217372545848094722?

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-wraca-sprawa-likwidacji-tvp-info-rzecznik-pis-pokazuja-prawd,nId,6642419

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-wiemy-jak-pis-zamierza-wygrac-wybory-punkt-po-punkcie,nId,6652692

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-ze-zbozem-bedzie-jak-z-weglem-pis-liczy-ze-opozycja-przegrze,nId,6726868

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-decyzja-konfederacji-moze-wywrocic-plany-opozycji,nId,6739187

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-premier-dla-interii-hanba-na-zawsze-pozostanie-przy-tusku,nId,6746421

https://wydarzenia.interia.pl/raport-wybory-parlamentarne-2023/news-zaslona-dymna-i-totalne-zaskoczenie-kulisy-ogloszenia-800-pl,nId,6781444

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-800-plus-zniecheca-wyborcow-tuska-pis-ma-badania,nId,6798091

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-samorzadowcy-boja-sie-pomyslu-donalda-tuska-platforma-uspoka,nId,6787656

https://niezalezna.pl/485906-blisko-polowa-polakow-stawia-na-pis-za-co-wiarygodnosc-w-realizacji-obietnic-wyborczych

https://twitter.com/MarcinPalade/status/1132683168610508800

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/pis-tiktok








środa, 10 maja 2023

„Gdy wina nie budzi wątpliwości”

Przedwczoraj (8 maja) zmarł 8 letni Kamil, który był wcześniej katowany przez swojego ojczyma. Sprawa była (i nadal jest) opisywana ze szczegółami, więc ja o tych szczegółach wspominać nie będę. Sprawa ta jest (była i będzie [przynajmniej przez jakiś czas]) również bardzo szeroko komentowana.


Sporo komentarzy jest sensownych. Przykładowo, lewicowa posłanka Katarzyna Kotula zapytała Rzecznika Praw Dziecka o to, „kiedy wreszcie w Polsce, wprowadzone zostaną w życie, przepisy na wzór brytyjskiego Serious Case Review - czyli obowiązku analizowania przyczyn każdego przypadku śmierci dziecka?”.


Innym przykładem sensownego komentarza jest ten autorstwa Anny Krawczak (na Oko Press można znaleźć jej artykuły na temat przemocy w rodzinie), która dość obszernie opisuje to, co w Polsce (jeżeli chodzi o systemową ochronę dzieci) nie działa i dlaczego to nie działa (ona również wspominała o Serious Case Review [wrócimy do tego pod koniec notki]).


Tych sensownych komentarzy jest całe mnóstwo i łączy je wszystkie to, że ich autorom chodzi o to, żeby poprawić (a raczej „naprawić”) to, w jaki sposób działa u nas ta systemowa ochrona dzieci. Jak się pewnie domyślacie, pojawiły się również inne komentarze. Komentarze autorstwa ludzi, których ta tragedia absolutnie nie obchodzi i jest ona dla nich jedynie kolejną możliwością do pompowania swojego balonika wizerunkowego.


Obstawiam, że część z was domyśliła się o jakie komentarze chodzi po przeczytaniu tytułu tej notki. Przyznam się wam szczerze, że gdy tylko zobaczyłem informację o tym, że nie udało się uratować życia 8 letniego Kamila, zacząłem się zastanawiać nad tym, który pierwszy prawicowy polityk wrzuci w media społecznościowe wpis o tym, że w Polsce trzeba wprowadzić karę śmierci. Pierwszy był Minister Wójcik.


Jego wpis wygląda tak, jak gdyby napisała go testowa wersja Chat GPT: „Jestem bardzo poruszony śmiercią 8-letniego dziecka. Ta sprawa nie była zgłoszona do resortu sprawiedliwości oraz Kprm. Mam nadzieję, że będą najwyższe kary. Za ten czyn należy się kara śmierci. I tyle”.


Potem był Zbigniew Ziobro: „Nie ma słów, które oddadzą ogrom tragedii 8-letniego Kamilka z Częstochowy. Nie ma też w Polsce adekwatnej kary za tę potworną zbrodnię. Poleciłem zmianę oceny zarzucanego sprawcy czynu, z usiłowania zabójstwa na zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Za tak bestialską zbrodnię na bezbronnym dziecku powinna zapaść najsurowsza kara. Niestety, w Polsce mamy tylko dożywocie…”.


Następna w kolejce była Maria Kurowska (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że choć jej wpis [według zegarka Twitterowego] został wysłany wcześniej od Ziobrowego, to jednak odnosi się ona w tym wpisie do decyzji Ziobry): „Po informacji o śmierci Kamilka, minister @ZiobroPL  wydał  @PK_GOV_PL polecenie zmiany kwalifikacji czynu na zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Najwyższa kara oznacza bezwględnie dożywocie dla ojczyma zakatowanego chłopca. Czas na narodową dyskusję o karze śmierci" (w tym miejscu. I shit you not, Kurowska wstawiła emotkę z rękami złożonymi do modlitwy).


Jeżeli mam być szczery, to nie jestem sobie w stanie wyobrazić osób, które mają to, co się stało w dupie bardziej, niż ta trójka polityków. Gwoli ścisłości, nie odnosi się to tylko i wyłącznie do nich, ale do każdego, kto w ten sposób wykorzystuje ludzką tragedię. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że prawica ma baaaaaardzo długą historię „domagania się przywrócenia kary śmierci”. Przeważnie odbywa się to albo w przededniu kampanii wyborczych albo po tym, gdy media opiszą kolejną tragedię, albo wtedy, gdy partia potrzebuje jakiegoś „paliwa”. Już samo to pokazuje, że ci ludzie nie myślą na serio na temat przywrócenia kary śmierci i że traktują to tylko jako środek do celu, którym są (a jakże) wysokie słupki sondażowe.


Zaczął się rok wyborczy? Mateusz Morawiecki zaczyna opowiadać o karze śmierci: „„kara śmierci za najcięższe przestępstwa powinna być dopuszczalna. Uważam, że (zniesienie kary śmierci) to był taki przedwczesny wynalazek lat 90. czy wcześniejszych. W tym względzie również nie zgadzam się z nauką Kościoła”.”


W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję krótką, albowiem premier przepięknie tu wyłożył prawicową hipokryzję. Bo wiecie. Jak Kościół mówi o in vitro, elgiebetach, antykoncepcji doraźnej, aborcji (i tak dalej), że to jest złe, to wtedy prawica grzecznie opowiada o tym, że to czy tamto powinno być zakazane, bo to grzech, bo Kościół tak mówi. Jednakowoż wtedy, gdy ten sam Kościół mówi, że kara śmierci jest zła, to się zaczyna hamletyzowanie i prawica nagle zaczyna opowiadać o tym, że ona to tak nie zawsze i nie do końca się zgadza z „nauczaniem Kościoła”.


W dalszej części swojej tyrady Morawiecki tłumaczył, że z tą „czapą”: „To jest mój osobisty pogląd, że w przypadku, gdy mamy do czynienia z np. seryjnym mordercą, gdzie dowody nie pozostawiają najmniejszej wątpliwości”. Za moment do tego wrócimy, bo ta końcówka to swego rodzaju prawicowa mantra.


W Rimini doszło do brutalnego ataku na Polaków? Patryk Jaki (ówczesny wiceminister sprawiedliwości) opowiada o tym, że: „Za #rimini dla tych bydlaków powinna być kara śmierci. Choć dla tego konkretnego przypadku przywrócił bym również tortury.”. Przez moment załóżmy, że wiceministrowi sprawiedliwości, który bardzo przejął się tym, co się stało, faktycznie zależy na przywróceniu kary śmierci. Przez moment załóżmy, że kara śmierci zostałaby w Polsce przywrócona. Teraz warto sobie zadać pytanie: jaki (i dlaczego żaden) miałoby to wpływ na sprawców, którzy dokonali przestępstwa w innym kraju? Ja wiem, że Jaki nie jest prawnikiem z wykształcenia (za przypomnienie mu tego faktu dostałem od niego bana na Twitterze), ale nawet ktoś, kto nie studiował prawa, musi sobie zdawać sprawę z tego, że sprawcy będą sądzeni według prawa, które obowiązuje w kraju, w którym dokonali przestępstwa.


Mamy rok 2015 i prawica buduje sobie poparcie sondażowe na fear mongeringu związanym z atakami terrorystycznymi dokonywanymi przez ISIS? Oddajmy głos Zbigniewowi Ziobrze: „Jestem zwolennikiem kary śmierci, jako kary sprawiedliwej za winę, która jest winą zasłużoną – taka deklarację złożył w radiu RMF były minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro. Polityk jest zdania, że taka kara powinna zostać przywrócona np. z uwagi na coraz większą aktywność terrorystów.”.


Mamy rok 2011, Prawo i Sprawiedliwość dostało srogiego łupnia w wyborach i potrzebuje jakiegoś „politycznego złota”? Jarosław Kaczyński zapowiada złożenie w Sejmie projektu przywracającego karę śmierci za drastyczne zabójstwa. Wtedy też padły wypowiedzi będące niemalże szczerą platyną: „Nie ma przepisu UE, który zabrania stosowania kary śmierci. A to, że tamtejsze elity są przeciw, dlaczego mamy się tym kierować? Jesteśmy suwerennym państwem (…)  W Radzie Europy są kraje, gdzie morduje się ludzi, i to masowo. Warto pamiętać, że to jest wszystko sfera jakiejś nieprawdopodobnej hipokryzji.”. Nie wiem, co się stało z tym projektem (bo mi się nie chce za tym grzebać), ale wiem, że PiS składał taki projekt już w roku 2004. Za pierwszym razem projekt przepadł 4 głosami. Potem złożono go po raz drugi, bo (jestem totalnym brakiem zaskoczenia) doszło do brutalnego przestępstwa. Rzecz jasna, autorem nowelizacji był Zbigniew Ziobro.    


I na tym przerwę tą wyliczankę, choć wrzutek na temat tego, jak to politycy prawicy „dostrzegają potrzebę”, było od groma. Cebulą na torcie tych konkretnych prawicowych spinów jest to, że w większości wypadków, gdy te opowiastki o „potrzebie przywrócenia kary śmierci” są poruszane w trakcie wywiadów, prawicowi politycy opowiadają o tym, że „no oni sobie zdają sprawę z tego, że nie da się kary śmierci przywrócić”. No to skoro sobie z tego zdają sprawę, to po cholerę w ogóle o tym mówią? A, no tak, po to, żeby sobie balonik wizerunkowy pompować.


Jeszcze jedna kwestia się przewija w większości wypowiedzi prawicowych polityków, gdy opowiadają o tym, jak to oni marzą o przywróceniu kary śmierci. Otóż, pojawia się tam prawie zawsze takich kilka słów, które są tytułem niniejszej notki. Ten zwrot o „winie nie budzącej wątpliwości” pojawia się w różnych odmianach, ale generalnie autorom tych słów chodzi o to, że oni są za karą śmierci, ale tylko wtedy, gdy (wiecie co).


Ten zwrot (będący najzwyklejszym w świecie retorycznym dupochronem) pojawił się w prawicowych narracjach jakiś czas temu. Innymi słowy, na samym początku prawica opowiadała jedynie o konieczności przywrócenia kary śmierci, a dopiero potem zaczęła „dopowiadać”, że no oni co prawda są za KS, ale „tylko i wyłącznie wtedy gdy(...)”. Nietrudno się domyślić, czemu nagle zaczęli ten „dupochron” dorzucać do swoich wynurzeń. Otóż, w pewnym momencie przy okazji tych wrzutek o KS zaczęły się pojawiać pytania „no dobrze, ale co w przypadku, w którym dojdzie do omyłki sądowej?”. Ponieważ na to pytanie prawica nie ma dobrej odpowiedzi (no bo co niby mają powiedzieć? Że się tego niesłusznie skazanego i zabitego zrehabilituje, a rodzinie wypłaci odszkodowanie?), prawicowi politycy zaczęli do swoich wynurzeń dołączać ten dupochron.


Jestem autentycznie ciekaw, czy ci ludzie zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo bezsensowny jest ten ich „argument”. Ja wiem, że w teorii ten dodatek o winie nie budzącej wątpliwości to jest w ogóle „szach i mat”, ale w praktyce to jest po prostu durne i naprawdę byłoby miło, gdyby dziennikarze, uraczeni takim argumentem, zwracali na to uwagę zamiast kiwać głową. Wiecie, ja tam nie jestem prawnikiem z wykształcenia, ale wydaje mi się, (poprawcie mnie jeżeli się mylę), że do skazania dochodzi wtedy, gdy sąd nie ma wątpliwości odnośnie tego, że oskarżony jest winny zarzucanych mu czynów. Innymi słowy ta magiczna formułka „wtedy, gdy wina nie budzi wątpliwości” nie przełożyłaby się w żaden sposób na liczbę omyłek sądowych. Jej użycie oznacza tylko i wyłącznie tyle, że autorowi wypowiedzi o karze śmierci nie chce się odpowiadać na pytania o omyłki sądowe.


Na początku zapowiadałem, że wrócimy do kwestii „Serious Case Review”. Przyznam szczerze, że pojęcie to było mi nieznane. Gdy się z nim zapoznałem, zacząłem się zastanawiać nad tym, czemu tego rodzaju przepisów (wymuszających rozebranie na czynniki pierwsze każdej sytuacji, w której dziecko zostało pozbawione życia [aczkolwiek wynorałem sobie, że SCR może być stosowany również wtedy, gdy dziecko przeżyło, ale zostało skrzywdzone]) jeszcze u nas nie ma.


Okazało się, że pomysł wprowadzenia takich mechanizmów w Polsce był omawiany, ale nie spodobał się on (cóż za brak zaskoczenia) Rzecznikowi Praw Dziecka. Co prawda, nie byłem tym zaskoczony w najmniejszym stopniu (bo mam świadomość tego, że Mikołaj Pawlak jest po prostu zwykłym partyjnym aparatczykiem, który nie ma najmniejszego pojęcia o tym, czym powinien zajmować się Rzecznik Praw Dziecka), ale pomyślałem, że sobie poszukam czegoś na ten temat. No i sobie wyszukałem wywiad, w których Pawlak się wypowiadał na temat SCR: „Rozwiązania proponowane w ramach tzw. Serious Case Review już w większości działają. Jako rzecznik mogę weryfikować w różnych instytucjach publicznych, jak sprawdza się system nadzoru kuratorskiego, pomocy społecznej (…)" 


Po przeczytaniu tego kawałka wypowiedzi doszedłem do wnioski, że choć miałem o Mikołaju Pawlaku zdanie jak najgorsze, to jednak udało mu się mnie zaskoczyć. Nie chodzi nawet o to, że on nie ma pojęcia o tym, czym powinien zajmować się RPD, ale o to, że Pawlak, wypowiadając się na temat SCR, nie miał najmniejszego pojęcia o tym, o czym mówi (o tym, jak bardzo nie ogarniał rzeczywistości będzie jeszcze za moment). Wprowadzenie przepisów SCR oznaczałoby, że badanie tych spraw odbywałoby się z automatu. Co na to Pawlak? Zaczął opowiadać, że on jako RPD „może weryfikować (...)”. Czy tylko mnie się wydaje, że jest gigantyczna różnica między automatycznym wszczynaniem postępowania sprawdzającego, a sytuacją, w której to, czy postępowanie zostanie wszczęte, zależy od RPD?



Teraz będzie dłuższy kawałek wypowiedzi:


„Gdy jednak dojdę do wniosków, co należy w tej sprawie zrobić, mam ograniczone pole manewru. Tak jak w sprawie kuratorów z Dolnego Śląska, którzy ewidentnie zawiedli. Chodziło o przypadek zakatowanej dziewczynki. Powiedziałem o winie kuratorów głośno. Początkowo ruszyli na mnie z pretensjami, a dziś okazuje się, że osoby związane z tamtą sprawą mają zarzuty prokuratorskie. Tyle że ja dowiedziałem się o męczarni dziewczynki z mediów. Dlatego oczekiwałbym dodatkowo zobligowania instytucji prowadzących postępowania do niezwłocznego zawiadamiania RPD, gdy w trakcie postępowania karnego zachodzi wysokie prawdopodobieństwo popełnienia ciężkich przestępstw przeciwko dzieciom.”


Tak więc, (pozwolę sobie zacytować Pawlaka): „Rozwiązania proponowane w ramach tzw. Serious Case Review już w większości działają.”, ale jednak o postępowaniu karnym Pawlak dowiedział się z mediów. Ktoś może powiedzieć, no zaraz, ale czy gdyby wprowadzono te przepisy o SCR, to czy przypadkiem postępowanie sprawdzające nie zostałoby wszczęte automatycznie, a Pawlak nie musiałby się o tej sprawie „dowiadywać z mediów” (bo pewnie zostałby o niej poinformowany również „z automatu”)? Tak by pewnie było. Niemniej jednak Mikołajowi Pawlakowi te dwie wypowiedzi (tzn. w sumie to była jedna wypowiedź, bo oba fragmenty pochodzą z odpowiedzi na jedno pytanie) w ogóle się ze sobą nie „gryzły”.


Nieco później dodał, że: „Nie potrzeba dodatkowego urzędu, kolejnego tworu biurokratycznego, co zakłada brytyjska wersja Serious Case Review, który miałby analizować podobne przypadki. Te kompetencje są przez konstytucję przekazane RPD, brakuje tylko uzupełniania ustawy o RPD.”.


W tym fragmencie wypowiedzi mamy po prostu wszystko. Po pierwsze, skupianie się na nieistotnych szczegółach, byle tylko nie przyznać, że SCR by się przydało. No bo wydaje mi się, że ogarnięcie tych przepisów nie wiązałoby się z koniecznością powoływania „nowego urzędu”. Po drugie, nawet gdyby tak było, to ja nieśmiało przypominam, że jeżeli chodzi o powoływanie „kolejnych tworów”, to obecne władze osiągnęły w tej materii mistrzostwo. Rząd Morawieckiego ma największą liczbę ministrów (aż dziw bierze, że Dziennik Telewizyjny jeszcze nie rzucił na pasek tego, że „Europa zazdrości nam rekordowej liczby ministrów"). Tak sobie myślę, że Zjednoczona Prawica mogłaby się przestać kryć i po prostu tworzyć kolejne ministerstwa o nazwie „ministerstwo ds. zapewnienia Zjednoczonej Prawicy większości parlamentarnej” lub tym podobnej.


Po trzecie, Mikołaj Pawlak (jak przystało na nieogarniętego partyjnego aparatczyka), nie rozumie tego, że niezależnie od tego, czy to będzie jakaś odmiana SCR, czy też odbędzie się to na zasadzie „ustawy uzupełniającej o RDP”, która sprawi, że to podwładni Pawlaka będą się zajmować prowadzeniem tych postępowań sprawdzających – to (uwaga capslock będzie): KTOŚ SIĘ BĘDZIE MUSIAŁ TYM ZAJMOWAĆ. Ujmując rzecz innymi słowy: jacyś ludzie musieliby zostać do tego oddelegowani. Nie wiem, jakie obowiązki mają teraz podwładni Mikołaja Pawlaka, ale śmiem twierdzić, że ogarnianie tych postępowań mogłoby ich przerosnąć. Nie chodzi nawet o to, że zachodzi wysokie prawdopodobieństwo tego, że Pawlak (jak każdy reprezentant tej partii) obsadził sobie podległy mu podmiot „odpowiednimi ludźmi”. Obstawiam, że poza osobami, które zajmują się pisaniem idiotycznych tweetów w imieniu RPD jest tam też trochę pracowników merytorycznych. Tyle, że oni już teraz mają jakieś obowiązki. Gdyby Pawlak im zrzucił na głowy przeprowadzanie tych postępowań sprawdzających, to po prostu brakło by im na to czasu i te wszystkie postępowania czekałyby na „wolnego urzędnika” tyle, ile przeciętny Polak czeka w kolejce do lekarza specjalisty.


Jeżeli komuś się wydaje, że ja po prostu się czepiam Pawlaka, to ja takiej osobie wrzucę tutaj cytat z Pawlaka: „Jeśli będę wiedział z urzędu o wszystkich takich sprawach, to analiza może odbywać się w moim biurze i za wiele mniejsze pieniądze”. Z tego wprost wynika, że Pawlak chce po prostu zarzucić tymi postępowaniami ludzi, którzy już teraz ogarniają inne rzeczy. Ta wzmianka „za wiele mniejsze pieniądze”, mnie trochę zagotowała, bo obecne władze mają długą historię wywalania publicznych pieniędzy w błoto (pozdrowienia dla Sasina) i nawet gdyby przeprowadzanie postępowań w ramach mechanizmu SCR wiązało się z dodatkowymi kosztami, to (uwaga będzie kolejny capslock) WYDAJE MI SIĘ, ŻE PAŃSTWO POLSKIE NA TO STAĆ.


No dobrze, ale może ten Pawlak to naprawdę chce dobrze i jemu na serio zależy na ochronie dzieci? Śmiem wątpić. Wywiadu, którego fragmenty tu cytowałem Mikołaj Pawlak udzielił w lipcu 2021 i od tamtej pory nic się w tej materii nie zmieniło. Gdyby Pawlakowi na serio zależało na tym, żeby coś poprawić, to trąbiłby o tym 24/7 i nie interesowałoby go to, czy przypadkiem komuś ze Zjednoczonej Prawicy nie zrobi się od tego przykro. Ponieważ zaś jest partyjnym aparatczykiem ochrona dzieci jest dla niego ważna wtedy, gdy mu „czynniki decyzyjne” powiedzą, że jest ważna. W przeciwnym wypadku dziecko, które nie jest 21-letnim Oskarem Szafarowiczem, niespecjalnie Mikołaja Pawlaka obchodzi (którego w listopadzie 2022 RPD „bronił przed hejtem”).


Tak samo, jak los 8 letniego Kamila nie obchodzi polityków prawicy, którzy po prostu wykorzystują tę tragedię. Można by było zrobić coś, żeby spróbować zapobiec takim sytuacjom, ale najwyraźniej są ważniejsze sprawy. A poza tym, jak już dojdzie do takiej tragedii, to Ziobro może napisać kolejnego tweeta o tym, jak to on wydał takie, a nie inne polecenie prokuratorom (dobrze, że nie dołącza do wpisów zdjęcia gwiazdy szeryfa) i męczyć wszystkich jakimiś bzdurami na temat tego, że w sumie to wielka szkoda, że w Polsce nie ma kary śmierci. Mógłby w tym miejscu napisać jeszcze coś na temat tego, że zamiast zajmować się realnymi zagrożeniami dla dzieciaków (takimi jak przemoc) Zjednoczona Prawica woli zajmować się ochroną dzieci przed nieistniejącymi zagrożeniami (vide „przebieranie chłopców za dziewczynki”), ale jakoś tak mi się nie chce.


Źródła:

https://www.rmf24.pl/regiony/slaskie/news-smierc-8-letniego-kamilka-nowe-szczegoly-ws-dramatu-dziecka,nId,6766495#crp_state=1

https://twitter.com/KotulaKat/status/1655479935127920642

https://www.facebook.com/anna.krawczak.7/posts/pfbid06DLEtRudfFF4g47n1dQRDckLrYxANVdpStwbYoxzoxg5gx7B2cjQ6yJLqzi3F3a8l

https://oko.press/autor/anna-krawczak

https://twitter.com/mwojcik_/status/1655675636617191427?

https://twitter.com/ZiobroPL/status/1655520797996331011

https://twitter.com/MariaKurowskaPL/status/1655518280054964225

https://wiadomosci.radiozet.pl/polska/8-letni-kamil-z-czestochowy-nie-zyje-michal-wojcik-za-to-powinna-byc-kara-smierci

https://www.rp.pl/spoleczenstwo/art37787081-sondaz-zwolennicy-pis-w-sprawie-kary-smierci-mysla-tak-jak-premier

https://dorzeczy.pl/kraj/39790/jaki-broni-swojego-wpisu.html

https://twitter.com/DoRzeczy_pl/status/902108647819497472

https://twitter.com/PatrykJaki/status/901820706002018305

https://opinie.wp.pl/patryk-jaki-dla-wp-nie-jestem-za-przywroceniem-tortur-moje-rozwazania-byly-teoretyczne-6160026790594177a

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/600476,zabojstwo-mrowiny-kara-smierci-ziobro-kosciol.html

https://www.fakt.pl/polityka/zbigniew-ziobro-kara-smierci-ma-racje-bytu-ziobro-za-kara-smierci/elcbhpg

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/2196258,1,wyborcza-kara-smierci-pis-budzi-najgorsze-instynkty.read

https://tvn24.pl/polska/pis-chce-przywrocic-kare-smierci-ra191938-3532154

https://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/pis;ponownie;w;sprawie;kary;smierci,59,0,65851.html

https://www.donald.pl/artykuly/8uJHGhCC/rzecznik-praw-dziecka-broni-21-letniego-oskarka-z-tiktoka


piątek, 5 maja 2023

Przypowieść o zapłakanej kuzynce

Ten (eufemizując) bełkot marszałek Witek pokazuje, jak skuteczna jest prawica w narzucaniu swoich bzdurnych narracji. Jakieś dziesięć lat temu prawica się wzmogła: „olaboga, GENDER, bo chłopców przebierają za dziewczynki, a dziewczynki za chłopców”.


W tym miejscu sobie pozwolę na dygresję krótką. Ciekaw jestem, czy oburzona prawica (ta w wieku, że tak to ujmę „niemłodym”) zna taką pozycję książkową (która się nawet serialu doczekała): „Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek”? Jestem tego ciekaw, bo tam, (o zgrozo) dziewczynka udawała chłopca, a chłopiec dziewczynkę (i to przez całe wakacje). Idąc tokiem rozumowania prawicy ten straszliwy gender zaatakował nas już w latach 60-tych (bo wtedy ta książka została napisana).


No, ale to dygresja tylko. Wróćmy do meritum. Prawica (jak to prawica ma w zwyczaju) sobie te 10 lat temu wymyśliła jakieś nieistniejące zagrożenie i obiecywała ludziom, że będzie ich przed tym zagrożeniem bronić. Ten temat co jakiś czas się w mediach prawicowych pojawiał, ale generalnie to prawie wszyscy mieli z tego bekę (prawie, bo partyjny beton uwierzył w to zagrożenie).


Po dziesięciu latach prawica (reprezentowana przez Elżbietę Witek) dokonała recyklingu tego zagrożenia. Nie bez przyczyny użyłem takiego, a nie innego sformułowania, bo to, co teraz opowiedziała Elżbieta Witek, to historia (rzecz jasna odpowiednio podkoloryzowana) sprzed dziesięciu lat. Oddajmy głos Elżbiecie Witek. To będzie obszerny cytat, który potem będę rozbierał na czynniki pierwsze.


To, na co zwrócili mi uwagę rodzice i na to, co sama miałam okazję obserwować, to jest nadmierna seksualizacja naszych dzieci. Otóż nie tak dawno przyszła do mnie matka i powiedziała, że dziecko wróciło z przedszkola spłakane. Trudno od takiego małego dziecka wyciągnąć co się stało, co jest powodem tych łez, ale w końcu rodzice przy dłuższej rozmowie dowiedzieli się skąd ten płacz u sześcioletniego dziecka. Otóż pani na zajęciach w przedszkolu, nie w szkole, prosiła, żeby dzieci się przebierały, chłopcy za dziewczynki, a dziewczynki za chłopców. Dostały kosmetyki do malowania, zostały wymalowane, a potem zrobiono tym dzieciom zdjęcia. Kiedy matka zobaczyła zdjęcie swojego syna umalowanego za kobietę, przebranego za dziewczynkę, rozpłakała się i wiedziała już skąd te łzy u dziecka.


Zacznijmy od początku:


„To, na co zwrócili mi uwagę rodzice i na to, co sama miałam okazję obserwować, to jest nadmierna seksualizacja naszych dzieci”.



Przyznam szczerze, że w tym momencie się lekko zagotowałem. Bo to, to jest po prostu prawicowy chochoł. Może inaczej. Problem seksualizacji dzieci faktycznie istnieje. Przykładowo aktorka wcielająca się w rolę „Jedenastki” w serialu Stranger Things, została uznana przez jeden z magazynów (nie pamiętam tytułu) za „seksowną”. Ten drobny szczegół, że Millie Bobby Brown miała w tamtym czasie trzynaście lat, jakoś redaktorom-idiotom umknął.


Znacznie większym problemem jest to, że dzieciaki bardzo wcześnie zaczynają się nawzajem postrzegać jako obiekty seksualne. Problem ten zaś bierze się po części stąd, że dzieciaki maja teraz bezproblemowy dostęp do pornografii. Możecie dbać o to, co wasze dziecko robi w internetach i nadzorować to, co tam ogląda, ale wystarczy jeden rodzic-debil jakiegoś dziecka z otoczenia waszej pociechy, który to rodzic kupi swojej progeniturze telefon, a potem ma w głębokim poważaniu to, co sobie tam progenitura ogląda, żeby wasze dziecko oglądało dokładnie to samo. Niestety, tacy rodzice to nie są jednostkowe przypadki.


Aczkolwiek problem ten nie bierze się jedynie z dostępu do pornografii. Pozwolę sobie wam pewną anecdatę opowiedzieć (skoro wolno Elżbiecie Witek, wolno i mnie). Niezliczoną ilość razy miałem do czynienia z takim scenariuszem: wraca sobie moja pociecha ze szkoły i sobie podśpiewuje jakąś piosenkę. Wrzucam sobie więc ten zasłyszany tekst w google i w jakichś 95% przypadków okazuje się, że w dalszej części piosenki poruszane są, że tak to ujmę. „wiadome kwestie” (nie, nie przemawia przeze mnie pruderia, ale wolałbym nie wyłapać shadowbana za używanie jakichś zwrotów, które się aktualnie nie podobają algorytmom na FB).


Mógłbym tak praktycznie w nieskończoność o tych różnych zagrożeniach tutaj opowiadać, ale nie czas to i nie miejsce. W telegraficznym skrócie: owszem problem seksualizacji dzieci istnieje, ale to, na czym skupia się prawica, nie ma absolutnie nic wspólnego z tym problemem.


O czym bowiem dalej opowiadała Witek? O tym, że ktoś „przebrał dziewczynki za chłopców, a chłopców za dziewczynki”. Czy ma to jakiś związek z problemem, o którym wspomniałem i którym ponoć chciała się zająć Zjednoczona Prawica? A gdzie tam.


„Otóż nie tak dawno przyszła do mnie matka i powiedziała, że dziecko wróciło z przedszkola spłakane. Trudno od takiego małego dziecka wyciągnąć co się stało, co jest powodem tych łez, ale w końcu rodzice przy dłuższej rozmowie dowiedzieli się skąd ten płacz u sześcioletniego dziecka”.


Nad tym fragmentem będę się pastwił znacznie później, teraz go wrzucam jedynie po to, żeby zwrócić uwagę na to, że jest to odmiana ulubionej prawicowej narracji pt. „zapłakana kuzynka”.


„Otóż pani na zajęciach w przedszkolu, nie w szkole, prosiła, żeby dzieci się przebierały, chłopcy za dziewczynki, a dziewczynki za chłopców. Dostały kosmetyki do malowania, zostały wymalowane, a potem zrobiono tym dzieciom zdjęcia. Kiedy matka zobaczyła zdjęcie swojego syna umalowanego za kobietę, przebranego za dziewczynkę, rozpłakała się i wiedziała już skąd te łzy u dziecka”.


Każdy, kto ma dziecko w wieku przedszkolnym, bądź też wczesnoszkolnym wie, że ten fragment to po prostu najzwyklejsza w świecie bzdura.


Po pierwsze, rodzice są informowani o tym, że ich pociechy będą miały zajęcia „inne niż zwykle” i to są informowani z wyprzedzeniem. Po drugie, na udział w tego rodzaju zajęciach trzeba wyrazić zgodę (wie o tym każdy, kto rok rocznie podpisuje zyliony zgód na różne zajęcia). Po trzecie, nawet gdyby rodzic podpisywał wszystko automatycznie, to o „innych niż zwykle” zajęciach informowane są również dzieci. Tak, wiem, często się zdarza, że dziecku się „zapomni” (albo się przypomni wtedy, gdy trzeba iść spać, bo to przecież najlepsza pora), ale to nie jest coś nudnego w rodzaju „przynieść blok techniczny”, ale „przebieranki” i to dzieciakom by utkwiło w głowie. Po czwarte (związane jest to z punktem drugim), jeżeli na zajęciach robione były zdjęcia, to rodzice musieli wcześniej na to wyrazić zgodę (tak samo, jak na publikację tych zdjęć [do której musiało dojść, bo przecież matka się popłakała, jak zobaczyła te zdjęcia]).  Po piąte, ze wszystkich prawicowych historii, które się nie wydarzyły, ta nie wydarzyła się najbardziej.


Przez moment załóżmy, że to była prawda. Co nam wynika z tej historii? Ano to, że do Elżbiety Witek przyszli rodzice, którzy zaniedbują swoje dziecko w stopniu cokolwiek zatrważającym. Nie interesują się tym, co dziecko robi w przedszkolu, nie czytają zgód, które podpisują i nie rozmawiają ze swoim dzieckiem (no chyba, że dziecko zacznie płakać). Relacja złożona Elżbiecie Witek przez rodziców, zaniedbujących swoje dziecko tak nią poruszyła, że postanowiła, że „coś z tym trzeba zrobić” (rzecz jasna z systemem edukacji, a nie z rodzicami).


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Ktoś może powiedzieć: no dobrze, ale skąd ta pewność, że taka historia się na pewno nie wydarzyła (no dobra, nikt tak nie powie, ale jakoś musiałem zacząć ten kawałek). Ano stąd, że gdy napisałem o recyklingu, to nie miałem na myśli jedynie „zamysłu”. Prawica po prostu sięgnęła po wydarzenie sprzed dziesięciu lat i je odpowiednio zmodyfikowała.


Tak się bowiem złożyło, że tamto wzmożenie sprzed dziesięciu lat wzięło się stąd, że w jakimś przedszkolu faktycznie doszło do takich przebieranek. Nikt nie robił chłopcom makijażu, ale na jednym ze zdjęć jeden z chłopców malował paznokcie wychowawczyni, a na drugim robił jej makijaż (wszystko zostało zapikselowane, więc nie jesteśmy w stanie ocenić tego, jak bardzo wychowawczyni przypominała potem Heatha Leadgera). Wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującymi przepisami (gdyby było inaczej, prawica nie dałaby nikomu o tym zapomnieć). Dzieciaki się dobrze bawiły, a zdjęcia zostały opublikowane z internetach (i znowuż, gdyby ktoś opublikował takie fotki bez zgody rodziców, to byłby to srogi przypał).  I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, prawica miała incydent kałowy.


No bo wiecie, rodzice mają prawo wychowywać dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami, pod warunkiem, że są to przekonania zgodne z przekonaniami prawicowymi. W jednym z artykułów jakiś prawicowy profesor się wzmagał, że przecież rodzice powinni mieć prawo do tego, żeby wiedzieć, co będą robić ich dzieci w przedszkolu. Ten konkretny chochoł (rodzic, który nie jest o niczym informowany i o niczym nie wie) jest nadal obecny w prawicowych narracjach. I tak sobie dumam. Co sobie myśli PiSowski beton, który z jednej strony wierzy w to, co mu mówią (że o niczym nie wie/etc.), a z drugiej podpisuje zyliony zgód na różne zajęcia. Ciekaw jestem i to tak autentycznie, czy tym ludziom się to jakoś wiąże ze sobą, czy też „są to sytuacje nieporównywalne”.


Redaktorzy mojego (najulubieńszego) portalu wPolityce sięgnęli nawet po opinię ekspertów (jedna z takich ekspertek, cóż za zaskoczenie, jest członkinią „Rady do spraw Rodziny, Edukacji i Wychowania przy Prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej”). Ekspertka (która pewnie sama o sobie powiedziałaby, że jest ekspertem, bo prawie na pewno brzydzi się feminatywami) wypowiedziała się w sposób właściwy dla typowego prawicowego intelektualisty: „takie zajęcia prowadzą do ogromnego „bałaganu” w psychice dziecka i mogą się ciągnąć za nim przez całe dorosłe życie. Takie odzieranie chłopców z godności to dla mnie przestępstwo”.


Ja się na serio zastanawiam nad tym, czy ci ludzie wierzą w te głupoty. Czy osoba, która kilkadziesiąt lat zajmowała się edukacją, która jest pedagogiem z wykształcenia (tak więc, siłą rzeczy musiała mieć styczność z psychologią rozwojową/etc.) wierzy w te idiotyzmy o tym, że jak się raz chłopiec przebierze w sukienkę, założy perukę/etc. to od tego mu się może psychika rozlecieć  i może to rzutować na całe jego życie. Ja tam specjalistą nie jestem, ale wydaje mi się, że znacznie większy wpływ na psychikę chłopców ma tzw. „bullying”, ale, jak już wspomniałem, nie jestem ekspertem, więc mogę się mylić.


Wspomniałem wcześniej o tym, że ze wszystkich prawicowych historyjek, które się nie wydarzyły, ta o której opowiadała Witek, nie wydarzyła się najbardziej i teraz ten wątek pociągnę dalej. Sytuacja (chłopcy z w perukach/etc.), która doprowadziła do incydentu kałowego praktycznie całą prawicę, miała miejsce w 2013 roku. Elżbieta Witek chce nam wmówić, że w ósmym roku rządów Zjednoczonej Prawicy, za czasów ministrowania Czarnka, ktoś w jakimś przedszkolu odważył się przeprowadzić zajęcia, na których dzieciaki się przebierały, robiono im makijaże i fotki (które następnie opublikowano) i do tego (co można uznać za cebulę na torcie) zajęcia te przeprowadzono bez uprzedniego informowania o tym rodziców? Tak, to na pewno się wydarzyło i dlatego, MEiN, Ordo Iuris i Zbigniew Ziobro jeszcze nie rozerwali tego przedszkola na strzępy, a TVP Info nie zrobiło na ten temat dwugodzinnego materiału pt. „rzeź niewiniątek”.  


Prawda jest taka, że dokonano reanimacji (no ileż razy można używać słowa „recykling”) tych narracji z 2013 roku. Ponieważ PiSowscy spindoktorzy mieli świadomość tego, że w straszliwą krzywdę, którą spotkała dzieciaki uwierzy tylko beton, musieli to wszystko podkolorować. Mało kto (poza betonem) potraktował poważnie bzdury o tym, że przebranie chłopca w sukienkę zniszczy chłopcu psychikę i że jest to „odzieranie chłopców z godności”. Dlatego też teraz mamy do czynienia ze zmyśloną historią, której ofiarą jest mały chłopiec (tak bardzo zrozpaczony, że nawet trudno mu było opowiedzieć o tym, co go spotkało). Ofiarą jest również jego matka, która nie została poinformowana o tym co się działo w przedszkolu (dlatego też potrzebne są zmiany, o których opowiadała Witek) Mamy więc do czynienia z kolejną prymitywną manipulacją, przy której „zapłakana kuzynka” to szczyt finezji.


Znamienne jest to, że prawica, która teraz na podstawie całkowicie zmyślonej anegdoty chce „zmieniać prawo”, żeby „chronić dzieci”, zupełnie ignoruje realne zagrożenia. Ja wiem, że to już było dawno temu, ale nieśmiało przypominam, że z filmu „Tylko nie mów nikomu” mogliśmy się dowiedzieć o tym, że duchowny, skazany za pedofilię, bez najmniejszego problemu prowadził zajęcia z dzieciakami (na których, o ironio, opowiadał o tym, jak to teraz księży się oskarża o to, że są źli/etc.). Różnica między tym, co opowiedziała Witek, a tą historią polega na tym, że ta historia, niestety, miała miejsce. I co? I nic. Ponieważ państwo pod rządami Zjednoczonej Prawicy potrafi być silne jedynie w stosunku do słabych (czyli, na ten przykład NGOSów), a beznadziejnie słabe w stosunku do silnych (Kościół).



Źródła:

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1654118640600625163

http://300polityka.pl/live/2023/05/04/witek-pani-na-zajeciach-w-przedszkolu-prosila-zeby-dzieci-sie-przebieraly-chlopcy-za-dziewczynki-a-dziewczynki-za-chlopcow-postanowilam-ze-trzeba-cos-z-tym-zrobic/

https://www.popbuzz.com/tv-film/stranger-things/millie-bobby-brown-sexiest-tv-stars-and-like/

https://wpolityce.pl/gwiazdy/72208-ala-jest-chlopcem-a-jas-dziewczynka

https://wpolityce.pl/gwiazdy/80016-jednak-przebieraja-dzieci