środa, 26 maja 2021

Hejterski Przegląd Cykliczny #77

Na samym początku niniejszego Przeglądu przyjdzie mi posypać głowę obierkami z cebuli. W poprzednim tekście napisałem byłem, że Prezydent RP, który wystąpił z partii, w sumie nikomu łaski nie robił, bo i tak musiał, bo tak stoi w Konstytucji. Znajomy prawnik wytłumaczył mi potem, że „to nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie”. Innymi słowy: nie, Prezydent RP nie ma obowiązku występowania z partii. Z perspektywy czasu patrząc, być może nie powinienem bezrefleksyjnie wierzyć w to, że treści zamieszczane na stronie obsługiwanej przez Kancelarię Prezydenta są na pewno prawdziwe. W trakcie posypywania głowy obierkami cebuli pocieszało mnie to, że podwładni Prezydenta RP potrafią zjebać wszystko. Nie potrafili nawet podkreślić tego, że ich pracodawca „spełnił obietnicę, choć nie musiał”. Aczkolwiek, może to po części dlatego, że to „wystąpienie z partii” było pustym gestem, bo partia nigdy nie wystąpiła z Prezydenta RP. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że o ile w przypadku Prezydenta RP mi się „nie udało”, to w kwestii RPO się nie pomyliłem (RPO nie może być ani posłem, ani członkiem partii). Już po napisaniu powyższego zacząłem się zastanawiać nad tym, „co by było, gdyby RPO został ktoś ze Zjednoczonej Prawicy i po wyborze olał obowiązek złożenia mandatu i wystąpienia z partii”. W teorii bowiem musi to zrobić (bo tak stoi w Konstytucji), ale w praktyce kto miałby to wyegzekwować?


Przy okazji wielkiego meltdownu na tle poparcia przez Lewicę ratyfikacji Funduszu Odbudowy pojawiły się narracje, w myśl których Lewica była już tak bardzo dogadana z PiSem, że miała poprzeć w Senacie kandydaturę Bartłomieja Wróblewskiego na urząd RPO. Spindoktorzy ze Zjednoczonej Prawicy wymyślili sobie jakiś czas temu narrację „nasz kandydat jest kandydatem dialogu” i Wróblewski dostał przekazy dnia, w których stało, że ma opowiadać, że jak już zostanie tym RPO, to powoła sobie na zastępców kandydatów wskazanych przez opozycję. W tym samym czasie zaczął się produkować w trakcie wywiadów, że on to by Ikonowicza widział jako swojego zastępcę. Ta deklaracja była o tyle zabawna, że gdyby Zjednoczonej Prawicy faktycznie zależało na samym Ikonowiczu, to przecież jej posłowie mogli poprzeć jego kandydaturę na RPO. Tak, wiem, zastępca to nie to samo, co sam RPO, niemniej jednak mało subtelnie wyglądały te próby tłumaczenia, że oni to by go w sumie chcieli wciągnąć „do pomocy” zaraz po tym, jak ujebano jego kandydaturę. Dla każdego, kto ma jakiekolwiek rozeznanie w polskiej polityce oczywiste było to, że Lewica nie poprze kandydatury Wróblewskiego, bo nie było żadnego powodu, dla którego mogłaby to zrobić. Zabawne było to, że gdy Magdalena Rigamonti z przejęciem opowiadała o tym, że Lewica może poprzeć Wróblewskiego, wspominała również o tym, że to by było samobójcze działanie, bo to fundamentalista religijny, który był mocno zaangażowany w zaostrzenie prawa aborcyjnego w Polsce/etc. Było to o tyle zabawne, że moim zdaniem nie mieliśmy do czynienia z jakimiś manipulacjami. Ci ludzie (w tym Rigamonti) autentycznie uwierzyli w to, że dojdzie do jakiegoś sojuszu Lewicy ze Zjednoczoną Prawicą.


W kontekście powyższego nie możemy uznać ich za zwykłych kłamców. Aczkolwiek to nic nie szkodzi, bo jest cała gama innych określeń. Bardzo dobrym jest inna nazwa naczynia gospodarczego o szerokim zastosowaniu, zwykle służącego do przenoszenia (przechowywania) płynów lub drobnoziarnistych materiałów sypkich. Co zrozumiałe, żaden z propagatorów narracji „Lewica idzie z PiSem”, nie przeprosił potem za te brednie. Wydaje mi się, że to dobry moment na przypomnienie super duper wspaniałego planu obalenia rządu. Lewicy oberwało się bowiem za to, że przez jej poparcie FO rząd nie upadł, a przecież tak niewiele brakowało do powołania premiera technicznego. Część osób pewnie nadal sobie zadawała pytanie o to, ile to było to „tak niewiele”. Odpowiedzi na to pytanie udzielił Sławomir Nitras, który stwierdził: „Nawet przez sekundę nie wierzyłem w możliwość rządu technicznego”. Znamienne jest to, że komentariat, który przez wiele dni przeżywał wzmożenie na tle „zdrady Lewicy” (która „ocaliła rząd Zjednoczonej Prawicy”) jakoś tak nieszczególnie przejął się tym, że polityk największej partii opozycyjnej powiedział to, co powiedział.


W tym miejscu muszę popełnić edycję, albowiem już po napisaniu tego kawałka z Nitrasem w roli głównej, zostałem trafiony tekstem z „Newsweeka”, który to tekst sprawił, że po raz kolejny wyjebało skalę na moim osobistym żenadometrze: „Plan był taki: pozbawiony głosów ziobrystów, eurosceptycznych konfederatów i wsparcia zjednoczonej opozycji Jarosław Kaczyński przegrywa kluczowe głosowanie nad ratyfikacją Krajowego Planu Odbudowy, nie wytrzymuje, wpada na sejmową mównicę, zaczyna krzyczeć i dochodzi do przesilenia – słyszymy od wysoko postawionego polityka opozycji.”. Ta zajawka tekstu latała wczoraj po soszjalach i budziła żywe zainteresowanie (czytaj: wszyscy mieli z tego bekę). Mnie te reakcje nie dziwią ni cholery, bo jeżeli mam być szczery, to nie widziałem jeszcze bardziej idiotycznego planu. Ten, kto ów plan wymyślił, ma na temat polityki pojęcie znacznie mniejsze, niż komisja Macierewicza na temat tego, w jaki sposób należy badać katastrofy lotnicze. To jest tak bardzo głupie, że tego się nie da skomentować sensownie. Ale wiecie co? Potem jest jeszcze weselej, bo ten cytat ma ciąg dalszy, który nie zmieścił się w zajawce. Ta zajawka skończyła się na tym, jak to Kaczyński wychodzi na mównicę, zaczyna się wydzierać i „dochodzi do przesilenia”. Co miało się dziać potem? Otóż: „Rządząca koalicja się rozpada, PiS ma dwa wyjścia – albo wrócić do rozmów z całą opozycją i spełnić wszystkie jej warunki, albo ryzykować konstruktywne wotum nieufności. Wtedy opozycja idzie do znienawidzonego przez PiS Gowina, proponuje mu stanowisko marszałka Sejmu i jeśli Gowin się zgadza, wspólnie obalają rząd Premiera Tysiąclecia i powołują gabinet techniczny, który ma doprowadzić do przedterminowych wyborów.”


Chyba najbardziej rozbawił mnie fragment „Wtedy opozycja idzie do znienawidzonego przez PiS Gowina, proponuje mu stanowisko marszałka Sejmu i jeśli Gowin się zgadza (...)”. Innymi słowy: ten plan był tak bardzo „dopracowany”, że nikt nie miał pojęcia o tym, jak zachowa się Gowin. Tak swoją drogą, to ciekaw jestem, co też miałaby ta opozycja do zaproponowania Gowinowi. Tak, wiem, „stołek marszałka”. Tylko, że założenie planu było takie, że on tym marszałkiem to sobie będzie niezbyt długo, bo przecież chodziło o doprowadzenie do przedterminowych wyborów. I co dalej? Ktoś zaprosiłby Gowina na listy wyborcze? Bo jakoś tak mi się nie wydaje, żeby Gowin sam z siebie zrezygnował z bycia czynnym politykiem, zaś jego ugrupowanie z zarabiania dość dużych pieniędzy w ramach „bycia w koalicji”. Ciekawym, czy autorzy tego planu w ogóle się zastanawiali nad takimi drobnostkami. Bo nad tym, że PiS mógłby ratyfikować FO nie mając większości, jakoś tak się nie zastanowili. Sporo o tym już napisano (a ja o tym wspominałem w jednym se swoich Głośnych Tekstów), ale tak w telegraficznym skrócie: PiS mógł obejść brak większości w Sejmie na kilka sposobów. Część komentatorów (nie chodzi o komentariat) stwierdziła, że co prawda byłyby one niezgodne z Konstytucją, ale tę zgodność badałaby Julia Przyłębska z kolegami i koleżankami, tak więc na pewno by się okazało, że z żadną niezgodnością nie mamy do czynienia. Zamiast myśleć nad realnymi scenariuszami, autorzy planu woleli myśleć o tym, że jak Kaczyński zacznie się drzeć na mównicy, to się od tego koalicja rozleci. Oczyma wyobraźni widzę te setki (o ile nie tysiące) działaczy wraz z rodzinami, którzy słuchając Kaczyńskiego mówią: dobra, chuj tam z robotą, ze stołkami i pieniędzmi, tak dalej być nie może! Rozpierdalamy koalicję!


Pragnę w tym miejscu uprzejmie przypomnieć, że to flekowanie Lewicy za to, że „zdradziła” (ile to już trwa? Miesiąc?) bazowało na tym właśnie planie. Na planie, którego realizacja była równie realna jak to, że Adam Darski może zostać kolejnym papieżem (wystarczy, że doprowadzi do tego, że Franciszek wyjdzie przed kamery, zacznie krzyczeć i wtedy dojdzie do przesilenia!). Wydaje mi się, że znacznie gorsze od samego planu było to, że spora część polityków w niego uwierzyła. Skąd wiem, że uwierzyła? Ano stąd, że ta zajadłość, z którą napierdalano w Lewicę nie była udawana. Ci ludzie na serio uwierzyli w to, że niewiele brakowało do tego, żeby obalić rząd i zorganizować przedterminowe wybory. Ponieważ Lewica nie potrafi w komunikację polityczną, wszyscy byli skazani na „domyślanie się” o co chodziło (próżnię informacyjną momentalnie wykorzystał komentariat, który nawijał o tym, że będzie koalicja PiSu z Lewicą/etc.). Ja sobie gdybałem, że mogło być tak, że Lewica olała te rozmowy i „obalanie rządu”, bo uznała, że plan jest bezsensowny. Teraz okazuje się, że chyba jednak miałem trochę racji. Cieszy mnie to, że Lewica nie brała udziału w tej jebanej farsie. Niemniej jednak nie byłbym sobą, gdybym się do czegoś nie przypierdolił, tak więc niniejszym to czynię: nie jestem w stanie zrozumieć tego, czemu nikt z Lewicy nie wyszedł przed kamery i nie opowiedział o tym, jak wyglądał „plan obalenia rządu”, w którym Lewica nie chciała uczestniczyć.


Zacząłem tekst od przyznania się do błędu, teraz zaś przyszła pora na temat, w którym bardzo chciałbym się pomylić, ale niestety „miałem rację”. Otóż, w jednym ze swoich głośnych tekstów wspomniałem o tym, że być może Narodowy Program Szczepień idzie rządowi tak, jak większość innych narodowych rzeczy (czytaj: chujowo). O tym, że idzie średnio, powiedział (acz nie wprost) sam Dworczyk, który tak argumentował otwarcie rejestracji dla młodszych roczników (tak, chodzi o to „otwarcie”, które skończyło się spektakularnym fuckupem z terminami): „Spadła dynamika umawiania się na szczepienia i dlatego zdecydowaliśmy się uruchomić tę grupę ze stycznia w wieku 40-60 lat”. Gdyby ktoś zadał sobie trud przetłumaczenia tego zdania z Dworczykowego na polski, to brzmiało by ono mniej więcej tak: „skończyli się chętni ze starszych roczników”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w tym samym tekście zastanawiałem się nad tym, czy w KPRM ktokolwiek myśli o tym, jak zachęcić ludzi do szczepień i dodałem, że moim zdaniem kolejny spot z Pazurą może nie wystarczyć. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy w telewizorni zobaczyłem, że jednym z elementów „strategii”, mającej na celu zachęcanie Polaków do szczepień jest, między innymi, a jakże, kolejny spot z Pazurą.


Przez jakiś czas sobie dumałem nad tym, czy partia rządząca zdaje sobie sprawę z tego, że jeżeli chodzi o szczepienie, to idzie nam to tak trochę „nie bardzo”. A potem okazało się, że przegapiłem pewien złotonośny wywiad, którego Dworczyk udzielił DGP (Dziennika Gazeta Prawna). Gdy w trakcie wywiadu został zapytany o to, czy po zaszczepieniu wszystkich chętnych nabędziemy odporność zbiorową, odpowiedział: „Czym właściwie jest ta zbiorowa odporność? Profesor Grzegorz Gielerak mówi, że nabędziemy ją po zaszczepieniu 70 proc. populacji. Prof. Andrzej Horban oraz prof. Gut mówią o 50–60 proc., Francuzi – o 40 proc. Co mam powiedzieć jako polityk? W tej sprawie powinni wypowiadać się naukowcy, a nie politycy.”. Dzwonki alarmowe powinny się rozdzwonić każdemu czytającemu ten wywiad już w trakcie czytania fragmentu „Czym właściwie jest ta zbiorowa odporność”. Tak się bowiem składa, że to jest dość dobrze zdefiniowane pojęcie. Na tyle dobrze, że nawet członek Zjednoczonej Prawicy, który został oddelegowany do zawiadywania programem szczepień powinien być w stanie się tejże definicji nauczyć. Poza tym, nie oszukujmy się, gdyby wszystko ze szczepieniami szło dobrze, to Dworczyk nie zaczynałby odpowiedzi na pytanie o odporność zbiorową od jakichś filozoficznych rozważań w zakresie tego, czym tak właściwie jest ta odporność, bo takowe rozważania są w tym przypadku bardziej zbędne niż prostownik grzbietu u Gowina. Warto również zwrócić uwagę na końcówkę, w której Dworczyk twierdzi, że zdaniem Francuzów do osiągnięcia odporności zbiorowej (czymkolwiek ona jest) wystarczy 40% zaszczepionych.


Ktoś mógłby w tym momencie zacząć argumentować, że może ja tutaj nadinterpretuję wypowiedź Dworczyka, bo może on o tych Francuzach wspomniał w ramach ciekawostki, żeby pokazać, że naukowcy to się w sumie nie zgadzają za bardzo w kwestii tego, jak dużą część społeczeństwa trzeba zaszczepić, żeby dojechać do odporności zbiorowej. Tyle, że Dworczyk wspomniał o tym przynajmniej dwukrotnie. Za pierwszym razem w wywiadzie dla DGP, a za drugim w trakcie konferencji prasowej, która odbyła się 12 kwietnia 2021: „To są pytania, które powinno kierować się do naukowców i lekarzy, mogę powtarzać tylko informacje przekazywane przez nich. Te opinie są zróżnicowane. Francuscy naukowcy twierdzą, że wystarczy 40% populacji, żeby społeczeństwo nabrało odporność, w Polsce prof. Gut mówi o 50%, namawiam, żeby dyskusje tego typu prowadzić z naukowcami.”. Ponieważ jestem upierdliwy z natury, toteż sobie wpisałem w przeglądarkę angielską frazę „french scientists herd immunity”. Dosłownie pierwszy artykuł, który mi wyskoczył w tejże przeglądarce walił po oczach tytułem: „Covid-19: Why France needs to vaccinate 90 percent of adults” („dlaczego Francja musi zaszczepić 90% dorosłych”). Okazało się, że francuscy naukowcy po przeanalizowaniu sobie tego, co wyczyniał brytyjski wariant, doszli do takich, a nie innych wniosków. Cebulą na torcie jest to, że artykuł ów opublikowano 8 kwietnia 2021, tak więc cztery dni przed tym, jak Dworczyk opowiadał o „francuskich naukowcach” na konferencji prasowej.


Ja z góry przepraszam za to, że tak bardzo czepiam się tych 40%, ale wrzucenie tych 40% w debatę publiczną (powinniście być ze mnie dumni, tyle razy napisałem o tych procentach i nie rzuciłem ani jednym dowcipem nawiązującym do wódki), było po prostu kretyńskie. Wyobraźmy sobie bowiem taką hipotetyczną sytuacje, w której wyszczepiamy 40% pełnoletnich. Potem zaś przychodzi czwarta fala (bo oczywiście, że by przyszła) i foliarstwo spod znaku Konfederacji i innych fanklubów koronawirusa dostaje gigantyczną ilość paliwa, albowiem oni przeca już od dawna mówili, że szczepienia są takie i owakie, nikt im nie uwierzył, a teraz się okazuje, że „mieli racje”. Jednym z problemów, z którymi boryka się nasz kraj, jest pandemia. Niestety, nie mniej groźnym problemem jest tępa władza, która nie traktuje tej pandemii poważnie i uznaje ją za problem natury stricte wizerunkowej. Szczepienie idzie nam nie tak, jak trzeba? To sobie poszukamy takiej narracji, w myśl której jednak „wygrywamy”. Starsze roczniki nie chcą się rejestrować? To otworzymy rejestrację dla młodszych, żeby nikt się nie przypierdalał.


Na uwagę zasługuje również to, że Dworczyk z uporem godnym lepszej sprawy tłumaczył, że no on to jest tylko politykiem i pytania o odporność zbiorową należałoby kierować do naukowców. I wszystko pięknie, ale ten Dworczyk chyba zapomniał, że może i jest jedynie politykiem, ale przy okazji jest pełnomocnikiem rządu ds. narodowego programu szczepień ochronnych przeciwko wirusowi SARS-CoV-2. Skoro zaś jest zawiadowcą programu, to powinien mieć styczność z naukowcami i raportami ich autorstwa, to po pierwsze. Po drugie, nieśmiało przypominam, że fanklub Dworczyka tłumaczył, że Dworczyk zbudował system szczepień „od zera” i porównywał to do operacji Overlord. Tak sobie myślę, że gdyby operację Overlord ogarniał jakiś Dworczyk, to pewnie by się nie odbyła, bo nikt nie wiedziałby jaką liczbę żołnierzy należy przetransportować przez kanał La Manche, celem przełamania niemieckiej obrony (aka Wał Atlantycki [kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie chodzi o wał w ujęciu Zjednoczono Prawicowym]), zdobycia przyczółków/etc. Warto też w tym miejscu nadmienić, że w pewnym momencie Dworczykowi się jednak odmieniło i zaczął opowiadać o tej odporności zbiorowej (być może dlatego, że w międzyczasie został naukowcem? Tego się nigdy nie dowiemy.), ale jak to mawia Wołoszański „nie uprzedzajmy faktów”.


W tym miejscu przyznam się wam do tego, że napisałem prawie cały, dość długi akapit tekstu, a potem, po wnikliwej analizie tegoż akapitu uznałem, że jest on cokolwiek niemądry. W tym kawałku mądrzyłem się na temat tego, że przeca z każdym projektem jest tak (a NPSz jest projektem), że jak się go tworzy, to wyznacza się jakieś cele. Wyznacza się również jakieś daty graniczne, po dojechaniu do których powinny zostać osiągnięte cele „cząstkowe”. Jeżeli zaś tych celów się nie osiągnie, to jest wyraźny sygnał, że trzeba jakieś strategie naprawcze wdrażać. Jak tak skończyłem pisać ten kawałek, to w głowie mej pojawiła się myśl „typie, piszesz o Zjednoczonej Prawicy, tam nikt nie wyznaczał żadnego celu, bo nikt niczego nie ogarnia”. Gdyby bowiem ktokolwiek czymkolwiek tam zarządzał, to pewnie zostałyby wyznaczone odpowiednie odsetki osób z konkretnych przedziałów wiekowych, które powinny się zarejestrować do tego, a tego dnia. Równolegle ktoś opracowałby jakieś strategie „zapasowe”, na wypadek, gdyby nie udało się osiągnąć zamierzonych celów. Ja przepraszam za katowanie was moją odmianą korpomowy (mam nadzieję, że docenicie to, że nie piszę o targetach). Jedyną „strategią zaradczą” Zjednoczonej Prawicy było otworzenie rejestracji dla młodszych roczników, bo dzięki temu udało się na jakiś czas przykryć to, że jeżeli chodzi o szczepienie starszych roczników to „nie jest dobrze”. Już po napisaniu powyższego dotarło do mnie, że to nie do końca prawda z tą jedną strategią zaradczą/naprawczą. Zjednoczona Prawica ma bowiem jeszcze jedną: niezależnie od tego, co się akurat zjebało, wszystkiemu winna jest Unia Europejska.


Spindoktorzy Zjednoczonej Prawicy są przyzwyczajeni do tego, że mogą wymyślać dowolnie idiotyczne narracje, bo opozycja i tak nie będzie w stanie ich w żaden sposób skontrować. Niemniej jednak to, co odjebali w ramach przykrywania fuckupu związanego z niewystarczającym zainteresowaniem szczepieniami w Polsce, to jest (cytując klasyka) jakieś, kurwa nieporozumienie. Otóż, wpadli na pomysł, żeby całą tę sytuację przedstawić jako dowód na wyższość polskiego narodowego programu szczepień, nad tymi z innych krajów. Wszystko zaczęło się od tego, że na portalu Deutsche Welle pojawił się artykuł o tytule z gatunku selfexplanatory: „Polacy w Niemczech. Po szczepionkę do Polski”, potem był lead „W Niemczech dopiero otwarto szczepienia dla osób poniżej 60. roku życia. Dla wielu młodych Polaków z Niemiec Polska stała się celem turystyki szczepionkowej.”. W artykule można było przeczytać wypowiedzi Polaków, którzy tłumaczyli, że: „Niemiecki system grup priorytetowych jest zbyt sztywny – ocenia Kamila, która pojechała z koleżankami na szczepienie do Krosna Odrzańskiego. Oczywiście, że trzeba chronić najbardziej zagrożonych – uważa – ale jeżeli chętnych w tych grupach jest mniej niż szczepionek, należy też pozwolić szczepić się ludziom spoza grup.”. Co zrozumiałe, zostało to momentalnie podchwycone przez media rządowe: „W Niemczech bez szans na szczepionkę, więc przyjeżdżają do Polski. Tu niemal od ręki” (to tytuł artykułu z portalu TVP Info).


W tekście na TVP Info można było przeczytać: „Wielu Polaków mieszkających w Niemczech jeździ do Polski na szczepienie przeciw COVID-19. Za Odrą dopiero otwarto szczepienia dla osób od 60. roku życia. W Polsce mogą się już rejestrować wszyscy dorośli. Niemieccy krewni i znajomi zazdroszczą im polskiego PESEL-u. – Nasza biurokracja nas wykończy – mówią.”. Tak więc widzicie. Niemcy ogarniają temat szczepień tak źle, że z pomocą Polakom mieszkającym w Niemczech musi iść Kapitan Polska, który wszystko ogarnia doskonale, albowiem #PolandStronk. Tyle, że te narracje mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Nie mam w tym miejscu pretensji do Polki, która obserwując to, co dzieje się w Polsce (młodsze roczniki mogą się szczepić) uznała, że w Niemczech też by mogły, gdyby tylko im na to pozwolono, bo chętnych ze starszych roczników na pewno brakuje. Pretensji nie mam również do DW, bo oni jedynie cytowali to, co powiedzieli im Polacy. W chuj pretensji można mieć do ściemniaczy z mediów rządowych. Prawda jest bowiem taka, że jeżeli porównamy dane odnośnie szczepień z Polski i Niemiec, to będziemy mogli w pełni docenić skalę kolejnego sukcesu, który poniesiemy razem z rządem Zjednoczonej Prawicy. Gdyby rację miała Polka, która twierdzi, że w Niemczech brakuje chętnych ze starszych roczników i można by było spokojnie szczepić młodych, to liczba przyjętych dawek na 100 obywateli powinna być niższa w Niemczech niż w Polsce. W rzeczywistości wygląda to tak, że w Niemczech jest to 53,4 dawki na 100 obywateli, zaś w Polsce jest to 47,1 dawki na 100 obywateli (dane są aktualizowane na bieżąco, ale obstawiam, że w momencie, w którym tekst „Niemców już nie ma” święcił triumfy w rządowych narracjach, wyglądało to podobnie). Żeby w pełni docenić to, o ile jesteśmy „lepsi od Niemców” trzeba mieć na uwadze to, że Niemcy dopiero na początku maja „otworzyły” rejestrację dla osób poniżej 60 roku życia.


Nie jestem specjalistą, ale wydaje mi się, że w kontekście powyższego można bezpiecznie poczynić założenie, że Niemcy będą miały znacznie wyższy poziom wyszczepienia (czy jak się to tam fachowo nazywa) w grupach priorytetowych, niż nasz kraj. W związku z tym narracje rządowej machiny propagandowej, w których to narracjach Polska radzi sobie lepiej od Niemców, to jest jeden wielki jebany absurd. Gdyby w naszym kraju starsze roczniki szczepiły się tak samo chętnie, jak w Niemczech, to młodsze też czekałyby na swoją kolej. Ja, na ten przykład, mam spory dysonans. Z jednej bowiem strony cieszę się bardzo z tego, że zaszczepiłem się pierwszą dawką, że niebawem druga, że jak sobie odczekam trochę od tej drugiej będę mógł iść na siłownię i nie dostawać zawału za każdym razem, gdy ktoś na sali zakaszle. Jednakowoż z drugiej strony mam świadomość tego, że zaszczepiłem się tylko i wyłącznie dlatego, że starsze roczniki nie miały na to ochoty.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Nieco wcześniej pojechałem Wołoszańskim w temacie tego, jak to Dworczyk opowiadał, że w sumie to on jest politykiem i że o odporności zbiorowej to lepiej naukowców pytać/etc. Kilka dni  temu (19-05-2021) w mediach pojawiła się informacja, że jeżeli zsumujemy wszystkich zaszczepionych pierwszą dawką i tych, którzy się zarejestrowali na szczepienie, to będzie 48%. No i tak sobie myślę, że Michał Dworczyk powinien się z tego cieszyć, bo przecież mówił, że francuscy naukowcy stwierdzili, że wystarczy 40% zaszczepionych, żeby odporność zbiorowa wjechała na białym koniu. Jakiż był mój brak zdziwienia gdy się okazało, że wyżej wymieniony jegomość (chodzi o Dworczyka, nie o białego konia) skomentował to tak, że: „48 proc. zaszczepionych Polaków to zbyt mało, żebyśmy uzyskali odporność zbiorową”. W teorii, powinniśmy się wszyscy cieszyć z tego, że do rządzących nami tytanów intelektu dotarło, że mamy problem i że trzeba coś z tym zrobić. W praktyce z tej ich świadomości nic nie wynika, bo nie mają pojęcia „co dalej”. Nie mają pojęcia tak bardzo, że pełnomocnik rządu ds. narodowego programu szczepień ochronnych przeciwko wirusowi SARS-CoV-2, reagując na wpis trollicy internetowej (której popularność zbudowały rządowe media, powielając brednie jej autorstwa na temat Hiszpanii/etc.), która to trollica napisała (tym razem całkiem słusznie), że szczepienia w Polsce mogą „stanąć” na 50% zaszczepionych, napisał: „jak zwykle celnie - niestety nie jest to nieprawdopodobny scenariusz (w tym miejscu była smutna emotka)  jakieś sugestie?”. Ponieważ został za ten wpis zjebany na funty, zaczął tłumaczyć (w tłumaczenia włączył się też profil „szczepimy się”), że on tylko jest otwarty na sugestie, więc lewaki dupa cicho!
 

I wszystko byłoby super z tym słuchaniem sugestii, gdyby nie to, że to nie jest jakaś pierdolona komedia. Już nawet nie chce mi się wspominać o tym, że wrzucenie do tego wpisu smutnej emotki i tekstu, że to „realny scenariusz” przez pełnomocnika sugeruje, że ów ma to w dupie i nie dociera do niego, że jest, kurwa, odpowiedzialny za to, ilu Polaków się zaszczepi, bo jest (uwaga capslock) PEŁNOMOCNIKIEM RZĄDU DS. NARODOWEGO PROGRAMU SZCZEPIEŃ. Typ, który ma do dyspozycji praktycznie cały aparat państwowy, prosi o sugestie na Twitterze. W kraju, którego władze wywaliły w błoto 70 baniek na wybory, które się nie odbyły nikt nie wpadł na to, że może by tak, na ten przykład wydać trochę grosza na jakieś badania? No wiecie, żeby sprawdzić, ile osób się zaszczepi, a ile nie chce tego robić. Potem zaś dorzucić jakieś badania jakościowe i sprawdzić, z jakich przyczyn jedni chcą się szczepić, a drudzy nie chcą. Gdyby się takowe informacje miało, to można by było sobie zaplanować jakieś działania, dzięki którym można by było spróbować przekonać „nieprzekonanych” (a do tego, wzmocnić postawy u tych, którzy chcą się szczepić, bo, śmieszna sprawa, takie postawy mogą ulegać zmianie). Potem można by to było potraktować ewaluacją i badać, jak się to zmienia z miesiąca na miesiąc. Jeżeli władzy szkoda pieniędzy, to można było poprosić o pomoc instytuty socjologii, psychologii i innych logii, w ramach studiowania których studenci zajmują się badaniami społecznymi. Te instytuty z przyjemnością by pomogły, a studenci biorący udział w projektach wreszcie mogliby mieć świadomość uczestnictwa w czymś, co ma sens (nie żeby robienie badań jakiemuś panu doktoru w ramach obozów badawczych nie miało sensu. W życiu bym czegoś takiego nie napisał!). No, ale kto by się tam zajmował takimi pierdołami, skoro można mieć cały ten program szczepień w dupie. W razie jakichkolwiek problemów rządowe media i tak powiedzą, że u nas jest lepiej i wszyscy nam wszystkiego zazdroszczą. Co prawda, fuckup ze szczepieniami może doprowadzić do kolejnych fal zachorowań, ale nasi rządzący mają ważniejsze sprawy na głowie. Jakież to sprawy? Ano np. takie, żeby przekonywać wszystkich dookoła, jak to wszystko dobrze idzie i jak nam tego wszystkiego zazdroszczą wszyscy dookoła. Aż dziw bierze, że w TVP nie było jeszcze paska „Niemcy wściekli na polski program szczepień!”


Zjednoczona Prawica jest momentami cholernie niespójna w swoich działaniach, ale jest jedna płaszczyzna, na której praktycznie nie ma odstępstw od normy. Tą płaszczyzną jest absolutny wręcz brak poczucia odpowiedzialności za swoje własne działania. Dla obecnej władzy najważniejsze nie jest to, żeby zrobić coś dobrze, ale żeby przekonać wszystkich dookoła, że wszyscy inni na jej miejscu zrobiliby to znacznie gorzej. Rządzący nie dopuszczają do siebie myśli „pomyliliśmy się”. Tę „nieomylność” było widać, gdy minister Niedzielski opowiadał o tym, że co prawda otwarcie szkół w trybie stacjonarnym przyczyniło się do rozwoju drugiej i trzeciej fali (żodyn się tego nie spodziewał), ale, na ten przykład, otwarcia szkół w styczniu nie można traktować w kategoriach błędu, ale w kategoriach takich, że „jesteśmy po bardzo długim zamknięciu szkół”. Tu warto sobie zadać pytanie odnośnie tego, „do czego doprowadziło otwarcie szkół” i dlaczego tym czymś było, między innymi, ponowne ich zamknięcie. Teraz pora na moją ulubioną zabawę „co by było, gdyby”. Tak więc, wyobraźmy sobie, co by było, gdyby role były odwrócone (ktokolwiek inny by rządził, a PiS był w opozycji). Coś mi mówi, że pięć minut później PiS zrobiłby pierwszą konferencję prasową na tle cmentarnej bramy. W trakcie tej konferencji Jarosław Kaczyński opowiadałby o tym, że słowa szefa MZ powinny zostać zbadane, bo jeżeli ów twierdzi, że otwarcie szkół przyczyniło się do rozwoju pandemii, ale nie było błędem, to znaczy, że doprowadzenie do śmierci kilkudziesięciu tysięcy ludzi było zaplanowane. Pięć minut po konferencji w Sejmie złożono by pierwsze wnioski o powołanie komisji śledczych w tej sprawie.


Czy chciałbym takiej samej reakcji ze strony obecnej opozycji? Szczerze mówiąc, nie wiem. Wiem natomiast, że chciałbym jakiejkurwakolwiek reakcji. Teraz bowiem wygląda to tak, że PiSowi udaje się zwalać winę za to, co się stało „na nieprzewidywalnego wirusa” (mimo, że od cholery osób mówiło o tym, że otwarcie szkół może się źle skończyć). I nie, tu nie chodzi o surfowanie na trumnach analogiczne do tego, które uprawiał PiS po katastrofie smoleńskiej, jest bowiem szerokie spektrum zachowań pomiędzy „wyjebane”, a „spisek i trotyl, dejcie Antka z jego komisją!”. Brak działań opozycji sprawia, że Genialny Strateg może w trakcie wywiadu opowiadać o tym, że: „Z powodu COVID-19 i z powodu innych okoliczności zmarło w Polsce przeszło 100 tys. ludzi. Można powiedzieć, że była to prawdziwa zaraza.”. Nie chodzi o to, że Kaczyński nie ma racji, mówiąc o tym ile osób zmarło, ale jakoś tak zupełnie pomija to, że jego partia się bardzo, ale to bardzo przyczyniła do tego. A opozycja i dziennikarze na to pozwalają.


Na koniec tematów covidowych zostawiłem sobie wybitne osiągnięcie polskiego parlamentaryzmu: „Powstał Parlamentarny Zespół ds. Sanitaryzmu. Do jego zadań należeć będzie m.in. monitorowanie i analizowanie problemów związanych z poszanowaniem i ochroną konstytucyjnie gwarantowanych praw i wolności obywatelskich w obliczu wyzwań dot. bezpieczeństwa sanitarno-epidemiologicznego oraz podejmowanie interwencji”. Założycielką tego zespołu jest Anna Siarkowska zaś: „Obok Siarkowskej, która objęła funkcję przewodniczącej, w zespole zasiadają również: Mariusz Kałużny (wiceprzewodniczący, Solidarna Polska), Małgorzata Janowska (sekretarz, PiS), Agnieszka Górska (PiS), Sławomir Zawiślak (PiS) oraz Janusz Kowalski (Solidarna Polska).”. Tak, jeżeli czegoś w Polsce potrzebujemy, to parlamentarnego zespołu, który będzie zwalczał reżim sanitarny. I znowuż, Zjednoczoną Prawicę należałoby bezlitośnie chłostać medialnie za to, że nie wypierdoliła ze swoich szeregów osób odpowiedzialnych za powstanie tego „zespołu”. Tak swoją droga, bardzo „prawicowe” jest to, że każda z osób, zasiadających w tej komisji, w innych okolicznościach bardzo chętnie opowiadałaby o tym, jak to „trzeba chronić życie od momentu zapłodnienia komórki jajowej, aż do śmierci”. Te same osoby bez mrugnięcia okiem podejmują działania, które mogą doprowadzić do śmierci wielu osób (bo tym się właśnie kończy walka z obostrzeniami). I nie, nie wierzę w to, żeby tego rodzaju twór powstał bez wiedzy i przyzwolenia zawiadowców Zjednoczonej Prawicy. Obstawiam, że jest to subtelny plan walki o elektorat z Konfederacją.


Wielokrotnie produkowałem się już w temacie „wielonarracji”, którą stosuje PiS (tej metody nauczyli się od Trumpa). W telegraficznym skrócie, w „wielonarracji” chodzi o to, żeby zawalić odbiorców maksymalną liczbą narracji, które mogą być ze sobą sprzeczne, bo w ostatecznym rozrachunku nie będzie to miało najmniejszego znaczenia (dlatego, że właściwe narracje trafiają do właściwych odbiorców, że tak to ujmę „pojedynczo”). W przypadku pandemii PiS stosuje dokładnie tę samą metodę. Tyle, że w tym konkretnym przypadku problem polega na tym, że powielane są również skrajnie antynaukowe i foliarskie narracje. Choć samej Zjednoczonej Prawicy to nie szkodzi, to jednak szkodzi nam wszystkim, bo przez te narracje ludzie mogą nie chcieć się szczepić (no bo skoro nawet politycy partii rządzącej mówią o czymś, to pewnie musi być prawda, co nie?). Ponieważ dla partii rządzącej w naszym kraju pandemia jest problemem stricte wizerunkowym, nikt się tam szczególnie nie przejmuje tym, że w efekcie powielania tych, czy innych narracji umrze więcej Polaków. Władza z jednej strony toleruje (i wspiera) działania takie, jak powołanie takiego gówno zespołu parlamentarnego, a z drugiej strony tworzy narracje, w których tłumaczy się suwerenowi, że to, że się ludzie nie chcą szczepić, to jakieś niemalże nienaruszalne prawo natury (albo jakaś fizyczna stała), z którą nic się nie da zrobić, tak więc władza nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności. A w tle tego wszystkiego jest opozycja i dziennikarze, którzy nadal, kurwa, nie mają żadnego pojęcia o tym, dlaczego PiS ma takie, a nie inne słupki sondażowe (nie, nie chodzi o to, że ktoś się „sprzedau za pincet złoty”).   


Nieco wcześniej zacytowałem fragment wywiadu z Genialnym Strategiem. W tym wywiadzie padło wiele zajebistych wypowiedzi, ale moim zdaniem, najbardziej spektakularna była ta, w której Żoliborski Arystokrata Rozumu odniósł się do kwestii aborcji: „Ale też wiem, że są ogłoszenia w prasie, które każdy średnio rozgarnięty człowiek rozumie i może sobie taką aborcję za granicą załatwić, taniej lub drożej.”. Jakiż był mój brak zaskoczenia, gdy okazało się, że ten wysryw nie spotkał się z żadną krytyką ze strony tej części komentariatu, który opowiadał brednie o tym, że PiS jest lewicowy, że wrażliwość społeczna, że to, że tamto, że sramto. Gdy okazuje się, że prawo wprowadzane przez partię Jarosława Kaczyńskiego uderza w głównej mierze w biednych (bo jak ktoś ma pieniądze, to może mieć na to prawo wypierdolone), w kręgach, które wcześniej wychwalały „lewicowość PiSu”, zapada taka niezręczna cisza. Ktoś mógłby powiedzieć, że gdyby te osoby miały odrobinę RiGCzu, to posypałyby głowę kawałkami podartych ulotek wyborczych Zjednoczonej Prawicy. Tyle, że gdyby te osoby miały tę odrobinę RigCzu, to nigdy nie opowiadałyby bredni o „lewicowości” PiSu.


Kaczyński jest człowiekiem, który bardzo, ale to bardzo stara się wszystkim udowodnić, że jest intelektualistą. Stara się to robić po to, żeby machina propagandowa mogła potem opowiadać o tym, jaka to intelektualna przepaść dzieli go od liderów innych formacji. Temu mają służyć te wszystkie „mądre słowa”, które Jarosław Kaczyński na siłę upycha w praktycznie wszystkich swoich wypowiedziach. Mechanizm jest zawsze taki sam. Najpierw Arystokrata Rozumu wrzuca kilka „trudnych słów” w wypowiedziach, potem jego kamaryla (owszem, musiałem), zaczyna się tym jarać, a następnie drony zaczynają to rozrzucać po soszjalach. Tym razem, co prawda, nie było „trudnych słów”, ale były przemyślenia Genialnego Stratega w temacie tego, jak działa prawo:


- Czy pan uważa, że wiceambasador, który interweniował w Czechach, żeby nie ułatwiano Polkom przerywania ciąży, zachował się właściwie? Polska teraz będzie interweniowała w krajach ościennych w tej sprawie?


-To jest pytanie o to, czy prawo ma charakter terytorialny czy personalny. Kiedyś miało charakter personalny, szło za człowiekiem. Później zwyciężył pogląd, że prawo ma charakter terytorialny. Jako prawnik mogę powiedzieć, że to jest spór, którego tutaj nie rozstrzygniemy.


- Nie chcemy tego rozstrzygać. Zastanawiamy się tylko, czy inni ambasadorzy będą podejmowali takie same inicjatywy?


- Nie sądzę, ale to jest ich decyzja. Obawiam się, że zasada terytorialna będzie dzisiaj decydowała.


Primo: tak, na pewno było tak, że ten wiceambasador tak sam z siebie wyskoczył z tą interwencją i nikt w Zjednoczonej Prawicy o tym nie wiedział (wszak pod rządami Zjednoczonej Prawicy samodzielność polskich placówek dyplomatycznych jest legendarna). Secundo: jak podesłałem ten fragment znajomym prawnikom, to mi powiedzieli, że wszystko spoko, ale Arystokrata Rozumu pierdoli głupoty i podrzucili mi taką ściągę, z której wynikało, że Dohtor Prawa tak trochę nie bardzo się zna na prawie. Tertio, gdybym był złośliwy, to bym napisał, że jakiś czas temu podobne rozkminy na temat „zasady terytorialnej” zapewne prowadziła Arystokracja Rozumu z południowych stanów, której stany północne uniemożliwiały polowanie na niewolników, którzy uciekli „na północ”. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, poproszę was o przejście do kolejnego punktu. Quatro, to zabawne, że akurat Jarosław Kaczyński wspomina o tym, że „obawia się, że zasada terytorialna będzie dzisiaj decydowała” (czymkolwiek by ta „zasada terytorialna” nie była w rozumieniu Jarosława Kaczyńskiego), albowiem to jego własna partia cierpi na straszliwe zesrańsko, ilekroć ktoś podnosi argument, że może by tak Polska uznawała małżeństwa jednopłciowe zawarte za granicą: „Uznawanie małżeństw jednopłciowych zawartych w innych krajach powinno być zastopowane na drodze ustawowej. Powinniśmy się także bronić przed adopcją dzieci przez pary jednopłciowe - mówi w wywiadzie dla DGP Michał Wójcik, minister w KPRM.”. To jak to jest z tą „zasadą terytorialną”? Dobra? Zła? Trochę się pogubiłem. Quinto, w te rozważania Arystokraty Rozumu idealnie wpasowuje się to, że Polska nie chciała dołączyć do Prokuratury Europejskiej. Tutaj jakoś tak ta „zasada terytorialna” jest spoko, bo dzięki niej można chronić „swoich” (jak tam sprawa Czarneckiego? Już wyjaśniona?). Sexto, nie, ja tu nie chcę zaczynać dyskusji o prawie, bo nie znam się na nim ni chuja (tak więc znam się na nim lepiej od Sebastiana Kalety, ale to bardzo nisko zawieszona poprzeczka). Chodzi mi jedynie o wykazanie idiotyzmu w wypowiedzi Genialnego Stratega, który usiłuje swoim quasiintelektualnym pierdoleniem bronić decyzji i działań, których nie da się w żaden sposób obronić. Aż dziw bierze, że Kaczyński nie ograniczył się do stwierdzenia, że wiceambasador zrobił to, co zrobił, ze względu na „imperatyw moralny”, albo nie powiedział, że Czechy się bezczelnie wtrącają w wewnętrzne sprawy Polski.  
 

Na końcu poprzedniego Przeglądu wspomniałem o tym, że dwa tematy mi się nie zmieściły i że pochylę się nad nimi w następnym Głośnym Tekście. Pierwszym z tych tematów był nieudany reenacting Smoleńska. „W lipcu 2020 samolot z prezydentem Andrzejem Dudą przez cztery minuty leciał bez formalnej kontroli z ziemi, w przestrzeni dostępnej dla każdego statku powietrznego.”. Czemu lecieli bez formalnej kontroli z ziemi? Ano temu, że kontroler pracuje do konkretnej godziny i o tej konkretnej godzinie ma skończyć robotę, amen. Co zrozumiałe, w kraju, w którym mienie wyjebane na wszelkiej maści procedury to powód do dumy, coś takiego, jak brak kontrolera, nie mogło nikogo powstrzymać przed startem. Równie zrozumiałe jest to, że absolutnie nikogo nie obchodziło to, że taki samolot „bez kontroli” mógł doprowadzić do katastrofy lotniczej i po prostu przyjebać w inny samolot. Zastanawiam się nad tym, jakim kretynem trzeba być, żeby w takich sytuacjach wywierać naciski na pilotów. Bo to nie jest sytuacja w rodzaju „a chuj, pojadę se bez biletu, najwyżej zapłacę mandat”, tylko „a chuj, polecę se bez kontrolera, najwyżej zginę w katastrofie lotniczej, YOLO!”. W trakcie postępowania doszło do prawdziwego nieszczęścia, przez które władza nie będzie mogła udowodnić wszystkim niedowiarkom, że ktokolwiek naciskał na pilotów w sprawie startu. Otóż: „W niewyjaśnionych okolicznościach zniknęły nagrania z kokpitu maszyny, którą leciał prezydent”. Strasznie pechowa ta nasza władza... Potem było jeszcze ciekawiej, bo Wirtualna Polska dotarła to stenogramów rozmów, które po tym nieudanym reenactingu finałowego odcinka drugiego sezonu Breaking Bad („ABQ”),prowadziły ze sobą pewne Ważne Osoby. Jedną z nich był Marcin Horała, który doradzał innym Ważnym Osobom „co robić”: „Instytucje powinny trzymać taki profesjonalny przekaz"- pisze na grupie Marcin Horała. I dodaje: "Natomiast politycy to IMHO powinni iść na ostro: kolejna wrzutka Laska, próba puszczenia szczura na ostatniej prostej kampanii, źródło niewiarygodne, mimo wszystko nie lekceważymy, sprawdzimy, ale na spokojnie po wyborach”. Of korz, żadnego „sprawdzania po wyborach” nie było. Miałem w tym miejscu napisać o tym, że Smoleńsk nie nauczył tych kretynów niczego, ale to nie byłaby prawda. Smoleńsk nauczył ich tego, że odpowiedzialność za wszystko można zwalać na innych. Dla przypomnienia osoba, która organizowała lot do Smoleńska poniosła takie konsekwencje, że aż miała okazję przejebać 70 baniek organizując wybory, które się nie odbyły. Smoleńsk nauczył ich tego, że wszystko można „zespinować” i wszystko można wykorzystać do walki politycznej.  Dla nich kolejna katastrofa lotnicza byłaby jeszcze jednym tematem do spinów i karmienia ludzi narracjami o tym, że „to pewnie kolejny zamach”. Idealną pointą do tego kawałka Przeglądu będzie wypowiedź Pawła Solocha, który jest szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego: „Samolot znajdował się poza kontrolą przez kilka minut? To niesmaczne. Kwestię sprzed ponad roku podniesiono w kontekście katastrofy smoleńskiej. To niegodziwe”.  


No dobra, jeden z zaległych tematów mamy za sobą, teraz pora na drugi. Tematowi temu media poświęciły trochę uwagi, ale potem o nim zapomniały. Chodzi o mizianie Zjednoczonej Prawicy z kolejnym proputinowskim politykiem europejskim, Matteo Salvinim. Gwoli ścisłości, jest to kolejny przykład na to, jak bardzo skuteczna jest Zjednoczona Prawica w narzucaniu swoich narracji i jak słabi są polscy dziennikarze (pewnie spodziewaliście się tego, że w tym miejscu będzie coś o opozycji) oraz opozycja (nie pomyliliście się) w zwalczaniu tych narracji. Fidesz Orbana odszedł z Europejskiej Partii Ludowej. Przyczyna odejścia była taka, że gdyby Fidesz tego nie zrobił, to pewnie zostałby z EPL wywalony (albo zawieszony). Pod koniec marca w Budapeszcie doszło do spotkania Premiera Tysiąclecia z Viktorem Orbanem i Matteo Salvinim. Spotkanie to zostało obkomentowane, albowiem komentariat (tym razem całkiem przytomnie [co nie jest normą dla komentariatu]) zwracał uwagę na miłość do Putina, którą pałają rozmówcy Premiera Tysiąclecia. Zamiast odpowiadać na słuszne zarzuty, Zjednoczona Prawica po raz kolejny wrzuciła do debaty publicznej swój przekaz: "Cała europejska niby-chadecja trzęsie portkami, że w Parlamencie Europejskim powstaje prawicowa siła, która ją zepchnie do opozycji". Autorem tych słów był Ryszard Terlecki. Nieco później pociągnął temat stwierdzając, że spotkanie w Budapeszcie: „wywołało prawdziwą panikę w brukselskich salonach liberalnej lewicy, ale także u naszej zaściankowej opozycji”. Jak dodał: "powodem wcale nie jest krytyka unijnych działań dotyczących szczepionek, ale zapowiedź politycznego przełomu we władzach UE i w Parlamencie Europejskim. (…) Jest oczywiste, że taka zmiana układu sił, tym bardziej że w grudniu tego roku, czyli w połowie kadencji, wybrane zostaną nowe władze i obsady wielu unijnych instytucji i biur, może spowodować w Brukseli prawdziwe trzęsienie ziemi”.


Narracje te śmigały sobie spokojnie po Zjednoczono Prawicowych soszjalach i absolutnie, kurwa, nikomu nie chciało się tego wszystkiego prostować. Przez moment załóżmy, że dojdzie do porozumienia i Liga Północna (28 europosłów) oraz Fidesz (12 europosłów) dołączą do Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (63 europosłów). W tym miejscu pora na krótką dygresję. Po raz pierwszy miałem problem z ustaleniem liczby posłów jakiejś formacji. Ryszard Terlecki twierdzi, że ECR ma 63 europosłów. Według wikipedyjnej strony ECR (w języku polskim) ugrupowanie to ma europosłów 61, zaś według anglojęzycznej jest ich 62. Na wikistronie Europarlamentu (polskojęzycznej) stoi, że ECR ma 61 członków, jeżeli zaś przeskoczymy sobie na język angielski, to się okazuje, że jest ich 73. Jeżeli wejdziemy sobie na stronę ECR, to tam z kolei przeczytamy, że tych członków jest 70 (aczkolwiek tutaj z kolei jest ten problem, że nie są to dane z obecnej kadencji). W takich chwilach zaczynam rozumieć Szacha Researchu, albowiem zamiast się, za przeproszeniem, pierdolić z tymi stronami, łatwiej byłoby wrzucić tu dowolną liczbę. No, ale to dygresja tylko. Wróćmy do meritum. Zakładamy, że wszystko pójdzie tak, jak tego chce Zjednoczona Prawica Fidesz i Liga Północna (która obecnie jest w ugrupowaniu „Tożsamość i Demokracja") dołączą do ECR. W sumie da nam to ugrupowanie, które ma 103 europosłów.  Terlecki twierdzi, że takie ugrupowanie jest w stanie zatrząść Parlamentem Europejskim i że to właśnie (a nie mizianie się z proputinowskimi politykami) jest przyczyną, dla której Zjednoczona Prawica jest krytykowana. Czy tak jest w rzeczywistości? No oczywiście, kurwa, że nie. Wszystkich eurodeputowanych jest 705. Europejska Partia Ludowa (tu znowu był, kurwa, problem z ustaleniem liczby) ma ich 187, Partia Europejskich Socjalistów 145. Co prawda ECR ze swoimi 103 członkami byłby trzecią partią w Europarlamencie, ale to nadal nie zmieniłoby układu sił w tymże. Owszem, Fidesz odszedł z Europejskiej Partii Ludowej, ale to było tylko 12 europosłów, więc raczej niewiele zmienia to w ogólnym rozrachunku.  


Na temat kondycji intelektualnej Terleckiego mam zdanie takie, a nie inne, ale nawet on musi wiedzieć, że te transfery nie są w stanie w żaden sposób wpłynąć na Parlament Europejski. Terlecki musi wiedzieć, że nikt w Brukseli nie boi się tego, że ECR może powiększyć stan posiadania z 63, do 103 eurodeputowanych (kosztem Tożsamości i Demokracji). Czemu więc wygadywał te bzdury? Żeby przykryć to, że jego partia mizia się z politykami o jawnie proputinowskich poglądach. Czy mu się to udało? Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że ponieważ nikt nie prostował tych kretynizmów o „przerażeniu Brukseli” i nie zestawił wypowiedzi Terleckiego z liczbami, ta narracja mogła być częściowo skuteczna. Na pewno nie zaszkodziłoby odpytanie Terleckiego z tego, ilu eurodeputowanych mają poszczególne ugrupowania w Europarlamencie i w jaki sposób wyobraża sobie zepchnięcie do opozycji partii, które mają większość w europarlamencie. Co prawda nie przepadam za Terleckim, ale odpowiedzi na takie pytanie z przyjemnością bym posłuchał.


Znowuż się rozpisałem i znowuż nie zmieściły mi się w tekście wszystkie tematy, które chciałem do niego wrzucić. Tak więc na temat Instytutu, O Którym Nie Można Mówić Wiecie Czego, a konkretnie zaś o uczelni założonej przez tę organizację, będzie w kolejnym odcinku. Wspomnę w nim również o tym, jak doskonale sobie radzi pewną komisja, powołana przez Zjednoczoną Prawicę po to, żeby nikt nie mógł zarzucić partii, której szef darł mordę „wara od naszych dzieci” tego, że ma wyjebane na problem instytucjonalnego tuszowania pedofilii przez Kościół.


Źródła:

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,27082075,bartlomiej-wroblewski-nie-bedzie-nowym-rpo-marszalek-grodzki.html

https://www.wprost.pl/kraj/10439249/piotr-ikonowicz-nie-bedzie-rpo-borys-budka-tlumaczy-brak-poparcia-ko.html

https://dorzeczy.pl/kraj/183195/awantura-po-slowach-dziennikarki-ostra-reakcja-lewicy.html

https://www.wprost.pl/kraj/10447875/fundusz-odbudowy-nitras-nie-wierzyl-w-rzad-techniczny.html

https://www.newsweek.pl/polska/polityka/jak-lewica-dogadala-sie-z-pis-kulisy-spisku/fv048hc

https://oko.press/ratyfikacja-funduszu-odbudowy-ue-rozbije-rzad-pis/

https://www.money.pl/gospodarka/szczepienia-deklarowales-chec-w-styczniu-jesli-masz-co-najmniej-40-lat-zaraz-cie-zaszczepia-6624301619395520a.html

https://www.gazetaprawna.pl/magazyn-na-weekend/artykuly/8129340,dworczyk-szczepionki-to-nie-problem-wywiad.html

Coby nie być gołosłownym, pierwsza lepsza definicja odporności zbiorowiskowej:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Odporno%C5%9B%C4%87_zbiorowiskowa

https://wiadomosci.wp.pl/koronawirus-w-polsce-konferencja-prasowa-michala-dworczyka-nowe-informacje-ws-szczepionek-6628231546558593a

https://www.france24.com/en/europe/20210408-covid-19-why-france-needs-to-vaccinate-90-percent-of-adults-to-return-to-normal-life

https://twitter.com/PSzrot/status/1378044409145614337

https://www.dw.com/pl/polacy-w-niemczech-po-szczepionk%C4%99-do-polski/a-57468204

https://www.tvp.info/53761761/turystyka-szczepionkowa-polacy-z-niemiec-przyjezdzaja-do-kraju-na-szczepienie-przeciw-covid-19

Jeżeli kogoś interesuje to, jak wygląda poziom wyszczepienia w różnych krajach, to polecam stronę:

https://ig.ft.com/coronavirus-vaccine-tracker/?areas=eue&cumulative=1&populationAdjusted=1

Tekst o „zdradzie lewicy” jest za paywallem (ale może to i lepiej, bo po jego lekturze doszedłem do wniosku, że im mniej osób go przeczyta, tym lepiej):

https://www.newsweek.pl/polska/polityka/jak-lewica-dogadala-sie-z-pis-kulisy-spisku/fv048hc

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,173952,27101491,michal-dworczyk-mamy-48-proc-zaszczepionych-albo-zapisanych.html

https://twitter.com/michaldworczyk/status/1395237441582272516

https://twitter.com/PanZolty/status/1395448828363517954

https://kobieta.onet.pl/wiadomosci/niedzielski-otwarcie-szkol-przyczynilo-sie-do-rozwoju-pandemii/8xey4n8

https://fakty.tvn24.pl/ogladaj-online,60/adam-niedzielski-otwarcie-szkol-przyczynilo-sie-do-rozwoju-epidemii,1059918.html

https://www.wprost.pl/kraj/10449780/jaroslaw-kaczynski-dla-wprost-kazdy-moze-zalatwic-aborcje-za-granica.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,173952,27097475,poslowie-znalezli-kolejna-ideologie-przed-ktora-chca-nas-bronic.html

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/koronawirus-niedzielski-o-szczepieniach-dochodzimy-do-punktu-przesilenia/hhpnj6p

https://wiadomosci.wp.pl/ujawniamy-oto-jak-tuszowano-incydent-z-udzialem-prezydenta-dudy-6630853453376352a

Krótka notka o Sasinie:

https://www.facebook.com/PutiniSatyra/posts/173220204645556

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/8081518,wojcik-powinnismy-ustawowo-blokowac-uznawanie-malzenstw-jednoplciowych-wywiad.html

https://oko.press/pis-nie-przystapi-do-prokuratury-europejskiej-boi-sie-nadzoru-ue-nad-sledczymi-ziobry/

https://twitter.com/Gosc_RadiaZET/status/1385133985240698880

https://wpolityce.pl/swiat/541526-fidesz-oficjalnie-opuszcza-epl

https://tvn24.pl/polska/ryszard-terlecki-o-spotkaniu-premiera-morawieckiego-w-budapeszcie-cala-europejska-niby-chadecja-trzesie-portkami-5057388

https://wpolityce.pl/polityka/546369-jak-zareaguje-bruksela-terlecki-po-spotkaniu-w-budapeszcie

https://en.wikipedia.org/wiki/European_Conservatives_and_Reformists

https://pl.wikipedia.org/wiki/Liga_P%C3%B3%C5%82nocna

https://pl.wikipedia.org/wiki/Fidesz

https://pl.wikipedia.org/wiki/Parlament_Europejski

https://www.europarl.europa.eu/elections-2014/pl/political-groups/european-conservatives-and-reformists-group

piątek, 7 maja 2021

Hejterski Przegląd Cykliczny #76

Dawno już nie przydarzyła mi się sytuacja, w której nie bardzo wiedziałem od czego zacząć Przegląd ze względu na „klęskę urodzaju”. Tak się bowiem złożyło, że w przypadku tego konkretnego Przeglądu, każden jeden temat jest bardziej spektakularny od reszty. Zaczniemy od przygód Ryszarda Czarneckiego. To, co dzieje się w jego sprawie (a raczej to, co się nie dzieje) pokazuje, po co Zjednoczonej Prawicy jest przejmowanie mediów i to, jak bardzo media nie przejęte jeszcze przez PiS, nie ogarniają. Kiedy w 2020 pojawiły się pierwsze informacje o tym, że Czarnecki najprawdopodobniej „poprawiał” sobie kwity składane w Parlamencie Europejskim po to, żeby wyciągnąć sobie z tegoż parlamentu kasę, która mu się nie należała, pan Ryszard się bardzo zdenerwował. Tak bardzo, że na swoim ćwitrze opublikował Groźnie Brzmiący Ćwit: „Informuje, ze podejmę kroki prawne w związku z publikacjami, które pojawiły się dziś i w ostatnich 8 dniach, a dotyczącymi mojego funkcjonowania w PE. Kłamstwa i fake-newsy w nich maja zdyskredytować moja osobę w oczach opinii publicznej ...”. Co jakiś czas złośliwi internauci dopytywali się Czarneckiego o to, czy już te kroki podjął, bo jakoś tak mu się nie śpieszyło. Jakieś dwa tygodnie temu w mediach pojawiły się kolejne informacje, które rzuciły nieco światła na to, czemuż to, ach czemuż Czarnecki się jakoś tak nie śpieszył z pozywaniem. Okazało się, że przyczyna była dość prozaiczna: media napisały prawdę: „Po zwróceniu się do posła o wyjaśnienia, PE podjął decyzję o odzyskaniu nienależnie wydanych pieniędzy (wydatki na zwrot kosztów podróży nie są zgodne z wewnętrznymi przepisami dotyczącymi wykorzystania dodatków). Europoseł został powiadomiony o decyzji i przystąpił do zwrotu kosztów”.


Aczkolwiek w sumie ten brak „podjęcia kroków prawnych” nie był taki oczywisty. Bezczelność Zjednoczonej Prawicy osiągnęła bowiem taki poziom, że nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której Czarnecki przekonywałby sąd, że w sumie to on te pieniądze dostał tak nie do końca zgodnie z prawem, a potem je oddał bo mu kazali, ale to chyba jeszcze nie powód, żeby informować o tym opinię publiczną, prawda? Gdyby trafił na jednego z sędziów, że tak to ujmę „na telefon”, to pewnie nawet mógłby wygrać. Problem polegał na tym, że o całej sprawie mogłoby się wtedy zrobić głośno. Teraz zaś sprawa jest bardzo skutecznie „zamilczana” przez Zjednoczoną Prawice, której dzielnie pomagają media, których partii rządzącej jeszcze nie udało się dobić. Prawda jest bowiem taka, że te media powinny robić jedną, zajebiście istotną rzecz, którą opisał jeden z ćwiterian: „Marzy mi się, żeby dziennikarze każdą rozmowę z Czarneckim rozpoczynali od pytania: "Dlaczego Pan kradł?"”, po czym dodał: „Rozszerzam: w gruncie rzeczy marzy mi się, żeby dziennikarze każdą rozmowę z dowolnym politykiem PiS rozpoczynali od: „Dlaczego Czarnecki kradł?“, dopóki PiS się go nie pozbędzie.”. Ponieważ polscy dziennikarze są polskimi dziennikarzami, marzenie ćwiterianina się nie spełniło. Zanim będę się pastwił nad mediami nie-rządowymi, pozwolę sobie na krótki komentarz odnośnie tych rządowych. Dla tych mediów nie ma żadnej sprawy Czarneckiego. Absolutnie nic się nie stało. Jestem tak stary, że osoby, które uważają, że wał na pi razy oko 100 tysięcy euro jest na tyle mało istotny, że nie warto o nim wspominać, gardłowały, że Sławomir Nowak powinien iść siedzieć z powodu nieuwzględnienia zegarka w swoich oświadczeniach majątkowych. Nieśmiało przypominam, że czasomierz Nowaka był wart dziesięć tysięcy zeta, zaś Polityk Zjednoczonej Prawicy zrobił wał na kwotę pi razy oko, czterdzieści razy większą. Zamilczanie tej sprawy przez media rządowe nie powinno nikogo dziwić (w końcu po coś Zjednoczona Prawica te media przejmowała). Dziwić również (niestety) nie powinno to, że polska opozycja z tego „zamilczania” nie jest w stanie zmontować żadnego sensownego przekazu.


Reakcje polityków partii rządzącej również nie powinny budzić naszego zdziwienia: „Zawsze mogą zachodzić jakieś nieprawidłowości wynikające z nieznajomości przepisów - usprawiedliwia kolegę Marek Ast, przewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka. I dodaje: "Ryszard Czarnecki uznał, że rzeczywiście doszło do nieprawidłowości. Zwrócił pieniądze. Sprawa jest zamknięta.”. Tak więc widzicie, chłop się po prostu pomylił. Tzn. w sumie nie tyle „pomylił”, co „mylił się” przez 9 jebanych lat. Nikt bowiem biedakowi nie powiedział, że nie powinien w sprawozdaniach finansowych przekonywać o tym, że odbywał podróże służbowe między Brukselą a Jasłem, skoro w tymże Jaśle nie mieszkał (mieszkał w Wawie). No przecież taka pomyłka mogła się przydarzyć każdemu. Ast usiłował zbudować narrację, w myśl której Czarnecki się pomylił, po czym zorientował się, że się pomylił i oddał kasę. Tylko, że „Czarnecki uznał, że rzeczywiście doszło do nieprawidłowości”, dopiero po tym, jak OLAF (czy OLAF, to polskie nazwisko?) go prześwietlił, a PE kazał oddać kasę. Równie zabawne jest to, jak bardzo małomówny zrobił się Sebastian Kaleta: „(Sprawa) trafiła do prokuratury w Zamościu. Co się z nią dzieje? - pytamy wiceministra sprawiedliwości. - Ja nie znam wszystkich spraw, które się toczą w prokuraturze - oznajmił Sebastian Kaleta. Ryszard Czarnecki powinien być wyrzucony z PiS? - pytamy dalej. - Nie wiem - odpowiedział polityk Solidarnej Polski. Jego zdaniem cała historia "w jakiś sposób została wyjaśniona".” Gdybym był złośliwy, to napisałbym, że Kaleta pewnie jest za bardzo zajęty szukaniem gówna w Wiśle, żeby być na bieżąco. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że tenże sam Kaleta, który „nie zna wszystkich spraw”, w sprawie Sławomira Nowaka (który nie tak dawno temu wyszedł z aresztu tymczasowego) jest na tyle zorientowany, że non stop wypowiada się na temat tejże sprawy.


Na uwagę zasługuje również końcówka wypowiedzi „sprawa jest w jakiś sposób wyjaśniona”. Ja sobie doskonale zdaje sprawę z tego, czemu ma służyć taka narracja: patrz, suwerenie, tu wszystko jest już wyjaśnione, więc nie warto strzępić ryja. Gdyby opozycja (i dziennikarze, którzy nie pałają miłością do partii rządzącej) ogarniali cokolwiek, to mogłoby się okazać, że ta konkretna narracja mogłaby się okazać pereirowskim „niedźwiedzim pocałunkiem”. Czemu? Ano temu, że w tym konkretnym przypadku „w jakiś sposób wyjaśnienie sprawy” oznacza nie mniej ni więcej tyle, że Czarnecki oddając kasę w praktyce przyznał się do winy. Z tego zaś z kolei wynika, że postępowanie (czy jak to się tam nazywa to, co teraz robi prokuratura [nie, nie chodzi o siedzenie na dupie i czekanie na wytyczne]) prowadzone przez prokuraturę nie powinno być jakoś specjalnie skomplikowane. Szczególnie, jeżeli weźmiemy pod rozwagę ten drobny szczegół, że OLAF dał prokuraturze komplet kwitów. Tych samych kwitów, które sprawiły, że Czarnecki oddał  (czy „jest w trakcie oddawania”) kasę i nawet nie próbował się awanturować (zgodzicie się z tym, że to pewne novum, prawda?). Co zrozumiałe (w zaistniałych okolicznościach przyrody) prokuratura jakoś niespecjalnie się śpieszy i postępowanie się nieco przeciąga. No ale, ta sprawa to nic pilnego, a poza tym polska prokuratura ma ważniejsze sprawy na głowie (np. ściganie kogoś za „Tęczową Maryjkę”). To jest wprost idealny temat dla dziennikarzy i opozycji. Do tej bowiem pory przed jakąkolwiek odpowiedzialnością karną chroniła członków Zjednoczonej Prawicy (rzecz jasna tych, którzy nie podpadli Genialnemu Strategowi) chroniła krysza. Praktycznie za każdym jebanym razem okazywało się, że to, co odjebał ten, czy inny kryształ ze Zjednoczonej Prawicy, nie nosiło znamion przestępstwa/etc. W przypadku Czarneckiego wygląda to inaczej, bo zajmował się nią podmiot, na który Zjednoczona Prawica nie ma wpływu. Co prawda chłopcy i dziewczęta od Zbyszka nadal mogą uznać, że „nic się nie stało”, ale za cholerę nie da się tego w żaden sposób spiąć narracyjnie z tym, że Czarnecki oddaje kasę. Nie ma żadnej wrogiej „kasty”, która go do tego zmusiła, nie ma żadnych „wrogów”, na których można to zwalić. Mimo tego opozycja (oraz dziennikarze) nie wykorzystują tej sytuacji. I ja wiem, że teraz mamy sporo innych problemów, które są znacznie poważniejsze, ale z tego wcale nie wynika, że nie można mówić także o Czarneckim. Warto również wspomnieć o tym, że można by przy okazji omawiania „bierności prokuratury”, która nie śpieszy się z wyjaśnianiem (już wyjaśnionej) sprawy pana Ryszarda, flekować Zjednoczoną Prawicę za to, że nie chciała, by Polska przyłączyła się do Prokuratury Europejskiej. Jeżeli bowiem partia rządząca przyzwyczaiła nas do czegoś, to do tego, że u nich nic nie dzieje się bez powodu. Czasem te powody są idiotyczne, jak np. chęć „postawienia się” (w ramach „wstawania z kolan”), która sprawiła, że Polska poszła na zwarcie z Izraelem i USA po nowelizacji ustawy o IPN. Czasem są one bardzo przyziemne, jak np. obniżanie wymagań przy zatrudnianiu kadry kierowniczej w Służbie Cywilnej (żeby można było ją obsadzić „swojakami”, którzy nie spełniali dotychczasowych wymagań). Tym razem mamy najprawdopodobniej do czynienia z tą drugą sytuacją. Jeżeli bowiem Zjednoczona Prawica „nie miałaby nic do ukrycia”, to nie musiałaby się obawiać dołączenia do Prokuratury Europejskiej. Problemem jest pewnie to, że po dołączeniu do tejże, partia rządząca straciłaby kontrolę nad częścią dochodzeń (bo nie miałaby wpływu na ludzi, którzy się nimi zajmują). To zaś jest wyraźna sugestia, że, eufemizując, Zjednoczona Prawica najprawdopodobniej "ma coś do ukrycia". Jeżeli zaś chodzi o sposób, to można by było walnąć jakimś spotem, w którym ktoś mówiłby „nie może być tak, że jak ukradniesz wafelek to możesz iść siedzieć, a taki poseł Zjednoczonej Prawicy – bach, przez 9 lat wyłudza pieniądze z Parlamentu Europejskiego i puszczają go wolno”.


Mniej więcej w połowie kwietnia Genialny Strateg z Żoliborza uznał, że kadencja Rzecznika Praw Obywatelskich nie może być przedłużana w związku z tym, że nie wybrano jego następcy. O, przepraszam, napisałem „Genialny Strateg”? Miałem na myśli w stu procentach niezależny Trybunał Przyłębski. Wszystkich, którzy poczuli się urażeni tym wpisem nie przepraszam, bo to przecież jedno, kurwa, i to samo. Decyzja Trybunału Przyłębskiego niespecjalnie mnie zdziwiła. Gdyby Jarosław Kaczyński nie życzył sobie utrącenia Bodnara, to nikt nie złożyłby żadnego wniosku do TP. Ok, trochę wszystko przedłużano, ale to pewnie po to, żeby wybrać odpowiedni moment, a nie dlatego, że ktoś tam faktycznie dumał nad tym, jaką decyzję podjąć. Może i jestem mało spostrzegawczy, ale dopiero jak sobie to wszystko przemyślałem „na spokojnie”, to dotarło do mnie, że Zjednoczona Prawica od początku planowała rozwiązanie siłowe. Gdyby Zjednoczonej Prawicy zależało na „dogadaniu się” z opozycją, to kandydatura Bartłomieja Wróblewskiego zostałaby zgłoszona terminowo, a sam kandydat mówiłby te same rzeczy, które opowiada teraz (opozycjo, dej mnie kandydatów na moich zastępców! [nieco później odniosę się do wiarygodności tych obietnic]). Ponieważ zaś partia rządząca nie chciała udawać, że będzie się dogadywać, termin zgłaszania kandydatur został przez nią olany. Potem zaś do Trybunału Przyłębskiego trafił wniosek o zbadanie konstytucyjności przedłużania kadencji RPO (a w tle było przeczołgiwanie kandydatki Zuzanny Rudzińskiej-Bluszcz przed komisjami/etc.). Jeszcze bardziej potem, Zjednoczona Prawica zgłosiła kandydaturę jakiegoś partyjnego aparatczyka (aka Piotr Wawrzyk). To była kandydatura tak bardzo na odpierdol, że typowi nawet nikt nie kazał przygotować się do odpowiadania na pytania senatorów. Efekt końcowy był trochę komiczny (trochę, bo tu jednak chodziło o kandydata na RPO, a nie o kandydata na chujowego stand-upera), albowiem aparatczyk pierdolił w Senacie takie głupoty (rzecz jasna, nie mające żadnego związku z pytaniami zadawanymi przez senatorów), że tego się naprawdę nie dało słuchać. W Senacie szło mu tak doskonale, że oczyma wyobraźni widziałem sytuację, w której (po jakimś kolejnym „niewygodnym” pytaniu) kandydat na RPO z ramienia Zjednoczonej Prawicy zaczyna drzeć ryj „o chuj wam chodzi? Jestem tutaj, bo mi Jarek kazał!”.


Problemy Zjednoczonej Prawicy zaczęły się w 2019, kiedy to w ramach „historycznego zwycięstwa” straciła 13 mandatów w Senacie. Warto w tym miejscu wspomnieć, że część tzw. „betonu” przekonuje, że Zjednoczona Prawica te wybory wygrała, bo miała więcej głosów (nie dociera do nich to, że w przypadku JOWów nadwyżki głosów pełnią funkcję, że tak to ujmę „kosmetyczną”). Senat przestał więc być „maszynką do głosowania” (co, rzecz jasna, bardzo nie podoba się partii rządzącej), zaś opozycja stara się tam wrzucać swoje poprawki do ustaw. Co prawda, ta sama opozycja mogłaby zadbać o lepszą oprawę „narracyjną” dla tych poprawek (które potem PiS wypierdala z ustaw), ale nie można wymagać zbyt wiele. W większości przypadków wygląda to tak, że PiS sobie przegłosowuje co chce w Sejmie, zaś potem ustawa jest rozbierana na czynniki pierwsze w Senacie. Następnie PiS przegłosowuje sobie w Sejmie co chce, odrzucając poprawki Senatu. Dla partii, której czynniki decyzyjne są ogarnięte, nie byłby to specjalny problem. Po prostu trzeba by było sobie wkalkulować te trzydzieści dni w proces legislacyjny. Dla Zjednoczonej Prawicy, która potrafiła przegłosowywać kompulsywnie pierdylion wersji ustaw/nowelizacji, które miały „reformować wymiar sprawiedliwości”, jest to jednak spory problem, bo nie da się tego już robić w ciągu jednego dnia/wieczora. Było to bardzo widoczne w czasie, w którym Zjednoczona Prawica chciała sobie zorganizować wybory kopertowe (ktoś jeszcze pamięta o tym, że wydrukowano 3 miliony kart do głosowania więcej, niż było potrzeba? [a wszelkie pytania na ten temat zbywano „tajemnicą przedsiębiorstwa”]), których kontrola byłaby praktycznie niemożliwa. Cała machina wyborcza ruszyła tak właściwie bez żadnego trybu, bo nie było żadnych podstaw prawnych do tego, żeby te wybory zorganizować. W teorii, wszystko by się pewnie terminowo spięło, ale w pewnym momencie Gowin się znarowił. Tym razem już nawet nie tyle głosował i się nie cieszył, ale zagroził, że nie zagłosuje za ustawą (nie wiadomo, czy się cieszył).


Być może członkowie Zjednoczonej Prawicy nie są najbystrzejsi (aczkolwiek są na tyle bystrzy, żeby ogrywać opozycję), ale nawet oni musieli się domyślić tego, że nie są w stanie zmusić Senatu do poparcia ich kandydatury i sprawa się może przeciągać i przeciągać. Czynniki decyzyjne w Zjednoczonej Prawicy dumały, dumały i wydumały, że w sumie to z ich punktu widzenia nie ma specjalnej różnicy między tym, czy nie będzie żadnego RPO, czy też będzie to ktoś z ramienia partii rządzącej, tak więc Bodnar został potraktowany z buta przez Julię Przyłębską. Różnicy zaś dla nich nie ma, albowiem jeżeli Rzecznikiem Praw Obywatelskich zostanie ktoś „od nich”, to nie będzie ich krytykował. Tak samo będzie w sytuacji, w której stanowisko RPO nie zostanie obsadzone. Aczkolwiek, jak tak sobie ja teraz móżdżę, to mi wychodzi, że dla Zjednoczonej Prawicy nawet lepiej by było, gdyby stanowisko RPO nie zostało obsadzone, bo przeca wtedy winę za ten stan rzeczy można zwalać na opozycję, która wsadza kij w szprychy, sypie piach w tryby (i tak dalej).  Tak na dobrą sprawę Zjednoczona Prawica mogłaby całkowicie odpuścić kwestię obsadzania RPO, ale ktoś tam pewnie doszedł do wniosku, że lepiej wystawić kolejnego drona, napompować balonik „kandydat niezależny”, podpowiedzieć typowi, żeby zaczął opowiadać jakieś pierdoły o tym, czego to on nie zrobi, jak go wybiorą (z czego, kluczowe było „nie zrobi”) i oddelegować część „niezależnych internautów” do pisania komentarzy na temat tego, że to kandydat dialogu. Jeżeli Wróblewski nie zostanie RPO (w momencie, w którym pisałem ten kawałek tekstu, nadal nie było wiadomo, jak zachowa się Senat [acz Libicki zapowiedział, że wstrzyma się od głosu]), to będzie się tłumaczyć, że to wina opozycji, bo pozbawiła obywateli rzecznika. Jeżeli Wróblewski zostałby RPO, to w sumie nawet lepiej, bo nawet jeżeli powstałby kolejny pakt senacki, to nie będzie się cieszył zbyt dużym powodzeniem.


Teraz pora pochylić się nad retoryką kandydata na RPO. Warto to zrobić, bo jest ona cokolwiek ujmująca. Otóż, kandydat z ramienia Zjednoczonej Prawicy zapowiedział, że jeżeli zostanie wybrany na RPO, to złoży mandat poselski i wystąpi z partii. Przypomina mi się jedna z „obietnic” (cudzysłów użyty celowo) kandydata na Prezydenta RP (również z ramienia Zjednoczonej Prawicy). Nie jestem w stanie tego oblinkować, ale pamiętam, jak ów zapowiadał, że jeżeli zostanie Prezydentem RP, to wystąpi z partii. Jak zapowiedział, tak zrobił i nawet się w tym temacie wypowiedział: „Muszę wystąpić. Jest to dla mnie naturalne, że jak się zostaje prezydentem to się nie jest partyjnym w żadnym stopniu”. Zupełnie bez związku z tą „zrealizowaną obietnicą”, przypomniało mi się coś, co można wyczytać na stronie prezydent.pl: „Czy Prezydent może być członkiem partii politycznej? Nie, Prezydent nie może należeć do żadnej partii politycznej. Nie może też piastować żadnego innego urzędu ani pełnić żadnej funkcji publicznej z wyjątkiem tych, które są związane ze sprawowanym urzędem. Mówi o tym art. 132 Konstytucji RP.”. Gdybym był złośliwy napisałbym, że obecny Prezydent RP nie miał specjalnego wyboru w kwestii wystąpienia z partii i w trakcie kampanii w 2015 „obiecał” coś, co i tak musiał zrobić. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, wspomnę o tym, że dokładnie tak samo wygląda to w sytuacji Rzecznika Praw Obywatelskich. Mandatu posła nie można bowiem łączyć z funkcją RPO (art.103), a poza tym Rzecznik Praw Obywatelskich nie może być członkiem partii (art. 209). Chciałbym w tym miejscu pozdrowić dziennikarzy, którzy słuchają tego rodzaju „obietnic” i na wszelki wypadek w żaden sposób nie sprawdzają tego, czy aby ktoś nie obiecuje czegoś, co i tak będzie musiał zrobić. Chwała wam dziennikarze, te słupki poparcia Zjednoczonej Prawicy/PiSu, to w pewnej części również wasza zasługa. O tym, że opozycja również mogłaby się w temacie tych obietnic wypowiedzieć, wspominać nie warto, bo znowu wyjdzie na to, że się czepiam biednej opozycji, która nic nie może.


Jest jeszcze jedna obietnica Wróblewskiego, nad którą chciałem się trochę popastwić. Otóż, Wróblewski zapowiedział, że jeżeli zostanie RPO, to on sobie weźmie zastępców wskazanych przez opozycję. Jednym z tych zastępców ma być Piotr Ikonowicz (który był kandydatem na RPO z ramienia Lewicy). W mojej skromnej opinii ta obietnica jest zabawniejsza od poprzedniej. Rządy PiSu (te i poprzednie) nauczyły mnie sporo rzeczy. Jedną z nich było to, że obietnice „personalne” PiSu są całkowicie niewiarygodne. Pamiętam bowiem doskonale, jak to „za pierwszym razem” Jarosław Kaczyński obiecywał, że jeżeli jego brat zostanie Prezydentem RP, to on nie będzie premierem. W 2015 mieliśmy obietnice, w których stało, że szefem MON zostanie Gowin, zaś prawicowi mediaworkerzy wyśmiewali każdego, kto twierdził, że szefem tegoż ministerstwa zostanie Macierewicz. Tego rodzaju obietnic było więcej i wniosek z tego, w jaki sposób były (nie)realizowane płynie taki, że nie powinno się wierzyć w obietnice „personalne” składane przez partię Jarosława Kaczyńskiego. Na użytek niniejszego kawałka tekstu załóżmy, że Wróblewski zostaje RPO. Czy opozycja miałaby możliwość wyegzekwowania tej obietnicy, gdyby Wróblewski uznał, że on jednak nie chce tych zastępców wskazanych przez opozycję? Ni cholery. Nieśmiało przypominam, że Zjednoczona Prawica, która była i jest wkurwiona na Bodnara, nie była mu w stanie nic zrobić (poza szczuciem na niego mediów) w trakcie trwania jego kadencji. Jeżeli więc partia rządząca, która zakochała się na zabój w „siłowych” rozwiązaniach, nie była w stanie zmusić RPO do czegokolwiek, to co mogłaby zrobić opozycja, gdyby Wróblewski nie chciał powołać tych zastępców i dlaczego tym czymś było by „nic”?



UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Zanim przejdę do części właściwej tego, o czym teraz chciałem sobie popisać, pozwolę sobie przypomnieć fragment filmu „Wielki Szu”. Chodzi o scenę, w której taksówkarz, który nieco wcześniej zaproponował głównemu bohaterowi grę w karty (po to, żeby go ograć) sam został ograny i był tym faktem nieco zdziwiony. Główny bohater wypowiedział wtedy kwestię, która idealnie pasuje do tego, co działo się w Polsce w kontekście głosowania nad ratyfikacją Funduszu Odbudowy: „Graliśmy uczciwie: ty oszukiwałeś, ja oszukiwałem. Wygrał lepszy”. Moim zdaniem, do opisu tego, co się stało ten fragment pasuje znacznie lepiej, niż płaczliwe narracje, z których wynika, że Straszliwa Lewica zdradziła Niewinną Koalicję Obywatelską (i w ogóle cała opozycję).  Do tego dodajmy sobie narracje, w których opowiada się suwerenowi, że gdyby nie ta przeklęta lewica, to „udałoby się wynegocjować więcej od PiSu”. I wszystko byłoby z tymi narracjami fajnie, gdyby nie to, że debata odnośnie „zdrady lewicy” zdominowana została nie przez to, że „można było wynegocjować więcej”, ale przez te narracje, w których stoi, że gdyby nie lewica to „rząd by upadł”. Obserwuję sobie polską politykę od jakiegoś czasu już, ale tak durnej narracji, jak ta o „upadku rządu” (do którego by doszło, gdyby nie te wścibskie dzieciaki z lewicy!) to już dawno nie widziałem.


Nie chciałbym być źle zrozumiany. To nie jest tak, że ja nie widzę napierdalanki w Zjednoczonej Prawicy (bo ta już dawno wyszła poza kuluary, zaś panowie i panie leją się po mordach przed kamerami). Ta napierdalanka jest realna, tylko że w chwili obecnej nic z niej nie wynika. Co prawda, media się jakiś czas temu podniecały tym, że przez Solidarną Polskę PiS przegrał jakieś głosowanie, ale te same media jakoś tak nie zwróciły uwagi na to, że kiedy przyszło do głosowania w Sejmie nad RPO, to (co za przypadek) praktycznie cała Zjednoczona Prawica (3 posłów wstrzymało się od głosu) poparła tę kandydaturę. Mam uwierzyć w to, że w sytuacji, w której było „o krok od upadku rządu” koalicjanci Prawa i Sprawiedliwości ochoczo poparliby kandydata PiSu na stanowisko RPO? Po co mieliby to robić? Ja bym te „upadkowe” narracje jeszcze jakoś rozumiał, gdyby było tak, że, na ten przykład, PiS (czy to z koalicjantami, czy bez) ma jakieś 25% w sondażach. No bo wtedy perspektywa utraty władzy byłaby na tyle realna, że dla Gowina byłby to sygnał do tego, żeby po raz kolejny zmienić front, a dla Ziobry, żeby wreszcie oficjalnie zacząć się miziać z Konfederacją (żeby sobie nawzajem nie podbierać elektoratu). Z sondażami natomiast było tak, że owszem, nastąpiły spadki, ale nie były one na tyle duże i na tyle długotrwałe, żeby ktoś już teraz chciał spierdalać z tonącego okrętu. Do części komentariatu autentycznie nie dociera to, że dla Gowinoidów i Ziobroidów wystąpienie z koalicji oznacza w praktyce wielomilionowe straty.


Ktoś może podnieść argument taki, że no w sumie to po co oni mają tam siedzieć w tej koalicji, skoro i tak pewnie nie będzie dla nich miejsc na listach wyborczych. Takowy argument jest częściowo słuszny, bo teraz wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że listy wyborcze PiSu będą wyglądały zupełnie inaczej i zostaną na nich tylko ci, którzy wyprą się Gowina/Ziobry. Tylko, że to jest właśnie argument za „trwaniem”. Tak się bowiem składa, że tylko to trwanie jest gwarantem dostępu do koryta (dla wszystkich zaangażowanych w Zjednoczoną Prawicę). Terlecki to powiedział wprost: „Jestem radykałem i najchętniej bym się pozbył koalicjantów, ale utrzymujemy jedność w Zjednoczonej Prawicy tak długo, jak to możliwe i mam nadzieję, że razem pójdziemy do wyborów”. Przecież tu, kurwa, czarno na białym stoi, że Zjednoczonej Prawicy chodzi już tylko i wyłącznie o trwanie dla samego trwania. Ta wypowiedź jest naprawdę wspaniała, bo z jednej strony Terlecki twierdzi, że najchętniej to by wyjebał tych koalicjantów, ale z drugiej, że w sumie to ma nadzieje, że wystartują wszyscy razem w wyborach. Takich wypowiedzi było więcej i jedyne, co z nich przebija to to, że Zjednoczona Prawica jest nastawiona na to wcześniej wzmiankowane „trwanie”. I w tym momencie wchodzi komentariat, cały na obalająco rządowo i będzie tłumaczył, że „NIEWIELE BRAKOWAŁO”. Rozpad Zjednoczonej Prawicy (i przedterminowe wybory) musi się opłacać „rozpadającym”. Nikt bowiem nie będzie ryzykował utraty wielomilionowych dochodów „za obietnicę i nadzieję”. Nawiasem mówiąc, te wszystkie wypowiedzi, w których stoi, że koalicjanci najchętniej by się pozabijali (to wzajemne podrzucanie dziennikarzom kwitów na koalicjantów) to jest wprost idealny materiał na opozycyjne narracje. W takich narracjach można by było spokojnie (podpierając się tymi wypowiedziami) tłumaczyć suwerenowi, że obecny rząd trwa dla samego trwania, że tym ludziom chodzi tylko i wyłącznie o własną kieszeń, a cała resztę mają w dupie. No ale po co to w ogóle wykorzystywać. Lepiej pierdolić głupoty o tym, że lewica ocaliła rząd, prawda? Nie mam pojęcia, co doprowadziło do tego, że Lewica podjęła taką, a nie inną decyzję, zaś polityka komunikacyjna Lewicy (która istnieje tylko teoretycznie) sprawia, że mogę sobie jedynie gdybać. Niemniej jednak wydaje mi się, że mogło być tak, że Lewica niekoniecznie chciała być częścią Super Planu Obalenia Rządu, bo mogła zdawać sobie sprawę z tego, że ów plan jest cokolwiek bezsensowny. Warto w tym miejscu zauważyć, że gdyby ów plan nie wypalił (a szanse na to, żeby wypalił były, że tak to ujmę „matematyczne”), to pewnie doszłoby do jakichś negocjacji, w których główną role odgrywałaby Największa Partia Opozycyjna. Ta sama, która wykoncypowała sobie „Super Plan Obalenia Rządu”. Wydaje mi się, że to raczej mało kusząca perspektywa.


To jest swoją drogą fascynujące, że opozycja po sześciu latach opozycjonowania, nie ma absolutnie żadnego długofalowego planu pt. „jak odzyskać władzę”. Mam tu, rzecz jasna, na myśli Największą Partię Opozycyjną, bo chyba nikt nie ma złudzeń odnośnie tego, kto w chwili obecnej ma największe szanse na to, żeby się brać za bary z PiSem. Okazuje się, że sześć lat wytężonej pracy zaowocowało jakimś „planem”, który można przyrównać do konstrukcji z patyków, klejonego na ślinę. Ale to jeszcze nic. Po tym, jak się okazało, że dojdzie do ratyfikacji FO, pojawiły się narracje, w których stało, że „no teraz to PiS będzie miał te miliardy, co je zamieni na swój fundusz wyborczy/etc.”. Być może zbyt surowo oceniam tego rodzaju wypowiedzi, ale moim zdaniem tak wygląda tłumaczenie własnym wyborcom swojej kolejnej porażki wyborczej. Konkretnie zaś chodzi o znalezienie winnego tej porażki. Jest to o tyle zjawiskowe, że tym razem chodzi o porażkę, do której ma dopiero dojść. Ja tam, co prawda, jestem tylko prosty bloger z Podkarpacia, ale wydaje mi się, że takowa narracja może być cokolwiek samobójcza. O ile bowiem suweren nieszczególnie przepada za zarozumialstwem (haha! NA PEWNO WYGRAMY!), to raczej niechętnie będzie popierał partię, która gdzieś tak w połowie kadencji zaczyna pierdolić o tym, że w sumie to i tak nie wygra, ale to nie jest jej wina. No bo skoro i tak nie wygrają, to po co na nich głosować? To trochę tak, jak gdyby Największa Partia Opozycyjna uznała, że chce być Witoldem Waszczykowskim opozycji. Tak sobie dumam, że w sumie dość absurdalne jest to, że komentariat, który teraz twierdzi, że „olaboga, PiS weźnie piniondz i rozda i wygra wybory i nic się nie da zrobić”, to ten sam, który opowiada biednym ludziom, że w sumie to nie powinni narzekać jak jest im źle, bo wszystko jest w ich rękach, a tak w ogóle to są kowalami własnego losu, tak więc jeżeli nadal są biedni, to pewnie są sami sobie winni.


Na moment oderwijmy się od naszych nadwiślańskich spraw i przenieśmy się za Wielką Wodę. W nie tak odległych czasach, w których cały polski komentariat robił habilitację z amerykanistyki i tłumaczył „co to teraz będzie, jak Biden wygra” mogliśmy się nasłuchać (i naoglądać), jak to Biden teraz będzie „sprzątał po Trumpie”. Przekonywano nas również do tego, że teraz „będzie to, co było”. A potem się okazało, że niezupełnie, bo w porównaniu do tego, co działo się wcześniej, administracja Bidena właśnie skręca w lewo i jak na realia USA to jest to skręt raczej ostry. Wygląda na to, że u amerykańskich liberałów doszło do lekkiego przewartościowania. Ciekaw jestem, kiedy (i czy w ogóle) dojdzie do takiego przewartościowania u naszych nadwiślańskich liberałów. Z grudniowych pomysłów Borysa Budki, który opowiadał o tym, że „Na pewno potrzebne będą cięcia w administracji państwowej, w której wydatki zostały w ostatnich latach bardzo rozdmuchane.”, wynika, że jeżeli dojdzie do takowego przewartościowania, to raczej nieprędko. Jeżeli zaś chodzi o wypowiedź Budki, to trzeba mieć na uwadze to, że jego słowa padły po tym, jak przeorała nas druga fala koronawirusa (i na ten przykład, niedofinansowany sanepid ni chuja nie wyrabiał). Pewnie część z was pamięta inbę, do której doszło w styczniu, kiedy to część polskich liberałów zaliczyła meltdown po tym, jak to Zandberg powiedział coś na temat zawieszenia patentu na szczepionkę na koronę. Okazało się, że co prawda może i ludzi mniej by przez to umarło (bo więcej szczepionek by było) i może i dałoby się w ten sposób szybciej opanować pandemię, ale przecież Przenajświętsza Własność Prywatna jest ważniejsza od ludzkiego życia (i nie, tym razem to nie jest populizm, ci ludzie mają takie poglądy [aczkolwiek warto mieć na uwadze to, że chodzi o życie innych ludzi, a nie ich własne]). Wspominam o tym dlatego, że wczoraj się okazało, że administracja Bidena oświadczyła, że jeżeli chodzi o nich, to oni pomysł zawieszenia patentu (czy jak tam się zwie po naszemu „waiving patent protections) na waksynę popierają. Chciałbym zupełnie bez związku z całą sprawą przypomnieć, że zdaniem Katarzyny Lubnauer pomysł Zandberga to komunizm


Jednym z publicystów, który na temat Stanów Zjednoczonych ma pojęcie jeszcze mniejsze niż ja (a ja mam raczej niewielkie), a mimo tego raczy swoich czytelników Głośnymi Tekstami na temat tego, co się dzieje za Wielką Wodą, jest Rafał Woś. Na początku stycznia Woś tłumaczył, że Biden jest marionetką establishmentu i że w sumie to niewiele się zmieni (będzie tak jak było), a jeżeli nawet coś się zmieni, to na pewno niewiele, a wszystko to będzie podyktowane strachem przed Trumpem. Trump, w opinii Wosia był (uwaga, odstawić płyny): „Ustępujący prezydent Donald Trump był ulepiony z autentycznego amerykańskiego gniewu. Stał za nim bunt zadłużonej, przepracowanej i pozbawionej perspektyw amerykańskiej „wiochy” ciężko doświadczonej przez neoliberalną globalizację. Ale także sprzeciw sporej części (niekoniecznie ubogiej) Ameryki przeciwko kosmopolitycznym wielkomiejskim elitom.”. Te mądrości Wosia są o tyle spektakularne, że w momencie, w którym to pisał, można było bez problemu znaleźć sobie dane, w których stało, że elektorat, w którym Trump pokonał Bidena 54% do 42% były osoby o dochodzie (na cała rodzinę) powyżej 100 tysięcy dolarów rocznie. Aczkolwiek nie powinno to nikogo dziwić, bo powszechnie wiadomo, że redaktor Woś nie zawraca sobie głowy takimi drobnostkami, jak fakty.


Gdy okazało się, że „marionetka establishmentu” i administracja tejże marionetki wprowadza (i planuje kolejne) zmiany, których nie przewidział wszechwiedzący redaktor, Woś nadal niezrażony opowiada o tym, że to wszystko zasługa Trumpa, bo liberałowie się go boją/etc. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że owszem, plany zawieszenia patentu na szczepionkę na koronę na pewno podyktowane są tym, że amerykańscy liberałowie boją się typa, który nie wierzył w koronawirusa i którego nonszalancja kosztowała życie kilkuset tysięcy Amerykanów. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napisze jedynie, że (uwaga, sięgnąć po płyny, bo będzie suchar) Woś nie odkrył Ameryki swoim twierdzeniem, że partie, które uzyskały władze, będą się starać ją utrzymać, zaś ich działania nie będą zawieszone w próżni i będą miały związek z działaniami poprzedników. Ponieważ Woś musi się wyróżniać, poszedł o krok dalej i stwierdził, że wszystkie działania Bidena są zasługą Trumpa. Zapewne do głowy mu nie przyszło to, że podobnej argumentacji można użyć w Polsce. Można bowiem zacząć tłumaczyć, że establishment PiSowski był tak bardzo przerażony perspektywą powrotu PO do władzy, że wprowadzili „wymuszone korekty neoliberalnych niesprawiedliwości.”. Można zacząć tłumaczyć, że za 500+, podwyższenie płacy minimalnej/etc. powinno się dziękować Platformie Obywatelskiej. Gdyby ktoś chciał przeskoczyć Wosia, mógłby zacząć tłumaczyć, że za te wszystkie transfery socjalne powinno się podziękować Balcerowiczowi i temu, w jaki sposób w Polsce przeprowadzono transformację. Paradoksalnie, byłoby w tym więcej racji, niż w Wosiowych wypocinach dotyczących Stanów Zjednoczonych, bo część swojego elektoratu PiS zawdzięcza właśnie Balcerowiczowi i temu, w jaki sposób przeprowadzał swoje reformy.


Wróćmy teraz do ten kraju. O tym, że młodzieży niekoniecznie jest po drodze z konserwatywnym światopoglądem napisano już sporo. Przeprowadzono również trochę badań w tym temacie (i jestem się w stanie założyć, że przeprowadzono ich znacznie więcej, ale raportów z tychże pewnie nie poznamy). Co zrozumiałe, dla partii, która składa się w pewnej mierze z fundamentalistów religijnych i ultrakonserwatystów i która „wisi” na kościele katolickim, tego rodzaju zmiany nie są zbyt komfortowe. Partia rządząca wprowadza więc „strategie naprawczą”, której to strategii na imię Przemysław, a na nazwisko Czarnek. Wszelkie pomysły Czarnka idealnie opisuje parafraza fragmentu serialu „Czarnobyl” (HBO): „Dajcie więcej papieża, młodzież wytrzyma”. To nawiązanie jest o tyle na miejscu, że moim skromnym zdaniem, jeżeli nikt nie powstrzyma Czarnka i ten nadal będzie napierdalał tą swoją konserwatywną urawniłowka, to w pewnym momencie wkurw społeczny osiągnie masę krytyczną, która może doprowadzić do „społecznego jebnięcia” (to nowa definicja socjologiczna, którą właśnie wprowadziłem w życie), a projekt „Prawo i Sprawiedliwość” skończy tak, jak reaktor nr 4 (w sarkofagu otoczonym kordonem sanitarnym). Najnowszy pomysł Czarnka odnosi się do nauczania religii/etyki: „Będziemy chcieli zlikwidować to, co wiele lat temu zostało wprowadzone, czyli możliwość wyboru jednego z trzech wariantów: albo religia, albo etyka, albo nic. To "nic" stało się dość powszechne na przykład w dużych miastach”. Po tej deklaracji momentalnie odezwały się głosy, że wszystko fajnie, ale i tak wiadomo, że tej etyki to będą uczyć katecheci.


Przyznam szczerze, że jak tak sobie dumam nad tym, co odpierdala Czarnek i nad jego planami, to zastanawiam się nad tym, gdzie w tym wszystkim są spindoktorzy Zjednoczonej Prawicy. Partia rządząca wydaje gigantyczne środki na „oprawę wizerunkową” swoich działań. O tym, że jest to oprawa skuteczna, świadczą słupki sondażowe tejże partii. Z tego wszystkiego można by było wysnuć wniosek taki, że Zjednoczonej Prawicy doradza od cholery spindoktorów. Nie uwierzę w to, że żaden z nich nie zna podstaw psychologii i nie wie, czym jest takie zjawisko jak „reaktancja”. Reaktancja to (wrzucam krótką definicję z Wiki, bo oni ją dźwignęli z cegły Strelaua): „dążenie do przywrócenia wolności wyboru danej osoby zagrożonej przez inną osobę próbującą jej coś narzucić lub czegoś zakazać”. Tak sobie dumam, że to bardzo „polskie” zjawisko (z przyczyn, jak mniemam, oczywistych). Nie trzeba być profesorem psychologii, żeby dojść do wniosku, że przymuszanie suwerena do czegokolwiek, może mieć raczej opłakane (z punktu widzenia przymuszającego) skutki. Nawet gdyby te zmiany oznaczały „jedynie” przymuszanie dzieciaków do chodzenia na etykę, którą prowadziliby, no cóż etycy, a nie katecheci, to i tak wywołałoby to spory opór. Obstawiam, że taki scenariusz mógłby się skończyć tym, że część dzieciaków, które są posyłane na religię (bo np. nie ma co z nimi zrobić) zaczęto by posyłać na etykę. Jeżeli natomiast skończy się to zgodnie z przewidywaniami (etyki będą nauczać katecheci), to wkurw będzie znacznie większy a i pewnie opór będzie przybierał bardziej spektakularne formy. Tak sobie myślę, że działania Czarnka to praktycznie gotowiec dla opozycji, która mogłaby teraz chłostać Zjednoczoną Prawicę wcześniejszymi wypowiedziami polityków PiSu/etc., którzy opowiadali o tym, że ta lewica to straszna jest, bo chce odbierać rodzicom prawo do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi poglądami i sumieniem. Teraz zaś okazuje się, że (cóż za brak zaskoczenia), prawica będzie robić dokładnie to, o co oskarżała lewicę. Niektórzy rodzice nie chcą posyłać dzieciaków ani na etykę, ani na religię, bo mają taki, kurwa, kaprys. Gdyby prawica chciała postępować zgodnie ze swoimi własnymi narracjami, to powinna bronić prawa rodziców do mienia wyjebane na religię i na etykę. Gdyby taki opozycyjny polityk chciał się wykazać, to mógłby zacząć mówić o tym, że to, co teraz robi Zjednoczona Prawica, to nic innego, jak inżynieria społeczna, którą to inżynierię społeczną prawica usiłuje zaprząc do pracy, bo jest przerażona tym, że młodzi ludzie nie chcą na nią głosować. Można by to było nazwać „działaniem z najniższych pobudek”. Tak, mam świadomość tego, że opozycja nie będzie „grzała” tego tematu, bo przecież ma ważniejsze sprawy na głowie.


Skoro zaś jesteśmy przy okazji fundamentalizmu religijnego, to warto pochylić się nad najnowszym osiągnięciem zjednoczonoprawicowej bezmyśli dyplomatycznej. Zapewne wszyscy z was znają takie pojęcie, jak „turystyka aborcyjna”. Do tej pory polscy fundamentaliści udawali, że coś takiego nie istnieje. Dzięki temu, że turystyka aborcyjna praktycznie nie istniała w narracjach fundamentalistów, mogli oni publicznie jarać się tym, że w Polsce przeprowadza się mało aborcji, a na takim Podkarpaciu to już w ogóle (bo udało im się zaszczuć personel medyczny w tym, czy innym szpitalu). Po tym, jak Zjednoczona Prawica zaostrzyła w Polsce prawo aborcyjne, o tejże turystyce zrobiło się na tyle głośno, że udawanie, że nie istnieje, przestało mieć jakikolwiek sens. Zanim przejdę dalej muszę popełnić kawałek komentarza. Ja to już wielokrotnie podkreślałem, ale muszę tę samą formułkę po raz kolejny wrzucić: interesuje się polityką od dość długiego czasu. Na temat poczynań Zjednoczonej Prawicy napisałem już byłem sporo liter. Sporo miejsca poświęciłem również temu, co Zjednoczona Prawica odpierdala w polityce zagranicznej, której to polityki ni cholery nie rozumie. Może inaczej, ze mnie tam żaden spec od tejże polityki, ale jeżeli nawet ja wiem, że to, co oni wyczyniają to dramat, to co na ten temat sądzą dyplomaci (a co za tym idzie władze) innych krajów? Ten wstęp był konieczny, albowiem będzie o tym, co odjebał był Antoni Wręga (Chargé d'Affaires [czyli jakiś tam zastępca polskiego ambasadora w Czechach]) i napisał list do czeskiego Ministerstwa Zdrowia.


List ów poruszał kwestię turystyki aborcyjnej i do tej pory zadaję sobie pytanie, czy ów list był bardziej idiotyczny, czy bardziej absurdalny, czy też oba naraz. Pozwólcie, że zacytuję fragment, który pojawił się w mediach: „Z punktu widzenia stosunków polsko-czeskich postrzegamy zatem jako niefortunne, jeśli propozycje legislacyjne dotyczące legalizacji komercyjnej turystyki aborcyjnej są otwarcie usprawiedliwione intencją obchodzenia polskiego ustawodawstwa chroniącego nienarodzone życie ludzkie, a propozycje te mają skłonić polskich obywateli do naruszania polskiego prawa. Przyjęcie tak umotywowanej legislacji wydaje nam się krokiem niezgodnym z doskonałymi stosunkami między naszymi krajami.”. Jak to powiedział klasyk „to jest dramat, kurwa” i to dramat na wielu płaszczyznach. Po pierwsze, pan zastępca ambasadora nie wpadł na to, że legislacja w innych krajach nie musi przebiegać tak, jak w naszym (czytaj: nie musi opierać się na tym, co się ujebało w głowie Genialnego Stratega). Po drugie, nie ogarnął również tego, że minister zdrowia może nie mieć specjalnego wpływu na Senat (mam świadomość tego, że to niejako wynika z punktu pierwszego). Po trzecie, pan zastępca był łaskaw otwarcie grozić Czechom. Warto mieć na uwadze to, że to nie był artykuł w gazecie, tylko pismo autorstwa dyplomaty, a w takich pismach zwrócenie uwagi na to, że ktoś wykonuje „krok niezgodny z doskonałymi stosunkami między naszymi krajami”, to praktycznie jawna groźba tego, że jeżeli ów krok zostanie wykonany, to te stosunki staną się, no cóż, „mniej doskonałe”. Po czwarte, do orełów dyplomacji spod znaku Zjednoczonej Prawicy nie dociera to, że oficjalne wpierdalanie się w proces legislacyjny w innym kraju (podparte groźbami), to coś, co podchodzi pod naruszenie suwerenności. Ta sama Zjednoczona Prawica jazgocze, ilekroć jakiś z międzynarodowych trybunałów orzeka nie po jej myśli (mimo, że orzeczenia te mają zamocowanie w traktatach, prawie międzynarodowym etc.). I znowuż, opozycja dostała praktycznie gotowca, z którego nie skorzystała (bo i po co). Na tym przerwę tę wyliczankę, choć dałoby się dopisać jeszcze kilka punktów


Po tym, jak ów list został opublikowany przez czeskie media, jedynym sensownym wyjściem z sytuacji było odcięcie się od tego typa. Nietrudno byłoby zwalić to na samowolkę i wywalając typa z placówki sprawić, że te zapewnienia brzmiałyby legitnie. Co zrozumiałe, polskie MSZ zrobiło coś zupełnie odwrotnego: „Monitorowanie procesu legislacyjnego w krajach urzędowania, w szczególności w obszarach, które dotyczą, bądź mogą dotyczyć w istotnej skali obywateli RP, jest nie tylko prawem, ale i obowiązkiem ambasad RP - stwierdził w rozmowie z Onetem Szymon Szynkowski vel Sęk, wiceminister spraw zagranicznych”. Wypowiedź Szynkowskiego to cebula na torcie, albowiem w praktyce nie odniósł się on do treści listu. Nikt nie miał do tych dzbanów pretensji o to, że „monitorują proces legislacyjny”, ale o to, że usiłują wpływać na ów proces legislacyjny (tak, powtarzam się, ale jednak muszę to napisać: przy użyciu gróźb). Teraz pora na eksperyment myślowy pt. co by było, gdyby podobny list do polskiego rządu wysłały służby dyplomatyczne innego kraju. Co by było, gdyby tak zastępca ambasadora Hiszpanii napisał, że „no weźcie sobie zliberalizujcie to prawo aborcyjne, bo my u nas mamy prawo do przerywania ciąży, a wasze ustawodawstwo jest niezgodne z naszym i nas to trochę wkurwia, bo Hiszpanki mieszkające w Polsce nie mogą dokonać legalnej terminacji ciąży, a to z kolei jest obchodzeniem obowiązującego u nas prawa”. Coś mi mówi, że gdyby taki list dotarł do polskiego Ministerstwa Zdrowia, to to, co potem działoby się na Woronicza 17 sprawiłoby, że znowu by kolektor w Czajce pierdolnął.


Eh, miałem w tej notce więcej tematów poruszyć, ale się rozpisałem, tak więc nad nieudanym reenactingiem Smoleńska i nad tym, jak bardzo Zjednoczona Prawica nie potrafi policzyć tego, ilu w Parlamencie Europejskim jest europosłów, będę się pastwił w następnym Przeglądzie.



Źródła:

https://twitter.com/r_czarnecki/status/1291617832640417793

https://oko.press/czarnecki-musi-zwrocic-parlamentowi-europejskiemu-nawet-100-tys-euro/

https://twitter.com/mikolajkirschke/status/1381571107749253120

https://wyborcza.pl/7,82983,26985382,zawsze-moga-zachodzic-jakies-nieprawidlowosci-pis-pudruje.html

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/476380,afera-zegarkowa-slawomir-nowak-zrzeka-sie-mandatu-poselskiego.html

https://buzz.gazeta.pl/buzz/7,156947,21150142,fatalna-pomylka-pereiry-nie-maja-dla-niego-litosci-niech.html

https://oko.press/chcialam-sie-sprzeciwic-pogardzie-i-nienawisci-zaczal-sie-proces-o-teczowe-maryjki/

https://ec.europa.eu/poland/news/170608_prosecutor_s_office_pl

https://oko.press/o-naprawde-chodzi-sporze-izraelem-o-ustawe-o-ipn-wyjasniamy-politykom-pis-punktach/

https://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/urzednicy-powolywani-bez-konkursu-dzis,152,0,2003864.html

https://www.rp.pl/Sadownictwo/170909067-Nie-tylko-billboardy-Jest-pierwszy-spot-kampanii-Sprawiedliwe-sady.html

https://www.rp.pl/Urzednicy/308119942-PiS-nie-zglosil-kandydata-na-RPO.html

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polityka/Wybory-prezydenckie-2020/Wybory-2020.-Poczta-Polska-zamowila-wiecej-kart-wyborczych-niz-wyborcow-PP-zaslania-sie-tajemnica-przedsiebiorstwa

https://poznan.tvp.pl/53634739/senator-libicki-wstrzyma-sie-od-glosu-przy-wyborze-rpo

https://dorzeczy.pl/kraj/176956/wroblewski-jesli-zostane-rpo-zloze-mandat-poselski.html

https://www.wprost.pl/508095/andrzej-duda-wystapil-z-pis.html

https://www.prezydent.pl/prezydent/pytania-i-odpowiedzi/page,2.html

https://www.rpo.gov.pl/pl/content/konstytucja

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/8144620,bartlomiej-wroblewski-piotr-ikonowicz-rpo-zastepca-lewica.html

https://www.pb.pl/j-kaczynski-jesli-moj-brat-zostanie-prezydentem-nie-bede-premierem-278928

https://www.wnp.pl/parlamentarny/ludzie/szydlo-gowin-najbardziej-prawdopodobnym-kandydatem-na-szefa-mon,1016.html

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/8150764,plan-odbudowy-rozmowy-lewicy-z-pis-komentarze.html

Link do wąteczku ćwiterowego, w którym ćwiterianin opisuje „dlaczego narracja o upadku rządu jest nie do końca mądra”.

https://twitter.com/doomer_pl/status/1389912908138754048

https://tvn24.pl/polska/pis-przegral-dwa-glosowania-w-sejmie-min-mariusz-blaszczak-i-antoni-macierewicz-zaglosowali-z-opozycja-5056648

https://www.sejm.gov.pl/sejm9.nsf/agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=9&NrPosiedzenia=28&NrGlosowania=70

https://twitter.com/GiertychRoman/status/1389696161515180037

https://oko.press/co-po-pis-budka-oszczednosci-w-administracji/

https://oko.press/lubnauer-zawieszenie-patentu-na-szczepionke-przeciw-covid/

https://www.cnbc.com/2021/05/05/us-backs-covid-vaccine-intellectual-property-waivers-to-expand-access-to-shots-worldwide.html

https://twitter.com/rafalwos/status/1351452087943651328

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1351484847387242496

https://twitter.com/RafalWos/status/1386968927704657922

https://www.rp.pl/Edukacja/210429846-Przemyslaw-Czarnek-Religia-lub-etyka-Nie-bedzie-trzeciej-opcji.html

https://natemat.pl/351705,list-polskiej-ambasady-do-czeskiego-ministra-zdrowia-ws-aborcji-polek

https://www.rp.pl/Spor-o-aborcje/210509948-MSZ-o-liscie-ambasady-ws-aborcji-w-Czechach-Nie-tylko-prawo-ale-obowiazek.html