czwartek, 17 grudnia 2020

Hejterski Przegląd Cykliczny #73

Trochę minęło od ostatniego Przeglądu ze względu na to, że w tym samym czasie obrodziło notkami tematycznymi. Ponieważ chwilowo na horyzoncie nie ma żadnej notki tematycznej (tak, wiem, kiedyś będę musiał wreszcie napisać tę notkę o fantastyce [aczkolwiek już teraz można powiedzieć, że ta notka jest pod wezwaniem Duke Nukem Forever]), można wrócić do hejtowania zbiorczego. Niemniej jednak, zmuszony jestem was ostrzec przed tym, że ten Przegląd został zdominowany przez temat przejęcia Polski Press przez Zjednoczoną Prawicę. Mogłem temu poświęcić osobną notkę, ale gdybym to zrobił, to kolejny Przegląd pojawiłby się jeszcze bardziej nie wiem kiedy.


Zaczniemy od koncentracji mediów przez Zjednoczoną Prawicę. Bardzo niedawno okazało się, że Orlen przejmuje Polskę Press. Ponieważ nie wszyscy muszą wiedzieć, co to takiego ta Polską Press, pozwolę sobie na cytat z artykułu, w którym ktoś to pięknie podsumował: „Grupa działa na terenie całego kraju i ma w swoim portfolio 20 dzienników regionalnych (w Polsce funkcjonuje łącznie 24 takie dzienniki). Jak czytamy na stronach Polska Press, grupa posiada również: Blisko 150 tygodników lokalnych (bezpłatna gazeta naszemiasto.pl, magazyny Nasza Historia, Moto Salon, Moto Salon Classic, Strefa Biznesu, Strefa Agro), 23 regionalne serwisy informacyjne, serwisy tematyczne: strefabiznesu.pl, stronakobiet.pl, strefaagro.pl, sportowy24.pl, gol24.pl, motofakty.pl; 500 witryn internetowych (łącznie), 6 drukarni, Agencję Informacyjną Polska Press (znana jako AIP), największą regionalną agencję informacyjną.”. Podsumowując, Zjednoczona Prawica stała się zawiadowcą ogromnej liczby portali, tygodników/etc. Nikt nie powinien mieć wątpliwości odnośnie tego, po co Zjednoczonej Prawicy te media. Jeżeli zaś ktoś je ma, to wystarczy zwrócić uwagę na to, co o przejęciu mediów miał do powiedzenia szef Orlenu: „(...) Z kolei dostęp do 17,4 milionów użytkowników portali zarządzanych przez Polska Press, skutecznie wzmocni sprzedaż całej Grupy ORLEN, zoptymalizuje koszty marketingowe i umożliwi dalszą rozbudowę narzędzi big data.”. Tak, chodzi o „dostęp do 17,4 milionów użytkowników portali”. Nawet gdyby liczba ta była przeszacowana (żeby poprawić sobie pozycję negocjacyjną i podbić cenę), to i tak mamy do czynienia z olbrzymią liczbą użytkowników. Niby nikt nie powinien mieć wątpliwości, a jednak część komentariatu zaczyna tłumaczyć, że w sumie to może to i lepiej, że ktoś od tego Niemca wziął i odkupił te media, bo zawsze to lepiej, jak będą one w polskich rękach. Jeszcze inni tłumaczą, że w sumie to teraz tym mediom będzie łatwiej patrzyć na ręce władzy/etc. Wszystkim tym mędrcom należałoby zadać jedno, zajebiście ważne pytanie, które ma następującą treść: czy wy jesteście, kurwa, poważni? Tego rodzaju idiotyzmy można było ludziom wciskać zanim Zjednoczona Prawica zamieniła media publiczne w największą polską agencję PR-ową, która zajmuje się spinowaniem dla rządu 24/7. Jeżeli po paru latach obserwowania tego, co się odpierdala w mediach rządowych, ktoś nadal nie ogarnia „po co Zjednoczonej Prawicy media”, to ten ktoś powinien dać sobie spokój z komentowaniem sytuacji politycznej, bo ewidentnie jej nie rozumie i jest niewyuczalny. Inna część komentariatu tłumaczyła, że w sumie to gdzie byli ci, którzy teraz narzekają, gdy Polska Press po kolei kupowała media lokalne/etc? Że w ogóle to trzeba było coś mówić wtedy, gdy zagraniczny kapitał wykupywał te lokalne media i że ich upadek zaczął się dawno temu. I wiecie, ja to wszystko rozumiem i nie chciałbym być źle zrozumiany, ale to nie jest, kurwa, dobry moment na bawienie się w wypominki „a gdzie byliście gdy” (i guilttripowanie ludzi za to, że woleli czytać darmowe treści i nie chcieli w płatne prenumeraty).  Tzn. można, ale tak jakby, nie jest to w tym momencie najistotniejsze. Najistotniejsze jest to, że Zjednoczona Prawica powiększyła swoją stajnie rządowych mediów. Nawiasem mówiąc, gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że jakoś tak Zjednoczona Prawica w pierwszej kolejności przejęła media publiczne i z nich zrobiła swoją agencję PR, zaś przejmowanie prywatnych mediów trochę potrwało (piszę to jako przeciwnik prywatyzowania wszystkiego, jak leci).


Osobną kwestią jest to, że tego rodzaju utyskiwania (bo wyprzedano media lokalne zagramanicznemu kapitału) mnie nieco irytują, bo, jako człek wychowany na zadupiu, doskonale sobie zdaję sprawę z tego, jak wyglądało wsparcie lokalnych mediów przez Jednostki Samorządu Terytorialnego (jakoś tak się składało, że jedynym źródłem wsparcia finansowego tych mediów były takowe jednostki). Wyglądało to tak, że takie media były całkowicie wręcz spolegliwe względem wspierających. Do tej pory pamiętam jeden „program”, który wyemitowała telewizja miejska w Wyimaginowanym Mieście Nad Akwenem (był on tak wspaniały, że sobie go dawno temu zarchiwizowałem). W trakcie programu pt. „Gość Tygodnia”, tytułowym gościem był ówczesny włodarz miejski, któremu pracownik telewizji miejskiej zadał arcytrudne pytanie: „Często niektórzy zarzucają panu prezydentowi, że podejmuje niepopularne decyzje, w niektórych kwestiach, ale czas pokazuje, że są to dobre decyzje (…) jednak chyba trzeba trochę czasu w społeczeństwie, żeby zrozumieli, że takie zmiany są nam potrzebne”. Przyznam, że było mi po prostu szkoda typa, który zadawał to pytanie, bo nawet gdyby był on wyznawcą ówczesnego włodarza (a takich nie brakowało w jego ekipie), to musiał się czuć trochę chujowo zadając na antenie tego rodzaju „pytanie”. Miłość, którą pałał do tej „stacji” miejski suweren, była tak wielka, że po tym jak jedna (bardzo duża) spółdzielnia mieszkaniowa odcięła u swoich lokatorów dostęp do tej „telewizji”, absolutnie nikt się na tę decyzję nie poskarżył. Czemu wspominam tę (rzecz jasna wymyśloną) sytuację? Ano temu, że w warunkach, które panowały w naszym pięknym kraju, wyjścia dla takowych mediów były dwa. Pierwsze z nich polegało na byciu na garnuszku u miejskiego włodarza (co oznaczało bycie posłusznym), drugie zaś takie, że medium mógł się zaopiekować jakiś zewnętrzny inwestor, który co prawda miał trochę w dupie te regionalne media, ale dzięki temu pracownicy tych mediów nie musieli się bać tego, że jak napiszą coś nie po myśli układu aktualnie panującego w mieście, to im ten układ przykręci kurek i będą mogli sobie szukać innej pracy. Rzecz jasna, na pewno były tam tematy, których nie wolno było poruszać, ale skala zjawiska była na pewno znacznie mniejsza, niż w tych mediach, które były sponsorowane przez „miasto”. Co prawda, można dywagować w kwestii tego, „co by było, gdyby te media były dotowane przez państwo”, ale w praktyce wyglądałoby to tak samo, jak wtedy, gdy były dotowane przez JST, różnica polegałaby na tym, że byłyby wtedy spolegliwe względem władz centralnych (które w „regionie” są reprezentowane przez, na ten przykład, wojewodów). Od siebie dodam, że argumentacja „wcześniej nie protestowaliście, więc teraz japa” przypomina mi trochę pewien mem (będący nawiązaniem do tzw. „dylematu wagonika”), w tej wersji chodziło o to, że wagonik można zatrzymać i jak się go zatrzyma, to nikogo więcej nie rozjedzie, ale nie powinno się go zatrzymywać, bo to by było nie w porządku względem tych, którzy już zostali rozjechani. Serio, komentariacie, nie tędy droga. O narzekaniu na złe społeczeństwo, które wolało darmowe treści/etc. nie chcę mi się nawet pisać, bo to jest bezsens porównywalny z narzekaniem na społeczeństwo za to, że się, na ten przykład, przejebało wybory.


Jeszcze inna część komentariatu twierdziła, że w sumie to „nic się nie stało”, bo tej prasy regionalnej to i tak nikt nie czyta oraz (i tu wstawcie sobie dowolny komentarz bagatelizujący to, co się stało). Na pierwszy rzut oka argument ten wygląda dość legitnie, bo w sumie regionalna prasa sprzedaje się mocno tak sobie, zaś, na ten przykład regionalne fanpejdże, pomimo posiadania sporej liczby lajkowników, nie osiągają sporych zasięgów i tak dalej i tak dalej. Tylko, że jeżeli faktycznie byłoby tak, że ta cała prasa/portale jest bez znaczenia, to Zjednoczona Prawica by tego po prostu nie kupiła, bo już teraz posiada media, których praktycznie nikt nie ogląda i nie czyta (i które utrzymują się na powierzchni tylko i wyłącznie dzięki „pomocy” z budżetu). Tak sobie myślę, że jedną z przyczyn, dla których Zjednoczona Prawica zdecydowała się na przejęcie kolejnych mediów jest to, że spindoktorzy partii rządzącej mają świadomość tego, że „ich” media mają coraz mniejszy wpływ na kształtowanie narracji, w które suweren byłby skłonny uwierzyć. Tym samym, przejęcie mediów, które, w przeciwieństwie do rządowych, są dość wiarygodne, wydaje się być całkiem sensownym pomysłem. Poza tym, nieśmiało przypominam, że choć Zjednoczona Prawica dysponuje największą agencją PR (niegdysiejsze media publiczne), to jednak nie była w stanie ogarnąć sensownej kampanii samorządowej. Owszem, udało się wypromować „znaczek” partyjny na tyle, żeby poszaleć w wyborach do sejmików, ale jeżeli chodzi o wybory włodarzy, to kampania samorządowa skończyła się dla PiSu kompletną katastrofą. Przez jakiś czas sobie dumałem, że to trochę dlatego, że praktycznie wszystkie media rządowe skupiły się na prowadzeniu kampanii Chłopakowi z Biedniejszej Rodziny, który walczył o prezydenturę w Warszawie. Ponieważ zaś media skupiły się na Bitwie Warszawskiej, nie mogły wspierać innych kandydatów. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nawet gdyby rządowe media skupiły się na innych kandydatach, nie miałoby to zbyt dużego wpływu na wynik wyborów. Czemu? Z tej prostej przyczyny, że o ile można było na antenie robić kampanię Chłopakowi z Biedniejszej Rodziny praktycznie 24/7 (i spamować rządowe portale/prasę peanami na jego cześć), to jednak nie dałoby się prowadzić w tychże mediach równoległej kampanii wszystkim swoim kandydatom na burmistrzów/prezydentów/wójtów (których w Polsce jest prawie 2.500). Jest to po prostu niemożliwe do zrealizowania. Zupełnie inaczej rzecz by się miała, gdyby się dysponowało regionalną prasą i pierdylionem regionalnych portali/fanpejdży, prawda? Wtedy można robić kampanię kandydatom z większych miast w „dużych mediach”, a tymi z mniejszych miejscowości „zaopiekować się” w mediach regionalnych.


O tym, że mediów regionalnych będzie można użyć do flekowania „nieprawilnych” kandydatów, wspominać chyba nie trzeba. Z tym zaś wiąże się kolejna sprawa. Przejęcie mediów regionalnych oznacza, że „prawilni” politycy (ich rodziny/kontrahenci/etc.) będą mogli liczyć na kryszę. Jeżeli bowiem rządowo-regionalne media przestaną im patrzeć na ręce, to istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo tego, że informacja o tym, czy innym wałku dotrze do dużych mediów. Osobną kwestią jest to, że nawet jeżeli dotrze, to te nie będą mogły zająć się każdym takim tematem z tych samych przyczyn, dla których Zjednoczona Prawica nie była w stanie ogarnąć kampanii samorządowej wszystkim swoim kandydatom. Owszem, w niektórych regionach zostaną media prowadzone przez pasjonatów, które nadal będą patrzyły na ręce wszystkim, ale zgodzicie się ze mną kiedy napiszę, że to, czy opinia publiczna zostanie poinformowana o jakimś wałku, nie powinno zależeć od tego, czy w danej miejscowości istnieje, na ten przykład, portal informacyjny prowadzony przez zapaleńca, który nie będzie się obawiał nadepnięcia na odcisk jakiemuś miejscowemu notablowi. Wyimaginowane Miasto nad Akwenem ma to szczęście, że jeden typ prowadzi w nim równie wyimaginowany portal, na którym bezlitośnie przypierdala się do każdej kolejnej władzy. Wieść gminna niesie, że każdy kolejny włodarz twierdzi, że typ, który prowadzi ten portal, to prawie na pewno musi być na usługach „konkurentów” władzy. Tak okołotematowo, to właśnie dzięki temu typowi Polska dowiedziała się o tym, że żeby w Wyimaginowanym Mieście Nad Akwenem uzyskać skierowanie z jednej z przychodni, trzeba napierdalać kijem w parapet. No, ale to dygresja jest tylko. Warto w ty miejscu zauważyć, że przejęcie mediów regionalnych przez partię rządząca nie przełoży się li tylko (dzięki temu, że napisałem „li tylko” tekst od razu dostaje +10 do powagi) na nieinformowanie o wałkach, których autorami są ludzie mający związek z partią rządzącą. Problem będzie dowiedzenie się czegokolwiek na temat ludzi mających związek z tą partią. Pozwolę sobie na przytoczenie pewnego przykładu „z życia wziętego”. Kiedy zacząłem sobie grzebać za materiałami do notki o Chłopaku z Biedniejszej Rodziny, który (tylko i wyłącznie dzięki swojej ciężkiej pracy i dzięki walce z politycznymi elitami) przygotowywał się do startu w wyborach prezydenckich w Warszawie, pierwszym tekstem, na który natrafiłem, był artykuł z Nowej Trybuny Opolskiej (datowany na marzec 2007) o tym, że Ireneusz Jaki został zwolniony ze stanowiska wiceprezydenta Opola: „Jaki - jeszcze do niedawna - należał do najbardziej zaufanych osób prezydenta. Gdy jesienią 2002 roku - tuż po wygranych wyborach - prezydent obejmował ratusz, jako pierwszego zatrudnił właśnie Jakiego. Obaj panowie znają się od wielu lat. Jaki był m.in. szefem gabinetu wojewody, gdy Zembaczyński kierował urzędem wojewódzkim. (…) Rolą Jakiego w ratuszu była pomoc w organizacji pracy prezydenta. Był także dodatkową parą oczu i uszu najważniejszej osoby w urzędzie. Zembaczyński darzył swojego asystenta wielkim zaufaniem i potrafił docenić. W 2002 r. - ledwie po sześciu tygodniach pracy - Jaki dostał od niego 2 tys. zł nagrody. W połowie ubiegłego roku przyznano mu 4 tys. zł dodatkowej gratyfikacji, a na początku 2007 r. jego stanowisko podwyższono do rangi doradcy. - W urzędzie odebrano to jako awans osoby, która i tak zachowywała się, jakby była czwartym wiceprezydentem miasta - opowiada jeden z urzędników.”. Gołym okiem widać, że redakcja NTO niespecjalnie przejmowała się tym, że dość krytycznie opisuje działania ówczesnego prezydenta miasta. Jak bardzo okrojona byłaby ta informacja, gdyby rządowo-regionalny portal miał opisać analogiczną sytuacje, której głównym bohaterem był ktoś, kto może liczyć na „kryszę?” Czy dowiedzielibyśmy się o tym, że zwalniany był „szarą emninencją”, że dostawał nagrody/etc.? Jak to powiedział bohater jednej z polskich komedii „nie wydaje mnie się”. W artykule nie pojawiłaby się żadna informacja, która mogłaby postawić głównego bohatera w złym świetle. Aczkolwiek być może przesadzam. Być może taka informacja w ogóle by się nie pojawiła na portalu rządowo-regionalnym. Jeżeli komuś się wydaje, że przesadzam, to chciałbym takiej osobie oficjalnie pozazdrościć tego, że taka osoba żyje w błogiej nieświadomości odnośnie tego, jak bardzo wyczuleni na swoim punkcie bywają notable. Otóż, tak bardzo, że potrafią się awanturować z zawiadowcami portali tylko i wyłącznie dlatego, że zdjęcia z jakiegoś eventu pojawiły się na nim nie w takiej kolejności, jakby sobie tego życzył notabl.


Część komentariatu pociesza się (to bardzo adekwatne określenie) tym, że przeca uPiSowienie mediów skończy się tym, że po pierwsze, nikt tego nie będzie chciał czytać, a po drugie te wszystkie media będą przynosiły straty. Wielce Szanowny Komentariacie, jakie znaczenie będzie miało to, że te media nie będą na siebie zarabiać? Chciałbym nieśmiało zwrócić uwagę na to, że Zjednoczona Prawica pompuję gigantyczne ilości pieniędzy w TVP, tak więc niespecjalnie liczyłbym na to, że ktoś w partii rządzącej zacznie się przejmować tym, że trzeba będzie dorzucić kolejną kupę kasy mediom regionalnym. Jeżeli zaś chodzi o to, że „nikt tego nie będzie czytał”. W tym miejscu, równie nieśmiało, jak poprzednim razem, chciałbym zauważyć, że TVP Info ma sporą rzeszę wyznawców, tak więc nie zakładałbym, że „nikt nie będzie tego czytał”. Można, co prawda, dywagować w kwestii tego, jak skutecznym narzędziem oddziaływania będą media rządowo-regionalne, ale jak już wspomniałem wcześniej, o wiele większym problemem od tego, o czym będą pisać, będzie to, o czym pisać nie będą (i to, że jeżeli one o tym nie napiszą, to nikt tego nie zrobi).


Ponieważ wątek Polsko-Pressowy rozrósł mi się bardzo, będę zmierzał ku wnioskom końcowym. Dziwi mnie bardzo mocno „letnia” reakcja komentariatu. Zastanawiam się nad tym, czy aby nie jest tak, że taka, a nie inna reakcja podyktowana jest tym, że znaczna część tegoż komentariatu siedzi sobie w stolicy i nie bardzo rozumie, o co w ogóle chodzi z tymi regionalnymi mediami (bo przecież o Warszawie często wspominają „duże” media). O ile samą „letnią” reakcję dałoby się jeszcze jakoś zrozumieć, to tego, że równolegle do niej, Towarzystwo Dziennikarskie wystosowało jakiś gówno apel do dziennikarzy, którzy zostali kupieni razem z redakcjami przez Orlen. Czego dotyczył apel? Otóż, wezwali oni pracowników „kupionych” mediów do stawiania oporu: „Obowiązujące ciągle prawo prasowe gwarantuje Wam dziennikarską autonomię, prawo odmowy publikacji treści, z którymi się nie zgadzacie (…) Nie możemy od nikogo wymagać heroizmu, ale pamiętajcie: możecie stawiać opór. Obowiązujące ciągle prawo prasowe gwarantuje Wam dziennikarską autonomię, prawo odmowy publikacji treści, z którymi się nie zgadzacie. Kiedyś mówiło się „Nic tak nie plami człowieka jak atrament” – Wasze teksty pozostaną. Życzymy Wam, żebyście nie musieli później się ich wstydzić. Towarzystwo Dziennikarskie podejmuje monitoring zwolnień pracowników w mediach zakupionych przez Orlen.”. Tak sobie myślę, że to zajebiście, że TD będzie prowadzić monitoring wypierdoleń. Wypierdalanym na pewno się od tego lżej zrobi, bo sobie pomyślą „no, może i mnie wywalili, a teraz będę mieć problem ze znalezieniem pracy w zawodzie, ale przynajmniej mam świadomość tego, że ktoś monitorował to, że mnie wywalono!”. Wierzyć się, kurwa, nie chce, że ktoś napisał coś takiego na poważnie. W uproszczeniu bowiem chodzi o to, że nikt tu od nikogo nie wymaga heroizmu, ale jednak fajnie by było, gdyby dziennikarze zachowywali się heroicznie. Czy heroizm, którego wcale od nikogo nie oczekuje Towarzystwo Dziennikarskie, ma jakikolwiek sens? Moim zdaniem nie ma żadnego. Dla Zjednoczonej Prawicy nie będzie problemem wyjebanie dowolnej liczby ludzi zatrudnionych w regionalnych mediach. Bezproblemowo zastąpią ich tymi, którzy co prawda nie do końca wiedzą, na czym polega dziennikarstwo, ale za to potrafią rzygać jadem w mediach społecznościowych (vide polityka kadrowa, którą zastosowano w TVP). Gdyby, na ten przykład, do kolejnych wyborów był miesiąc/dwa, to taki opór mógłby mieć trochę sensu, ale nieśmiało przypominam, że po porażce PiSu „zwycięzca bierze wszystko”, łącznie z mediami regionalnymi. No, ale ja sobie tutaj tylko dygresję popełniam. „Letnia” reakcja komentariatu (w tym, dziennikarskiej jego części) sprawiła, że chyba nikt nie wspomina o tym, że robienie porządku z mediami, miało się wiązać z postulowaną przez Zjednoczoną Prawicę potrzebą „dekoncentracji mediów”. Temat dekoncentracji mediów zniknął bardzo niedawno, wszak jeszcze pod koniec sierpnia Joanna Lichocka została ośmieszona przez Elżbietę Rutkowską z Gazety Prawnej (choć w sumie to nie do końca tak było, dziennikarka po prostu zadawała pytania, Lichocka ośmieszyła się sama), broniąc dekoncentracji (i tłumacząc, że TVP nie powinna ona objąć, albowiem, bo ponieważ/etc.). Ponieważ rząd zaczął się bawić w koncentrację mediów (w momencie, w którym pisałem te słowa, głośno się zrobiło o tym, że Orlen ma chętkę na zakup „Rzeczpospolitej” i „Parkietu”), nikogo nie powinno dziwić to, że temat dekoncentracji wyparował z rządowych narracji. Powinno natomiast dziwić to, że nikt nie chce o tym rządowi przypominać. Moja opinia na temat poziomu polskiego dziennikarstwa jest raczej znana, ale nawet wziąwszy to pod rozwagę, nie jestem w stanie zrozumieć tego, czemu dziennikarze nie próbują walczyć o siebie samych. Czy wielkim problemem byłoby odpytywanie polityków partii rządzącej z tego, jak to się stało, że zamiast dekoncentracją, zajęli się oni koncentracją mediów? Odpowiedź na to pytanie znają tylko i wyłącznie polscy dziennikarze.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Skoro temat koncentracji mediów mamy już za sobą, można spokojnie przejść do jednego z większych meltdownów, do którego doszło po prawej stronie. Tak się bowiem złożyło, że Donald Trump przegrał wybory prezydenckie w USA. Wymądrzałem się już w temacie tego, że Zjednoczona Prawica postawiła wszystko na zwycięstwo Trumpa. Praktycznie cała Zjednoczona Prawica wychwalała Trumpa i przekonywała wszystkich dookoła, że on ma gigantyczne poparcie społeczne (bo na jakiś tam event przyszło trochę ludzi), zaś TVP zachowywała się tak, jakby była częścią sztabu wyborczego obecnego prezydenta USA. Im bliżej było wyborów, tym cięższy pierdolec ogarniał Zjednoczoną Prawicę. Kiedy z USA zaczęły spływać pierwsze wyniki, polski prawy sektor odtrąbił zwycięstwo Trumpa. A potem stało się coś, przed czym wcześniej przestrzegał Bernie Sanders (dwa tygodnie przed wyborami). W skrócie telegraficznym: Sanders opowiadał o tym, że z badań wynika, że demokraci będą woleli głosować korespondencyjnie. Ponieważ zaś głosy korespondencyjne będą liczone po „normalnych”, może dojść do sytuacji, w której w stanach takich jak Pensylwania, Wisconsin/etc., według pierwszych wyników będzie wygrywał Trump (który wyjdzie przed kamery i powie, haha! Wygrałem), a potem, w miarę zliczania głosów korespondencyjnych „los może się odwrócić” i wygrać może Biden z czym, rzecz jasna, Trump się nie będzie w stanie pogodzić (hurr durr mówiłem, że sfałszujo te wybory!). Wiecie, gdyby naszym krajem rządzili poważni ludzie, którzy nie odkleili się od rzeczywistości, to ci ludzie doskonale zdawaliby sobie sprawę z tego, o czym mówił Sanders. Nikogo więc nie powinno dziwić to, że Zjednoczona Prawica tego nie ogarnęła. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie będę się tutaj pochylał nad teoriami, które w polskich internetach rozpowszechnia ciężki szuriat (z których wynika, że Trump co prawda przegrywa, ale wygrywa, a w ogóle to przegrał po to, żeby ujawnić siatkę agentów powiązanych z Chinami i tak dalej), skupimy się tylko i wyłącznie na zjednoczono-prawicowym mainstreamie.


Najcięższe przydzbanienie przypadło w udziale obecnemu Prezydentowi RP, który najpierw nie złożył gratulacji Bidenowi, a potem pogratulował mu „udanej kampanii”. Kiedy dziennikarze zaczęli się dopytywać o to, czemu tak właściwie Prezydent RP nie pogratulował zwycięstwa, do boju ruszyli podwładni wyżej wymienionego. Najpierw Szczerski: „Dopiero kończy się liczenie głosów w kluczowych stanach. Nie podchodzę do wyborów prezydenckich w USA emocjonalnie – mówił Krzysztof Szczerski w porannej rozmowie w RMF FM. – To pierwsza tura wyborów, drugą będzie batalia sądowa, oby nie doszło do trzeciej, czyli manifestacji na ulicach”. Trochę później dołączył do niego Spychalski: „System wyborów w Stanach Zjednoczonych jest systemem pośrednim. To głosowanie, do którego doszło w ostatnim czasie w Stanach Zjednoczonych, polegało na tym, że mieszkańcy Stanów Zjednoczonych wybierali elektorów w poszczególnych stanach i ci elektorzy dopiero na zgromadzeniu elektorskim będą dokonywali wyboru prezydenta Stanów Zjednoczonych. W związku z tym dopiero wtedy będzie można gratulować oficjalnie wyboru na prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidenowi”. Nie trzeba chyba wspominać o tym, że żaden z panów nie wyjaśnił, jak to możliwe, że „ostrożny Prezydent RP” w 2016 nie czekał z gratulacjami do momentu, w którym elektorzy „dokonali wybory prezydenta Stanów Zjednoczonych”. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że być może miało to związek z tym, że w 2020 wygrał kandydat, którego Zjednoczona Prawica nie lubi, a w 2016 wygrał ten, do którego zapałała miłością już w trakcie kampanii. Kronikarski obowiązek (po raz kolejny) każe wspomnieć o tym, że choć Zjednoczona Prawica pokochała Trumpa w 2016, to w ogóle nie liczyła się ze scenariuszem, w którym wygrywa on wybory prezydenckie. Nie jestem tego w stanie oblinkować, bo notka pojawiła się na FB, ale Waszczykowski po wygranej Trumpa zaczął mówić, że MSZ będzie się starało skontaktować ze sztabem zwycięzcy.  


Przyznam się wam w tym miejscu szczerze, że o ile na samym początku chciało mi się śmiać z tego, co odpierdalała Zjednoczona Prawica (i pracownicy mediów rządowych) w ramach wypierania przegranej Trumpa, to po jakimś czasie dotarło do mnie, że to wcale nie jest takie śmieszne. Tzn. samo wypieranie, owszem jest, ale jeżeli sobie podumamy na temat przyczyn, dla których doszło do tego wyparcia, to zrobi się mniej śmiesznie. Jak się tak zacząłem zastanawiać nad tym, o chuj chodzi Zjednoczonej Prawicy, to sobie na samym początku pomyślałem, że pewnie mamy do czynienia z klasycznym, prawicowym bólem dupy. Tyle, że to nie tłumaczyło opowiadania bredni o tym, że „Trump ma jeszcze szansę” (media rządowe non stop donosiły o tym, że taki, czy inny pozew został złożony i że to może mieć wpływ na wynik wyborów [na ćwitrze mignął mi nawet screen z Dziennika Telewizyjnego, w którym głosy elektorskie z czterech stanów, w których wygrał Biden, doliczono Trumpowi]). Nie. Gdyby chodziło o zwykły ból dupy, to media nie robiłyby takiej szopki, a podwładni Prezydenta RP nie pierdolili wierutnych bzdur o tym, że „będą batalie sądowe” i że „trzeba czekać na to, co zrobią elektorzy”. Nie, nie można było sugerować się tym, że kiedyś Sąd Najwyższy (w uproszczeniu) rozstrzygał, czy wygrał Bush, czy Gore – bo wtedy wszystko rozbijało się o jeden stan, w którym różnica głosów była bardzo niewielka. Ja mam jak najgorsze zdanie na temat kadr Zjednoczonej Prawicy, ale nawet wśród takiej zbieraniny matołów musiałoby się znaleźć kilka osób, które ogarniały to, jak przebiega proces wyborczy w USA i że Trump sobie może opowiadać te swoje brednie, ale nie zmienia to faktu, że przejebał wybory. Jak to więc możliwe, że Zjednoczona Prawica w to brnęła? Ano tak to, że ci ludzie wierzyli w zwycięstwo Trumpa. Tzn. wierzyli, że uda się mu jakoś przekręcić niekorzystny wynik i jednak wygrać. Nie, nie przemawia do mnie teoria, w której te matoły uwierzyły w to, że „w USA sfałszowano wybory”, bo nieśmiało przypominam, że Republikanie nie przejebali senatu (a przeca, skoro wybory „sfałszowano”, to chyba powinni, co nie?).  


No dobrze, jak to więc możliwe, że elity Zjednoczonej Prawicy uwierzyły w to, że Trump się „nie da”? Jedynym sensownym (w mojej nieskromnej, podkarpackiej opinii) wytłumaczeniem jest to, że Zjednoczona Prawica uznała, że Trump zrobił z USA to, co oni z Polską. Najprawdopodobniej wyszli z założenia, że Trump przemeblował aparat państwowy tak bardzo, że nie ma chuja we wsi, żeby ów aparat państwowy pozwolił mu „upaść”. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że sam Trump również w to uwierzył, bo po tym, jak amerykański Sąd Najwyższy odrzucił wniosek o wyjebanie do śmieci głosów w czterech stanach, w których wygrał Biden, Trump zaczął hejtować SCOTUS na ćwitrze tłumacząc, że się zawiódł i że zero odwagi/odpowiedzialności/etc. No, ale to jedynie kolejna dygresja. Jestem prawie pewien, że elity Zjednoczonej Prawicy uznały, że ludzie, których Trump i jego koledzy Republikanie powoływali na różne stanowiska, będą mu ślepo posłuszni. Wydaje mi się, że nie trzeba zbyt wiele miejsca poświęcać na tłumaczenia, skąd się u elit rządzących Polską wzięło takie, a nie inne przekonanie, tak więc skrótowo się nad tym pochylę. To, że Zjednoczona Prawica obsadza większość stołków ludźmi, którzy nie powinni tych stołków zajmować ze względu na niezbyt oszałamiające kwalifikacje ma, moim zdaniem, kilka przyczyn. Pierwszą z nich jest bardzo krótka ławka. Drugą jest niechęć do zatrudniania fachowców. O niechęci tej, z właściwą swej kondycji intelektualnej szczerością, opowiadał Radosław Fogiel: „Z podobnym problemem mierzyliśmy się, kiedy sprawowaliśmy władzę w latach 2005-2007. Wtedy poszliśmy w kierunku bardzo eksperckim, w kierunku otwartych konkursów, jeśli chodzi o rady nadzorcze. Trafiali tam eksperci z rynku, trafiały tam osoby z tytułami naukowymi, z uczelni. Problem okazał się taki, że ich sposób myślenia o gospodarce i zarządzaniu, był zupełnie sprzeczny z tym, co Prawo i Sprawiedliwość ma w swoim programie”. Trzecią (powiązana z drugą) jest to, że czynniki decyzyjne w Zjednoczonej Prawicy doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak wierni potrafią być ludzie, którzy mimo braku jakichkolwiek kwalifikacji zostają obdarowani stołkiem. Popatrzmy, na ten przykład, na szefową Trybunału Przyłębskiego. W teorii, powinna mieć wyjebane na to, czego chce od niej Jarek (no ok, wywaliliby Wolfganga z placówki, ale i bez jego fuchy by sobie dali radę), bo przecież nie mogą jej odwołać, prawda? Tylko, że to jest teoria, bo w praktyce, gdyby kieszonkowy dyktator doszedł do wniosku, że Julia Przyłębska już nie powinna zajmować swojego stanowiska, to nagle by się okazało, że da się ją w jakiś sposób odwołać. I co potem zrobiłaby taka pani Przyłębska? Takich ludzi na stołkach jest multum i są oni bardziej niż wierni. Bardzo istotne jest to, że każda z tych osób ma świadomość tego, co ją może spotkać, jak „podpadnie”. Zupełnie inaczej wygląda to w USA, w których, na ten przykład, zdenerwowany i „zawiedziony” Donald Trump może zrobić sędziemu Sądu Najwyższego absolutnie nic (nie, nie jestem specjalistą od USA, ale gdyby mógł coś zrobić, to już by to zrobił).


Wielokrotnie zdarzało mi się wspominać o tym, że sfałszowanie wyborów w Polsce jest praktycznie niemożliwe. Może inaczej, sfałszowanie normalnych wyborów jest praktycznie niemożliwe, bo każdy każdemu patrzy na ręce, ale nie mam pojęcia, jak miałyby wyglądać „bezpieczniki” w wyborach korespondencyjnych w naszym kraju, więc nie będę się na ten temat wymądrzał. Dodam jedynie, że informacje o tym, że w ramach Wyborów Sasina (na które przejebano 70 milionów) wydrukowano 3 miliony kart więcej niż trzeba, jakoś niespecjalnie dobrze robią mi na zaufanie. Tak, wiem, można kombinować z utrudnianiem głosowania (vide, karty wyborcze, które „zagranico” docierały czasami z kilkumiesięcznym opóźnieniem) oraz skręcić trochę głosów w DPSach (nie no 100% poparcie dla któregokolwiek kandydata nie powinno budzić podejrzeń. Nic a nic.), ale dosypywanie głosów (albo np. spierdalanie przez członkinię komisji wyborczej z workiem z kartami do głosowania przez okno, jak u naszego wschodniego sąsiada), jest niemożliwe. Nie jest to więc scenariusz, którego się jakoś specjalnie obawiam. Obawiam się natomiast powodów, dla których Zjednoczona Prawica była przekonana o tym, że Trump wygra wybory mimo tego, że je przejebał. Pobawmy się w eksperyment myślowy. Założeniem tego eksperymentu jest to, że Zjednoczona Prawica przepierdala wybory parlamentarne (niewielką różnicą głosów) i zaczyna się zachowywać jak Trump. Jarosław Kaczyński wychodzi przed kamery i zaczyna mówić o tym, że Zjednoczona Prawica te wybory wygrała, ale po prostu doszło do fałszerstw i dlatego wynik wyborów nie odpowiada rzeczywistości i zapowiada śledztwo/etc. No a teraz trzeba sobie odpowiedzieć na jedno, zajebiście ważne pytanie: co dalej? Wszyscy wiemy co się stało (tzn. w sumie co się dzieje) w USA w analogicznej sytuacji, ale co by się stało, gdyby w podobny sposób zachowała się w Polsce Zjednoczona Prawica? Prawda jest niestety taka, że Polska nie ma bezpieczników, dzięki którym „niechęć do oddania władzy” nie miałaby znaczenia. W tym miejscu krótka dygresja. Na użytek niniejszego eksperymentu myślowego można bezpiecznie założyć, że w Polsce nie powtórzyłby się scenariusz z USA, w którym ktoś mówi o fałszerstwach i nie przedstawia dowodów, bo jestem przekonany o tym, że gdyby zaszła taka potrzeba, to by się okazało, że dowodów znalazłoby się całe mnóstwo (jestem całkowitym brakiem zaufania do mojego państwa). Niestety (dla nas), Zjednoczona Prawica ma bardzo dużo powodów, dla których lepiej byłoby nie oddawać władzy. Tyle samo powodów mają podległe jej służby i spora część wymiaru sprawiedliwości. Nie można zapominać również o całej kupie ludzi, którzy partii rządzącej zawdzięczają olbrzymie zarobki/etc./etc. Bardzo wiele osób powiedziało sobie „chwilo trwaj” i te osoby zrobią wszystko, żeby ta „chwila” nadal trwała. Jedną uwagę w tym miejscu poczynię. Te moje dywagacje (eksperyment myślowy, whateva) odnoszą się do sytuacji, w której Zjednoczona Prawica przegrywa wybory „o włos”. Gdyby przewaliła wybory stosunkiem głosów 35-30 (albo bardziej spektakularnie), to kombinowania by raczej nie było (bo bardzo ciężko byłoby przekręcić taki wynik). Jeżeli komuś się wydaje, że scenariusz „nie oddamy władzy” jest nierealny, to nieśmiało chciałbym przypomnieć o tym, jak to Zjednoczona Prawica chciała „ponownego przeliczenia głosów”, bo wybory do Senatu nie poszły tak, jak sobie tego partia rządząca życzyła. Tak, te ich protesty zostały odrzucone, ale zapewne tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś w PiSie uznał, że gra jest niewarta świeczki, bo mając stabilną większość w Sejmie jakoś się z tym Senatem przemęczą (a poza tym, może uda się kupić jakiegoś Senatora, albo dwóch?). Będę się musiał w tym miejscu powtórzyć, ale jak tak sobie słuchałem Terleckiego, który opowiadało tym, że te głosy trzeba ponownie przeliczyć: "tak z ciekawości, ale też dla pewności, że nic nie zostało niewłaściwie policzone", to poziom mojego zaufania do państwa się przez to jakoś specjalnie nie podniósł. Na samo zakończenie tych rozważań chciałbym zaznaczyć, że nie twierdzę, że Zjednoczona Prawica będzie odpierdalać Trumpa. Twierdzę jedynie, że taki scenariusz jest prawdopodobny (biorąc pod rozwagę to, że ci ludzie na serio wierzyli w to, że Trump „wygra”), a co gorsza, Polska nie ma wbudowanych bezpieczników (być może jakieś tam kiedyś były, ale PiS wymontował wszystkie), dzięki którym tego rodzaju działania byłyby równie bezsensowne, co show Trumpa.


Właśnie sobie zdałem sprawę z tego, że choć poruszyłem dopiero dwie kwestie, wystarczyłoby tego na osobną notkę (albo na dwie krótkie). Ponieważ jednak jest to Przegląd, idziemy dalej. Teraz zajmiemy się problemem, z którym od dłuższego czasu mierzy się Zjednoczona Prawica. Problemem tym jest to, że jakoś tak się składa, że konta prawicowych polityków bardzo często padają ofiarami ataków hakerskich, a przynajmniej tak to wygląda w prawicowych narracjach. Mechanizm jest prosty jak budowa cepa (wiele mnie kosztowało powstrzymanie się od żartu na temat pewnego fana Carycy Katarzyny): na koncie prawicowego polityka pojawia się jakiś przegięty wpis, wywołuje on shitstorm, a następnie okazuje się, że autorem wcale nie był właściciel strony (Niesamowite, niesamowite, dekoracja pokoju jest bardzo piękna [tak, wiem, Ziemkiewicz na serio stracił konto na jakiś czas, ale nie zmienia to faktu, że haker wrzucał content na znacznie wyższym poziomie niż właściciel]). Wytłumaczenie „atak hakerów” było stosowane tak często, że jego wiarygodność można spokojnie przyrównać do historii z „zapłakaną kuzynką” w roli głównej (skróconą listę „włamań” znajdziecie w źródłach, dzięki uprzejmości Józefa Monety, który wczoraj o nich przypominał). Wczoraj doszło do kolejnego „włamania”. Tym razem ofiarą padło konto ministry Marleny Maląg, na której oficjalnym fanpeju pojawił się rzyg, z którego wynikało, że kobiety protestujące są be, że w ogóle to przypominają Papuasów (muszę przyznać, że był to bardzo oryginalny przejaw rasizmu) i że powinno się je gdzieś zamknąć, żeby pełniły rolę inkubatorów. Wpis był więc raczej typowym przejawem polsko-prawicowego rasizmu i skrajnej mizoginii. Jednakowoż, jak na wpis na oficjalnym koncie, był on cokolwiek przegięty. Ponieważ momentalnie zrobiło się o nim głośno, bardzo szybko okazało się, że za całą sprawę odpowiedzialny był „atak hakerski”. Ktoś na ćwitrze zwrócił uwagę na to, że te „włamania” są dość ciekawe, albowiem praktycznie za każdym razem jest tak, że na „włamanym” koncie pojawiają się wpisy w sumie zgodne z linią partyjną, ale po prostu przegięte. Moim zdaniem dzieje się tak dlatego, że konta większości polityków i instytucji (pozdro dla Bogdana 607, który prowadzi na ćwitrze konto TVP Info) są prowadzone przez trolle internetowe (czasem trollami są sami właściciele kont), które prowadzą również inne konta. Moim zdaniem, w przeważającej większości przypadków „włamanie” polega na tym, że dzban-admin przygotowuje sobie rzyg na którąś ze swoich troll-stron, a potem zapomina się przelogować i publikuje ją na niewłaściwym fanpejdżu/koncie twitterowym (tak, jak to było z ćwiterowym kontem Polskiego Radia). Kronikarski obowiązek (któryż to już raz w tym tekście) każe wspomnieć o tym, że czasem metoda obrony jest inna i wtedy chodzi o jakiegoś bliżej niesprecyzowanego „asystenta” (tak, jak to było wtedy, gdy na koncie Chłopaka z Biedniejszej Rodziny wylądował mem ze zdjęciem z pogrzebu Sebastiana Karpiniuka [który to mem na ćwitr wrzuciło konto prawie na pewno prowadzone przez kogoś, kogo ojczystym językiem był i jest rosyjski]). Co zrozumiałe, nigdy nie poznajemy personaliów „asystenta” (bo przeważnie jest nim właściciel strony, albo ktoś z jego rodziny, kto współobsługuje jego konto [prawda, panie Doktorze Chłopaku z Biedniejszej Rodziny?]), no dobrze, podygresjowaliśmy sobie, a teraz wracajmy do meritum. Gównoburza była tak wielka, że nawet Ministerstwo Rodziny popierdalało po ćwitrze i tłumaczyło, że HAKIERY TO NAPISALI. Co ciekawe, gdy odpisałem, że raczej troll, który obsługuje kilka kont i się pomylił, ćwit ministerstwa doznał ewaporacji. Można, co prawda, dywagować nad tym, czy wpis, który pojawił się na koncie Marleny Maląg nie był przegięty nawet jak na standardy polskiej gówno-prawicy. Tyle, że to są dywagacje dość jałowe. Po pierwsze dlatego, że PiS dba o to, żeby nie stracić kontaktu z tą mocno pojebaną częścią swojego elektoratu (żeby nie podebrała go Konfederacja), po drugie zaś może chodzić o coś innego. Jeden z ćwiterian zarzucił na swoim koncie teorię, z której wynika, że te „włamania” są robione celowo po to, żeby coraz bardziej podgrzewać atmosferę związaną z protestami przeciwko wprowadzeniu religianckiego zamordyzmu w Polsce. Biorąc pod rozwagę to, że Zjednoczona Prawica robi bardzo wiele, żeby cały czas zaogniać sytuację (przeginanie ze stawianiem zarzutów za udział w protestach, próby zastraszania dzieciaków z liceum, wysyłanie agresywnych karków, żeby ponapierdalali kobiety, szczucie na protestujących/etc./etc.), jest to scenariusz całkiem prawdopodobny. Wiadomym jest, że na mówienie, pisanie pewnych rzeczy polityk „mainstreamowy” nie może sobie pozwolić (no chyba, że jest Vlogerem Dariuszem), ale od czego są patoprawicowe fanpeje? Nawiasem mówiąc nie wiem, ile prawdy jest w tym, że Zjednoczona Prawica chce opublikować wyrok Trybunału Przyłębskiego w wigilię, ale takie działanie by mnie ni cholery nie zdziwiło. Na portalu Wirtualna Polska pojawił się artykuł o tym, że policja potwierdza zhakowanie konta Marleny Maląg i że było ono „odzyskiwane dwa razy” (cokolwiek miałoby to znaczyć), ale, szczerze mówiąc, ze względu na zerową wiarygodność policji, mam to w dupie, bo ta sama formacja tłumaczy od dłuższego czasu, że agresywny kark z pałką teleskopową miał prawo do napierdalania ludzi na proteście.


Już po napisaniu powyższego kawałka, ktoś wrzucił na ćwitr oświadczenie umieszczone na FB Tadeusza Cymańskiego, w którym stało, że ktoś mu pomagał w prowadzeniu konta, ktoś się tamtemu komuś włamał na jego konto i publikował jakieś niecne treści na koncie Cymańskiego. Oświadczenie było spointowane w sposób następujący: „Z relacji medialnych wynika, że to już czwarte przejęcie konta posła Zjednoczonej Prawicy w ciągu ostatnich tygodni.”. W przysłowiowym międzyczasie na Interii pojawił się wywiad z posłem Duszkiem, na którego kontach w soszjalach pojawiły się, ekhm, dość prywatne zdjęcia jego i jego partnerki (we wpisach ktoś sugerował, że to miała być jego asystentka etc.). O ile sama akcja z wrzucaniem zdjęć tego rodzaju z daleka pachniała faktycznym włamem (względnie, zgubionym telefonem [skądś przecież te prywatne zdjęcia się musiały wziać]) etc., to po przeczytaniu wywiadu z Marcinem Duszkiem w mojej głowie kołatała się tylko jedna myśl, którą było „co się tu, kurwa, dzieje”. Najpierw Duszek zaczął opowiadać o tym, że w sumie to już wcześniej jakieś dziwne treści się pojawiły na jego koncie, ale „zbagatelizowałem sprawę, uznawałem to za głupi żart”. Potem zaczęło się tłumaczenie „o co chodziło temu, kto to zrobi”. Pozwolę sobie powycinać kawałki wypowiedzi, żebyście mogli docenić mnogość narracji: „W końcu przyszedł listopad i uderzenie zdjęciami, które miały mnie skompromitować. (…) Cały ten incydent na pewno poważnie nadwątlił naszą relację (Duszka i jego partnerki, przypis mój własny), ale podejrzewam, że atak mógł mieć właśnie taki cel (…) Do tej pory mamy świadomość, że zrobił to ktoś, kto chciał zaszkodzić nam lub ośmieszyć moją formację polityczną (…) Mam podejrzenia, że nasz sprzęt jest szpiegowany”. Podsumowując, ktoś chciał skompromitować posła Duszka, namieszać mu w związku i ośmieszyć jego formację polityczną. W wywiadzie Duszek opowiada jeszcze o konflikcie z kolegą posłem z PiS (w tle jest standardowa przypadłość Zjednoczonej Prawicy: obsadzanie stołków „swojakami). Skłamałbym, gdybym napisał, że wiem, co się tam odjebało. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ja nie wykluczam tego, że tym ludziom faktycznie ktoś się może włamywać na konta, ale po pierwsze (o czym już wspominałem) jakoś tak się składa, że przeważnie po „włamaniach” na kontach pojawiają się prawackie narracje „na sterydach”, po drugie zaś, jeżeli faktycznie ktoś się Zjednoczonej Prawicy włamuje na konta i jest to proceder, który trwa już od jakiegoś czasu, to gdzie są, kurwa, służby w „tenkraju”? Ja wiem, że zajmują się, między innymi, pałowaniem kobiet i szykanowaniem obywateli, ale ktoś by chyba potraktował takie zagrożenie poważnie, prawda? No chyba, że sami siebie nawzajem hakują w ramach wewnątrzpartyjnych napierdalanek.


Na sam koniec Przeglądu zostawiłem sobie Polską Policję. O tym, że oficjalny fanpejdż Komendy Głównej Policji lubi udostępniać posty typa, który prowadzi Psy Dają Głos, zapewne już wiecie. O tym, że są to średnio mądre posty, też wiecie. Ja też to wszystko wiem, ale jednak to, co się wczoraj (tzn. we wtorek, bo Przegląd dopisywałem w środę) odjebało na tymże koncie, trochę mnie zaskoczyło. Na PDG pojawił się wpis mutacja „zapłakanej kuzynki”. Tym razem chodziło o to, że jakiś typ chciał iść do policji, ale partnerka nie chciała mu na to pozwolić i kazała wybierać „policja albo ona”. Pointa pewnie nikogo nie zaskoczy „Szkoda, bo miałem bardzo fajną dziewczynę”. A teraz odstawcie żenadometry, bo zaraz wybuchną. Otóż, historia ta była opatrzona zdjęciami atrakcyjnych policjantek w maseczkach i dopiskiem „Panowie nie lękajcie się...” (trochę mnie dziwi to, że Pewien Instytut, O Którym Nie Można Mówić, Wiecie Czego jeszcze nie przyjebał typowi sprawą za obrazę uczuć religijnych, bo to wszak parafraza). Żenadometr jeszcze cały? No to teraz sobie do tego dodajcie fakt, że post ten został udostępniony przez oficjalny fanpej KGP. Ponieważ zjebano ich za to na funty, post zniknął z KGP (nadal wisi na Psach, które Dają Głos). Aż dziw bierze, że nikt jeszcze nie powiedział, że to konto padło ofiarą hakerów. Swoją drogą, ciekaw jestem, kto tym zawiaduje. Jest to bowiem osoba, której twórczość mogłaby się doczekać książki pt. „jak, kurwa, nigdy, ale to nigdy nie prowadzić jakiegokolwiek fanpejdża, podpiętego pod poważną instytucję”. Ja wiem, że to musi być jakiś spektakularny osobnik, ale podziwiam absolutny brak refleksji i udostępnianie gówno-wpisu, którego przekaz w uproszczeniu sprowadza się do „no wiecie, mamy tutaj atrakcyjne kobiety, więc, hehe, se poruchacie, hehehe”. Aczkolwiek pewnie ja się tylko czepiam, bo przecież to usunęli, a to znaczy, że to się nie stało, prawda?


Źródła:

https://biznes.wprost.pl/firmy-i-rynki/10396568/pkn-orlen-kupuje-polska-press-w-portfolio-grupy-sa-serwisy-tygodniki-dzienniki-i-drukarnie.html

https://samorzad.pap.pl/kategoria/wybory/lista-wojtow-publikujemy-nazwiska-blisko-25-tys-wojtow-burmistrzow-i-prezydentow

https://nto.pl/szara-eminencja-zwolniona-za-syna/ar/4058083

https://wyborcza.pl/7,162657,26585563,do-dziennikarzy-polska-presse-nie-mozemy-od-nikogo-wymagac.html

https://serwisy.gazetaprawna.pl/media/artykuly/1489413,dekoncentracja-mediow-repolonizacja-koncesje-pis-joanna-lichocka.html

https://wyborcza.pl/7,75398,26602797,onet-orlen-chce-kupic-rzeczpospolita-i-parkiet.html

Od 02:40

https://www.youtube.com/watch?v=xyGr_huFMh4

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/wybory-w-usa-szczerski-to-pierwsza-tura-druga-bedzie-batalia-sadowa/fwypv78

https://www.rmf24.pl/raporty/raport-wybory-prezydenckie-w-usa-2020/fakty/news-duda-pogratulowal-bidenowi-udanej-kampanii-spychalski-tlumac,nId,4842858

https://twitter.com/Bart_Wielinski/status/1338787065341882369

https://www.tvp.info/51255307/wybory-w-usa-prokurator-generalny-teksasu-ken-paxton-pozwal-cztery-stany-ktore-moga-dac-zwyciestwo-donaldowi-trumpowi

https://www.tvp.info/51296522/wybory-w-usa-sad-najwyzszy-odrzucil-wniosek-o-anulowanie-glosow-czterech-stanow

https://wydarzenia.interia.pl/dziki-kraj-dziki-swiat/news-jak-zatrudniac-w-spolkach-skarbu-panstwa-wyjasnia-radoslaw-f,nId,4722914

https://www.portalsamorzadowy.pl/polityka-i-spoleczenstwo/mnoza-sie-zastrzezenia-do-glosowania-w-dps-ach,204008.html

https://tvn24.pl/polska/pis-chce-ponownego-przeliczenia-glosow-w-wyborach-do-senatu-w-szesciu-okregach-wnioski-do-sadu-najwyzszego-ra979209-2293497

https://dziennikzachodni.pl/wybory-2019-nie-bedzie-ponownego-liczenia-glosow-w-senackim-okregu-75-katowice-jest-decyzja-sadu-najwyzszego/ar/c1-14540997

https://twitter.com/jozefmoneta/status/1338890602071592960

https://twitter.com/jsuchecka/status/1042523218714738688

https://twitter.com/RzecznikPiS/status/1321786417282953216

https://twitter.com/jozefmoneta/status/1338889437359517698

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1338824451685834753

https://twitter.com/Lewactwo/status/1338939244828647426

https://wiadomosci.wp.pl/policja-potwierdza-konto-minister-malag-zostalo-zhakowane-6586817801030432a

https://www.facebook.com/cymanskitadeusz/posts/3196055973832525

https://wydarzenia.interia.pl/autor/jakub-szczepanski/news-marcin-duszek-dla-interii-stracilem-calkowicie-kontrole-nad-,nId,4928840

https://www.facebook.com/psydajaglos/posts/750774212196730



piątek, 4 grudnia 2020

Quis custodiet ipsos custodes

Notka miała mieć tytuł „zło konieczne”, ale uznałem, że łacińska sentencja będzie bardziej pasowała do pełnego wulgaryzmów tekstu, napisanego przez podkarpacianina. Jak się zapewne domyślacie, będzie traktowała o polskiej policji, która ostatnimi czasy postanowiła bić rekordy (niestety, nie tylko rekordy) w byciu chujowym.


Co prawda kiedyś już o tym wspominałem (ale nie wiem, czy był to głośny tekst [tak, nadal mnie to bawi]), ale na wszelki wypadek powtórzę jeszcze raz (i pewnie rozwinę myśl): policja jest niezbędna, ale jest ona złem koniecznym. W gigantycznym uproszczeniu jest to służba, której daliśmy prawo do bicia i zabijania naszych współobywateli, żeby ci współobywatele nie bili i nie zabijali innych. Takich organizacji jest kilka (np. wojsko) i każda z nich, z racji „uprawnień”, które otrzymała, powinna podlegać drobiazgowej kontroli. Prawda jest bowiem taka, że jeżeli ktoś ma prawo do bicia „niektórych ludzi” (których, na ten przykład, trzeba powstrzymać przed zrobieniem krzywdy innym), to może sobie to prawo twórczo rozciągnąć na bicie ludzi, którzy się mu nie podobają. Co zrozumiałe, z tą kontrolą zawsze były problemy, bo przecież złożenie zeznań obciążających funfla to by było „donoszenie”. Drugim problemem było to, że w momencie, w którym dochodziło do konfliktu na linii obywatel – funkcjonariusz policji, który to konflikt miał swój finał na sali sądowej, to się często okazywało, że policjant zawsze ma rację (a co za tym idzie, obywatel kłamie). Jak tak sobie czytam wymiany ćwitów pomiędzy adwokatami, to (cóż za brak zaskoczenia) okazuje się, że tego rodzaju mechanizm nadal działa i ma się doskonale. To są takie „typowe” problemy policyjne, związane z nadużywaniem władzy i powiązane z ochroną, którą policjantom zapewniały pozostałe odnogi wymiaru sprawiedliwości.


To jest nawiasem mówiąc dość skomplikowana kwestia, bo z jednej strony, doskonale rozumiem dlaczego wymiar sprawiedliwości jakoś tak bardziej ufa bagieciarni, która znalazła u kogoś w domu kilka kilogramów koksu niż temu, u kogo ów koks znaleźli, kiedy zaczyna opowiadać o tym, że mu ten koks policja podrzuciła. Z drugiej zaś strony, wymiar sprawiedliwości powinien zabezpieczać obywateli przed sytuacjami, w których policja (czy też inne służby) faktycznie bawią się w podrzucanie dowodów. Niestety, w sytuacjach niejasnych, obywatel ma praktycznie z automatu przesrane, bo machina może go rozjechać „w trosce o dobro wymiaru sprawiedliwości”. Pamiętam doskonale, jak mojego znajomego z czasów licealnych skazano (acz dostał zawiasy) za „handel narkotykami”. Cudzysłów został przeze mnie użyty dlatego, że skazano go tylko i wyłącznie na podstawie zeznań jednej osoby, która to osoba miała już na koncie prawomocny wyrok za składanie fałszywych zeznań. Już wcześniej wspomniałem o źle pojętej solidarności zawodowej. Dawno temu zwróciłem uwagę na pewną zależność. Otóż, gdy policjant opowiadał o kolizji/wypadku drogowym, w którym udział wzięli zwykli obywatele, praktycznie od razu podawano przyczynę, dla której doszło do kolizji. Zupełnie inaczej rzecz się miała gdy w kolizji/wypadku brał udział inny policjant. Wtedy bowiem okazywało się, że w sumie to nic nie wiadomo, a sprawa musi zostać wyjaśniona. I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że dokładnie taką samą powściągliwość można było zachować w każdej innej sytuacji. Najbardziej spektakularną była wypowiedź, która wbiła mi się w pamięć (niestety, nie dam rady tego oźródłować, bo było to kilkanaście lat temu). Bodajże w Rzeszowie pewnej nocy doszło do wypadku drogowego. Kierowca sobie wjechał na skrzyżowanie na zielonym świetle i przyjebał w niego jakiś kretyn, który uznał, że czerwone światło ogranicza jego wolność. Kierowca, który wjechał sobie na zielonym zginął na miejscu. Co na ten temat miał do powiedzenia policjant? Otóż, tego, który wjechał na zielonym „zabiła rutyna”. Aczkolwiek może po prostu czegoś nie zrozumiałem i „Rutyna” to było nazwisko idioty, który wjechał na skrzyżowanie „na czerwonym” z ogromną prędkością.


Ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że to nie jest jedyne środowisko, które ma spore problemy z publicznym przyznaniem się do tego, że ten, czy inny przedstawiciel tegoż środowiska coś zjebał. Niemniej jednak, tak się jakoś złożyło, że w przypadku tego konkretnego środowiska, jakoś tak się wszyscy przyzwyczailiśmy i do zjebywania i do idiotycznych tłumaczeń (a czasami ordynarnego ściemniania). Pozwolę sobie w tym miejscu na przypomnienie kilku, dość spektakularnych dokonań polskiej policji. Od razu nadmieniam, że zacznę od tych dość starych. "14 marca 2000 roku doszło do tragedii. Z klatki cyrku „Korona” wydostały się trzy tygrysy. Dwa złapano szybko, ale jeden uciekł z terenu cyrku: „Zwierzę krążyło po okolicy przez prawie dwie godziny. Na miejsce wysłano w radiowozach dwie załogi; wkrótce nadciągnęły posiłki. Jednocześnie, na własną rękę, obławę prowadziło kilkunastu pracowników cyrku. (…) Stacje telewizyjne pokazały potem, jak osaczone w lasku zwierzę wymyka się obławie. Tygrys przewrócił weterynarza i pobiegł dalej. Podnoszącego się 43-letniego mężczyznę trafiła w głowę kula, którą wystrzelił biegnący kilka metrów dalej policjant. Weterynarz zmarł w drodze do szpitala.”.  Ja tam specjalistą od strzelectwa nie jestem, ale wydaje mi się, że jeżeli ktoś strzelał w biegu, to ów ktoś raczej nie powinien mieć prawa do posługiwania się bronią palną. O tym, że strzelając do tygrysa nie zwrócił uwagi na weterynarza, wspominać chyba nie trzeba. Jak wyglądały pierwsze komunikaty policji? Jeżeli pomyśleliście sobie „pewnie kłamali”, to mieliście rację: „Początkowo policja utrzymywała, że Ryszarda Karczewskiego zabił tygrys. Jako pierwsza informację o postrzale w głowę weterynarza podała Prokuratura Rejonowa na Pradze-Północ.”. Potem policja usiłowała zwalić winę na pogotowie za to, że „nie przyjechało”. Tę konkretną ściemę debunkował rzecznik warszawskiego pogotowia (który mógł się podeprzeć dokumentacją [godziny połączeń, wyjazdu karetki, przyjazdu na miejsce/etc]).


Drugą sytuacja, którą chciałem przypomnieć jest ta, do której doszło w maju 2004. Tutaj pozwolę sobie na zacytowanie artykułu, który został wtedy napisany „na świeżo”: „Do tragedii doszło w nocy z czwartku na piątek. 19-letni Łukasz T. i jego rówieśnik Daniel L. wracali z podpoznańskiego Swarzędza. Ok. godz. 22.30 byli już w Poznaniu. Zatrzymali się osobowym roverem na czerwonych światłach. Przed nimi stał jeden samochód, za nimi zahamował drugi. Nagle z obydwu wyskoczyli czterej mężczyźni z pistoletami w rękach. Dalsze wypadki zrelacjonował prokuraturze przechodzień: "Rover cofnął się z piskiem opon uderzając w samochód z tyłu. Potem dał gazu do przodu, ominął pierwszy samochód i zaczął uciekać. Wtedy mężczyźni zaczęli strzelać. Rover nagle skręcił i staranował płot jakiejś posesji. Zatrzymał się dopiero na drzewie". W masce rovera znaleziono 20 dziur po kulach. Łukasz, który siedział za kierownicą auta, zmarł pomimo reanimacji. Miał przestrzeloną głowę. Daniel trafił do szpitala w stanie ciężkim. Walczy o życie.”  Sprawa bardzo długo „poniewierała się” po sądach. Jak długo? Chciałoby się rzec, wystarczająco długo: „Policjanci mogą się bronić, ale nie w każdej sytuacji. W czasie akcji w Poznaniu nie mieli prawa strzelać - uznał sąd. Nie skazał ich, bo zarzuty się przedawniły.”.  W trakcie trwania procesu okazało się, że policjanci mieli „blachy”, a poza tym krzyczeli „stój, policja”. Tyle że cytowany wcześniej świadek (w tekście napisano, że „zrelacjonował” to, co się stało, ale jestem się w stanie założyć o wiele, że była to niechlujność autora artykułu i chodziło o złożenie zeznań) powiedział, że z zewnątrz wyglądało to tak, że z aut wyskoczyło paru typów z giwerami. Wziąwszy pod rozwagę powyższy opis sytuacyjny, raczej ciężko się dziwić temu, że kierowca chciał uciekać.  Przysłowiową cebulą na torcie było to, co działo się z policjantami zaraz po całym zajściu: „Policjanci, którzy przeprowadzili pechową akcję, jeszcze w piątek trafili na oddział psychiatryczny jednego ze szpitali. Lekarz nie pozwala ich przesłuchać, bo są w szoku. Wcześniej tłumaczyli, że uciekający rover jechał wprost na jednego z policjantów, dlatego użyli broni.- To doświadczeni funkcjonariusze. Mieli bardzo dobrą opinię - mówi Ewa Olkiewicz z wielkopolskiej policji.”. Wiecie, ja rozumiem, że pojedynczy pan bagieta mógłby faktycznie być w szoku. Dobra, może dwóch. Ale kiedy sobie czytałem (sprawę obserwowałem wtedy na bieżąco), że wszyscy funkcjonariusze biorący udział w akcji trafili na oddział psychiatryczny, to się poczułem robiony w chuja. Jestem się w stanie założyć o bardzo wiele, że cała akcja z „trafieniem na oddział psychiatryczny” miała na celu kupienie trochę czasu po to, żeby ustalić zeznania, bo raczej wiadome było, że wpakowanie kilku magazynków w przypadkowe auto, zabicie kierowcy i ciężkie zranienie pasażera, musi się skończyć srogim przypałem. Rzecz jasna, jakoś tak się złożyło, że w oficjalnych komunikatach, płynących ze strony policji brakło choćby wzmianki o tym, że być może mogło dojść do jakichś nieprawidłowości.


Wydawać by się mogło, że po takiej akcji w policji zostaną ogarnięte jakieś sensowne procedury i szkolenia, które sprawią, że tego rodzaju „zabójcze pomyłki” (to nie ja, to tytuł artykułu, który został napisany „na świeżo” przez redaktorów Interii) nie będą się powtarzać, prawda? Tylko, że wcale nie. W styczniu 2015 doszło do kolejnej pomyłki, która nie okazała się zabójcza tylko i wyłącznie dlatego, że policjanci chujowo strzelali: „W trakcie zorganizowanej w styczniu tego roku przez policję obławy na podpalaczy jednej z gdańskich kancelarii pomyłkowo zatrzymano pana Macieja. Wieczorem do zaparkowanego auta, w którym siedział mężczyzna podbiegło kilku mężczyzn. W kominiarkach, w cywilnym ubraniu z pistoletami. Wybili szybę w aucie. – Jeden z nich oślepił mnie latarką tak, że nie widziałem co się dzieje, widziałem tylko jakichś nieumundurowanych mężczyzn – opowiada mężczyzna. Kazali mu wysiadać, przestraszył się, że to złodzieje, którzy chcą ukraść jego auto, więc zaczął uciekać. Policjanci ruszyli za nim w pościg, zaczęli strzelać. Kule trafiły w auto pana Macieja cztery razy. – Jedna w koło samochodu, trzy pozostałe w fotele – pasażera, tylną kanapę i bagażnik –mówi pan Maciej. (…) To była pomyłka. Po kilku miesiącach postępowanie zakończono. Śledczy przyznali, że mężczyznę zatrzymano niesłusznie. Usłyszał jednak zarzuty napaści na policjantów, ale prokuratura umorzyła postępowanie. Za poniesione straty nie ma kto zapłacić, a naprawa ostrzelanego auta kosztowała mieszkańca Gdańska kilkanaście tysięcy złotych.”. Uwaga natury ogólnej, biorąc pod rozwagę rozmach polskiej policji, do podobnych sytuacji (nieumundurowani policjanci zatrzymujący omyłkowo nie tych ludzi, co trzeba) prawie na pewno dochodziło w trakcie 11 lat, które upłynęły od zastrzelenia kierowcy w 2004 do próby zastrzelenia kierowcy w 2015, niemniej jednak skupiam się tutaj na tych dokonaniach policmajstrów, które utkwiły mi w pamięci.


Wszystkie wyżej wymienione sytuacje łączy to, że policja „nie przyznawała się do winy” i usiłowała zwalać tę winę na kogoś innego (głównie na ofiary, choć w przypadku zastrzelonego weterynarza próbowano jeszcze zwalić winę na pogotowie). Wiecie, ja rozumiem, że jak już pan bagieta ląduje na ławie oskarżonych, to niekoniecznie będzie musiał mówić prawdę, prawdę i tylko prawdę, bo takie jego prawo, jako oskarżonego. Nawiasem mówiąc, policjantom w takiej sytuacji kłamanie może przychodzić znacznie łatwiej, niż zwykłym obywatelom, bo są przyzwyczajeni do tego, że ich słowo „waży” więcej od tego wypowiedzianego przez przeciętnego zjadacza chleba. To jest dla mnie zrozumiałe. Niemniej jednak przez dłuższy czas nie byłem w stanie pojąć tego, jak bardzo policja (jako instytucja) ma wyjebane na naprawianie tego, co zjebała i w ogóle nie przejmuje się swoim wizerunkiem. Czy instytucja przyznając się do winy czymkolwiek ryzykuje? Chyba tylko tym, że ktoś zacznie ją postrzegać lepiej, niż bandę kombinatorów, która robi wszystko byle tylko „ochronić swojego”. Dopiero gdy zacząłem sobie pisać ten tekst, dotarło do mnie to, że policja mogła mieć wyjebane na swój wizerunek, ze względu na to, że jest niezbędna (aka „zło konieczne”) i jej funkcjonariusze są tego świadomi (obstawiam, że to pracownicy „firmy” najczęściej tworzą komentarze: teraz hejtujesz policję, ale jak coś się stanie, to będziesz po nią dzwonił!!!!111). To zaś, że jest niezbędna sprawia, że kwestie wizerunkowe stają się dla otoczenia zewnętrznego cokolwiek drugorzędne. Policmajstry doskonale zdają sobie z tego sprawę i dlatego w momencie, w którym pojawia się dylemat „chronić funfla”, czy „dbać o dobre imię policji”, to praktycznie nie ma żadnego dylematu. Zanim mi tu ktoś wyskoczy, że „nie wszyscy policjanci”, to ja takiej osobie powiem, że ja sobie z tego zdaję sprawę, tyle, że to nie ma żadnego znaczenia, bo wystarczy, że takie podejście mają złole w mundurach i ich bezpośrednie otoczenie (które wie o tym, że to złole, ale to ich koledzy, tak więc...).


To, co dla każdej innej organizacji byłoby PR-owym koszmarem (również dla Kościoła, któremu teraz wszystko przypominane jest hurtowo), w przypadku policji okazało się być bez znaczenia z jeszcze jednej przyczyny. Otóż pozwolę sobie na pewną generalizację (tak więc, znowu będą anecdaty), ale z perspektywy kogoś, kto wychował się na zadupiu wygląda to tak, że po prostu się do tego przyzwyczailiśmy. Prawdą bowiem było to, że żeby „spisywanie” zamieniło się w „noc na dołku”, wystarczyło krzywe spojrzenie na pana bagietę albo wyrażenie krytycznej opinii (np. „może zamiast spisywać ludzi, zajęlibyście się tym, czy owym”). Od razu nadmieniam, że mnie się takowa sytuacja nie przydarzyła, ale osobom z mojego otoczenia już owszem (mnie to ominęło, bo bardzo szybko uczyłem się na cudzych błędach). Tym samym, jak tak patrzyłem na wysrywy Rafała Wosia, który po ostatnich wyskokach policji (napierdalanie pokojowo protestujących [przejdziemy do tego w dalszej części tekstu]/etc.) był łaskaw napisać: „Widzę, że mieszczaństwo dowiaduje się z pewnym opóźnieniem tego, co kibice oraz raperzy wiedzieli o policji już dość dawno temu #28.09.97” (do ćwita dołączony był link do utworu Molesty, którego tytuł Woś wrzucił w hashtagu [w dalszej części tekstu odniosę się do treści tego utworu, w telegraficznym skrócie, chodzi tam, między innymi o przemoc policyjną]), to mnie przysłowiowy chuj strzelił. Tak się bowiem składa, że żeby doświadczyć „niedelikatności” policji nie trzeba było być kibolem, ani raperem – wystarczyło być młodym człowiekiem, który trafił na nudzącego się pana bagietę. Gdyby Woś miał, kurwa, jakiekolwiek pojęcie o tym, jak wyglądało życie poza jego przeintelektualizowaną banieczką, to w życiu nie napisałby takiego idiotyzmu. Ciekawym, ile razy „reprezentujący lud” Woś (ciekawe, czy on sobie w ogóle, kurwa, zdaje sprawę z tego, że sam jest „mieszczaninem”?) został „spisany” tylko i wyłącznie dlatego, że pan bagieta miał taki, a nie inny kaprys. Nie chciałbym być źle zrozumiany. To nie jest tak, że ja uważam „spisanie” za przejaw brutalności policji (no bo, kurwa, szanujmy się). Niemniej jednak, „spisywanie” bez żadnego trybu, jest przejawem lekkiego nadużywania władzy, którą pan bagieta ma nad zwykłym obywatelem. Poza tym, w trakcie spisywania policjanci często (najprawdopodobniej) celowo doprowadzali (używam czasu przeszłego, bo nie wiem, jak to teraz wygląda) do powstania, że tak to ujmę, konfliktowej sytuacji, śmieszkując sobie ze spisywanego np. „hehehe, no to skoro pan zdał maturę i jeszcze nie zdawał egzaminów na studia, to hehehe, pan jest bezrobotny, hehehe” (mogło być gorzej i pan bagieta mógł mnie nazwać pasożytem społecznym). I znowuż takie śmieszkowanie nikomu krzywdy nie robi, ale drugiej strony mam świadomość tego, że te heheszki miały na celu doprowadzenie to tego, żeby "spisywany" się zdenerwował, bo jak się zdenerwuje, to może powie słowo za dużo, albo zrobi coś głupiego, a jak już zrobi, o będzie można z nim inaczej zatańczyć.


Kiedyś zostaliśmy z kolegą „spisani” tylko i wyłącznie dlatego, że w nocy wracaliśmy z akademika (wcale nie był to akademik w okolicach Ronda Matecznego w Krakowie), do średnio wyremontowanego mieszkania tegoż kolegi. Bagiety zajechały nam drogę i zaczęły nas „spisywać”, w trakcie spisywania zaczęli się dopytywać „co mamy w bagażach”. Podczas okazywania zawartości bagaży, kumpel się trochę wkurwił i na pytanie „co pan ma w tej mniejszej reklamówce, którą ma pan w plecaku” odpowiedział „brudne majtki”. Zanim pan bagieta zdążył się wkurwić na chamstwo gówniarza, kolega dokonał okazania bielizny, którą faktycznie miał w reklamówce (słowo wyjaśnienia: ponieważ kolegi mieszkanie było niewyremontowane [łazienka składała się głównie z betonu i miednicy], kolega się mył po znajomości w akademiku). Czasem dochodziło do wątków humorystycznych i np. policjantów bardzo interesowało to, czy nie możemy spać. Kontekstem tegoż pytania będzie to, że siedzieliśmy sobie ze znajomym na jakichś betonowych płytach i prowadziliśmy (jak na średnio trzeźwych ludzi przystało) debatę filozoficzną. W pewnym momencie podjechała pod nas bagieciarnia i pan bagieta zapytał (z racji tego, że byłem nie do końca trzeźwy, nie pamiętam, czy zapytał z troską w głosie), czy nie możemy spać. Po tym, jak grzecznie zapytałem pana bagietę o to, czy jesteśmy może zbyt głośno, pan bagieta powiedział, że w sumie to on nie powiedział, że jesteśmy głośno i sobie pojechał (z wrażenia zapomniał nas „spisać). Kiedyś pan policjant sprawdził mi liczbę punktów karnych. Niby standardowa procedura, ale chyba nie w przypadku kogoś, kto siedzi na tylnym siedzeniu samochodu (albowiem byłem podwożony do domu). Jeszcze innym razem, kiedy ujebano mi lusterko w starym oplu, popełniłem ten błąd, że zadzwoniłem na policję (bo mnie kolega namówił, bo przecież trzeba zgłosić, bo to, bo sramto). Policja przyjechała, popatrzyła, powiedziała „no tak, ujebane lusterko” i zaczęli jakieś kwity sobie pisać. W pewnym momencie padło pytanie o to, „ile takie lusterko”. Ponieważ ni cholery nie wiedziałem, odparłem, że gdzieś tak z 500 zeta z montażem. No i wtedy się zaczęło, że gdzie tam, to stare auto przeca i na pewno byłoby taniej. Dopiero po jakimś czasie się zorientowałem, że kwota, którą ostatecznie sobie tam wpisali w papiery była mniejsza od tej, powyżej której wykroczenie zamienia się w przestępstwo. Moje przygody z policją nie były spektakularne (czytaj: nie dostałem nigdy wpierdolu), ale głównie dlatego, że wiedziałem, że jak człowieka w nocy spisują, to trzeba się zachowywać bardzo spokojnie i nie komentować, nawet jeżeli pan bagieta pozwala sobie na jakieś docinki. Gdybym uczył się wolniej, to pewnie moje doświadczenia z policją byłyby znacznie bardziej efektowne.


Zanim przejdę do dalszej części tekstu, chciałbym się jeszcze pochylić nad wiekopomnym ćwitem Wosia. Otóż, ma on trochę racji: tak, policjanci traktowali kiboli ostro. Uwaga natury ogólnej, redaktor Woś, tak samo, jak inni jego koledzy uprawiający kibolomanię, celowo używa określenia „kibic”, opisując środowiska kibolskie. W teorii, główny zainteresowany tłumaczyłby to pewnie tak, że jak się mówi kibol, to mamy do czynienia z klasizmem/etc. W praktyce, chodzi o to, żeby urabiać odbiorcę i próbować go przekonać do tego, że policja brutalnie traktuje zwykłych kibiców (zapewne to te same rodziny z dziećmi, które ganiały kobiety i demolowały miasto 11 listopada). No, ale to dygresja. Paradoksalnie, odklejenie Wosia sprawiło, że nieco łatwiej będzie opisać przyczyny, dla których policja zachowywała się tak, a nie inaczej względem tych środowisk. Otóż, zdaniem Wosia, linkowany utwór Molesty dowodzi tego, że policja jest brutalna. Tym, co Wosiowi umknęło całkowicie (co mnie nieszczególnie dziwi) było to, że piosenka zaczyna się od opisu tego, że podmiot liryczny razem z ziomkami przemierza dzielnicę (wszyscy mają łamigłówki) celem spuszczenia komuś wpierdolu. Potem zostają zatrzymani przez bagieciarnie i obici na komendzie policji. Zanim ktoś pierdolnie na zawał: nie, to, że jakieś bandosy chciały kogoś obić brechami nie oznacza, że powinno się tychże bandosów napierdalać na komendzie. Osobną kwestią jest to, że tego rodzaju „przygody” na komendach spotykały nie tylko bandosów, ale tego kibolomaniak Woś raczej nie ogarnia. Jeszcze bardziej osobną kwestią jest to, że piosenka, którą zacytował Woś, nijak się kurwa ma do opisu reakcji policjantów na protesty przeciwko decyzji Trybunału Przyłębskiego. Owszem, to co dzieje się teraz, mogło mieć swoją genezę w tym, że obywatelom łatwiej jest zaakceptować obijanie ludzi na komendzie, kiedy spotyka to przedstawicieli agresywnych subkultur. Przyznam się w tym miejscu szczerze, że choć wiem, że to, co robiła (i nadal robi) policja jest chujowe, to bardzo ciężko mi współczuć usterydzonym brysiom, które napierdalają przypadkowych ludzi „dla hecy”. Niestety, milcząca akceptacja tego rodzaju działań policji to coś w rodzaju pułapki myślowej. Jeżeli bowiem odpowiednio długo będziemy trwali w przeświadczeniu, że policja „bije tylko złych, więc zwykli ludzie nie mają się czego bać”, to potem bardzo łatwo będzie nas przekonać do tego, że skoro policja kogoś bije, to ten ktoś pewnie jest zły. Dotychczasowym rządom (poza tymi sprzed 1989) niespecjalnie zależało na budowaniu takich narracji, ale po 2015 życie w Polsce zmieniło się w wielu wymiarach i to był jeden z nich (o czym więcej napiszę w dalszej części tekstu). Dlatego też rządowe media (i politycy partii rządzącej z Doktorem Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny na czele) rzucili się do flekowania Rzecznika Praw Obywatelskich, Adama Bodnara, który zwrócił uwagę na to, że być może policja przesadziła w trakcie przesłuchania Jakuba A., podejrzanego o zamordowanie 10-letniej dziewczynki. TVP Info rzuciło wtedy artykuł o łamiącym tytule: „Bodnar broni interesów mordercy dziecka?”  


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Jeżeli chodzi o moje przygody z nudzącą się bagieciarnią, to skończyły się one wtedy, gdy moja morda zrobiła się nieco bardziej zakazana z racji mojego przesuwania się na osi czasu (jeżeli ktoś woli bardziej literackie wyjaśnienie: im więcej czasu spędzałem na podkarpackich stepach, tym dłużej wiatr smagał moje lico podkarpackiego intelektualisty). Skłaniałbym się więc ku tezie takiej, że nudząca się bagieciarnia jakoś tak chętniej zaczepia młodych ludzi. W szczególności zaś takich, którzy nie wyglądają na osobników mogących stanowić zagrożenie dla szukającego rozrywki stróża prawa. Moje doświadczenia związane ze stróżami prawa były takie, a nie inne (zaś z wiarygodnych źródeł wiedziałem, że bywa znacznie gorzej). Poza tym, w czasie, w którym kształtował się mój szeroko pojęty światopogląd na sprawy różne, mogłem zaobserwować to, co policja zrobiła w Słupsku w styczniu 1998, kiedy to policjant zabił młodego kibica, a prokuratura i policja zaczęły tłumaczyć, że w sumie to on się sam wtedy zabił, bo uderzył głową w słup trolejbusowy. W miarę przybierania na wiosnach, w głowie gromadziło mi się coraz więcej tego rodzaju „wspomnień”.  Niemniej jednak, kiedy przeczytałem o tym, że policja zabiła kierowcę, który usiłował uciec przed nieumundurowanymi typami, wymachującymi giwerami, trochę mnie to zaskoczyło. Nie zaskoczyło mnie jednakże to, że policja od początku zaczęła kombinować (vide „wszyscy w szoku”).


Tak na dobrą sprawę to, co napisałem powyżej, to był bardzo długi wstęp, który miał osadzić w odpowiednim kontekście właściwą część tekstu. Do tej pory mieliśmy bowiem do czynienia z sytuacją, w której policja, przyzwyczajona do tego, że „wolno jej więcej”, korzystała z tego (nieformalnego) prawa. Jeżeli zaś „firma” potrafiła bronić swoich nawet wtedy, gdy ci ewidentnie coś zjebali, to pomyślcie sobie tylko, jak to musiało wyglądać w sytuacjach „niemedialnych”. Aczkolwiek to jedynie dygresja. Reasumując, do 2015 mieliśmy do czynienia z organizacją, która od czasu do czasu srogo przeginała. Po 2015 zmieniło się tyle, że przegina znacznie bardziej, ale nie musi się bać o jakiekolwiek konsekwencje, jeżeli przegina w odpowiednią stronę. Sama zaś policja, które już wcześniej nie radziła sobie z problemami natury wizerunkowej (bo miała to w dupie) teraz zalicza spektakularny meltdown. Spadek zaufania do tej instytucji można mierzyć słupkami sondażowymi: „W przypadku zaufania do policji mamy do czynienia z ogromnym spadkiem. Jeszcze w 2016 r. formacji tej ufało aż 70 proc. Polaków. Rok później nastąpił spadek, jednak nie tak duży jak obecnie. W ciągu czterech lat zaufanie do policji spadło aż o 25 pkt proc.”. Jednakże znacznie lepszym narzędziem analitycznym nastrojów panujących w społeczeństwie może być to, że na portalu „Magazyn Bieganie” pojawił się artykuł pt: „Jak uciec przed pościgiem. Poradnik taktyczny”, który to artykuł zaczynał się od leadu: „Czasy mamy niepewne, a może być jeszcze gorzej. Na ulicach coraz częściej można spotkać bandytów z pałkami teleskopowymi. Dlatego, w trosce o naszych czytelników, przedstawiamy poradnik taktyczny: ucieczka przed pościgiem oraz sposoby przygotowania.”. Jeżeli kogoś nie przekonują te pałki teleskopowe, to w tekście znalazł się taki fragment: „Jeśli napastnik jest dodatkowo obciążony – czy to kilogramami mięśni czy ekwipunkiem typu kamizelka albo tarcza – jego możliwości manewrowe na dystansie dłuższym niż 20-40 metrów są praktycznie żadne.” (w tym miejscu chciałbym podziękować koledze Marcinowi za podesłanie tekstu).  


Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że władze, które teraz tak bardzo starają się wszystkich przekonać do tego, że policja jest spoko i „bije tych złych”, wcześniej (czytaj, przed przejęciem władzy i na krótko po jej przejęciu, czyli zanim udało się wprowadzić nowe porządki do całej policji) miały inne zdanie na ten temat. Doskonałym przykładem będzie to, co się działo po tym, jak posłowie Prawa i Sprawiedliwości wdali się w przepychanki ze służbami mundurowymi w pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej. W trakcie całego zajścia politycy partii Jarosława Kaczyńskiego, między innymi, przeskakiwali przez barierki i dzierżąc w dłoniach legitymacje poselskie, próbowali taranować mundurowych (warto sobie to zapamiętać). Po całym zajściu działy się takie rzeczy: „Trzy sejmowe komisje na wniosek posłów PiS będą w czwartek debatować nad incydentami, które miały miejsce przed Pałacem Prezydenckim 10 i 11 kwietnia. Chodzi m.in. o poturbowanie - według PiS - dwóch posłanek tej partii podczas obchodów rocznicy katastrofy smoleńskiej.  Sprawą zajmować się będą połączone komisje: administracji i spraw wewnętrznych, sprawiedliwości i praw człowieka oraz regulaminowa i spraw poselskich. "Posiedzenie odbędzie się na wniosek posłów PiS. To głośna sprawa, należy ją wyjaśnić. Od tego są komisje sejmowe" - powiedział PAP przewodniczący komisji administracji i spraw wewnętrznych Marek Biernacki (PO).” . Drugim, równie dobrym przykładem może być to, co działo się po zatrzymaniu zachowującej się agresywnie córki ówczesnej gdańskiej radnej PiS, Anny Kołakowskiej (tej samej Anny Kołakowskiej, która potem wzywała do ogolenia na łyso posłanki PO [prokuratura się wtedy, rzecz jasna, nie dopatrzyła znamion czynu zabronionego]). W Zjednoczonej Prawicy nastąpiło wtedy masowe oburzenie. Oddajmy głos ówczesnemu szefowi MSWiA, Mariuszowi Błaszczakowi: „"powalenie na ziemię, przyduszanie kolanem i krępowani rąk to wykorzystanie nieadekwatnych środków do sytuacji, ponieważ tak policja powinna traktować opryszków i bandytów (…) Policja powinna być silna wobec silnych, a nie silna wobec słabych, a taki obraz widziałem w Gdańsku (…) To jest niezwykle ważne - obywatele muszą czuć się bezpiecznie, a więc muszą czuć się w ten sposób, że jeżeli oczekują pomocy ze strony policji, to mają mieć pewność tego, że ta pomoc zostanie udzielona. A nie, że zostaną skrzywdzeni.”. Zapowiedział również, że: „Po zajściu w Gdańsku wydałem polecenie Komendantowi Głównemu Policji, żeby były konkretne szkolenia wobec policjantów. Policja nie może w taki sposób postępować. To jest barbarzyńskie”. Biorąc pod rozwagę to, co odjebuje policja w trakcie protestów przeciwko decyzji Trybunału Przyłębskiego, strach pomyśleć na czym polegały te szkolenia. Ci sami posłowie (wspierani przez młode dzbany z Solidarnej Polski), opowiadają o tym, że posłanki, które zostały potraktowane gazem dlatego, że wyciągnęły legitymacje poselskie, to są same sobie winne, bo immunitet poselski nie znaczy, że im wolno więcej. Jestem naprawdę bardzo ciekaw, co by się działo, gdyby policja w trakcie tych przepychanek (w źródłach znajdziecie krótki filmik, na którym widać wyraźnie co się wtedy odjebywało) w 2011 zrobiła politykom PiSu to, co teraz robi posłankom. Obstawiam, że byłoby to coś w rodzaju „rząd tego ryżego chuja chce używać policji do zabójstw politycznych”. Tak swoją drogą, jak obejrzycie ten filmik, to się pewnie zaczniecie zastanawiać nad tym, czemu on nie został przerobiony na spot albo też czemu stacje telewizyjne nie puszczają go za każdym razem, gdy jakiś idiota z partii rządzącej opowiada o tym, że „posłanki są same sobie winne, bo coś tam”. Niestety, nie jestem w stanie odpowiedzieć na takie pytanie, ponieważ nie jestem ani politykiem opozycji, ani też polskimi mediami.


Mimo tego, że moje zdanie o polskiej policji jest takie, a nie inne, kiedy kątem ucha usłyszałem, że policjanci użyli „środków przymusu”, bo jednego z nich zaatakowano w trakcie protestu, uwierzyłem w to. Uwierzyłem, albowiem na protesty przychodzą różni ludzie i kogoś po prostu mogło ponieść (bo atmosfera była bardzo nerwowa [również dzięki Pewnemu Prezesowi, który wezwał do napierdalanek ulicznych w imię obrony kościołów, których nikt nie atakował]). Potem zaś, kiedy miałem trochę czasu na szeroko pojęte internetowanie i zobaczyłem „jak było”, okazało się, że policja (ustami swojego rzecznika) po raz kolejny usiłowała zaklinać rzeczywistość. Jedno trzeba policji przyznać: błyskawicznie dostosowywała swoje ściemy do kolejnych filmików, które wpadały do internetów. Najpierw tłumaczyli, że „ktoś zaatakował policjanta”, więc pomogli mu koledzy, którzy capnęli napastnika, a potem bronili się przed ludźmi, którzy usiłowali odbić tegoż napastnika. Potem, kiedy okazało się, że „atak” był próbą odebrania pałki teleskopowej, zaczęli tłumaczyć, że to właśnie tę próbę odebrania pałki teleskopowej mieli na myśli, kiedy mówili o ataku, policjant zaś miał prawo się bronić. Następnie, kiedy okazało się, że typ szedł z rozłożoną pałką w tłumie i zaczęły się pojawiać sugestie, że ludzie mogli poczuć się zagrożeni (patrz, wcześniejsze orędzie do sebixów autorstwa szeregowego wicepremiera), zaczęli tłumaczyć, że no może i szedł z tą pałką, ale jest bagietą, więc ma prawo. Co zrozumiałe, pytania o to, czy nieumundurowany policjant, który idąc w tłumie w pewnym momencie rozkłada pałkę teleskopową aby na pewno działał tak, jak należy – były zbywane mową-trawą, zaś cała rządowa machina propagandowa starała się przekonać ludzi do tego, że skoro policjant bił, to znaczy, że bity musiał sobie na to zasłużyć (bo przecież policja nie bije „tych dobrych”). Jeszcze bardziej potem okazało się, że choć oficjalnie nikt nie próbował podważać tego, że nieumundurowany policjant z pałką teleskopową zrobił coś nie tak, ale nieoficjalne wyjaśnienie (z obowiązkowym obwinianiem ofiary) pojawiło się na oficjalnym fanpejdżu polskiej policji. Mógłbym wam pokazać od razu to, co się tam pojawiło, ale pozwolę sobie zastosować jeden sprytny trick (chcący dowiedzieć o co chodzi, nienawidzą mnie), żebyście mogli w pełni docenić skalę policyjnego zedzbanienia.


Ponieważ zbierałem sobie linki do notki, zwracałem uwagę na różne wzmianki o policji. Razu pewnego natrafiłem na artykuł (datowany na 31 października 2020) pt.: „Policjant "Nie jest twoim wrogiem". Ruszyła ogólnopolska akcja opolskiego mundurowego”. Nie czytając artykułu wrzuciłem go sobie do linkowni, gdzie czekał w kolejce tekstów „do przeczytania”. Jednakowoż moja reakcja na tytuł tekstu była taka, że w sumie ok, ja rozumiem wszystko, ale jeżeli ktoś nie chce być traktowany jak wróg, to niech się przestanie zachowywać jak wróg. Tekst sobie chwilę poczekał na swoją kolej, a potem go przeczytałem. Zupełnie bez związku ze wszystkim chciałbym w tym miejscu przypomnieć pewne hasło, którym zaczęto podsumowywać wpisy ludzi, tłumaczących pod każdą informacją o przemocy wobec kobiet, że „not all men”. Tym hasłem jest „not all men but definitely this fucking guy” (w piknikowym tłumaczceniu: nie wszyscy mężczyźni, ale na pewno, kurwa, ten koleś). Pozwólcie, że zacytuje lead artykułu o braku wroga w policji: „Opolski policjant Piotr Chwastowski, w internecie znany jako twórca youtubowego kanału Psy Dają Głos, zainicjował akcję "Nie jestem twoim wrogiem". Nawiązuje w ten sposób do ataków - słownych i fizycznych - na mundurowych pilnujących porządku na odbywających się ostatnio w całej Polsce protestach. - Agresja względem nas jest nieuzasadniona. Nie służymy jednej czy drugiej stronie sporu, pomagamy wszystkim bez wyjątku - mówi policjant.”.  Ponieważ nie wszyscy wiedzą co, to za zjawisko te „Psy Dają Głos”, krótkie wyjaśnienie. W internetach funkcjonuje zarówno kanał na YT, jak i fanpejdż, który to fanpejdż można porównać poziomem chyba tylko i wyłącznie do „Dzielnego Taty”. Muszę się wam w tym miejscu przyznać do tego, że byłem, kurwa, prawie absolutnie pewien, że to PDG prowadzi jakiś anonimowy stróż prawa. Do łba by mi nie przyszło, że ktoś może tak bardzo odpierdalać i jeszcze się do tego przyznawać. Aczkolwiek, skoro już ustaliliśmy, że „policji wolno więcej”, to chyba niespecjalnie nas to powinno dziwić. Pan bagieta prowadzący fanpejdż zajmuje się, między innymi, tłumaczeniem, dlaczego policja zawsze ma rację (takie działanie wywołuje u mnie całe Ziobro zdziwienia). Jednakowoż nawet wziąwszy pod rozwagę to, co tutaj do tej pory napisałem (i pokłady informacji na temat bagieciarni, które mi się we łbie zebrały) to, co pan bagieta odjebał, żeby wytłumaczyć dlaczego to protestujący są winni temu, że agresywny kark z pałką teleskopową zaczął ich napierdalać, to jest po prostu, kurwa, szczere złoto. Postanowiłem zacytować wpis w całości, bo jest, kurwa, niesamowite:


„Czego oczekuje osoba, która usiłuje komuś wyrwać z ręki pałkę teleskopową?
Idziesz sobie ulicą. Widzisz wielkiego faceta z pałką teleskopową. I co robisz?
Nie ważne czy pałkę trzyma policjant czy prowokator zadymiarz. On ją po coś przyniósł i po coś ją trzyma. Jeśli chcesz mu ją odebrać to on jej użyje. Gwarantuję ci.
Jeśli jest policjantem to zrobi to zgodnie z prawem bo nie wolno policjantowi siłą nic odbierać.
Jeśli jest bandziorem to on tej pałki użyje bo lubi.
Finalny efekt jest taki sam. Próbując odebrać komuś pałkę teleskopową najprawdopodobniej poznasz jej moc.
Kasjerki w banku są uczone, że jak jest napad to mają oddać hajs i ratować życie. Dlaczego ludzie na ulicy tego nie rozumieją i proszą się o kłopoty?
Ten post nie broni ani nie tłumaczy zachowania pałkarza. To post wyrażający zdumienie, że ludzie nie mają instynktu samozachwawczego i próbują się naparzać z kimś większym i uzbrojonym.
Grasz w głupie gry? Wygrywasz głupie nagrody!”



Tak więc, moi drodzy, widzicie. Jeżeli widzicie na ulicy karka, spacerującego sobie z rozłożoną pałką teleskopową, to powinniście się go bać. Powinniście się go bać, bo nie ma tu znaczenia to, czy jest to bandyta, czy też policjant – jeżeli spróbujecie go rozbroić, to dostaniecie wpierdol. Pan bagieta tłumaczy ponadto, że jeżeli wpierdol dostaniecie od policjanta, to będzie wasza wina. Bardzo rzadko bawię się w swoich tekstach w głowologię (a jeżeli już to robię, to wyraźnie „oflagowane”), ale teraz muszę. Jak bardzo trzeba nie rozumieć rzeczywistości, żeby będąc policjantem napisać coś tak durnego? Jak można, kurwa, napisać, że jak się widzi typa z niebezpiecznym narzędziem (btw, nie wiem, czy pałka teleskopowa wyczerpuje znamiona niebezpiecznego narzędzia, tak więc nie traktujcie tego, jak definicji prawnej), to w sumie lepiej nic nie robić, bo „on po coś to narzędzie niesie”, nie zdając sobie sprawy z tego, że dla obserwatora istotne może być właśnie to „po coś”. Jeżeli bowiem widzę kogoś z niebezpiecznym narzędziem, to moim pierwszym skojarzeniem nie będzie to, że to uczestnik policyjno-gangsterskiej rewii mody, ale to, że pewnie będzie chciał komuś zrobić krzywdę. W teorii można by było pewnie zadzwonić na policję, ale w praktyce, zanim policja przyjedzie to kark zdąży na kimś tę pałkę połamać. Osobną kwestią jest to, że ten konkretny kark szedł z tą pałką w tłumie ludzi. Istotne jest również to, że działo się to po tym, jak Szeregowy Wicepremier wystosował swoje Orędzie do Sebixów i uczestnicy protestu widząc karka z pałką teleskopową mogli dojść do wniosku, że to właśnie jakiś patriota jebnięty, który postanowił odpowiedzieć (czynem) na wezwanie do bicia kobiet. Jeżeli osadzimy karka z pałką teleskopowym w takim kontekście (warto w tym miejscu zaznaczyć, że ten konkretny kark powinien zostać osadzony gdzie indziej) to nietrudno odgadnąć, że obserwator mógł sobie pomyśleć, że to jest ostatni moment na próbę rozbrojenia typa, bo ten pewnie zaraz zacznie napierdalać ludzi. Już mi się nie chce wspominać o tym, że tekst „Próbując odebrać komuś pałkę teleskopową najprawdopodobniej poznasz jej moc.” brzmi jak coś, co zostało napisane jedną ręką. Już sam fakt, że autorem tego wpisu jest policjant, powinien sprawić zapalenie się wielu lampek alarmowych. Niemniej jednak sprawa jest o wiele bardziej spektakularna, albowiem wpis ten został udostępniony na oficjalnym fanpejdżu Komendy Głównej Policji. Najwyraźniej naszym stróżom prawa bardzo zależy na tym, żeby przeciętny obywatel nie dostrzegał zbyt wielu różnic między policjantem, a zwykłym bandytą. Ale pamiętajcie o tym, że pan bagieta, który napisał o „poznawaniu mocy pałki teleskopowej” nie jest waszym wrogiem. Jednym z większych absurdów jest to, że zarówno panu bagiecie, który „nie jest naszym wrogiem”, jak i ludziom odpowiedzialnym za rzecznikowanie policji wydaje się, że tego rodzaju eventy można przykryć wrzutkami, które można podsumować: patrzcie, policjanci robią to, co do nich należy! Widzicie?! Jesteśmy tymi dobrymi! (No chyba, że któryś z nas popierdala z pałką teleskopową po ulicy, bo wtedy to lepiej załóżcie, że jesteśmy tymi złymi! Tak dla własnego bezpieczeństwa).


Przyznam szczerze, że po akcji z karkami napierdalającymi obywateli na proteście, byłem po raz pierwszy trochę ukontentowany tym, jak zadziałały media w Polsce (tzn. te, które nie były rządowe). Stało się tak dlatego, że bardzo szybko udało im się wynorać bardzo, ale to bardzo dużo informacji na temat tego, co się odjebało. Nie będę tu cytował wszystkich tych informacji, bo jest ich tyle, że dałoby się na ten temat napisać książkę pt. „Policjo, serio, kurwa?”, skupię się więc na tych co bardziej spektakularnych. Gdybym mógł sobie pozwolić na gdybanie, to bym sobie wygdybał, że mnogość informacji, do których dotarli dziennikarze mogła się wziąć stąd, że nie wszyscy w „firmie” są zadowoleni z tego, co się dzieje. Niemniej jednak, w kontekście tego, czego mogliśmy się dowiedzieć, było to, kurwa, too little too late. Szczerze się przyznam, że to, co się wydostało na powierzchnie to taki clusterfuck, że nie bardzo wiedziałem od czego zacząć. Ponieważ jednak od czegoś trzeba było, toteż zaczniemy od tego, że to nie była zwykła nasterydowana bagieciarnia w cywilu, to byli antyterroryści. Innymi słowy, czynniki decyzyjne uznały, że pokojowo protestujący obywatele są na tyle groźni, że trzeba ich spacyfikować przy użyciu ludzi, którzy są szkoleni do tego, żeby zajmować się najniebezpieczniejszymi bandosami.


Zastanawiałem się nad tym, kto wpadł na idiotyczny pomysł, coby wysłać w tłum ludzi, bez żadnych „oznaczeń” (nie, opaska założona na ramię po tym, jak zaczęło się napierdalanie obywateli się nie liczy). Miałem swoje podejrzenia odnośnie tego, że nie był to przypadek. Okazało się, że tym razem przeczucie mnie nie zawiodło, ale nie doceniłem skali spierdolenia. Pozwólcie, że wrzucę tu krótki cytat z artykułu z GW: „Cywilni funkcjonariusze wchodzący w tłum z pałkami teleskopowymi są ściągnięci z wydziałów antyterrorystycznych. Włączeni w skład oddziałów prewencji nazywają się "wydziałem Chaos”. To jest bardzo krótki fragment, ale po jego przeczytaniu wyjebało mi skalę. Okazuje się bowiem, że ktoś w policji uznał, że to, że banda karków nazywa się „wydziałem chaos”, to całkiem normalna sprawa. Co prawda nie mam pewności, ale wydaje mi się, że wiem skąd wzięła się taka, a nie inna nazwa (było to moje pierwsze skojarzenie). Pamiętacie może taki film jak „Fight Club”? Otóż w filmie tym w pewnym momencie powstał tzw. „Project Mayhem”, jak sobie to wrzucicie w google translatora, to wam wyjdzie „Projekt Chaos”. z racji tego, co odpierdalali ci konkretni bagieciarze, jestem prawie pewien, że były to kolejne ofiary własnego niezrozumienia tego, o czym był film. Aczkolwiek są to tylko i wyłącznie moje dywagacje. Niezależnie od tego, jaka była przyczyna, dla której karki nazwały się tak, a nie inaczej, sam fakt nazwania się „Wydziałem Chaos” powinien sprawić, że każdemu w otoczeniu tych jegomościów powinny się odezwać w głowie dzwonki alarmowe. Nieśmiało bowiem przypominam, że prewencja to nie jest, kurwa, jakiś oddział zajmujący się organizowaniem akcji dywersyjnych na tyłach wroga. Gdyby się nazwali „wydział prawa i porządku”, dałoby się to jakoś zrozumieć (choć trąciłoby to dramatyzmem), ale nazwa „Wydział Chaos” w policji brzmi równie naturalnie, jak gdyby gdzieś powstało przedszkole imienia Trynkiewicza (bądź też jacyś wychowawcy wczesnoszkolni założyliby sobie stowarzyszenie o nazwie „wydział pedofilia”).


Na uwagę zasługuje również fakt, że o informacje o „Wydziale Chaos” wypłynęły dopiero wtedy, gdy kultyści Khorne'a zaczęli napierdalać ludzi na ulicach. Wcześniej jakoś tak nikomu to nie przeszkadzało, a przynajmniej nie na tyle, żeby podzielić się tym z otoczeniem. No ale, jak mniemam, na funfli się nie donosi, prawda? Być może przemawia przeze mnie jakiś tam idealizm (młodzieńczym go nie nazwę z przyczyn oczywistych), ale wydaje mi się, że z policji powinien na zbity pysk wylecieć cały „Wydział Chaos”. Zaraz za nim powinni wylecieć również wszyscy oficerowie, którzy o nim wiedzieli i go tolerowali. Wspomnieć trzeba również o tym, że „Wydział Chaos” składał się z ludzi o właściwych poglądach. Tym samym, można mieć pewność, że jeżeli „Wydział Chaos” napierdalał ludzi na ulicach, to robił to na czyjeś wyraźne polecenie.


Na tym jednakowoż spierdolenie się nie kończy. Oko Press wykopało trochę informacji na temat karka, od którego wszystko się zaczęło: „Dziennikarze OKO.press nagrali jak mężczyzna po cywilnemu bije pałką i przewraca uczestników protestu Strajku Kobiet. Ustaliliśmy, że jest antyterrorystą. W przeszłości miał już problemy związane z nadużyciem przemocy: domagając się zwrotu pieniędzy, złamał komuś nos (…) Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że mężczyzna miał już w przeszłości problemy z powodu krewkiego charakteru. Kilka lat temu miał złamać komuś nos, domagając się – w imieniu innej osoby – zwrotu pieniędzy. Wówczas prokuratura umorzyła warunkowo postępowanie w jego sprawie. Również na pytanie o tę sprawę nie dostaliśmy dotąd odpowiedzi z KSP.”. Od razu dorzucę do tego kawałek z Gazety pl: „Ten, który pierwszy użył pałki, jest znany z problemów z agresją. Kiedy ma obezwładnić bandziora, to nie jest to problemem, bo nikt się nie przejmie tym, że próba oporu zostanie przerwana przy pomocy kolby. No ale na demonstracji kobiet?”. Informatora szanuję za szczerość. Z wypowiedzi wynika bowiem, że miałem trochę racji w tym, do czego może doprowadzić pobłażaniew  wyżywaniu się policjantów na „złolach”. Aczkolwiek to tylko dygresja. Wróćmy do meritum, którym jest fakt, że antyterrorystą był typ, który zajmował się odzyskiwaniem długów (nie, nie uwierzę w to, że wtedy jak złamał komuś nos, to był ten jeden, jedyny raz, jak robił takie rzeczy). W kontekście tego, że „Wydział Chaos” składa się z ludzi o odpowiednich poglądach nikogo nie powinno dziwić to, że prokuratura umorzyła postępowanie. Absolutnie nie zdziwiło mnie to, że informatorzy (którzy rozmawiali z Oko Press i Gazetą.pl) mówili o tym, że typ ma problemy z agresją. To było, kurwa, widać na nagraniu. On tam nie poszedł po to, żeby zabezpieczać cokolwiek. Znowu sobie pozwolę na dygresję głowologiczną, albowiem mam przeczucie graniczące z pewnością, że część ludzi wybiera sobie taki, a nie inny zawód dlatego, że wiedzą, że będą tam mogli stosować przemoc i nie ponosić za to żadnych konsekwencji. Taki człowiek, co prawda, może chodzić na treningi sportów walki, ale nie będzie za nimi jakoś specjalnie przepadał, bo tam zachodzi ryzyko dostania wpierdolu (bowiem zawsze się może trafić ktoś lepszy). Poza tym, na treningach nie można bezkarnie napierdalać ludzi (albowiem w przeważającej większości przypadków ktoś, kto by tego próbował, zostałby wyjebany z treningów przez trenera). Szczerze wątpię w to, żeby ten konkretny kark był równie wyrywny zabezpieczając np. Marsz Niepodległości. Co innego napierdalać przypadkowych ludzi, a co innego tłuc się z ziomeczkami, którzy dla sportu napierdalają się po ryjach na ustawkach. Co innego odreagować sobie na ludziach, którzy unikają przemocy. Ciekaw jestem, jakie by były wyniki toksykologii, gdyby ją zrobiono bohaterskim bagietom zaraz po tym, jak tłukli ludzi na protestach. Coś mi mówi, że pewnie niejeden warszawski kierowca autobusu popatrzyłby na te wyniki z uznaniem. No ale, przecież nikt nie będzie robił takich badań bohaterom dzielnie broniącym swojego prawa do napierdalania obywateli o nieprawilnych poglądach, prawda?


Zastanawiam się nad tym, czy kretyni, którzy zawiadują bagieciarnią (niezależnie od tego, czy chodzi o kretynów z „firmy”, czy też o kretynów cywilnych) rozmyślają nad tym, co się stanie, jeżeli nadal będą utrzymywać, że agresywne karki napierdalające ludzi „miały rację”, zaś tego rodzaju sytuacje będą się powtarzać. Czy tym kretynom wydaje się, że w ten sposób uspokoją nastroje społeczne? Czy też może wydaje im się, że im więcej wpierdolu, tym bardziej ludzie będą szanować policję (o rządzie nie wspominając)? Ja być może mam skrzywioną perspektywę, którą wyniosłem z Podkarpacia, ale wydaje mi się, że to się może skończyć w nieco inny sposób. Zanim napiszę o jaki sposób chodzi, opowiem wam historię z czasów studiów. Kiedy męczyłem się z moim pierwszym kierunkiem studiów, którego nie skończyłem (aczkolwiek można powiedzieć, że skończyłem go dwa razy), mieszkałem na stancji z góralem (na użytek niniejszej notki załóżmy, że góral miał na imię Andrzej). Z takim prawdziwym, który pochodził z najwyżej położonej wioski w Polsce. Mimo skrajnie różnych poglądów, mieszkało nam się ze sobą dobrze. Kiedyś Andrzej opowiadał mi o tym, jak to sobie czekał przy jakiejś budzie na kurczaka z rożna, a nieopodal przechodziła grupa dresów, które zaczęły mu, że tak to ujmę, głośno urągać. Andrzej miał instynkt samozachowawczy, tak więc nie wdawał się w jakieś rozmowy z grupą dresów. Dalej sobie spokojnie czekał na strawę. Zupełnie bez związku z sytuacją rozejrzał się był dookoła i powiedział, że jak się zorientował, że niedaleko leży kilka cegieł, to mu się trochę raźniej czekało, bo wiedział, że w sytuacji, w której dresy zdecydowałyby się na to, żeby przejść od słów do czynów, pewnie by się dzięki tym cegłom obronił. Morał z tej historii jest taki, że ludzie potrafią się szybko zaadaptować. Innymi słowy, jeżeli rządzący nadal będą szczuli na ludzi „Wydział Chujos”, to za którymś razem może się okazać, że rozłożenie pałki w tłumie skończy się dla tego, czy innego spizganego karka na ten przykład tym, że ktoś mu zaparkuję cegłówkę w potylicy. Znacznie mniej spektakularne efekty napierdalania obywateli będą się przejawiać w tym, że ci mogą zacząć traktować policję jak bandytów. Wtedy zaś wszelka współpraca na linii obywatele - policja będzie cokolwiek, kurwa, utrudniona. No ale, jak to napisał pewien pan, którego wpis policja tak chętnie udostępniła: „Grasz w głupie gry? Wygrywasz głupie nagrody!”


Niestety, w ramach niniejszej notki nie możemy się skupić tylko i wyłącznie na dokonaniach „Wydziału Chujos” (to już ostatni raz, obiecuję), albowiem nie tylko ów wydział ostatnio dokazuje. Okazuje się bowiem, że jak da się polskiemu policjantowi puszkę z dużą ilością gazu łzawiącego, do taki pampolicjant będzie się czuł bardzo zagrożony. Jak bardzo?  Tak bardzo, że będzie nim napierdalał naokoło. Za Wielką Wodą mają takie określenie, jak „trigger happy” (ma to kilka znaczeń: ktoś impulsywny, ktoś lubujący się w agresji, ktoś kto bardzo chętnie używa broni palnej), określenie to idealnie opisuje polskich stróżów prawa (niebawem będzie to jeden z najkrótszych dowcipów o policji). Rzecz jasna, policja traktująca gazem posłanki (na tyle P O T Ę Ż N E, że policja się ich boi [ale obywatel nie powinien się bać steryda z pałką teleskopową, prawda?]) za to, że te okazały legitymacje poselskie, nie ma sobie nic do zarzucenia. Rzecz jasna, plejada prawicowych zjebów tłumaczy, że „policja miała rację” (każdego z tych ludzi należałoby odpytać, kurwa, na wizji na żywo, co powinna zrobić policja wtedy, gdy ich partyjni koledzy dokazywali na Krakowskim Przedmieściu i patrzeć jak się pocą przed kamerami). Już samo to, że Zjednoczona Prawica tak zapamiętale broni policjantów, którzy ewidentnie przeginają pałę (gra słów niezamierzona) sugeruje, że to nie jest tak, że ci policjanci robią to, co robią sami z siebie (poza „Wydziałem Chujos” [tak, wiem, tamten raz miał być tym ostatnim, ale nie dałem Słowa Podkarpacianina, więc się nie liczy]) Tzn. owszem, pewnie chętnie traktowaliby gazem obywateli (ale pamiętajcie, oni nie są naszymi wrogami!), ale posłankom jednak by odpuścili, bo tu ryzyko przypału jest spore. No chyba, że ktoś im, kurwa, powie, że posłanki powinny np. dostać za swoje. Jestem prawie pewny, że to, w jaki sposób policja reaguje na posłanki wzięło się stąd, że pewien kieszonkowy dyktator został przez nie okrzyczany w Sejmie i pewnie do tej pory boli go z tego powodu ego (a jak wiadomo, ego kogoś, kto potrafi drzeć w Sejmie ryj o tym, że opozycja ma „zdradzieckie mordy”, jest bardzo wrażliwe). Nie ma innego powodu. Tylko i wyłącznie krysza, którą ktoś obieca bagieciarni może sprawić, że ci zaczną tak bardzo przeginać. To się nie skończy dobrze, bo nie może się skończyć. Ja wiem, że czynniki decyzyjne doszły pewnie do wniosku, że skoro na protesty chodzi znacznie mniej ludzi niż na samym początku, to znaczy, że można się już z protestującymi nie liczyć i można ich „złamać” (a dodatkowo pokazać posłankom lewicynco czeka każdego, kto podniesie głos na Genialnego Stratega). Tyle, że to pokazuje jedynie to, jak bardzo elity Zjednoczonej Prawicy są oderwane od rzeczywistości.


Na samiutki koniec tej i tak już przydługiej notki (która byłaby znacznie dłuższa, gdybym poruszył tu wszystkie wątki, które poruszyć chciałem [np. to, że policja próbowała zastraszać nastolatków biorących udział w protestach]) postanowiłem coś wyjaśnić na wypadek, gdyby na mój lewacki blog zabłądził jakiś stróż prawa. Ja wiem, że takowy stróż może uznać, że obraz policji, który to namalowałem literami jest jednostronny, tendencyjny/etc. Chciałbym w tym momencie takiemu stróżowi prawa oznajmić, że bardzo mi z tego powodu wszystko jedno. Mam takie, a nie inne doświadczenia związane z policją (które to doświadczenia nie były jakoś specjalnie spektakularne, bo wiedziałem czego nie należy robić jak się spotka znudzonego pana bagietę) i tego nie zmieni to, że ktoś się może poczuć „urażony” tym, że na ich podstawie wyrobiłem sobie opinie na temat policji. Ja rozumiem, że to nie jest łatwa, lekka i przyjemna robota, ale nie zamierzam się „stawiać na miejscu policjanta, żeby go zrozumieć”. Zamiast tego chciałbym takiemu policjantowi zaproponować postawienie się w roli kogoś, kto policjantem nie jest. Mój syn póki co jest na tyle młody, że może sobie spokojnie wierzyć w to, że policjanci są zawsze „tymi dobrymi” (takie tam Prachettowskie „kłamstwa dla dzieci”) . Jednakowoż za jakiś czas trzeba będzie mu zacząć tłumaczyć, że owszem, policjant powinien być dobry, ale czasem (szczególnie w godzinach nocnych), można trafić na znudzonego pana bagietę i wtedy trzeba na siebie bardzo uważać, tak na wszelki wypadek, bo przecież sama policja wychodzi z założenia, że dla obywatela różnica między bandytą, a policjantem nie istnieje, bo zarówno jeden, jak i drugi może nam spuścić wpierdol. Będę mu również musiał opowiedzieć o tym, że, owszem, ma prawo do protestowania, ale prawda jest taka, że może to być problem, bo policja uważa, że ma prawo do napierdalania ludzi biorących w protestach (i do zastraszania młodzieży licealnej). Bardzo nie chcę mu tego mówić, ale będę musiał, tak na wszelki wypadek. Owszem, do tej pory zawiadowca w Warszawie może się zmienić i przez policję przejdzie miotła (która wymiecie tych, których być tam nie powinno), tylko że widzicie, spolegliwość policji sugeruje, że gdyby po jeszcze lepszej zmianie do władzy doszedł jakiś kolejny wannabe emerytowany zbawca narodu, to policja może znowu wrócić do tych samych „wzorców”, którymi jara się teraz. Gdybym był naiwny, to pewnie bym się łudził tym, że być może policja wyciągnie wnioski z tego, co teraz się dzieje i w przyszłości, w momencie próby nie będzie tak chętnie bawiła się w zbrojne przedłużenie woli partii rządzącej. Gdybym był jeszcze bardziej naiwny, łudziłbym się, że policja zrozumie, że zatrudnianie typów mających problemy z agresją (czy tam z „krewkim charakterem”), którzy potem wyładowują się na obywatelach (czy to na ulicach, czy to na komendach) to średni pomysł. O tym, że policja mogłaby tak sama z siebie dokonać samooczyszczenia i pozbyć się ze swoich szeregów ludzi, którzy od pospolitych bandytów różnią się tylko i wyłącznie tym, że czasem noszą mundur, pisać nawet nie będę, bo to by już nie była naiwność, tylko wiara w cuda. Ponieważ naiwny nie jestem i w cuda nie wierzę, wolę dmuchać na zimne.


Źródła:

https://wiadomosci.wp.pl/proces-policjanta-strzelal-do-tygrysa-zabil-lekarza-6108997176517249a?c=336&src01=f1e45

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,164950,25454833,weterynarz-zginal-o-oblawie-na-tygrysa-byl-jednym-ktory-wiedzial.html

https://wydarzenia.interia.pl/wielkopolskie/news-zabojcza-pomylka-policji,nId,1125062

https://wyborcza.pl/1,75398,17360812,Sad_o_uzyciu_broni_przez_policjantow__Mieli_odskoczyc_.html

https://tvn24.pl/pomorze/ostrzelali-auto-przez-pomylke-policja-nie-chce-zaplacic-za-naprawe-ra574826-3310929

https://twitter.com/RafalWos/status/1329716594977730561

https://www.tvp.info/43153745/bodnar-broni-interesow-mordercy-dziecka

https://pl.wikipedia.org/wiki/Zamieszki_w_S%C5%82upsku

https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/sondaz-ktorym-instytucjom-ufaja-polacy-pytamy-o-policje-kosciol-ue-tk-rzad-i-sady/swnt7mn,79cfc278

https://www.magazynbieganie.pl/jak-uciec-przed-poscigiem-poradnik-taktyczny/

Link do filmiku, na którym dokazują posłowie PiS:

https://twitter.com/mart801/status/1332996806536519680

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1333398771762401280

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1333397118623625217

https://tvn24.pl/pomorze/gdansk-umorzenie-w-sprawie-wpisu-kolakowskiej-ra752769-2501725

https://opole.naszemiasto.pl/policjant-nie-jest-twoim-wrogiem-ruszyla-ogolnopolska-akcja/ar/c1-7974565

https://www.facebook.com/psydajaglos/posts/734385193835632

https://www.facebook.com/PolicjaPL/posts/3899701666717624

https://wyborcza.pl/7,75398,26527953,wydzial-chaos-w-akcji-kim-sa-policjanci-w-cywilu-ktorzy.html

https://oko.press/news-oko-press-policjant-ktory-bil-palka-to-antyterrorysta-mial-juz-problemy-z-prawem/

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,26529279,palek-mieli-uzyc-ci-z-wydzialu-drugiego-wiernego-dobrozmianowemu.html

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1330248281981653000