piątek, 26 października 2018

Hejterski Przegląd Cykliczny #39

Zastanawiałem się nad tym, od czego zacząć niniejszy Przegląd i zdecydowałem, że trochę achronologicznie będzie, albowiem zaczniemy od kwestii najbardziej aktualnej, czyli od wyborów samorządowych. Od czego by tu zacząć? Wydaje mi się, że najlepiej zacząć od trzęsienia ziemi (oh yes, I did), czyli od nokautu wyborczego w Wawie. Co prawda pod koniec kampanii słupki Trzaskowskiego i Jakiego się rozjechały (ten pierwszy miał 10 punktów procentowych przewagi nad tym drugim), ale nic nie wskazywało na to, że Trzaskowski rozjedzie Jakiego w pierwszej turze. Dodatkowo  z sondaży wynikało, że Trzaskowski zbierze jakieś 40-pare procent głosów, tak więc był on zajebiście niedoszacowany. Jak to się stało? Wydaje mi się, że największe podziękowania należą się sztabowi Patryka Jakiego, który przed ostatnie 2 tygodnie kampanii zaliczał fuckup za fuckupem. Kampania Jakiego była agresywna prze cały czas, ale pod koniec wyglądało to tak, jakby im się zaciął zjebotron. Cebulą na torcie był moment, w którym sztab PiSu postanowił się zrzygać spotem o uchodźcach. Spot ów wywołał mocno jednoznaczne reakcje (w praktyce, rozrzucał go partyjny beton i drony). Mimo tych reakcji  Patryk Jaki stwierdził, że w sumie to spoko ten spot był. Jaki był w pewnym momencie na tyle zdesperowany, że w swoim ostatnim spocie opowiadał o tym, że w czasie, w którym inni jeździli na narty (khe khe Trzaskowski), on musiał roznosić ulotki, żeby na studia zarobić. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to napisałbym, że wpierdol, który w pierwszej turze dostał Jaki to była instant karma po tym „bieda spocie”. No dobrze, ale tak właściwie, to czemu Jaki zaczął tak bardzo panikować? Śmiem twierdzić, że to dlatego, że w pewnym momencie uwierzył w to, że może wygrać. Wyrównane sondaże „pierwszoturowe” można było w ten sposób interpretować (tak przeca interpretował to pierdylion komentatorów i dziennikarzy). Sondaże sobie rosły aż do „wyrównania”, a wtedy Jaki rozpoczął ofensywę. A to przytulenie Guziała, a to „Dzielnica Przyszłości”/etc (każda z tych decyzji została uznana za „gamechanger” wyborów). Problem (Jakiego) polegał na tym, że napierdalał jednym gamechangerem za drugim, a słupki mu się nie poprawiały. W międzyczasie pojawił się sondaż, z którego wynikało, że jeżeli Jaki wejdzie do drugiej tury, to przegra ją stosunkiem głosów 60:40. Wydaje mi się, że wtedy sztab spanikował i zaczął robić idiotyzmy w rodzaju wizualizacji (zdjęcie na tle regału z książkami), rzucenie „szmatą” partyjną („Jestem bezpartyjny”), straszeniem tym, że jak Trzaskowski wygra, to Warszawa nie dostanie pieniędzy, mocno idiotyczne nawiązanie do powstania warszawskiego etc (idiotyzmów było znacznie więcej). Nawiasem mówiąc, rasistowski rzyg PiSu (zwany również spotem wyborczym) dowodzi tego, że panikować w pewnym momencie zaczął cały PiS, ale o tym za moment. Wpływ tych działań na szanse Jakiego doskonale opisze następujący cytat: „Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej tam Prosiaczka nie było”. Nie wiem, jak wyglądały warszawskie sondaże, które partie sobie zamawiają na użytek wewnętrzny, ale histeria sztabu Jakiego sugeruje, że wyglądały one bardzo źle. Przyznaję, że w tym momencie zaczynam wróżyć z fusów, ale wydaje mi się, że pod koniec kampanii sztab Jakiego (rzecz jasna, mam tu na myśli jedynie najwyższe szarże) dysponował sondażami, z których wynikało, że „jak tak dalej pójdzie, to bardzo możliwe, że nie dojdzie do drugiej tury”. Moim zdaniem, jedynie w ten sposób można wytłumaczyć idiotyzmy, które wyczyniano pod koniec kampanii. Jeżeli sztab wiedział, że nadchodzi wpierdol, to usiłowano zrobić „cokolwiek”, żeby urwać choć kilka % Trzaskowskiemu (vide „sprowadzą uchodźców”, „jeździł na nartach, a ja zbierałem kasę na studia”/etc). No dobrze, ale czemu tak właściwie Jakiemu przestało dobrze iść? W sierpniu rządowe media zachłystywały się sondażami, w których stało, że Jaki jest 1 punkt procentowy za Trzaskowskim. Odpowiedzi na to pytanie pomoże udzielić jeden z sondaży, który został zignorowany przez większą część komentatorów (szczególnie zaś tych, którzy wieszczyli zwycięstwo Jakiego). Pozwolę sobie zacytować „Do Rzeczy”: „Z najnowszych badań przeprowadzonych dla "Faktu" i portalu Onet.pl wynika, że niemal dla 70 proc. warszawiaków afera reprywatyzacyjna nie będzie miała znaczenia podczas wyboru przyszłego prezydenta stolicy. Sondaż pokazuje, że jedynie 5 proc. respondentów stwierdziło, że przez nagłośnioną aferę warszawską, nie zagłosuje na kandydata Platformy Obywatelskiej. Pomimo afer, niejasności i skandali w dalszym ciągu 60 proc. badanych dobrze ocenia Hannę Gronkiewicz-Waltz, która rządzi Warszawą od 12 lat.” Na czym opierała się kampania Jakiego? Głównie na jego działalności w Komisji Weryfikacyjnej, na klarowaniu, że „jeżeli Trzaskowski wygra, to będzie tak samo jak za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz„ i na podkreślaniu politycznej odpowiedzialności Platformy Obywatelskiej za dziką reprywatyzację + 24/7 hejtowanie Trzaskowskiego za to, że jest „obciachowy”. Ujmując rzecz kolokwialnie, główne założenia kampanii Jakiego rozminęły się z oczekiwaniami wyborców. Co do hejtu na Trzaskowskiego, to ten się w pewnym momencie znudził wyborcom (część z nich pewnie zaczęło to wkurwiać) i jedynie prawicowa bańka (do której należą również rządowe mendia) się tym jarała do samiutkiego końca kampanii. Najprawdopodobniej było tak, że szczyt popularności przypadł na sierpień 2018 (acz nie na koniec tego miesiąca, bo wtedy Jaki zaliczył pierwszą poważną wtopę wizerunkową, którą był wyjazd do Sofii). Potem zaś już „poszło”, bo pozytywna kampania Jakiego odbiła się od ściany (vide, „Dzielnica Przyszłość”, która była jednym z pierwszych „gamechangerów bez znaczenia”). W tym miejscu dygresję poczynię. Pamiętacie te dzikie tłumy na spotkaniach z Patrykiem Jakim? Czy ktokolwiek ma jeszcze jakiekolwiek wątpliwości w zakresie tego, że „spontaniczność” (z jaką zbierały się te tłumy) można porównać jedynie ze „spontanicznością” internetowego poparcia dla tegoż kandydata? Na sam koniec pastwienia się nad Jakim jeszcze jedna, bardzo istotna kwestia. Ponieważ to, co stało się w Warszawie, było straszliwym wpierdolem wizerunkowym, bardzo szybko okazało się, że „Te wybory były nie do wygrania dla kandydata PiS-u w Warszawie. Spójrzmy prawdzie w oczy” (cytat Guziała). Nie, kurwa, nie dam sobie wmówić, że tę kampanię zbudowano w oparciu o przeświadczenie, że kandydat nie ma szans. Skoro nawet spora część dziennikarzy i komentatorów twierdziła, że „nie no, Jaki wygra” (reakcje rządowych mediaworkerów świadczą o tym, że łomot w pierwszej turze był dla nich szokiem). Gdyby założenie było takie, że „Jaki przejebie”, to miejscowe struktury PiSowskie nigdy by się, kurwa, nie zgodziły na to, żeby jego ludzie dostali miejsca na listach wyborczych. Nikt nie pozwoliłby na zaangażowanie rządowej machiny propagandowej w pomoc kandydatowi, który „i tak nie ma szans”, skoro można by było jej użyć do pomocy innym, „bardziej rokującym” kandydatom. Edycja – już po napisaniu przeze mnie tego kawałka, PKW wrzuciło oficjalne wyniki: Rafał Trzaskowski uzyskał 56,67 proc, Patryk Jaki - 28,53 proc.


W poprzednim Przeglądzie poteoretyzowałem sobie trochę w temacie tego, że PiS zaczął prowadzić nieco samobójczą kampanię (krytykowanie seksizmu/etc) i że najprawdopodobniej wynika to z tego, że aktyw partyjny chce się teraz nachapać, bo nikt tam nie ma pewności co do tego, „jak będzie w 2019”. Potem okazało się, że PiS nie ma również pewności co do tego, jaki będzie wynik wyborów samorządowych. Kompulsywne napierdalanie taśmami przez TVP (które przeca miały być „odgrzewanym kotletem”) w ostatnim tygodniu dobitnie o tym świadczy (tak samo, jak pierdylion innych rzeczy, w tym wspomniany wcześniej rasistowski rzyg mylnie nazwany spotem wyborczym [najwyraźniej jakiś spindebil uznał, że to będzie coś na miarę spotu z lodówką w 2005]). Dodatkowo, mój ulubiony spindoktor dobrej zmiany, Samuel Pereira, przed cisza wyborczą był łaskaw wystosować arcyciekawe oświadczenie na swoim koncie Twitterowym: „Może to dla niektórych zabrzmieć kontrowersyjnie, ale uważam, że w każdych wyborach powinniśmy się trzymać prostej zasady: Wiesz na kogo głosować - idź do urny, jeśli jednak naprawdę nie wiesz na kogo oddać głos - zostaw decyzję tym, co się bardziej interesują polityką niż Ty.” Ujmując rzecz prostymi słowy, Samuel Pereira sugeruje „niezdecydowanym” żeby się nie wpierdalali między wódkę a zagrychę i sobie darowali wybory. Jak to możliwe, że ktoś, kto miał kiedyś w bio „państwowiec”, zdecydował się na antyfrekwencyjną tyradę? Na pewno nie należy wiązać tego z sondażem CBOSu, z którego wynikało, że: „29 proc. respondentów w wyborach do sejmików województw zagłosowałoby na PiS, Koalicyjny Komitet Wyborczy Platforma. Nowoczesna Koalicja Obywatelska uzyskałby 16 proc., PSL i Bezpartyjni Samorządowcy zdobyliby po 7 proc; a Kukiz'15 - 5 proc.”. Co prawda słupek PiSu obsunął się o 5 punktów procentowych (względem poprzedniego sondażu CBOS), ale Pereira spanikował z zupełnie innego powodu. Otóż 27% respondentów (którzy wcześniej zadeklarowali chęć udziału w wyborach) stwierdziło, że nie wie na kogo będzie głosować („trudno powiedzieć”). Tak więc, komitet wyborczy „trudno powiedzieć” miał jedynie 2 punktu procentowe mniej niż chlebodawcy Samuela. Nieco zaś bardziej na poważnie, tak wysoki odsetek niezdecydowanych (sondaż przeprowadzono pi razy oko na dwa tygodnie przed wyborami) musi być koszmarem dla spindoktora dobrej zmiany. No bo z jednej strony PiS (czy inna zjednoczona prawica) ma słupek spory, ale z drugiej strony nikt mu nie był w stanie zagwarantować, że niezdecydowani (których było w cholerę), nie powiedzą sobie „a chuj, głosujemy na PO” i nie utrudnią życia jego chlebodawcom. Insza inszość to fakt, że tak wysoki odsetek niezdecydowanych sugeruje, że ofensywa propagandowa PiSu (której współtwórcą jest Pereira) zdała się na przysłowiowy chuj. Tak na samiuteńki koniec warto wspomnieć o tym, że CBOS swoje słupki (które się rozjechały z rzeczywistością dość spektakularnie) uzyskał w ten sposób, że w myśl sondażu 80% respondentów powiedziało, że weźmie udział w wyborach („64 proc. z nich deklaruje, że na pewno weźmie udział w wyborach, a 16 proc. wybrało opcję "raczej wezmę w nich udział”).


Jeszcze tylko jedno nawiązanie wyborcze i przechodzimy do innych tematów. O moim uwielbieniu do polityków/mediaworkerów, którzy uwielbiają się od czasu do czasu zrzygać na suwerena, doskonale wiecie. Reakcje na wynik wyborów to były prawdziwe żniwa. Zaczniemy od reakcji rządowych mediaworkerów, którym włączył się Stonoga. Na pierwszy ogień, Bartłomiej Graczak (pracownik TVP): „Największe zaskoczenie to Warszawa... Patryk Jaki wykonał potężną pracę i zaproponował ambitny program. Rafał Trzaskowski bardzo długo naśladował rywala i powtarzał niezrealizowane obietnice HGW. Najwyraźniej w Warszawie lemingoza ma się nadal świetnie.” Innymi słowy „wynik wyborczy Patryka Jakiego, to jest jakaś porażka. Ja myślę, że to polskie, kurwa, głupie społeczeństwo, ta kurwa banda imbecyli, która głosowała na tych(...)”. No ale, nie powinniśmy się dziwić Graczakowi, bo przeca współtworzył tę kampanię, a ten lemingosuweren tego nie uszanował. No przeca, to tak jakby ktoś temu Graczakowi w twarz napluł. Nie dorosło nasze społeczeństwo, oj nie dorosło... Nieco później (po ochłonięciu) Graczak napisał: „Nie kryłem zaskoczenia brakiem II tury w Wawie (nie ja jeden). Nie mogę też zrozumieć, jak Jakiego można nazywać największym przegranym. Praca, którą wykonał powinna być doceniona, także w PiS. Wynik jest lepszy niż 4 lata temu i nieco gorszy od ogólnopolskiego. I to w Warszawie!' Płakałem rzewnemi łzami, czytając „powinna być doceniona, także w PiS” (bo to sugeruje, że nadal ból dupy o te wybory). Jednakowoż chcę wyjść naprzeciw oczekiwaniom redaktora Graczaka i odpowiedzieć na pytanie „jak Jakiego można nazywać największym przegranym?” - bo przejebał w pierwszej turze, mimo że pompowaliście balon o nazwie „Jaki rozjedzie Trzaskowskiego w drugiej turze!”. Teraz przyszła pora na redaktorkę naczelną mojego ukochanego portalu „w Polityce”, która puściła spektakularnego pawia: „Warszawa, Poznań, Łódź czy Legionowo utrwaliły dziś najgorszy stereotyp Polaka - cwaniaka, złodzieja i kombinatora. Na szczęście Polska to nie tylko największe miasta. Wręcz przeciwnie!”. Gdyby redaktor Nykiel skrytykowała jedynie fakt reelekcji Smogorzewskiego, jeszcze szło by to jakoś zrozumieć (mam jednakowoż nadzieję, że każdy seksistowski rzyg polityka Dobrej Zmiany spotka się z równie ostrą reakcji pani redaktor). Nieco zabawnym znajduję fakt, że chęć ułożenia jakiejś narracji sprawiła, że Legionowo (54 tys. mieszkańców) zostało „dużym miastem” i zostało zestawione w jednym szeregu z Wawą (1.764 tys. mieszkańców),  Łodzią (687 tys. mieszkańców) i  Poznaniem (538 tys. mieszkańców). Czy mógłbym prosić o dołączenie do tego grona Tarnobrzega? U nas kandydat PiSu również nie wszedł do drugiej tury, albowiem kto inny wygrał w pierwszej. Takich wypowiedzi było w cholerę. Wychodzi na to, że politycy i mediaworkerzy PiS nie są w stanie cieszyć się sukcesem poniesionym przez Prawo i Sprawiedliwość. Niniejszy kawałek Przeglądu byłby niepełny, gdybym nie znalazł podobnej wypowiedzi z przeciwnego bieguna. Wojciech Sadurski napisał był: „Mapka wyborcza pokazuje, jak Polska jest podzielona. PL Zachodnia – nowoczesna, pro-europejska, świecka; PL Wschodnia –tradycjonalistyczna, ksenofobiczna i religiancka. Dlaczego Zachodnia ma być zakładnikiem? Pomyślmy wreszcie o federalizmie. Wschodnia: piękny skansen, atrakcyjna.”. Chciałbym w tym miejscu zwrócić uwagę jaśnie, kurwa, oświeconemu profesorowi chuj wie komu (jestem z Podkarpacia, więc jestem za bardzo zajęty oskrobywaniem gnoju z gumofilców, nie mam czasu na uczenie się tego, kim są autorytety antyPiSu), że Towarzystwo Ochrony Chorób Zakaźnych wyrosło w Poznaniu. Chciałbym również przypomnieć, że z najmniejszą liczbą odmów szczepień mamy do czynienia na Podkarpaciu. Mógłbym rzecz jasna napisać coś o wyciąganiu wniosków z przysłowiowej dupy, ale chyba mi się nie chce. Panaprofesorowy wywód był tak samo sensowny, jak przyłączenie Legionowa do grona dużych miast i rzyg Graczaka o lemingach, które się nie poznały na geniuszu Jakiego.


Dobra, dosyć już pierdolenia o tych wyborach, teraz przejdźmy do tematu, który jest cokolwiek przerażający, czyli do sprawy Ludmiły Kozłowskiej. Jeżeli ktoś nie wie kim jest ta osoba, to już tłumaczę. Jest ona szefową Fundacji Otwarty Dialog, którą spotkała w sierpniu następująca przygoda: „Późnym wieczorem 13 sierpnia 2018 roku Ludmiła została zatrzymana na lotnisku Zaventem w Brukseli w trakcie kontroli paszportowej, gdy okazało się, że strona polska umieściła ją w bazie danych systemu SIS w dniem 31 lipca 2018 roku z żądaniem bezwzględnego uniemożliwienia jej wstępu na terytorium strefy Schengen. Według otrzymanych wtedy informacji, zakaz ten ma obowiązywać do 31 lipca 2021 roku”. Powody deportacji + wpisania do SIS zostały utajnione, ale nikogo to raczej nie zdziwiło, bo jeżeli w grę wchodzą jakieś sprawy „wywiadowcze”, to raczej nikt nie będzie niczego publicznie ogłaszał (sprawdzić, czy nie Macierewicz). Wytoczenie tak ciężkich dział sugerowało, że coś jest mocno nie w porządku, bo przeca wpisywanie kogoś do tego systemu, żeby mu zrobić „na złość”, byłoby idiotyzmem, nieprawdaż? Z tego samego założenia wyszły służby w Brukseli, które odesłały Kozłowską do Kijowa. A potem Kozłowska bez problemu wjechała do Niemiec, a potem do Belgii, a potem do Francji, a potem do Wielkiej Brytanii, a potem do Francji. Innymi słowy, służby tych krajów miały wypierdolone na to, co na temat Kozłowskiej miały do powiedzenia nasze służby, a to już jest grubsza sprawa. Ok, jedno „olanie” polskiego zakazu można by zwalić na to, że „nasze służby już dawno przegoniły ich służby”. Ja wiem, że w kontekście tego, kto teraz zawiaduje naszymi służbami i w kontekście braku osłony kontrwywiadowczej ministerstw (sprawdzić, czy nie Niewiechowicz), brzmi to cokolwiek absurdalnie, no ale, mogłoby się zdarzyć, że gdzieś służby działają „chujowiej” niż u nas. Jeno w sytuacji, w której zakaz jest olewany przez kolejne państwa, trudno, kurwa, domniemywać, że to wszystko przez ich służby. W tym miejscu warto zaznaczyć, że nie ma sytuacji na tyle chujowej, żeby spece z MSZ nie potrafili jej zjebać jeszcze bardziej. Otóż, po tym, jak Kozłowską wpuszczono do Wielkiej Brytanii, wiceszef polskiego MSZ postanowił zrugać brytyjskie MSZ: „Cichocki skomentował w serwisie społecznościowym Twitter wpis brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych na temat wspólnej brytyjsko-holenderskiej akcji dotyczącej czterech agentów GRU przyłapanych na próbie włamania się do systemu informatycznego Organizacji ds. Zwalczania Broni Chemicznej (OPCW).”. Brytyjskie ministerstwo oświadczyło : "nasz przekaz jest jasny: wraz z sojusznikami ujawnimy i odpowiemy na próby podkopania międzynarodowej stabilności przez GRU". I w tym momencie wchodzi wiceszef MSZ cały na biało: „W tym przez przyznawanie Ludmile Kozłowskiej brytyjskiej wizy pomimo informacji od polskiego (Waszego sojusznika?) kontrwywiadu?”. Tak, proszę szanownych czytelników, wiceszef MSZ jebnął fochem na Twitterze. Na focha zareagował współpracownik Kozłowskiej i napisał, że najwyraźniej informacje kontrwywiadu są niewiele warte. Za to, co nastąpiło dalej, wiceszef MSZ powinien wylecieć na zbity pysk. Otóż, Pan Cichocki był łaskaw zwrócić się (via Twitter) do Ambasadora Wielkiej Brytanii w Polsce, Jonathana Knotta i do brytyjskiego wiceministra spraw zagranicznych ds. europejskich Alana Duncana: (zwrócił się po angielsku, ale pozwolę sobie ukraść tłumaczenie od Onetu) „Wasza kolej na odpowiedź :* Czy wierzycie w nasz kontrwywiad i wywiad? Na to wyglądało, kiedy brytyjscy obywatele cierpieli w Salisbury". Tak, wiceszef MSZ zbóldupił do tego stopnia, że wysypał się na Twitterze w temacie tego, że polski wywiad współpracował z brytyjskim badając sprawę Skripala. Chciałbym żeby największym idiotyzmem w tamtym ćwicie była emotka, ale niestety tak nie jest. Mógłbym co prawda wspomnieć o tym, że służby powinny sprawdzić, czy wiceminister powinien mieć dostęp do informacji niejawnej, zanim chlapnie czymś poważniejszym na Twitterze (bo będzie miał zły dzień), ale chyba nie warto. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w maju Polska zadeklarowała chęć pomocy przy sprawie Skripala, ale od tego do pisania na Twitterze „nasz wywiad pomagał wam w tej sprawie, a wy teraz tak??” droga daleka. Czy na tym się sprawa skończyła? A gdzie tam. 10 października rządowa telewizja (niegdyś TVP) walnęła newsem: „Próba naruszenia integralności Ukrainy i zdrada stanu to przestępstwa, o które SBU podejrzewa prezes Fundacji Otwarty Dialog Ludmiłę Kozłowską. W sierpniu na wniosek polskich tajnych służb Kozłowska została wydalona z terenu Unii Europejskiej.” News jest w cholerę poważny. Byłaby wielka szkoda, gdyby „Informacja ukraińskiego portalu Stopkor mówiąca, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) prowadzą śledztwo przeciwko szefowej Fundacji Otwarty Dialog (FOD) okazała się fałszywa.” (…) „Informacja okazała się manipulacją. Jak wynika z pisma skierowanego przez SBU do Bondarczuka, jego zawiadomienie zostało dołączone do materiałów postępowania w innej, prowadzonej wcześniej sprawie. Dotyczy ona osoby lub osób związanych z podejrzeniem działań przeciw integralności terytorialnej Ukrainy i zdrady stanu. Nie wiadomo jaki, nawet hipotetyczny, związek mogłaby z tym mieć Ludmiła Kozłowska.” (w źródłach znajdziecie link do artykułu na Onecie). Rzecz jasna, informacja nadal wisi na portalu TVP info i nikt jej, kurwa, nie sprostował. Zapewne byli zajęci publikowaniem kolejnych fejków, względnie wrzucaniem odgrzewanych kotletów nagranych w restauracji Sowa i Przyjaciele.


Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się nad tym, czy Jezus się czemuś dziwił, to lepiej przestańcie, bo może was to kosztować 120 tysięcy zeta.


Stanisław Piotrowicz (aka „Towarzysz antykomunista”) oznajmił ostatnio, że „wbrew sugestiom, jestem też ofiarą stanu wojennego”. Mógłbym to co prawda jakoś skomentować, ale jeszcze by się okazało, że się znęcam nad ofiarą stanu wojennego.


Dość głośno zrobiło się w sprawie Marszu Równości w Lublinie. Usiłował go zakazać prezydent miasta  Krzysztof Żuk, ale dostał po łapach od sądu apelacyjnego. Włodarz argumentował, że on ten zakaz to tak w trosce o maszerujących, bo prawackie spierdoliksy groziły, że będzie dym. Ponieważ marsz się odbył, spierdoliksy usiłowały go zakłócić, ale uniemożliwiła im to policja. Tego było za wiele dla prawackich spierdoliksów rezyduących na Twitterze, tak więc Brudziński dostał od nich zjebę. Co ciekawe, części z nich się nawet trochę tłumaczył. Po Marszu Równości wypowiedział się szef Ordo Iuris: „Na marginesie lubelskiego Marszu Równości, trzeba powiedzieć, że jego przebieg potwierdził obawy Prezydenta Lublina i Wojewody Czarnka. Ustawa i Konstytucja pozwalają na zakaz manifestacji w imię bezpieczeństwa publicznego. Sąd Apelacyjny stworzył zagrożenie dla wielu osób." To jest swoją drogą, kurwa, niezły absurd. Najpierw wpaja się ludziom nienawiść do osób LGBT, a potem, kiedy co bardziej spierdoleni z nich zaczynają werbalizować groźby względem tych osób, używa się tej nienawiści jako argumentu za tym, żeby ograniczać prawa osób LGBT. W tym miejscu pora na mój ulubiony eksperyment myślowy (acz w nieco zmienionej formie). Wyobraźmy sobie, jak zareagowałby szef Ordo Iuris Jerzy Kwaśniewski, gdyby ktoś usiłował zakazać jakiegoś spędu Zygotarian, albowiem „nie byłby w stanie zapewnić im bezpieczeństwa”.


Przed Marszem Równości portal „w Polityce” opublikował artykuł o wiele mówiącym tytule: „NASZ NEWS. Po zakazie "marszu równości" w Lublinie środowisko LGBT hejtuje wojewodę. Czarnek: Tak wygląda ich tolerancja”. Aż dziw bierze, że wojewoda nie rozwrzeszczał się był tak, jak jedna Niegdyś Bardzo Ważna Persona: „Za co chcecie mnie hejtować?”. No bo przeca nie było za co, albowiem wojewoda wcześniej jedynie coś tam o promocji zboczeń i dewiacji opowiadał. Mógłbym to jakoś spointować, ale jak to powiedział Pan Wojewoda: „Polemika z głupotą tylko ją nobilituje”.

Jeżeli chodzi o politykę zagraniczną, to w poprzednim Przeglądzie pominąłem (link mnie przepadł) coś spektakularnego (nawet, jak na standardy PiSowskie). „Ambasador RP we Włoszech Konrad Głębocki zrezygnował ze stanowiska. Nie są znane oficjalne powody decyzji ambasadora. Sprawował swoją funkcję od trzech tygodni.” Ambasador tłumaczył się względami rodzinnymi, ale ponoć chodziło o to, że sobie po prostu, kurwa, nie radził i wolał sobie odpuścić. Ponieważ MSZ nie chce się wypowiadać na temat przyczyn rezygnacji, obstawiam, że ten drugi scenariusz jest bardziej prawdopodobny. Tenże sam ambasador nieco wcześniej nie ogarnął, że mu mandat poselski wygasł i brał udział w 175 głosowaniach. Prokuratura uznała, że „jebło, to jebło, na chuj drążyć”, bo jego głos nie był decydujący w tych głosowaniach. Tylko, że tak jakby, kurwa, nie chodzi o to, czy był decydujący, ale o to, że sobie siedział i głosował, choć nie miał prawa sobie siedzieć i głosować. Bo to trochę tak, jakbyśmy powiedzieli, że jeżeli nie mamy do czynienia z decydującym głosem, to można głosować za kogoś innego w Sejmie (sprawdzić, czy nie Zwiercan). Główny zainteresowany tłumaczył się tym, że nie wiedział o tym, że Prezydent RP podpisał jego nominację (która to nominacja „wygaszała” mu mandat z automatu) i odebrał ją 15 dni po podpisaniu. Domyślam się, że „rozmowa kwalifikacyjna”, po której ten jegomość został ambasadorem wyglądał mniej więcej tak: „Jakie ma pan kwalifikacje? Jestem znajomym Jarka i mam paszport Polsatu!”


Ziemkiewicz postanowił złożyć nauczycielom życzenia z okazji ich święta. Wrzucając te życzenia na Twittera opatrzył je zdjęciem gwiazdy porno. W tym miejscu, zupełnie bez związku z całą sytuacją, chciałem wam opowiedzieć o tym, jak to się stało, że dostałem bana od Ziemkiewicza. Otóż zapytałem go kiedyś o to, czy go ręce nie bolą od oglądania internetów.  


Zapewne już to kiedyś (czyt. pierdyliard razy) napisałem, ale czasem mnie, kurwa, przerastają prawackie umysły i ich sposób postrzegania rzeczywistości. Tym razem w roli głównej, Cezary „Metyl” Gmyz. Otóż Gmyz wtrącił swoje 3 grosze pod ćwitem Piaseckiego (który skrytykował prawactwo wychwalające sukcesy AfD): „Z AfD to bardziej skomplikowane. Są w niej politycy Polsce przyjaźni i nawet mówiący po polsku.” Czyli, co prawda jarają się Wehrmachtem i zdarza się, że oskarżają Polskę o wywołanie II wojny światowej, hejtują migrantów (wszystkich, ale póki co, tych białych trochę mniej), co prawda niektórzy z nich twierdzą, że Hitler był spoko, ale CHUJ Z TYM, bo kilku z nich mówi po Polsku i nie wzywają do wypowiedzenia nam wojny, więc są spoko.


Pamiętacie cameo Ryszarda Czarneckiego na nagraniach ze studia „Sowa i Przyjaciele”? Okazało się, że wszyscy wszystko źle zrozumieli: „Czarnecki zaznaczał, że nie widzi nic złego w tym, że jego syn odbył staż w banku PKO BP. Zaznaczył, że taki staż odbywało wówczas wielu młodych ludzi, a jego syn sam sobie załatwił możliwość jego odbycia.” Z przekazami dnia jest ten problem, że czasem się nie „zgrywają”. Nie wiem, jak się ma wyznanie Czarneckiego do wcześniejszej wypowiedzi Premiera Tysiąclecia (na temat załatwienia fuchy synowi Ryszarda): „Wielu ludzi z PiS miało w czasach rządów PO-PSL kłopoty. Było otoczonych swego rodzaju ostracyzmem. Nikt nie chciał im pomóc, a ja starałem się pomagać tam, gdzie mogłem”. Ja wiem, że politycy generalnie nie mają czegoś takiego, jak poczucie wstydu, ale nawet wziąwszy to pod rozwagę, tekst o „pomaganiu” w kontekście załatwiania roboty ziomkom zasługuje na uznanie. Wydaje mi się, że w tej sytuacji potrzebna będzie konfrontacja. Wyobraźcie to sobie. Premier Tysiąclecia mówi „pomagałem ludziom z PiS”, a na to Ryszard Czarnecki, mistrz ciętej riposty: „spierdalaj!”, albo „komu uwierzycie? Temu banksterowi czy mnie, wiceprezesowi Polskiego Związku Piłki Siatkowej Do Spraw Międzynarodowych???”.


Pamiętam, że przy prawie każdej dyskusji o dotowaniu in vitro musiał się pojawić ktoś (albo kilkoro ktosiów), kto tłumaczył, że no on nie ma nic przeciwko temu in vitrowi, ale CZEMU SIĘ MA DORZUCAĆ. Potem ktosie klarowali, że jedno dziecko to tyle i tyle kosztuje i DLACZEGO DAJE SIĘ ZARABIAĆ KLINIKOM!? Według OKO „koszt jednego dziecka z programu in vitro wynosi co najwyżej 35 040 zł (a realnie znacznie mniej, tyle, że nie potrafimy tego oszacować).” Wspominam o tym dlatego, że ostatnio „Gazeta Prawna” skupiła się na refundacji szamanizmu (aka „naprotechnologia”). „Jak informuje Ministerstwo Zdrowia do programu przystąpiło 1300 par, diagnostykę przeszło 1289 z nich. Cały proces zakończył się sukcesem w przypadku 70 par. Oznacza to, że skuteczność programu wynosi 5 proc. a urodzenie jednego dziecka to koszt ponad 440 tys. zł., a biorąc pod uwagę koszty samej diagnostyki – 12 tys. zł.”.  W tym samym artykule napisano też parę słów o skuteczności rządowego programu in vitro: „Średnia skuteczność, w przeliczeniu liczby ciąż klinicznych do transferów zarodka, to 32 proc.. Przy czym rozbieżność pomiędzy poszczególnymi klinikami wynosiła od 19 proc. do 41 proc.” Mam nadzieje, że wszyscy, którzy protestowali przeciwko Bardzo Drogiej Metodzie In Vitro, będą teraz protestować przeciwko naście razy droższej tzw. „naprotechnologii”. TVP ma swoją piwniczkę z nagraniami, a ja mam swoją piwniczkę z cytatami. Przywitajcie się z Jarosławem Gowinem, który w kwietniu 2015 napisał był: „in vitro to metoda przestarzała. Dużo nowocześniejsza jest naprotechnologia. Serio.” Co prawda tzw. „naprotechnologia” ma (zaokrąglając) 6-krotnie niższą skuteczność od in vitro, ale jak mniemam, nie ma to najmniejszego znaczenia, bo liczy się „nowoczesność”. Innym razem, w rozmowie z Moniką Olejnik stwierdził, że jeżeli chodzi o refundowanie in vitro to : „Ja zawsze byłem temu przeciwny, brakuje pieniędzy na leczenie dzieci chorych na nowotwory, a in vitro jest procedurą moralnie dyskusyjną, mówię to jako zwolennik dopuszczalności in vitro. Uważam, że nawet w wersji takiej, którą ja bym chciał nadać tej ustawie, no in vitro nie powinno być finansowane z podatków tych, którzy mają moralne obiekcje.”. Po pierwsze, wzmiankę o „byciu zwolennikiem” można rozbić o kant dupy, bo Gowin jest oponentem mrożenia zarodków, więc „w wersji takiej, którą by chciał nadać ustawie” pewnie byłby ban na zamrażanie (a to by oznaczało iście naprotechnologiczną skuteczność). Po drugie, dla mnie moralnie dyskusyjne jest dotowanie naprotechnologii w sytuacji, w której istnieje znacznie skuteczniejsza metoda. Po trzecie, jak to jest, że kiedy mowa o dotowaniu in vitro, prawica nagle używa argumentu „nie ma pieniędzy na chore dzieci”, ale nie wspomina o tym, kiedy kasa za jakiś szamanizm leci do religianckich ziomków? Nie chcę mi się już nawet wspominać o tym, że żaden z prawicowców mających ryje pełne troski o „chore dzieci” nie poparł protestu rezydentów, którzy domagali się zwiększenia nakładów na służbę zdrowia (co za tym idzie na chore dzieci również).


Przy okazji kompulsywnego napierdalania taśmami z „Sowy” przez mendia rządowe można się było dowiedzieć mało zaskakującej, aczkolwiek ciekawej rzeczy. Otóż :„Dziennikarze TVP nie podają źródła, z jakiego pozyskali taśmę. Nie ma jej w jawnej części akt sprawy”. Chciałem to jakoś hejtersko skomentować, ale niestety, najlepszą pointę wymyślił jeden z ćwiternautów: „Ciekawe dokąd Samuel spierdoli jak odtworzą kontrwywiad”. I się wam przyznam w tym miejscu, że choć w pierwszej kolejności srogo prychłem z tego ćwita, to potem do mnie dotarło, że jak już przyjdzie Jeszcze Lepsza Zmiana, to raczej ktoś, kurwa, beknie za to. Ja wiem, że już kiedyś zapowiadano rozliczenia, a potem się okazało, że nikomu na tym nie zależało. Jeno teraz kredens został przesunięty przez PiS tak bardzo, że wyjebał dziurę w ścianie, więc tym razem komuś może zależeć bardziej.
 

O rasistowskim rzygu kampanijnym PiSu już wspominałem. Teraz to muszę zrobić po raz kolejny, bo już po napisaniu poprzednich kawałków Przeglądu okazało się, że Gowin się na ten temat wypowiedział. Co miał do powiedzenia? „Przyznał, że "wstydził się", gdy jego obóz polityczny opublikował w sieci nowy spot o uchodźcach.”. Spot opublikowano 17 października, tak więc przez tydzień Gowin wstydził się w milczeniu.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Źródła:

https://wiadomosci.wp.pl/warszawa-trzaskowski-wygrywa-w-pierwszej-turze-wedlug-sondazu-exit-poll-6308428052235905a

Link ciekawostka, w którym zebrano ćwity hejtujące sondaż, z którego wynikało, że Trzaskowski może w drugiej turze wygrać stosunkiem głosów 65,6% do 34,4%

https://wpolityce.pl/polityka/414206-zaskakujacy-sondaz-w-warszawie-czy-nie-czegos-nie-zgubiono

https://twitter.com/Polityka_wSieci/status/1052836035078574080


https://wpolityce.pl/polityka/417318-wyrazisty-spot-patryka-jakiego-przed-cisza-wyborcza-wideo

https://twitter.com/rolmarcin/status/1031851724775018498

https://dorzeczy.pl/kraj/76043/Afera-reprywatyzacyjna-bez-wplywu-na-wybory-Zaskakujacy-sondaz.html

http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2018-08-23/jaki-odwiedzil-metro-w-sofii-bulgarski-aktywista-zadal-mu-klopotliwe-pytania/

https://dorzeczy.pl/81366/Guzial-PiS-nie-ma-recepty-na-wielkie-miasta-Wybory-w-Warszawie-byly-nie-do-wygrania.html


https://twitter.com/SamPereira_/status/1053373964368650242


http://wiadomosci.dziennik.pl/wybory-samorzadowe/artykuly/583346,cbos-sondaz-pis-wybory-sejmiki-wojewodztw-koalicja-obywatelska.html


https://mamdziecko.interia.pl/zdrowie/news-coraz-wiecej-odmow-szczepien-mapa-wstydu-pokazuje-skale-zjaw,nId,2609446

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Ludmila-Kozlowska-wydalona-z-Polski.-Kim-jest-szefowa-Fundacji-Otwarty-Dialog

System SIS II

http://www.policja.pl/pol/sirene/sis/12473,Co-to-jest-System-Informacyjny-Schengen-SIS.html

https://wiadomosci.wp.pl/msz-niemiec-informowalismy-warszawe-o-wizie-dla-kozlowskiej-6295290013931649a

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,23968260,ludmila-kozlowska-dostala-wize-jest-w-brukseli-polskie-msz.html

https://wpolityce.pl/polityka/415420-cichocki-do-brytyjskich-wladz-wierzycie-w-nasz-kontrwywiad

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/ludmila-kozlowska-zabrala-glos-nt-polski-w-strasburgu/e65cpvh

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/wiceminister-spraw-zagranicznych-bartosz-cichocki-pisze-na-twitterze-ws-kozlowskiej/zv7zlhy

https://twitter.com/B_Cichocki/status/1048526324934086657



http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,24053531,ryszard-czarnecki-o-rozmowie-z-mateuszem-morawieckim-przemek.html


http://wyborcza.pl/7,75398,24008441,morawiecki-zabral-glos-w-sprawie-tasm-staralem-sie-pomagac.html

http://serwisy.gazetaprawna.pl/zdrowie/artykuly/1297766,skutecznosc-programu-prokreacyjnego-pis.html

Co prawda wyliczenia na OKO press służyły głównie pohejtowaniu 500+, ale chyba tylko oni wrzucili wyliczenia „in vitrowe”, więc to ich linkuję:

https://oko.press/dziecko-500-plus-kosztuje-blisko-milion-in-vitro-24-razy/

https://twitter.com/Jaroslaw_Gowin/status/583650157180366848

http://archiwum.radiozet.pl/Radio/Programy/Gosc-Radia-ZET/Artykuly/Jaroslaw-Gowin-u-Moniki-Olejnik-00013549

https://twitter.com/K_Paczkowski/status/1052660923415126017

https://szczecin.onet.pl/afera-tasmowa-arlukowicz-bienkowska-geblewicz-gawlowski-tasmy-tvp/8hp896t

https://wiadomosci.wp.pl/jaroslaw-gowin-o-spocie-pis-z-uchodzcami-wstydzilem-sie-6309337416255105a





czwartek, 18 października 2018

Dyzma

Na samym początku uwaga natury ogólnej: tekst będzie długi i będzie opatrzony równie długim wstępem. Uprzedzam również, że będzie tu sporo skakania po tematach, albowiem dużo do napisania jest. You have been warned.


Kiedy na jesieni 2017 zaczęły się pojawiać pierwsze sygnały o tym, że Patryk Jaki jest „brany pod uwagę” jako kandydat PiSu w wyborach prezydenckich w Wawie, uznałem, że ktoś sobie robi jaja. Tak, wiem, Jaki zajmował się reprywatyzacją i robieniem szumu wokół własnej osoby, ale od tego, do bycia „branym pod uwagę” droga daleka. Drugim powodem, dla którego uznałem, że ktoś sobie robi jaja, jest to, że Patryk Jaki znalazł sobie swoją niszę pośród skrajnie prawicowego elektoratu i przez wiele lat dbał o to, żeby ów elektorat na niego głosował. Efektem tej dbałości była długa lista wypowiedzi i zachowań, które odstraszały od Jakiego umiarkowanego wyborcę. Jakiemu to niespecjalnie przeszkadzało, bo od 2010 startował z list PiS (albo innej Solidarnej Polski), tak więc umiarkowany wyborca nie był jego „targetem”. Zmierzam do tego, że żeby wygrać wybory w Wawie, Jaki musiałby uzyskać głosy „normalsów”, których wcześniej odstraszał swoim zachowaniem. No przecież nikt nie byłby na tyle nierozważny, żeby na poważnie zastanawiać się nad wystawieniem w stolicy skrajnie prawicowego polityka, nieprawdaż? Ponieważ balon wizerunkowy Jakiego był pompowany coraz mocniej, uznałem, że ja to jednak mało wiem o polityce i czekałem na to co będzie dalej. Konkretnie zaś na to, że w momencie, w którym Jaki zostanie namaszczony na kandydata, zostanie rozjechany przez media, które nie będą się musiały specjalnie starać, bo przeca wystarczy go rozliczyć z jego własnych wypowiedzi. Kronikarski obowiązek każe mi wspomnieć o tym, że nadal czekam. 


Czy Patryk Jaki ma szanse na wygraną? Ciężko wyczuć. Początek kampanii (rozumiem przez to tzw „prekampanie”, czyli działania, których się nie nazywa kampanią, żeby PKW się nie mogło przyczepić) wyglądał tak, że Jakiemu cały czas te słupki rosły. Sondaże (cytowane przez rządowe media i samego kandydata) wskazywały na to, że w pierwszej turze różnica jest w granicach błędu statystycznego, a to oznacza, że w drugiej turze „wszystko jest możliwe”. A potem nadszedł moment, w którym sondaże (pierwsza tura) rozjechały się o 10%. Druga tura wygląda w nich jeszcze gorzej: 60-40 dla Trzaskowskiego. Nie jestem fanem wróżenia z sondaży, ale takie słupki w ostatnim tygodniu kampanii, to lekki dramat dla sztabu Jakiego. No dobrze, ale jak to się stało, że człowiek, który w pewnym momencie swoimi działaniami zbliżał do okopów zajętych przez fanów teorii spiskowych (pozdrawiam w tym miejscu Towarzystwo Ochrony Chorób Zakaźnych, które chce bronić choroby przed eradykacją), w pewnym momencie sprawiał wrażenie kogoś, kto może bez problemu „przewrócić” Trzaskowskiego w drugiej turze? A tak to, że nikomu nie chciało się go porządnie zgrillować. Ktoś może powiedzieć, no zaraz, ale przeca, przynajmniej w teorii, zadaniem mediów nie jest stawanie po jednej ze stron sporu politycznego, więc czemu akurat miałyby się pastwić nad Jakim, a odpuszczać Trzaskowskiemu? Odpowiedź na to pytanie jest stosunkowo prosta. Jeżeli jakiś polityk robi w kampanii zwrot o 180 stopni w bardzo wielu kwestiach (tak, też uwielbiam ludzi, którym się zdarza przedobrzyć i walnąć „to był zwrot o 360 stopni!”), to zadaniem mediów jest przypomnienie jego wcześniejszego stanowiska i dopytanie go o przyczyny tegoż zwrotu. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ja nie odbieram nikomu prawa do zmiany zdania w jakiejś kwestii (tzn w sumie to w dowolnej), ale jeżeli ktoś zmienia zdanie w wielu kwestiach, (uwaga capslock będzie grany) W TRAKCIE KAMPANII WYBORCZEJ, to chyba można do tych „zmian” podchodzić z daleko idącą ostrożnością. Jak wyglądało grillowanie Jakiego w trakcie kampanii (i „prekampanii)? Albo dziennikarzom nie chciało się zrobić researchu, albo go zrobili, ale nie chciało się im drążyć tematu.


Na filmik pt „Patryk Jaki. "Baron ściemy z Opola" czy chłopak z bloku?” trafiłem tylko dlatego, że Patryk Jaki wspomniał o nim na swoim koncie twitterowym. Praktycznie na samym wstępie filmiku, montażysta wrzucił scenkę, w której Patryk Jaki, smutnym głosem (gratuluje umiejętności aktorskich, panie wiceministrze, ja bym tak nie potrafił), opowiada o tym, że  „owszem wychowałem się na blokowisku, nigdy w życiu w domu się nie przelewało”. Potem wypowiedź jest rozwinięta „ale też nie uważam żeby to powinno być istotnym elementem w kampanii wyborczej”. Czy Jaki został zgrillowany za wypowiedź o tym, jak to się mu nie przelewało? A gdzie tam. Z tego z kolei wynika, że twórca, ekhm, „reportażu” totalnie sobie odpuścił research, albowiem parę miesięcy wcześniej Jaki został zgrillowany (najpierw przeze mnie, potem przez OKO.press [które sobie „pożyczyło” kawałek researchu ode mnie]), za, eufemizując, mijanie się z prawdą w kwestii swojej sytuacji materialnej. Jak bardzo się mijał? Przekonajmy się. Uwaga natury ogólnej, ponieważ już raz się tymi wszystkimi wyliczeniami zajmowałem – w źródłach wrzucę linki do notki (bo i bez tego będzie bardzo dużo linków źródłowych). Zacznijmy od tego, że człowiek, któremu się w domu nie przelewało wystartował w wyborach do rady miasta. Jak sam stwierdził (w onetowym filmiku) dostał kiepskie miejsce, z którego nie było szans się dostać, a mimo tego się udało. Z tego można wysnuć wniosek, że kandydat na radnego musiał mieć raczej dobrą kampanię. Jest to o tyle ciekawe, że w roku „kampanijnym” Patryk Jaki zarobił 3044 złotych i 6 groszy (dane pochodzą z jego oświadczenia majątkowego). Wydaje się, że to niezbyt duża kwota, a mimo tego, Patryk Jaki potrafił za to przeżyć cały rok i sfinansować swoją kampanię wyborczą. Zapewne odżywiał się w tym czasie nienawiścią do elit III RP i pragnieniem rozliczenia tychże. Nieco zaś bardziej na poważnie, to znam sporo ludzi, którzy pochodzili z biedniejszych rodzin i nie przelewało się im w domach. Żadna z tych osób nie została radnym mając 21 lat, bo były za bardzo zajęte, albo uczeniem się, żeby jakoś wydrzeć stypendium naukowe (bez którego nie mieli szans na utrzymanie się na studiach), albo tyraniem na jakichś „stanowiskach”, na których zarabiali kilka złotych za godzinę. Nie spotkałem się też z sytuacją, w której 22-latek, pochodzący z biedniejszej rodziny kupuje mieszkanie na kredyt. A to właśnie spotkało Patryka Jakiego. I to w sumie też jest ciekawa sprawa. Po podliczeniu wszystkich dochodów Jakiego (zakładam, że są to dochody netto), otrzymujemy (przy zaokrągleniu w górę) 64.500 złotych. Nieźle jak na 22-letniego studenta, ale nie w tym rzecz. W tym samym roku Patryk Jaki kupił mieszkanie warte 185 tysięcy. Musiał dysponować wkładem własnym w wysokości 45 tysięcy, bo w jego oświadczeniu stoi, że zaciągnął 140-tysięczny kredyt. Dodatkowo, Jaki kupił sobie w 2007 roku pojazd warty 12 tysięcy. Gdyby Patryk Jaki zapłacił za wszystko z własnej kieszeni, to na życie zostałoby mu jakieś 7.500. Gdybym chciał być złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że przeżycie roku za tę kwotę, to nie był dla niego problem, bo przeca 2006 przeżył za znacznie mniej i nawet mu na kampanię zostało. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie, że odnoszę wrażenie, że chyba nie ma wątpliwości co do tego, że rodzina (w której się nie przelewało) wspomagała Jakiego finansowo. Z tego z kolei wynika, że opowieści o „nieprzelewaniu się”, można włożyć między bajki.


Kolejną kwestią, która została przez Jakiego zmitologizowana, była sprawa jego ojca. Konkretnie zaś, to, w jakich okolicznościach jego ojciec stracił pracę. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że jest to raczej kwestia „akademicka”, albowiem Jaki przyznał, że pomógł ojcu dostać stołek. Tłumaczył to tym, że jego ojciec został „niesłusznie zwolniony”. Jest to o tyle interesujące, że nie mówimy tu o jakiejś prywatnej firmie, ale o paśniku w postaci spółki miejskiej. W tym miejscu muszę poczynić dygresję. Wydaje mi się, że Ireneusz Jaki miał dwie fuchy. Jedną z nich była fucha doradcy prezydenta, a drugą była fucha w tych nieszczęsnych wodociągach. W artykule z Nowej Trybuny Opolskiej wynika, że Ireneusz wyleciał ze stołka doradczego w marcu 2007. Patryk Jaki twierdzi, że ojciec „stracił pracę” (w domyśle – w Wodociągach Opolskich) w tym samym czasie. Nie, doradca prezydenta (czyli niegdysiejszy „gabinet polityczny”) to nie to samo co robota w spółce miejskiej. Możliwe jest również to, że Patryk Jaki mijał się z prawdą w kwestii tego, kiedy jego ojciec stracił prace w Wodociągach. Tzn. chcąc się jakoś „wybielić” z zarzutów o załatwienie ojcu pracy ułożył łzawą historię o „niesłusznym zwolnieniu” i przesunął je w czasie. Ta sprawa była wałkowana tyle razy, że ktoś mógłby się o to zapytać głównego zainteresowanego, ale najwyraźniej nikomu się nie chciało.


No dobrze, skoro już jesteśmy przy tym Ireneuszu, to jak to było, że stracił prace? W listopadzie 2017 udzielił wywiadu w RMFie, w którym powiedział: „Gdy zostałem radnym tata pracował w instytucji podległej ratuszowi. Prezydent wezwał go któregoś dnia i powiedział, że jeśli syn nie zagłosuje za budżetem po jego myśli, wówczas ojciec straci pracę. Tata honorowo nic mi nie powiedział, ja zagłosowałem zgodnie z sumieniem, a ojciec stracił pracę”. Co innego Jaki mówił kiedy indagowali go w tym temacie dziennikarze Onetu (ten sam filmik co wcześniej) „Ja sobie obiecałem, że nigdy w życiu nie będę tak postępował w polityce i nie chciałbym żeby to było standardowe zachowanie dla kogokolwiek w życiu publicznym, żeby rodzina ponosiła odpowiedzialność za to, że syn, który miał wtedy 20 lat, jest szantażowany politycznie”. Trochę się te narracje nie zgrywają. W myśl pierwszej z nich szantażowany był Ireneusz (ale, honorowo nic nie powiedział synowi), w drugiej zaś szantażowany był 20-letni Patryk. Nie, nie chodziło tu o żaden skrót myślowy, po prostu Jaki zapomniał o bajce, którą opowiedział wcześniej (zapamiętał jedynie szantaż). Nie, nie bez przyczyny użyłem określenia „bajka”, bo swego czasu przekopałem się przez zapisy sesji Rady Miasta Opola, w których głosowania dotyczyły spraw budżetowych i w żadnym z nich głos Patryka Jakiego nie był decydujący. Ireneusz Jaki był długoletnim współpracownikiem Ryszarda Zembaczyńskiego i nie wierzę w to, żeby wyleciał z roboty za to, że jego syn oddał głos „nie tak jak trzeba” w sytuacji, w której nie miało to znaczenia. Nie miało również znaczenia to, że Patryk Jaki opuścił PO pod koniec lutego 2007. Co prawda Ireneusz Jaki stracił pracę w marcu (tak więc, chronologia była zachowana), ale decyzja Patryka miała wymiar stricte „kosmetyczny”. Nie, nie dlatego, że sąd koleżeński miał go wywalić, ale dlatego, że od końca 2006 roku był pracownikiem gabinetu politycznego Wojewody. Wojewodów w owym czasie powoływało Prawo i Sprawiedliwość, to po pierwsze. Po drugie zaś, takich fuch nie daje się ludziom z ulicy, więc Jaki już wtedy musiał się kręcić koło PiSu. I znowuż, nie uwierzę w to, że jego ojciec stracił pracę dlatego, że syn podjął w lutym „kosmetyczną” decyzję o opuszczeniu partii. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Jakiemu narracje rozjechały się również wtedy, gdy opowiadał o tym czemu opuścił PO. W 2007 twierdził, że „W PO jest teraz tendencja do pozbywania się ludzi o konserwatywnych poglądach, by otworzyć partii drogę do koalicji z SLD - jak np. w Krakowie. Nie chcę być w takiej organizacji.” W wywiadzie udzielonym „Sieciom Prawdy” w 2017 powiedział, że „Gdy z Platformy wyrzucono Jana Rokitę i odeszła Zyta Gilowska, a PO stała się partią III RP – odszedłem i ja.”. No i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że Gilowska odeszła  PO w 2005 roku, a Rokita zrezygnował z kandydowania z list PO pół roku po tym, jak Jaki zrezygnował z członkostwa w tej partii. Samego Rokitę wywalono z PO w 2013, za niepłacenie składek.


Ok, rozumiem, że to jest zamierzchła historia i zmęczonym dziennikarzom nie chciało się grzebać w jakichś nudnych oświadczeniach majątkowych, starych artykułach i protokołach z sesji Rady Miasta Opola. Jeno już mniej rozumiem, czemu nikt nie interesował się tym, co Jaki opowiadał kiedy już było wiadomo, że PiS planuje wystawienie go w wyborach. 17 września 2018 Patryk Jaki oznajmił, że weźmie urlop (w ministerstwie) na czas trwania kampanii. Skąd taka deklaracja? Już tłumaczę. Udzielając wywiadu „Sieciom Prawdy” Jaki opowiadał o swojej ciężkiej pracy wiceministra: „Niestety praca ministra to 16 godzin na dobę, często przez siedem dni w tygodniu. Brakuje mi czasu na odpoczynek czy spotkania ze znajomymi. Każdy dzień to walka o to, aby jak najwięcej spraw załatwić, jak najwięcej decyzji podjąć. Gdy nie mam siły, często siadam na fotelu, zamykam oczy na 15 minut i myślami wracam na moje boisko pod blokiem, kiedy nie było żadnej presji, nikt od mnie niczego nie chciał.” Teraz już chyba rozumiecie, czemu musiał wziąć urlop? Przeca nie da się pogodzić prowadzenia kampanii i pracy 16 godzin na dobę. Zupełnie bez związku z powyższą wypowiedzią i deklaracją o urlopie, zamieszczę tu listę eventów, w których Patryk Jaki uczestniczył  zanim wziął urlop:


5 Czerwca Patryk Jaki lansuje się na rowerze i przestawia założenia programowe (dotyczące rowerów/etc)

6 czerwca, Patryk Jaki lansuje się na boisku do koszykówki

12 czerwca, Patryk Jaki odwiedza schronisko dla bezdomnych zwierzat

25 czerwca spotkanie z mieszkańcami Woli

26 czerwca Patryk Jaki organizuje konfę prasową i przedstawia kolejne założenia programowe

28 czerwca Patryk Jaki pojechał do Lubina „Dziś poparłem Krzysztofa Kubowa w wyborach na prezydenta Lubina”

29 czerwca – Patryk Jaki organizuje spotkanie na Bielanach


Na tym przerwę wyliczankę, ale zapewniam was, że tych eventów było od groma. Nieźle, jak na kogoś kto pracuje 16 godzin na dobę, nieprawdaż? Przypominam, że urlop „na czas kampanii” wziął dopiero 17 września. Czy w ciągu tych paru miesięcy, ktoś zapytał wiceministra o to, w jaki sposób udało mu się połączyć pracę 16 godzin na dobę z organizowaniem eventów politycznych? A gdzie tam. Owszem, ktoś mógłby argumentować, że „Sieci Prawdy” teraz już prawie nikt nie czyta (poza aktywem partyjnym) więc dziennikarze mogli mieć problem z dotarciem do wywiadu. Ma to trochę sensu, ale podobnie rzecz się ma z wypowiedziami Jakiego, które są „ogólnodostępne”.


Jedną z nich był wpis na temat osób homoseksualnych, w którym Jaki poszedł na pełen „argumentum ad chorobum”. Wpis został przezeń usunięty, ale dopiero po tym, jak mu go wykopano na Twitterze. Jak zareagował Jaki, kiedy został zapytany o ów wpis? Najpierw powiedział, że „to był chyba element szerszej dyskusji na ten temat”, potem zaś dodał, że „Pytanie czy w ogóle coś takiego było, a ja nie wiem, bo to pewnie jest jakaś stara sprawa”. I w tym momencie dziennikarz (Jacek Nizinkiewicz) uznał, że taka odpowiedź go satysfakcjonuje i sobie odpuścił dalsze pytania. Serio? Polityk jest na widelcu i (eufemizując) udziela bzdurnych odpowiedzi (nie oszukujmy się, obie były bezsensowne), a dziennikarz sobie odpuszcza grillowanie? Przeca właśnie takie zachowanie uczy polityków, żeby udzielać jakichś idiotycznych odpowiedzi, żeby znudzić dziennikarza. Co moim zdaniem ów dziennikarz powinien zrobić? Zadawać pytanie tak długo, aż otrzyma odpowiedź. Jeżeli nie chciał powtarzać tego samego pytania to mógł iść w „co to znaczy, że był to element szerszej dyskusji na ten temat”, albo „jak może pan twierdzić, że nie wie pan czy coś takiego było, skoro był to wpis z pańskiego konta Twitterowego?” Jeżeli ktoś ma wątpliwości w kwestii tego, czy należało grillować Jakiego za wypowiedzi/wpisy sprzed paru lat, to ja takiej osobie przypominam, że Jaki (razem z rządowymi mediami) rozkręcił inbę, w której domagał się od Trzaskowskiego przeprosin za żenujący spot z Żebrowskim. Spot został nakręcony w 2009 roku i zdaniem Jakiego (i mediaworkerów rządowych) nabijano się w nim z Powstańców. Rzecz jasna, inbę odpalono w okolicach obchodów rocznicowych Powstania. Warto w tym miejscu nadmienić, że Jakiemu się często ulewało w temacie mniejszości seksualnych. Swego czasu stwierdził, że „Tęcza będzie płonąć. Stolica Polski nie jest gejowska”, zdarzyło się mu również rzucić grubszym słowem (nie będę cytował, albowiem nie chciałbym spaść z rowerka, link w źródłach znajdziecie). O tym, że w styczniu 2013 Jaki głosował przeciwko związkom partnerskim wspominać nie trzeba, albowiem były to czasy Solidarnej Polski, a ta starała się być jeszcze bardziej prawicowa od PiSu.


Idźmy dalej. Jednym z niewielu dziennikarzy, którym się „chciało”, był Konrad Piasecki, który uderzył tak, że zabolało. Chodziło o sprawę podwójnego zabójstwa (zamordowana została 35-latka i jej 3-letni syn), o którego dokonanie podejrzany był 40-letni partner kobiety, który był wtedy na przepustce z więzienia. „Patryk Jaki komentował sprawę podwójnego zabójstwa w Warszawie.  W pewnym momencie stwierdzenie dziennikarza TVN24 nazwał "obrzydliwą manipulacją". Problem w tym, że był to cytat ze Zbigniewa Ziobry sprzed lat o "politycznej odpowiedzialności".” Rozmowa poszła Jakiemu równie dobrze, co Titanicowi jego pierwszy rejs, ale w trakcie tej rozmowy padła jedna z bardziej nieprzemyślanych wypowiedzi: „Nie wykorzystuję się takich tragedii do polityki”. Dla zwykłego polityka, taka deklaracja nie byłaby groźna, ale Patryk Jaki nie jest zwykłym politykiem, tylko osobą, która bez głębszego namysłu mówi to, co akurat w danym momencie może się dobrze „sprzedać”. W lipcu 2016 doszło do zamachu w Nicei, w którym zginęło kilkadziesiąt osób. Co miał na ten temat do powiedzenia Patryk Jaki? „Wszyscy zwolennicy multikulti przepraszać. Można pod moim tłitem.”. Aczkolwiek, zapewne czegoś nie rozumiem i ten wpis, to wcale nie była próba politycznego wykorzystywania tragedii.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Za Jakim ciągnie się jeszcze sprawa wspierania Towarzystwa Ochrony Chorób Zakaźnych. To on zaprosił Justynę Sochę do Sejmu we wrześniu 2015. Ponieważ wielkimi krokami zbliżały się wtedy wybory, nietrudno zgadnąć czemu to zrobił. Po wyborach Jaki wspierał TOCZ, w ramach dbania o swoją niszę wyborczą. W lipcu 2017 napisał list do ministra zdrowia, w którym krytykował „przymuszanie do szczepień” (tak gwoli ścisłości, jeżeli ktoś zamiast „obowiązku szczepień” pisze „przymuszanie/przymus szczepień”, to można być pewnym, że siedzi w okopie razem z innymi zwolennikami ochrony chorób przed eradykacją). Kiedy został kandydatem na prezydenta Warszawy to schlebianie skrajnie prawicowym zwolennikom teorii spiskowych zaczęło mu ciążyć. W trakcie głosowania nad odrzuceniem w pierwszym czytaniu ustawy mającej na celu ochronę chorób przed eradykacją, Jaki był jednym z 5 posłów klubu poselskiego PiS, który zagłosował za odrzuceniem projektu w pierwszym czytaniu. Czy to znaczy, że Jaki zmienił zdanie w kwestii szczepień? Szczerze mówiąc wątpię w to, że kiedykolwiek miał jakiekolwiek zdanie na ten temat. Kiedy politycznie opłacalne było wspieranie hejterów szczepionek, Jaki ich wspierał, kiedy zaczęło mu to politycznie ciążyć (bo kampania), przestał to robić. Że co? Że przesadzam? To może porozmawiamy Jakim i in vitro? Na początku września Jaki oświadczył, że jeżeli wygra wybory w stolicy, to „będzie kontynuował program in vitro w Warszawie”. Czy Jakiemu można zaufać? Cofnijmy się do 25 czerwca 2015 roku, kiedy to w Sejmie głosowano nad rządowym projektem ustawy o leczeniu niepłodności (który zakładał refundację in vitro). Jak głosował Patryk Jaki? A jak mógł głosować ktoś, kto dbał o skrajnie prawicowy elektorat? Patryk Jaki był przeciwko temuż programowi.


Patryk Jaki zdominował kampanię prowadzoną w „internetach”. W jaki sposób to zrobiono? Do pewnego momentu wyglądało to tak, jakby po prostu Internet spontanicznie popierał Jakiego. Każdy jego wpis wykręcał olbrzymie zasięgi. Poza tym, sporo internautów się w tę kampanię zaangażowało. I nie, nie chodziło jedynie o Dariusza Mateckiego. Aż pewnego dnia nieco przedobrzono. 22 czerwca jeden z „niezależnych internautów” (linki w źródłach, rzecz jasna) rozkręcił inbe na Twitterze: „Trzeba być naprawdę mistrzem, żeby zakładając trollkonto mające robić kontrkandydatowi negatywną kampanię, w pierwszej kolejności zaobserwować go z kont "think-tanku" partii i najważniejszego członka lokalnej młodzieżówki, odpowiedzialnego za social media. Podziwiam”. Konto zwało się „Jaki jest naprawdę Jaki” (podaję nazwy zamiast tagów) Niemalże od razu sprawę podchwycił Sebastian Kaleta (pozdro panie Sebastianie, ja nadal pamiętam, jak mnie Pan przepraszał za wpis o tym, że napisałem tekst o Jakim „za pieniądze”, a Pan?), a potem już poszło z górki i nawet część dziennikarzy zaczęła Platformę grillować za to konto. Ponieważ czasami bywam naiwny uznałem, że „no, to teraz ktoś im odwinie, bo przeca sami mają pierdylion takich kont”. Ponieważ owo „odwinięcie” nie nadchodziło postanowiłem się przyjrzeć kontom, którym Patryk Jaki robił kompulsywne RT. Tak też trafiłem na konto o nazwie „Inżynier Mamoń”, które zajmowało się hejtowaniem Trzaskowskiego (i propsowaniem Jakiego), wśród pierwszych followersów byli: Marcin Rol (były wiceprezydent Opola, który dostał fuchę dzięki Jakiemu) oraz Oliwer Kubicki, który miał w bio „rzecznik komisji weryfikacyjnej”. Potem znalazłem kilka kolejnych, w tym jedno o nazwie „Trzaskowski jak Komorowski”,które wśród pierwszych followersów miało np. radnego miejskiego z Opola oraz trollkonto „Inżynier Mamoń”. Każde z tych kont miało wśród pierwszych followersów ludzi związanych z Patrykiem Jakim. Porobiłem screeny i wrzuciłem je na Twittera, w efekcie czego się kolejna inba zrobiła. W pewnym momencie ktoś wywołał do tablicy internautę, który wynorał to trollkonto platformerskie i ów (a jakże) oznajmił, że wszystko spoko, ale „te sytuacje są nieporównywalne”. Ponieważ miałem odmienne zdanie w tej materii zauważyłem, że, owszem, sytuacje są nieporównywalne bo PiS się w to bawi od dawna, a platforma potyka się o własne nogi. Zauważyłem również, że nieco śmieszne jest zwracanie uwagi publiki na techniki, z których się samemu korzysta. Pan internauta się był na mnie obraził i napisał między innymi „ja na TT występuję tylko pod imieniem i nazwiskiem oraz obsługuję konto firmy. W przeciwieństwie do "Pikników NSG", nie mam potrzeby prowadzenia trollkont, by wyrazić swoją opinię”. Czemu zdaniem pana internauty fakt założenia trollkonta prze platformersów jest bardziej bekowy, od faktu założenia kilku trollkont przez PiSowców? Nie wiem, ale to pewnie dlatego, że nie jestem w pełni niezależny. Nieco zaś bardziej na serio, to trudno oszacować liczbę kont (i niezależnych internautów) wspierających Jakiego, ale biorąc pod rozwagę gigantyczne zasięgi jego wpisów, musi być ich raczej sporo. Nie, nie twierdzę, że nie ma internautów, którzy lajkuja/etc jego wpisy sami z siebie, ale dysproporcja między tym gigantycznym poparciem internetowym, a sondażami, które stoją w miejscu sugeruje, że ruch sieciowy w okolicach kandydata Dobrej Zmiany, jest, eufemizując „stosunkowo mało oddolny”.


Na tym miałem zakończyć pisanie o internetach, ale w takcie porządkowania linków-do-notki, trafiłem na jeden, który mi wcześniej umknął. Był to link do twitterowego konta prowadzonego przez niejaką Katarzynę Stróżyk. Jej konto przykuło moją uwagę, albowiem pani Katarzyna zajmowała się głównie robieniem kampanii Patrykowi Jakiemu (+ hejtowaniem Trzaskowskiego). Jej własne wpisy były bardzo duszoszczypatielne (linki w źródłach) i miały olbrzymi zasięg. Nie był to rzecz jasna zasięg, który potrafił wykręcić Jaki, ale też spory. Twitterowe „bio” pani Katarzyny wskazywało na to, że pani Katarzyna jest po prostu zwykłym suwerenem. Takiemu suwerenowi przecież wolno się angażować w kampanię, nieprawdaż? Tylko że widzicie, jak sobie kliknąłem w to jej konto teraz, to się okazało, że jej „bio” wygląda nieco inaczej. Co w nim jest? Ano stoi w nim, że pani Katarzyna to „Kandydatka do rady dzielnicy Śródmieście.”. Chciałem sobie tutaj trochę poheheszkować z tego - ależ to przypadek, że internautka, która z dobroci serca wspierała Jakiego, dostała miejsce na listach, jeno nie bardzo mi się chce. To jest bowiem ten sam rodzaj „przypadku”, który sprawił, że „niezależny” Marek Magierowski, który bardzo niezależnie wspierał PiSowskiego kandydata na prezydenta Polski został potem jego rzecznikiem. Różnica polega na tym, że tutaj nikomu się nie chciało czekać do wyborów. Nie, pani Katarzyna nie mogła zostać kandydatką „przypadkiem”, bo nikt się na te listy nie dostaje przypadkiem. Na pewno zaś nie można mówić o przypadku, w sytuacji, w której wojna o miejsca na listach w Warszawie była tajemnicą poliszynela. Jaki chciał tam wprowadzić swoich ludzi (chciałbym w tym miejscu pozdrowić Sebastiana Kaletę!), zaś PiSowi się to nie do końca podobało. Z tego z kolei wynika, że pani Katarzyna była kandydatką na kandydatkę od dłuższego czasu. Zapewne od momentu, w którym zaczęła tak gorliwie wspierać Jakiego (z jej TL wynika, że była to końcówka września 2017). Możemy już przestać udawać, że PiS nie prowadzi działań „w internetach” i że całe poparcie w tychże internetach pochodzi „od suwerena”?


Ponieważ niniejszy tekst ma się ku końcowi, nadszedł moment, w którym trzeba by było się odnieść do tytułu. Jeżeli ktoś nie zna serialu „Kariera Nikodema Dyzmy” z Wilhelmim, to ów serial jest must see. Tak, to stary serial i trochę odstaje od nowszych produkcji, ale to nadal jest bardzo dobry serial. Serial powstał na podstawie powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (tytuł ten sam). Powieść została napisana w 1932, ale, niestety, nie straciła nic ze swej aktualności. O czym opowiada? W telegraficznym skrócie, o człowieku znikąd, który robi oszałamiającą karierę w polityce. Co prawda pomaga mu w tym splot zbiegów okoliczności, ale równie dużą rolę odgrywa tam jego skrajna bezczelność i pewność siebie (połączona z absolutnym wręcz brakiem wiedzy). Patryk Jaki to taki uwspółcześniony Nikodem Dyzma. Jest skrajnie bezczelny i pewny siebie. Różnica polega na tym, że Dyzma nie posiadał żadnej wiedzy, Jaki zaś posiada wiedzę w zakresie tego, jak robić ludziom wodę z mózgu. Jest w tym na tyle dobry, że potrafi bez problemu „zagiąć” leniwego dziennikarza. Do perfekcji opanował umiejętność autokreacji. Doskonałym przykładem jest tutaj akcja „Stoimy pod blokiem”. Mimo tego, że „bieda” Jakiego została zdebunkowana, ów, bez problemu wprowadził do swojej kampanii element, który miał dobitnie wskazywać na to, że Jakiemu było ciężko w młodości. Po co? Żeby suweren pomyślał „patrzcie, to taki człowiek, jak my”. Co na to dziennikarze? Nic (poza, rzecz jasna, mediaworkerami z portalu 300 polityka, bo oni ewidentnie opowiedzieli się po jednej ze stron, więc od nich ciężko by było wymagać „grillowania” Jakiego). W tym miejscu warto by było zadać sobie jedno pytanie „no ale, czy rozliczanie Jakiego, nie wyglądałoby jak opowiedzenie się po stronie jego kontrkandydata?” Nie. Jeżeli wcześniejsze wypowiedzi/działania szkodzą politykowi  jest to tylko i wyłącznie jego winą, a nie dziennikarza, który mu o nich przypomina i domaga się jakiegoś komentarza. Jeżeli mam być szczery, to moim zdaniem, nierozliczanie Jakiego oznaczało opowiedzenie się po jego stronie. Bo ten człowiek był (i jest) w stanie budować swój wizerunek „umiarkowanego polityka” tylko i wyłącznie dlatego, że dziennikarze mu na to pozwolili.


Na finiszu kampanii, sztab Jakiego zaczął się potykać o własne nogi. Nie chodziło o to, że dziennikarze doprowadzili do sytuacji, w której Jaki musi się z czegoś tłumaczyć. Nic z tych rzeczy. Po prostu w pewnym momencie „doraźność” działań stała się tak bardzo widoczna, że nawet dziennikarze to dostrzegli. Ja się tu pochylę nad dwoma sytuacjami (choć było ich więcej). Pierwsza z nich była z gatunku humorystycznych. Ponieważ sztab Jakiego szedł po Wawę jak po swoje, w pewnym momencie pozwolono sobie na wizualizację „co będzie po zwycięstwie Jakiego”. W internety wrzucono zdjęcie, na którym Jaki (ma się rozumieć „prezydent Jaki”) siedzi za biurkiem (na tle regalu z książkami) i coś podpisuje (w domyśle „pierwsze decyzje prezydenckie”). Bardzo szybko okazało się, że internety źle zareagowały na aż taką pewność siebie kandydata i pojawiły się pierwsze przeróbki. Potem zaś było już tylko gorzej, bo ludzie w internetach mają dużo czasu, więc zaczęto się przyglądać temu co też to za książki kandydat ma na regale. Dalszy ciąg już znacie („Patryk Jaki to fanatyk niemieckich kolei”). A potem ktoś zaczął dowodzić, że zdjęcie wykonano na planie jednego z TVN-owskich seriali (link w źródłach). Jak wspomniałem wcześniej, była to sytuacja z gatunku humorystycznych, ale nie dla wszystkich. Kandydat dobrej zmiany na ten przykład, w ogóle się nie śmiał i zaczął banować na Twitterze za pytania o „niemieckie koleje”. Druga sytuacja była również humorystyczna, ale już w nieco innym wymiarze. Otóż, Patryk Jaki w trakcie debaty zdecydował się na teatralny gest i oznajmił, że rezygnuje z członkostwa w Solidarnej Polsce, bo chce żeby Warszawa była rządzona „bezpartyjnie”. Co zrozumiałe wezwał do tego samego Trzaskowskiego, który odpowiedział, że on się swojej partii nie wstydzi, więc nie zamierza rezygnować z członkostwa w tejże. Teatralność gestu Jakiego razi po oczach. Człowiek ów od 15 lat kręcił się po różnych partiach. Najpierw był członkiem PiS (młodzieżówki), potem przeszedł do PO, potem znowu do PiSu (bo stołki), potem do Solidarnej Polski, bo wydawało mu się, że PiS tonie, potem zaś wystartował z list PiS, bo Solidarna Polska się „nie udała”. Po 15 latach włóczenia się po różnych partiach, na finiszu kampanii, w którą PiS zainwestował gigantyczne środki (i wspierał ją swoimi mediami), Patryk Jaki oznajmia "Można powiedzieć, że jestem bezpartyjny". Tę deklaracje można skomentować tylko w jedne sposób: powiedzieć można wszystko, ale chyba nie zawsze jest sens. Czemu Patryk Jaki się zdecydował na „rezygnację”? Pewnie po temu, że „z badań wyszło”, że suweren woli bezpartyjnych. Nie przyszło mu do głowy, że nikt nie potraktuje poważnie takiej deklaracji na finiszu kampanii. To są tylko najbardziej jaskrawe przypadki „doraźności”, ale cała kampania Jakiego była „doraźna”. Ludzie nie hejtuja in vitro? To ja też je polubię. Hejt na mniejszości seksualne się już nie sprzedaje zbyt dobrze? To ja nie będę ich już hejtował. Robi się głośno w temacie szczepień? To ja już będę popierał obowiązek szczepień. I tak dalej i tak dalej. A wszystkiemu temu przyglądali się dziennikarze i kiwając głowami mówili „nie no, moim zdaniem ten człowiek wygra wybory”.


Źródła:

http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,22519464,sondaz-pis-patryk-jaki-wygralby-pierwsza-ture-wyborow-prezydenta.html


https://twitter.com/PatrykJaki/status/1004115865728700416

https://www.youtube.com/watch?v=i1bgOrSymf4

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2017/11/patryki-jaki-czyli-bieda-urojona.html

https://nto.pl/szara-eminencja-zwolniona-za-syna/ar/4058083



https://twitter.com/PatrykJaki/status/1012747978740781056

Tutaj jeden z ćwiterian podrzucił kilka skrinów z zaznaczonymi godzinami, w których odbywały się eventy.


https://twitter.com/gambitek/status/1018190150785011715

Od 9 minuty:
http://www.rp.pl/RZECZoPOLITYCE/180519906-Patryk-Jaki---Warszawa-musi-byc-prawdziwa-swiatynia-wolnosci.html

https://www.tvp.info/38311222/jaki-o-spocie-trzaskowskiego-jest-tak-oburzajacy-ze-trudno-go-komentowac

http://www.fronda.pl/a/posel-patryk-jaki-tecza-bedzie-plonac,36365.html

http://opole.wyborcza.pl/opole/1,35086,13689628,Patryk_Jaki_o_gejach___Pedaly___Po_czym_dodaje___Trzeba.html

http://www.sejm.gov.pl/sejm7.nsf/agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=7&NrPosiedzenia=32&NrGlosowania=49

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,23905643,podwojne-zabojstwo-w-warszawie-jaki-skonfrontowany-ze-slowami.htmlhttps://twitter.com/PatrykJaki/status/753857027798163456
https://oko.press/jaki-wspiera-ruch-antyszczepionkowy-to-grozi-powrotem-epidemii-takze-w-warszawie/

http://www.sejm.gov.pl/sejm8.nsf/agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=8&NrPosiedzenia=69&NrGlosowania=41

http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1245018,jaki-o-programie-in-vitro-w-warszawie.html

http://www.sejm.gov.pl/sejm7.nsf/agent.xsp?symbol=klubdecglos&IdGlosowania=42901&KodKlubu=ZP&Decyzja=Przeciw

Internauta rozkręca inbę:

https://twitter.com/parysmat/status/1010064953297047554

https://twitter.com/sjkaleta/status/1010065277571227649

Kilka przykładowych trollkont:

Jeżeli ktoś chce, to może sobie przejrzeć jej profil (najlepiej ograniczyć się do „mediów”)

https://twitter.com/Katarzyna_str

https://wiadomosci.wp.pl/marek-magierowski-nowym-rzecznikiem-prezydenta-andrzeja-dudy-6027710198551169a



http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,143907,24048157,wybory-samorzadowe-2018-warszawa-patryk-jaki-mozna-powiedziec.html


Jeżeli ktoś chce zobaczyć jak wygląda grill na polityku, to podrzucam link do kawałka wywiadu z urzędującym (wywiad sprzed paru lat jest) premierem Wielkiej Brytanii

https://www.facebook.com/Channel4News/videos/10153264721241939/




piątek, 12 października 2018

Hejterski Przegląd Cykliczny #38

Choć pod koniec niniejszego Przeglądu będziemy jeszcze mieli „ nerd-kącik kinematograficzny”, to wydaje mi się, że film „Kler” zasługuje na osobną osobny komentarz. Prawica (spod znaku krzyża) udowodniła, że niczego nie nauczyła się od czasu kiedy „bojkotowano” film „Ksiądz” (1994). Ponoć bojkot poszedł wtedy tak dobrze, że (bodajże dystrybutor, ale pewności nie mam) powiedział po pewnym czasie, że on bardzo dziękuje za to oburzenie/etc, bo jego by nigdy nie było stać na taką reklamę. Tym razem było podobnie. Do poniedziałku (08-10-2018) film zobaczyło 2.5 miliona ludzi. Co do samego filmu, moim zdaniem warto go obejrzeć. Nie warto się natomiast sugerować trailerem, bo ów był, moim zdaniem, bardzo mylący (acz nie będę spoilerował dlaczego). Film jest ciężki w odbiorze. Może inaczej, Smarzowski, to tak generalnie nie kręci filmów lekkich, łatwych i przyjemnych (od tego jest Vega), ale tu dochodzi jeszcze temat pedofilii. Jeżeli ktoś widział ów film i zszokowała go scena, w której jeden z bohaterów miał „flashbacki” z sierocińca, to mam dla tej osoby bardzo złą wiadomość. Smarzowski tej sceny nie wymyślił, to jest skrócony zapis tego co działo się w domu dziecka prowadzonym przez Siostrę Bernadettę. Piekło (ja staram się unikać tak kwiecistego języka, ale, kurwa, nie ma na to innego określenia), które w tym przybytku zgotowano dzieciom  opisała Justyna Kopińska w reportażu: „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?” Tl;dr, kto nie widział, ten niech obejrzy i nie sugeruje się trailerem. Prawicy zaś, gratuluje kolejnego udanego bojkotu.


We wrześniu na Onecie ukazał się reportaż na temat księdza Stryczka, który najprawdopodobniej zostanie patronem mobbingu. Choć był to kawał reporterskiej roboty, to wnioski mnie nieszczególnie zaskoczyły. Choćby dlatego, że ks Stryczek był łaskaw opowiadać o tym, jak to on woli pomagać ludziom, których bieda jest „niezawiniona”. To trochę tak, jakby Owsiak powiedział, że w sumie to sprzęt z WOŚPu, to powinien być używany do pomocy tym, których problemy zdrowotne są niezawinione. Acz o wiele bardziej znamienne były wypowiedzi Stryczka na temat młodych ludzi „Kilka lat temu 50 proc. ludzi po szkole nie mogło znaleźć pracy. Uważam, że w dużej mierze to jest wina tych młodych osób, bo dały się zdemoralizować.”. Jeżeli bowiem ktoś ma takie a nie inne zdanie na temat ludzi, którzy mają problemy ze znalezieniem pracy, to raczej nie będzie się ów ktoś z szacunkiem odnosił do swoich podwładnych. Muszę w tym miejscu odnotować, że, jak to zwykle się dzieje w takich sytuacjach, pojawiło się nieśmiertelne argumentum ad spiskum. Tzn. Stryczka wsparł Mateusz Kijowski, który napisał na swoim FB: „Kiedy sfora rzuca się na ofiarę (np. ks. Stryczek), ja myślę, kto poszczuł i po co. Nie bądźmy pionkami w grze sygnalistów”. Osobną kwestią jest to, że Kijowski powinien uważać z wymyślaniem chujowych porzekadeł, bo Paulo Coelho go może pozwać.


Wizyta Prezydenta RP w Białym Domu, dowodzi, że jak się człowiek postara, to może spierdolić dokładnie wszystko. Do pewnego momentu wszystko (poza nieszczęsnym „Fort Trump”) było w porządku. Tym momentem było opublikowanie przez Donalda Trumpa zdjęć ze spotkania. Na jednym z nich obaj prezydenci zostali uwiecznieni w trakcie „podpisywania” (żart z Prezydentem RP i „podpisywaniem” jest tak oczywisty, że sobie go daruję). I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że Trump siedzi, a nasz Pierwszy Podpisujący stoi. To, że opozycja wyczuła krew w wodzie i zaczęło się hejtowanie (zasłużone, bo jak ktoś pierdolił o wstawaniu z kolan, to powinien się liczyć z konsekwencjami), nikogo nie powinno dziwić. Jednakowoż to, że Prezydentowi RP puściły wszystkie uszczelki i jebnął fochem, powinno zaalarmować raczej sporo osób. Zaczęło się od tego, że Prezydent zrobił RT wpisowi jednej ćwiternautki, która odwinęła opozycji: „Opozycja krytykuje wizytę PAD. A to tak samo, jak człowieka na wesele nie zaproszą- powie że panna młoda brzydka, wódka ciepła, żarcie niedobre, muzyka słaba, mało kasy dostali. Ale zza płotu będą patrzeć, gula mieć i się oblizywać. Buda!” Tak, Prezydentowi Wszystkich Polaków ulało się tak bardzo, że dał do zrozumienia krytykom, że Buda! Potem było już tylko coraz bardziej spektakularnie, albowiem w sukurs Prezydentowi przyszedł rzecznik: „Czy dzisiejsza opozycja spod znaku jedynego Donalda, który ma wystarczyć, czy sławnego bigosu, może zaproponować coś lepszego? Andrzej Duda szuka na świecie przyjaciół RP, a nie dąży do konfrontacji z USA, tak jak chcieliby tego politycy opozycji.” Pan niedorzecznik zapomniał chyba o tym, że do autorami największego fuckupu dyplomatycznego w stosunkach USA – Polska byli partyjni koledzy jego pracodawcy (bądźmy poważni, Prezydent wystąpił z partii, ale partia z niego nie wyszła), ale to już szczegół. Znamienne jest to, że (po raz pierdylionowy) usiłowano ratować wizerunek Prezydenta, hejtując jego poprzednika. Betonowe koło ratunkowe rzucił prezydentowi szef MSZ, Jacek Czaputowicz, który stwierdził, że w sumie to wszystko spoko, bo "zaszczytem jest dopuszczenie do biurka, przy którym pracuje przywódca innego państwa". Tego wytłumaczenia nie był w stanie przełknąć nawet PiSowski beton, i szef MSZ został przezeń zjebany na funty. Gównoburza trwała nadal, więc kolejnego dnia, szef gabinetu Prezydenta Krzysztof Szczerski „zażartował”, że "Tyle razy słyszał, że będzie siedział, że postanowił postać". W przysłowiowym międzyczasie Prezydent RP uznał, że milczenie wcale nie jest złotem i dyplomatycznie przypierdolił: „Szyderstwa i napad lewackich mediów oraz niektórych polityków i komentatorów, o znanych poglądach, pokazują sukces wizyty Waszyngtonie. Gdyby tak nie było to by ją przemilczeli jako nieważną. Dziękuję za te wyrazy uznania! ;-)”. Tak więc, hehehe, żartujemy sobie tutaj z tych mediów lewackich, a ja żem taki wyluzowany. Tyle, że kiedy Dominika Wielowieyska zwróciła uwagę na wtręt o lewackich mediach, luz się skończył: „A może, Pani Redaktor, coś o merytorycznej stronie tej wizyty w USA? „Ford Trump”, North Stream 2, Three Seas Initiative, Visa Waiver Program for Poland - o tym rozmawialiśmy. W mediach za oceanem o tym piszą i dyskutują. A u nas? Jesteście Państwo dziennikarzami? Really?!?” Wybitny mąż stanu zagotował się tak bardzo, że pisząc tweet o swoich „merytorycznych dokonaniach” walnął dwa babole (vide „Ford Trump” zamiast „Fort Trump” i „North Stream 2”, zamiast „Nord Stream 2”). Śmiem twierdzić, że Prezydent RP pisał tego tweeta, że tak to ujmę, na pełnej kurwie. Jak to było z tym wstawaniem z kolan i przywracaniem powagi funkcji Prezydenta RP? Serio, kurwa, nie mogę ogarnąć dwóch rzeczy. Pierwsza, a trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której człowiek eksplodujący jak petarda po byle tweecie jest traktowany poważnie przez głowy innych państw (i że ktoś z nim na poważnie jakieś rozmowy i negocjacje prowadzi). Druga rzecz, której nie mogę ogarnąć to to, że przy całej mej niechęci do byłego prezydenta RP, nie mam, kurwa, pojęcia, jak Gajowy mógł z tym kimś przepierdolić wybory. Jeżeli miałbym czegoś życzyć obecnemu Prezydentowi, to życzyłbym mu tego, żeby w trakcie kampanii (o ile, rzecz jasna w 2019 nie dojdzie do gigantycznego przetasowania, które sprawi, że kampania będzie ostatnią rzeczą, o której będzie myślał obecny Prezydent RP) wylano na niego takie samo wiadro błota, jakie wylano na Gajowego. Nie, to nie jest tak, że mi zależy na „obniżeniu poziomu debaty publicznej”, bo w 2015 Debata Publiczna została dobita przez PiS. Jeżeli ktoś ma jakieś złudzenia w tej materii, to niech sobie popatrzy na to, jak TVP napierdala fejkami w Trzaskowskiego („a bo Falenta powiedział, że”). Czemu mu tego życzę? Nie, nie chodzi o żadną „instant karmę”, przemawia przeze mnie ciekawość badacza. Po prostu chciałbym zobaczyć, jak to jest, jak Prezydent państwa zalicza meltdown i zaczyna rzucać kurwami na wizji, albo bluzga na Twitterze (i potem usuwa swoje wpisy). Polskiej polityce to już i tak nie zaszkodzi (bo przyjebała w dno dawno temu).


Nie tak dawno temu doszło do zabawnego nieporozumienia, które polegało na tym, że nikt nie wytłumaczył Kornelowi Morawieckiemu, że na listach poparcia (tych, które trza składać w związku z wyborami/etc) nie powinni się podpisywać martwi ludzie. 


W miarę rozkręcania się kampanii, rosła bezstronność TVP. Pozwolę sobie zacytować łamiącą wiadomość, którą podzielił się z czytelnikami portal TVP Info (być może informowali o tym również widzów, nie wiem, nie znam się, nie mam telewizora): „W Sandomierzu doszło do zdewastowania plakatów kandydatów Prawa i Sprawiedliwości w zbliżających się wyborach samorządowych. O sprawie została już poinformowana policja. Jak dowiedział się portal tvp.info, w nocy z piątku na sobotę przy ulicy Lwowskiej w Sandomierzu wandale zniszczyli plakaty wyborcze 19 kandydatów na radnych oraz na burmistrza Sandomierza. Zdjęcia polityków zostały pomazane czarnym i czerwonym sprejem; pojawiły się m.in. wulgarne symbole, „666” i swastyki.” Każdy człowiek, który nie jest partyjnym dronem, po zapoznaniu się z tym, ekhm „reportażem” zada sobie pytanie „co mnie, kurwa, obchodzi to, że gdzieś tam, ktoś komuś pomazał plakaty”? Ja wiem, że dla rządowych mediaworkerów, to może być szok, ale ludzie, generalnie, nienawidzą, kurwa mać, wszelkiej maści politycznego „outdooru”, który zaśmieca miasta przy okazji każdej kampanii. Co się zaś tyczy samego „aktu dewastacji”, to pomijając sytuacje, w których wkurwiony suweren dopisuje kreatywne rozwinięcia haseł wyborczych (swego czasu Lepper miał hasło „człowiek z charakterem” i ktoś mu był dopisał „buraka”), to tzw „wojny plakatowe” są chlebem powszednim wszystkich sztabów. Mamy rok 2018, a banda politłuków nadal uważa, że wybory wygra ten, kto zaśmieci przestrzeń publiczną największą liczbą swoich plakatów (i zalepi nimi jak największą liczbę plakatów oponentów). Dodatkowo, w ramach „wojen plakatowych”, sztaby sobie nawzajem niszczą plakaty (markerami, sprejami/etc). Czy to co stało się w Sandomierzu jest jakim(kurwa)kolwiek novum? Czy TVP poinformowało o tym, że np. jednej kandydatce na prezydenta miasta Tarnobrzega ktoś dopisywał na plakatach „stara dewota”? No jakoś tak się nie złożyło, a Tarnobrzeg jest przeca po sąsiedzku. Skoro więc rządowi mediaworkerzy prowadzili swoje „śledztwo” w Sandomierzu, mogli sprawdzić, czy dewastator, nie dotarł również do Tarnobrzega. Ja wiem, że jesteście już najedzeni, ale mam dla was kolejny dowód na skrajną bezstronność TVP: „Portal TVP Info publikuje jako pierwszy kolejny spot Prawa i Sprawiedliwości przed wyborami samorządowymi”. Jestem przekonany o tym, że zdobycie tegoż spotu było szczytowym osiągnięciem rządowych mediaworkerów i było na pewno niezwykle trudne. Ja wiem, że się powtarzam, ale uprzedzam, że w 2019 będzie, kurwa, znacznie gorzej.


Pastwiłem się nad TVP, teraz pora na pastwienie się nad „Newsweekiem”, konkretnie zaś nad artykułem, o wiele mówiącym tytule (ok, o wiele mówiącej drugiej części tytułu): „Kobiety wybierają opozycję. Czy polska lewica wpycha mężczyzn w objęcia prawicy?” Żebyście mogli w pełni docenić geniusz autora artykułu, zaprezentuję wam kilka cytatów: „Od trzech lat Polską rządzi prawicowo-populistyczny PiS, który zlikwidował rządowy program dofinansowania zabiegów in vitro, ograniczył dostęp do pigułki „dzień po” i dąży do zaostrzenia i tak już restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej. – Poparcie kobiet dla opozycji to reakcja na politykę rządu, która atakuje prawa kobiet – mówi „Newsweekowi” Sławomir Wiatr”. Wypowiedź całkiem sensowna (acz, za uwalenie dotowania in vitro, to pewnie nie tylko kobiety są wkurwione). Teraz pora na cytat drugi: „Michał Syska zwraca uwagę na to, że wiele organizacji lewicowo-feministycznych używa konfrontacyjnego języka i posługuje się prowokacją, co zamyka im kanały komunikacji z wieloma grupami społecznymi, a przez to nie mają szansy ich do siebie przekonać.” Kurde, skąd się mógł wziąć ten konfrontacyjny język i ta prowokacja. Czyżby chodziło o to, że kobiety mogą być wkurwione? Niby na co? A nie, czekajcie, kurwa, może na to, że rząd usiłuje je sprowadzić do roli inkubatorów + bonusowo traktuje je jak idiotki, które (gdyby nie przywrócenie recept na pigułki „dzień po”), żarłyby te pigułki jak cukierki? A może wkurwia je seksizm? Tenże sam Michał Syska: „To nie jest kwestia tylko samych postulatów. Lewica nie musi rezygnować z promowania transportu publicznego na rzecz odchodzenia od ruchu samochodowego w miastach. Dziś głównym problemem lewicy jest język, jakim komunikuje się z różnymi grupami społecznymi. Ważne, żeby ci „biali faceci” ( to nawiązanie do komentarzy odnoszących się do tego, czemu Hilary Clinton przegrała) nie czuli się atakowani, wykluczani i pouczani, żeby np. kierowców nie przedstawiać jako wrogów postępu”. Czy ktoś mógłby panu Michałowi wytłumaczyć, że kobiety też mogą być kierowcami? Ten przykład z kierowcami (którzy, of korz muszą być tymi „białymi facetami”) pokazuje, jak bardzo z dupy jest problem „wypychania mężczyzn przez lewicę”. Z jednej bowiem strony mamy realne problemy: zakaz aborcji, utrudnienie dostępu do antykoncepcji awaryjnej (tak nawiasem mówiąc, zetknąłem się z opiniami symetrystów-debili, którzy twierdzili, że to nie jest tak, że to utrudnienie uderza głównie w kobiety, bo przecież mężczyźni też potrzebują recepty na antykoncepcję awaryjną)/etc. Co mamy z drugiej? Tak właściwie to nie wiadomo. Owszem, artykuł jest dłuższy niż tych parę cytatów, ale można go streścić „kiedyś to były czasy, a teraz już nie ma czasów, więc niech lewica będzie grzeczna”.


Wszyscy wiedzą o zamiłowaniu polskiej prawicy do rozliczania ludzi z tego, co robili kiedyś ich przodkowie. Wszyscy wiedzą również o tym, że jeżeli rozliczony (za to samo) ma zostać polityk prawicy, okazuje się, że „te sytuacje są nieporównywalne”. Przykładowo. Mój ulubiony rządowy portal („w Polityce) wspominając to co zrobił Kurski w 2005 (przywalenie w Tuska „dziadkiem z Wehrmachtu”) jarał się tym, że „prawda o dziadku Donalda Tuska wpłynęła na wyniki wyborów sprzed dziesięciu lat.”. „W polityce”, nie miało oporów przed przywaleniem w Trzaskowskiego „Matka Rafała Trzaskowskiego, kandydata na fotel prezydenta stolicy, była tajnym współpracownikiem SB o ps. Justyna.”. Gotowi na najmniejsze zaskoczenie świata? Tenże sam portal: „„Fakt” próbuje uderzyć w premiera. Gazeta wykorzystuje wypowiedź jego ojca: Kornel Morawiecki mówi jak Putin (…) „Fakt” znów gra nieczysto. Tym razem próbuje uderzyć w premiera Morawieckiego, posługując się jego ojcem – marszałkiem seniorem Kornelem Morawieckim.” Podsumowując odpalanie „dziadka z Wehrmachtu” w trakcie kampanii? To głoszenie prawdy! Odpalanie w trakcie kampanii tematu „mama kandydata była TW”? To głoszenie prawdy. Zwracanie uwagi na to, że czynny polityk, ojciec urzędującego premiera, odpierdala putiniadę? TO JEST NIECZYSTE ZAGRANIE! Jestem się w stanie założyć o wiele, że gdybyśmy mieli analogiczną sytuację z drugiego bieguna, czyli z ojcem jakiegoś prominentnego polityka z PO (który to ojciec byłby czynnym politykiem również), to prawicowe mendia oskarżałyby ich o współudział w spadnięciu tupolewa.


W zeszłym tygodniu „Sąd Apelacyjny w Poznaniu utrzymał wyrok przyznający milion złotych zadośćuczynienia i 800 zł miesięcznie dożywotniej renty kobiecie, która w dzieciństwie była więziona i gwałcona przez księdza pedofila.”. Owszem, mogłem powyższe zdanie napisać własnymi słowami, ale wolałem zacytować „Rzepę”. Czemu? Żebyście mogli sobie porównać ten cytat z tym, co w jaki sposób opisał tę apelację mój ulubiony portal rządowy („w Polityce”): „Czyli odpowiedzialność zbiorowa? Sąd utrzymał oburzający wyrok. Kościół ma zapłacić milion złotych ofierze księdza pedofila”. Jeżeli ktoś sobie w tym momencie zadaje pytanie „co się tu odjebało”, to ja już tłumaczę. Rządowe media wychodzą z założenia, że niezależnie od tego co się dzieje – Kościół jest zawsze ofiarą. Tutaj Kościół padł ofiarą „oburzającego wyroku”. Rządowy mediaworker wie, że gdyby sąd uznał, że odszkodowanie/etc ofierze miałby wypłacić oprawca, to ofiara nie dostałaby zapewne złamanego grosza. Rządowy mediaworker wie również, że nie ma możliwości, żeby nikt z przełożonych księdza nie wiedział o tym, co ów robił. Tak, rządowy mediaworker to wie, tyle że ma na to wyjebane. Dlaczego? Bo rządowy mediaworker wie, że są rzeczy ważne (fakty) i ważniejsze (zbliżające się wybory).


Jeden z kapelanów Twittera (Daniel Wachowiak), przeżywał ostatnio trudne chwile: „A teraz coś smutnego. Wiem,że są tacy, którzy krzyczą, że niewierzącym (np. niechodzącym na katechezę) jest trudno w PL. A ja wam powiem, że przychodzą do mnie młodzi i mówią, że w szkołach średnich panuje inny „terror”. Powiedz prawdę o homoseksualizmie a zostaniesz zakrzyczany.” Tłumacząc to z księdzowego na polski: „próbowaliśmy wpajać dzieciom nienawiść do osób LGBT od najmłodszych lat, ale ponieśliśmy klęskę”. Staram się unikać argumentum ad wiekum, ale tym razem muszę. „Za moich czasów”, takie wpajanie nienawiści byłoby bardzo proste. Ani w podstawówce, ani w liceum, ani na moich pierwszych studiach – nie poznałem nikogo, kto byłby „openly gay” (czyli, kogoś takiego, kto nie bałby się „wyjść z szafy”). Kiedy w 2005 polazłem na socjologię, wyglądało to już nieco inaczej (czyt. lepiej dla osób LGBT). Zmierzam do tego, że w sytuacji, w której młody człowiek nie znał osoby homoseksualnej (tzn znał pewnie niejedną, ale o tym nie wiedział), bardzo łatwo było mu wmówić, że homoseksualizm (eufemizując) „nie jest tak do końca ok”. No bo przeca jakby był, to by się z tym nikt nie krył, prawda? Dlatego też Kościół tak histerycznie reaguje na Marsze Równości i stąd się wzięło hejtowanie „obnoszenia się”. No bo, jak społeczeństwo zobaczy, że to są zwykli ludzie, to bardzo trudno będzie na nich szczuć owieczki. Ale dla Wachowiaka nie to jest najgorsze. Tzn. nie chodzi o to, że coraz trudniej jest hejtować osoby LGBT, ale że próby tegoż hejtowania spotykają się z oporem i z ostrymi reakcjami.


4 października miało miejsce głosowanie nad obywatelskim projektem ustawy autorstwa Towarzystwa Ochrony Chorób Zakaźnych. Projekt przeszedł do prac w komisjach. Praktycznie cały klub parlamentarny PiS poparł ten projekt (tzn głosował przeciwko odrzuceniu go w pierwszym czytaniu, tak więc, na jedno wychodzi). Powód? „Obiecaliśmy, że nie będziemy odrzucać projektów obywatelskich w pierwszym czytaniu”. No jak obiecali, to obiecali. Nie można mieć do nich pretensji o to, że dotrzymali słowa, nieprawdaż? Bo przecież nie odrzucili wcześniej żadnego proj... a nie, czekajcie, przeca ujebali dwa obywatelskie projekty „Ratujmy Kobiety”. W tym miejscu nieco dłuższa dygresja archeologiczna nastąpi. Pochylałem się nad oboma głosowaniami (linki do notek w źródłach będą), albowiem wydawało mi się, że PiS, trochę, kurwa, dziwnie głosuje. Wykoncypowałem sobie po pierwszym głosowaniu, że PiS chciał uwalić „Ratujmy Kobiety” głosami opozycji (coby miała przejebane). Za pierwszym razem się nie udało, ale, ponieważ nasza opozycja nie uczy się na niczyich błędach, za drugim PiSowi poszło znacznie lepiej i praktycznie wszystkie komentarze odnoszące się do drugiego utrzymane były w podobnym tonie: „Projekt przepadł 9 głosami, za skierowaniem go do dalszych prac głosowało prawie 60 posłów PiS, a na sali brakowało 29 posłów PO i 10 posłów N”. W tym miejscu muszę się przyznać do czegoś. Jak pisałem tamte obydwa teksty (dzieliło je, tak jak głosowania, sporo czasu), to długo się wahałem nad tym, czy je w ogóle wrzucać. Dopuszczałem bowiem taką możliwość, że może to, kurwa, jest po prostu przypadek. Tzn. może PiS po prostu chaotycznie głosuje, a ja sobie w tym „znalazłem” jakąś prawidłowość, której nie ma. Głosowanie nad projektem antyszczepionkowym dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że jednak sobie to wtedy dobrze wykoncypowałem. Żeby to wykazać, wystarczy skupić się na tym, jak głosowali posłowie PiS. Pierwszy projekt „Ratujmy Kobiety” 176 posłów PiS za odrzuceniem w pierwszym czytaniu (43 przeciw). Drugi projekt „Ratujmy Kobiety” 166 posłów PiS za odrzuceniem w pierwszym czytaniu (58 przeciw). Projekt „jebać szczepienia” 5 posłów PiS za odrzuceniem w pierwszym czytaniu (202 przeciw). Wnioski z tego płyną dwa. Po pierwsze, PiS mógł skierować obydwa projekty „Ratujmy Kobiety” do prac w komisji, ale po prostu nie chciał (bo wolał je uwalić i zwalić winę na opozycję). Po drugie, po uwaleniu dwóch projektów obywatelskich, PiS nie musiał już udawać, że obchodzą go takie projekty. Mógł spokojnie uwalić projekt „jebać szczepienia” w pierwszym czytaniu i mieć spokój. Czemu więc tego nie zrobił? Bo zbliżają się wybory i fani Towarzystwa Ochrony Chorób Zakaźnych muszą przeca na kogoś zagłosować, nieprawdaż? Co się zaś tyczy samych szczepień, to uwielbiam narrację „abo, panie, za moich czasów to nie było tyle szczepień co teraz i żyję, to po co teraz tyle tych szczepień (łamane przez „kiedyś było mało szczepień i komu to przeszkadzało). Uwielbiam ją ze względu na, że tak to ujmę, medyczne historie osobisto-rodzinno-towarzyskie . Będąc małym Piknikiem zapadłem na chorobę, którą potocznie zwie się „świnką”. W owym czasie była to jedna z chorób, które trzeba było przechorować, tak więc przechorowałem. Świnka sobie poszła, ale zanim to zrobiła – rozjebała mi trzustkę (albowiem zapalenie trzustki w ramach powikłań). Prawda jest taka, że i tak miałem farta, bo jak świnkę przechorował brat mojej mamy, to w ramach powikłań załapał się na zapalenie opon mózgowych. Historie jednego znajomego rodziców, który po śwince miał zapalenie jąder (i ostała mu się po tym bezpłodność), też pamiętam. Co prawda nie jestem jeszcze w wieku, w którym rozmawia się głównie o chorobach, ale czasem się to zdarza (tzn rozmawianie o chorobach, a nie bycie w tym wieku) i tak w telegraficznym skrócie, co najmniej naście osób z mojego bliskiego otoczenia miało zapalenie trzustki w ramach powikłań po śwince. A wszystko to dlatego, że „panie, za moich czasów, to było mniej szczepień i komu to przeszkadzało?”. W tym miejscu postaram się odpowiedzieć na pytanie „komu to przeszkadzało”, no, generalnie to, kurwa, mnie i mojej trzustce, na ten przykład. Żeby nie przedłużać, jeszcze tylko malutka dygresyjka na sam koniec. 2020 będzie bardzo ważną (i smutną) datą dla Towarzystwa Ochrony Chorób Zakaźnych i domyślam się, że może się to wiązać z jakimiś obchodami rocznicowymi. Czemu ta data jest dla nich tak ważna i smutna? Bo w 2020 minie równo 40 lat od momentu, w którym ospa prawdziwa została uznana za eradykowaną. To smutna data, która przypomina największą dotychczasową porażkę Towarzystwa Ochrony Chorób Zakaźnych. Spodziewam się więc jakiegoś marszu z hasłami w rodzaju „czy naprawdę chcecie żyć w świecie, w którym choroby zakaźne giną na naszych oczach?”


Gdyby ktoś chciał nakręcić film o aferze taśmowej, miałby spory problem z tytułem. Dlaczego? Bo  najbardziej pasowałby tutaj tytuł „Niekończąca się opowieść”, ale wszystko mogłoby się rozbić o prawa autorskie do tegoż tytułu. Nieco zaś bardziej na serio, to afera taśmowa okazała się być bumerangiem. PiS rzucił nim w 2015, a po trzech latach oberwał nim w ryj. Jakiś czas temu na Onecie pojawił się artykuł, z którego wynikało, że Premier Tysiąclecia, będąc jeszcze doradcą straszliwego reżimu PO-PSL (wallenrodyzm wiecznie żywy!), również się produkował w knajpie „Sowa i przyjaciele”. Ponieważ cytaty nie były jakoś specjalnie obciążające wizerunkowo, PiS starał się to zbagatelizować. Dlatego też Beata Mazurek skwitowała cała sprawę tak: „Niemiecki Onet pokazał znaczoną kartę. To odgrzewany kotlet. Pokażcie coś nowego”. A potem się okazało, że owszem, pokazano coś nowego. Okazało się bowiem, że w trakcie jednego ze spotkań w tejże knajpie, do Mateusza, (człowieka, który został premierem) zadzwonił Ryszard Czarnecki. To jest swoją drogą, kurwa, hit, żeby zostać nagranym u „Sowy” dlatego, że się zadzwoniło w sprawie załatwiania roboty dla syna i się rozmawiało w trybie głośnomówiącym. O tym, że w trakcie rozmowy się okazało, że synowi Ryszarda poprawiano CV, a ten potem i tak pierdolnął robotą, bo się zmęczył, a poza tym myślał, że będzie więcej zarabiał, wspominać nie trzeba. Człowiek, który został Premierem – tłumaczył, że tak, załatwiał robotę dla syna Czarneckiego, bo "Ludzie PiS mieli w tamtych czasach kłopoty, pomagałem, gdzie mogłem". Większym problemem był jednakowoż ten fragment rozmowy, w którym późniejszy Premier Tysiąclecia zaproponował „ciche wsparcie” finansowe dla jednego z polityków PO „Zapytajcie go tak po cichu. Ja bym spróbował tak bardziej jednorazowo. Pięć dych czy siedem, czy stówkę mu damy na jakieś badania czy na coś”. Ponieważ gówno wpadło w wentylator, mediaworkerzy TVP Info poszli do piwniczki z nagraniami i zaczęli wrzucać „swoje” taśmy. Co ciekawe, Beata Mazurek nie odniosła się do publikowania taśm przez TVP Info i nie powiedziała nic na temat odgrzewania kotletów (ale, być może to dlatego, że była zarobiona). Na temat taśm wypowiedziała się natomiast poprzedniczka Premiera Tysiąclecia: ”Mam nadzieję, że cała sytuacja z taśmami zostanie wyjaśniona. To jest bardzo niebezpieczne dla państwa, to uderzenie w szefa rządu, to jest ewidentnie próba zmiany władzy w Polsce”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć, że w 2015 narracja budowana przez tę osobę była diametralnie inna i wtedy nie było mowy o „próbie zmiany władzy w Polsce”, ale o tym, że nikt nie rozliczył tych nagranych/etc. Gdybym był złośliwy (a nie jestem) to bym napisał, że mam nadzieję, że wreszcie ktoś tych nagranych rozliczy.


(Na samym początku niniejszego fragmentu pragnę zaznaczyć, że zawiera spore ilości „teroetyzowania”. You have been warned) Nie wiem, czy chodzi o jakieś wewnątrzpartyjne sondaże, czy o coś innego, ale partia rządząca zaczęła panikować. Może inaczej, partia rządząca zaczęła się zachowywać tak, jakby jej politycy przestali się przejmować wyborami parlamentarnymi 2019. Wydaje mi się, że wiem, co sobie teraz myślicie: „człowiek, kurwa, płyń do brzegu, bo ni chuja nie wiemy o co Ci chodzi”, tak więc płynę. O seksistowskim rzygu prezydenta Legionowa słyszeli wszyscy. Tak samo, jak o tym, że nikt z obecnych nie zareagował na to co Wielce Szanowny Pan Prezydent odpierdalał (nie, nie chodzi mi o podśmiechujki, ale o to, że nikt mu nie zasugerował, że może by tak pospierdalał). Masowy bash na panu prezydencie nie powinien nikogo dziwić i nie zdziwił. Tym co mnie zdziwiło, była reakcja PiSu. O podejściu polityków tej formacji do kobiet już w tym Przeglądzie było i na pewno czytaliście uważnie, więc nie będę się powtarzać. Napisać, że w internecie bez problemu można znaleźć seksistowskie rzygi autorstwa polityków partii rządzącej, to nie napisać nic. W kontekście powyższego, wykorzystywanie (to jest najbardziej adekwatne określenie) przez tę partię tego konkretnego tematu do walki politycznej, jest równie przemyślane, jak wypowiedź Beaty Mazurek o „odgrzewanych kotletach”. Ok, do wyborów już blisko i zapewne nawet największym dzbanom (chodzi o polityków, of korz) da się założyć na pysk kaganiec i zmusić do tego, żeby się powstrzymali choć trochę. W partii muszą wiedzieć, że do wyborów „damy radę”, ale co dalej? Dla tej partii jest to równie idiotyczne, jak wcześniejsze hasła „wystarczy nie kraść” (które teraz powracają przy okazji każdego protestu budżetówki). Wiecie, ja się w sumie zgadzam z tym, że jeżeli na spotkaniu w Legionowie był rzecznik PO i nie zareagował, to partia powinna mu podziękować (z przyczyn oczywistych). Jednakże mam również świadomość tego, że PiS domagający się tejże dymisji, prosi się o powtórkę z „wystarczy nie kraść”. Spindoktorzy partii rządzącej budują narrację, w myśl której „czepiają się nas za to, że kiedyś ktoś coś złego powiedział, ale my rozmawiamy o teraźniejszości”. Tak, to jest bardzo „doraźna” narracja, która ma służyć jedynie temu, żeby ugrać coś w tych konkretnych wyborach. To nie jest element jakiejś długofalowej strategii tylko coś, co ma przynieść korzyści „teraz-zaraz”. Nietrudno zgadnąć, że jeżeli kilka tygodni po wyborach (o ile, rzecz jasna, w ogóle ktoś tam tyle wytrzyma), jakiś PiSowski tuz walnie seksistowskim rzygiem i pojawią się głosy „zdymisjonować!”, to PiS będzie miał te głosy tam gdzie generalnie ma wszelkie prawa kobiet (i szacunek do tychże). To nie są jedyne przykłady zajebistej krótkowzroczności. Tłumaczenie, że nie warto głosować na Zdanowska, bo  jak wygra, to i tak PiS tam komisarza wpuści, jest idiotyzmem porównywalnym z „jak w Wawie wygra Trzaskowski, to nie będzie pieniędzy dla miasta”. Tak, wiem, że w sumie to jak się patrzy na sondaże, to PiS przeca nie ma powodów do paniki (jeżeli chodzi o wybory parlamentarne), bo czasami ma naście % przewagi nad opozycją. Tyle że politycy tej partii doskonale sobie zdają sprawę z tego, jak bardzo iluzoryczne są sondaże (przeca wygrali wybory prezydenckie wystawiając politycznego no-name'a przeciwko komuś kto miał poparcie sondażowe na poziomie 60-70%). Wydaje mi się, że dla sporej liczby działaczy PiSu, to jest prosta arytmetyka. Kadencja samorządów to teraz 5 lat. Jeżeli uda się im wyrwać jakieś sejmiki (albo duże miasto), to mają 5 lat spokojnego żarcia. Jeżeli ci sami działacze boją się roku 2019, to nietrudno się dziwić temu, że wolą bić się teraz „o wszystko”, nawet jeżeli stosują retorykę, która jest w stanie zmniejszyć szansę na utrzymanie władzy w 2019.


Sztab Patryka Jakiego uznał, że dobrze by było pobawić się w wizualizację (mam nadzieję, że nie wysyłali tego potem do Ellen) i w mediach społecznościowych pojawiło się zdjęcie Prezydenta-Patryka-Jakiego, który podpisuje Jakieś-Ważne-Decyzje. Zadbano również o odpowiednie tło, w postaci regału z książkami. Problem z wrzucaniem w internety zdjęć  dobrej rozdzielczości polega jednakowoż na tym, że ludzie w intenetach mają dużo czasu i np. mogą chcieć zapoznać się z tytułami książek stojących „w tle”. O tym, że Patryk Jaki został uznany za fanatyka niemieckich lokomotyw (cały regał zajebany książkami/etc) już na pewno słyszeliście. Ponieważ dla kogoś kto prowadzi swoją kampanie głównie w internetach, tego rodzaju fuckup to spory problem, poprzedniczka Premiera Tysiąclecia, pełniącą obowiązki Wicepremiera Do Spraw ogólnych postanowiła mu przyjść w sukurs. Wicepremier Do Spraw Ogólnych napisała na swoim twitterze: „Wszystkim dyskutującym o książkach i bibliotekach-dedykuję. Najwspanialsza i najmądrzejsza księga. Dla wszystkich. Wystarczy ta jedna. Czytajcie! Naprawdę warto!” (wpis był opatrzony zdjęciem Biblii). Po raz kolejny będziemy mogli się pobawić w moją ulubioną zabawę „wyobraźmy sobie, co by było gdyby”. Otóż, wyobraźmy sobie, co by było gdyby były premier jakiegoś zachodnioeuropejskiego kraju, opublikował wpis, w którym by stało: „Wszystkim dyskutującym o książkach i bibliotekach-dedykuję. Najwspanialsza i najmądrzejsza księga. Dla wszystkich. Wystarczy ta jedna. Czytajcie! Naprawdę warto!” i opatrzył ten wpis zdjęciem Koranu. Wydaje mi się, że okres pomiędzy opublikowaniem tego wpisu i pierwszym komentarzem „EUROPA UMIERA”, byłby znacznie krótszy od Nowojorskiej Sekundy.


A teraz przyszła pora na zapowiadany wcześniej nerd-kącik kinematograficzny (zastanawiam się nad tym, czy dodawać od czasu do czasu kącik literacki w ramach dywersyfikowania hejtów). Przez polskie internety przewaliła się potężna gównoburza, albowiem okazało się, że być może aktorka, która zagra Ciri w serialu „Wiedźmin” nie będzie biała. Ból dupy był tak wielki, jakby się okazało, że ktoś kręci serial o Piłsudskim i że zagrać go ma Idris Elba. Spora liczba ludzi chyba nie bardzo ogarnia, że Wiedźmin nie jest powieścią historyczną, ale co ja się tam, kurwa, znam. Insza inszość, nie wiem, co zrobią oburzeni, jak się dowiedzą, że Scarlett Johanson zagrała główną rolę w „Ghost in the shell”. Taka mała dygresyjka jeszcze. Ciekaw jestem ile % „oburzonych”, którzy zarzygali internet rasistowskimi hasłami faktycznie czytała Sapkowskiego. Ciekawi mnie to dlatego, że kolejna gównoburza może się objawić w momencie, w którym „oburzeni” zobaczą, że w serialu krytykowany jest rasizm i zaczną spamować o tym, że to pewnie przez „poprawność polityczną”.


Zapewne nikogo nie zdziwi to, że jestem fanem filmowych adaptacji komiksów. Niektóre z nich są spoko, niektóre z nich zaś są Daredevilem z Benem Affleckiem (idealna pozycja dla każdego konesera chujni, tak samo, jak „Elektra”). Być może nie śledzę jakoś specjalnie fanowskich teorii (DLACZEGO KAMIEŃ CZASU „UDAWAŁ” GWIAZDĘ? TO MUSI BYĆ ISTOTNY PLOT POINT!), ale od czasu do czasu rzuci mi się w oczy artykuł, odnoszący się do tychże ekranizacji. Kiedy zobaczyłem artykuły, w których stało, że „Captain Marvel będzie najsilniejszą postacią w MCU”, zaopatrzyłem się w popcorn i czekałem na gównoburzę. Komentarze, które pojawiły się pod trailerem na YT nie zawiodły moich oczekiwań. Okazało się bowiem, że to nie tak, że ta postać jest silna. Po prostu twórcy MCU tak to wymyślili, bo poprawność polityczna (i moje ulubione „mam nadzieję, że to nie ona obije Thanosa”). Przyznam, że komiksy czytałem na tyle dawno, że nie załapałem się na tę postać, tak więc musiałem się posiłkować anglojęzyczną Wikipedią. Na Wikipedii stało, że w sumie to postać jest raczej z gatunku tych, które mogą spuścić srogi wpierdol. Czemuż więc, ach czemuż tak wielki ból dupy zapanował? Słowem kluczem jest „najsilniejsza”. Dla porównania, Wonder Woman nie powodowała takiego bólu dupy, albowiem pan z literką S na klacie jest od niej silniejszy. Mógłbym to jakoś skomentować, ale zaraz by się znowu okazało, że lewica wpycha mężczyzn w objęcia prawicy...


Na sam koniec ważna informacja dla każdego, szanującego się konesera chujni: „Showmax pracuje nad serialem o polskim superbohaterze. Głównym bohaterem będzie dresiarz, który odkrywa, że... wyrosły mu skrzydła husarii”. Nie, żadnej pointy nie będzie, bo trochę mnie to przerosło (acz, będę czekał na ów serial z niecierpliwością).


Źródła:


https://kultura.onet.pl/film/wiadomosci/filmy-wojciecha-smarzowskiego-zobacz-online-kler-to-nie-jedyny-popularny-film/mzg3ybp

https://twitter.com/SchwertnerPL/status/1042669945388187648

https://oko.press/paczka-taka-szlachetna-ks-stryczek-utrwala-stereotyp-zawinionej-biedy/

https://oko.press/mlodzi-bezrobotni-winni-ks-stryczek-powtarza-bzdure/

https://wpolityce.pl/polityka/413354-kijowski-broni-ks-stryczka-kto-poszczul-i-po-co

https://twitter.com/realDonaldTrump/status/1042161534603063301

https://twitter.com/KasiaBie78/status/1042481304896528384


https://twitter.com/spychalski_b/status/1042426445111480320

https://dorzeczy.pl/kraj/77628/Zaszczytem-jest-dopuszczenie-do-biurka-Szef-MSZ-o-zdjeciu-Dudy-i-Trumpa.html

https://dorzeczy.pl/77653/Tyle-razy-slyszal-ze-bedzie-siedzial-ze-postanowil-postac-Szczerski-o-zdjeciu-prezydenta.html

https://twitter.com/AndrzejDuda/status/1042796922791243776

https://twitter.com/AndrzejDuda/status/1043055592863145984

https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/partia-wolni-i-solidarni-rejestrowala-liste-z-podpisami-zmarlych,870138.html


https://www.tvp.info/39136577/666-i-swastyki-zdewastowano-plakaty-kandydatow-pis-w-sandomierzu

https://twitter.com/tvp_info/status/1047020026572746752?s=19

http://www.newsweek.pl/polska/polityka/lewica-w-polsce-stawia-na-kobiety-i-zapomina-o-mezczyznach-zmieni-to-biedron-,artykuly,433239,1.html


https://wpolityce.pl/polityka/239284-wsieci-kulisy-sprawy-dziadka-z-wehrmachtu-w-kampanii-ta-sprawa-rozstrzygnela-losy-elekcji-prezydenckiej-2005-r

https://wpolityce.pl/polityka/411062-gp-matka-trzaskowskiego-byla-tw-ps-justyna

https://wpolityce.pl/polityka/414310-fakt-probuje-uderzyc-w-premiera


https://www.rp.pl/Dobra-osobiste/310029951-Wyrok-utrzymany-Milion-zlotych-dla-ofiary-ksiedza-pedofila.html

https://twitter.com/wPolityce_pl/status/1047116022392619008


https://twitter.com/DanielWachowiak/status/1046993653804281856?s=19

Głosowanie nad projektem „jebać szczepienia”:

http://www.sejm.gov.pl/sejm8.nsf/agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=8&NrPosiedzenia=69&NrGlosowania=41


Głosowanie nad pierwszym projektem „Ratujmy Kobiety”:

http://www.sejm.gov.pl/sejm8.nsf/agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=8&NrPosiedzenia=26&NrGlosowania=17

Głosowanie nad drugim projektem: „Ratujmy Kobiety”:

http://www.sejm.gov.pl/Sejm8.nsf/agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=8&NrPosiedzenia=55&NrGlosowania=9

Notki o projektach „Ratujmy Kobiety”:

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2016/09/nieudany-gambit-pis-u.html

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2018/01/404-opozycja-not-found.html


https://fakty.interia.pl/wideo/video,vId,2587103


http://niezalezna.pl/238794-mazurek-jednym-zdaniem-podsumowala-zagrywke-onetu-odgrzewany-kotlet

http://wyborcza.pl/7,75398,24008441,morawiecki-zabral-glos-w-sprawie-tasm-staralem-sie-pomagac.html

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,24002331,tasmy-morawieckiego-premier-o-cichym-wsparciu-dla-grada.html


http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,24012622,afera-tasmowa-portal-tvp-info-puszcza-kolejne-nagranie-chodzi.html

https://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/rozmowa/news-beata-szydlo-o-tasmach-to-jest-ewidentnie-proba-zmiany-wladz,nId,2641116

https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/beata-szydlo-w-2015-roku-o-aferze-tasmowej,873811.html

https://www.tvp.info/39339165/seksistowski-wystep-prezydenta-legionowa-pani-od-seksu-dwie-najbardziej-napalone

http://wiadomosci.dziennik.pl/wybory-samorzadowe/artykuly/582789,sasin-zdanowska-wybory-samorzadowe-pis-prezydent-lodzi-skazana-kandydowanie.html

https://www.rp.pl/Wybory-samorzadowe/181009295-Piotr-Guzial-Gdy-wygra-Trzaskowski-PiS-nie-da-pieniedzy.html

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,24016900,wybory-samorzadowe-2018-patryk-jaki-chwali-sie-ksiegozbiorem.html


https://opinie.wp.pl/pulapka-patryka-jakiego-sztab-kandydata-pis-funduje-mu-najwieksza-internetowa-wpadke-w-kampanii-6304037367608961a

https://twitter.com/BeataSzydlo/status/1049414677430751234

Jeżeli ktoś dawno nie rzygał, to podrzucam link do artykułu na Wproście gdzie opublikowano prześmieszne memy:

https://www.wprost.pl/kraj/10151739/wiedzmin-netflixa-serialowa-ciri-zagra-murzynka-lub-azjatka-burza-komentarzy-i-wysyp-memow.html

https://moviesroom.pl/z-ostatniej-chwili/filmy/8169-kevin-fiege-potwierdza-captain-marvel-najpotezniejsza-postacia-w-marvel-cinematic-universe/


https://twitter.com/polskathetimes/status/1049951025069723648?s=19