poniedziałek, 10 stycznia 2022

Hejterski Przegląd Cykliczny #84

I znowuż spotykamy się po dłuższej przerwie. Ta (tak samo, jak poprzednia) sponsorowana była przez przeprowadzkę. Z przeprowadzkami to jest tak, że najpierw się wydaje, że wszystko uda się ogarnąć szybko, a potem nagle człowiek się orientuje, że przewiózł już w cholerę rzeczy, a na starym kwadracie tak jakby ni cholery ich nie ubywa. Idealnym podsumowaniem tej sytuacji będzie parafraza Bowmana: „My god, it's full of pudełka z rzeczami”. Teraz zostało jedynie rozpakowywanie pudełek, tak więc kolejny Przegląd opóźni się pewnie o pół roku... Od razu zastrzegam, że ta ściana tekstu będzie krótsza od zwyczajowych (można ją nazwać „ścianką”). Kolejna będzie już „normalna” (bo pewnie będzie się ją już dało tworzyć siedząc przy biurku, a nie między pudłami).


No dobrze, skoro martyrologię mamy już za sobą, pora przejść do meritum. Zaczniemy od Pegasusa. Nie, nie chodzi o battlestar Pegasus, nerdy jedne wy. Chodzi o system służący do szpiegowania ludzi przy użyciu telefonów. W teorii, system ten miał służyć do walki z terroryzmem i przestępczością. Potem zaś okazało się, że może i (w teorii) chodziło o walkę z terroryzmem, ale w praktyce system ten wykorzystywano do „innych celów”. Jakiś czas temu Citizen Lab ustaliło, że: „ofiarami inwigilacji w Polsce byli Roman Giertych, prokurator Ewa Wrzosek oraz senator Krzysztof Brejza, powiedział (John Scott-Railton, ekspert instytucji Citizen Lab – przypis mój własny) w rozmowie z TVN24, że po raz pierwszy podejrzenia wykorzystania Pegasusa w Polsce zostały opisane przez naukowców w raporcie z 2018 roku”. Nowojorską Sekundę później rządowa machina propagandowa dostała narracyjnej biegunki. I tak sobie w trakcie obserwowania tej biegunki (która, nawiasem mówiąc, trwa nadal) dumałem nad tym, że jeżeli ktoś miał jakieś wątpliwości odnośnie ustaleń CL, to wyżej wymieniony incydent kałowy skutecznie te wątpliwości rozwiał. Tak się bowiem składa, że jeżeli ktoś mówi prawdę, to ma jedną spójną (ok, czasem się zdarzają wyjątki jeżeli chodzi o spójność, ale generalnie rzecz ujmując jest ona zachowana) wersję wydarzeń. Jeżeli zaś ktoś (partia, organizacja/etc.) zamula debatę publiczną pierdylionem narracji, to znaczy, że bardzo mu zależy na tym, żeby sprawa się rozmyła i (eufemizując) raczej nie zależy mu na tym, żeby suweren ogarnął „jaka jest prawda”. Piszę te słowa już po tym, jak Prezes Polski stwierdził publicznie, że partii rządzącej się ten Pegasus po prostu należał i lewaki dupa cicho, niemniej jednak uważam, że warto jest prześledzić to, jakimi ścieżkami chadzały narracje rządowe.


Dominującą narracją była ta, w myśl której partia rządząca (zaraz poczynię pewną dygresję) nie ma żadnego Pegasusa. Pojawiły się nawet żarty różnych rządowych dronów (Michał Woś, Radek Fogiel) z tego, że „hłehłehłe, pewnie chodziło o tę konsolę Pegasus hłehłehłe i komuś się pomyliło). Jeżeli zaś chodzi o dygresję, to już ją wam prezentuję. Otóż, należy pamiętać o tym, że w przypadku polskich władz, to nie jest tak, że dostęp do Pegasusa miały jakieś bliżej nieokreślone „władze i służby”, które w razie konieczności używały go jedynie do celów, do których (w teorii) został stworzony. W naszym przypadku trzeba głośno mówić o tym, że dostęp do systemu Pegasus miała Zjednoczona Prawica. Jest to oczywista oczywistość dla każdego, kto obserwuje centralne sterowanie wszystkim i to, że partia rządząca niejednokrotnie wykorzystywała służby specjalne do walki politycznej. Najgłośniejszym przypadkiem było objęcie Ludmiły Kozłovskiej zakazem wjazdu do UE na postawie dętych zarzutów spreparowanych przez służby. Sąd sobie potem tymi „ustaleniami” wytarł wiadomą część ciała (ale wiecie, w „reformie sądownictwa” wcale nie chodzi o to, żeby było tak jak było i żeby sądy wydawały wyroki po myśli władzy).  To nie jest tak, że do tego, co udało się wydrzeć z Pegasusa dostęp miało jakieś niewielkie grono speców i fachowców, a cała sprawa była objęta jakąś tajemnicą (tzn., owszem, była, ale nic z tego nie wynikało).


Inszą narrację zafundował nam wszystkim Cezary „Metyl” Gmyz: „Poczytałem sobie o Pegasusie. Żeby się zainstalował delikwent musi kliknąć w link. Chyba zadzwonię do mecenasa ze sztuczką na wnuczka lub policjanta skoro tak łatwo dał się zrobić w qnia”. Dosłownie kilka sekund zajęło mi znalezienie strony Wiki, na której opisano to, w jaki sposób działa Pegasus i w jaki sposób infekuje urządzenia. Najmniejszym zaskoczeniem świata było to, że „Metyl” przeczytał tylko dwa zdania i resztę sobie olał (względnie, pomroczność jasna go pokonała). Pozwolę sobie zacytować tę „resztę”, którą Gmyz pominął: „Drugi sposób, bazujący na wykorzystaniu komunikatora internetowego, nie wymaga interakcji z linkiem. Wystarcza samo jego wyświetlenie. Trzeci sposób zainfekowania telefonu wykorzystuje połączenie telefoniczne, którego odebranie nie jest konieczne do instalacji Pegasusa (wystarcza samo przesłanie sygnału)”. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że Gmyz jest ostatnią osobą, która powinna się wypowiadać na tematy związane z hakowaniem/etc. Tenże bowiem sam Gmyz kiedyś opowiadał o tym, jak to był ostrożny, bo jak pisał tekst o trotylu, to „kilka razy systemy bezpieczeństwa wykrywały próby włamań na jego komputer”.


Jeszcze bardziej inną narrację zaproponował Premier Tysiąclecia. Jeżeli mam być szczery, to ta narracja była chyba najbardziej idiotyczna i potencjalnie najbardziej szkodliwa (aczkolwiek zapewne i tak nikt tego nie wykorzysta). Otóż, Premier Tysiąclecia stwierdził, że jeżeli chodzi o hakowanie takich, czy innych osób, to „tu możemy mieć od czynienia potencjalnie - jeśli się potwierdzą takie fakty - z działaniem bardzo różnych służb”. No bo wiecie, to nie tak, że tylko Zjednoczona Prawica miała dostęp do Pegasusa, bo przecież służby innych krajów też miały, więc może akurat to one wjechały Brejzie, Giertychowi/etc. na telefony. Aż dziw bierze, że na samym końcu wypowiedzi Premier Tysiąclecia nie dodał „hashtag zaorane”. Tyle, że jak wspomniałem przed momentem, to jest praktycznie samobójcza narracja. No bo ok, z jednej strony Premier Tysiąclecia starał się odsunąć od swojej partii podejrzenia wiadome. Tyle, że przy okazji sprawił, że gdybyśmy mieli w Polsce jakieś sensowne dziennikarstwo (i opozycję, której by na czymś zależało), to politycy partii rządzącej byliby potem grillowani następującymi pytaniami: „czy premier posiada informacje o tym, że służby obcych krajów włamywały się na telefony polskich polityków, prokuratorów, działaczy politycznych?”, „służby których krajów znajdują się w kręgu podejrzeń?”, „czy polskie służby starają się ustalić, czy wyżej wymienione osoby były jedynymi, na których urządzenia dokonano włamania?”, „co robią polskie służby, żeby zabezpieczyć polskich polityków, prokuratorów/etc. przed cyber-atakami ze strony służb obcych krajów?”, „od jak dawna polskie władze mają podejrzenia odnośnie tego, że służby obcych krajów inwigilują polskich polityków, prokuratorów/etc.?”, „czemu premier zwlekał z poinformowaniem opinii publicznej o tym, że służby obcych krajów mogą inwigilować polskich polityków, prokuratorów/etc.?” i na tym skończę tę wyliczankę, choć takich pytań można by było zadawać znacznie więcej. Nawet w standardowych warunkach narracja Premiera Tysiąclecia byłaby samobójcza. W kontekście tego, co obserwujemy od dawna w internetach, jest to narracja godna politycznej Nagrody Darwina. Chodzi mi, rzecz jasna, o to, że od dłuższego czasu każdy, kto ma internet, może sobie poczytać maile Dworczyka i jego kolegów. I nie, nie będę używał określenia „domniemane”, bo ta ekipa pierdylion razy potwierdzała prawdziwość tych maili. Tak więc, mamy sytuację, w której maile PiSowskich VIPów śmigają sobie po internetach (czasem są to maile zawierające nie-do-końca-jawne informacje), a premier usiłuje bagatelizować włamy na urządzenia polityków opozycji/prokuratorów twierdząc, że w sumie to może być wina obcych służb i wyjść z założenia, że to zamyka sprawę. Genialne. Po prostu, kurwa, genialne. Z tą narracją jest jeszcze jeden „mały problem”, ale nim zajmę się w dalszej części tekstu.


Kolejne narracje dostarczone zostały przez rządowych mediaworkerów. Jeden z nich stwierdził, że no wszystko fajnie, ale w sztabie Kidawy-Błońskiej to też doradzał Nowak, a ten to ma za uszami i że generalnie to wszystko wina opozycji. Słowem się, kurwa, nie zająknął, w jaki sposób z tego, że Nowak był w sztabie Kidawy-Błońskiej wynikła konieczność wjechania Brejzie na telefon. Inszy mediaworker (który po zatrudnieniu w TVP skasował 200 K [słownie – dwieście tysięcy] ćwitów ze swojego konta]) wyprodukował narrację, która ma mocne drugie miejsce po tej, którą zaprezentował nam Premier Tysiąclecia. Ów mediaworker napisał był do Ewy Wrzosek: „Nie przedstawia Pani żadnej wartości operacyjnej, żeby wydawać 100 tys dol na podsłuch. To tylko ego okłamuje panią, że jest pani ważna”. Ta narracja jest zabawna, bo jej autor zdaje się wychodzić z założenia, że w przypadku tej konkretnej partii rządzącej można zagrywać kartę „nie no, oni by tego nie zrobili, bo to pieniądz kosztuje niemały!”. Zupełnie bez związku z cała sprawą chciałem przypomnieć, że te 100 tysięcy baksów (licząc po dzisiejszym kursie), to niecałe 0,571%  kwoty, przejebanej przez Sasina na wybory, które się nie odbyły. Ujmując rzecz innymi słowy: partia rządząca mogła wpompować dowolną kwotę w inwigilacje. Tych narracji było od cholery (sugerowano np., że skoro inwigilowano te konkretne osoby, to pewnie był po temu jakiś Ważny Powód [zapomniano wspomnieć o tym, że tym powodem było to, że partia ich nie lubi]).  


Nawiasem mówiąc to, że coś jest nie tak (tzn., że pewne osoby mogą być inwigilowane) było jasne od momentu, w którym w mediach rządowych publikowano (jak się potem okazało, nieco przerobione) smsy, które wyciągnięto z telefonu Brejzy. To jest swoją drogą (taka publikacja) srogie przegięcie. No bo, skąd tak właściwie wzięły się w mediach te smsy? Ktoś musiał mieć dostęp do telefonu Brejzy. I tu się pewien problem pojawia, bo co prawda można kogoś „legalnie inwigilować”, ale w ściśle określonych przypadkach. Nawet gdyby było tak, że taka inwigilacja byłaby uzasadniona, to ujawnienie w ten sposób uzyskanych materiałów obwarowane jest pierdylionem obostrzeń. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Brejza nikomu nie udostępniał zawartości swojego telefonu (a prokuratura nie miała do niego dostępu). Pereira (bo nim jest wyżej wymieniony mediaworker) nie chce powiedzieć skąd ma te kwity i zasłania się „tajemnicą dziennikarską”. Patrzałem sobie dyskusję prawników na ćwitrze i tam zapanował konsensus odnośnie tego, że o ile bardzo trudno będzie komuś ze służb/etc. udowodnić, że działo się coś nielegalnego (no chyba, że jakiś sygnalista z kwitami się pojawi), to w przypadku Pereiry sprawa wygląda inaczej, bo on ma po prostu zamaszyście przejebane. Teraz jest nie do ruszenia (no chyba, że podpadnie Prezesowi Polski), ale on ma świadomość tego, że prędzej czy później, obecnie chroniący go układ się skończy, a wtedy będzie miał problemy i to poważne. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Premier Tysiąclecia wsadził Pereirę na minę (tak, to jest ten kolejny problem z narracją o obcych służbach) opowiadając o tym, że przecież z tą inwigilacją to mogło być tak, że służby obcych państw się nią zajmować mogły. Jeżeli bowiem osadzimy sobie narrację „to obce służby mogły inwigilować” w kontekście tego, że zawartość telefonu jednego z polityków pojawiła się w głównym rządowym programie (dez)informacyjnym, to jest to prosta droga do zadawania pytań w rodzaju „jak to się stało, że obce służby inwigilują polskich polityków, a następnie podrzucają zawartość zhakowanych urządzeń rządowym mediom?”. Potem zaś (po tym, jak obecnie panujący układ się zawali), może to być kolejny wątek w śledztwie. Tak, wiem, to jest przeca bzdura, którą opowiedział Premier Tysiąclecia, ale skoro on to powiedział publicznie i potem tego nie sprostował, to śledczy mogą jego słowa potraktować poważnie, prawda?


W kontekście inwigilacji warto poruszyć kwestię wyborów. Tak się bowiem (co za przypadek!) złożyło, że w czasie, w którym zaglądano do telefonu Brejzy, był on szefem sztabu KO. Pytaniem, które należy sobie w tym momencie zadać jest to „czy PiS wygrałby wybory, gdyby nie inwigilacja Brejzy” (nie, to nie jest „domniemana inwigilacja”, bo primo, skądś się te smsy wzięły w mediach rządowych, a secundo, CL raczej nie miał powodów do zmyślania). Odpowiedź na to pytanie jest IMHO twierdząca. Czy uzyskałby samodzielną większość? Wydaje mi się, że nie. Choćby z tego powodu, że nie mamy pewności odnośnie tego, czy Brejza był jedynym politykiem opozycji, który był inwigilowany (można bezpiecznie założyć, że nie, bo 100 tysięcy dolarów to dla partii rządzącej bardzo niewielka kwota za to, żeby mieć wgląd w pracę tego, czy innego sztabu wyborczego). Jednakowoż są to rozważania (czy PiS wygrałby bez inwigilacji) całkowicie bezprzedmiotowe, bo jebanym skandalem jest to, że w ogóle do inwigilacji doszło. Bo wiecie, ja tam mam o naszej opozycji zdanie takie, jakie mam (no średnio im się, kurwa, chce), ale tego rodzaju „wspomaganie” ze strony partii rządzącej powinno budzić skojarzenia z pewnym systemem, który się w Polsce skończył w 1989 roku. Aczkolwiek nikogo nie powinno dziwić to, że partia, która non stop pierdoli o tym, że „walczy z postkomuną” składa się z ludzi, którzy wprost idealnie odnaleźliby się w czasach słusznie minionych po stronie betonu PZPR-owskiego. Nieśmiało (jak to zwykle ja) chciałbym przypomnieć wszystkim, którzy są zaangażowani w tego rodzaju działalność, że nie tak dawno temu w życie weszła pewna ustawa zwana „dezubekizacyjną” i skoro raz się taką ustawę wprowadziło, to ktoś może potem rozciągnąć kategorię „ubeka” na osoby zajmujące się bezprawną inwigilacją, bądź też systemowym oczernianiem oponentów politycznych.


Ja wiem, że bardzo wiele się mówi o tym, że „naah, jak PiS przegra to nikomu się nic nie stanie, bo przecież już raz była okazja do pociągnięcia Zbyszka do odpowiedzialności i jakoś się nie udało”. Przyjmuję te argumenty do wiadomości, jeno chciałbym zauważyć, że teraz są trochę insze realia. Jeżeli PiS straci władzę, to stanie się tak dlatego, że suweren się na partię rządzącą wkurwi. Jeżeli zaś się wkurwi, to będzie się domagał rozliczeń. Histeria PiSu świadczy o tym, że oni sobie z tego doskonale zdają sprawę. Zwróćcie uwagę, że ci ludzie nie zachowują się tak, jak gdyby groziło im jedynie oderwanie od koryta. Oni podskórnie czują, że tym razem utrata władzy może mieć znacznie poważniejsze konsekwencje. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jeżeli chodzi o Pegasusa, to Zjednoczona Prawica najprawdopodobniej straciła swoją zabawkę: „Jak informują izraelskie media, lista państw mogących kupować od tego kraju specjalistyczne narzędzia szpiegowskie zmniejszyła się ze 102 do 37. Z wykazu usunięto państwa, które Izrael uznał za reżimy autorytarne - w tym Arabię Saudyjską, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Maroko, Meksyk. Na tej liście znalazły się także Polska i Węgry”. Nie wiem, jak to się ma do już sprzedanych licencji i robienia update-ów, ale najprawdopodobniej zabawka została stracona. Ciekawie w tym kontekście brzmią słowa tuzów Zjednoczonej Prawicy, którzy opowiadają o tym, że polskie służby powinny mieć takie narzędzie, bo przeca ono pomaga walczyć z terroryzmem/etc. No więc, może i powinny, ale chyba już nie będą miały.


Na sam koniec rozważań okołoPegasusowych dorzucę ciekawostkę, która się pojawiła na lokalnym portalu. Otóż, sztab Konrada Fijołka (obecny prezio Rzeszowa) w trakcie trwania kampanii, miał poważne podejrzenia odnośnie tego, że albo mają „kreta”, albo ktoś ich słucha: „Czy Konrad Fijołek, prezydent Rzeszowa, mógł być inwigilowany Pegasusem? Takiej ewentualności nie wyklucza nasz rozmówca, który przyznaje, że podczas kampanii wyborczej "za dużo było zbiegów okoliczności", "wiedziano o każdym kroku". Sztab najpierw podejrzewał "kreta", ale - jak przekazuje nasz rozmówca - "sytuacja uspokoiła się, kiedy ograniczono kontakty telefoniczne"”. O ile w przypadku opozycji przedstawiciele partii rządzącej mogą opowiadać o tym, że „hurr durr, bóldupią, bo przegrali”, to w przypadku obecnego prezia Rzeszowa sytuacja wygląda nieco inaczej, bo, no cóż, on wygrał. Warto w tym miejscu zauważyć, że każda partia opozycyjna (nie, Konfederacja to nie partia, Konfederacja to polityczny odpowiednik nowotworu złośliwego) przygotowując się do kampanii, powinna opracować sobie jakieś sensowne procedury bezpieczeństwa, potem zaś przeszkolić wszystkich działaczy, żeby zminimalizować ryzyko inwigilacji. Tzn. może nie tyle ryzyko inwigilacji (bo to zawsze istnieje), ale ryzyko tego, że w momencie, w którym do inwigilacji dojdzie – inwigilującemu przysłowiowy chuj z niej przyjdzie. Tak, wiem, tego rodzaju procedury powinno się wprowadzić już dawno temu, ale nasza opozycja jest za bardzo zajęta opowiadaniem o tym, kto jest większym chujem i kto bardziej współpracuje z PiSem.


Przed momentem wspomniałem o politycznym odpowiedniku nowotworu złośliwego. Przyjdzie nam się na moment nad tymże nowotworem pochylić, albowiem Konfederacja wyłapała bana na FB. Wyłapała go za prowadzenie akcji dezinformacyjnej, której efekty obserwujemy codziennie, patrząc na liczbę zgonów covidowych. Byłem całkowitym brakiem zaskoczenia Jacka, gdy okazało się, że prócz prawicy, która „broniła wolności słowa” w obronę konfiarzy wziął kawałek komentariatu, który zaczął twierdzić, że to niefajnie tak banować, bo wolność słowa. Inne osoby podnosiły argument, że to niefajnie, bo teraz blokują konfiarzy, a co będzie, jak nas będą chcieli zablokować? Nie chciałbym być źle zrozumiany, więc postaram się swoje stanowisko wyrazić w bardzo wyważony sposób: dobrze się stało, że ich profil spadł i chuj mnie obchodzą wypowiedzi, których autorzy tłumaczą, że „A cO bĘdZiE JaK tObIe ZrZuCą PrOfIl?”. Tak się bowiem składa, że doskonale pamiętam prawicowe rajdy zgłoszeniowe na nie-prawicowe (tak więc również lewackie) fanpeje. Teraz się już z tym zgłaszaniem nie obnoszą (pewnie zmawiają się na zamkniętych grupach), ale to, że pej potrafi spaść z rowerka na tydzień po tym, jak admin się wkurwi i w trakcie dyskusji spostponuje jakiegoś prawaka świadczy o tym, że te akcje nadal trwają. Pisząc swoje ściany tekstu bardzo dbam o to, żeby nie znalazło się w nich nic, za co mógłbym spaść z rowerka. Czasem są to dość absurdalne sytuacje, bo, na ten przykład, nieco zmieniam cytaty prawaków, które wiszą sobie na FB, bo przeca ci sami prawacy, którzy fapią do tych prawackich wypocin bez mrugnięcia okiem będą słać zgłoszenia do FB (rzecz jasna wszystko w ramach obrony wolności słowa). Jeżeli więc ja mogę uważać na to, co piszę, to tym bardziej mogą to robić partie polityczne.  


Insza inszość to fakt, że profil konfy nie spadł za to, że ktoś tam kogoś nazwał chujem, czy tam zdrajcą, ale za dezinformację, której efekty (jak to już wspomniałem) obserwować możemy codziennie. Wydaje mi się, że warto na to zwracać uwagę zanim się zacznie pierdolić jakieś smuty o wolności słowa. Bo w tym momencie nie chodziło o to, że ktoś komuś jakieś uczucia zranił, ale o to, że ludzie nam w kraju umierają, a pewna partia postanowiła nabijać sobie zasięgi przy pomocy dezinformacji. Partia rządząca zaś nic z tym nie robi (teraz nawet bronią Konfy), albowiem częścią partii rządzącej jest Solidarna Polska, która walczy z konfą o foliarski elektorat. PiS doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby doszło do rozłamu, to „ciężka folia” odejdzie razem z Solidarną Polską, tak więc obserwujemy tolerowanie idiotyzmów. Na ten przykład, można być kuratorką oświaty i opowiadać brednie o szczepionkach i nie stracić za to stanowiska. No, ale to tylko dygresja. Najzabawniejsze po tym, jak konfę zrzucono z rowerka, było to, że konfiarze płakusiali w mediach, jak to im ten profil zrzucono bez żadnego ostrzeżenia. Jedna z ćwiterianek zrobiła wąteczek (będzie w źródłach), w którym wrzuciła screeny z konfiarzami chwalącymi się upomnieniami od administracji FB i opowiadającymi o tym, że się nie ugną/etc. Rzecz jasna, chyba żadnemu mediaworkerowi nie chciało się pochylić nad tym wątkiem i powielają brednie o tym, że „bez ostrzeżenia ten profil zrzucono”. Parafrazując klasyczkę: „sorry, taki mamy klimat”.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Teraz z „dużej” polityki zejdziemy sobie na poziom samorządowy. Jakiś czas temu (tak, wiem, nadużywam tej frazy w tym Przeglądzie) Zjednoczona Prawica przegłosowała podwyżki dla samorządowców. Nie interesowałem się tym za bardzo, albowiem wyszedłem z założenia, że skoro w 2018 obniżono samorządowcom kasę „na sztywno”, to pewnie tak samo rzecz się miała z podwyżkami. A potem się nad tym pochyliłem i okazało się, że, jak to powiedział bohater filmu, który powinien być znany każdemu koneserowi (i koneserce) chujni (chodzi o „Smoleńsk”): „To nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie”. O ile bowiem obniżka była zrobiona „na sztywno”, to z podwyżką rzecz się ma inaczej. Otóż, z podwyżkami jest tak, że co prawa są one obligatoryjne, ale ustawodawca wprowadził jedynie widełki, w których musi się zmieścić taka podwyżka. Przez chwilę zastanawiałem się nad tym „po jaką cholerę zrobiono te widełki”, a potem do mnie dotarło, że jest to po prostu pułapka na część samorządowców. Gdyby bowiem chodziło po prostu o to, żeby tym samorządowcom podwyższyć kasę, to zrobiono by to tak samo, jak z obniżkami (macie tu tyle % i spierdalajcie). Nie dałoby się tego w żaden sposób wykorzystać jako „paliwa” politycznego. No bo, co prawda, samorządowcy dostali podwyżki, ale nie oni o tym decydowali. Zupełnie inaczej rzecz się ma w sytuacji, w której ustawodawca wrzuca w ustawę widełki, a samorządy same mają decydować o tym „ile”. No bo w takim przypadku można się przypierdolić do samorządowców, że sobie dali tyle i tyle (jeżeli np. dali sobie „max”) i wspomnieć o tym, że co prawda te podwyżki to przez ustawę, ale to nie ustawodawca decydował o tym, jak wysokie będą. Przyznam szczerze, że jak sobie wrzuciłem ten temat do puli linków, to nie grzebałem w necie. Zacząłem grzebać dopiero wtedy, gdy zacząłem pisać. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy na portalu „Dziennik Polski” (khe, khe Polska Press) natrafiłem na artykuł, w którym poruszano kwestię podwyżek w Niepołomicach. Podano tam nawet piękne wyliczenia i na samiuteńkim końcu artykułu dodano: „Przypomnijmy. Obecne podwyżki w samorządach są obligatoryjne, związane z rozporządzeniem Rady Ministrów, ustalającym nowe stawki dla poszczególnych stanowisk i funkcji, które weszło w życie od 1 listopada 2021. Natomiast decyzja o ile (w określonych „widełkach”) powiększone zostaną wynagrodzenia władz samorządowych i diety radnych, należy do samorządów.”. Nie mam pojęcia, jaki wpływ na decyzję wyborców będzie mieć kwestia podwyżek, ale jestem dziwnie spokojny o to, że kandydaci PiSu będą się starali ten temat poruszać (a co za tym idzie, będą to robić również regionalne portale/gazety przejęte przez PiS).


Swoją droga, warto mieć na uwadze to, że (jeżeli PiS dociągnie do końca kadencji) w 2023 mamy podwójne wybory: parlamentarne i samorządowe. Ponieważ PiSowi może w wyborach parlamentarnych pójść różnie (choć opozycja robi wszystko, żeby jednak było tak, jak było) i wtedy walka o przejęcie części miast (a co za tym idzie, paśników miejskich) będzie dla PiS walką o polityczne przetrwanie. Rzecz jasna, gdyby się udało jakieś miasto przejąć, to by się okazało, że kandydaci krytykujący podwyżki nagle zmienią zdanie. Podobną sytuacje obserwowałem w Wyimaginowanym Mieście nad Akwenem. Otóż, w pewnym momencie okazało się, że w trakcie rządów byłego prezia (tego, który „wziął pożyczkę od ABC”) w spółkach miejskich dostali olbrzymie podwyżki (przykładowo, zawiadowca wodociągów przeskoczył z 8.5 tys brutto, na 15 koła). Osobą, która upubliczniła kwestię tych podwyżek, był radny z ramienia PiS, który zapytał o to w interpelacji. I wszystko byłoby fajnie, bo tego rodzaju sytuacje trzeba nagłaśniać. Tyle, że z tym nagłośnieniem jest jeden problem. Otóż, nagłaśniającym był człowiek, który przez jakiś czas był Pełniącym Obowiązki Prezydenta miasta. Z tym pełniącym obowiązki sprawa była dość zabawna, bo jego „PO” wygasło w momencie, w którym uchylony został areszt tymczasowy i wtedy osoba, którą powołał na jego zastępczynie została zawiadowczynią miasta (i powołała tego typa na swojego zastępcę). Człowiek ten był pełniącym obowiązki prezydenta, tak więc miał wgląd we wszystkie papiery i musiał wiedzieć o tych podwyżkach. Czemu więc nie nagłośnił tej sprawy w trakcie swojego pełnienia obowiązków? Ano temu, że był namaszczony na kandydata w wyborach prezydenckich. To była prosta kalkulacja: po co nagłaśniać te podwyżki, skoro mogę wygrać, a jak wygram, to obsadzę stołki „swoimi”? Ponieważ marzenia o zwycięstwie skończyły się na pierwszej turze i nokaucie wyborczym, obrażony radny „nagle” przypomniał sobie o tych podwyżkach i zapragnął nagłośnić tę kwestię. Tak, jak wspomniałem kilka liter temu: jeżeli jakiś PiSowiec wygra wybory, to nagle się okaże, że podwyżki się tym samorządowcom (tym prawilnym) po prostu należały.   


Dwa ostanie tematy będą bez linków źródłowych. W przypadku pierwszego będzie tak dlatego, że po prostu nie chce się wkurwiać robiąc research, a w przypadku drugiego o nienabijanie zasięgów jednemu antencjuszowi. Ale, jak to mawiał Wołoszański „nie uprzedzajmy faktów”. Pierwszym tematem będzie kwestia covidowa. Jeżeli chodzi o to, w jaki sposób partia rządząca przygotowała nasz kraj na falę Omikrona, to idealnie pasuje tu cytat z klasyka „to jest dramat, kurwa”. Co jakiś czas partia rządząca organizuje konferencje prasowe i ustami obecnego szefa Ministerstwa Zdrowia opowiada nam o tym, że w sumie to nic się, kurwa, nie da zrobić. Jakiekolwiek sensowne akcje promowania szczepień zostały olane, nad obowiązkiem szczepień partia rządząca się nawet nie zastanawia (bo ma po części elektorat foliarski), partie opozycyjne lawirują w temacie szczepień (w praktyce, jedynie Lewica konsekwentnie domaga się obowiązkowych szczepień). Największa partia opozycyjna na pytania o to „co teraz zrobić” odpowiada frazesami w rodzaju „no ale to nie my rządzimy...”. I w sumie to trudno odmówić racji tym twierdzeniom, tylko, że z nich nic nie wynika. Tzn. wynika jedynie tyle, że foliarze są utwierdzani w przekonaniu, że „mogą bardzo wiele”. Zejdźmy na moment na kwestię politycznego pragmatyzmu. Żeby choć było tak, że ci wszyscy lawiranci cokolwiek zyskują na swoim lawirowaniu. Żeby to wyglądało tak, że unikają odpowiedzi na pytania „co zrobić”, ale największa partia opozycyjna ma np. 10% przewagi w sondażach nad PiSem. Wtedy dałoby się to jakoś zrozumieć. Tzn., ok, partia ma w dupie ludzkie życie, ale przynajmniej jeżeli chodzi o słupki to „poparcie się zgadza”. Tyle, że tak nie jest. PiS co prawda nie ma tak wysokiego poparcia, jakby chciał, ale można zaobserwować tendencję spadkową, która na pewno, kurwa, nie jest efektem tego, że politycy opozycji lawirują w kwestiach covidowych.


Jeżeli coś PiSowi ma zaszkodzić, to tym czymś będą zmiany w prawie podatkowym, które wprowadzano tak, że nawet część urzędników skarbowych nie wie, o co w nich chodzi („pracownicy Krajowej „Administracji Skarbowej nie byli z wyprzedzeniem informowani o obowiązującej wykładni nowych rozwiązań podatkowych"”). PiSowi może zaszkodzić drożyzna (bo różnice w cenie różnych produktów są, no cóż, „dostrzegalne”) i inflacja. Z tą inflacją to jest w sumie zabawna sprawa (o ile może być cokolwiek zabawnego w tej kwestii). Gdy państwowi urzędnicy opowiadają o tym, że w sumie to PiS ma niewielki wpływ na to, co się dzieje w kwestii inflacji, to wszyscy mają z nich bekę i mało kto im wierzy. Tyle, że w tym konkretnym przypadku ci ludzie mają rację, bo, na ten przykład, surowce zaliczały w ostatnim czasie (na przestrzeni 2 lat) skokowe ceny, a to jest jeden z czynników inflacyjnych. Swego czasu odezwał się do mnie człek, który zauważył, że jeżeli chodzi o papier, to robi się coraz bardziej przejebane (wychwycił też skokowe ceny innych surowców). Ponieważ chuja się na tym znam, postanowiłem, że spróbuję tym tematem zainteresować lewicę. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Tyle, że nic z tego nie wynikło, bo choć, przedstawiciel „dołów” partyjnych, któremu ten temat podrzuciłem „podał dalej”, ale wszystko zatrzymało się na tym, że zostało to olane przez czynniki decyzyjne (mimo, że padła obietnica „zajęcia się tą sprawą”). W tej dygresji zmierzam do tego, że bardzo prawdopodobne jest to, że mało który polityk rozumie przyczyny, dla których inflacja jest teraz taka, a nie inna (nie, nie chodzi o 500+), bo mało komu chciało się nad tym tematem pochylić. Już mi nawet nie chodzi o to, że olano tego konkretnego typa, o którym wspomniałem, ale o to, że artykuły o tym, że „źle się dzieje” (np. o problemach z kontenerami) pojawiały się w mediach i przechodzą bez echa, bo jeżeli chodzi o polityków to #nikogo. Zdarzało się mnie czytać wywiady ze specami, którzy tłumaczyli, że samo podwyższenie stóp procentowych pomaga w sumie jedynie bankom i że żeby faktycznie jakoś zrównoważyć inflację, trzeba by było te stopy podwyższyć tak, że kredytobiorcy ruszyliby z taczkami Nowogrodzką (o ile, rzecz jasna, zrobiliby wcześniej zrzutkę na te taczki). Nieco absurdalne jest to, że władza, która zjebała w Polsce wiele rzeczy, po łapach obrywa za coś, na co nie ma wpływu. No ale, skoro PiS jebał w PO, wtedy gdy USA zafundowało całemu światowi kryzys finansowy, to teraz wszyscy mogą jebać (w) PiS. I tylko czasem się w debacie przewijają niszowe głosy, że wszystko spoko, ale warto pamiętać o tym, że nawet jeżeli PiS się wywali i rozwali sobie ryj, to drożyzna się nie skończy i warto by było to brać pod rozwagę w swoich rachubach politycznych (żeby się nie okazało, że nowy-wspaniały-rząd swoje urzędowanie zacznie od kolejnej terapii szokowej).


No, ale to dygresja przydługa. Póki co rządzi nami PiS i z obawy przed urażeniem uczuć foliarskich nic nie robi. Tak, wprowadzono na chwilę zdalne nauczanie, ale teraz znowu dzieciaki do szkół puszczają mimo tego, że szef MZ tłumaczy nam wszystkim, że jest źle, a poza tym to jak przyjdzie omikron, to będzie jeszcze gorzej, ale na wszelki wypadek nic nie robimy. Na uznanie zasługuje to, że rządowe media nadal próbują się bawić w propagandę sukcesu i non stop opowiadają o tym, ile to zachorowań w tym, czy innym kraju i informują o kolejnych rekordach. Rzecz jasna, zupełnie pomijają ten drobny szczegół, że jeżeli chodzi o liczbę zgonów, to nasz kraj znajduje się w czołówce  razem z resztą krajów z chujowym poziomem wyszczepienia. Jakoś tak cicho w rządowych mediach było również o naszym polskim rekordzie zgonów (przeskoczyliśmy rekord z poprzednich fal), a przecież można by było dojebać pasek „Europa zazdrości Polsce rekordu liczby zgonów”. Żeby nie przedłużać tego kawałka, najbardziej wkurwiające w tym wszystkim jest to, że gdyby Zjednoczona Prawica „zwalczyła” impossybilizm i wprowadziła obowiązek szczepień, to nic by się nie stało. Tzn. może inaczej, stałoby się to, że ludzie by się zaszczepili (poza ciężką folią, która gotowa by była płacić kary/etc.) i spadłaby liczba zgonów. Foliarskie argumenty, odnoszące się do tego „co nam może szczepionka zrobić złego”, przestałyby mieć rację bytu (bo nic by się nie stało). Obstawiam, że paniczny lęk obecnej władzy przed takim rozwiązaniem bierze się stąd, że Zjednoczona Prawica nie wie, kiedy będą wybory. Gdyby miały się odbyć w 2023, to obowiązek szczepień w niczym by władzy nie zaszkodził. Gdyby miały się odbyć za kilka miesięcy, mogłoby być zupełnie inaczej. Tak więc, władza nie robi praktycznie nic, a ludzie umierają.


Ostatnim wątkiem, który poruszę w tym Przeglądzie będzie wątek związany z pewnym atencjuszem, który nie tak dawno temu był przez sporą część lewicy uznawany za kogoś, kto „sensownie pisze i mówi”. Chodzi, rzecz jasna, o Rafała Wosia. Co prawda, wspominałem już o tym kiedyś, ale powtórzę na wypadek, gdyby coś się popsuło i nie było mnie słychać: ja się nie załapałem na ten moment, w którym Woś „pisał i mówił sensownie”. Dla mnie Woś to osoba, która przez dłuższy czas zajmowała się suflowaniem prawicowych narracji, a potem już przestała się kryć z sympatiami. Zaczęło się od chwalenia PiSu za „lewicowość”, a skończyło na tym, że Woś po prostu produkuje artykuły, na które jest akurat zapotrzebowanie. Jakiś czas temu mądrzył się w temacie tego, że w sumie ta inflacja nie jest taka zła i że nie powinno się nią straszyć. Ponieważ potem kilka razy podjęto decyzję o podniesieniu stóp procentowych, żeby walczyć z inflacją, Woś nagle zmienił zdanie i zaczął pisać o tym, że inflacja jednak zła. Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem to, że Wosia w pewnym momencie zaczęła propsować skrajna prawica (Gmyz, Krysztopa/etc.). Znamienne jest to, że jakiś czas temu Woś pompował balonik wizerunkowy Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny, który napisał „raport”, w którym stało, że jeżeli chodzi o Polskę w UE, to Polska do tego interesu jeszcze dokłada. Ja rozumiem, że można mieć różne poglądy, ale śmiem w swej zarozumiałości twierdzić, że jeżeli ktoś mizia się z Patrykiem Jakim i innymi przedstawicielami skrajnej prawicy i jeżeli ten ktoś non stop sufluje prawicowe narracje, to można bezpiecznie założyć, że taki ktoś raczej nie reprezentuje lewicy. Nawet, jeżeli ten ktoś wszystkich dookoła wyzywa od liberałów. Przyznam szczerze, że choć rozumiem po co PiSowi jest Woś (po to, żeby pokazać, że „lewica jest po stronie PiSu”), to nie bardzo rozumiem, jak to jest, że Woś nadal twardo podaje się za lewaka. Aczkolwiek być może patrzę na to wszystko ze złej perspektywy i chodzi po prostu o kasę, którą Woś zarabia dzięki byciu reglamentowanym „lewicowcem”. Gdyby publicznie przyznał, że się nawrócił na prawicowość (co w sumie oznajmia praktycznie każdym swoim kolejnym artykułem i ćwitem), PiSowi byłby średnio potrzebny (bo osób, które mówią i piszą praktycznie to samo co on po prawej stronie mają od cholery) i mógłby zostać zesłany do jakiejś TV Republiki, a tam ponoć średnio płacą.  


I tym optymistycznym akcentem zakończę niniejszą „ściankę” tekstu. Od siebie dodam jedynie tyle: zaboosterujcie się, gdy tylko będzie to możliwe i nie odpinajcie pasów, bo dopiero zaczyna nami trząść.   


Źródła:

https://tvn24.pl/polska/pegasus-krzysztof-brejza-ewa-wrzosek-i-roman-giertych-inwigilowani-badacz-citizen-lab-john-scott-railton-komentuje-5543135


https://oko.press/pegasus-czyli-jak-kaczynski-zrobil-idiotow-z-premiera-ministrow-i-rzecznika/

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/1224145,ludmila-kozlowska-zostala-objeta-zakazem-wjazdu-na-terytorium-polski-oraz-ue.html

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/1429194,ludmila-kozlowska-otwarty-dialog-wsa.html

https://twitter.com/cezarygmyz/status/1474700690736001028

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1475181996104167424

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/8323034,mateusz-morawiecki-inwigilacja-pegasus-brejza.html

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/krzysztof-brejza-pegasus-inwigilacja-komentarze-tvp-emisja-sms-ow-jaroslaw-olechowski-pan-bedzie-siedzial

https://twitter.com/yyaann17/status/1476488729510481920

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/izrael-pegasus-nie-dla-polski-jak-dziala

https://korso24.pl/rzeszow/konrad-fijolek-byl-inwigilowany-pegasusem-podczas-swojej-kampanii-wyborczej-na-prezydenta-rzeszowa-poznaj-nasze-nieoficjalne-ustalenia/A9II2L5AIxOK8gqKk9Mp

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-profil-konfederacji-usuniety-z-facebooka-ziobro-niebywale-i-,nId,5755000

https://www.wprost.pl/polityka/10591561/awantura-o-szczepionki-po-slowach-barbary-nowak-kurator-zyskala-sojuszniczke.html

Wąteczek o tym, jak to nikt Konfy nie uprzedzał:

https://twitter.com/CywilizacjaZ/status/1479110528328876032

https://nadwisla24.pl/2019/01/11/tarnobrzeg-szokujace-podwyzki-za-rzadow-prezydenta-grzegorza-kielba/

https://echodnia.eu/podkarpackie/kamil-kalinka-zastepca-zastepcy-prezydenta-tarnobrzega-anny-pekar/ar/13354840

https://www.rp.pl/polityka/art19265051-urzednicy-skarbowi-nie-odnajduja-sie-w-polskim-ladzie-pisza-do-premiera-morawieckiego


Tekst za paywallem, ale warto go przeczytać:

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/2111349,1,kontener-rzadzi-swiatem.read